Józef Huczyński „Tolip”

Archiwum Historii Mówionej

Huczyński Józef, pseudonim „Tolip”. Byłem w lotnictwie, w szkole lotniczej w Bydgoszczy od 1938 roku. Mam Virtuti Militari, jestem w zespole Kawalera Virtuti Militari. Urodziłem się w Tyśmienicy, to jest miejscowość koło Stanisławowa, mój ojciec był dyrektorem stacji kolejowej w Tyśmienicy, myśmy musieli tam mieszkać.Stopień wojskowy miałem już wcześniej, byłem kapralem. W czasie Powstania byłem podporucznikiem w Zgrupowaniu „Chrobry II”.

  • Proszę opowiedzieć o latach przedwojennych. Czy miał pan rodzeństwo, czym zajmowali się rodzice?

Mój ojciec był naczelnikiem stacji kolejowej w Tyśmienicy koło Stanisławowa. Chodziłem do szkoły powszechnej, a później po czterech klasach do I gimnazjum w Stanisławowie. To było województwo stanisławowskie. W 1933 roku Stanisławów połączyli z Lwowem i zrobili okręg lwowski. […]

  • Miał pan rodzeństwo?

Miałem rodzeństwo, czwórka nas była. Miałem starszą siostrę, która się urodziła w 1918 roku, później byłem ja w 1921, później mój młodszy brat w 1927 i Ania, która żyje do dzisiejszego dnia, nas dwójka została z czwórki. Tak że było dwa na dwa, ja i brat i dwie siostry.

  • Jak pan wspomina życie przedwojenne, jak się wtedy żyło?

Przede wszystkim [uprawiałem] sport. Byłem wysportowany, jako młody grałem w różnego rodzaju drużynach lekkoatletycznych. Może dlatego tak wyglądam i nie mam zmarszczek, a mam już osiemdziesiąt sześć lat. Chodziłem do gimnazjum, nie repetowałem, tylko szedłem jeden rok za drugim.

  • Poszedł pan do szkoły lotniczej w Bydgoszczy?

Tak.

  • Poszedł pan na ochotnika czy to była konieczność?

To była konieczność, bo chciałem pójść do kadetów, ale u kadetów nie było już więcej miejsc na ten rok. Mój wujek był wojskowym, podporucznikiem 6. Pułku Ułanów. Wystarał się, żebym dostał się do szkoły lotniczej w Bydgoszczy. Zdałem egzaminy, zostałem przyjęty nawet na pierwszym miejscu, bo byłem tak wysportowany, że mnie w ogóle nie chcieli stamtąd puścić. Chodziło o sport przede wszystkim. Biegałem, rzucałem dyskiem, to się rzadko zdarzało u innych młodych ludzi.

  • Do szkoły wojskowej poszedł pan w1936 roku?

W 1938 roku.

  • W 1938. To było w Bydgoszczy?

W Bydgoszczy.

  • Miał pan już jakieś zajęcia, już pan zaczął latać?

Przede wszystkim zaczęliśmy latać na szybowcach, a nie na normalnych [samolotach], bo to był początek. Zdałem dwa kursy szybowcowe. Nie było łatwo. Szybowce wyglądały tak: statek górny i na dole [urządzenia] do regulowania skrzydeł, nic więcej. Siedziało się na takiej desce nie desce. To były pierwsze moje szybowcowe spotkania. Nie mogłem wstąpić do szkoły oficerskiej bez ukończenia kursu szybowcowego. Zdałem nawet na pierwszym miejscu. Najlepszy lot miałem. Loty były bardzo ciekawe. Przede wszystkim naprzód siedziało się na tak zwanej szubienicy.

  • Co to była „szubienica”?

„Szubienica” była bardzo prosta. To było miejsce zawieszane na wielkim kwadracie, gdzie było siedzenie i nic więcej. Można to było potrącać. Mnie zaczęli trącać, na tym siedzeniu siedziałem. To było takie [ćwiczenie], żeby przyzwyczaić się do ruchu. To były pierwsze kroki.

  • Jak wyglądał pana pierwszy lot prawdziwym samolotem?

To później już. Naprzód szybowce były. Na szybowcach latałem w Ustianowej, w ogóle to było centrum. Nie można było latać normalnie, dopóki się nie przeszło przez kursy szybowcowe. Tak się przyzwyczaiłem do tego.

  • Widział pan przed wojną samoloty „Łoś”?

Tak.

  • Jakie to były samoloty?

To były najcięższe, awionetki [były] mniejsze, ale „Łoś” był jeden z wielkich.

  • Latał pan na „Łosiu”?

Nie. Latałem obok prowadzącego samolot, on do mnie później [powiedział], żebym prowadził, ale to nie było żadnej sztuki. To tak jakby się uczyło jechać samochodem. Przyzwyczaiłem się do tego. Naprzód była właśnie szubienica, żeby były różnego rodzaju ruchy, żebym się przyzwyczaił do ruchów. Później był tak zwany sznur. To znaczy były dwa gumowe sznury zapięte na miejsce. Moi koledzy, którzy ze mną byli, naciągali sznury, siedziałem na siedzeniu, oni puszczali to i mnie wyrzucało. Leciałem na wysokość trzech metrów tylko i na wprost. Powiedzieli, że mamy lądować. Lądowanie też było dla mnie trudne, bo to był pierwszy raz. Później nauczyłem się lądować. Wbiłem się niepotrzebnie. Szpic w trawę, cały mój tył poszedł do góry, tak że prawie się przewróciłem. Później wiedziałem, co mam robić. Przejść do lądowania, tuż nad lądowaniem, podnieść front do góry i siąść, a nie wryć się. To były moje pierwsze loty. Późnie powiedzieli mi, że mam latać na wysokości dziesięciu metrów i wylądować. Tak robiłem. [Następne] loty, jakie robiłem, to miałem jechać do końca i skręcić w prawo. Nauczyłem się skręcać w prawo manewrowaniem orczyka. Zacząłem karierę lotniczą.

  • Długo był pan w Bydgoszczy?

Byłem półtora roku, może nawet więcej.

  • Jak zaczęła się wojna we wrześniu 1939 roku?

Jak zaczęła się wojna, zrobili mnie dowódcą oddziału w Warszawie. Miałem wychodzić do Warszawy i załatwiać niektóre rzeczy poza Warszawą. Tak że wychodziłem z domu czasami na dzień albo na dwa i robiłem to, co chcieli zrobić. Przeważnie rozeznanie różnego rodzaju na różnych miejscach, gdzie były miejsca górzyste albo równe, żeby się przyzwyczaić do tego.

  • Jak wybuchła wojna, nie dostał pan powołania do lotnictwa?

Jak się dowiedzieli, że jestem po kursie szybowcowym, to od razu mnie wzięli do lotnictwa.

  • Latał pan samolotami we wrześniu 1939 roku, jak była wojna z Niemcami?

Latałem samolotami, ale nie sam, tylko z instruktorem. Instruktor siedział przy orczyku, a ja po jego prawej stronie. Później dawał mi orczyk, żebym prowadził. To nie była żadna sztuka, nauczyłem się bardzo łatwo.

  • We wrześniu 1939 był pan w obronie Warszawy?

Tak.

  • Ale już nie latał pan samolotami, jak była obrona Warszawy?

Nie.

  • Jaki miał pan wtedy stopień wojskowy?

Kapral podchorąży. Mam papiery. Porucznika dostałem później po egzaminie. To były dobre czasy jak wspominam.

  • Jak później zaczęła się okupacja, to mieszkał pan w Warszawie?

Tak.

  • Gdzie pan mieszkał?

To było na rogu Złotej i Długiej.

  • Należał pan do konspiracji?

Od samego początku. Jak się dowiedziałem, że istnieje konspiracja, to wstąpiłem. Zostałem przyjęty. Tym bardziej że miałem już za sobą doświadczenie, jeżeli chodzi o latanie. Nie można było normalnie latać, jak się nie miało ukończonych kursów szybowcowych. Byłem na dwóch kursach szybowcowych.

  • Czy w czasie okupacji w Warszawie pan gdzieś pracował?

Nie. Uciekłem z Warszawy. Mnie szukali w Warszawie.

  • Gestapo pana szukało?

Tak, Niemcy. Całe szczęście, że akurat byłem u znajomych i mój brat przyleciał, bo wiedział, gdzie byłem i powiedział, żebym nie wracał do domu, bo mnie szukają. To ja na pociąg i wyjechałem w ogóle z Warszawy. To było niedaleko Krynicy. Znalazłem miejsce i byłem przez jakiś czas. Później przeszedłem do Rumunii. Już wtenczas należałem do Armii Krajowej, tylko to się nazywało Związek Walki Zbrojnej. Później dopiero zmienili [nazwę] na Armia Krajowa.

  • Przeszedł pan granicę do Rumunii, bo chciał się dostać do wojska polskiego?

Nie. Pracowałem w firmie. Ta firma wysłała mnie do pracy specjalnej w Rumunii. Tak się dostałem do Rumunii. Rumunia była kompletnie taka sama jak Polska, bo była po drugiej stronie Karpat. Z tej strony była Polska, a z drugiej strony Karpat była Rumunia. Tam byłem dość długo, [dopóki] mnie potrzebowali, bo myśmy robili przede wszystkim nawodnienie Dunaju. Pracowałem nad Dunajem, braliśmy stamtąd wodę, robiliśmy kanały. Woda brana była z morza.

  • Przed Powstaniem wrócił pan do Warszawy?

Nie. Byłem przeważnie na południu.

  • Czy był pan w Warszawie, jak wybuchło Powstanie 1 sierpnia 1944 roku?

W Warszawie.

  • Jak pan pamięta Powstanie, jak ono wybuchło?

Z okna strzelaliśmy do Niemców chodzących na dole. Miałem przyznany karabin. […]

  • Walczył pan w Powstaniu Warszawskim na ulicy Towarowej.

Tak.

  • Była barykada na Towarowej?

Nie. Na ulicy Towarowej po prawej stronie był wielki mur, a po drugiej stronie były tory kolejowe, pociągi jeździły. Z okien domów, kamienic przy Towarowej myśmy zaatakowali właśnie pociągi niemieckie, bo to Niemcy prowadzili. Miałem możliwości okupowania pięciu kamienic, które były pod moją komendą. Z okien strzelaliśmy do Niemców, którzy często jeździli na pociągach, na wagonach. Była budka kolejowa, [w której] siedzieli. Atakowałem z okien właśnie tę budkę. [Trzeba było] siedzieć i uważać jak były zrzuty, przeważnie z Włoch, żeby Niemcy nie zabrali. Niemcy zobaczyli, że spadają, to chcieli zabrać, ale myśmy walczyli o to, żeby jak najmniej dostali. To były czasy nie do zapomnienia.

  • Dużo było broni w czasie Powstania Warszawskiego?

Tak. Powstanie Warszawskie to było największe powstanie jakie kiedykolwiek [wybuchło]. To było ponad czterdzieści do pięćdziesięciu tysięcy ludzi.Czy w czasie Powstania Warszawskiego miał pan sympatię, dziewczynę, narzeczoną?

  • Jacy byli pana żołnierze w kompanii, pana podwładni? Dobrze się bili? Bojowi byli?

Wszyscy bojowi. Musieli być. Czy chcieli, czy nie chcieli, musieli wypełniać obowiązki, które im dawałem.

  • Byli dezerterzy czy nie?

Jeden albo dwóch, nie zgłosili się więcej, zniknęli. Nie będę ich szukał przecież. To [miało miejsce] jak objąłem kompanię, bo jak miałem pluton, to nie miałem żadnego zmartwienia. W tym czasie wszyscy byli bardzo bojowi, wszyscy chcieli walczyć. Przychodzili tacy, którzy mieli po dwanaście czy czternaście lat. Nie mogłem przyjmować do mojej kompanii czy do mojego plutonu, nie wolno mi było przyjmować żadnych ludzi poniżej siedemnastu lat.

  • Byli tacy, którzy oszukiwali i mówili, że mają więcej lat?

Tego nie mogłem sprawdzać, nie szukałem ich lat, tylko mówili, ile mają lat. Wybierałem tych, którzy byli odpowiedni na to stanowisko, a nie takich, którzy się bali, [na przykład] jak dałem zadanie, a on nie mógł wykonać, bo się bał, że zostanie zabity. Miałem wybór młodych ludzi. Nie tylko miałem młodych ludzi, miałem też młode dziewczyny, sanitariuszki. To było bardzo ważne, bo wciąż był ktoś ranny, wciąż trzeba było komuś robić opatrunki.

  • Czy był pan ranny w czasie Powstania?

Szedłem przez podwórze, granat został rzucony, czułem świst tego granatu, przysunąłem się do ściany, głowę ukryłem ręką i palec został wbity do ściany, nie mogłem go później ściągnąć. Musiałem wołać kolegę, żeby mi wyjął palec ze ściany. W kolano byłem uderzony, granat wybuchł jakieś dziesięć metrów ode mnie. Skąd wyleciał i skąd przyleciał, [nie wiem], słyszałem tylko świst, wiedziałem, że jest i prędko do ściany. Zakryłem głowę, żeby głowę ochronić. Pamiątkę mam.

  • To było na Towarowej, kiedy pan bronił kamienic?

Tak. Przez podwórze szedłem do placówki, którą miałem odwiedzić, zobaczyć jak się sprawuje placówka, bo miałem dość dużo ludzi w swojej kompanii.

  • Dyscyplina była duża, słuchali się pana?

Musieli słuchać, jak nie, to powiedziałem, żeby wracał do domu, nie potrzebuję go. Dziewczyny też były bardzo odważne, latały z moimi meldunkami do dowództwa. Trzeba było kryć się, wykopywane były rowy i tymi rowami dostawały się do dowództwa. To były ciekawe rzeczy.

  • Nie miał pan radiostacji?

Nie.

  • Kto był pana dowódcą?

Nazywał się Brym. Zresztą był tutaj ze mną, przyjechał do Anglii, widziałem się z nim dość długo. Byliśmy obydwaj, niestety zmarł.

  • Zbigniew Brym, pseudonim „Zdunin”?

Tak. To był mój największy przyjaciel. Mieszkał u mnie przez jakiś czas.

  • To właśnie ten odcinek „Chrobrego II”. To był taki żelazny front. Wy tego odcinka nigdy Niemcom nie oddaliście, Niemcy nigdy go nie zdobyli.

Nie mogli zdobyć. Próbowali, ale nie udało się im.

  • Brym był na dworcu.

Na dworcu kolejowym, który też myśmy mieli pod sobą. To był cały okręg.

  • Jak pan wspomina Bryma? Jaki to był dowódca, kolega?

Bardzo dobry, odważny człowiek. W nocy prowadził mnie za rękę na placówkę, którą miałem objąć. Za rączkę mnie [prowadził], bo było niesamowicie ciemno. To był kawałek z dowództwa „Chrobrego II”. Trzeba było przejść na placówki. Mieliśmy sześć placówek. Nawet później na jedną z tych placówek wciągnąłem swojego brata Ryszarda. Zmarł, mimo że był młodszy ode mnie. Starsza siostra też zmarła, tak że nas dwoje tylko zostało.

  • Pan walczył razem z bratem Ryszardem?

Wziąłem go dopiero później, bo mama nie wiedziała, co z nim zrobić. Pytała się, czy nie wziąłbym go pod moją opiekę. Mówię: „Tak”. Przyjechał do Warszawy. Był ze mną w Powstaniu Warszawskim. To już było na końcu Powstania.

  • Jaki miał pseudonim?

„Ryszard”.

  • Czy do pana jako dowódcy przychodzili powstańcy i mówili, że chcą wziąć ślub? Pytali się pana o zgodę?

Nie, to były kompletnie prywatne sprawy, to oni sobie załatwiali poza moją kompanią. Do tego się nie mieszałem.

  • Jak było z wyżywieniem? Było dużo jedzenia?

Bardzo trudno. Myśmy mieli kontakty z fabryką, która wytwarzała jedzenie. Byliśmy w dobrym kontakcie. Jeżeli oni czegoś potrzebowali, to otrzymywali to ode mnie, a ja od nich. Z jedzeniem było bardzo trudno. Nie tylko dla nas walczących, ale dla ludności [cywilnej] tak samo.

  • Duże były bombardowania?

Bombardowania [były] prawie codziennie.

  • Najgorsze były „krowy”?

Tak, ale były też normalne pociski, które były strzelane przez Niemców z większej odległości. Właśnie jeden z tych granatów spadł parę metrów ode mnie, dlatego zostałem lekko uszkodzony i kolano, i palec. Ale całe szczęście, uszedłem z życiem. Myślałem, że nie dojdę. Mój brat też był ranny, dostał postrzał. […]

  • Za co pan dostał Virtuti Militari?

Za dowództwo kompanii. Poza tym myśmy dużo Niemców do niewoli wzięli. Była taka budka na torze kolejowym, gdzie oni się usadowili. Jednego razu kazali mi ich zabrać i przesłać do dowództwa Armii Krajowej. Już Armia Krajowa była wtenczas. Przewiozłem ich. Poza tym ataki na Niemców były bardzo trudne. Może dlatego.

  • Jak byli traktowani jeńcy niemieccy?

Myśmy ich traktowali jako jeńców. Musieli pracować. Trzeba było ich zmuszać do pracy. Tylko pilnowałem, żeby było wykonane, jak się należy.

  • Przy czym pracowali jeńcy niemieccy? Barykady budowali czy wodę nosili?

Różne rzeczy były do załatwiania: pomagać cywilnym ludziom, dostarczać jedzenie z różnych fabryk, jeżeli możliwe było. Trzeba było mieć kontakty z szaberkami, które tworzyły coś do jedzenia. Miałem z nimi kontakty, przychodzili do mnie, żeby ich bronić w razie ataków Niemców. Moja kompania czy mój pluton walczył przeciw Niemcom.

  • Jak byli jeńcy niemieccy to nie miał pan kłopotów ze swoimi żołnierzami, nie chcieli ich zastrzelić?

Nie. Jak miałem Niemców jako jeńców, to oddawałem do dowództwa. Dowództwo się tym zajmowało, nie my.

  • Medal Virtuti Militari dostał pan w czasie Powstania Warszawskiego? „Bór” Komorowski pana odznaczał?

Nie pamiętam kto, chyba pan Komorowski.

  • Jak przyszedł moment kapitulacji, to pan ogłosił swoim żołnierzom, że jest kapitulacja, że idziecie do niewoli?

Tak. Mnie zawiadomili o tym. Przyszła specjalna komisja, pytała się, ilu ludzi będzie musiało maszerować. Musieliśmy maszerować dość długi okres czasu do miejscowości, gdzie później wzięli nas na samochody, ale przedtem trzeba było iść na piechotę.

  • Dostaliście odprawy, dolary były rozdawane?

Tak. Dostaliśmy, ale to nie było dużo. Każdy dostał po dziesięć czy dwadzieścia dolarów i koniec. To nic nie było.

  • Byli tacy powstańcy, którzy przychodzili do pana i mówili, że chcą wyjść z ludnością cywilną, że nie chcą iść jako żołnierze do niewoli?

Nie. Przychodzili [i pytali], czy chcę ich przyjąć na żołnierzy Armii Krajowej. Takich dużo było, dziewczynki też przychodziły, żeby być sanitariuszkami. Miałem dziesięć albo dwanaście dziewczynek. Później, jak już wojna się skończyła, to dwie mieszkały na mojej ulicy. Zawsze jak je spotykałem, oddawały cześć jako dowódcy.

  • Wyszedł pan razem z żołnierzami do niewoli do Ożarowa do fabryki kabli. Gdzie później pana przewieźli, do jakiego obozu?

Do obozu w Murnau.

  • Ale najpierw był Lamsdorf.

Wszyscy szli najpierw do Lamsdorf, a później oddziały zostały wydzielane na różne miejsca, dostałem się właśnie na Murnau. To było przy granicy austriackiej niedaleko. Dopiero stamtąd przeszedłem na wolność.

  • Kto tam przyszedł? Alianci, Amerykanie czy Sowieci?

Amerykanie. Właściwie to Węgrzy, oddziały węgierskie. Jeżeli chodzi o inne państwa, które okrążały Polskę, to najlepszym przyjacielem był Węgier. Nie Czech, nie Słowak czy inny. Węgrzy byli nam bardzo oddani. Jak się dowiedzieli, że Rosjanie chcą w [niezrozumiałe] na przykład, to się pytali dlaczego pozwalamy rządzić Ukraińcom. Węgrzy mieli pretensję do nas. Dostałem się do niewoli do Murnau. To był jeden z największych obozów jenieckich. Stamtąd dopiero dostałem się do Włoch. We Włoszech był brat mojej żony.

  • Wtedy jeszcze pan nie miał żony?

Nie. Ożeniłem się w Londynie. Byłem dowódcą plutonu. To był obóz męski, nie było żadnych dziewczynek w tym czasie, później zrobili mieszany. Przyszły panienki. Dostały specjalnie miejsca w barakach i właśnie do tych baraków przyszła moja przyszła żona. Tam ją poznałem. A ożeniłem się dopiero tutaj, w Londynie.

  • We Włoszech pan poznał swoją żonę, w armii u generała Andersa?

Tak.

  • Ona też była z Powstania?

Nie. Przyjechała do tego obozu, gdzie ja byłem. Obóz był mieszany. Później kazali wszystkim kawalerom wynosić się gdzie indziej, a ci, którzy mieli małżonków, byli z małżonkami, zrobili obóz taki z żonami. Nas kawalerów wysłali do innego obozu.

  • Jak oficerowie byli traktowani przez Niemców w obozie w Murnau? Były dobre warunki w tym obozie?

Bali się nas jak ognia, wiedzieli, kto my jesteśmy.

  • Dlaczego pan nie wrócił do Polski?

Bo mnie wysłali do Włoch. Dostałem się do Włoch. Podobało mi się. Nie mogłem wracać do domu ze względu na to, że Rosjanie przyszli do Polski. Walczyłem przeciwko Rosjanom i Niemcom, to co teraz będę wracał do nieprzyjaciela. Poza tym w domu był jeszcze młodszy brat, który opiekował się mamą moją i siostrą.

  • Kiedy po wojnie przyjechał pan pierwszy raz do Polski?

Jak się usadowiłem już w Londynie.

  • W Londynie spotykał się pan z „Borem” Komorowskim?

Tak.

Po wojnie?Tak. „Bór” Komorowski bardzo dobrze mnie znał, wiedział, kim jestem.

  • To był bardzo skromny człowiek?

Naturalnie, tak. Wiedział, że jestem lotnikiem i mam za sobą służbę wojskową. Zwracał na mnie specjalną uwagę. Zrobił mnie dowódcą całej kompanii właśnie przez to, że miałem już za sobą karierę wojskową.

  • Pana pseudonim jest „Tolip”.

„Tolip”.

  • Pan sam przyjął taki pseudonim?

Sam sobie wymyśliłem. Pomyślałem jestem pilotem, to zrobię odwrotnie, wypadło „Tolip”.

  • Ostatnie pytanie. Jak wybuchło Powstanie Warszawskie, pan miał dwadzieścia trzy lata, czy jakby pan miał znowu dwadzieścia trzy lata, poszedłby pan do Powstania Warszawskiego?

Naturalnie. Byłem wielkim patriotą. Musiałem uczyć ludzi przede wszystkim patriotyzmu, żeby się poświęcali dla Polski, a nie tylko dla siebie.
Londyn, 22 stycznia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Józef Huczyński Pseudonim: „Tolip” Stopień: podporucznik, dowódca plutonu Formacja: Zgrupowanie „Chrobry II” Dzielnica: Śródmieście Północ Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter