Krystyna Kater
Nazywam się Krystyna Kater, z domu Kaźmierczak. Do 1939 roku mieszkałam z rodziną, z rodzicami na ulicy Piusa, gdzie się urodziłam. Chrzczona byłam w kościele na placu Zbawiciela. Dwa lata przed wybuchem wojny rodzice się przeprowadzili na ulicę Łucką 27 – to jest odcinek między Towarową a Prostą. W tym budynku na Łuckiej, w którym mieszkałam z rodzicami (mieszkaliśmy w parterowym budynku) po prawej stronie posesji był piętrowy budynek, który zajmowany był przez właścicieli tej posesji. Mieli piekarnię. Do wybuchu Powstania żeśmy tam mieszkali.
W pierwszych dniach Powstania, to znaczy w pierwszych dniach sierpnia (trzeciego albo czwartego dnia) musieliśmy nasze pomieszczenie opuścić. W ogóle wszyscy mieszkańcy musieli opuścić, dlatego że „szafa” czy „krowa” wybuchła i nasz parterowy budynek zniknął z powierzchni ziemi. Został tylko budynek gospodarzy, którzy zajmowali pierwsze piętro. Ale oni też uciekli. Przenieśliśmy się na ulicę Pańską do wysokiego bloku. Tam mieszkaliśmy w piwnicach. Po zbombardowaniu tego bloku przenieśliśmy się na ulicę Sienną i też [przebywaliśmy] w piwnicach. Po opuszczeniu Łuckiej cały czas żeśmy mieszkali w piwnicach. Oczywiście nie tylko my, ale wiele innych rodzin, które musiały swoje siedliska opuścić. Tak to wyglądało. Tam mieszkaliśmy do opuszczenia Siennej. Potem Niemcy nas wygonili z tych bloków i ulicami Warszawy przenieśliśmy się na teren kościoła Świętego Wojciecha na Wolskiej. Byliśmy tam parę dni. Stamtąd pieszo znowu nas popędzili do obozu do Pruszkowa.
Tam była selekcja. Polegało to na tym, że mężczyźni oddzielnie, kobiety oddzielnie, młodzi oddzielnie, starsi z dziećmi znowu oddzielnie. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, miałam trzech braci i nas było dwie siostry. Siostra i brat byli starsi i to dosyć dużo. Nas została trójka dzieci. W każdym razie mój brat był bliźniakiem, jestem z bliźniąt. Był jeszcze [jeden] ode mnie młodszy. Urodził się w 1937 roku, ja z bratem w w 1932 roku. Jest między nami pięć lat różnicy. Między siostrą a mną było znowu dziewięć lat różnicy. Był jeszcze starszy brat z 1926 roku – sześć lat starszy ode mnie. Siostrę wywieźli do obozu do Drezna, brata wywieźli do Szczecina. Moja mam podzieliła się dziećmi – jeśli to tak można nazwać. Mnie i brata bliźniaka oddała ojcu, żeby był z dziećmi. Sobie zatrzymała najmłodszego. W ten sposób rodziców nie rozdzielili. Wywieźli nas po paru dniach w Pomorskie. Na stacji Końskie rozsunęli wagony i nas wypuścili. Chcę zaznaczyć, że nas wywieźli w październiku w wagonach bez dachu. Były już przymrozki, tak że gehenna była ogromna. Na tym to polegało. Rozsunęli drzwi wagonów, puścili nas. Każdy poszedł, gdzie chciał iść.
Mój tata miał rodzinę w Grójeckim. Tak zwana wieś Żelazna. Osada Błędów – druga miejscowość. Tam się zatrzymali rodzice do czasu wyzwolenia Warszawy. Tak by wyglądało moje życie. Głód, smród. Pamiętam, że przez całe swoje osiem tygodni, które żeśmy byli w czasie Powstania w Warszawie, to żeśmy nic nie jedli, tylko kaszę gryczaną. Do dnia dzisiejszego nie bardzo mogę tej kaszy jeść.
Złe wspomnienia. Nieokraszona, nic. Nie wiem, na czym to było gotowane. Chyba tylko woda i kasza. Tak to moje życie wyglądało.
- Gdzie pani chodziła do szkoły?
Do szkoły chodziłam na ulicę Miedzianą. Mówię o czasie okupacji. Druga klasa szkoły podstawowej, ulica Miedziana 22 (chyba).
- Czy podczas wojny bała się pani?
Potwornie się bałam. To przecież były naloty. Mało tego, to były tak zwane krowy i jeszcze coś takiego. Jak to wystrzeliwali z armat, to przed tym był zgrzyt. Mało tego, jak to huknęło (między innymi u nas w czasie Powstania na Łuckiej), trzęsło się i musieliśmy uciekać z Łuckiej 27, bo nasz domek parterowy zniknął z powierzchni ziemi. Zawaliło się też piętro gospodarzy tego terenu.
- Czy zapamiętała pani Niemców? Czy pani spotykała Niemców?
Na każdym kroku Niemców spotykałam. Nic, tylko ta szwabska mowa. Mało tego, na ulicy Towarowej róg Łuckiej był moment, że tam rozstrzelali ludność cywilną. Były łapanki i między innymi tam, róg Łuckiej i Towarowej, [rozstrzelali ludzi]. Zanim rozstrzelali, to całkowicie zamknęli ulice. W każdej bramie stał Niemiec. Tak to wyglądało. Strachu co niemiara.
- Czy pamięta pani inne przypadki zbrodni wojennych?
Byłam dzieckiem. Pamiętam, że na przykład mojego brata Niemcy aresztowali na ulicy. Drugiego brata pobili, tego mojego bliźniaka, dlatego że wstawił się za bratem. [Pytał], dlaczego go zabierają do więzienia. On pracował w czasie okupacji, jeździł tak zwaną rikszą. Dwie osoby siedziały na przodzie, a on pedałował i wiózł. Nie wiem, dlaczego go zatrzymali. Był obecny przy tym mój brat bliźniak i się za niego upominał, to go Niemcy pobili, takiego małego dzieciaka. Tak to wyglądało.
- Czy można było przyzwyczaić się do widoku śmierci, do widoku martwych ludzi na ulicy?
Można zobojętnieć, moim zdaniem można zobojętnieć. Boi się człowiek, ale potem ile się może bać? Zobojętnieje i już. Trudno, tak musi być i już.
- Czy pamięta pani dzień, jak wybuchło Powstanie?
Pamiętam bardzo [dobrze]. Była piękna pogoda. Pierwszy sierpnia – była piękna pogoda. Ale trzeciego albo czwartego dnia Powstania musieliśmy uciekać z Łuckiej 27, bo tak – jak mówię – „krowy” [spadły]. Zgrzyt przed tym był, potem trzęsienie i [trafiła w] nasz parterowy budynek. W tym budynku mieszkało trzech czy czterech lokatorów. Po drugiej stronie był piętrowy budynek, gdzie zajmowali całe piętro właściciele tego budynku.
Nie wiem, jakim cudem, ale w czasie okupacji to wiem, że mieliśmy pod dostatkiem żywności. Mój tata był kierowcą samochodu ciężarowego. Jeździł w drogi. Przy okazji przywoził to mąkę, to może i tłuszcz, może mięso – już nie pamiętam. Wiem, że kaszę gryczaną mamy z podróży taty. Chyba tylko to mogli przenieść, przemieścić z miejsca na miejsce. Tak mi się wydaje.
Bród, smród i w ogóle nie można tego opisać. Pamiętam, jak nas pogonili do obozu do Pruszkowa. Nie wiem, co tam było, duże doły, chyba po wapnie. Chodziło się nad te doły, zdejmowało się odzież i wyjmowało się wszy z ubrań i rzucało do tych dołów. Tak to wyglądało.
- Czy miała pani kontakt z prasą podziemną? Może z radiem?
Nie miałam w ogóle żadnego kontaktu.
- Proszę powiedzieć o najgorszym wspomnieniu z czasu wojny, z czasu Powstania.
Bombardowania i „krowy” – to są najgorsze wspomnienia. W nocy były naloty. Człowiek śpi, trzeba się z łóżek zbierać, ubierać i pędzić do drugiego bloku, na drugą stronę ulicy, bo tam były dwa duże bloki. Czteropiętrowe albo pięciopiętrowe (już nie pamiętam) i tam żeśmy schodzili do piwnicy. […] Zaznaczam, w budynku piętrowym obok naszego parterowego mieściła się też piekarnia. Też mieliśmy dobrze. W czasie okupacji i nawet w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego właściciel piekł dla nas i dla siebie pieczywo, dla mieszkańców tej posesji. Ale to się działo trzy, cztery dni.
- Czy znała pani Powstańców? Czy miała pani z nimi jakiś kontakt?
Nie, nie miałam. Kompletnie nie miałam.
- Jakie ma pani najlepsze, najbardziej pozytywne wspomnienie z czasu wojny, z czasu Powstania?
W pamięci mi się utrwaliło to, że w czasie okupacji nie było głodu. Tak jak mówię, tata był kierowcą samochodu ciężarowego, jeździł w drogi. Nie wiem, co on przewoził, co on przywoził. Ale dla własnych potrzeb przywoził zaopatrzenie. Nie było żadnych kłopotów z jedzeniem. Ale w czasie Powstania już [inaczej].
- Czy później wróciła pani do Warszawy?
Ponieważ rodzice zatrzymali się u rodziny ojca w Żelaznej, ja wylądowałam (zresztą po mnie przyjechała rodzina) w osadzie Błędowa. To w granicach iluś kilometrów. Mieszkałam oddzielnie, a rodzice z dwoma braćmi oddzielnie mieszkali u rodziny w Żelaznej. W jaki sposób znalazłam się z powrotem w Warszawie? Zaraz po zakończeniu wojny rodzice przyjechali do Warszawy. Oczywiście naszego mieszkania nie było. Zajęli mieszkanie na Grzybowskiej 71 na drugim piętrze. To był lokal, który składał się z trzech pokoi z kuchnią. Ponieważ takich wygnańców jak my było dużo, więc rodzice zajęli dwa pomieszczenia
vis-à-vis. Jedno z podwórka, drugie od ulicy. Znowu trzeci pokój ktoś zajął, kuchnię ktoś [inny] zajął. Mało tego – to były pomieszczenia bez tynku, [ściany] nieotynkowane, tynk był zburzony. Rodzice odnowili to mieszkanie. Odnowili w ten sposób, że tylko [obrzucili] wapnem po ścianach. Tak żeśmy mieszkali. Z tym że jedno z tych pomieszczeń udostępnili jednej rodzinie. Prosiła, żeby [pozwolili, aby] się zatrzymali. Rodzice udostępnili, bo przecież sami w okropnych warunkach byli i są. Tak udostępnili, że oni już tego dodatkowego mieszkania dla nas nie opuścili. My w siedem osób w jednym pomieszczeniu osiemnastometrowym: kuchnia, sypialnia, pralnia i tak dalej.
- Gdzie pani pracowała już po wojnie?
Przede wszystkim musiałam skończyć szkołę. Skończyłam szkołę podstawową – przecież miałam [ukończone] tylko do drugiej klasy. W 1944 roku miałam skończoną tylko drugą klasę szkoły podstawowej. Skończyłam dalszy ciąg szkoły podstawowej, bo to było siedem klas na Miedzianej. Potem skończyłam szkołę odzieżową na ulicy… Dworskiej. To była szkoła zawodowa trzyletnia. Potem skoczyłam kurs maszynopisania i pracowałam w centrali handlowej przemysłu metalowego w Alejach Ujazdowskich jako maszynistka. Potem musiałam uzupełnić średnie wykształcenie. Potem skończyłam liceum ogólnokształcące, miałam maturę. Moje ostatnie zatrudnienie to był „Orbis” na Brackiej 16. W kilku punktach pracowałam na „Orbisie”. Potem w innych oddziałach. Stamtąd jestem na emeryturze, bo kończę osiemdziesiąt lat w lutym.
- Czy chciałby pani coś powiedzieć jeszcze o czasach wojennych?
Nie chciałabym mówić, to są dla mnie bardzo przykre rzeczy. Cały czas się denerwowałam. Te bomby i te pociski – to mnie rujnowało.
Warszawa, 24 sierpnia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Ludwika Borzymek