Jerzy Marchlewski „Walenty”
Nazywam się Jerzy Marchlewski.
- Proszę na początek opowiedzieć coś o sobie, gdzie się pan urodził, kim byli państwo rodzice, czy miał pan rodzeństwo?
Mój tata pochodził z rodziny drukarzy, pracował w poligrafii w Warszawie. Ja podczas okupacji troszkę się poduczałem, ale kiedy wojna wybuchła, miałem czternaście lat, ukończyłem jak raz siedem klas szkoły podstawowej. Mieszkaliśmy na wsi, we wsi Arciechów.
Moja mama Krupa, z domu Krupa, a tata Ksawery Marchlewski.
Miałem rodzeństwo, jeszcze siostra żyje, brat już nie żyje. Brat też był poligrafem, ja jestem też, byłem poligrafem, poszedłem na emeryturę jako poligraf.
- Jak pan pamięta, wspomina wrzesień trzydziestego dziewiątego roku?
No, jako chłopiec, mając czternaście lat, byłem dobrze zbudowany, taki tego... I jak raz wybuchła wojna. Tam gdzie mieszkałem, okopał się batalion wojska polskiego na rubieży, widłach Bugonarwi po tej stronie Radzymina. Niemcy tę wioskę spalili całkowicie. Bardzo szybko doszli do Serocka, jak artyleria tego... wszystka ludność uciekła. Ja zostałem w piwnicy, nie miałem żadnego ratunku, bo mi nie pozwolił... Bo taki był silny ogień, że jeden sierżant nie pozwolił mi z tej piwnicy wyjść i tam zostałem do wieczora. Na wieczór Niemcy przeprawili się przez rzekę, poszli dalej, a ja zostałem, schowałem się właśnie tam. Rodzice byli jakieś pięć, sześć kilometrów w stronę [Radzymina], pod Radzyminem, wycofali się, a ja tam zostałem. I nocą... Jak raz w tej piwnicy byłem, gdzie był schowany magazyn amunicji i ci żołnierze w popłochu zostawili, bo im wszystko się spaliło, bo w stodole mieli wozy, konie, to na koniach [uciekli], a wozy zostały, amunicja została w tej piwnicy. Ja widząc, że ta amunicja została, ponieważ były takie głębokie okopy, [także] na mojego dziadka podwórku, ponosiłem tę amunicję. Tej amunicji było około tony. Granaty... Zachowałem to papą, deskami, przykryłem ziemią, gałęziami zamaskowałem. Ponieważ Niemcy poszli dalej już, nikogo nie było, więc szukałem jakiegoś ratunku, prawda. Ktoś powiedział, że ojciec i mama są w tej i w tej wsi, prawda. Ta wieś się nazywała Budy pod Radzyminem, niedaleko za Kuligowem, jak Kuligów, tu w tym miejscu. Rodziców odnalazłem i wróciliśmy.
Tego już domu nie było naszego, domu się spalił. No i szukaliśmy jakiegoś mieszkania żeby się schronić, prawda. Taki stary dom był, folwark, niedaleko, od Arciechowa był kilometr. Mój tata poszedł tam i tam jedno mieszkanie dostaliśmy. Ojciec w dalszym ciągu jeździł pociągiem, do Zegrza szedł pieszo (to było siedem kilometrów) i pracował dalej. Jak już się wszystko uspokoiło po zdobyciu Warszawy, Niemcy zdobyli, to trzeba było pracować.
Ja jako mały chłopak kryłem się, bo Niemcy zaczęli szperać wszędzie, i zabierać młodzież, więc ja troszkę przyjechałem tu do Warszawy i tu w Warszawie byłem, później z powrotem wróciłem. Ponieważ bardzo dobrze pływałem, miałem łódź w krzakach... Tam w Serocku było zagrożenie, bo zostały dwie rodziny żydowskie, połączone, Krzyżanowski i Wilkowski. Krzyżanowski miał Żydówkę i ten Wilkowski miał Żydówkę, ale Krzyżanowski nie miał dzieci, a ten miał pięcioro dzieci, więc ja te dzieci wszystko nocą łodzią przewiozłem do Ryni, przetransportowałem tego Wilkowskiego. On później w partyzantce był i zginął pod Rynią.
- Pański ojciec gdzie pracował, właśnie w Zegrzu czy gdzieś w Warszawie?
Nie mój tata pracował w Warszawie na Poznańskiej, na ulicy Poznańskiej zakłady Cukrzy... Druk Cukrzyńskich. Włodzimierz Cukrzyński miał ten zakład.
- Pan ukrywał się, żeby nie zostać wywieziony?
Później się ukrywałem. Niemcy mnie poszukiwali, bo wiedzieli, że ja blisko granicy mieszkam, bo to ten domek był od granicy Guberni... Bo zrobili Rzeszę i Gubernię i ten nasz domek o sto metrów tylko stał [od granicy]. Więc ja miałem doskonałe ich te plany, zrobiłem sobie szkice, kiedy oni tam z ukrycia... Nieraz i w takim dębie wypróchniałym nocowałem, jak trzeba było. No i organizacja się dowiedziała o mnie, że ja jestem, i do mnie zaczęli przychodzić. [Na przykład poproszono], żebym pana Tomczyka przeprowadził z Serocka. Znów [innym razem] przyszedł z Warszawy pilot Aleksander Krzyczkowski, mieszkał na Pereca (to też był członek AK) i prosił mnie, żebym go przeprowadził, bo na Maryninie za Serockiem jego mama jest i tam miał dwa peemy. No i zgodziłem się. Przewiozłem go w tamtą stronę łodzią, później z powrotem umówiliśmy się na [przewiezienie]. I z powrotem, kiedy żeśmy już przez las szli, on szedł pierwszy, a ja miałem pod pachą te dwa peemy. I jechał jeden Niemiec, normalnie taki... i zauważył go. Zeskoczył z tego roweru, wyciągnął rewolwer i zaczął strzelać. On stanął, ja się cofnąłem do tyłu, pocisk mnie jeden poszedł nad głową, czułem, aż mi włosy prawda tego, ale nie pozwoliłem tego, tego. W starej takiej chałupie we wsi było takie, jak to dawniej, ogacenie, gacili takimi [materiałami] chaty, liście, prawda, kołki. Jeden kołek był i ja tak wrzuciłem i to wpadło na dół. I koniec. I tam zostało. Za jakieś dwa tygodnie przychodzą do mnie, żebym to dał. Ja powiedziałem, że ja tego nie mam. Nie wiedziałem, kto do mnie przyszedł. Jeszcze Krzyczkowski Aleksander napisał pisemko, podpisał się, żebym dał mu to.
No i później, jak już [się to wyjaśniło], wciągnęli mnie do organizacji, do Ryni. Tam nas było dwudziestu pięciu, taki batalion w Ryni. Sokołowski, Zych, Domała... No, wielu już nie pamiętam tych nazwisk, prawda. Majewski jeden, drugi. Ja byłem łącznikiem w tej organizacji. Przysięgę złożyłem, że będę pracował razem z nimi. A o tej amunicji nikomu nie mówiłem. Kiedy dowiedziałem się, że przychodzi czas Powstania Warszawskiego, więc zgłosiłem to do dowództwa w Serocku, bo ten magazyn był w Guberni. I ten magazyn... Wiedzieli, powiedziałem, gdzie, co, jak. I ten magazyn z amunicją, wszystko dostało się do Legionowa. Łodzią przewieźli do Zegrza, łodziami, prawda, nocą i do Legionowa, z Legionowa dla Powstania Warszawskiego. Po wojnie szukałem jeszcze i znalazłem kilka tych naboi. Jeden nabój uratowałem, bo był bardzo blisko opakowania, bo to były taką stearyną czy czymś, więc to wszystko spróchniałe było. Ale ten jeden uratowałem, oczyściłem i przekazałem do Muzeum. Tu mam dokumentację, od pana Ołdakowskiego dostałem podziękowanie. Nawet pytałem się, dlaczego nie ma [na ekspozycji], powiedział, że mają tyle tego w magazynach, że nie mają gdzie tego wszystkiego…
A jednak to, to jest właśnie ten dokument tej amunicji, która dostała... Przecież Powstańcy nie mieli czym strzelać, a to było około jednej tony, do ręcznych karabinów, do maszynowych. Tych metalowych pudełek było kilkanaście, kilkanaście paczek granatów i to wszystko przekazałem do tego. Tu mam dokumentację, świadków, mógłbym pokazać.
- Chciałbym jeszcze pana zapytać, czy pan przez cały ten czas mieszkał z rodzicami, czy jakoś osobno?
Nie, kiedy Powstanie się skończyło, ja musiałem uciekać.
- Chodzi mi jeszcze o okres okupacji?
Właśnie okupacja... Chowałem się w Ryni, po ludziach, już w domu nie nocowałem, bo Niemcy wiedzieli, że ja jestem. Ojcom nic nie mówili, rodzicom, tylko chcieli mnie koniecznie złapać. Tak robiłem, że...
Kiedy Niemcy już wiedzieli, że wojna się zbliża, ja już byłem w organizacji i żeśmy zdobyli koszary. Moim dowódcą był książę Radziwiłł. Na Białobrzegach zdobyliśmy trochę broni, amunicji, konserwy i odbiliśmy obóz rosyjski na Beniaminowie. Około tysiąca żołnierzy, może trochę więcej (nie wiem, ile ich tam było) odbiliśmy. Oni wycieńczeni, troszkę tych konserw dostali od nas, prawda, i w kierunku Radzymina kazaliśmy im iść. Rosjanie byli tuż pod Radzyminem, bo z początku Rosjanie się wycofali, bo byli już pod Radzyminem raz i się wycofali. Kiedy Powstanie wybuchło, to się wycofali, a później z powrotem wrócili. Więc książę Radziwiłł powiedział tak, żebyśmy broń zakopali, bo jeden wróg odszedł, a drugi jest za plecami. No i to moje było zakończenie właśnie tej mojej całej... Bo myśmy wtenczas byli... Chcieliśmy dostać się przez Wisłę, więc tak była obstawiona ta szosa Nowy Dwór, że żaden... I na Kampinos mieliśmy iść. Bo nasz batalion był pod numer jeden, Kampinos, a sztab był cały w Kampinosie, a moim naczelnym dowódcą był Mielecki, o ile pamiętam. Jeszcze był jeden dowódca, jego zastępca... wyszło mi z pamięci... Drzymała.
- Czyli ta akcja zdobycia koszar w Białobrzegach była podczas Powstania Warszawskiego?
Tak, to by było w czasie Powstania Warszawskiego.
- Jak pan pamięta, kiedy się państwo w oddziale dowiedzieli o tym, że już nadchodzi moment, że zaraz będzie wybuch Powstania czy już wybuchło Powstanie?
Powstanie to wiadomo było, bo ludzie stamtąd uciekali, łodziami się przeprawiali. Przecież mój tata się przeprawił łodzią, taką dziurawą, postrzeloną, na Siekierkach. Kiedy wracał do domu, to Rosjanie chcieli mojego ojca rozstrzelać, wracał z pracy.
- Czy poza tym atakiem na koszary w Białobrzegach to pański oddział przeprowadzał jakieś inne akcje?
Jeszcze mieliśmy akcje przeprawy, połączenia się do Kampinosu przez Wisłę. Nie dało rady, tu koło Jabłonnej, nie dało rady, bo Niemcy tak obstawili, że dużo zginęło wtedy naszych żołnierzy i tam są pochowani.
- Czyli rozumiem, że próbowali się państwo przebić i to się nie udało.
Tak, to się nie udało się. Ale cieszyliśmy się, że przedtem amunicja dostała się w ręce Powstańców. To wiem doskonale, bo mnie mówił dowódca z Serocka Sokolnicki i Kamiński jeszcze.
- Sokolnicki był pana bezpośrednim przełożonym czy książę Radziwiłł?
Nie moim przełożonym to był... Ja podlegałem pod Sokołowskiego. Ja byłem w plutonie, byłem pluton saperów.
- Czy w ramach bycia w plutonie saperów przychodził pan jakieś przeszkolenie fachowe?
Tak przechodziliśmy. Jeden oficer z Zegrza... Granaty żeśmy kombinowali, rozbrajaliśmy miny, „s” minę, szklane miny niemieckie, to znaczy
Glassmine po niemiecku, i rosyjskie miny,
tankiskie miny były, przeciwczołgowe się rozkręcało. Uczyliśmy się już.
Ja później, kiedy już Powstanie upadło, wszystkich aresztowali moich kolegów, przyszło UB i wszystkich dwudziestu czterech, wszystkich aresztowali i wywieźli do Rosji.
- A kiedy to się stało, mówił pan, po upadku Powstania, a jakoś bardziej dokładnie?
Tak, po upadku Powstania wszystkich aresztowali, moich kolegów, dwudziestu czterech, wszyscy byli w Rosji. Siedmiu nie wróciło, siedmiu zaraz zmarło jak wróciło, bo tam jakaś była [umowa], że Rosjanie po dwóch latach czy coś wypuścili wszystkich żołnierzy. Jakaś tam była... no, porozumienie polsko[-sowieckie]... Ten Sokołowski, mój dowódca, jeszcze żył, dwa lata temu go pochowałem. Ja zostałem ostatni, jeden jedyny, który... I zaraz jak tylko Powstanie upadło, to starałem się żeby [iść] do wojska. Jak ich aresztowali, więc ja od razu do wojska zgłosiłem się. I miałem nakaz, sołtys mnie przyniósł nakaz i stawiłem się do Olsztyna.
I tam przyszedł, przyjechał z Marynarki Wojennej... Był taki punkt zborny, to był czterdziesty szósty rok, punkt zborny był i oficer Marynarki Wojennej wybrał osiemdziesięciu ludzi. Pytam się: „Do czego?”. – „Do saperów”. I znów trafiłem z powrotem do saperów. Do łączności wybrał też, do artylerii nadbrzeżnej i tak dalej, do łodzi podwodnych. [...] Ja byłem pierwszym poborowym Marynarki Wojennej w czterdziestym szóstym roku. jeszcze Po przeszkoleniu rok czasu (mam na to dokument) znów trafiło mi na rozbieranie min od Królewca aż do Świnoujścia. W Kołobrzegu dostałem zapalenia stawów i zapalenie szpiku kości i już więcej na wodę mnie nie puszczano. Już byłem w koszarach w Gdyni. Kiedy miałem dwadzieścia sześć lat, już wróciłem. Miałem zostać na zawodowego, bałem się, ale rodzice powiedzieli, że mogę wracać, bo jest praca w poligrafii. Jeden ojca [znajomy], który pracował, pracował jak raz, nie widziałem, w Wojskowych Zakładach Kartograficznych w Alejach i tam się zgłosiłem. I cichutko siedziałem, nie ujawniając się w ogóle, że byłem żołnierzem AK. Kiedy mnie nieraz wzywali na jakieś coś, to mnie drżało, skóra na mnie cierpła, że już wiedzą o mnie. Bo ja się nie ujawniłem jeszcze. Bo było tak, żeby się ujawnić, a ja wtenczas to byłem wojsku. Ja w wojsku nie mogłem się ujawnić, bo się bałem. Kiedy wróciłem, to już było za późno. I tak spędziłem w tych wojskowych zakładach do pięćdziesiątego ósmego roku [życia], kiedy powstała Solidarność, i wtedy się już ujawniłem całkowicie, że byłem żołnierzem Armii Krajowej.
- Jeszcze pozwolę sobie wrócić do tego okresu okupacji i okresu Powstania Warszawskiego. Gdzie państwo wtedy kwaterowali w tym batalionie w Ryni?
To byli ludzie miejscowi i ja przy nich się zawsze przespałem. To u jednego, u drugiego. Do Warszawy jeździłem, jak jeszcze Powstania nie było, to spałem u szewca takiego na antresoli, na kopytach szewskich. To moja poduszka była – kopyta szewskie. Ale tam było bezpiecznie. Też łapanki był przecież, wiadomo, że trzeba było i w Warszawie się ukrywać.
- A pamięta pan jakieś takie wydarzenia typu akcja pacyfikacyjna ze strony Niemców oczywiście, albo branie kontyngentów?
No, byłem jak raz przy… przez granicę przedostałem się do swojego dziadka. Bo mój dziadek był właśnie kilometr od mojego domu. Bo ta wieś Arciechów to była nad samą Bugonarwią, w samej tego... Wysiedlali całą wieś. Pozwolili tylko wziąć osobiste [rzeczy]. Tam na tą wieś przyszedł Niemiec. Nazywał się Sztanga, folksdojcz. Zostawili dwóch rolników do pracy, a resztę wysiedlili po folwarkach. Pamiętam, że mojego stryjka, bo ja tam miałem i stryja, mojego stryjka wysiedlili na Dosin, tu zaraz jak jest ten majątek księcia Radziwiłła. Dosin, Jachranka, o, tu właśnie, to on tutaj był. Jednych tam za Pułtusk, drugich do Szelkowa, wszędzie, gdzie tylko się dało, to ich tam właśnie po tych niemieckich folwarkach poroz... tego.
- Czy w czasie Powstania utrzymywał pan jakiś kontakt z rodzicami, w sensie jakąś korespondencję czy wiadomość ustną?
Tak, nieraz utrzymałem, nieraz tak. Z ojcem się przeważnie kontaktowałem. Ojciec przecież mnie i ubranie, i bieliznę nieraz dawał, żebym się przebrał.
- A jak wyglądała kwestia zaopatrzenia w żywność, wodę tam u państwa w oddziale? Kto się tym zajmował?
No zaopatrzenie to żeśmy chodzi po gospodarzach i dostawaliśmy, to ziemniaki, to chleb nam piekły przecież kobiety. Najgorzej to było w Jabłonnie. Tu już właśnie było bardzo ciężko, bo nie mogliśmy się dostać w stronę Radzymina, bo Rosjanie na drugą stronę, a jeszcze Powstanie było.
- Właśnie, a kolejne informacje na temat tego, co działo się w Warszawie, w jaki sposób państwo otrzymywali? Też od uchodźców czy…
Tak. Nieraz ktoś uchodził, przyjechał czy jak, bo przez Wisłę przyjeżdżali, prawda.
- A zdarzało się na przykład, że mieli państwo łączność z Warszawą, radiową na przykład, przez radiostację?
Muszę panu powiedzieć, że właśnie ta „jedynka”, „Obroża”, dowiedzieliśmy się, że szykuje się... Bo w Kampinosie samym to było około pięciu tysięcy żołnierzy.
- Jak pan wspomina ten atak na koszary w Białobrzegach?
No, wspominam... huraganowo. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że coś nas spotka. Niemcy, tylko wartownicy byli i to wszystko uciekło. Wartownicy i ochrona tych magazynów, to wszystko... No tam było około trzydziestu, może czterdziestu, ale jednak mieli maszynową broń i trzeba było uważać.
- A w jaki sposób państwo rozbili ten obóz rosyjski na Beniaminowie?
Niemcy się wycofali całkowicie i po prostu tak…
Pozostawili.
- Wie pan może, co się z tymi Rosjanami dalej stało?
Rosjanie poszli na własną rękę. I to szybko, żeby tego… Ale słyszałem, że niektórych Rosjan aresztowali właśnie sami swoi.
A teraz jeszcze pan coś powiem. W czternastym roku, nie, przepraszam w dwudziestym roku, kiedy wojna była. Więc jeden ranny był bolszewik i został, i ożenił się z Polką i był szewcem. Buty robił. Miał dzieci z nią. I on właśnie wydał nas, ten właśnie [bolszewik]. Miał kartkę, wszystko. Bo znał wszystkich w tej Ryni i z okolic, te nazwiska i on przekazał do Radzymina, do UB. I nocą wszystkich aresztowali. Z łóżka, boso z łóżek wyciągali, bo to nocą to wszystko było, aresztowanie nocą. A ja już w Ryni nie byłem.
- Rozumiem, że wtedy był już pan w wojsku.
Już byłem w wojsku.
- Dostał pan przez sołtysa tą… W ten sposób uniknął pan aresztowania.
Uniknąłem aresztowania, tak.
- W jaki sposób dowiedział się pan, co się stało z kolegami?
Napisała mi moja starsza siostra.
- A właśnie, kiedy pan nawiązał kontakt z rodzicami? Bo jak rozumiem w czasie, kiedy trwało Powstanie, to dalej miał pan szansę utrzymywać kontakt z rodzicami?
Nieraz nocą, tak, nieraz nocą, tak.
- Chciałem jeszcze zapytać, w jaki sposób dowiedzieli się państwo, że Powstanie już się kończy, upada, że nastąpiła kapitulacja?
No wiedzieliśmy już tylko tyle, że Niemcy pisali nieraz w gazetach, że Powstanie upada.
- I państwo te gazety czytali?
Tak.
- A jakieś informacje radiowe, prasa konspiracyjna?
Nie mieliśmy żadnej stacji radiowej. Nic.
- Jak pan wspomina tych Niemców, których napotkał pan jako przeciwników czy też jako folksdojczów?
Ja panu powiem. Ja spotkałem się z kilkoma oficerami niemieckimi, jeszcze zanim Powstanie [wybuchło]. Więc oni nieraz ojca mojego prosili, żeby im kupić masło. Wysyłali do Berlina, bo oni tutaj nie mieli już za wiele, Niemcy byli głodni. Mimo że nakazywali ludziom i tak dalej, ale to wszystko mało było. Oni mojego ojca dlatego szanowali, że pracował. A ojciec pracował za dwieście pięćdziesiąt złotych, tak jak przed wojną. A dwieście pięćdziesiąt złotych to można było sobie kupić tylko kilogram słoniny. To ojciec za to... Ja ojcu pomagałem, prawda. Bo ja nieraz i pracowałem. Nieraz przy zbiorze ziemniaków żeśmy pomagali, to rolnik nam płacił.
- I to u różnych gospodarzy żeście pracowali?
Tak u różnych, tak. Trzeba było się maskować jako robotnicy. A nocami żeśmy ćwiczyli i tak dalej. Myśmy byli taką ochroną właśnie dookoła... Bo „Obroża” to była jeden, dwa, aż tu do Radzymina to była ostatnia. To była właśnie „Obroża”. A ja właśnie byłem w „jedynce”. A „jedynka” podlegała z tej strony od Nieporętu aż Kampinos cały.
- Czy zatem mieli państwo jakieś informacje na temat tego, że Powstańcy w Kampinosie muszą uciekać, muszą się przemieszczać?
Z początku nie. Z początku mieliśmy właśnie przez Nowy Dwór, tam właśnie łączności jakieś dochodziły, że coraz więcej w Kampinosie się zbiera wojska. Ale później Niemcy zauważyli to, że [akowcy] chcą się przedostać do Warszawy. Bo część się przedostała tu, no niedaleko Dworca Gdańskiego. Tu właśnie kilkanaście osób się przedostało.
- Czy pamięta pan, poza żołnierzami radzieckimi, którzy zostali przez państwa uwolnieni, czy zdarzały się kontakty z żołnierzami innych narodowości, na przykład z Węgrami, którzy pełnili służbę pomocniczą?
Węgrzy byli z drugiej strony. Z drugiej strony, jak Zegrzynek. To nieraz żeśmy słyszeli tylko śpiew ich po węgiersku. To byli Węgrzy, ale to nie byli źli ludzie podobnież, bardzo spokojni byli. Najgorsze to byli Łotysze podobnież i tego...
- A czy w czasie aresztowania przez UB całego oddziału pański przełożony został również aresztowany?
Sokołowski, tak. To był mój dowódca z tej kampanii saperów.
- Właśnie, jak wyglądał taki zwykły dzień z takiego życia leśnego?
Czasami się i człowiek podrapał. Trzeba było koszulę [trzymać] nad ogniem, żeby to wszystko oczyścić.
- No właśnie. Dni spędzali państwo raczej na maskowaniu się jako robotnicy najemni.
Tak, jako robotnicy najemni. A to drzewo się rąbało prawda w leśniczówce. Bo którzy mieli gospodarstwa, to trzymali się tego gospodarstwa, a kto nie miał, to musiał gdzieś tego. Na przykład ja nie byłem rolnikiem, więc musiałem zdobyć kawałek chleba, zarobić, jeszcze oprócz tego rodzicom pomóc.
- A właśnie, jak przedstawiała się sytuacja materialna polskich rodziców w tym czasie, skoro ojciec zarabiał dwieście pięćdziesiąt złotych i to pozwalało…
Mama chodziła do tego folwarku do pracy, siostra też troszeczkę, bo siostra była ode mnie o cztery lata starsza. Do Radzymina się chodziło po chleb na kartki. Nieraz nie było za co wykupić, ale ludzie wspomagali jeden drugiego. Myśmy mieli dużą rodzinę. Ojciec mój miał pięciu braci i dwie siostry. Mój stryjek jeden został w Serocku, no to dwóch, więc Niemcy ich wzięli jako rybaków, spółdzielnię rybacką założyli. I mój stryjek do Zegrza nieraz podjeżdżał i z moim ojcem się kontaktował i ze mną też. To nieraz nam troszkę ryb i parę złotych podrzucił. No i tak się żyło przez te pięć lat.
- Jak pan pamięta sam moment, kiedy przechodził front? Gdzie państwo byli jako oddział?
Front jak przeszedł, to było spokojnie z tym moim rejonie, bo Niemcy przedostali się na drugą stronę Bugonarwi i tam [byli] prawie dwa i pół miesiąca. A Rosjanie się okopali tu właśnie, w mojej wiosce, no i trzeba było jakoś wytrzymać.
- Co się działo przez dwa i pół miesiąca, kiedy Rosjanie tam stacjonowali?
Okopani byli. Wszystko, co było, to wszystko wyjedli. Ludzie mieli ziemniaki pochowane pod takie... na równo… Chodzili z tymi sztyletami i [szukali]. Mama miała trochę bielizny i tego, to wszystko zabrali. Nie dało się uratować nic.
- Potem pan poszedł wojska. Czyli w tym momencie, kiedy front przechodził, to znajdował się pan w oddziale czy z rodzicami?
Nie. Byłem już samodzielny i zgłosiłem się. Jak Rosjanie weszli, to ja dostałem od sołtysa od razu nakaz. Już mnie nie było.
- Kiedy się pan rozstał z oddziałem?
W czterdziestym [czwartym] roku. I do czterdziestego piątego musiałem samodzielnie być na swoim takim. W czterdziestym drugim [czwartym] roku żeśmy złożyli broń i już każdy samodzielnie był.
- To była, rozumiem, decyzja dowódcy?
Tak, dowódcy. Nasz oddział rozwiązali, bo myśmy byli między jednym a drugim frontem, bo to już… Bo dopóki Rosjanie byli daleko, to myśmy się tu czuli gospodarzami tego terenu, a jak oni już tutaj zajęli teren, to koniec.
- Czy był taki moment, który panu najbardziej utkwił w pamięci?
Był. Był, kiedy ogłosili, że Powstanie upadło.
- A jak to zostało w oddziale przyjęte?
Każdy był smutny, bo każdy szedł… Myśmy dookoła chcieli się dostać, ze wszystkich stron. Przecież i tutaj od Radzymina to nie tylko... Bo i „Rajski Ptak” przecież. Słyszał pan o „Rajskim Ptaku”?
Nie. Właśnie od Rządzy, od Radzymina, tam właśnie stacjonował „Rajski Ptak”. Tam znów następny oddział był. Też należał jeszcze do „Kampinosu”.
- „Rajski Ptak” to była nazwa oddziału?
[Oddział] chyba składał się z dwóch batalionów, dużo było tych żołnierzy. Aż pod Wyszków dochodził.
- Czy chciałby pan powiedzieć na temat Powstania jeszcze coś, czego pańskim zdaniem jeszcze nikt nie powiedział?
O Powstaniu? Żałuję, że Powstanie tak się zakończyło. Nie zwycięstwo na naszą stronę. Że dostaliśmy po prostu... Trochę to wina i tych ze Wschodu, że nam nie pomogli, tylko się wycofali. No i chwała tym żołnierzom, którzy zginęli tu, na przeprawie wiślanej. Zdaje się dwa i pół tysiąca, tak?
Chyba dwa i pół tysiąca zginęło „berlingowców”. No i co jeszcze? I wstydzę się za tych ludzi, co krytykują Powstanie, że Powstania nie powinno być. A na tym naszym Powstaniu, cośmy zrywali się, właśnie sama młodzież chciała to jakoś... Bo już każdy miał dosyć tych rozkazów niemieckich i tej buty niemieckiej, tych aresztowań, tych rozstrzelań. No i że zostaliśmy zapomniani po prostu. Nasz związek akowski został zapomniany przez władze wyższe. Nam się należy więcej. Dostałem teraz ostatnio medal taki, bym panu pokazał może.
- Dobrze, dobrze., potem nakręcimy.
Ja się wstydzę, że taki medal dali tym starym ludziom, którzy czwórkami idą na cmentarz. Bo my już teraz pojedynczo nie umieramy, bo to kończy się nasza… Na naszych fundamentach się dzisiaj cały sejm oparł. Ludzie się podrabiali, majątki przecież, bogaci są, a nie szanują. Nawet w tramwajach jak nieraz stoję, to pan myśli, że [ktoś] ustąpi panu miejsce. Taki jest naród. Nikt tego nie pamięta. Bo dawna ludność wychodziła ze wszystkim do nas. I z chlebem, i z mlekiem, i z koszulą, i z butami. Kto co miał, to dał. A dzisiaj tego nie ma. Nawet nie potrafią dobrego odznaczenia dla tych akowców zorganizować, żeby on miał jakąś pamiątkę, po śmierci żeby się czuł... No dostałem ten krzyż partyzancki i krzyż akowski, ten, który pan widzi, że mam na tym... No ale to jeszcze za mało. Powinna być poruszana ta sprawa w telewizji często ( gawędy, jakieś opowiadania), a tego nie ma.
Warszawa, 13 września 2013 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek