January Cieplak „Ryś”
- Co pan robił przed wybuchem wojny?
Chodziłem do szkoły, kończyłem szóstą klasę szkoły podstawowej w Kampinosie, na przedpolach z południowej strony Puszczy Kampinoskiej.
- Jaki wpływ na pana miała szkoła?
Wpływ był duży. [Szkoła] uzbroiła nas, że tak powiem, w patriotyzm. Było czuć, że zbliża się wojna. Szkoła się już przestawiła na to, żeby nas przygotować do najgorszego, że prawdopodobnie będzie wojna. Byłem w harcerstwie, robiliśmy już ćwiczenia prawie czysto wojskowe. Drużynowy, ponieważ był oficerem rezerwy, szkolił nas według regulaminu wojskowego, co żołnierz powinien robić w czasie wojny na pierwszej linii.
- Jak pan zapamiętał wybuch wojny?
Przede wszystkim nie poszliśmy do szkoły, bo rano ogłosili wybuch wojny, to było 1 września. Koniec ze szkołą. Wtedy śledziło się ruch wojsk. To była miejscowość Kampinos, [gdzie przechodził] trakt z Warszawy do Sochaczewa równoległy do Puszczy Kampinoskiej tak, że odbywał się duży ruch wojsk. To już miało swoje znaczenie. My jako harcerze ze starszymi kolegami, po dwóch, po trzech, chodziliśmy szczególnie w nocy pilnować linii telefonicznych. Każdy miał odcinek po pół kilometra. Ponieważ obawiali się, że może być zerwana łączność, w nocy chodziliśmy na patrole. Przygotowywano nas jak się zachować w czasie nalotu, w czasie pożaru. Groziło, że mogą użyć gazu, więc były szkolenia. Straszyli, żeby nie podnosić piór czy podobnych zabawek, że mogą w tym być materiały wybuchowe. Tak się to ciągnęło. Przeżywaliśmy to. Przejeżdżało dużo wojska. 14 września wjechała IV dywizja pancerna. Spodziewaliśmy się, że przyjedzie od zachodu, ewentualnie od południa, a przyjechała od strony Warszawy. Nikt się nie spodziewał, że od Warszawy wjadą Niemcy. Jechali traktem do Sochaczewa, żeby zagrodzić naszym wojskom, czyli armii „Poznań” i „Pomorze” przejście w kierunku Warszawy. Zepchnęli je nad brzegiem Bzury w pobliże Puszczy Kampinoskiej. Oddziały się przebijały bojem [przez] niektóre drogi poprzeczne w Puszczy w kierunku Warszawy.
- Co pan robił podczas okupacji?
Ponieważ tam [były] ruchy wojsk jednostkowych – po dwóch po trzech żołnierzy przedzierało się do Puszczy – niektórzy porzucali broń, rozbijali karabiny. Broń pozostawała na polach i my to później zbieraliśmy, kompletowaliśmy. Do Zamku Kampinoskiego była aleja ze starych lip, które w środku były puste. Tam umieszczaliśmy broń, licząc, że kiedyś będzie potrzebna, wtedy nie wiedzieliśmy, że będzie Powstanie tylko, że może kiedyś się przydać. Zdobyłem broń po przebraniu się[w mundur] polskiego żołnierza. Jak wjechała dywizja...jeden dom stał na uboczu i był ogródek warzywny wygrodzony gałęziami, żeby kury czy drób nie miały dostępu. Parkan [był] wysoki, gęsty. Jak Niemcy wjeżdżali, żołnierz przedostał się do ogródka, w pozycji leżącej przebrał się. Moja babka rzuciła mu garnitur, przebrał się i to wszystko zostawił. Przykryłem gałęziami jego rynsztunek. To trochę dalej było od drogi, Niemcy tego nie zauważyli. To był plecak, ładownice, karabin, były dwa granaty. Liczyłem na to, że za dwa, trzy dni nasze wojska odbiją z powrotem miejscowość i to [im] przekażę. Nikt nie liczył, że [broń] będzie nam potrzebna, że będzie partyzantka, że będzie Powstanie, bo każdy liczył, że to szybko się zakończy naszym zwycięstwem. Tak niestety nie było. Potem odczekałem dwa, trzy dni i zacząłem to ukrywać. Ukryłem cały rynsztunek, karabin, plecak, dwa granaty, ładownice, w których było, piętnaście razy sześć, dziewiętnaście [dziewięćdziesiąt] naboi. To wszystko ukryłem i przechowałem do pójścia do partyzantki. Byłem uzbrojony jak regulaminowy żołnierz, czyli: karabin, ładownice, pociski, dwa granaty, plecak. To, co on zostawił, ja ukryłem i potem z tym poszedłem do partyzantki.
W 1944. Z 9 na 10 sierpnia mieliśmy mobilizację na skraju Puszczy Kampinoskiej, potem przemarsz w głąb puszczy. Rozlokowano nas po gospodarzach. Zajmowaliśmy kilka wsi. To nie była partyzantka dwudziestu, trzydziestu, tylko ponad tysiąc ludzi tam było. Każdy pluton zajmował jedną stodołę. Przechodziliśmy ćwiczenia w tydzień. Z 19 na 20 sierpnia wymarsz do Warszawy w pełnym uzbrojeniu. Do tego każdy miał w plecaku ze dwadzieścia kilogramów amunicji różnego rodzaju. W nocy ruszyliśmy do Warszawy.
Próbowaliśmy się przebić na Żoliborz, naszym zadaniem było dojście na Żoliborz i stamtąd na Starówkę. Niestety podeszliśmy pod Żoliborz, chyba miejscowość Słodowa, i zatrzymaliśmy się z pragnienia. Ludzie nam wynosili wodę, co kto miał. Stało się nieszczęście, że dwie pierwsze kompanie ruszyły, poszły przed nami. Jeszcze między kompaniami szedł łącznik. Dwie kopanie z tyłu się zgubiły. Tamci przeszli, my szukaliśmy drogi. Nie było osoby, która by nam wskazała drogę. Wiedzieliśmy jak przejść ulice, tylko nie wiadomo czy tam nie było Niemców. Próbowaliśmy przejścia. Gdzie [się] poruszyliśmy, natrafiliśmy na pozycje niemieckie. Po ostrzelaniu nas, nad ranem wróciliśmy z powrotem do Puszczy Kampinoskiej.
- Jak pan zapamiętał wojska niemieckie?
Różnie i okropnie. Zjechała IV dywizja pancerna, tak jak mówiłem spod Warszawy do Sochaczewa. Wozy pancerne jechały nie zatrzymując się, a potem nadjeżdżały samochody. Z samochodów wyskakiwali tak zwani szperacze, chodzili po mieszkaniach, plądrując czy nie ma ukrytych żołnierzy. Przypadek – byłem w mundurku, bo każdy z nas był bohaterem w mundurku harcerskim. Wyskoczyli Niemcy, wpadli do naszego mieszkania. Jeden żołnierz wszedł, a drugi stał przy drzwiach ubezpieczając go. Kilka osób schroniło się w naszym mieszkaniu, wylegitymowali [je]. Byłem w mundurku, szwab mnie zmierzył. Wisiał czarny sweter, on wziął sweter i rzucił mi na ramię, po prostu dał mi znać, żebym go założył na siebie. Ciekawy przypadek. Potem się dowiedziałem, że IV dywizja pancerna była powoływana w Austrii. Tam dużo szarych żołnierzy było Austriakami, oni mieli trochę inny stosunek do nas i do wojny. Była potyczka w Puszczy, a oni stacjonowali w Kampinosie. Wrócili. Byłem świadkiem [jak] jeden z żołnierzy ze złości rzucił hełm na podłogę, widocznie zaprotestował i zaraz żandarmeria polowa go zwinęła. Różni byli ludzie. Najgorszy, okropny w działaniach był pułk SS Adolf Hitler. To byli młodzi, przystojni ludzie, w czarnych mundurach z trupimi czaszkami. Jeździli na motocyklach i na lekkich wozach pancernych. Oni byli okropni. Jak spotkali polskiego żołnierza pojedynczo, to każdego rozstrzelali, bo większą grupę starali się brać do niewoli, ale pojedynczy żołnierz, który szedł w ich rejonie, musiał zginąć. To były pierwsze dni okupacji. Potem było różnie. Byliśmy młodzi, mieliśmy po piętnaście, szesnaście lat. Nie mogliśmy być w organizacji, bo nas nie przyjęli. Używano nas jako gońców – jedź, przywieź i odwieź. Dopiero w 1943 roku przyjęto od nas przysięgę i staliśmy się już żołnierzami Armii Krajowej. Wtedy już więcej od nas wymagano. Byłem gońcem, łącznikiem, można to różnie nazwać, między poszczególnymi oddziałami, które były w nadleśnictwie Zalasek, tartak Zamczysko. Jeździłem do Niepokalanowa, do braci, bo tam niektóre części nam robili, ponieważ mieliśmy konspiracyjny niby warsztat rusznikarski. Broń się kupowało, niektórzy dostarczali, niektórzy sprzedawali, niepełnosprawną żeśmy remontowali i szła do ukrycia. Potem była wydobyta w czasie mobilizacji do partyzantki.
- W jakich okolicznościach zastała pana wiadomość o wybuchu Powstania, dowiedział się pan wcześniej czy w ostatniej chwili?
Nas szykowano do Powstania. Ponieważ chodziłem w międzyczasie do szkoły zawodowej w Warszawie i pracowałem w Warszawie, 1 sierpnia już widziałem, że tu się szykuje Powstanie. Nie byłem tu specjalnie związany, tylko związany z Kampinosem. Podążyłem do swojej jednostki macierzystej. Kiedy wyjechałem z Warszawy, byłem na stacji Gołąbki – to jest za Włochami pierwsza stacja – już się rozpoczęło Powstanie, było widać wybuchy, strzelaninę na Woli. Wróciłem do miejscowości Kampinos. Tam z 9 na 10 sierpnia była mobilizacja. Na skraju lasu w miejscowości Zalasek połączyła się cała kompania sochaczewska, plutony przyszły z Szymanowa, z Kampinosu, z okręgu sochaczewskiego. W Puszczy przy cmentarzu żołnierzy z 1939 roku, była mobilizacja. Kiedy zeszły się wszystkie oddziały batalion ruszył w stronę zakwaterowania w kierunku Warszawy na wsie. Tam byliśmy rozlokowani, już zaczęliśmy utarczki z Niemcami, bo nas zaatakowali z różnych stron. Tak było do 19. 19 [sierpnia] poszliśmy do Warszawy. Wróciliśmy i w dalszym ciągu do rozbicia walczyliśmy w Puszczy.
- Miał pan kontakty z wojskami ukraińskimi?
[Z] wojskami, które były przy boku Niemców to zaczęliśmy walki. Oni byli rozlokowani od samej Warszawy prawie do Sochaczewa. Wsie równoległe do Puszczy były pozajmowane przez wojska ukraińskie, byli Kozacy, Turkmeni, Tatarzy. Cały trakt był zajęty przez kompanię służalców niemieckich. Z nimi toczyliśmy walki. Oni byli wysyłani do Puszczy do atakowania nas. Często z nimi mieliśmy starcia.
Okropnie, okropnie! Wpadli na jedną wieś, nazywała się Truskaw. Ich wycofali już z Warszawy niby na odpoczynek, bo oni walczyli na Woli. Wycofali ich na wieś, to była bardzo długa wieś. Tam jak wpadli, a kto nie zdążył uciec, to został zamordowany, kobieta jak się dostała w ich ręce to gwałcona była przez niejednego. Okropnie się zachowywali. Tam nawet było tak, że kiedyś zrobili sobie ognisko czy coś takiego. Nazwozili bimbru, popili i zachciało im się kobiet. Ponieważ oni mieli konie, wsiedli na konie, porozjeżdżali się po wsiach i kobiety ściągali z łóżka, na konia i przywozili tam. Co dalej to można sobie wyobrazić. Na prośby – ludzie przychodzili i mówili: „Wy jesteście tutaj blisko, tam odbywają się różne rzeczy.” – dowództwo postanowiło ich przepędzić. W nocy nasz oddział zaszedł ich z tyłu. Oni byli ubezpieczani od strony Puszczy, tam mieli trzy działa, karabiny maszynowe, wszystko było skierowane na Puszczę. A od strony Warszawy byli odkryci, wiedzieli, że Warszawa już się kończy, że nikt nie przybędzie. Nasz oddział zaszedł ich z tyłu i zaczęła się walka. Stroną przegraną byli oni, bo masę ich zginęło, reszta uciekła w pola. Ponieważ oni byli zdemoralizowani, podobno Niemcy rozwiązali tę jednostkę, to byli Ukraińcy Kamińskiego, chyba oddziały Kamińskiego.
- Miał pan kontakt z ludnością cywilną w czasie Powstania?
Tak, normalnie staliśmy na wsiach, nie to, że w krzakach byliśmy. Normalnie było zajęte tak jak przez wojsko. Jak mówiłem, tekst w każdej stodole był pluton. Pod koniec było ponad dwa tysiące ludzi, tam była wolna Polska. Niemcy nie mieli tam dostępu od sierpnia do października, która jednostka dostała się tam przypadkowo została zniszczona. To był normalny garnizon wojskowy. Ludzie tam mieszkali, żyli, uprawiali [pola], mieli konie, mieli krowy i między nimi my byliśmy.
Z zasady dobrze, były wyjątki, ale to były małe wyjątki. Nie dziwię się, bo się obawiali, że to kiedyś może się źle skończyć i rzeczywiście potem się źle skończyło. Opuściliśmy wsie, wycofując się w Góry Świętokrzyskie po drodze pod Jaktorowem zostaliśmy rozbici znaczy nasz oddział, bo ja tam nie byłem. Część się dostała do niewoli, część zginęła i część koło czterystu ludzi, przedarło się, szczególnie kawaleria. To był już nasz koniec. To było pod Jaktorowem. Ludzie ucierpieli – jak Niemcy po nas weszli, to spalili wszystko. Część ludzi aresztowali, wywieźli. Koniec tych ludzi był opłakany. Ale znieśli to, bo zaraz po wojnie tam jeździliśmy na uroczystości, tam został cmentarz naszych partyzantów, to szczególnie nie mieli do nas pretensji, przyjmowali nas życzliwie. Z początku myśleliśmy, że będą patrzeć jak na wilków. Jak pojechaliśmy samochodem z Warszawy 1 listopada w 1945 roku, to ludzie, którzy powracali, jeszcze nie mieli domów, mieszkali w baraczkach, ziemiankach, różnie. Myślałem, że nas tam zjedzą, ale odbyło się wszystko w porządku. Szybko zapomnieli, a stracili bardzo dużo, bo całe domostwa zostały popalone, z rodziny zawsze ktoś zginął. Koniec był przeraźliwy tego wszystkiego.
- Co się z panem działo po kapitulacji?
Po kapitulacji jeszcze się ukrywaliśmy. Kiedy oddziały miały się przedzierać w Góry Świętokrzyskie to części oddziałów zezwolono na demobilizację. Ci, co mieli blisko rodziny, znajomych, gdzie mogli po prostu do kogoś wrócić, to mogli iść. Chodziło [o to], żeby iść niedużą jednostką. Wszędzie było dużo wojska pozafrontowego, ulokowani byli na wsiach, trzeba było się przedzierać. Nasza kopania została, że tak powiem, zwolniona do cywila. Dalej trzeba było się ukrywać, bo gestapo szukało. Mniej więcej orientowali się, wyliczyli, że mniej więcej tyle i tyle ludzi było w Puszczy, że tyle zginęło, że tyle dostało się do niewoli, a duża ilość im owała w wyliczeniu. Wiedzieli, że część ludzi gdzieś przeszła. Zaczęli plądrować i szukać nas. Może dopadli kilku, a reszta zdążyła się ukryć, przemieszczała się z miejsca na miejsce, żeby się nie dać złapać, bo już powiat sochaczewski był nasycony Niemcami, bo po Powstaniu Warszawskim wszystkie jednostki jak gestapo, zarząd Warszawy, zjechały się do Sochaczewa. Bardzo byli nasyceni wywiadem, gestapo i żandarmerią. Szukali nas, ale przeżyliśmy. Potem powtórzyło się, jak przyszli wyzwoleńcy. Robili prawie to samo, szukali nas, aresztowali, przesłuchiwali. Tak, że wolność nie nastała pełna, szczególnie dla nas. Rozumiem, że mogli szukać polityków czy oficerów, ale nas, szarych żołnierzy, którzy mieli po osiemnaście lat? Co my mieliśmy do powiedzenia w polityce?
- Gdzie pana zastał koniec wojny?
Koniec wojny mnie zastał w Kampinosie. Tam wjechały pierwsze jednostki radzieckie.
Tam byłem u rodziców, moi rodzice tam mieszkali. A ja od 1942 roku mieszkałem w Warszawie, bo chodziłem tu do szkoły i pracowałem, ale kontakt miałem częsty z rodzicami, z moją organizacją, do której należałem. Po wojnie wróciłem zaraz do Warszawy, do pracy, rękawy zawinięte. W międzyczasie ścigali nas, przeszkadzali nam. Przesłuchiwali nas. Nawet w większych zakładach pracy były też jednostki UB, które czuwały nad nami. Dłuższy czas nie było nam przyjemnie.
Byłem, ale tylko dwadzieścia cztery godziny. Byłem często przesłuchiwany. Miejski Urząd Bezpieczeństwa był na ulicy Cyryla i Metodego, a na ulicy Sierakowskiego był urząd wojewódzki. My podlegaliśmy pod urząd wojewódzki, ponieważ działaliśmy na terenie województwa warszawskiego. Nas ścigało UB z urzędu wojewódzkiego. Przesłuchanie między innymi [dotyczyło:] jak wracaliśmy, gdzie się podziała nasza broń, gdzie została zakopana i tak dalej, gdzie osobista broń, czy wzięliśmy ją do domu, czy mamy ją w domu, czy oddaliśmy. Ciekawe nie było.
- Długo po wojnie był pan przesłuchiwany?
Jeszcze chyba byłem przesłuchiwany za Gomułki, to było raz i już ostatni. Potem jak nastał Gierek, to już był spokój, nie ścigano nas.
Na Pradze, na ulicy Gocławskiej na Grochowie, Zakłady Wytwórcze Aparatury Wysokiego Napięcia.
- Jakie jest pana najgorsze i najlepsze wspomnienie z czasów Powstania?
Najgorsze, okropne, które osobiście mnie tylko dotyczyło, kiedy nas w okolicach Żoliborza zaatakowali, jak się przedzieraliśmy do Warszawy. Z ulicy wpadliśmy między budynki, oni akurat mieli ostrzał z karabinu maszynowego i reflektorem przeciwlotniczym nas oświetlili tak, że my się rozbiegliśmy w podwórza. To były małe domki. Dostałem się w małe podwórko ogrodzone dość wysokim parkanem, ciężko mi było się wdrapać, bo miałem ze dwadzieścia kilo amunicji na plecach. Nie tak było, że rzucił, ucieka. Trzeba było do końca to nieść i donieść, bo myśleliśmy, że jednak doniesiemy do miejsca przeznaczenia, ale nie doszliśmy. Nie mogłem dostać się przez parkan, to był wysoki parkan z grubych dech, ale zobaczyłem, że jest ubikacja, wiejska ubikacja. Wybiłem kolbą karabinu z tyłu deski i wyskoczyłem, a tam było szambo. To była najprzyjemniejsza chwila, kiedy wpadłem do pasa! Już nie tylko co to było, ale najgorszy [był] zapach. Niedługo z tym chodziłem, bo gdzieś w pobliżu natknąłem się na staw. Wszedłem do stawu i wszystko z siebie zmyłem. Do dziś to dobrze pamiętam, do końca będę pamiętał. To było gorsze jak jakaś strzelanina.W międzyczasie, kiedy wróciliśmy z Warszawy, mieliśmy dużo potyczek z Niemcami. Na motorach przyjeżdżali, samochodami. Było tak, że wtedy tylko łaziliśmy na placówki. Kilka kilometrów od wsi, która była zajęta przez partyzantów, drogi dojazdowe były zamknięte przez jeden pluton. Jeśli Niemcy chcieliby jechać, to musieli najpierw natknąć się na nasz ogień, nie mogli się od razu dostać, że tak powiem, do naszego centrum. Byli zatrzymani przez placówki. Trzeba było chodzić co dwadzieścia cztery godziny na placówki. Często na placówkach odbywały się potyczki. Ostatnia potyczka – jak mieliśmy opuścić puszczę Kampinoską to zaatakowali nas ze wszystkich stron: od strony Warszawy, od strony Modlina i chyba od strony Leszna. Była nawała ognia artyleryjskiego i atakowali nas piechurzy. To były ostatnie dni, najgorsze. Aha, zaatakowało nas lotnictwo, bo cały okres, kiedy byliśmy w puszczy, to był spokój, jeśli chodzi o lotnictwo. Strzelała do nas artyleria zaporowa ogniem nękającym, nie był to ogień zaporowy, tylko nękający. Co jakiś czas jeden pocisk leciał. Szczególnie, to było najgorsze w nocy. Chciało się spać, a tu pocisk. Potem prawdopodobnie nasza kawaleria tam podjechała i ich przegonili.
- Co by pan chciał powiedzieć o Powstaniu, czego jeszcze nikt nie powiedział?
Trudno mi powiedzieć, czego nikt nie powiedział. O Powstaniu mówiono różnie – jedni popierali, drudzy mieli negatywny stosunek. To zależało od ludzi, jak ludzie rozumieli. Tutaj trudno powiedzieć o czyjejś racji. Tak jak mówiłem w Puszczy, gdzie ludziom zniszczyli cały dobytek, tak i Warszawa padła w gruzach. Różnie mówiono, że to niepotrzebne, ale nie wiadomo jakby się to skończyło, gdyby tego nie było. Szczególnie propaganda ze wschodu obarczała nas, że wszystko zło, co się stało, to przez nas, przez Armię Krajową. Wiadomo, że okropna krzywda się stała. Zginęło masę ludzi, masę powstańców, a o zniszczeniu już nie mówię. Trudno [to] sobie wyobrazić. Jeśli ktoś widział Warszawę po Powstaniu, to długi czas będzie pamiętał, jak to wyglądało. Ulice zawalone gruzami, kikuty ścian stały, zapach dymu, zaraz po Powstaniu był i zapach ciał, przywalonych ludzi. Więcej krytykowali Powstanie ludzie, którzy nie byli w Warszawie. Spotkałem się z ludźmi: „Powstanie, co wy narobiliście?” „Ty byłeś w czasie Powstania?” „Nie.” Potem się okazało, że jak powstał cmentarz powstańców, to przyjeżdżało więcej ludzi jak w dzień Wszystkich Świętych na mogiły powstańców. Nie można było uliczkami na cmentarzu przejść. Ludzie mieli olbrzymi szacunek do żołnierzy, którzy zginęli, nie potępiano ich, ale byli i tacy, że nie podobało im się to, że tak się stało. Stało się, jak się stało, trudno. Na nas wpływ był ujemny, że człowiek długo to widział, nieszczęście ludzi. Potem to się zaczęło zmieniać, kiedy Warszawa była już odbudowywana. Rosło masę domów, zmieniały się ulice, to wszystko zanikło, pamięć o nieszczęściach.
- Chciałby pan coś dodać na koniec?
Cóż dodać, wspomnienie pozostało o tym wszystkim, miało jednak wpływ na nas, na młodych ludzi. Najgorsze to było, że władze nas nie szanowały, że nas ścigano jako zbrodniarzy. Ludność nie miała tyle pretensji do nas, jak ci [co] przyszli ze wschodu, którzy nie widzieli tego i szarpali nas. To miało oddźwięk na nas ujemny. Minęło wszystko, teraz są tylko wspomnienia. Cała nasza młodość została prawie zniszczona.
Warszawa, 22 lutego 2006 roku
Rozmowę prowadziła Patrycja Cieśla