Krystyna Galas, z domu Krystyna Leszczyńska, [córka Karola Leszczyńskiego i Anny z domu Jopek Leszczyńskiej].
[Urodzona 24 lipca] 1934.
Na Chłodnej 58, Wola.
Urodziłam się na Pradze.
Mój tata był robotnikiem, a mama wychowywała dzieci, zajmowała się dziećmi.
Trójkę – brat Janusz i brat Andrzej. Dwójkę, przepraszam, bo ja siebie policzyłam.
Nie, mieszkaliśmy w Radości. W Radości mieszkaliśmy przez jakiś czas, to znaczy do czterdziestego roku. Później się przenieśliśmy, koło czterdziestego roku, na ulicę Chłodną 54.
Tak.
1 września to tylko pamiętam, że Niemiec przyjechał w skórze, na motorze i ja krzyczałam: „Pan z gliny! Pan z gliny!”. I to wszystko.
No tak, bo on był w skórę ubrany i ja tylko krzyczałam w ten sposób.
Po prostu szukał jedzenia tam, przewracał i tak dalej.
Tak, tak, jeden.
Słyszałam samoloty, ale tak bardzo żebym sobie skojarzyła, to nie byłam w stanie.
No tak.
Jak miałam siedem lat.
Na Żytniej, do zakonnic chodziłam.
W szkole było fantastycznie. W ogóle te siostry nas uczyły, no i przygotowywały do komunii i do bierzmowania, bo to wojna, to nie wiadomo było jak. Niedaleko miałam od Chłodnej do Żytniej.
W szkole to nie. Po szkole miałam koleżanki i kolegów.
Tak.
Nie, nie chodziłam, tylko do szkoły chodziłam i wracałam. Natomiast mama tylko odprowadzała brata, bo miał mieć bierzmowanie, ale była łapanka i nie poszedł na to bierzmowanie, wtedy była łapanka. A ja miałam brata ciotecznego, koło nas mieszkał, na Chłodnej 58. W Radości to on się wychowywał z nami, bo był chory, miał tę angielską chorobę. Jego rodzice byli zajęci – wujek był fryzjerem, a ciocia była kuśnierką, a babcia handlowała – no i dzieckiem nie miał się kto zająć.
Firsow Jerzy [syn Piotra Firsowa i Leokadii z domu Leszczyńskiej] – bo wujek był białogwardzistą i uciekł z Rosji, bo by go tam zabili. Ożenił się z moją ciocią, z ojca siostrą, brali ślub w cerkwi, ale brat był chrzczony w kościele na Chłodnej.
Miałam kolegów, koleżanki, to było miłe.
Oczywiście.
Nie. Tam obok Chłodnej było getto i Żydzi, te małe przychodziły, żebrały o jedzenie. Ja dostawałam jedzenie, to szłam i im dawałam. Sama nie zjadłam, tylko z nimi się dzieliłam, bo mi żal było tych dzieciaków, a też byłam mała.
Nie, oni przychodzili do nas. Tak jakoś, że blisko podchodzili. Ja im dawałam jedzenie, dzieliłam się.
Różnie było, te dzieci różnie przychodziły, ale były biedne. Niemcy natomiast wpadli któregoś dnia, była rewizja. Mój wujek robił samoloty, takie dla dzieci, z blachy, dla mnie wanienkę zrobił i okręt piękny, to jak wpadli, to wszystko zabrali.
Te wszystkie modele pozabierali. Pytali się, czy tu Żydów nie ma, czy tego. No i tak było.
Nie, nie. Zabrali to wszystko, im się wszystko przydało przecież. Zbrodniarze.
Okupacja no to po prostu…
Nie chodziłam nigdzie po mieście, bo były te łapanki, tylko chodziłam do szkoły, do kościoła i to wszystko. A tak, żebym tam biegała, to nie mogłam biegać, bo w ogóle pierwsze, że rodzice by mi nie pozwolili, a po drugie to się bałam tych Niemców.
W Banku Rolnym był woźnym, no i pracował jako pracownik fizyczny, a mama w domu była i nas wychowywała.
1 sierpnia rodzice szli na Powązki, bo mama miała tam swoją siostrę, no i że tam jest lepiej. Szliśmy do nich, ale ludzie powiedzieli, że: „Proszę państwa, nie idźcie tam, bo oni wszystkich zabijają”. I tata mój się odezwał: „Co Bóg da, to będzie. Wracam, mówi do Lody”… Bo moja ciotka mieszkała pod 58, a my pod 54.
Tak, o Chłodnej. A tam były ogrody takie, była taka facjatka i tam ludzie się gromadzili, chowali i tak dalej. I tego 1 sierpnia tata mówi: „Ja tu zostaję”. A 6 sierpnia przyszedł kolejarz rzekomo, przebrany za zdrajcę, mówi: „Wiecie państwo, tutaj chciałem zobaczyć, co ludzie chcą. Tak się rozglądam, bo tam, wiecie państwo, są Niemcy z drugiej strony”.
Tak.
Wszyscy. I za pięć minut… Ja wyszłam, mama mówi: „Trzeba się przepakować, zrobić takie małe paczki, co najważniejsze, po co to wszystko dźwigać”. Tata wyszedł na dwór, ja, mama i ten mały. Proszę sobie wyobrazić, zaraz za pięć minut wrzucili granat.
Na ten ogród. Więc mój brat padł, upadł, mój tata upadł, a ja szoku dostałam, chciałam uciekać na górę. Tam rodzina była, to mnie wyciągnęła i do pokoju wzięła. Brat złapał mamę, była taka wnęka i za tę wnękę wziął i mówi: „Mamo”. Mama była obrażona, jak on mógł mamę tak szarpnąć. Mówi: „Mamo, Niemcy”. I oni strzelili do taty jeszcze, strzelili do brata…
Nie, młodszego ja złapałam, a on już był ranny, bo odłamek tego granatu dostał.
Tak. Do brata strzelili i miał naruszoną kość oczywiście. Pozabijali… Tam ludzie, taka pani siedziała, miała gips na nodze, to ją postrzelali w połowie. Kazali wyjść na ogród, taka kobieta z dzieckiem, po niemiecku mówiła: „Proszę panów, czy my chciałyśmy wojnę? My nie chcemy, też państwo macie, panowie, rodziny i też przeżywają”. To on się odezwał, mówi: Raus! Żebyśmy uciekali. Kazał nam wyjść i uciekać. No, ja złapałam tego małego, z tym małym, a mama moja była czarna jak kruk, to zrobiła się biała. No i zabrali go…
No zabrali nas, a z drugiej strony byli Powstańcy. Powstańcy przynieśli nosze, wzięli mojego brata i tego młodszego na nosze. Tam byli lekarze, opatrzyli go, ale miał odłamek, mówią: „Trzeba do szpitala”. A szpital się mieścił na Senatorskiej, taki zaułek co tam teraz jest, tam ranni leżeli. No i zanieśli ich. Więc operowali tego małego, wyjęli mu ten kawałek od granatu, a bratu też tam wyjęli, bo miał przestrzeloną rękę.
Janusz. On jest niewidomy, stracił wzrok.
Zastrzelony. I został. Mama go wzięła, podciągnęła po schodach. Mówi do taty, żeby dał kroku, więc on dał parę kroków i upadł. Szkopy jeszcze strzelili mu w gardło i tak został na tych schodach. My zaczęliśmy uciekać i tak się znaleźliśmy na tej Senatorskiej. Ale on, ten mój brat młodszy – Andrzej, miał temperaturę na pewno, dostał zapalenia płuc. Mama nie miała, dała mu taką wodę, która stała, nie wiadomo ile, i po trzech dniach zmarł.
Cztery i pół roku. No i tam siedzieliśmy. Przyszli znów Niemcy, ustawili karabiny maszynowe (na Senatorskiej to było), powiedzieli, że kto będzie uciekał, będą strzelać. Kazali tym siostrom wynieść rannych, wszystkich ustawili, no i my wyszliśmy na tego…
Brat też wyszedł.
Janusz, tak, mógł chodzić, tylko rękę miał na temblaku. No i kazali wyjść nam na środek. Straszne to było, nie zapomnę – bohaterowie, ale nie powinien tego zrobić. Doszedł do niego szkop, mówi: „Ty byłeś na barykadach”. On mówi: „Tak, byłem”. Boże, jak się nad nim znęcali. Strzelali mu po tym… Mordowali go na oczach ludzi.
Tego Powstańca, który brał udział.
Tak, bo był ranny i leżał w szpitalu.
Kazali wyprowadzić wszystkich chorych i powiedzieli, że jak będzie ktoś uciekał, to będą strzelać.
No i do niego podeszli, bo powiedzieli, czy… Ja, ja nie wiem, [Niemiec] mówi: „Ty byłeś na barykadzie”. On mówi: „Tak”. No to zaczęli się znęcać nad tym biedakiem. Zamiast powiedzieć, że nie byłem, to „był”. Ale bohaterowie… Później stamtąd segregowali, kazali chorych wziąć z noszami i prowadzili nas. Postawili na jakiejś ulicy – ja już nie pamiętam, bo byłam przerażona tym wszystkim – segregowali: do obozów koncentracyjnych, do Pruszkowa. I taki chyba Kaszub był, odwrócił się, a mama wzięła mnie pod rękę i brata i przeszła, że do Pruszkowa. I my się w Pruszkowie znaleźliśmy. Tam w Pruszkowie przydzielili nas do gospodarzy, ponieważ moja mama umiała w gospodarstwie robić, to tam pomagała i tak dalej, a brat pasł krowy.
Tak, w Pruszkowie. Później ja się zajmowałam… Tam były małe dzieci, to się zajmowałam. Przygotowywałam do gotowania kartofle dla świnek, dla tego… Tam przebywałyśmy ileś tam czasu, aż było wyzwolenie. Moja mama mnie wzięła do takiej siostry ciotecznej, poszła do swojej rodziny, tam zostawiła mnie. A brata [trafił] do kuzyna, pasł tam krowy czy owce, już nie pamiętam dobrze. No i tak przebywaliśmy do [wyzwolenia]. Po wyzwoleniu mama od razu poszła do Banku Rolnego – byli koledzy, zbili taką trumnę i poszli pochować tatę i tego małego. Ten mały był pochowany, były takie filary na Senatorskiej, tam mieli coś budować, i on [tam] został pochowany. Dostała mama taką koszulę, owinęła go i do tej ziemi, tam wykopali trochę dołu i tam przykryli. Więc jak wzięła jego, żeby do trumny, tam mamie pomogli, to mówi, że tylko sczerniał, ale mówi, „tak jakby spał”. No i pochowali go, są pochowani na Bródnie.
No tam…
Został na schodach i tam koledzy przyszli, pomogli mamie.
Tak, tak, no bo inaczej nie można. I go…
No, mama w styczniu.
Tak. Z tym że twarz miał spaloną, mówiła mama, że twarz spaloną… No i go pochowali na Bródnie, tam był grób mojej babci i tam jest pochowany mój tata i mój brat. No i takie przeżycia są.
Mama mnie zabrała, jak postarała się o mieszkanie, bo nie miała gdzie mnie umieścić, to mnie umieściła tam u tych kuzynów, u tej siostry ciotecznej, tak zwane Młodynie, województwo radomskie. I ja tam u niej byłam, bawiłam dzieci, przygotowywałam obiad, kartofle dla tych zwierząt. No i tak przebyłam.
Byłam chyba z rok mniej więcej, bo zanim mama postarała [się] o mieszkanie, to to wszystko trwało.
Tak, tak.
A brat Janusz to był u kuzynów znowu, u takich Kucharczyków, to tam im pomagał, znaczy krowy pasł czy tam coś.
Oni mieszkali w Jedlińsku, województwo radomskie, tam, w tym miejscu. No i jak mama dostała mieszkanie, to wtedy…
Po wyzwoleniu w Banku Rolnym.
Tak, tak, była woźną. Tam załatwiała, jak woźna, to tam papiery jakieś tam, coś.
Tak, tak.
Chyba czterdziesty piąty. Tak, czterdziesty piąty, bo się postarała jak najszybciej, żeby dostać. To był czterdziesty piąty rok.
Nie, dwa lata nie byłam, tylko byłam rok u tej rodziny.
W gruzach. Warszawa była cała w gruzach. Dopiero zaczęli odbudowywać te wszystkie rzeczy. W gruzach była.
No właśnie, to oczywiście, jak już [wróciłam], to poszłam do szkoły, zaczęłam chodzić do zakonnic na Żytnią.
Tak.
Nie, podstawową zrobiłam, a poszłam do pracy, bo było mamie ciężko. Brata zabrali do wojska na trzy lata, no i ja musiałam iść do pracy. Poszłam do pracy, pracowałam na Chełmskiej w biurze projektów, w kancelarii, a wieczorem chodziłam do szkoły na Szpitalną i tam skończyłam maturę, technikum ekonomiczne.
Nie, nie. Nie mieliśmy takich problemów.
No to wyszedł oczywiście, mama mu załatwiła warsztat samochodowy, a wieczorem chodził do szkoły, żeby się w głowie nie przewróciło młodzieńcowi. Wie pani, jak to jest.
O cztery lata jest starszy, ja jestem młodsza.
To już chyba wszystko.
Nie, już wszystko chyba. Zrobiłam maturę, pracowałam. No i cały czas pracowałam, uczyłam się. Na studia nie poszłam, bo jakoś tak zeszło.
Ja uważam, że nie powinno być Powstania Warszawskiego, zupełnie nieprzemyślanych rzeczy. Niepotrzebnie ludzie ginęli, młodzi przeważnie, bo szli za Ojczyznę, a niepotrzebnie. Ja tak uważam.
Warszawa, 27 września 2018 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna