Irena Bzowska-Raczek
- Czy mogłaby nam pani powiedzieć troszeczkę o sobie, o swojej rodzinie, gdzie pani mieszkała w Warszawie przed wybuchem wojny?
Przed wybuchem wojny mieszkałam w Warszawie w Śródmieściu przy ulicy Chmielnej, tuż koło ulicy Zgoda.
- Może pani coś powiedzieć o swojej rodzinie?
Moja rodzina składała się z czterech osób, to znaczy najbliższa rodzina. Poza rodzicami i mną był jeszcze mój brat niewiele ode mnie starszy, niecałe dwa lata. Mój ojciec prowadził samodzielnie zakład introligatorski.
- Jak zapamiętała pani wybuch wojny?
Myśmy się już spodziewali wybuchu wojny i właściwie już w ostatnich dniach wiadomo było, że wojna wybuchnie, tym bardziej że moja rodzina była zaprzyjaźniona z majorem Wojska Polskiego, który pracował w Ministerstwie Spraw Wojskowych i już wyjechał na front, był oficerem łącznikowym między frontami. Tak że już wiedzieliśmy, że wojna jest nieunikniona. Właściwie trudno coś powiedzieć, jak zapamiętałam. Dopiero za parę dni zaczęła się naprawdę wojna dla nas, bo już 7 września mężczyźni z Warszawy masowo wyjeżdżali, wychodzili, dlatego że pułkownik Umiastowski wzywał mężczyzn do opuszczenia miast i wychodzenia, przesuwania się na wschód, bo był już spodziewany atak Niemców na centralne okolice Polski. W tym momencie wyszedł mój brat z Warszawy i już nigdy nie wrócił i właściwie nie wiem, co się z nim stało. Brał udział w walkach, mimo że nie miał ukończonych siedemnastu lat. Walczył koło Zamościa, był wtedy razem ze swoim przyjacielem, przyjaciel był ranny, trafił do szpitala i później wrócił do Warszawy i stąd wiedzieliśmy o ostatnich dniach, o losie brata. To była ostatnia wiadomość i nie wiem, nigdy się nie dowiedzieliśmy, czy zginął, czy gdzieś został zabrany do obozu.
- A gdzie państwo mieszkali w czasie okupacji? W tym samym mieszkaniu?
Mieszkaliśmy w tym samym mieszkaniu, gdzie byliśmy.
Ja się nadal uczyłam. Właściwie głównie uczyłam się na tajnych kompletach. Jeden rok miałam przerwy i chodziłam do oficjalnej szkoły handlowej, ale uznałam, że to nie jest typ szkoły, który by mnie interesował i wróciłam na komplety. Po maturze jeden rok chodziłam do prywatnej szkoły architektoniczno-budowlanej.
- Jakie zajęcie było legalnym do utrzymania się? Czy takie istniało? A jakie w rzeczywistości?
Poza nauką niczym się nie zajmowałam. W czasie okupacji mój ojciec prowadził nadal pracownię, którą miał przed wojną i właściwie ta pracownia funkcjonowała zupełnie nieźle, tak że myśmy mieli stałe źródło utrzymania. W ogóle mój ojciec był człowiekiem względnie dobrze sytuowanym przed wojną i w czasie wojny niedostatek nas nie dotknął.
- Rozumiem. A w jaki sposób w ogóle zetknęła się pani z tajnym nauczaniem?
Komplety tajne zostały zorganizowane przez szkołę, do której chodziłam przed wojną. Chodziłam do gimnazjum imienia Marii Konopnickiej, to była szkoła państwowa. Po wojnie, mimo że szkoła została spalona, to myśmy jakoś nawiązały kontakt, już nawet nie wiem, prawdopodobnie jakoś nauczycielki dotarły do poszczególnych uczennic, później przekazywałyśmy sobie informacje i dalej chodziłam na komplety tej samej szkoły, do której chodziłam przed wojną.
- Gdzie zastał panią wybuch Powstania Warszawskiego?
Zastał mnie w domu. Właściwie, znaczy miałam sygnał, że Powstanie będzie i należałam do grupy konspiracyjnej, miałam brać udział w Powstaniu. Do mnie przyszła łączniczka, nie miałam serca, żeby wyjść z domu bez pożegnania. Wtedy moi rodzice się nie zgodzili, żebym poszła. To było przyczyną, że nie walczyłam w Powstaniu. Rodzice uważali, że już jednego syna stracili i mnie nie poświęcą.
- W otoczeniu jakich osób spędziła pani Powstanie?
W otoczeniu sąsiadów. W tym domu nie było młodzieży w tym okresie, tak że byłam wśród ludzi dorosłych.
- I przez cały czas przebywaliście państwo w jednym miejscu?
W jednym miejscu, u siebie w domu.
- Jak wyglądała sprawa zaopatrzenia w żywność i wodę?
Jeśli chodzi o żywność, to moi rodzice zgromadzili pewne zapasy, tak że myśmy mieli co jeść i mieliśmy na tyle duże zapasy żywności, to znaczy podstawowych rzeczy, tak że poza nami jeszcze były z nami trzy inne osoby. Była jedna nasza sąsiadka, która mieszkała na wyższych piętrach i nie miała zapasów, był nas zaprzyjaźniony znajomy, pan około sześćdziesiątki, który mieszkał w pobliżu na Chmielnej i też nie miał zapasów, mieszkał też wysoko i cały czas u nas przebywał, a w połowie Powstania właściciel tego domu, w którym mieszkaliśmy, przyszedł na teren tego domu, bo jego mieszkanie w pobliżu (tam gdzie mieszkał) zostało zbombardowane. Mój ojciec znał tego właściciela, bo mieszkał wiele lat w tym domu, i zaprosił go do nas, tak że poza nami były jeszcze trzy osoby, ale zapasy były na tyle duże, że zostały nawet w domu po naszym wyjściu z Warszawy.
- Nie było żadnych problemów z zaopatrywaniem się w wodę na przykład?
Jeżeli chodzi o zaopatrywanie się w wodę, to woda była w sąsiednim domu, chyba z przewodów podziemnych. Woda była w pobliżu. Po prostu trzeba było chodzić, nosić. W pewnym momencie w okresie Powstania dawni lokatorzy przypomnieli sobie, że na tej posesji, na której myśmy mieszkali, była kiedyś studnia. Odkopano tę studnię, ale woda się nie nadawała jeszcze wtedy do picia, nadawała się tylko do sanitarnych rzeczy. Nawet i myć się nie można było, bo po prostu był osad. Po powrocie do Warszawy z tej studni dłuższy czas jeszcze ludność korzystała, bo wtedy woda już była dobra.
- Jak wyglądała kwestia noclegów? Czy nie musieli państwo w czasie Powstania przenieść się do piwnic albo coś takiego?
Znaczy, w naszym domu było szereg osób takich, które mieszkały cały czas w piwnicy. Natomiast myśmy mieszkali na pierwszym piętrze i w oficynie. Mieszkaliśmy cały czas w naszym mieszkaniu i nawet poza tymi osobami, które stale z nami były, to jeszcze dwie czy trzy osoby dodatkowo przychodziły spać do nas, dlatego że było u nas niby troszkę spokojniej.
- Jaka atmosfera panowała w czasie Powstania?
Była atmosfera spokojna, nie było paniki, ludzie opanowani. Moja matka 1939 rok bardzo źle znosiła, natomiast w czasie Powstania już była spokojniejsza. Na pewno jak był większy nalot czy większy ostrzał, to wszyscy się denerwowali, ale nie było histerycznych reakcji. Myśmy dlatego niechętnie schodzili do piwnicy, bo tam jednak atmosfera była bardziej nerwowa.
- Czy z kimś się pani przyjaźniła szczególnie?
Jak już mówiłam, tam nie było młodych ludzi, tak że… Sąsiadka, która u nas mieszkała była mniej więcej w wieku mojej mamy, ale myśmy były w życzliwych układach z nią, ona mnie dosyć lubiła, ale była różnica wieku.
- Jak często i w jakich okolicznościach stykała się pani z Powstańcami?
Sporadycznie, dlatego że tutaj bezpośrednio walk nie było i kiedyś tam trzeba było iść sypać piasek do worków, bo robiono przejście pod Alejami Jerozolimskimi, to wtedy byłam tam i też pomagałam, ale nie miałam kontaktów z Powstańcami.
- I ten stosunek nie zmieniał się w czasie wobec Powstańców i samego Powstania?
Jeśli chodzi o nastawienie do Powstania, nie, raczej było nastawienie życzliwe. Jeżeli chodzi o Powstańców, to przychodził do mojego ojca zaprzyjaźniony major, który był w pobliżu, walczył. Czasami też przychodził do nas kuzyn, który brał udział w Powstaniu, był na terenie Poczty Głównej, ale to były raczej prywatne kontakty już.
- Skąd czerpali państwo wiedzę na temat tego, co się dzieje w Warszawie?
Przede wszystkim dostarczano do domów prasę podziemną – właściwie nie podziemną, tylko podziemna, która była już wtedy oficjalnie wydawana – i muszę się przyznać, że nawet zbierałam tę prasę. Dostarczano dosyć dużo różnych pism o różnym nastawieniu i uważałam, że taka kolekcja byłaby rzeczą ciekawą, tak że ja to, jak mogłam, gromadziłam. Stąd mieliśmy informacje i orientowaliśmy się, że jest bardzo różne nastawienie, bardzo różne postawy wobec i Powstania, i wojsk radzieckich, tak że informacje mieliśmy. Poza tym ktoś z sąsiadów miał radio i w czasie Powstania już wtedy ujawnił się z tym i były nadawane audycje z okna, tak że można było słuchać.
- Rozumiem, że te gazety krążyły po mieszkańcach kamienicy.
Były wywieszane w bramie, tak że już [zbierałam je] później, jak je zdejmowano, bo to codziennie prawie przynoszono jakieś takie jednostronicowe gazety.
- Rozumiem, że lektura wywoływała też pewnie dyskusje wśród mieszkańców.
Nie tyle dyskutowano nad lekturą, ile w ogóle dyskutowano nad tym, co się dzieje. Przecież były informacje, jak przebiega Powstanie w Warszawie, były wiadomości. Przede wszystkim pierwsza najgorsza wiadomość była wtedy, kiedy padła Starówka, a później były co rusz informacje o poszczególnych dzielnicach. Wiedzieliśmy, że ludzie z tych dzielnic przechodzą kanałami do centrum. Czasami ktoś nawet znajomy wstępował do nas właśnie po przejściu przez kanały.
- Rozumiem, że ci ludzie opowiadali trochę o tym, co przeżyli?
Tak. Orientowaliśmy się, że są bardzo ciężkie walki. Muszę się przyznać, że jeżeli chodzi o ten odcinek tutaj, gdzie mieszkałam, myśmy mieszkali na Chmielnej, tuż przy Zgoda, to było stosunkowo spokojnie. Potem było tak troszkę niebezpieczniej, ludzie nawet zaczęli od nas wychodzić gdzieś za Aleje Jerozolimskie, dlatego że do „Palladium” przeniosło się dowództwo Powstania i wtedy zaczęto się obawiać, że będzie większy ostrzał. Na pewno były bardzo groźne dni.
- Może pani coś opowiedzieć o tych trudniejszych dniach?
Trudniejsze dni to były dni, kiedy były naloty. Był jeden dzień taki, gdzie nalot był chyba bez przerwy cały dzień. Wtedy to już zeszliśmy do piwnicy, wtedy wypadły nam szyby z okien, ale zniszczenia bezpośredniego w domu nie było. Był taki dzień, kiedy sąsiedni dom się palił, była obawa, że nasz dom zapali się, ale ten sąsiedni dom też stosunkowo szybko ugaszono i to się uspokoiło. Było napięcie, ale to trudno dzisiaj, z perspektywy tylu lat, sobie odtworzyć.
- A czy w ogóle było w pani okolicy organizowane życie kulturalne, jakieś wieczorki, przedstawienia teatralne, koncerty? Czy coś takiego miało miejsce?
Nie, czegoś takiego nie było.
- A czy podczas Powstania uczestniczyła pani w życiu religijnym? Jakie formy ono w pani okolicy przyjmowało?
Nie. To znaczy, jeśli chodzi o życie religijne, to przed Powstaniem były okresy, na przykład w maju czy w październiku były wieczorem modlitwy zbiorowe na podwórzu. W czasie Powstania to jednak ludzie się tak nie bardzo gromadzili na otwartej przestrzeni, bo zawsze mogły być jakieś odłamki, tak że tego nie było. Już przy samym końcu Powstania było duże nabożeństwo na naszym podwórzu. Wtedy z okolicy przyszli i Powstańcy, i mieszkańcy i wtedy ksiądz udzielił ogólnego rozgrzeszenia i komunii bez spowiedzi. To była jedyna większa uroczystość religijna.
- Czy miała pani jakiś kontakt z Niemcami? Jak pani zapamiętała żołnierzy nieprzyjacielskich?
W czasie Powstania? Nie.
- A czy miała pani styczność z przedstawicielami innych narodowości?
Też nie. Widziałam tylko rosyjskie samoloty, dwupłatowce, które latały czasami nad Warszawą. Kiedyś był duży zrzut angielski broni i żywności, niestety duża część trafiła na niemiecką stronę.
- Czy zetknęła się pani z przypadkami zbrodni wojennych popełnionych przez Niemców?
Bezpośrednio?
- Tak. I pośrednio ze słyszenia też.
Słyszało się o tym, co się działo w początkowym okresie Powstania, kiedy usuwano ludność z Ochoty, z Woli, kiedy były przypadki, że zabijano kogoś z ludności, kobiety gwałcono, to o tym się słyszało.
- Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania?
Moment kapitulacji. Akurat już nie było walk i właśnie z tą sąsiadką, która u nas mieszkała, myśmy wyszły troszkę zobaczyć, jak Warszawa wygląda, i tutaj w okolicach ulicy Śniadeckich trafiłyśmy na grupę Powstańców, którzy wychodzili do niewoli. To była duża grupa i to było bardzo smutne przeżycie.
- A jakie było najlepsze wspomnienie?
Chyba w początkach Powstania, kiedy była nadzieja, że to zakończy się szczęśliwie, bo później coraz mniej miało się nadziei na szczęśliwe zakończenie.
- Co się najbardziej utrwaliło pani w pamięci?
Trudno powiedzieć, bo nie przeżyłam jakiegoś momentu dramatycznego, to była ciągłość przykrych przeżyć, ostrzałów, ale nigdy nie było momentów bardzo niebezpiecznych.
- Jak wyglądały państwa losy po kapitulacji? Jak wyglądała ewakuacja z Warszawy?
Wyszliśmy ostatniego dnia z Warszawy, 7 października. Ponieważ wtedy już wychodziło z Warszawy bardzo dużo ludzi, to nie wywożono mieszkańców, tylko szliśmy pieszo, i to nas uratowało przed dostaniem się do obozu czy na roboty, bo szliśmy w stronę Pruszkowa, nie spiesząc się, i o zmroku żołnierz niemiecki, kiedy myśmy siedzieli, troszkę odpoczywali, kazał nam wejść do jakiegoś domu, gdzie było zupełnie ciemno, była grupa warszawiaków. Gospodyni powiedziała: „Nie bójcie się” – bo gospodarz troszkę był podpity, trochę się awanturował. „Warszawiacy go spoili, do rana wytrzeźwieje i rano o świcie was wyprowadzi do kolejki”. I rzeczywiście przesiedzieliśmy tam noc, a raniutko o świcie całą grupę poprowadził i doszliśmy do kolejki elektrycznej do Opacza. Okazało się, że tam na stacji życie [biegnie] normalne, ludzie spokojnie żyją, kobiety handlują bułeczkami, wędliną. I pojechaliśmy do Milanówka. Niestety już wszędzie, i u znajomych, i gdziekolwiek chcieliśmy wynająć, to nie można było się zatrzymać. Znaczy parę dni byliśmy w Milanówku, potem parę dni w Pruszkowie, potem próbowaliśmy w Skierniewicach się urządzić, a w rezultacie dotarliśmy do Skarżyska i tam już do wyzwolenia Warszawy byliśmy w Skarżysku i po krótkim czasie pojechaliśmy do Warszawy.
- A jeszcze chciałem zapytać – w Skarżysku gdzie się państwo zatrzymali?
U kuzynki mojej mamy.
- I tam państwo mieszkali do wyzwolenia Warszawy?
Do wyzwolenia Warszawy.
- Jak się odbyło, można tak powiedzieć, państwa wyzwolenie w Skarżysku Kamiennej? Jak pani to pamięta?
Ponieważ Skarżysko leży na skrzyżowaniu dróg i tam jest większa stacja kolejowa, węzłowa, to kiedy myśmy przyjechali do Skarżyska, to akurat było bombardowanie miasta. I później do wkroczenia wojsk radzieckich stale się powtarzały naloty. Dwudniowa walka była, dwudniowy ostrzał artyleryjski do momentu, kiedy Niemcy się wycofali i wkroczyły wojska radzieckie. Ale nie było specjalnej radości, nie byli witani z kwiatami, tak jak czasami się opisywało.
- I, jak rozumiem, kilka dni po wyzwoleniu zdecydowali się państwo na powrót do Warszawy.
Może ze dwa tygodnie to trwało, zanim zdecydowaliśmy się do powrotu do Warszawy. Niestety okazało się, że i mieszkanie, i ojca pracownia jest spalona. Jeszcze mieliśmy niewielki lokal przy ulicy Złotej, też był spalony, a kiedy wychodziliśmy z Warszawy, też był niespalony. Wtedy zaczęła się włóczęga po Warszawie. To tu wynajmowaliśmy jakieś pomieszczenie, to tam.
- A czy po powrocie wróciła pani jeszcze do nauki?
Całe studia skończyłam po powrocie. Znaczy ponieważ kierunek architektoniczny był troszkę narzucony mi przez rodzinę, związany był z pewnymi planami rodzinnymi, zmieniłam kierunek diametralnie i skończyłam psychologię. Niestety też tutaj zostałam troszkę wprowadzona w błąd, bo studiowałam w utworzonej świeżo uczelni – Wyższej Szkole Higieny Psychicznej, to stworzył profesor Kazimierz Dąbrowski, obiecywano nam, że będziemy mieli pełne prawa akademickie. Potem się okazało, że władzom państwowym nie odpowiadał światopogląd profesora Dąbrowskiego i nie otrzymaliśmy pełnych praw akademickich, nie mogliśmy robić magisterium, uczelnia została zlikwidowana gdzieś chyba w 1952 roku. Dopiero po 1956 roku w wyniku starań grupy studentów, uzyskaliśmy prawo do kończenia studiów i zrobienia magisterium na Uniwersytecie Warszawskim. Obawiam się, że teraz wiele prywatnych uczelni postawi swoich studentów w podobnej sytuacji.
- Jak pani po latach ocenia Powstanie? Czy pani zdaniem było potrzebne?
Wywołanie Powstania było właściwie nie do końca przemyślane. To był ogromny, piękny zryw przede wszystkim młodzieży, ale i ludzi dojrzałych, ale właściwie Powstanie nie miało perspektywy powodzenia, dlatego że nie było porozumienia ze Związkiem Radzieckim i nie było nadziei na pomyślne zakończenie. Już wiadomo było, że Rosjanie nie dążą do tego, żeby pomóc Powstańcom.
Warszawa, 31 maja 2010 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek