Henryk Wojciechowski
- Gdzie pan mieszkał w momencie, gdy Powstanie wybuchło i jakich zdarzeń był pan świadkiem, wtedy kiedy zaczęło się Powstanie, w dniach kolejnych?
Zamieszkiwałem Wolska 129, u Frankiewicza, z rodzicami, z żoną w poważnym stanie.
- Pana żona była wtedy w ciąży, tak? A pan, ile miał lat?
Dwadzieścia jeden i pół. 19 stycznia 1923 roku urodzony.
- Gdzie pan się znajdował w momencie, gdy wybuchło Powstanie?
U rodziców.
- Proszę opowiedzieć co się działo w pierwszym dniu?
Kiedy o piątej godzinie wybuchło Powstanie we wtorek, to wróciliśmy do rodziców z Pragi, z Poselskiej od teściów i przebywaliśmy cały czas do 5 [sierpnia]. Natomiast 4 [sierpnia] byliśmy w piwnicy, wszyscy mężczyźni, a niektóre kobiety były na podwórku. Pod wieczór wkroczyli Ukraińcy, którzy jednej kobiecie zabrali pierścionek czy obrączkę, drugiej zegarek. Pytali się o mężczyzn, gdzie są. Więc kobiety powiedziały, że mężczyźni są w pracy. Więc powiedzieli Ukraińcy: „Niech jutro będą w domu.”, czyli 5 [sierpnia]. I skończyło się, odeszli, a z samego rana znaleźli się Niemcy. Do bramy zaczęli stukać, dozorca uciekł z bramy. Mieszkała [z nami] siostra Wiesnera, która świetnie umiała po niemiecku, ona była za Polaka, a jej brat dostał się do dzielnicy niemieckiej, zabrani zostali. Ta kobieta właśnie odnalazła dozorcę, poszła do bramy, otworzyła bramę i Niemcy weszli. Dwóch stanęło z jednej strony, od ulicy, dwóch od podwórka, otworzyła drzwi, bramę i Niemcy powiedzieli, żeby wszyscy wychodzili z domu pod park. Dom stał na wprost parku, Frankiewicza, [Wolska] 129. Wszyscy zaczęli wychodzić, to było nas gdzieś w granicach sześćset, może siedemset [osób]. Różni ludzie, kobiety z dziećmi, mężczyźni, młodzież, cała ludność, jaka zamieszkiwała kamienicę. Kiedy wyszliśmy na ulicę pod park, Niemiec do tej kobiety powiedział, żeby mężczyźni się rozdzielili, odeszli od kobiet. My odeszliśmy blisko figurki, bo figurka zaraz jest blisko ulicy Elekcyjnej, a kobiety zostały przy wejściu do parku. Jeszcze pożegnałem się z mamą, pożegnałem się żoną i odeszliśmy. Dużo ludzi, stało na korytarzu, [niezrozumiałe] wychodziła, masa narodu. Przedostałem się pod siatką i z półtora metra była siatka oderwana u dołu. Wziąłem koniec jeden. I wziąłem za jedną stronę siatki, drugi wziął za drugą stronę siatki i taki starszy facet, Pacholski Jan, pierwszy poszedł pod siatkę. Drugi wziął za siatkę i poszedł drugi pod siatkę. I trzeci za mną poszedł. Tylko trzech nas poszło. Odczołgaliśmy się tylko zaledwie, nie byłem w stanie policzyć tego wszystkiego. Poczołgaliśmy się do parku kawałek. Jeden karabin stał róg Prądzyńskiego, a drugi postawili naprzeciwko nas koło bramy, koło apteki Danowskiego. Widziałem po tym wszystkim, że karabin maszynowy, który przynieśli pod apteką, koło bramy i do karabinu przyszedł widocznie starszy, bo ci stanęli przed nim na baczność. Zaczął kręcić, jeden ukląkł i lufa karabinowa [została skierowana] na ludzi. Tamten karabin maszynowy, co stał na rogu Prądzyńskiego został wykręcony na ludzi. W tym czasie widzieliśmy, jak trzy samochody pełnym gazem jechały w stronę Młynarskiej, w stronę Woli. Napchane pełno wojska. Jak my się dostaliśmy już do parku, co czołgaliśmy się, długo nie leżeliśmy tam. Od razu rozpoczęła się kanonada z maszynowych karabinów. Trwało to dosłownie, nie wiem, może dziesięć minut, może siedem minut, tego dokładnie nie pamiętam. Tylko widziałem między krzewami, jak ludzie padali. Po jakimś czasie słyszałem, jak parę granatów zapalających rzucili w dom. Leżąc nie wiedziałem, co się dzieje z tego wszystkiego. To był szok dla mnie. Kiedy oni skończyli z tym, wkroczyli do Elekcyjnej. Wzdłuż Elekcyjnej stał dom po lewej stronie, nieparzysty, jedynka. To był dom bezrobotnych, miejski dom. Po prawej stronie parzysta strona była, drugi, czwarty, szósty [numer], a [pod] ósmym mieszkał badylarz, zapomniałem, jak nazwisko. I oni to wszystko zaczęli tam [niszczyć], leżąc w parku słyszeliśmy krzyki i to wszystko, kobiet, dzieci, jak zaczęli strzelać. A my leżąc tak cały czas, bojąc się podnieść, tylko czołgaliśmy się, wydostaliśmy się czołganiem na cmentarz prawosławny. Z cmentarza prawosławnego przez Redutową ulicę wydostałem się na Jelonki. Z Jelonek udałem się do wujka swego, do matki brata najmłodszego i przebywałem tam zaledwie trzy dni, kiedy zrobili obławę i mnie zabrali i wzięli na wywóz do Niemiec, czyli do Pruszkowa. W Niemczech byłem do końca wyzwolenia Berlina. Pracowałem w Berlinie. [...] Starałem się o to, bo chciałem z Funduszu dostać pieniądze i opisałem to do tego. Przeczytam to, dobrze? „Zwracam się z uprzejmą prośbą o pomoc [niezrozumiałe] pracy. Nadmieniam, że w dniu 10 sierpnia 1944 roku zostałem wyprowadzony z wszystkimi mieszkańcami z domu ulica Wolska 129 na wprost Parku Solskiego na masową egzekucję, gdzie została rozstrzelana moja cała rodzina. Kiedy wydostałem się spod trupów, dostałem się pod siatką do parku, a stamtąd przedostałem się na Jelonki. Następnie do wujka na Mszczonów, ulica Traugutta, gdzie 10.08. 1944 roku Niemcy zrobili obławę i zostałem zabrany jako bandyta Powstania Warszawskiego wywieziony do Pruszkowa, a następnie do Niemiec. Przejściowo, to jest przez okres tygodnia byłem w Dreźnie. Z Drezna zostałem przewieziony do [niezrozumiałe], gdzie przebywałem cztery dni, później przewieziono do [niezrozumiałe] Zachodni Berlin. Tam wyrobioo mi legitymację ze zdjęciem i dostałem literę „P”. Po otrzymaniu dowodu przewieziono mnie do Berlina [niezrozumiałe], poczta M[…] barak 10, pokój 3, gdzie zostałem przydzielony do pracy [niezrozumiałe] koło Poczdamu jako ślusarz kolei elektrycznych. Po wyzwoleniu Berlina i kapitulacji Niemiec na własną rękę wróciłem do kraju i zarejestrowałem się na ulicy Krakowskiej. Uprzejmie proszę o pozytywne rozpatrzenie mojej sprawy, ponieważ od podania, które wysłałem do Niemiec czekam już trzy lata i odpowiedzi, które przychodzą, są dla mnie mało zadowalające.” I z podpisem. To, że ten czas taki był krótki przedostania się z parku. Jak raz z naszej bramy, co nas wyprowadzali, na wejście do parku była prosta droga, czyli Widok. Kiedy się czołgałem przez wejście do parku, w parku, na drugą stronę wejścia, zostałem spostrzeżony przez Niemca, który stał na rogu Prądzyńskiego i strzelał w stronę Prądzyńskiego. I mnie tylko zaciekawiło jedno, dlaczego oni nie poszli Prądzyńskiego, nie poszli Ordona, tylko główny trakt ulicy Wolskiej. Na to robili, że samochody przepuszczali, bo to prawdopodobnie koło Młynarskiej powstańcy pokazali się i oni jechali na odwet. Jak dowiedziałem się później po wojnie, jak wróciłem z Niemiec, to powstańców wyparli na cmentarz ewangelicki, a oni później wycofali się tego samego dnia, bo wielka siła pojechała, parę samochodów Niemców, i dostali się na Starówkę. Wiem tylko jedno, że na ulicy Wolskiej… nie w tym miejscu były tylko egzekucje, ale na ulicy Wolskiej filia „Ursusa” była, wejście było od Skierniewickiej i tam ludzi spędzali z okolicznych domów, z ulicy Wolskiej i tam robili rzeź. A zaraz za Skierniewicką „Franaszek” był i do „Franaszka” znów spędzali ludzi z innych domów, nawet z Wawelberga domów, które stoją do dzisiaj. Spędzali tam i tam robili rzeź. Tak, że na ulicy Wolskiej zginęło ponad trzydzieści tysięcy osób w ciągu niecałej godziny. Od ósmej rana jak zaczęli, to przed wieczorem skończyli rzeź i nie bacząc na to, czy to dzieci, dzieci w wózkach. Wyszła zaraz po wojnie książką, gdzie ludzie zeznawali, co przechodzili to samo, co i ja. Ale mały nakład wyszedł i nie można znaleźć tej książki. Było to straszne.
- Co się później działo, czy też pan był później świadkiem takiej sytuacji, jak to się wszystko działo?
[…] Poszliśmy na górę z dwoma kolegami, Sztachetami.
Tego dnia, 5 sierpnia. Patrzyliśmy w stronę Wolskiej ulicy, bo z okien cała Wolska była widoczna do kościółka Wawrzyńca. Przed kościółkiem Wawrzyńca była cerkiew, a po drugiej stronie było komisariat dwudziesty drugi, nie tak jak dzisiaj zrobili komisariat koło cmentarza. Wszystkich policjantów też rozstrzelali.
- Jeszcze sytuacja, o której pan wspominał z kościoła św. Wawrzyńca, pan mówił, że widział tą sytuację, opowiadał pan wcześniej o sytuacji o biskupie.
Biskup Niemira przyjechał i osiedlił się w kościółku, od Sowietów uciekł, bo jak granica nastąpiła na Bugu, a on za Bugiem z tamtej strony był i stamtąd emigrował do Guberni Gneralnej.
- Pamięta pan, jak się nazywał ten biskup?
Niemira, biskup Niemira, który w 1945 roku jak szczątki leżały w parku, odprawiał mszę pod pomnikiem Solińskiego i w 1946 [roku] tak samo. W 1946 roku dopiero prochy zabierali i wywozili na cmentarz Polegli i Niepokonani. Do tego czasu prochy leżały. Jak przyjechałem z Niemiec, to razem z wujkiem przyjechałem do parku i widziałem w dwóch miejscach prochy. W jednym miejscu jest obelisk postawiony. […] Sześć tysięcy osób spalonych. A w kościele świętego Wojciecha, to była przejściówka tak zwana, pełna, zapchana ludzi. Stamtąd albo zabierali ludzi i wywozili albo niektórych rozstrzelali nawet pod kościołem. Stamtąd ludzi brali zaraz 5 [sierpnia] to było, a 6 [sierpnia] zaraz w niedzielę i 7 i 8 [sierpnia] wszystko z ludzi pobrali z kościoła Wojciecha, znosili trupów na stos i palili. Obsypywali pod spodem, polewali benzyną i palili, żeby nie było epidemii, to robili, bo było ciepło, dosyć. […]
- Chciałby pan opowiedzieć, co działo się później, po tym, jak został pan wyprowadzony z Warszawy?
To do Pruszkowa [mnie] zabrali.
- I później był pan wywieziony do Niemiec.
Do Niemiec. Trzy obozy przechodziłem zamknięte, w Dreźnie, w [niezrozumiałe] i [niezrozumiałe]. Dopiero czwarty obóz otwarty miałem, bo byłem w ekipie kolejowej. Pracowałem na kolei w zajezdni, dwa kilometry od Poczdamu.
- A jak pan wrócił już do Warszawy, co później się działo, jak to wszystko później wyglądało?
Nie miałem rodziny, nie miałem matki, nie miałem ojca, nie miałem brata, nie miałem siostry, nikogo nie miałem, żony nie miałem przecież. Straciłem pięć osób. Dlaczego liczę pięć osób? Bo straciłem matkę, ojca... Ojciec, młody człowiek był, czterdzieści osiem lat [miał], mama była starsza pięć lat, pięćdziesiąt trzy lata miała, żona miała te lata, co ja, brat dwadzieścia pięć lat, a liczyłem jeszcze i potomka w łonie żony, to pięć osób straciłem. Potomek żył.
Warszawa, 18 lipca 2005 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kowalczyk