Józef Załucki „Wielopolski”

Archiwum Historii Mówionej

Moje nazwisko Józef Załucki. Urodziłem się na Wileńszczyźnie w folwarku Łabuciszki. Ojciec posiadał gospodarkę, folwark. To była duża gospodarka. [Urodziłem się] 19 marca 1925 roku. Moi rodzice to byli: ojciec Bronisław, matka Izabela Zaleciłło, pochodziła ze Żmudzi litewskiej. Tak się złożyło, że ojciec mojej matki był powstańcem w 1863 roku. Matka rodziła się w roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym którymś. Po powstaniu ojciec matki przywędrował właśnie na Wileńszczyznę i tu, w tym miejscu, na Wileńszczyźnie właśnie się urodziły [się dzieci].

  • Jak wyglądało pana życie, zanim wybuchła wojna?

W ten sposób, że na Wileńszczyźnie była Polska. Było to bardzo dziwne, że teraz po wojnie starali się nam wpisać w dowodzie, że jestem urodzony w ZSRR. Ja te dowody zwracałem, ja się urodziłem w Polsce, na Wileńszczyźnie. Tam kończyłem szkołę podstawową imienia Józefa Piłsudskiego w Olechnowiczach, potem gimnazjum w Kraśnem. Jak wyszedłem, to już miałem 14 lat, wybuchła wojna w 1939 roku, wojna obronna. Brat został zmobilizowany do wojska, był starszy ode mnie, był 1913 rok urodzenia. We wrześniu przyszły wojska sowieckie, to była pierwsza okupacja Polski. Tu zaznaczę, że to był czwarty rozbiór Polski, faktycznie, tylko dziś o tym nie wspominają. Wtedy powołali dziesięcioletnią szkołę rosyjską, tam chodziłem. Z tym że ją otworzyli pod koniec września, a w październiku zabronili wykładów języka polskiego. Do 1941 roku ukończyłem siódmą, ósmą i dziewiątą klasę i Niemcy zaatakowali Związek Sowiecki. Wtedy w międzyczasie już… Ja byłem jeszcze za młody, nie znałem organizacji, wiedziałem, że się organizują, zaczął się organizować Związek Walki Zbrojnej, ośrodki. Rozbite jednostki sowieckie, które cofały się tu z terenów Litwy, Łotwy, w ogóle po przejściu frontu niemieckiego zostali na dość duże zaplecze. Oni trzy, cztery tygodnie dopiero po tym spływali. To wszystko się rozsypywało. Niemcy zabierali ich do obozów, wywozili. Ludności miejscowej pozwalali przyjmować do siebie, do gospodarstw. Gospodarz zapisywał go do gospodarki i tam pracował, ale ci, co zostali, nie zapisali się, to zaczęli tworzyć bandy rabunkowe. Chodzili, grabili i były rozboje. Wtedy właśnie Związek Walki Zbrojnej zaczął organizować raczej taką samoobronę, oddziały niejawne. Niemcy patrzyli na to z przymrużeniem oka. Robili, po prostu [utrzymywali] w tych ośrodkach całą obronę tej miejscowości, gdzie więcej było [napadów]. W międzyczasie starsi koledzy, którzy byli w 1939 roku [czynni], zaczęli organizować oddziały partyzanckie i u nas Kacper Miłoszewski z okolic Iwieńca, to na obrzeżu Puszczy Nalibockiej, to on stworzył pierwszy oddział partyzancki imienia Tadeusza Kościuszki. Tymczasem w Moskwie powstał sowiecki ośrodek dowództwa, ogólnie nazywali to ogólny ruch partyzancki wojsk sowieckich. [Przystąpili] do zrzutów. Lądowały też i samoloty w Puszczy Nalibockiej, lądowali na teren i zaczęli już organizować legalne, pełne dyscypliny [oddziały]. Oczywiście powstały tam [także] duże zgrupowanie partyzantki sowieckiej. W pierwszym okresie, od czerwca 1943 roku, była stosunkowo [dobra] współpraca z ich oddziałami. Przychodzili, wymieniali się – nie było żadnych zastrzeżeń. Oczywiście nasze oddziały organizowane na tym [terenie] (to wiem z opowiadań starszych kolegów) liczyły, że walczymy na terenie naszym, polskim, a oni stale przestawiali, że to jest teren sowiecki i tylko do nich należy, oni mają prawo decydować. Współpraca ta istniała w stosunkowo dobrym stanie aż do listopada. Ale jeszcze wrócę z powrotem. W międzyczasie w Iwieńcu, na skraju puszczy – to było duże miasteczko powiatowe, tam stacjonował garnizon niemiecki, żandarmeria, kompania lotnicza – [nasze] oddziały [partyzanckie] zaplanowały rozbicie tego [garnizonu]. Oni w połowie czerwca, nie pamiętam daty, opanowali to miasteczko, rozbili całą żandarmerię i zlikwidowali kompanię lotniczą. Zdobyli dużo uzbrojenia i wycofali się po trzech dniach do Puszczy Nalibockiej. Żeby to było dziwniejsze, tam z naszymi oddziałami współpracował rodzony brat Dzierżyńskiego, on tam miał niedaleko majątek i pracował dlatego. My mieliśmy dobrą współpracę, bo jego żona była pochodzenia niemieckiego. [Pracowała] w komendzie żandarmerii niemieckiej. Tam mieliśmy łączność. Tyle że po rozbiciu tych oddziałów [w Iwieńcu] on został złapany i rozstrzelany, jego żonę i on. Wycofali się do Puszczy Nalibockiej i... Ja już wtedy zostałem zaprzysiężony w Rakowie.

  • Właśnie, w jaki sposób zetknął się pan z konspiracją? Jak to się stało, że zaczął pan działać w konspiracji?

[Wśród] młodzieży było w ogóle takie poczucie, że udział w walce był potrzebny bezwzględnie. Nie było możliwości, żeby ktoś nie uczestniczył. Tam każdy szukał, żeby się dostać do tego.

  • Jak pan szukał, jak pan znalazł?

Miałem starszych kolegów, którzy mnie znali, potem mnie zorganizowali. W domu się nie mówiło, że się należy. Ojciec też należał, ja wiedziałem. W obwodzie mołodeczańskim Armii Krajowej, należał tam, ale tego się nie mówiło. On nas nie pytał.

  • Mama wiedziała?

Też się domyślała. [W 1943 roku] organizowali szkołę podoficerską w Gródku, to jest w obwodzie mołodeczańskim. Od nas kolega z Olechnowicz, Jurewicz, mówi: „Mnie szkolili na tego…”. I namówił mnie i poszedłem. Przeszliśmy tam w 1943 roku, od maja do końca [roku] szkolenia. Potem zgłosiłem się do Rakowa. Dowódcą placówki był ogniomistrz Zienkiewicz, jego pseudonim był [„Kola”]. Przyjąłem od niego przysięgę, z tym że musiałem mieć skończone osiemnaście lat. Trochę tam nadrobiłem, bo byłem [osiemnastolatkiem] od marca. Ponieważ w domu już nie mogliśmy mieszkać, bo cały czas napadały bandy sowieckiej partyzantki, mieszkaliśmy w majątku przy dworcu kolejowym, tam była ochrona niemiecka. Dostałem tam przydział, byłem tam jako łącznik. Jak przyjeżdżali do Wilna, posyłali gońca, to trzeba było zakwaterować, przyjąć, przenocować i potem odbierało się go i kierowało w okolice Rakowa. Teraz co się robi… […]
My byliśmy cały czas [od listopada 1943 roku] w stanie wojny [z Sowietami]. Oddział zawędrował do okolic Rakowa, to jest od mojego miejsca zamieszkania Łabuciszek i Olechnowicz około dziesięć, sześć kilometrów. Ten kolega, który mnie przyjmował, Jurewicz, mówi: „Słuchaj! Co tu będziesz tu, nie ma co robić dalej...”. I ja zgłosiłem się właśnie tam do oddziału. Mnie przyjęli normalnie. Dowódcą oddziału, kompanii był porucznik „Helski”. Jeszcze tu zaznaczę, że u nas w oddziale był porucznik „Helski” i porucznik „Dan”. „Helski” był Jerzy, nazwisko miał Piestrzyński, dowiedzieliśmy się po wojnie, bo wtedy mówiło się tylko [pseudonim]. Natomiast porucznik „Dan” używał tylko pseudonimu. Nigdy nie podał nazwiska, do dziś dnia go nie znamy. To byli bardzo dzielni oficerowie, oni uciekli z obozu jenieckiego, z Niemiec zachodnich, przewędrowali przez całą Polskę aż do Warszawy i ich skierowali do nas. Porucznik „Helski” organizował tą nową kompanię, akurat wtedy jak ja się tam trafiłem, a „Dan” już całe tego, a później „Dolina”...

  • Jak pan się znalazł w Warszawie?

Właśnie teraz zbliżam się do całej tej sytuacji. Bo to już krótko, to przynajmniej to całe będzie. Porucznik „”Dolina”... Mieliśmy trochę walki, zorganizowaliśmy to i co dalej, co robić? Okręg nowogródzki nic nam nie może pomóc. Wiemy, że w Wilnie szykuje się akcja „Ostra Brama”. Mianowicie wpierw podane było z dowództwa Armii Krajowej, że będzie ogólnokrajowe powstanie. Potem zrobili, że rejonami będą robić akcję „Burza”, i u nas na Wileńszczyźnie miało być najwcześniej i w okręgu nowogródzkim. Z tym że był duży napływ [ludzi], uzbrojenia mieliśmy dużo, bo było zamelinowane jeszcze z 1939 roku i po sowieckiej armii też sporo zostało. Potrafiliśmy zorganizować szwadron cekaemów, tak jak przed wojną [na biedkach (na dwukołowym pojeździe)], umundurowanie mieliśmy [przepisowe (oryginalne)]. Szewcy uszyli nam oryginalne siodła kawaleryjskie. Kawaleria była uzbrojona tak, jak się należy. Cała. Umundurowanie mieliśmy całkowite. Miałem swoje wojskowe umundurowanie, po bracie używałem. Do maja 1944 roku odbudowano oddział w zakresie jak podałem, dywizjon kawalerii, batalion piechoty trzech kompanii, szwadron cekaemów i szwadron zwiadu. W tym że szwadron zwiadu był rozdzielony do każdej kompanii po plutonie, że jak działał samodzielnie w terenie, to że [ubezpieczał kompanię]. Ja byłem właśnie przy poruczniku „Helskim”. Dotrwaliśmy do maja, czerwca. Tam stoczyliśmy szereg walk. Jak stało się [ciężko], trudno było o życie, to w Iwieńcu powstało, gdzie było zdobyte, tam była żandarmeria i tak dalej, Niemcy dobrze wiedzieli, co się dzieje, mieli dobry wywiad. Więc co się zrobiło. Przez sołtysa zgłosili oni, że proponują zawieszenie walki z Niemcami, żeby ich nie atakować, nie ruszać, a jak my byliśmy w terenie poniekąd, ten Iwieniec był, to osłanialiśmy ich garnizon stosunkowo, a już duża była nasza siła. Dowództwo po porozumieniu z okręgiem nowogródzkim, nie było innego wyjścia, żeby nas doprowadzić do porządku, więc oczywiście zawiesiliśmy [broń]. Z tym że to była umowa ustna – my ich nie atakujemy, oni nas nie ruszają. A walka z oddziałami sowieckimi cały czas trwała – była wojna. No i dochodzi właśnie czerwiec, zbliża się już front wschodni i zaczęli cofać się spod Mińska uchodźcy. I teraz – co robić? Nam zostać na terenie dowództwa – bo to był duży oddział, ponad tysiąc żołnierzy – zostawać na terenie to niechybna śmierć, bo nas by wszystkich... To by było chyba gorzej jak w Katyniu. Więc co dalej robić? Wycofujemy się na zachód. Nasz był obwód w Nieświeżu, Baranowicze, więc my 29 czerwca, na Piotra i Pawła, wycofujemy się na zachód. Chcieliśmy nawiązać łączność koło Baranowicz z dowództwem rejonu, już nie mogliśmy nikogo spotkać, a w międzyczasie zaczęły się cofać jednostki [niemieckie]. Czego tam nie było! Ukraińskie, ułasowskie, mongolskie, litewskie, tu jeszcze zaznaczę, że Litwa od 1941 roku służyła z Niemcami, współpracowała, jednostki. Tam cały czas z nami, z Armią Krajową w okręgu wileńskim byli w stanie wojny. Do dziś dnia to nie jest jeszcze wyjaśnione z Litwą, jak ta sprawa jest. Wtedy my korzystając z tego zamieszania doszliśmy do Baranowicz. W Baranowiczach przeszliśmy między jednostkami. W dzień zapadało się w tereny leśne, całą noc był marsz, tu kolumna szła ładnie uzbrojona… Mniejsze grupy, ukraińskie czy jakieś ułasowskie, rozbijaliśmy, tak że nieraz spotkaliśmy się, znajdowaliśmy w niedużej odległości od kolumny niemieckiej. Oni nie zwracali uwagi, bo to wszystko było podobne. Nam się udało dojść aż do Baranowicz, Nieświeża, dobrnęliśmy aż do Bugu. Koło Janowa Podlaskiego przeprawiliśmy się wpław przez Bug, cały oddział. Jeszcze wrócę, [by powiedzieć, że] z nami, wycofując się z miejscowości naszych żołnierzy jechał z tyłu ogromny tabor uciekinierów. Te rodziny bały się zostać. My od Bugu w każdej wiosce ich zakwaterowaliśmy, jeden drugiemu musiał pozostawić. Niestety ja już swojej rodziny nie mogłem osiągnąć, bo odległość od Iwieńca z Puszczy Nalibockiej ponad sto kilometrów. Niestety [pozostali] tam...

  • Brat też tam został?

Nie. Brat był w niewoli niemieckiej. Tak że jak już przyszli potem (dodam już tu, wyprzedzę sprawę), po walkach, Wilno rozbroili, wileńskie zgrupowania, „Ostrą Bramę”. My też mieliśmy iść najpierw do Wilna, ale nie mogliśmy przejść, przegradzały [oddziały wroga]. Ojca aresztowali, został zamordowany w więzieniu w Mińsku. Siostrę wywieźli na Syberię, chyba to z pomocy wszystkich naszych [sojuszników]. Niestety rodziny już potem nie mogłem [uratować]. My przeszliśmy Janów Podlaski i potem zakolem Bugu doszliśmy aż do... To już był koniec lipca, bo to się nocowało dwa, trzy dni w miejscowościach. Doszliśmy aż okolic Warszawy, Modlina. Powstał problem, co mamy robić. To było kilkanaście kilometrów od Modlina. Wisły nie dało się tak przeprawić jak Bug, wpław. Po naradzie dowództwa zrobili w ten sposób, że… Kolumny się cofały, raz szło wojsko niemieckie, druga szła ukraińska grupa, zrobimy w ten sposób, że jak zrobi się luka w kolumnie, to wchodzimy w kolejną [lukę] i zmierzamy do mostu w Nowym Dworze. Jeżeli nie otumanimy Niemców w inny sposób, to bierzemy szturmem most, tak było postanowione. W ten sposób, że batalion piechoty na wozach, przygotowana broń, cekaemy przygotowane i przykryte, bo to było na dwóch kółkach, i koń. W razie czego na wyraźny rozkaz dowództwa wtedy atakujemy i mamy [most] zdobyć. Akurat wtedy miałem służbę w tej szpicy przedniej, to zastępca porucznika „Góry”, właśnie tego „Doliny” przyszłego, porucznik „Kula”, on dobrze mówił po niemiecku… „Dolina” też, on pochodził ze Śląska Cieszyńskiego, też po niemiecku dobrze rozmawiał, był właśnie w środku oddziału, ale goniec przychodził: „Wjeżdżać, na wyraźny rozkaz atakujemy”. Wjechaliśmy [w kierunku] Modlina, akurat przeszła jedna kolumna ukraińska, przeszła też jakaś litewska grupa, powstała luka i my całą kolumną z taborami wjechaliśmy w tą lukę i wjechaliśmy do Nowego Dworu. Wjeżdżając do Nowego Dworu – na rynku pierwszy wyjechał nam naprzeciw Niemiec na motocyklu. Widział, że tam kilkudziesięciu, widział orzełki i to... Chciał zawrócić, to z karabinu maszynowego nasi strzelili i ta przyczepa od motocykla oderwała się i o ścianę się rozbiła, a ten na motocyklu w pole uciekł i tyle go zobaczyli. Robi się [długa] kolumna, dojeżdżamy do mostu. Na lewo i prawo przed mostem w Nowym Dworze wojska… jakiego tam nie ma! Różne stoi, dalej tam stoją wozy pancerne. Dojeżdżamy do mostu, porucznik „Kula” pojechał naprzód. Z jego [ubezpieczeniem] przyjechałem, na most wjechałem, zobaczyłem na Wisłę, przeżegnałem się i mówię: „Dobrze było w puszczy, było wszędzie i tu podobnie”. Potem do wartownika, oni nie przepuszczają i mu [porucznik Kula] zgłasza, że jednostka wojskowa, która walczyła cały czas z Sowietami, bolszewikami, ma rozkaz przejść tu i zakwaterować po drugiej stronie. Tam z mapy wzięliśmy, tam podali jakąś miejscowość, nie pamiętam jaką. Ten Niemiec nie mógł się zorientować, skąd się wzięła tu polska jednostka, tu na moście. Zawołał z dowództwa swojego starszego oficera. Z dowództwa wychodzi starszy oficer, był chyba w stopniu kapitana czy majora, on już w podeszłym wieku był. Z porucznikiem „Kulą” był wachmistrz Andrzejewski, on jeszcze w 1920 roku w Poznańskiem był, tam walczył. Ten Niemiec przyszedł i się pytał po niemiecku (ja też trochę pamiętam ze szkoły, trochę szwargoczę), że co za jednostka, co ma za zadanie. Ten tłumaczy, że walczyła, że mamy rozkaz. I co się stało? Naraz wstaje Andrzejewski, przychodzi, staje na baczność i melduje się po niemiecku temu oficerowi, powołuje się tam na jakieś tam… Okazuje się, że on służył, ten Andrzejewski, jako wachmistrz w armii niemieckiej, w kawalerii i ten właśnie Hauptman był jego dowódcą i [Andrzejewski] mu przypomniał, że gdzieś jakaś gospodarka, którą on miał i ten Niemiec, i poznali się. Od razu się przywitali. Nie wiem, czy to coś dało, czy też nie, w każdym razie on dzwonił do twierdzy, do dowództwa niemieckiego w Modlinie, trochę nie był zdecydowany. Nie wierzyli, że to pomogło, robili. Stoimy i tak: jeżeli zagrodzą, to ten nasz pluton zwiadu konnego ma atakować most, na drugiej stronie zlikwidować ochronę i oddział wtedy idzie szturmem na [most]. Na razie trzymać [broń w pogotowiu]. Było takie napięcie – chwila dawała, że nie wiadomo, co robić. Ale porozmawiał z Modlinem i powiedział: „Proszę przechodzić. Na [drugiej stronie mostu] możecie wziąć prowiant” i dał nam zakwaterowanie Dziekanów Polski. To było 29 lub 28 lipca. Przez most przejechaliśmy do Dziekanowa Polskiego.
Co dalej mamy robić? W międzyczasie dowódca VIII Rejonu Okręgu Warszawskiego, kapitan Krzyczkowski, dowiedział się, co jest, i przyjechał zbadać, co jest. Porucznik „Dolina”, wtedy „Góra”, potem przyjął pseudonim „Dolina”, pojechał do Warszawy akurat w tym czasie, żeby nawiązać kontakt z Armii Krajowej Komendą, co dalej mamy robić, a został porucznik „Kula”. „Kula” przedstawił, jaka jest sytuacja. Wtedy porozumiał się z dowództwem kapitan Krzyczkowski, co z tym oddziałem zrobić. Nie wiem, kto dawał rozkaz taki, ale następnego dnia przyjechał do nas, że my jako walczyliśmy z sowiecką armią, przychodzi sojusznik sowiecki i my nie możemy być w okolicy Warszawy. Daje nam polecenie skierowania się do Borów Tucholskich i tam do dowództwa okręgu oddać się pod rozkaz. Porucznik „Dolina” powiedział wtedy, że: „To, co tu zrobiliśmy, [to wszystko, co można zrobić], dalej się nie da [przejść] przez tereny mocno obstawione, tereny niemieckie”. Wtedy powiedział: „Po co tam szukać, jak pan tu jest dowódcą, pod pana dowództwo przechodzimy i będziemy razem walczyć”. Podobała się ta [odpowiedź]. Kapitan Krzyczkowski, on miał pseudonim „Szymon”, porozumiał się ze swoim dowództwem, zgodzili się, że na jego odpowiedzialność może przyjąć nas. 29 lipca przyjechał, mamy wymaszerować. Oczywiście odebraliśmy ten prowiant od Niemców, co dali na zaopatrzenie. Weszliśmy do Puszczy Kampinoskiej. Po drodze zlikwidowaliśmy posterunki i z 29 na 30 lipca zajęliśmy te wioski, Wiersze, Krogulec. O, jak nas ludność spotykała...

  • Jak reagowała ta ludność?

Z kwiatami. Polski żołnierz przyjechał. Tam faktycznie już dwudziestego dziewiątego wybuchło Powstanie. Puszcza Kampinoska była nasza. Zresztą po drodze jak maszerowaliśmy, ludność nas spotykała, podawali [żywność], częstowali, co kto mógł.
  • Jak wyglądały te nastroje wśród ludności cywilnej, kiedy wybuchło Powstanie?

Dokończę o tym, jak w Kampinosie przyszliśmy. Na drugi dzień, miejscowi tam byli, powiedzieli, że w Aleksandrowie stacjonuje… Posterunki zlikwidowano, tam granica niemiecka przez Kampinos szła, posterunki z marszu od razu zlikwidowaliśmy. Stała tam, zdaje się, w Aleksandrowie, kompania Wehrmachtu. Wieczorem porucznik „Helski” pojechał, zlikwidowaliśmy ich, rozbiliśmy kompanię [niemiecką]. Naszych zginęło trzech czy czterech, dwóch zostało rannych, a reszta tę kompanię rozbiła, wzięli niewolników. Tak że niewolników z Wehrmachtu puściliśmy wolno, tylko im w książkach napisał, żeby na Berlin, Gdańsk jechali.
Zbliża się już 1 sierpnia i idąc tu, wiedzieliśmy wcześniej, że będzie Powstanie. 1 sierpnia, już jako dowódca całego [rejonu], kapitan Krzyczkowski dostaje rozkaz, wybuch Powstania, akcja o godzinie siedemnastej. Nie zdążył nas powiadomić i pierwsze zadanie to było zdobycie lotniska Bielańskiego. To jest na przedmieściu Żoliborza. Przewidywali, że w wypadku zdobycia lotniska Bielańskiego byłby teren do ewentualnego lądowania naszych jednostek spadochroniarzy, którzy byliby z Anglii czy Włoszech. Kapitan Krzyczkowski już 1 sierpnia wieczorem próbował zdobyć to lotnisko. Wysłał tam batalion, miejscowy, własny. Nie udało mu się zrobić, zaalarmował Niemców, może niepotrzebnie wystąpił. Zawiadomił nas natychmiast, że mamy się zgłosić tam w miejsce wyznaczone, wzgórze, [jako] oddział – goniec przyjechał [z tą informacją]. My wieczorem, około godziny drugiej lub trzeciej przybyliśmy na miejsce. Rano, […] mieliśmy zdobywać lotnisko bielańskie. Atak zaczęliśmy… bo to był nasz batalion piechoty, potem dywizjon kawalerii obsadził szosę Modlin–Warszawa, żeby w razie czego z Modlina [Niemcy] nie zrobili ubezpieczenia. Batalion naszej piechoty i dwa bataliony miejscowe zaatakowali. Walka była trudna. Niemcy byli [bardzo dobrze] przygotowani, mgła rano była, ale tak mieli przestrzelaną broń, że w ogóle nie można było się ruszyć. Jednostki przybliżyli się dość blisko, do obrzeży lotniska. W czasie walki zniszczyliśmy jeden wóz pancerny z granatnika i inne tego... Naszych poległo około trzydziestu osób, między innymi zginął właśnie mój serdeczny dowódca 3. kompanii porucznik „Helski” Piestrzyński, tam był [potem] pochowany. Trwało to do rana, już był świt, już z Modlina zaczęły nadpływać jednostki pomocy, na szosie Modlin–Warszawa. Tam rozbili ich dwa oddziały piechoty. Potem jak czołgi szły, dał [sygnał] rakietą chorąży Nurkiewicz, że zbliżają się czołgi. Był czas wycofania się. Niestety, nie dało się zdobyć [lotniska]. Niemcy byli przygotowani bardzo mocno. Wycofaliśmy się na pozycje wyjściowe, zebraliśmy tych rannych miejscowych. Został ranny też kapitan Krzyczkowski, przekazał dowództwo porucznikowi „Dolinie”. Od tej chwili [„Góra”] przyjął pseudonim „Dolina”, żeby zabezpieczyć w razie czego.
Wróciliśmy do Puszczy Kampinoskiej na nasze miejsce zakwaterowania: Wiersze, Krogulec, Brzozówka. Przenocowaliśmy, 3 sierpnia zaatakowała nas kompania Wehrmachtu. Oni z Leszna chcieli przejść do Modlina, skrócili drogę przez puszczę i weszli od razu na nasze kwatery. To było rano, ledwo świt się zaczął. Batalion jeden nasz zaatakował ich, kawaleria wzięła ich z drugiej [strony] było ich około dwustu czy trzystu tych wermachtowców. W tym zagajniku w lesie rozbiliśmy ich całkowicie. Poległo tam około stu pięćdziesięciu Niemców. Naszych też tam zginęło kilkanaście osób, między innymi mój dowódca sekcji ze zwiadu konnego Kazimierz Aszurkiewicz. To był właśnie pierwszy pogrzebany na cmentarzu w Wierszach.
Potem przyszedł rozkaz pomocy Warszawie, że mamy zorganizować nasze grupy, wszystkie jednostki piesze mają iść do Warszawy do pomocy. Przecofaliśmy się i zajęliśmy miejscowość Laski. W Laskach był szpital. Kapelanem tam był ksiądz Wyszyński, późniejszy kardynał, był tam kapelanem dla tych rannych. Kapitan Krzyczkowski na razie dowodził z łóżka ze szpitalu. Potem przekazał całkowicie „Dolinie” i tu był powołany pułk Palmiry-Młociny. Dowództwo dostał porucznik „Dolina”. Mieli [zorganizować] pomoc. W międzyczasie przychodzi rozkaz, że trzeba natychmiast dać pomoc, wydzielić co najmniej batalion i wszystkie jednostki miejscowe z bronią. To już był 15 sierpnia. Dostaliśmy już bardzo dużo zrzutów z Włoch, uzbrojenia, dozbroiliśmy jednostki miejscowe. Mamy dać pomoc w ten sposób, że mamy zaatakować teren przez Powązki i z „Radosławem” połączyć się na Powązkach, tu, w okolicach Starego Miasta [niezrozumiałe]. Dywizjon kawalerii ma nadal utrzymywać teren Puszczy Kampinoskiej, bo tam były zrzuty, łączność i tak dalej. Cały czas po kilka dni po zrzutach odprawialiśmy na Żoliborz amunicję, broń, co było z zrzutów. To była dobra łączność, telefoniczną mieliśmy, radiową. Organizuje się pierwszy batalion na odsiecz właśnie Warszawie. Teraz można mówić o Warszawie?

  • Proszę.

Więc organizowali. Porucznik „Dźwig”, nazwisko Pełczyński, zorganizował i poprowadził batalion, do niego wchodziła cała kompania porucznika „Dana”, ten drugi oficer, [a także] „Jaskólskiego” i bodajże porucznika „Prawdziwca”. Ja ich [niezbyt dobrze] pamiętam, to było z nimi dwa, trzy dni. [niezrozumiałe] 15 sierpnia… I był miejscowy batalion, złożony z miejscowych jednostek. Jest narada u kapitana Krzyczkowskiego, kto obejmie całość dowództwa. Porucznik „Dolina” jako doświadczony partyzant i porucznik „Dźwig” też był, [chcieli], żeby on [„Dolina”] prowadził tą całą akcję. Nie. Przybyło tam bardzo dużo oddziałów z rejonów zachodnich w Puszczy Kampinoskiej. Jeden się znalazł, podpułkownik „Wiktor”, on właśnie chciał objąć dowództwo. Po dyskusjach, rozmowach (nie byłem przy tym obecny, ale opowiadali o tym koledzy) przekazali mu dowództwo. I on ten oddział z Lasek… my ich odprawiliśmy, on ich poprowadził, doszli do Wawrzyszewa i mieli tam dalej się przebić na cmentarz Powązkowski. W każdym bądź razie coś źle zadziałała łączność i część oddziałów, dochodząc do Powązek, zgubiło się po drodze [niezrozumiałe]. Porucznik „Dźwig” swój batalion podprowadził całkowicie w porządku. Tam było dwóch oficerów łącznikowych, z Żoliborza przybyli, żeby pomóc przejść, i oni doszli. Ponieważ część tyłów zgubiła się, powstał [dylemat], czy iść dalej, czy [rozwijać oddział]. Mogli tam też zdobyć, bo dalej stała kolumna niemiecka, na jednej ulicy przy Powązkach, [stało] kilkanaście wozów pancernych, ale bez żadnej warty, można było je rozbić. Małe siły, nie robić alarmu, [więc] zdecydowali, że tam iść nie ma co, skierowali się na Żoliborz. Ci oficerowie łącznikowi, porucznik „Dźwig”, oni 15 i 16 sierpnia koło fortów Bema i tamtych miejscowości doszli na Żoliborz i zakwaterowano ich na ulicy Suzina. W międzyczasie komenda główna Armii Krajowej mianowała jako dowódcę całości na [Kampinos] majora „Okonia”. Major „Okoń” miał objąć całe dowództwo i prowadzić jako całość. My odprawiliśmy 15 sierpnia, kawaleria została, my wróciliśmy, w ten sposób że jak odprawiali batalion, dowódca u nas podchodził mądrze, był bardzo odpowiedzialny, z każdej kompanii odchodził jeden pluton, część z tego, a dwa plutony zostawały jako kadrowe, żeby potem uzupełnić, żeby stale był batalion piechoty gotowy do walki.

  • Miał pan kontakt z majorem „Okoniem”?

Tak. Byli cały czas. Zaraz opowiem. Major „Okoń” 16 sierpnia przybył do Kampinosu i jako dowódca przedstawił całość, zarządził zorganizowanie następnego batalionu. To już było trudniej zebrać. Zebrali z każdej kompanii, ze zwiadu, z kawalerii, z miejscowych oddziałów. Ja między innymi też wtedy… Ja też chciałem – byłem młody, chciałem być wszędzie, zgłosiłem się na ochotnika. Po dowódcy poruczniku „Helskim” dowódcą był sierżant „Opończa”, też stary żołnierz. Dowódca kompanii zgodził się i z nas z kompanii kilkanaście osób i drugich [kompanii] zorganizowali cały batalion. Major „Okoń” nas… Do dziewiętnastego byłem w kompanii „Prawdziwca”. Był „Prawdziwiec”, jak zgubili się, wtedy część tych zgubionych wróciła z powrotem do Puszczy Kampinoskiej. To była trochę wina podpułkownika „Wiktora”. Zorganizowali ten batalion i 19 sierpnia odwieźli nas do Lasek furmankami. O zmroku ruszyliśmy w kierunku fortu Bema. W międzyczasie Niemcy, już wiedząc, co się robi z Kampinoską Puszczą, postawili dużą jednostkę, prawdopodobnie dywizję, była węgierska. Miała odgradzać Puszczę Kampinoską od Warszawy, wybitnie od Żoliborza. Jak [przewodnik] nas prowadził, ten oddział, batalion… To było ponad czterystu żołnierzy, uzbrojenie mieliśmy wyśmienite, to było akurat po zrzutach. Na każdą drużynę były i erkaemy, na kompanie było cekaemy dwa.

  • Jaką pan miał broń?

Były u nas karabiny przeważnie, było bardzo dużo broni maszynowej. Były przydatne karabiny. Miałem karabin angielski, to króciutkie karabiny, nieduże. Różne te bronie były.

  • Jak pan nauczył się strzelać?

O… to już od pierwszej szkoły podchodząc, potem na szkoleniu podoficerskim, potem szkolenia, jak włączyli do oddziału. Przez pierwsze całe dwa miesiące mieliśmy szkolenia podstawowe, bojowe. Każdy przeszedł przez szkolenia, co wymaga działalność partyzancka. No i nas doprowadził tu. Z Węgrami została rozmowa, czy nas przepuścić, czy nie. Prawdopodobnie major „Okoń”, o tyle co… On był dowódcą Batalionu „Pięść” w Śródmieściu, potem go kanałami przerzucili tu. On był trochę taki narwany, mówił: „Że jeżeli nam nie zezwolą, to my potrafimy ich tu rozbić”. Dywizję rozbić to nie bardzo, ale jakoś tam się dogadali. Węgrzy, oficerowie, którzy przyszli na rozmowę, powiedzieli, że: „My nie słyszeliśmy i my was nie znamy”. Oni siedzieli sobie cicho, a my normalnie przeszliśmy. Węgrzy sprzyjali nam, u nas potem w jednostce było dużo Węgrów, służyło w jednostce.

  • Gdzie skierowaliście, konkretnie?

Potem skierowali na Żoliborz i nad ranem 20 sierpnia dobrnęliśmy na Żoliborz i nas skierowali od razu, dowództwo, na ulicę Suzina i spotkaliśmy kolegów z tego pierwszego batalionu. Odpoczęliśmy w ciągu dnia, poszykowaliśmy broń, przynieśliśmy bardzo dużo amunicji.

  • Amunicję ze zrzutów?

Tak, ze zrzutów. Dużo też mieliśmy naszej zapasowej, ale masa nowej broni była ze zrzutów. Byliśmy uzbrojeni całkowicie na ten... Dowództwo naradę ma u pułkownika Niedzielskiego, dowódcy na Żoliborzu. Była narada. Ustalili, że mamy zdobyć Dworzec Gdański celem połączenia Żoliborza ze Starym Miastem. Stare Miasto zostało już okrążone, miało sytuację krytyczną. Narada przyszła i: „Dziś wieczorem mamy zdobywać”.
Zmrok już przyszedł, kompania zbiórka, wymaszerowaliśmy na rejon ulicy Lisa-Kuli. Teren do dworca, ja wiem, może niecały kilometr, może siedemset metrów. Pokazali nam cały ten rejon, tam tory, tu zabudowania, takie baraki spalone. Wyglądało to nie bardzo groźnie, zdobyć ten teren po walkach partyzanckich jest bardzo łatwo. Była gdzieś godzina dwudziesta druga i dalej do ataku. Poszła 1. kompania porucznika „Dana” Jaskólskiego, my jako „Prawdziwca” mieliśmy być iść w drugim rzucie, następną kompanią. [Miało to wyglądać] w ten sposób, że jak dwie pierwsze grupy oczyszczą teren toru kolejowego i przed dworcem obejmą stanowiska niemieckie, to my idziemy potem drugim atakiem, zajmujemy całość, ubezpieczamy dworzec i przejście całe na ten...W międzyczasie mieli ze Starego Miasta też atakować o tej godzinie. Żoliborskie jednostki miały dać nam wsparcie. Po dwudziestej drugiej z minutami coś wyszły jednostki do ataku, przeszli, widziałem to, dochodzili do torów, my przeszli kawałek dalej. Mieli nam dać rakietą [sygnał]. Oczywiście przed torami było stanowisko niemieckie, oni ich [zaatakowali] albo zlikwidowali [w walce]. Doszli bodajże dwie trzecie tego terenu, było cicho i w tej chwili oświetlili ich rakietami, broń maszynowa przykryła całe to pole. Za chwilę zaczął się obstrzał artyleryjski, gdzieś z Burakowa kierowali na ten cały [obszar]. Cały ten teren, nieduży, przykryty ogniem. Takiego ognia, błysku… Widno jak w dzień! My mieliśmy przejść do pozycji dalej, bo za chwilę atak, przesunęliśmy się, bo były dalej takie zagłębienia i gdzieś w niedużej odległości są ogródki działkowe. Pamiętam, że miejscami napotkaliśmy jeszcze warzywa, ale tak to wszystko wpadło do ziemi. Trwała walka, ja wiem, godzinę z czymś. Pierwsze kompanie doszły do torów [niezrozumiałe] i po pewnym czasie od strony zachodniej nadjechał pociąg pancerny i z pociągu pancernego z artylerii otworzył [ogień]. Miejsca nie można było znaleźć. Krzyki, jęki, huk – nic nie można było zrobić. W normalnej walce powinien być rozkaz, żeby się wycofywać. Widziałem, że te pierwsze kompanie zaczęły się wycofywać. My za zasłonę, czołgając się, bokiem, przebiegając kawałek, po prostu tak jak mogliśmy. Po jakimś czasie dobrnęliśmy do osłony, do budynków, dużo było spalonych. Reszta zaczęło spływać, jeszcze ponad półtorej, dwie godziny ci pojedynczy żołnierze spływali z miejsca walki. Szkoda, że… Można było dalej atakować, potem ocenialiśmy to tak, była możliwość zgarnięcia tego toru. Tylko co dziwne nam było, to że ze Starego Miasta nie odezwały się żadne [odgłosy] walki i że z Żoliborza nam nic nie [pomogli]. Liczyli, że my tacy silni jesteśmy i zdobędziemy to wszystko.

  • Jaka była najtrudniejsza akcja dla pana podczas Powstania?

To była pierwsza właśnie z 20 na 21 [sierpnia]. Wróciliśmy na kwatery, zaczęliśmy obliczać. W każdej drużynie owało po kilku, kilkunastu. Sanitariuszki starały się wynieść rannych z pola walki. Niemcy nie dawali najmniejszego ruchu. Mówię te sanitariuszki to na serio były zasłużone. Jak one starali się pomóc! Obliczyliśmy wszystko, te straty były dość duże, kilkudziesięciu owało, koło setki. W dzień [zdecydujemy], co dalej będziemy robić. Okazuje się, że przychodzi wieść, że generał z Warszawy przybywa. Jak on się nazywał?

  • Nie musi być.

Generał Pełczyński, dowódca, szef sztabu, przybył kanałami specjalnie, by skoordynować ten atak. Podniosło na duchu, że ktoś przybywa z dowództwa, generał Pełczyński ma [doświadczenie], coś to będzie. Tu pewna zbieżność, tu jest generał Pełczyński i porucznik „Dźwig” też jest Pełczyński, okazuje się (rozmawiałem z porucznikiem), że to był jego krewniak. Mówię: „Panie poruczniku, nie rozmawiał pan?”. On na to: „Nie wypada, żebym szukał protekcji, jakiegoś poparcia czy co”.
Była tam narada dość duża, przyszła od dowódców [wiadomość], zawiadomiono [nas], że teraz skoordynowaną walką mamy ponownie zdobyć Dworzec Gdański, z tym że będzie konkretnie pomoc z Żoliborza. Mamy dojść do torów, przejść tory kolejowe i dochodząc dalej w te tereny, mamy odzywać się: „Radosław, Radosław”, żeby wiedzieli hasło, żeby się spotkać z jednostkami ze Starego Miasta. Przygotowali też, [to znaczy] zajęliśmy ulicę Zajączka, Lisa-Kuli, zajęliśmy stanowiska. Wyszli w ten sposób, mamy atakować. Atak wyznaczyli gdzieś na drugą w nocy, 22 [sierpnia]. Tu pierwszy znowu poszedł porucznik „Dan”, był jego zastępca Zienkiewicz, który kiedyś mnie przyjmował, był jego adiutantem, pomocnikiem. Nasza kompania „Prawdziwca” była po lewej stronie od „Dana”, mieliśmy atakować. Za nami miały iść dwie kompanie w drugim rzucie. Około drugiej mieliśmy atakować ten dworzec cały. O dziwo – przeszliśmy ten kawałek do torów, przed torami nie było żadnych stanowisk niemieckich. „Co licho jest?”. Oczywiście Niemcy byli czujni, otworzyli [ogień]. Okazuje się, że mieli bardzo duże umocnienie wzdłuż torów kolejowych, prowizoryczne, przygotowane bunkry, nie bunkry, wszystko. Otworzyli ogień z ciężkiej broni maszynowej, też przykryli, podobnie jak poprzedniego dnia. Pokazał się pociąg, zaczęli [ostrzał]. W międzyczasie ustawiliśmy cekaemy nasze na blokach na Żoliborzu, za Lisa-Kuli, żeby przykrywali nasze natarcie. Ten kawałek my z całym [oddziałem] z porucznikiem „Prawdziwcem” dobrnęliśmy, a po lewej stronie w niedalekiej odległości widziałem porucznika „Dana” i całą jego kompanię, dobierali się już do torów. Z toru otworzyli [ogień]. Jakiś bunkier, zrobiony z jakichś płyt, nie wiem, prowadzili silny ogień. Granatami go zniszczyli. Widziałem, jak się wspinali na nasyp kolejowy, porucznik „Dan”, za nim reszta kompanii. Jaki w tej chwili ogień otworzyła artyleria! Niemcy nie ustawili od tej strony Żoliborza, a ustawili całe umocnienie po drugiej stronie toru, od strony południowej. Na tym to wszystko się skończyło, że zginęli. W każdym bądź razie porucznik „Dan” i [„Zienkiewicz”], kilkudziesięciu z kompanii tam zginęli prawdopodobnie.

  • Druga próba zdobycia Dworca Gdańskiego. I co dalej?

Walka trwała ze dwie godziny. Tak samo trudno było się wycofać [jak za pierwszym razem]. Oczywiście widziałem, jak poza drugim torem porucznik „Dan” i duża ilość kolegów naszych, przeważnie większość to z Wileńszczyzny, z ziemi wileńskiej, z puszczy – wszystko tam się zakotłowało. Tu jeszcze trwała [walka]. Próbowali prowadzić ogień, z cekaemów rozstrzeliwali. Niemcy rozbili w tych blokach jeden, drugi. Znowu przykryli pole artyleryjskim [ogniem] i znowu ten nieszczęsny pociąg pancerny. I nam cały [teren] odgrodził. Też po jakiejś godzinie walki ci, co zostali przy życiu, zaczęli samorzutnie spływać poza ten teren. Dużo zostało na tym polu rannych, też dużo było pracy naszych sanitariuszek. Do dziś dnia je widzę, jak oni dzielnie się zachowali. W międzyczasie [podczas] walki, tu z Żoliborza, od Dworca Gdańskiego, tu gdzie jest wiadukt, był pozorowany atak na tych Niemców, żeby odwrócić uwagę. Była również prowadzona walka ogniowa od strony Starego Miasta.

  • Jak duże były straty podczas ataku?

Zaraz to [opowiem]. Wycofaliśmy się na kwatery, zebraliśmy ledwie na ten… Jak obliczyliśmy, w plutonach i w kompaniach ponad czterysta osób ło, z naszych, kampinoskim. Z tych czterystu dwie trzecie to byli żołnierze z Puszczy Nalibockiej, wileńskiej, reszta to byli ci miejscowi. Wrócił porucznik „Dźwig” ranny, lekko ranny. Teraz major „Okoń” też miał z dowództwem rozmowy, że…

  • Jakie miał rozmowy major „Okoń”?

Nie wiem, to w dowództwie rozmawiali. Potem przyszedł rozkaz, że major „Okoń” wraca z powrotem do „Kampinosu”, obejmuje dowództwo całego zgrupowania kampinoskiego. Porucznik „Dźwig”, właśnie Pełczyński i od nas ten dowódca został chyba ze stoma kolegami, właśnie wileńskimi, został na Żoliborzu. Nie chciał wracać do „Kampinosu”, zresztą o tym powiedział. A nas, około stu pięćdziesięciu, [w tym] z kawalerii, ja byłem ze zwiadu konnego, [między innymi] zgłosiłem się o powrót – został w końcu mój koń w „Kampinosie”, też do niego tęskniłem. Doliczyliśmy się ponad czterystu poległych.
Co postanowił rozkaz? Zebrali nas do odmarszu wieczorem, major „Okoń” miał prowadzić. Dowództwo wystąpiło, że ponieważ mamy dużo uzbrojenia, [więc] naszą broń, którą mamy, i amunicję, która została i nam nie służy, mamy zostawić dla potrzeb na Żoliborzu. Poniekąd była to prawda. Dla żołnierza to było trochę żenujące. Niestety zostawiliśmy część uzbrojenia, musieliśmy mieć ze sobą [małą część]. Major „Okoń” prowadził nas drogami okrężnymi i bodajże 23 lub 24 [sierpnia] rano osiągnęliśmy miejsce stacjonowania, Wiersze. Zgłosiłem się do dowódcy „Opończy”, przydzielił mnie z powrotem dowódca, podziękował.
Potem zaczęły się walki w „Kampinosie”. W „Kampinosie” walczyliśmy, stoczyliśmy szereg walk. I w Brzozówce, Janówku. Stoczyliśmy szereg walk, tam była cały czas walka. Działała kawaleria, spłynęło bardzo dużo jednostek [z terenu]. Jak się cofaliśmy, prowadził nas major „Okoń” do Puszczy Kampinoskiej, to z nami przybył oddział „Jerzyków”. To był oddział młodzieżowy, prowadził ich porucznik „Jerzy”, to byli przeważnie harcerze i jeszcze inni. Bardzo dużo osób napłynęło, dużo miejscowych, tak że tam było grubo ponad dwa tysiące [osób].

  • Jaka była najniebezpieczniejsza walka w „Kampinosie”?

W „Kampinosie” tam były raczej zwycięskie nasze walki. We wrześniu Niemcy próbowali „Kampinos” zlikwidować, przysłali jednostki RONA czy te „własowskie”. Oni w Truskawiu na przedpolu Warszawy, przy Puszczy Kampinoskiej [działali] i oni zaczęli obstrzeliwać nasze jednostki z artylerii. Porucznik „Dolina” zebrał osiemdziesięciu ochotników, takich wybranych, poszedł w nocy, żeby ich tam rozbić. Miała tam stać jedna kompania. Okazało się, że w nocy przybyła jeszcze jedna dodatkowa jednostka. W każdym razie udało mu się ich rozbić, rozbili ich całkowicie. Cały batalion niemiecki. To była większa walka, reszta to były drobne potyczki, jednych, drugich. Największe co się stoczyło? To już koniec września się zbliżał. Walczyliśmy w Brzozówce… Bo nas Niemcy cały czas atakowali. Była Brzozówka, był Janówek, były tam stałe walki. Niemcy liczyli cały czas, że nas jest kilkanaście tysięcy. Bo była duża operacja kawalerii w terenie i oni liczyli, że jak był pluton kawalerii w terenie, oni liczyli za pułk cały, cały czas szukali. Teraz jak się zbliżał [moment], że Żoliborz skapitulował (to już jest koniec września, bo 2 października skapitulowała cała Warszawa, Żoliborz wcześniej), oni przygotowali akcję na Puszczy Kampinoskiej. Powołali tam trzy czy cztery grupy, nazwali ich po niemiecku: „Spadająca gwiazda”. Oni nas 28 września zaatakowali, bombardowali Wiersze, stanowiska, my wycofaliśmy się na brzeg lasu. Dostaliśmy rozkaz z dowództwa, major „Okoń” zarządził, że wycofujemy się z Puszczę Kampinoską, kapitulować nie będziemy (nie skapitulowaliśmy). Mieliśmy wycofać się w Góry Świętokrzyskie.
  • Wiedzieliście, że Powstanie już się kończy?

Już wiedzieliśmy, przypuszczaliśmy. Już raczej przesądzona była sprawa.

  • Jakie były wtedy nastroje, co myśleliście?

Miejscowe oddziały miały rodziny w zasięgu. Nam wileńskim już, z Wileńszczyzny, Nowogródzkiego nie było co szukać. Nasza ojczyzna była tam, gdzie byliśmy.

  • Pan nie miał kontaktu z rodziną podczas Powstania?

Nie, absolutnie. Potem bałem się nawet. Potem zaatakowali nas, powstała akcja [niezrozumiałe]. Dzień wcześniej wycofaliśmy się z miejsca naszego zakwaterowania. Doszliśmy gdzieś tam w południowej, zachodniej części Puszczy Kampinoskiej. [Może] Zamość, jak się miejscowość nazywała, to nie pamiętam. Dalej marsz w kierunku Gór Świętokrzyskich, w kierunku na Żyrardów.

  • Zanim dojdziemy do tego marszu, kiedy opuściliście Puszczę Kampinoską, jak pan zapamiętał tą nieprzyjacielską stronę, Niemców? Jakie oni wywarli na panu wrażenie?

Niemców tam mieliśmy… Duża to była akcja. My w „Kampinosie” [mieliśmy] cały czas walki, przez dwa miesiące. Tam była wolna Polska. Mieliśmy tam grupę około stu Niemców, niewolników. Trzymali ich, przeważnie rzemieślników, majstrów do rusznikarni. Naprawiali broń. O tyle karabiny maszynowe zamocowali, przestrzelali je i mówili: Gut schießen, że dobrze strzela. Potem, jak się wycofywaliśmy, oni szli razem z nami.

  • Jak pan ich zapamiętał?

Niemcy to jaka była grupa […]? Był Wehrmacht, to był raczej żołnierz mobilizowany z poboru i raczej od nas dowództwo odnosiło się do nich zgodnie z prawem, jako do żołnierzy. Ich, jak byli w niewoli, to bardzo dużo puszczaliśmy wolnych. Wpisywaliśmy w książkę, że był niewolnik, przyrzekł, że nie będzie dalej walczył przeciw Polsce. Natomiast żandarmerii i SS... Niestety odbywał się sąd wojenny i rozstrzeliwani byli, taka jest prawda. Naszym Niemcy też nie darowali, jak złapali, to bili jako bandytów. My bardzo dużo zdobyliśmy… Niemcy, tu jak Leszno, prowadzili duże kolumny, krów, różnego bydła. My raz zdobyliśmy kilkanaście tych sztuk, krów i jałówek do zaopatrzenia. Zdobyliśmy też kino całe, zdobyliśmy też dużo ich uzbrojenia. U nas [Polacy] ubierali się w mundur niemiecki, siadali na niemiecki motocykl zdobyczny i jako żandarmi wyjeżdżali na szosę Leszno–Warszawa, bo oni tędy tylko mogli. Jak widzieli wóz załadowany prowiantem, to zabierali do kontroli [jako] żandarmeria i dopiero jak przyjechał do placówki… Ja sam przywiozłem kiedyś trzy wozy i ten Niemiec przyjechał do kontroli, wychodzi i pyta się: Was ist das?, czyli: „Co to jest?”. My dawaj i rozładowywało się. Raz to przywieźli trzy wozy samych jajek, wieźli do swojego dowództwa. Niemiec się martwił: Eier, so viele Eier.

  • Czy miał pan kontakt z ludnością cywilną, jak był w Warszawie?

Z ludnością cywilną, jak my przyszli na ulicę Suzina, tak serdecznie nas przyjęli, że w ogóle każdy chciał nas poczęstować tym, co miał. Dużo żołnierzy było umundurowanych, ja, innych szereg, byli ubrani w mundury przedwojenne. Bardzo dużo było w mundurach angielskich ze zrzutu. Jak zrzuty wkładali w pojemnik, to ładowali amunicję, broń, to uzupełniali swetrami, mundurami. Kto miał, to nowy mundur założył. Mówili, że to są żołnierze z Anglii. Nie słyszałem, żeby ludność narzekała. Cierpiała razem, może starsi inaczej, dzieci inaczej. Najmłodsi, dzieci chętnie by poszły z nami. Ludność w Kampinosie nas przyjmowała tak jak rodzinę. My w każdym miejscu, gospodarstwie, to starali się.

  • A jak pod koniec Powstania wychodziliście z puszczy, kierowaliście się w stronę Gór Świętokrzyskich, jak wtedy wyglądał ten kontakt z cywilami?

Było trudno. Jak zaatakowali nasze tereny, to ludność zaczęła uciekać, ewakuować się do swoich krewnych, znajomych. Fakt, że Niemcy rozstrzeliwali dużo ludności cywilnej. Jak spotkali, to strzelali jak do bandytów. Bardzo dużo zginęło tam [ludzi], bardzo dużo domostw spalili. Jak by nie było nieszczęścia, to po wojnie władze ówczesne nasze starały się Wiersze, te wszystkie miejscowości, zlikwidować. Ludność tam broniła się samorzutnie. Komuś chodziło, żeby to... Na cmentarzu naszych w Kampinosie, w Wierszach, jest pochowanych stu naszych poległych. W 1945 roku bojówka pepeerowska cmentarz ten zdemolowała, krzyże i to wszystko, do tego doprowadziło.

  • Ale wróćmy do 1944 roku, wychodzicie z Puszczy i co dalej?

Wyszliśmy z Puszczy, stoczyliśmy po drodze kilka [potyczek] z obławą niemiecką. Niemcy już wiedzieli, tropili nas. My doszliśmy aż pod Żyrardów koło Jaktorowa, tam major „Okoń” popełnił błąd. Nie byłbym przekonany… Powiedział, żeby się zatrzymać przed torami kolejowymi. Doszliśmy do torów kolejowych, tak jak przy rogu ulicy. Chodziło o to, że zostały tabory i część szpitala daleko w tyle. Porucznik „Dolina” pojechał konno, eskortować, aż do [dołączenia do całości oddziałów]. I my od rana, od godziny… W okolicy Baranowa tam stała jednostka węgierska. Jak my przechodziliśmy przez środek jednostki, to nam machali, pozdrawiali nas. Węgrzy potem, jak nas rozbili, bardzo dużo naszych żołnierzy ocalili. Wytrwaliśmy do godziny dziesiątej, jedenastej. Przerywamy tor kolejowy, jak dobrnęła cała [grupa]. Od tego czasu zaczęła się walka. Tor kolejowy już Niemcy starali się obsadzić. Nasze dwa plutony z kompanii naszej, przebiegli i przesadzili tor, na drugą stronę, a my tu. Nas najechali od Jaktorowa, od Baranowa, zaczęły nadchodzić wozy pancerne i atakować. Trwała tam cały dzień walka. Nie zdążyłem przejść, zostałem przy dowództwie. Broniliśmy się do zmroku. Przed zmrokiem grupę zebrałem i wycofaliśmy się. Bo było w ten sposób: „Co dalej robić?”. Nadjechał pociąg pancerny, całkowicie zagrodził. Bo mieliśmy przejść… tam koło Żyrardowa jest Puszcza Mariańska (to jest las sadzony, puszcza to była tam). Walka trwała cały czas, teren odkryty. Nasi żołnierze kryli się w rowach melioracyjnych, odwodniających. Wpierw trwała walka ogólna, potem poszczególne oddziały broniły się indywidualnie. Major „Okoń” w międzyczasie zginął, poległ tam na miejscu.

  • Powiedział pan, że major „Okoń” popełnił błąd.

Wrócę [potem]. Tam, jak obliczyliśmy, jest pochowanych po tych walkach na cmentarzu w Budach Zosinych stu pięćdziesięciu żołnierzy. Nad wieczór był rozkaz z dowództwa, dostałem zawiadomienie, potem dałem do kompanii, że mamy wycofywać się w kierunku południowo-zachodnim i w buku Żyrardowa przedzierać się przez most, to znaczy przez tor kolejowy i dalej. Tam część kawalerii poszła, jeden oddział wcześniej też poszedł i mu się udało. My poszliśmy i zaraz dołączył porucznik „Dolina”. Wieczorem o zmroku zaatakowaliśmy pozycje niemieckie, chyba ze trzy czy cztery linie. Walczyło się po prostu wręcz, nikt się nie kładł, oczywiście luźną tyralierą. Tylko co nam robiło [kłopot]. Niemcy z tyłu ostrzeliwali nas i tą kolumnę przed nami, tam nie wiadomo było, kto do kogo strzelał. Walczyliśmy z tym, kogo spotkaliśmy z przodu, na odległość broni. Zgarnęliśmy jedną linię, drugą, [która] była trochę słabo obsadzona przez Niemców. Chyba ze trzy linie przebiliśmy i wyrwaliśmy się z okrążenia. Zabudowania. Obliczyliśmy straty. Nas było około stu żołnierzy, między innymi nasz porucznik „Doliny”, który nas poprowadził, to był nasz ojciec i dowódca. Potem po obliczeniu przeszliśmy na odpoczynek, odpoczęliśmy, rannych opatrzył lekarz pułkowy. Przeszliśmy tor kolejowy i weszliśmy do tej Puszczy Mariańskiej. W leśniczówce zatrzymaliśmy się. Dwa plutony, które przeszły wcześniej, wieczorem dołączyły do nas. Dołączyło też trochę kawalerii, której udało się przedarcie. Walka trwała całą noc, cały czas grzmiał [pociąg], aż do rana. Tam poległo, jak obliczyli, tam około stu pięćdziesięciu, około dwustu dostało się do niewoli. O dziwo, esesmani chcieli ich rozstrzelać i właśnie ci niewolnicy niemieccy, którzy byli razem z nami, których z nami prowadziliśmy, oni właśnie wystąpili w ich obronie. Powiedzieli, że my zachowywaliśmy się zgodnie z honorem wojskowym. Potem ich dołączyli do tych niewolników spod Żyrardowa, naszych kolegów do tych grup, co były z kapitulacji powstaniowej.
My z porucznikiem „Doliną”, stu z czymś ludzi, przebili się koło Pszczonowa, Nowego Miasta, przez Pilicę wpław, przeszliśmy koło Opoczna do Górek Niemojowskich. W Górkach Niemojowskich piechotę zamelinowaliśmy do odpoczynku, a kawaleria zabrała nas około sześćdziesięciu osób. Z powrotem z porucznikiem „Doliną” pojechaliśmy tu jeszcze rozbitki zebrać. Toczyliśmy dwie czy trzy walki. Jedna była taka ciekawa miejscowość, gdzieś koło Mszczonowa. Kwaterowaliśmy w wiosce i rano nadjechały trzy samochody niemieckie. W wiosce na jednym i drugim końcu wartowali z karabinami, a reszta odpoczywała. Oni się nam napatoczyli. Szybko te wozy zlikwidowaliśmy. Było wermachtowców chyba z dziesięciu i żandarmerii było z piętnastu czy dwudziestu. Przyprowadzili oficera, Hauptmana do dowódcy. Pamiętam to jak dziś. Ten stanął na baczność i melduje się do dowódcy, do porucznika „Doliny”, że chce rozmawiać z dowódcą. „Dolina” też dobrze mówił po niemiecku. On melduje, że jego [niezrozumiałe] generał przysyła go jako łącznika z propozycją kapitulacji. „Dolina” na to: „To co, wasz generał chce skapitulować?”. On na to, że: Nein, nein, że to my mamy, nasza dywizja. Niemcy liczyli, że nas było kilka tysięcy i im się zgubiła gdzieś ta cała kawaleria, duża dywizja. Oczywiście rannych Niemców opatrzyli, co tu dużo mówić, puściliśmy ich wolno. Podziękował, [powiedział], że dalej pójdziemy. Potem wróciliśmy w Kieleckie i tam z 25. pułkiem operowaliśmy w Kieleckim. Stoczyliśmy walki w Przysusie, pod Błokowem, Białym Ługu. Też tu zginęło sporo naszych.

  • Gdzie pan był, jak zakończyła się wojna?

W grudniu zachorowałem. Ten, który zachorował, to się go trzymało na melinie i placówki Armii Krajowej melinowali u gospodarzy. Gospodarze nas chowali, żywili. Pomagało się w pracy gospodarzowi i on tak przyjmował. Ludność była bardzo przyjazna.

  • Na co pan zachorował?

Przeziębienie, jak to jest. Potem skierowali mnie na placówkę do Sulejowa i 17 stycznia napotkaliśmy front sowiecki. Potem wróciłem do Górek Niemojowskich, byłem tam do lutego, marca. Z Opoczna Urząd Bezpieczeństwa i sowieckie NKWD zaczęło się interesować nami.

  • Pan się ukrywał po wojnie?

Ukrywaliśmy się wtedy, bo się baliśmy. Potem z kolegą, nas trzech, wyjechaliśmy aż w Siedleckie. Zamieszkałem w Siedleckim, tam byłem marzec do kwietnia. Tam też zaczęli się w kwietniu interesować, coraz więcej przyjeżdżało z Urzędu Bezpieczeństwa, więc z powrotem wróciłem w Opoczyńskie. w Opoczyńskim, bo dalej są aresztowania, wyjechałem na Pomorze, do Chojnic. Tam jeden gospodarz tej wioski objął gospodarkę poniemiecką koło Chojnic. Jak przyjechał, zabierał żonę i dzieci, mówi: „Jedźcie ze mną chłopaki, tam mam gospodarkę, sobie odpoczniecie”. Ja z nim pojechałem.
Potem w Chojnicach stanęliśmy do zameldunku, do rejestracji. Miałem wtedy dwadzieścia, dwadzieścia jeden [lat]. Musiałem stanąć do rejestracji wojskowej no i powołanie do wojska. Skierowali do 7. zapasowego pułku piechoty w Częstochowie, ale już wojska ludowego. Do szkoły skierowali mnie… Poszedłem do szkoły techniczno-lotniczej w Boernerowie, teraz to Bemowo, w szkole techniczno-lotniczej byłem trzy lata, od czerwca 1945, aż do czerwca 1947 roku.

  • Spotykały pana jakieś nieprzyjemności?

Tak. Kończyłem szkołę, wyszedłem jako podchorąży. Tylko jedna trzecia dostała awanse oficerskie, a nas po zakończeniu szkoły rozdzielono do jednostek w stopniach podoficerskich. Ja w stopniu sierżanta, a starszego sierżanta miałem Armii Krajowej, to się nie przyznawałem. Dostałem przydział do Dęblina, do szkoły oficerskiej, jako technik lotniczy pełniłem służbę w Dęblinie, Radomiu.

  • Jakie pana spotykały nieprzyjemności?

W roku 1951 czy 1952 roku informacja grzebała i dogrzebała się, po prostu przypadkowo. Napisałem list do kolegi i posłałem mu zdjęcie. Jego prawdopodobnie trochę przetrzepali i chyba u niego to znaleźli, bo po pewnym czasie informacja mnie aresztowała za zatajanie przynależności, za zmianę nazwiska. Zmieniłem nazwisko, żeby nie szkodzić rodzinie. Tylko że obronił mnie dowódca do spraw wyższego pilotażu, pułkownik Liebiediew (ożenił się z Polką), on mnie obronił, poświadczył. O tyle [to pomogło], że mnie puścili, zwolnili z aresztu, parę dni posiedziałem. Trochę miała nieprzyjemności żona, bo zaczęli badać tu, co robiłem, bo… Akurat już byłem żonaty, żona mieszkała u rodziców w Radomiu, a ja w Dęblinie. Służyłem w Radomiu do 1953 roku. Potem była czystka generalna w wojsku, nas zwolnili do cywili. Zało mi trzy lata do emerytury wojskowej. Wtedy nas około czterdziestu osób zwolnili z lotniska, ze szkoły oficerskiej numer 5.
Wyszedłem do cywila, trudno pracę było znaleźć. Gdzie poszedłem, to mi odmawiali. Zakłady metalowe nie, to nie. ZEOW ([Zakłady Energetyczne Okręgu Wschodniego]) się organizowało, akurat trafiłem dyrektora, byłego Powstańca z Warszawy i mnie przyjął. Tam pracowałem aż do emerytury. Już teraz dostałem odznaczenia z Anglii, porucznik „Dolina” przysłał świadectwa z Anglii nam wszystkim. Dostałem odznaczenie: Krzyż Walecznych, dwukrotnie był podnoszony stopień [wojskowy], potem prezydent nas awansował. Teraz mam stopień kapitana Wojska Polskiego, a żołnierz Armii Krajowej.

  • Bardzo dziękuje.

Dla mnie oparciem po tym wszystkim była żona. Poczułem dopiero tu, rodzina, aż w 1954 roku. Najpierw to byłem bezdomny, nie było gdzie iść. Nie tylko ja, to wszystko nasi koledzy. Trudno jest mi, smutno, że nasza rodzina, ojciec, siostra tam ucierpieli, zostali tam. Pojechałem tam z żoną, gdzie był dom. Zrujnowane wszystko, zabrali ziemię, zniszczone wszystko, wszystko straciliśmy. Matka tam zmarła, nie zdążyła uciec, pomagała ojcu, siedział w więzieniu.

  • Brat wyszedł z niewoli?

Brat wyszedł z niewoli, inżynier leśnik. Potem wrócił tu, jak ich wyzwolili go z Niemiec. Był potem w armii Andersa. Wrócił w 1947 roku. Był w dyrekcji Lasów Państwowych w Gorzowie. W Gorzowie zmarł.

  • A siostra?

Siostra wyszła za mąż, też już zmarła, pochowana jest na Wileńszczyźnie. Teraz już tam nie mogę pojechać na cmentarz. Ojciec zmarł w więzieniu, pochowany w Mińsku. Pisałem do niego list. Odpisał mi, że cała nadzieja we mnie. Mam ten list. Byłem na cmentarzu w Mińsku, tam jest taka… Oni to nazywają: „Koleżeńska mogiła, bracka mogiła”, oni tych z więzienia tam chowali. Około setki jest pochowanych w tym grobie, stoi tam słupek i jest „P”, to ruskie, i numer 35, to był ich numer. W każdym bądź razie nie oddawali, jak któryś zmarł. Powiedzieli, że zmarł, ale chyba zamęczyli. Siostra siedziała pięć lat na Syberii, wróciła z Syberii, też zmarła tam. My wszystko straciliśmy i od nas, koledzy, my się nie domagamy odszkodowania. […]


Radom, 23 stycznia 2013 roku
Rozmowę prowadziła Paulina Grubek
Józef Załucki Pseudonim: „Wielopolski” Stopień: starszy sierżant, strzelec Formacja: Grupa „Kampinos”, Zgrupowanie Stołpecko-Nalibockie, dywizjon kawalerii 27. pułku ułanów Dzielnica: Kampinos Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter