Krystyn Lewenstein „Dudek”

Archiwum Historii Mówionej

Krystyn Lewenstein, urodzony 18 grudnia 1928 roku. Stopień w Powstaniu – szeregowiec. Pseudonim „Dudek”, a właściwie moje imię – „Krystyn”. Przynależność do oddziału powstańczego: Kompania B2 Batalion „Bałtyk”, pułk „Baszta”.

  • Co pan robił przed wybuchem wojny?

Przed wybuchem wojny byłem uczniem Szkoły Powszechnej, tak się nazywała obecna podstawowa. Tuż przed wojną chodziłem do szkoły harcerskiej imienia Andrzeja Małkowskiego, która mieściła się na ulicy, obecnie Nowowiejskiej, a wówczas nosiła nazwę 6-go Sierpnia i mieściła się na rogu Natolińskiej i…

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny?

Wybuch wojny zastał mnie w Warszawie. Przede wszystkim zapamiętałem pierwszy nalot niemiecki na Warszawę. Nie było to przyjemne przeżycie. Pierwsze dni wojny upłynęły w dużej obawie o los najbliższych. Ojciec mój i starszy brat, bo miałem starszego brata (miałem i mam), w początkach września ruszyli z falą uciekinierów na wschód. Ja z matką pozostałem w Warszawie. Rodzice prowadzili w Warszawie aptekę na Mokotowie, na ulicy Rakowieckiej i wraz z mamą przeniosłem się do apteki. Tam między lokalem aptecznym a piwnicą jako schronem przeciwlotniczym spędziliśmy pozostałe dni oblężenia Warszawy aż do kapitulacji.

  • Jak wyglądało życie w czasie okupacji?

Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie w sposób prosty. Sprawa jest dość skomplikowana. W momencie gdy wojna wybuchła, byłem właściwie jeszcze dzieckiem. Wyrastałem dopiero w pierwszych latach wojny. W 1940 roku ukończyłem szkołę powszechną. Ponieważ gimnazjów nie było, były zamknięte, więc po ukończeniu szkoły powszechnej poszedłem do tak zwanej handlówki, do szkoły handlowej, w której prowadzono również naukę pewnych przedmiotów ogólnych w zatajony sposób, ale w zasadzie było to wykształcenie zawodowe. Do tejże handlówki uczęszczałem przez dwa lata. W tym czasie w Warszawie działy się różne rzeczy, poczynając od utworzenia w 1940 roku dzielnicy niemieckiej w centrum Warszawy, co zmusiło wielu ludzi do przeprowadzki, do wędrówki mieszkańców Warszawy do dzielnic zewnętrznych. Między innymi i moja rodzina, moi rodzice. W chwili wybuchu wojny mieszkaliśmy na rogu Placu Trzech Krzyży i Książęcej, był to środek tak zwanej „dzielnicy niemieckiej”. Musieliśmy opróżnić to mieszkanie. W 1940 roku przeprowadziliśmy się na ulicę Rakowiecką, gdzie zresztą była prowadzona apteka przez rodziców.

  • A do którego roku apteka była czynna?

Do wybuchu Powstania, a w ogóle jest czynna po dziś dzień.

  • Kiedy Pan wstąpił do konspiracji?

W zasadzie do konspiracji nie wstąpiłem. Do konspiracji wstąpił mój starszy brat, który w 1941 roku zrobił maturę. Od 1935 [roku], kiedy sprowadziliśmy się do Warszawy całą rodziną, brat uczył się w gimnazjum Batorego i robił maturę już na kompletach w ramach tajnego nauczania. W 1941 roku zrobił maturę. W początkach 1942 roku [brat] wstąpił do konspiracji, skończył podchorążówkę i cały czas działał w konspiracji. Byłem tylko tym młodszym pacholęciem w rodzinie, które jednak jakoś tam brało w tym udział. Po pierwsze od 1941 roku w naszym mieszkaniu na Rakowieckiej, które było dość duże drukowany był „Biuletyn Radiowy”, organ biura informacji prasowej BIP-u. Codziennie działała redakcja i trwało powielanie biuletynów w dość dużej ilości egzemplarzy. Biuletyn był rozprowadzany, jako małoletni chłopak trochę pomagałem w [jego] rozprowadzaniu. Po drugie, brat współpracował z komórką wywiadu Armii Krajowej. W ramach tej współpracy, nie należąc do konspiracji zacząłem dostarczać mu meldunki. Chodziło o meldunki, o łapankach, aresztowaniach, wszelkiego rodzaju zjawiskach związanych z okupacją niemiecką i z tym, co się działo w mieście i jego okolicach. Zorganizowałem grupę kolegów, z którymi uczęszczałem do szkoły i którzy mi również te meldunki składali, to przekazywałem bratu a brat dalej szyfrował i kierował odpowiednio swoim przełożonym. W konspiracji nie byłem. W momencie wybuchu wojny miałem niespełna jedenaście lat, a w momencie wybuchu Powstania niespełna szesnaście, piętnaście i pół roku.

  • Jak pan zapamiętał wybuch Powstania? Gdzie pan był wtedy?

Może [powiem] jeszcze parę słów o sytuacji przed powstaniowej. W ostatnim roku przed Powstaniem, w roku szkolnym 1943 – 1944 zacząłem uczęszczać również na komplety w gimnazjum imienia Batorego w ramach tajnego nauczania. Zrobiłem jako ekstern dwie klasy, pierwszą i drugą gimnazjalną. Zdałem egzaminy eksternistyczne i dostałem się na komplety trzeciej klasy gimnazjum. Równocześnie kończyłem handlówkę. W okresie zbliżania się frontu wschodniego, w Warszawie zaczęła się wyraźnie podnosić temperatura i Niemcy zaczynali przestępować „z nogi na nogę”. W ostatnich dniach lipca zrobiłem kilka wycieczek po za Warszawę pod Wawer, tam gdzie jest szosa siedlecka, od strony wschodu, na której obrazy mocno przypominały nasz 1939 rok i naszą ucieczkę przed frontem, naszych rodaków. Atmosfera była bardzo gorąca i napięta i ludzie w Warszawie chcieli właściwie wyładować to, co zbierało się w nich przez lata okupacji, przez lata terroru niemieckiego. Chciałbym tu podkreślić, że nastrój, jaki poprzedzał wybuch Powstania odczuwany przez ludzi, nie tylko przeze mnie, to mowa o przeważającą część ludności, był taki, że chyba wybuch walk, w momencie nadchodzenia frontu wschodniego był nieunikniony. To taka uwaga światopoglądowa, ponieważ przez lata karmiono nas poglądem, że Powstanie było błędem. W moim pojęciu ten błąd był nie do uniknięcia. Wybuch Powstania zastał mnie w domu rodzinnym. Nie należałem do konspiracji, więc nie znałem dokładnego terminu wybuchu. Brat udał się na miejsce zbiórki, miał je na Powiślu, w rejonie Portu Czerniakowskiego, natomiast ja wraz z mamą byłem w domu na Mokotowie, na Rakowieckiej, gdzie była to pierwsza linia w dniu przynajmniej 1 sierpnia. Było to uderzenia na znajdujące się przy Rakowieckiej koszary SS, w gmachu obecnego Sztabu Generalnego, one nazywały się Stauferkaserne z jednej strony, a z drugiej strony na gmach SGGW znajdujący się na przeciwko ulicy Kieleckiej, przy Rakowieckiej w której stacjonowało Luftwaffe i oddziały obrony przeciwlotniczej. Ataki jednostek powstańczych, zarówno na jeden jak i drugi z tych obiektów zakończyły się klęską oddziałów powstańczych. Oddziały zostały rozbite. Przez pierwsze dni Powstania żyliśmy w strachu i wielkiej niepewności, co się dalej stanie? Po czterech lub pięciu dniach nawiązałem kontakt z resztkami oddziałów powstańczych, które jeszcze wraz z rannymi znajdowały się w rejonie między ulicą Narbutta a Madalińskiego, który był w tym okresie rejonem bezpańskim. Z tamtego rejonu następowała ewakuacja rannych na teren Mokotowa właściwego, znaczy tam gdzie główne siły powstańcze, mokotowskie się gromadziły. W międzyczasie, Niemcy zaczęli palić budynki wzdłuż ulicy Rakowieckiej, w pierwszej kolejności i ich przecznic. Między innymi spalono budynek, w którym znajdowało się nasze mieszkanie. Ciekawostką jest to, że na dwadzieścia kilka mieszkań, które znajdowały się w tym budynku, ocalały dwa mieszkania. Jednym z tych ocalałych było mieszkanie mojej rodziny. W dniu siódmego albo ósmego sierpnia, znalazłem się w tym spalonym budynku. Widać było, że mieszkanie wygląda nie ruszone, poza osmaleniem zewnętrznym okien, klatka schodowa była cała. Dostałem się na trzecie piętro, na którym to mieszkanie było, i ze zdumieniem stwierdziłem, że w zasadzie mieszkanie jest całe. Widać było ślady rewizji i rabunku, jakie Niemcy przeprowadzili przed podpaleniem. W mieszkaniu była między innymi spiżarnia, w której mama miała drobne alkohole i o dziwo w miejsce alkoholi, które tam były, koniak i szampan, znalazłem karabin, mauzera, który prawdopodobnie zadowolony ze znaleziska żołnierz, po prostu zapomniał zabrać. To jest właśnie jedna z ciekawostek. Karabin przeniosłem na teren Mokotowa, poprzez linie niemieckie. Oczywiście miałem już przerobiony szlak od ulicy Rakowieckiej do placówek powstańczych z rannymi, z których ruszały transporty polami na teren Mokotowa. Ponieważ nigdy tutaj nie trafiłem na Niemców, wobec tego odważyłem się karabin zawinąć w narzutę na tapczan, zrolować w postaci wałka, ten wałek zrolować w materac włosiany i z tym na plecach, a jeszcze przypomnę, że to był okres, kiedy ludność była wzywana do opuszczania Warszawy. I z tym bagażem na plecach udałem się z tego wypalonego domu na Rakowieckiej, podwórkami, zaułkami, poprzez ulice Opoczyńską, podwórkami miedzy Opoczyńską a Kielecką i wyszedłem już prawie na końcowy odcinek trasy, zbliżałem się do budynków willi, które znajdowały się na ulicy Kieleckiej między ulicą Narbutta a Madalińskiego, kiedy niespodziewanie wyszedłszy z zagrodzenia, wlazłem na samym narożniku na stanowisko niemieckie z karabinem maszynowym, czego nigdy przedtem tam nie spotkałem. Przeszedłem rewizję osobista, z karabinem na plecach. To jest taka ciekawostka.

  • Czyli Niemcy nie znaleźli karabinu?

Nie.

  • Gdzie się potem pan udał?

Udałem się tam, gdzie się udawałem.

  • Czyli dotarł pan do…?

Dotarłem do przejściowego punktu sanitarnego, z którego pod osłoną nocy wyruszyliśmy transportując chyba dwóch albo trzech rannych na noszach, grupą, na teren już bastionu mokotowskiego, który zaczynał się od skrzyżowania ulicy Różanej, Niepodległości w kierunku południowo wschodnim. W ten sposób trafiłem do oddziałów powstańczych, wyposażony nie byle jako w broń – bo karabin. Później, było to jedenastego lub dwunastego sierpnia udałem się po raz wtóry na Rakowiecką, gdzie pozostały jeszcze w ocalałym mieszkaniu granaty, które były przechowywane w skrytce przez brata i pistolet, który w pierwszych dniach Powstania dostałem od jednego z sąsiadów, który przechował go od czasów przedwojennych. I z granatami, z amunicją, która jeszcze się tam znalazła i z pistoletem, powtórnie wróciłem na teren mokotowski.

  • I wstąpił pan do „Baszty”?

Wstąpiłem do „Baszty”, do którejś z kompanii „O” które z tej strony Mokotowa stacjonowały. Dzień po dotarciu, po wstąpieniu zostałem wyznaczony do eskortowania złapanego folksdojcza. Należało go odstawić na komendę placu, która mieściła się przy ulicy Tynieckiej, niedaleko szpitala Elżbietanek, jednego z centralnych punktów walczącego Mokotowa. Odstawiwszy folksdojcza do żandarmerii na komendzie placu, w pewnym momencie dojrzałem swojego rodzonego brata z przeciwka, który z jakiegoś powodu również znalazł się tam przypadkowo. Brat po rozbiciu jego oddziałów na Powiślu, wraz z grupą swoich podwładnych z oddziału, ewakuowała się na Sadybę, a z Sadyby przedostał się na Mokotów i został przyjęty do kompanii „B2”. Oczywiście poprosiłem o natychmiastowe przeniesienie i w ten sposób połączyliśmy się z bratem.

  • I co było dalej? Gdzie pan walczył?

Początkowo walczyliśmy w okolicach „Królikarni”. Broniliśmy Skarpy Służewieckiej, tu brat mój został ranny odłamkami z granatnika. Po tygodniu, dziesięciu dniach, moja kompania została przeniesiona na ulicę Różaną i tu już pozostawaliśmy do końca Powstania. Walczyliśmy w rejonie ulicy Różanej, Kazimierzowskiej między innymi broniąc szkoły przy ulicy Wiśniowej róg Różanej. Tam zresztą zostałem w przedostatnim dniu Powstania kontuzjowany od pocisku z Tygrysa, który atakował szkołę. Dalej nastąpiła końcowa faza Powstania Mokotowskiego.

  • Został pan na Mokotowie aż do kapitulacji?

Moja kompania była kompanią osłonową, broniła włazów do kanałów. Te ostatnie włazy znajdowały się na rogu [ulic] Bałuckiego i Wiktorskiej. Myśmy wchodzili jako ostatni, albo prawie ostatni już około godziny czwartej nad ranem w dniu 27 września. Po kilku godzinach błądzenia po kanałach i dotarciu do nas wieści, że przejścia wszystkie są zablokowane, bądź zagazowane, wyszliśmy z powrotem i nastąpiła kapitulacja Mokotowa.

  • Gdzie złożyliście broń?

Broń składaliśmy na forcie, na Rakowcu. Stamtąd zostaliśmy pogonieni do Pruszkowa na teren obozu przejściowego w Pruszkowie.

  • Jak pan zapamiętał żołnierzy niemieckich i nieprzyjacielskich spotkanych w walce?

Szczerze powiedziawszy nie miałem bliższego kontaktu z niemieckimi żołnierzami w czasie Powstania, poza tym fragmentem z pierwszych dni Powstania, kiedy zostałem zrewidowany. Najsilniejsze kontakty to są z pierwszych dni Powstania, kiedy były prowadzone rewizje w domach, już w części opanowanej przez Niemców.

  • Czy spotkał pan żołnierzy z innych narodowości, którzy walczyli w Powstaniu?

Spotkaliśmy się z Węgrami, którzy nie tyle może walczyli w Powstaniu ile w jakimś stopniu wspomogli Mokotów w tym sensie, że umożliwili przejście z Kabat i do Kabat, oddziałom powstańczym. Zachowali się neutralnie. Były to oddziały walczące po stronie Niemców, ale zachowujące się w zasadzie w stosunku do nas neutralnie. Czy spotkałem się z innymi cudzoziemcami? Chyba nie. Na dystans z samolotami, najpierw brytyjskimi i amerykańskimi, które dokonywały zrzutów, o czym powszechnie wiadomo i na odległość, z tak zwanymi kukuruźnikami, które wykonywały loty głównie rozpoznawcze.

  • Czy zrzuty udało wam się przechwycić?

Tak, udało nam się, ale nie dotyczy to głównego zrzutu, który wylądował głównie poza zasięgiem oddziałów powstańczych, na terenach niemieckich. Udało nam się również przejąć zrzuty radzieckie. I tu ciekawostka. One były zrzucane bez spadochronów i to ulegało rozbiciu przy uderzeniu w ziemię, tak, że ta broń w większości nie nadawała się do użytku, bo była zmasakrowana uderzeniem o ziemię.

  • Jak wyglądało życie codzienne w Powstaniu? Jaki był dostęp do żywności?

Mokotów pod tym względem miał dość dobrą sytuację, bo było dużo terenów zielonych, ogrodów warzywnych. W zasadzie nie narzekaliśmy na jakiś wyjątkowy głód. Oczywiście, różne rzeczy się jadało. Pamiętam zarówno rosoły z gołębi jak i gulasze z koniny, ale było to bądź co bądź jedzenie.

  • Czy higiena była zapewniona w Powstaniu?

To uszło mojej pamięci. Oczywiście, były trudności z wodą, ale jednak wszędzie jakieś studnie były i jakoś tą wodę do obmycia się można było zdobyć. Z całą pewnością wtedy, kiedy trwały walki trudno było o rzeczywistą higienę.

  • Czy oprócz brata, kontaktował się pan z rodziną?

Pierwsze dni Powstania spędziłem z matką, z którą później się rozstałem przechodząc na stronę powstańczą, a matka byłą zmuszona opuścić Warszawę wraz z ludnością cywilną. Dalszego kontaktu już nie miałem.

  • Czy wasze oddziały uczestniczyły w życiu religijnym?

Tak. Przede wszystkim chodziliśmy regularnie w niedziele na msze święte. Były chyba [też] u nas [w oddziale] msze polowe. Nie pamiętam jak było [w kościele] u Świętego Michała [na Puławskiej], czy się odbywały [msze] do końca, czy został wcześniej uszkodzony. [Kościół] to był główny ośrodek życia religijnego. Z całą pewnością mieliśmy msze polowe.

  • Czy czytaliście prasę podziemną, czy słuchaliście radia?

Trudno to było nazwać prasą podziemną, to była już prasa jawna w okresie Powstania. Oczywiście, że [czytałem] prasę podziemną, przez cały okres okupacji. Wspomniałem już o tym, że w mieszkaniu moich rodziców był drukowany tak zwany „Biuletyn radiowy”, który był opracowywany na podstawie radiowych nasłuchów i wydawany przez Biuro Informacji Pasowej. Docierały „Biuletyn Informacyjny” i wiele innych wydawnictw podziemnych. To wszystko docierało do nas.

  • A dostęp do radia?

Nie. Jeśli chodzi o radio… jedyny dostęp do radia – jeśli o to chodziło w pytaniu, a chyba nie o to, to była radiostacja polowa, która była przechowywana w skrytce na terenie naszego mieszkania. Ponieważ wraz z zainstalowaniem komórki BIP-u, mieszkanie zostało wyposażone w odpowiednio zakamuflowane skrytki. I w jednej z tych skrytek znajdowała się radiostacja polowa. Dostępu do radia prawdziwego nie było w tym czasie.

  • Czy mieliście czas wolny między walkami w samym Powstaniu?

Tak. Pamiętam, że miałem na terenie Mokotowa grono kolegów i znajomych, których udawało mi się odwiedzać, co jakiś czas.

  • Czy udało się jakoś przez linie frontu niemieckie przejść? Na jakiej zasadzie wyglądały te kontakty?

Mówię, o możliwości odwiedzin na terenie Bastionu mokotowskiego. Nie poprzez linie niemieckie. Teren Mokotowa był dość rozległy i koledzy, którzy znaleźli się w różnych oddziałach walczącego Mokotowa i była możliwość po prostu wygospodarowania czasu na wzajemne spotkania.

  • Odbywaliście jakieś dyskusje?

Z całą pewnością, ale nie jestem w stanie w tej chwili odtworzyć treści tych dyskusji.

  • Jakie było pana najgorsze wspomnienie z Powstania?

Dwa. Jedno, to już wspomniane przejście przez rewizję osobistą z karabinem na ramieniu, to było straszne przeżycie wynikające z zaskoczenia i drugie to była kapitulacja, 27 września. To niegłęboko wryło w pamięć.

  • A jakie było najlepsze przeżycie?

Nadanie mnie w dniu 27 września „Krzyża Walecznych”, przez moje dowództwo.

  • Po kapitulacji dostaliście się do obozu w Pruszkowie?

Tak. Pruszków, następnie obóz przejściowy w Skierniewicach, do którego zostaliśmy przewiezieni koleją i dalej koleją przejazd do stalagu w Sandbostel koło Bremenfelde, miasta niedaleko Bremme w Niemczech, na terenie Niemiec. Duży stalag, liczący około dwudziestu tysięcy jeńców, różnych Narodowości, poczynając od Polaków z 1939 roku, jeńców wojennych poprzez Belgów, Francuzów, Holendrów, Rosjan, Jugosłowian a kończąc na przywiezionych już po nas Słowakach z Powstania Słowackiego.

  • Po jakim czasie od zakończenia Powstania dostaliście się do stalagu?

Dwa dni spędziliśmy w Pruszkowie, około pięciu dni w Skierniewicach, czyli łącznie mniej więcej po tygodniu od 27 września, około 5 października znaleźliśmy się w omawianym stalagu.

  • Jakie tam panowały warunki?

Zakwaterowanie w barakach na podłodze, wyposażenie w dwa koce i to właściwie wszystko. Ciasnota. W przybliżeniu, około półtora metra kwadratowego na osobę. Wyżywienie dzienne w postaci racji od dwustu na początku do stu pięćdziesięciu gramów chleba i zupa z brukwi lub z kapusty. Przez kilka miesięcy na skutek u soli, nie solona. Wszystko to nie solone. Jako tak zwany małoletni dostałem się na specjalny oddział w tym obozie jeńców, powstańców. Ponieważ nie miałem ukończonych szesnastu lat myśmy mieli dodatkowe racje żywnościowe, byłem małoletni. Te dodatkowe racje to było chyba raz w tygodniu zupa mleczna oczywiście z odtłuszczonego mleka, ale to był ten plus. W grudniu 1944 roku kończyłem szesnaście lat i w tym momencie został na mnie nałożony obowiązek pracy i zostałem wyznaczony do wyjazdu z obozu jenieckiego na tak zwane Arbeitskommando. Takim zbiorczym obozem, Arbeitskommando dla jeńców w stalagu 10B, był obóz w Hamburgu i tu wylądowałem w początkach stycznia razem z bratem, który na ochotnika zgłosił się do wyjazdu, chociaż nie podlegał obowiązkowi jako kapral podchorąży. Tylko szeregowi podlegali temu obowiązkowi. Razem, znaleźliśmy się w tym obozie przejściowym w Hamburgu. Tu, przez dwa tygodnie jeździliśmy do prac porządkowych na terenie Hamburga, przeważnie polegało to na odgruzowywaniu po nalotach alianckich. Po dwóch tygodniach skierowani zostaliśmy już niedużą grupą, dwudziesto paro-osobową na komenderówkę do stoczni w miejscowości Hamburg-Neuenfelde. Ponieważ znałem nieźle niemiecki, bo uczyłem się w szkole handlowej cały czas niemieckiego, byłem tłumaczem, a ze względu na stopień wojskowy brat mój był komendantem tego drobnego oddziału. Tu pracowaliśmy na stoczni przy remoncie okrętu niemieckiego. Był to tankowiec marynarki wojennej, jeśli dobrze pamiętam, aż do połowy kwietnia, kiedy zbliżający się front zachodni, aliancki zmusił Niemców do ewakuacji. Między innymi ewakuowali również jeńców wojennych. Te ewakuacje rozmaicie wyglądały. Niektóre obozy koncentracyjne ewakuowano na morze Bałtyckie w celu zatopienia statków, którymi ewakuacja była przeprowadzana. Myśmy wędrowali po ziemi niemieckiej, od Hamburga w kierunku na Kilonię, w kierunku granicy duńskiej i dopiero 7 maja 1945 roku zostaliśmy oswobodzeni przez oddziały alianckie. Konkretnie przez pancerną brygadę szkocką.

  • Kiedy pan wrócił do Polski?

Do Polski wróciłem w sierpniu 1946 roku. Przez ten rok, więcej niż rok zastanawialiśmy się z bratem, zostać? Czy wracać? Pamiętaliśmy o mamie, która została w kraju, o której zresztą mieliśmy już w obozie jakieś wiadomości, jakieś listy dostaliśmy pocztą polową i po uwolnieniu dotarły do nas za pośrednictwem Czerwonego Krzyża listy od mamy. Brat mój spotkał swoją narzeczoną i w 1945 roku na jesieni ożenił się z nią. Jej rodzice również byli w Polsce i postanowiliśmy we trójkę jednak do kraju powrócić.

  • Czy był pan represjonowany przez władze PRL, jak pan wrócił do Polski?

Nie. Muszę uczciwie powiedzieć, że represji nie odczułem.

  • Czym pan się zajmował po wojnie?

Przede wszystkim kończyłem edukację, to znaczy poszedłem do liceum. W przyśpieszonym trybie zrobiłem maturę i poszedłem na studia. Przystąpiłem do egzaminu wstępnego na studia, ponieważ był nacisk, że powinienem zostać farmaceutą, obciążenie rodzinne, więc przystąpiłem do egzaminu na farmację i oczywiście nie dostałem się. Oblałem, jako wróg klasowy. W następnym roku zmieniłem zainteresowania i przystąpiłem do egzaminu na wydział elektryczny Politechniki Warszawskiej, zdałem i skończyłem studia. Już nie na elektrycznym, ale na elektronice.

  • Czym pan się zajmował po studiach?

W 1951 roku skończyłem studia pierwszego stopnia, bo szedłem już rocznikiem, kiedy były studia dzisiaj zwane licencjackimi i drugi stopień magisterski. Skończyłem stopień pierwszy, otrzymałem dyplom inżyniera. Od 1951 roku byłem asystentem na ówczesnym Wydziale Łączności, bo od 1950 roku już wydzielił się z Wydziału Elektrycznego Wydział Łączności, późniejszym Wydziale Elektroniki. W 1956 [roku] zrobiłem dyplom magisterski i dalej się piąłem po szczeblach, jak to się mówi „kariery naukowej”. Robiłem pracę doktorską. W 1968 roku zrobiłem doktorat z elektroniki. W międzyczasie ożeniłem się, wcześniej nawiasem mówiąc, na trzecim roku studiów i rodzina mi się rozrastała. W 1951 roku jeden syn mi się urodził w 1955 drugi. Dyplom magisterski na Politechnice miałem już jako ojciec dwóch synów. Pracowałem jako nauczyciel akademicki do 1968 roku. Myślę, że ze względu na moje nazwisko odmówiono mi przedłużenia umowy na stanowisku nauczyciela akademickiego i w tej sytuacji przeszedłem do działalności naukowo technicznej obejmując w 1970 roku kierownictwo jednego z kilku zakładów doświadczalnych Politechniki Warszawskiej. Zakład ten zajmował się opracowywaniem i produkcją próżniowej aparatury pomiarowej. Jako kierownik tego zakładu pracowałem na Politechnice aż do przejścia na emeryturę, jako kombatant nieco wcześniejszego przed ukończeniem 65 lat, w 2001 roku.

  • Czy zajmuje się pan jeszcze jakimiś sprawami kombatanckimi?

Tak. Kombatanckimi jak najbardziej. Od szeregu lat działam w Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Początkowo w środowisku a od 2002 roku we władzach Światowego Związku, jestem Sekretarzem Głównej Komisji Rewizyjnej tegoż Związku. Jestem dumny ze swoich dwóch synów, którzy zostali profesorami. Jeden profesorem Politechniki Warszawskiej, kończył elektronikę ale jest w tej chwili dziekanem mekatroniki, a drugi jest profesorem do niedawna Uniwersytetu w Hanowerze a aktualnie profesorem w ośrodku, w Centrum Optyki Molekularnej w Barcelonie.

  • A co z apteką?

Apteka została upaństwowiona. Ocalała, została odbudowana. Mama ją odbudowała razem z ciotką, która była magistrem farmacji, ale 1951 roku przyszedł dekret i apteka została upaństwowiona, mam pozostała pracownicą tej apteki, podobnie zresztą jak i ciotka i wuj w tejże samej aptece. Wraz z 1989 rokiem zaistniała możliwość starania się o odzyskanie, ale nic z tego nie wyszło. Odzyskali to inni.
Warszawa, 1 czerwca 2005 roku
Rozmowę prowadził Bartek Giedrys
Krystyn Lewenstein Pseudonim: „Dudek” Stopień: strzelec Formacja: Pułk „Baszta” Dzielnica: Mokotów

Zobacz także

Nasz newsletter