Nazywam się Ksawery Dzierżawski. Urodziłem się 28 lutego 1922 roku w Kaliszu.
Mój ojciec był porucznikiem. Brał udział w Legionach Piłsudskiego, między innymi w bitwie pod Kaniowem, gdzie Ukraińcy i Niemcy otoczyli oddział. Później był ojciec internowany w obozie. Uciekł z tego obozu, ktoś mu podstawił konia, przeskoczył przez parkan, dojechał do Kalisza i tam został komendantem straży obywatelskiej Kalisza. (Mam zdjęcie całej grupy, jeśli to byłoby interesujące, to zdjęcie jest w pokoju).
Mama miała na imię Janina, była z domu Krauze. Jej ojciec był stolarzem chyba i mieszkała w Kaliszu. Tam ją ojciec poznał.
Tak, miałem brata Jerzego. Niestety palił i pomimo że był dwa lata młodszy ode mnie, już nie żyje. I miałem siostrę Danutę, która była dwa lata starsza ode mnie.
Tak, więc najpierw w Kaliszu, a jak miałem trzy lata, rodzice przeprowadzili się do Warszawy. Mieszkałem na rogu Bagateli i placu Unii Lubelskiej w trzypiętrowym domu, na trzecim piętrze właśnie i tam dostałem rower Zawadzkiego. To była firma niedaleko Bagateli gdzieś, która produkowała rowery, między innymi dla dzieci, i na tym rowerze nauczyłem się jeździć najpierw w domu, bo mieszkanie było bardzo duże, a później pojechałem z rodzicami na spacer do parku Łazienkowskiego i wtedy wracałem, to już był luty, dobrze jechałem. Ojciec miał dobre kontakty z Józefem Piłsudskim. W Belwederze posadził winogrona z ogrodu, który później na Zdobyczy Robotniczej miał, i miał kontakty z Piłsudskim do śmierci Piłsudskiego. Na Bagateli widziałem z okna pucz Piłsudskiego, oglądałem. Pamiętam, że na podwórzu leżał jakiś martwy przeciwnik Piłsudskiego, nie pamiętam, kto to był. No i ponieważ było niedaleko do Pola Mokotowskiego, to często z rodzicami jeździłem też na Pola Mokotowskie.
W chyba 1928 roku rodzice przeprowadzili się na Zdobycz Robotniczą, którą ojciec budował, i mieszkali w willi na rogu ulicy Lipińskiej i Kasprowicza, a wtedy Kasprowicza była dwupasmowa, z kostki bazaltowej, a na wschód od ulicy aż do lasku było puste pole, bo dzisiaj Kasprowicza zajmuje cały ten teren. Później ojciec miał kłopoty, bo ONR-owi się nie podobało, że ojciec buduje Zdobycz Robotniczą, i doprowadzili do tego, że księgowy zrobił malwersację i ojciec musiał sprzedać willę, a przeprowadził się na róg Lipińskiej i placu Konfederacji. To był plac Konfederacji 52. Dzisiaj naprzeciwko jest duży kościół, nie pamiętam, jak nazywa się, bo w czasie, kiedy ja tam byłem, to jeszcze nie było kościoła, a kościół był w baraku.
Chodziłem do gimnazjum księży marianów na Bielany. Chodziłem przez Centralny Instytut Wychowania Fizycznego i w tym gimnazjum byłem w […] przysposobieniu wojskowym. Gimnazjum skończyłem już w czasie okupacji niemieckiej w 1940 roku, zrobiłem maturę. I w trzydziestym dziewiątym roku razem ze Zbyszkiem Kraszewskim, Zbyszkiem Ditkowskim, którego rodzice byli wychowawcami w gimnazjum, zostaliśmy skoszarowani w Mennicy, która jest na rogu Wisłostrady i nie pamiętam tej ulicy, która idzie ze wschodu na zachód chyba, dochodzi do Wisłostrady. Kiedy prezydent Warszawy wezwał ludzi do opuszczenia Warszawy, tych, którzy nie mogli brać udziału w walkach, to wyszliśmy całą grupą w stronę Radzymina. Po przejściu około piętnastu kilometrów ja, Zbyszek Kraszewski, jego mama i Zbyszek Ditkowski odłączyliśmy się od grupy, bo to było bardzo niebezpieczne, maszerowanie taką grupą po ulicy. Niemcy atakowali z powietrza i przez trzy dni przebywaliśmy w majątku mojego kolegi Roguskiego. Jak miał na imię, nie pamiętam. Kiedy Siedlce już bardzo się paliły, zdecydowaliśmy się pójść na Polesie i wyszliśmy z majątku w stronę Włodawy. Kiedy dochodziliśmy do ulicy idącej z Siedlec do Włodawy, tam już patrol niemiecki zmechanizowany jechał do Włodawy i nas ostrzelał. My byliśmy na dużym polu, były takie dość głębokie bruzdy i nas ostrzelał z karabinu maszynowego, ale kule szły górą, bo bruzda była dość głęboka. I wtedy zdecydowaliśmy, że nie pójdziemy na Polesie, ja i Zbyszek Ditkowski zdecydowaliśmy się wrócić do Warszawy, żeby walczyć z Niemcami w Warszawie, a Zbyszek Kraszewski i jego mama odłączyli się i nie wiem, co z nimi się działo. Dopiero po wojnie dowiedziałem się, że jest biskupem na Kamionku. Ja ze Zbyszkiem Ditkowskim przeszedłem pobojowiska, które były między Włodawą i Górą Kalwarią, i tam zanocowaliśmy na wyspie wiślanej. I znaleźliśmy w krzakach dwa kajaki, ale nie było wioseł. Zdecydowaliśmy, że do Warszawy przedostaniemy się na kajakach Wisłą. Wycięliśmy nożem długie kije z wierzby i pierwszej nocy popłynęliśmy na wysokość Karczewa, gdzie stały statki wiślane. Zacumowaliśmy kajaki do statków od strony Wisły i oglądaliśmy, jak Niemcy jeżdżą po nasypie. I tam na tych statkach z tych kijów, którymi się pchaliśmy, zrobiliśmy wiosła i którejś nocy, nie pamiętam, zaczęliśmy płynąć do Warszawy. W Karczewie był most saperski, drewniany, spalony. Belki były zburzone, w wodzie, i było bardzo trudno przepłynąć. I tam zgubiłem się. Zbyszek przepłynął pierwszy, a ja dopiero za nim i rozstaliśmy się. Dopłynąłem do Czerniakowa, widziałem, jak nad Wisłą leciały świetlne kule. Dopłynąłem blisko brzegu, z krzaków wyszedł żołnierz. A jeszcze żeby… Na kajakach mieliśmy hełmy, naboje, karabiny. I dałem moją legitymację szkolną. Pozwolono mi pójść do Warszawy.
Szedłem Czerniakowską, później Belwederską, Alejami Ujazdowskimi i doszedłem do placu Trzech Krzyży, kina… jak ono się nazywało, nie pamiętam. Paliło się. Później szedłem Nowym Światem, doszedłem do Dworca Gdańskiego, przyszedłem tam przez wiadukt na Dworcu Gdańskim, na ulicę Mickiewicza i taki był ostrzał, że już nie można było dalej iść, więc na noc poszedłem do jakiegoś niewykończonego budynku, który był niedaleko dworca, w pobliżu ulicy Mickiewicza. Rano wyszedłem, okazało się, że leżałem na trupie. Kiedy przechodziłem przez plac Inwalidów, było mnóstwo lejów po bombach, hotel oficerski był zrujnowany. Przeszedłem Mickiewicza do placu Wilsona. Tam były straszne leje po bombach, więc jakoś udało mi się przejść dalej i szedłem Słowackiego do ulicy Żeromskiego, a następnie Kasprowicza do Lipińskiej i do placu Konfederacji 52, bo w tym czasie już rodzice tam mieszkali. Po trzech godzinach od przyjścia do domu Warszawa się poddała. Widziałem oddziały wojskowe idące z Puszczy Kampinoskiej do Warszawy, polskie oddziały, naturalnie. Niedaleko domu leżał wielki koń i było wycięte dużo mięsa, bo ludzie korzystali z padłych koni, żeby mieć jedzenie.
Mieszkałem u rodziców i zacząłem uczęszczać do Technikum Budownictwa Wodnego, które było w gmachu architektury Politechniki Warszawskiej. Musiałem przejeżdżać całą Warszawę, żeby dojechać. Uczestniczyłem w remoncie gmachu głównego Politechniki Warszawskiej.
O, naturalnie, kenkartę miałem. Miałem kenkartę, bo chodziłem do Wyższej Szkoły Technicznej w czasie okupacji. Któregoś dnia zdecydowałem z żoną, że pojedziemy szukać mamy, bo mama wyszła z tego domu na placu Konfederacji na ulicę i Niemcy ją złapali, i wywieźli gdzieś, nie wiedzieliśmy gdzie. O, jeszcze chciałem powiedzieć, że w czasie okupacji niemieckiej musieliśmy opuścić Bielany, Niemcy wysiedlali wszystkich i szliśmy do Pruszkowa. Po drodze jakiś uczciwy Niemiec powiedział: „Nie idźcie tam, bo tam jest gestapo. Idźcie inną drogą”.
To był rok czterdziesty trzeci, czterdziesty czwarty.
To Niemcy wysiedlili całe Bielany. Wszystkich ludzi z tej okolicy wysiedlono.
Doszliśmy do Pruszkowa i zamieszkaliśmy u jakiegoś elektryka, który miał dom niedaleko obozu w Pruszkowie. Dom był niewykończony.
Nie, to już jest po Powstaniu.
Ślub wzięliśmy w 1944 roku w Pruszkowie, jak były już razem z nią i jej rodzicami.
Już po Powstaniu. A może jeszcze powiem, że w domu na placu Konfederacji miałem zamurowane drzwi do komórki węglowej i wchodziło się tam przez otwór, który był w sąsiedniej piwnicy. I kiedy tam cały majątek został złożony, kiedy tam siedzieliśmy, teściowie (jeszcze wtedy nie moi teściowie) mieli psa ratlerka i ten pies dusił się, bał się. Żeby nie szczekał, bo inaczej Niemcy, którzy grasowali po piwnicach, by nas nakryli… No i wyszliśmy do Pruszkowa, tak jak mówiłem…
Tak. Więc ja byłem w NSZ-ecie, a mój stryjeczny brat Waldek Dzierżawski był w Kedywie, i kiedyś przyszedł do mnie… O, jeszcze muszę…
Na Bielanach w szkole byli profesorowie i byli raczej narodowcy. I ten stryjeczny brat poprosił… Aha, jeszcze wcześniej muszę powiedzieć, obok tej willi na Lipińskiej 8 były dwa budynki, dwie wille zajęte dla rekonwalescentów polskich z trzydziestego dziewiątego roku i jeden z tych rekonwalescentów opiekował się tą willą na Lipińskiej 8. Kiedy musiał pójść na operację nogi, nikt nie chciał się zająć tą willą i ojciec mnie poprosił, żebym ja nią się zajął. Ja naturalnie skorzystałem z okazji i tam odbywały się – właśnie mój stryjeczny brat [brał udział] – odbywały się szkolenia NSZ-u, szkolenia AK. Tam miałem wspaniałe schowanka. Jedno to była spiżarnia na zewnątrz budynku. Dach był ślepy, wyjmowałem dwie dachówki, ja byłem szczupły bardzo, jakbym tam wszedł, to tylko pies mógłby mnie znaleźć, Niemcy by nie znaleźli, bo zakładałem dachówki od tyłu. I któregoś dnia, bo stryjeczny brat przyszedł po broń, którą u mnie przechowywał, było cztery czy pięć pistoletów, i kiedy wychodził z willi, Kasprowicza szedł patrol niemiecki. Wywiązała się strzelanina, stryjeczny brat razem z kolegą przebiegł przez ogród. Był taki olbrzymi, wysoki parkan z ramy, belek i siatki i jak wskoczyli na ten parkan, to przewrócili i dalej biegli w stronę sierocińca, to jest na roku alei Zjednoczenia i Schroegera. Jak za parkanem czekał trzeci Powstaniec, który miał zawiadomić, w razie gdyby Niemcy przyjechali, ale nie udało mu się i jeden z tych kolegów stryjecznego brata został postrzelony, kula urwała mu jądro i wtedy oni wzięli go, położyli ręce na swoich plecach i uciekli. Udało im się uciec. To cud, bo przecież Niemcy mieli „budę” i mogli ich dogonić. Ja jeszcze powiem, że kiedy uciekłem z tej willi, widziałem, jak [leciały] kule – strzelali do mnie z odległości piętnastu metrów mniej więcej, ale był parkan, za parkanem był szpaler z morwy i nie widzieli mnie dobrze. Tego dnia miałem szczęście, bo mleczarka nie zamknęła furtki. Naprzeciwko mieszkali Rozenowie, to byli Żydzi (ona w czasie PRL-u była znaną lekarką). Więc przebiegłem przez furtkę, skręciłem w prawo jeszcze na betonowym chodniku i kiedy skręcałem w lewo, było po deszczu, a tam już była czarnoziem i się poślizgnąłem, i w tym momencie padł pierwszy strzał. Później musiałem przebiec jakieś dwadzieścia metrów i do ogródka, który był od strony ulicy Kleczewskiej, musiałem przeskoczyć parkan. I kiedy takim małpim skokiem go pokonywałem, widziałem, jak kule uderzają w ten parkan. Dalej ścieżka schodziła w dół, Niemcy stracili mnie z oczu. Ja pobiegłem Kleczewską w lewo, ona dzisiaj się inaczej nazywa, i później w prawo koło zieleniaka Banasiaka (taki właściciel tam miał w piwnicy zieleniak) przebiegłem dalej, znowu musiałem [przeskoczyć] przez parkan i dobiegłem do ulicy Przybyszewskiego, skręciłem w prawo. I kiedy przebiegłem Kasprowicza do lasu, skręciłem w prawo i wtedy zobaczyłem, że na Kasprowicza stoi buda, a w niej jakiś młody człowiek. Widocznie jeden z tych, który uczęszczał na szkolenia, dostał się do niewoli, został złapany przez Niemców i ponieważ on był z AK, ja byłem z NSZ-u, no to raczej wskazał tę willę, żeby nie pogrążać akowców.
Tak, tak.
To, co powiedziałem, co widziałem „budę”, to było już dużo później.
Nie, to już było po tej strzelaninie. Jak uciekłem, biegłem Kleczewską do Przybyszewskiego, do Lasku Bielańskiego, tego, który jest po wschodniej stronie ulicy Kasprowicza. Cofnąłem się w stronę ulicy Lipińskiej i wtedy zobaczyłem, że tam stoi „buda”, a w niej ten…
To mógł być październik czterdziestego trzeciego… Nie.
Tak.
Nie, to było jedno po drugim.
Tego samego dnia.
Tak.
Kiedy nawiązałem kontakt z AK, z bratem, to już byłem w NSZ-cie i zresztą nie było powodu, żeby zmieniać organizację, bo po co?
Tak.
Moi koledzy nazywali się Czyżewscy. Mieszkali na ulicy równoległej do Kasprowicza, na wschód od Kasprowicza, i oni właśnie przechowywali u mnie tę nielegalną prasę, również swoje pistolety. Jaki byłem lekkomyślny, bo ja mówiłem o schowanku w ślepym dachu spiżarni, a drugie schowanko było w bardzo dużym stopniu drewnianych schodów. Wyjmowałem policzek i tam wszystko wkładałem. I właśnie poprzedniego dnia wyjąłem prasę, wyjąłem pistolety i musiałem to wszystko chować, a drzwi wejściowe były szklane. Gdyby Niemcy mieli czas, to by widzieli, jak ja to wszystko chowam. Nie udało im się. Kiedy weszli, to już wszystko było schowane, pobiegłem na górę, patrzę z łazienki, z którego okna mogłem wyjść na ten ślepy dach, a w ogrodzie było dużo Niemców – czterech policjantów na rogu willi i trzech gestapowców, którzy w willi poszli na górę. O, i jeszcze może wspomnę, że właścicielka tej willi przechowywała Żydów i w pokoju na pierwszym piętrze była olbrzymia plama krwi po Żydach, których Niemcy zabili u niej.
Ja tego nie wiem, bo jak ja się tam przeniosłem, to już to było. To znaczy oni zabili przed tym, jak ja się sprowadziłem do tej willi.
Nie, tylko ja. Tylko mój kolega Fesdorf, który mieszkał i rodzice jego mieszkali na ulicy, która idzie od Podleśnej do Dworca Gdańskiego, tam mieli willę. Robił ze mną magnetofony, więc na dodatek było dużo sprzętu radiowego i Niemcy mogli myśleć, że my robimy radia.
Tak. On skończył technikum telekomunikacyjne i żeby w domu nie robić, to robił u mnie.
Dlaczego? Przecież to było niebezpieczne i gdyby Niemcy złapali mnie na placu Konfederacji, to bym nie uciekł.
Broń i odbywały się szkolenia wojskowe.
Nie, niestety. Jakieś belgijskie pistolety. Pamiętam, jeden rozebrałem i potem odciągnąłem suwadło, zrobił się automat z tego pistoletu i w suficie było dużo dziur.
Grodzicki, który mieszkał za placem Wilsona, ten następny plac, o którym mówiłem już. Ja innych nie bardzo pamiętam nazwisk. Oni wszyscy, kiedy Niemcy wysiedlili [Warszawę], pojechali na wschód i walczyli tam z Niemcami. Żaden z nich nie przeżył.
Obchodzenie się z bronią, taktyka.
Nie.
Nie. Ja walczyłem z Niemcami, nie z AK.
Nie za bardzo. Ja nie byłem taki zorientowany. Ponieważ na Bielanach wszyscy byli NSZ-owcy, to ja też byłem.
To tak, spodziewaliśmy się.
Na Bielanach, zresztą u Podlewskiego jest to opisane, tak że nie muszę mówić, bo to samo…
O. Więc tylko dowiedzieliśmy się na początku o tym, że wybucha Powstanie, i dostosowałem się do warunków, jakie były.
Więc muszę powiedzieć, po tej wpadce na Lipińskiej 8 musiałem naturalnie z tej willi ujść, ale nie przestałem chodzić do Wyższej Szkoły Technicznej, bo Niemcy nie wiedzieli o tym, gdzie ja mieszkam, kto ja jestem, tak że na początku mieszkałem u krewnych na ulicy Asfaltowej na Mokotowie, dopóki nie okazało się, że wszystko jest ok. Ci krewni to był Franciszek Skąpski między innymi, fundator Uniwersytetu Lubelskiego. I któregoś dnia dowiedziałem się, że na siedzibę – to jest osiedle niedaleko domu, około 500 metrów od mieszkania moich rodziców – przyszli Powstańcy i ja do nich poszedłem. Później wróciłem do rodziców i z dachu mojego domu obserwowałem, co się dzieje. Widziałem walkę tych Powstańców na Piaskach.
Tak, ale później jak okazało się, że jest ok, to wróciłem do rodziców, do domu i mieszkałem u rodziców. I od rodziców poszedłem do tej grupy powstańczej i jak wróciłem do domu, poszedłem na dach, to zobaczyłem, że na rogu Żeromskiego na wydmie Niemcy wykopali stanowisko, mają karabin maszynowy i trzymają w szachu tę grupę, która była na siedzibie.
Wróciłem i poszedłem na dach. Miałem tylko jeden granat wtedy, tak że chciałem pobiec i rzucić tym granatem, ale mama mi wyperswadowała tę myśl, bo przecież byłoby bardzo trudno ustalić moment, w którym muszę rzucić, żeby on od razu wybuchł. Ja bardzo dobrze znałem cały ten teren – Piaski, tę szkołę na Włościańskiej, gdzie stali Niemcy, i kiedy z góry z mojego domu obserwowałem przebieg bitwy, zobaczyłem, że aleją Zjednoczenia sanitariuszka ciągnie jakiegoś rannego i rękami daje znać, żeby jej pomóc. Natychmiast pobiegłem. Wtedy nie było tych budynków, które są teraz wzdłuż alei Zjednoczenia, było puste pole. Pobiegłem, kiedy się położyłem obok, okazało się, że sto metrów dalej na południe stoi czołg i jak z karabinu maszynowego zaczął strzelać, to na tym polu, przez które biegłem przed chwilą, to się gotowało tak jak zupa w garnku. A widocznie oni musieli widzieć, skąd ja wybiegłem, bo z działka wystrzelili, wybili dwa otwory w mieszkaniu moich rodziców, na parterze i na piętrze. Miałem szczęście, bo przecież mogli wcześniej zacząć strzelać, to nie mógłbym dobiec. Udało nam się z tą pielęgniarką tego rannego przeciągnąć do szpitalika, który był w domu dziecka na rogu Schroegera i alei Zjednoczenia. Tam byli księża [niezrozumiałe], ksiądz Józef Jarzębowski i inni, nie pamiętam dokładnie wszystkich nazwisk. (I tak głowę mam dobrą, bo przecież dużo pamiętam). Chciałbym jeszcze powiedzieć, że od 1935 roku byłem drużynowym LXXXIV drużyny harcerskiej, która była przy AWF-ie i na prośbę mamy, która poprosiła profesora Dybowskiego, profesora, który był profesorem w CIWF-ie, nawiązała kontakt z harcmistrzem Makowskim i choroba… […]
Ja z harcmistrzem Makowskim od trzydziestego piątego do trzydziestego dziewiątego roku jeździłem na wiele obozów harcerskich i obozów i zawodów narciarskich. Mniej więcej pięć do sześciu. I na te obozy jeździli też między innymi, miał pseudonim Jerzy w AK, to nazywał się… Może pan pamięta.
Białous, Ryszard Białous. Leszek Dobrucki, Andrzej Dobrucki, jego brat Jaguś Dobrucki. Kiedyś z Jagusiem boksowałem się, ja dostałem prosto. On był ode mnie starszy o trzy lata, to miałem dosyć boksu, już nigdy nie próbowałem. Jak na obozach harcerskich wszyscy odpoczywali, ja rozciągałem sznurek i był lekki spadek z górki, ten sznurek przeskakiwałem tak jak przez płotki. W szkole na Bielanach między innymi bardzo dobrze dyskiem rzucałem, metr siedemdziesiąt dorzucałem i dzięki temu udało mi się uniknąć śmierci na Lipińskiej 8. A jaki sprawny byłem, to niech świadczy taki fakt: jechałem z moją najdroższą, która była wnuczką Marii Balickiej, znanej aktorki, w tramwaju, to było naturalnie w czasie okupacji, na tylnym pomoście. I w pewnym momencie dwóch… Kiedy tramwaj zjeżdżał na Słodowiec, to było z górki, a potem pod górkę, nabrał bardzo dużej szybkości. Tam stało na ulicy dwóch chłopców i rzucało pigułami i trafili moją najdroższą, to ja wyskoczyłem z tego tramwaju w biegu, tam było bardzo niebezpiecznie, bo był bardzo wysoki krawężnik brukowany, dobiegłem do nich, wytargałem ich za uszy, no i potem poszedłem na przystanek, gdzie czekała „Kropka”.
Wróciłem, musiałem opuścić tę willę, więc poszedłem do rodziców i powiedziałem, że… mówiłem o tym, że mieszkałem okresowo na Asfaltowej u Skąpskich, i kiedy się okazało, że wszystko jest ok, wróciłem do rodziców do domu.
Nie miałem kontaktu.
Tak, ale stamtąd wyszliśmy do Pruszkowa, o czym mówiłem.
Nie.
Z żywnością? No, mówiłem o tym koniu, który był… Mięso tego konia było pokarmem dla okolicznych. O, to jeszcze powiem przy okazji. Chciałem dowiedzieć się, gdzie jest moja mama, bo moja mama wyszła z tego mieszkania przy placu Konfederacji i Niemcy ją złapali i wywieźli. Nie wiedziałem gdzie.
Tak.
Nie, to było w sierpniu.
Ja wyszedłem z moją przyszłą żoną i jej rodzicami. On się nazywał Szczyrkowski.
Tak. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, co [się działo] z moimi rodzicami. Mamy nie było, a ojciec też działał w AK i między innymi w jego oddziale był, nie pamiętam nazwiska, pan, który [zginął]. Potem jego żona miała pretensje do ojca, że wciągnął go, bo on zginął w czasie Powstania.
Tak.
Nie.
Nie wiem.
Brat był w AK na Ochocie.
Tak.
Jerzy.
Tak.
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
No więc w końcu Powstania, kiedy Niemcy zaczęli wysiedlać osiedle Bielany, wyszliśmy z rodzicami mojej przyszłej żony, mamy moich synów – Radka i Darka, tego, który tutaj też jest.
Szczyrkowscy. Mieszkali w domku na rogu ulicy Cegłowskiej i Twardowskiej. Ja do nich chodziłem i byłem tam, kiedy wozy niemieckie Marymoncką jechały na północ i miałem granaty. Mogłem rzucić, ale dałem spokój, bo i było szkoda koni, a poza tym Niemcy by się zemścili na okolicznych mieszkańcach.
To było jakieś dwa tygodnie przed końcem Powstania, może trzy, nie pamiętam.
No więc już mówiłem o tym, że w Pruszkowie niedaleko obozu jakiś elektryk miał willę w budowie. Nie było schodów na pierwsze piętro i wchodziliśmy [po drabinie], wciągaliśmy drabinę i tam byliśmy bezpieczni.
Nie.
Nie, bo ja poszedłem i Niemcy nie umieścili mnie w obozie.
O, to też ciekawy fragment. Pojechaliśmy do Grodziska, do [RGO, Rada Główna Opiekuńcza]. I kiedy dowiedzieliśmy się o mamie, pociągiem wracaliśmy do Warszawy i przed Włochami na bardzo wysokim nasypie Niemcy zatrzymali pociąg i zaczęli… to były wagony takie z wejścia z zewnątrz, każdy przedział miał osobne drzwi. I cud. Niemiec wchodzi, ja wstaję i zaczynam sobie z nim „flirtować” i Niemiec wszystkim sprawdził kenkarty, a ja nie miałem kenkarty. Gdyby zorientował się, to by mnie rozstrzelali tam.
Kiedy byłem w Pruszkowie, pracowałem w cukrowni Józefów, która jest na linii kolejowej… Nie pamiętam, dokąd ona szła. I tam kradłem cukier, wynosiłem, miałem specjalnie zrobiony, zrobiłem sobie nosidełka takie, że na wierzchu był odciek, a pod spodem był cukier. I wyniosłem tego cukru, bo ja wiem, ze trzydzieści kilogramów co najmniej. Tam, pamiętam, profesor jakiś był, pracował też w cukrowni i kontrolował te odcieki. On się zorientował, że ja fałszuję, ale nie doniósł tego Niemcom. Takie dwudziestopięciokilogramowe worki cukru nosiłem na plecach z Józefowa do Pruszkowa, to jest osiem kilometrów. Musiałem przejść po drodze przez słabo zamarzniętą rzeczkę, był bardzo silny wiatr. Miałem tylko letni płaszcz, czapkę. No i dzięki temu, że miałem ten cukier, to jak wróciliśmy do domu już na Bielany, na plac Konfederacji, po Powstaniu, jak już Niemcy wyszli, to mogłem utrzymać rodzinę, nie pracując. I wtedy chodziłem na Politechnikę Warszawską, ukończyłem ją 8 czerwca 1948 roku.
Ja nikomu nie mówiłem, bo wiedziałem, jaki byłby skutek. Nikt nie wiedział, że byłem w NSZ-cie.
Oprócz kolegów moich, rodziny.
Wychodząc z Warszawy w tym schowanku zostawiliśmy radio i po Powstaniu razem z Leszkiem Dobruckim słuchaliśmy Londynu, nagrywaliśmy i dawaliśmy okolicznym mieszkańcom, żeby wiedzieli, co się dzieje.
Gazetki.
Tak. Razem z Leszkiem Dobruckim. Oni mieszkali niedaleko ode mnie.
No wszystko, co ciekawego się działo, w streszczeniu co się działo w świecie w sprawie Polski.
Mógłbym dodać, że w roku… nie pamiętam, w którym, wyemigrowałem. Zawsze marzyłem o tym, żeby wyemigrować za granicę. […]
Łomianki, 14 maja 2019 roku
Rozmowę prowadził Sławomir Turkowski