Tadeusz Kotuniak „Tyka”
Tadeusz Kotuniak, pseudonim „Tyka”. Urodzony w 1927 roku. Problem z urodzeniem też miałem bardzo dziwny, bo wprost nie do wiary, ale urodziłem się na Litwie, bo mieszkali tam moi rodzice i później wrócili do Warszawy i pod Warszawą w Rembertowie żeśmy mieszkali.
- Ile pan miał lat, jak rodzice wrócili?
Bardzo krótko, bo rodzice nie pojechali, tylko tam byli i się tam urodziłem i potem zdecydowali się wrócić. Urodziłem się, w dokumentach nie tam, tylko koło Siedlec, bo tam była rodzina moich rodziców. Od początku mam pokręcone i nieprawdziwe dane, to może wstydliwe, ale takie jest moje życie.
- W jakim oddziale pan walczył w czasie Powstania?
Praktycznie rzecz biorąc, to w żadnym oddziale nie walczyłem, bo sprawa była taka, w czasie okupacji przez cały czas trzeba było coś robić. W czasie okupacji chodziłem do szkoły i dostałem. Byłem w szkole Konarskiego, to się nie nazywało Konarskiego, tylko
Berufschule, szkoła zawodowa. W tej szkole dostałem kwalifikacje robotnika do elektryki. To właśnie wpłynęło, jak dowiedzieli się moi przełożeni w Powstaniu Warszawskim, że jestem oblatany ze sprawami tego typu, elektromechanik jestem, to byłem wykorzystany do utrzymania na bieżąco połączeń telefonicznych. Byłem chłopak, który chodził i naprawiał, jeżeli coś trzeba było, jak była wojna, a myśmy na szczęście przez pewien czas mieli połączenia telefoniczne przewodowe, bo wtedy nowoczesnych, jakie w tej chwili są, to jeszcze nie było tak popularne. Byłem przydzielony i byłem w Służbie Technicznej przez całe Powstanie. Właśnie przez to, że miałem takie zadanie, to chodziłem po terenie i usuwałem. Szczegółów wszystkich niestety już nie pamiętam. Pamiętam tylko to, co już mówiłem przed chwilą, że jak chodziłem, (bo chodziłem z naszego miejsca do warsztatów kolejowych, które były obok nas, bo byłem na ulicy Chmielnej, na wprost dworca kolejowego), po drugiej stronie mieliśmy tunel i Aleje Jerozolimskie, po których Niemcy jeździli. Widzieliśmy te wszystkie sensacje, które Niemcy robili z Polakami, którzy byli jako osłona dla Niemców. Ponieważ chodziłem dość często i pewnego dnia doszedłem do wniosku, taka mi myśl doszła do głowy. Wziąłem chyba na kij, to było coś innego, może łopata, wziąłem hełm, co miałem, wziąłem na głowę i wyszedłem. To przejście musiało być w tunelu, żeby nie było widać. Po drugiej stronie Niemcy stoją i strzelają, [starałem się] żeby nie było widać ruchu, ale Niemcy do mnie strzelali. Jakie moje pewne dziwne zachowanie, jakieś jeszcze chłopięce pociągnięcia.
- Zaczniemy jednak jeszcze od czasów przed Powstaniem, jeszcze nawet przed wojną. Proszę opowiedzieć o czasach, kiedy był pan małym chłopcem, jakie było pana wychowanie w rodzinie, jak był pan wychowywany w szkole, wszystko to, co doprowadziło do tego, że się pan znalazł w AK. Wychowanie w patriotyzmie.
Widocznie, jak mnie rodzice wychowali, trudno mi powiedzieć. Faktem jest to, że bardzo wcześnie rozpocząłem, byłem ministrantem prawie że do Powstania i po Powstaniu, jeszcze jak wróciłem, to też byłem ministrantem. Bardzo wcześnie związałem się z Kościołem katolickim. Tak, że mnie rodzice w tym duchu wychowywali.
- Proszę opowiedzieć o tradycjach w pana rodzinie.
Trudno mi powiedzieć, jakie to były tradycje, bo każde związane z [krajem], patriotyczne.
- Wspomniał pan wcześniej, że pana ojciec walczył w 1920 roku.
Ojciec był w 1920 roku i wrócił i później dlatego był związany [z wojskiem]. Z tym, że nie wiem, jaki to miało, bo nie pamiętam, żeby ojciec chodził na ćwiczenia, jak już ja żyłem. Ale jak zaczęła się w 1939 roku wojna, to ojciec został wezwany do wojska. Z tym, że na początek niedaleko. Chodziliśmy nawet do ojca w odwiedziny, bo to było niedaleko Rembertowa. Później przesłali go gdzieś dalej, z tym, że ojciec był w cywilu. Jakieś miał tam zadania, nie pamiętam kiedy, ale wrócił po paru chyba tygodniach nieobecności.
- Proszę opowiedzieć o harcerstwie.
Zacząłem działalność harcerską przed wojną. W czasie okupacji nie bardzo pamiętam, co było z harcerstwem do 1942 roku. W 1942 zorganizowali nas. Przed 1939 rokiem to mam zdjęcie z kolegami, jak się bawimy w wojsko, przed wojną jeszcze. […] Trochę nasza była grupka bawiąca się w wojsko, która później, jak już powstała organizacja harcerska. W czasie początkowym byliśmy sami, dopiero potem było w Rembertowie. Kolega, który był głównym wodzem w czasie naszej zabawy, to był zastępowym później, a potem był drużynowym. W całej swojej historii z harcerstwa, to doszedłem do, to jak zapisywałem, ale zapomniałem znów, byłem zastępowym czy przybocznym, coś w tym rodzaju. Chyba przybocznym byłem, jeśli chodzi o stopień harcerski. W harcerstwie pomału zaczęliśmy się bawić, nie tylko bawić, ale zaczęliśmy się przygotowywać, w czasie. Różne wywiady, różne śledzenie, robienie meldunków, o tym, jakie pociągi, z czym są załadowane, przez Rembertów jeździły. Takie sprawy wywiadowcze w pewnym sensie, bo co można było zrobić takim, to myśmy takie rzeczy zbierali.
- W 1942 roku, pan powiedział, że to był wtedy taki ważny rok.
Ważny rok, że zaczęło się poza harcerstwem jeszcze szkolenie wojskowe. Dlatego później trafiłem w wyniku tego wszystkiego do harcerskiej baterii artylerii przeciwlotniczej „Żbik”, tak się to nazywało. „Żbik” to jest pseudonim dowódcy. Jest wydana nawet książka opisująca całą naszą historię. […]
- Na czym polegało pana uczestnictwo w jednostce, organizacji o nazwie „Żbik”?
Przede wszystkim żeśmy uczyli się trochę obsługi dział przeciwlotniczych. Jest świetny rysunek, który jeśli z tej książki, po prostu warto było. Chodziliśmy na szkolenie o sprzęcie, ogólne, chyba, już dokładnie nie pamiętam. Jakieś ćwiczenia nocne, bo w nocy było łatwiej coś robić, bo Niemcy nas tak bardzo nie pilnowali. Szkolenie w zakresie artylerii przeciwlotniczej to bardzo odpowiadało temu zdjęciu, które jest w książce, która została wydana. [...]
- Czy pana działalność w organizacji „Żbik” trwała do samego momentu Powstania?
Tak, tak. Oczywiście. Zaczęło się zabawą, a skończyło uczestnictwem w Powstaniu. Z tym, że zaczęła się przed Powstaniem. Pierwsza zbiórka, bo nie 1 sierpnia zaczęła się, tylko był wcześniejszy termin, na 28 [lipca] byłem już w akcji przygotowawczej, kiedy miałem wziąć udział już w walkach. To jest dość ciekawy okres, przy tym kolega, który był później dowódcą plutonu, przyszedł do mnie rano, 28 lipca, i zawołał mnie, bo mieszkał po drugiej stronie zaraz. Zawołał mnie i wyszedłem do niego. Mówi: „Alarm. Idziemy stąd. Idziemy do Warszawy”. Więc wróciłem do rodziców. Mówię: „Marek mnie prosi, za chwilę wrócę”. Za chwilę to było dopiero w maju następnego roku. Oczywiście, jeśli chodzi o to, że jak już tam poszedłem, że niektórzy wrócili do Rembertowa, ale większość została. Jak już tam była informacja, że jest stan pogotowia i w związku z tym, jak ktoś koniecznie chce, to miał możliwość jeszcze pożegnać się z rodziną czy spotkać z rodziną. A kto nie bardzo chciał, to nie wypędzali, żeby schodzili, bo był stan pogotowia. Byłem w Warszawie i prosiłem rodziców, żeby mi darowali, przekazałem przez kolegę, który tam chodził i z kolei przez tego przesłali mi błogosławieństwo na cały okres. Pogodzili się. Współczuję moim rodzicom, jak patrzyli na płonącą Warszawę, bo to było, mieli wrażenie, pełne, jasne, że tam syn ich jest, że nie wiadomo, co z nim jest, czy żyje czy nie żyje. Tak, że rodzicom zrobiłem też niezbyt przyjemny okres.
- Czy miał pan wyznaczone zadanie na 1 sierpnia?
Nie. Tylko były spotkania i nam nie mówili, co będziemy robili, bo nie mówi się, jak się jeszcze nie rozpocznie. Od 28 [lipca] byłem w Warszawie już, była zbiórka, bo nasze zadanie już po rozpoczęciu samego Powstania w ramach przygotowania ostatniego, to było obsługa dział przeciwlotniczych na moście Poniatowskiego od strony Solca. Myśmy byli na Solcu i czekaliśmy tam na odpowiednie dalsze decyzje. Ale okazało się, że Niemcy dowiedzieli się, że może jakaś historia z tym stanowiskiem i wyprowadzili się, zlikwidowali to. Myśmy wtedy nie mieli konkretnego zadania do wypełnienia i czekaliśmy na dalsze rozkazy. W ostatnim okresie przedpowstaniowym, przepraszam – 1 sierpnia, jak rozpoczęło się Powstanie, to mieliśmy z Solca przenieść się na Chmielną, gdzie było dowództwo Powstania. To były też przygody, bo to tak nie można było już [przejść]. Myśmy tak chodzili, żeby nas nie było widać, bo było nas dość dużo, już nie pamiętam, czy pięciu czy sześciu kolegów szło. Tośmy tak chodzili i doszliśmy do Marszałkowskiej, idąc tak nawet Chmielną żeśmy nie szli, tylko boczną ulicą, gdzie jest mniejszy ruch i tutaj mam informacje, które są w książce, które według mnie były trochę inne. Chociaż jest wymienione tutaj w książce, że dawałem, przekazywałem materiały dotyczące Powstania Warszawskiego. I podziękowanie oczywiście za to. Problem jest taki, że jak przeszliśmy przez Marszałkowską na Chmielną już, to ponieważ to już był 1 [sierpień] i Niemcy kręcili się na samochodach, jakiś hałas się robił, ludzie zamykali bramy do domów, żeby nie można było wejść. Myśmy się bali trochę obstrzału i wobec tego myśmy skakali, biegli od jednego wejścia do budynku do drugiego. W jednym budynku, jak byliśmy, było nas chyba trzech, już nie pamiętam ilu, wyglądaliśmy czy Niemców nie widać, czy droga jest wolna do dalszego poruszania się Chmielną. Kolega jeden, który w złym momencie wyjrzał, został ranny w głowę, wychylał się bardziej i niestety, ale został zabity. Tak, że spotkałem się od razu, pierwszego dnia, z kolegą, którego zabito. Problem był tylko taki, że myśmy na siłę chcieli dostać do budynku, żeby się schować, bo jak z tamtej strony strzelają, ze strony, do której chcieliśmy iść, był ostrzał. Wreszcie nas puścili i na Chmielnej ten wypadek był. Ale wyszliśmy już nie na Chmielną, tylko na Marszałkowską, przez budynki. Ponieważ po wszystkich problemach było już ciemno i zaczęło się robić, wobec tego nasz dowódca powiedział, że nocujemy w kinie na Chmielnej, „Palladium”, chyba jeszcze jest.
To kino, co przy Marszałkowskiej jest. Ono jest na Chmielnej, ale przy Marszałkowskiej, tak „Palladium” chyba. Tam żeśmy przesiedzieli noc. 2 sierpnia już okazuje się spokojnie doszliśmy do swojej jednostki. Akurat na tym odcinku było stosunkowo spokojnie. Już Niemcy nie jeździli, bo 1 [sierpnia] to widziałem, samochodem jechał Niemiec z pistoletem w ręku, jeszcze ciężarowym, to każdy jechał i miał pistolet, ale na szczęście do nas nie strzelał. Ale strzelał tak z boku. I tak dotarłem do swojej jednostki 2 sierpnia. W wyniku rozmów, jakie tam prowadzono [co do] obsady, [dowódca] doszedł do wniosku, że można wykorzystać mnie do utrzymania łączności, bo jestem przygotowany zawodowo. I to robiłem do końca Powstania.
- Może pan to opowiedzieć szczegółowo?
Niestety, nie pamiętam. Sprawa jest taka, że byłem właściwie nie do obsługi wojskowej jednoznacznie, to mieliśmy broń, strzelaliśmy do Niemców. Wiem, że coś tam robiłem z telefonami.
- Pan naprawiał na przykład zerwane linie, tak?
Tak. Z tym, że ponieważ nie mieliśmy żadnych materiałów zastępczych, żeby coś można było połączyć, to wykryliśmy, że jest zaraz obok nas, były warsztaty kolejowe. Tam dość często chodziłem, mówiłem, że bawiłem się, tam chodziłem, bo tam były materiały techniczne i stamtąd przynosiłem, to co było potrzebne do łączności telefonicznej. Też nie pamiętam dokładnie, co tam brałem. Chodziłem tam i tam była moja częsta droga. Jeden raz miałem dowcipy swoje. Później problem był, że nie tylko była sprawa obrony, ale również sprawa wyżywienia nas. Trzeba było chodzić po żywność również, więc byłem taki, że chodziliśmy po przyniesienie żywienia. Nie pamiętam, jak to się nazywało, były magazyny, tam gdzie teraz, tam można było jeszcze dużo, magazyny były, surowca było, mąka, kasze jakieś. Myśmy przynosili to.
Z magazynów. Myśmy to przynosili, z tym, że tam w czasie przechodzenia z Woli, to był prawie już początek Woli, okazuje się, że musieliśmy bardzo uważać, ale myśmy uważali, bo Niemcy byli tacy, którzy siedzieli na dachach i strzelali do pojedynczych powstańców. Tak i że i takie niebezpieczeństwo. Niby nie było, ale była wojna. Ale w wyniku tego, że źle się starałem o zaopatrzenie koleżanek i kolegów, to zachorowałem. Zachorowałem, miałem czerwonkę i przez trzy dni byłem w szpitalu na Zgoda.
- Jak pan wspomina ten pobyt?
W ogóle nie pamiętam, że tam byłem. Tylko tyle, problem jest taki, że w książce, którą teraz przejrzałem, przeczytałem trochę, to tam się skarżyli, że z żywieniem było nie bardzo. Przecież nie ma zaopatrzenia normalnego, że przyjeżdża samochód i przywiózł jedzenie. A to było jednak trochę chłopa, i nie tylko chłopa, ale i dziewczyn. […] Staraliśmy się żywienie jakieś zorganizować. Parę razy chodziłem tam do magazynku, tam gdzie jest Haberbusch, dawniej tam były, firma istniała przed wojną i tam zostało produktów, które oni wykorzystywali do wszystkich rzeczy, które produkowali. Myśmy od nich przynosili to do siebie.
- Czy może pan sobie przypomnieć, czy w czasie całego Powstania był pan do końca zajęty czy też znajdował się jakiś czas wolny?
Nie. Zajęty [byłem] przez cały czas. Nie było [wolnego]. Przecież tam coś się zawsze działo. Dokładnie, co się działo, to trudno mi powiedzieć, bo jakoś tak nie pamiętam dobrze. Ulica, była zrobiona barykada. Barykadę robiliśmy. Zrobiliśmy od jednej strony, od drugiej strony, z tym, że bardziej od Śródmieścia, a z kolei od drugiego nie, bo tam z kolei na drugim końcu Chmielnej, bardziej już na zachód, to była inna jednostka już, która tam była już. Myśmy bardziej od Marszałkowskiej musieli bronić, bo tam nie było innej jednostki powstańczej, tylko ewentualnie Niemcy mogliby się dostawać samochodami. Wrażenia też mi zostały z pobytu właśnie na tym terenie, ponieważ Niemcy nas zbombardowali. Został mi moment przyglądania się jeszcze na początku wojny. Jak widziałem, że coś leci coś na mnie, to myślę sobie: „Jak leci, to dobrze”. Zdaję sobie sprawę, że jak leci pionowo, to leci. Skutek był taki, że Niemcy zrezygnowali po pewnym czasie z niszczenia nas bombami, bo bombardowali swoich ludzi, którzy byli po drugiej stronie... Myśmy mieli z kolei nawet od nich prąd elektryczny, tak, że mieliśmy zasilanie elektryczne przez całe Powstanie.
- Proszę powiedzieć, czy w czasie Powstania uczestniczył pan w życiu religijnym? Czy była okazja do tego żeby być na mszy?
W tej chwili nie pamiętam, nie zwróciłem może na to uwagi, bo to było dla mnie normalne. Były jakieś różne. Ale jak to wyglądało, to teraz nie opowiem. To, co było z tego obszaru, to wydawało się, że to jest normalne życie. Jakoś na to nie zwracałem uwagi, żeby to sobie utrwalić. Z tego, co przeczytałem, przypominałem sobie, to coś tam było. Ale to wszystko można znaleźć w naszej książce o „Żbiku”, o całej działalności. Jest książka, która opisuje te wszystkie historie, jakie były, szczegółowiej. Bo ja tylko tak ze swojej pamięci, a to, jak powiedziałem, z pamięcią mam, trochę, zapomniałem.
- Proszę przypomnieć, jakie nastroje panowały w pana otoczeniu w czasie Powstania?
Jeżeli się bawiłem z Niemcami, to jakie? Bardzo chłopięce powiedziałbym, w stosunku do mnie. Wszyscy się wspierali, jeden drugiemu pomagał. Były bardzo koleżeńskie. Trudno powiedzieć. To wszystko byli koledzy. Były przykrości, jeśli się jeden, nie tyle przykrości, jak smutek, jak ktoś został ranny, czy jakieś inne historie były. Trudno być obojętnym, jak ktoś miał. Na szczęście tak dużo rannych nie było na naszym odcinku.
- A wiara w to, że Powstanie się uda do końca?
Nawet nikt nie myślał, że może być inaczej. Więc był okres, że była pomoc lotnicza, i ze wschodu i z zachodu. Z tym, że samoloty latały, zrzucały żywność, ale to było nie bardzo. Chodzi o rosyjskie samoloty, które latały. Nie pamiętam, żebyśmy korzystali z tego, to było już nieużyteczne, to, co było. Była nadzieja, że jest opieka, że są samoloty. Że wszystko się skończy, jak naj… Tylko, że to się, może mówię teraz, niestety, z odległości czasu jaki upłynął, że powinna być większa pomoc.
- Spotykał się pan z pomocą ludności cywilnej?
W sumie, nie bardzo byłem poza grupą, gdzie była nasza kwatera, gdzie myśmy byli, ale życzliwość wspólnie z ludźmi, że w sumie bardzo dobre stosunki mieliśmy. Z tym, że przy nas, po drugiej stronie ulicy dom był właśnie bombami niemieckimi. Później były inne, nie z samolotów, ale „krowy” czy inne, to się nazywało, tak że mieliśmy stale. Trudno było siedzieć, nie wychodzić, trzeba było robić, co było polecone, ale były trochę, świadomość była taka, ale bez jakiegoś strachu, że coś może się stać.
- Przejdźmy teraz do momentu zakończenia Powstania. Jak pan zapamiętał, jak Powstanie upadało?
Jak się skończyło Powstanie, to poszliśmy na, wieźli nas pociągiem, przeszliśmy do miejsca, gdzie nas wsadzili do pociągu i wywieźli.
Pojechałem do Lamsdorfu. Tam był dłuższy pobyt, z tym, że stosunek Niemców był, jak żeśmy tylko wysiedli, jak wychodziliśmy, po drodze nam jednego kolegę postrzelili, jak jechaliśmy pociągiem. Później nas wysadzili i kazali iść, to nas pędzili. Ponieważ pędzili nie tylko szeregowców, ale i dowództwo, zrobiło się jakieś działanie, nie wiem właśnie czyje, ale skutek był taki, że w pewnym momencie Niemcy zmienili do nas stosunek i że oni nie wiedzieli, że my jesteśmy żołnierzami. [Myśleli], że to jakaś banda ludzi, która chce zniszczyć, też jak jesteśmy żołnierzami, to oczywiście. Później już doszliśmy do swoich kwater spokojnie.
- Do kiedy pan przebywał w Lamsdorfie?
Bardzo długo. Z tego, co pamiętam, to było to do Bożego Narodzenia. Później nas przesłali do
Arbeitskommando, trochę dalej.
- To znaczy do Bożego Narodzenia 1944 roku?
Tak, tak. Oczywiście. Właśnie w czasie Świąt nas przewozili z obozu do
Arbeitskommando. Tam pracowaliśmy już i jak pracowaliśmy w zakładzie. Chodziliśmy do pracy codziennie rano, to w pracy natrafiłem na Polaków, już którzy byli wcześniej do Niemiec sprowadzeni. Trochę było lepiej, bo ci Polacy, którzy już są, byli trochę zorientowani, trochę nawet mieli lepsze warunki żywnościowe, to trochę pomagali. Nawet zaprzyjaźniłem się z jednym Polakiem, dał mi adres swój, do tego, że jak się spotkamy w Polsce, żebym go odwiedził. On był z Poznania. Na mnie wrażenie zrobiło to duże, nie tylko na mnie, bo jak weszliśmy, jak nas wprowadzili Niemcy do tego zakładu, w którym głównie pracowały kobiety, bo mężczyzn w ogóle nie było, byli na froncie. Kobiety, widać było, że są przygnębione zmartwione, bo byli to młodzi ludzie, ich dzieci prawie, rówieśnicy ich dzieci, ich synów. Widocznie jakoś skojarzyli z ich dziećmi, że w takich warunkach mogą być i ich dzieci. Były naprawdę, nic nam nie robiły, ale było widać po nich, że są bardzo zmartwione, że tacy młodzi mogą być tutaj u nich w obozie, a tak samo może być z ich dziećmi.
- Na czym polegała pana praca w tym zakładzie?
A już nie pamiętam. Coś tam Niemcy nam, coś tam, jaką pracą wykonywałem, to już nie pamiętam.
- Co produkowano w tym zakładzie?
Nie pamiętam. Tylko tyle, że po pewnym czasie, długo tam nie pracowaliśmy w tym zakładzie, tam chyba z miesiąc, dwa byliśmy. Później zbombardowali zakład i całe miasto, w którym zakład był. Chodziliśmy na tory sprzątać to, co zostało [rozsypane]. Byli Niemcy lepsi i gorsi, bo jak byliśmy na sprzątaniu tego, co było po bombardowaniu pociągów, to tam były różne rzeczy, do jedzenia głównie. Myśmy rzeczy do jedzenia wkładali w nogawki, zawiązywali na dole nogawki ze spodni i żeśmy ze sztywnymi nogami wracali. Jak wróciliśmy do obozu, to żeśmy potem to wysypywali, przygotowywaliśmy, żeby było co jeść. Myśmy może trochę byli nie w porządku, bo jak byliśmy w terenie i był alarm, to nas Niemcy prowadzili do jakichś schronów… To nie były schrony, chowaliśmy się do jakichś piwnic u Niemców. W piwnicach były ich różne rzeczy, to też żeśmy sobie pożyczali od nich, braliśmy, to co stało tam. Bo jak stał słoik z jakimiś owocami, czy jakimś kompotem, to też żeśmy zabrali. Tak, że żeśmy później sobie poprawili żywienie trochę.
- Do kiedy był pan w obozie?
W obozie aż do maja mniej więcej.
- Kiedy wrócił pan do Warszawy?
Nie pamiętam, czy 3 czy 4 maja to już byłem w Warszawie. Z tym, że zaczęło się tym, że jak nas Niemcy ewakuowali z obozu, to w pewnym momencie stwierdzamy, że Niemców nie ma. Zostaliśmy sami. Później żeśmy na własną rękę, w różny sposób [wracali]. Zdobyłem rower i chciałem na rowerze jechać do Polski. Też pomysł był niezły. Rosjanie przyszli na te tereny, mówią, żeby się zamienić, coś mi daje, a żebym oddał rower…
- Czyli na początku maja był pan już w Warszawie z powrotem?
Na początku maja byłem w Warszawie.
Wróciłem do rodziców i poszedłem do szkoły, żeby coś robić.
- Do jakiej szkoły pan poszedł?
Ponieważ, jak mówiłem, w czasie okupacji zrobiłem
Berufschule, to była szkoła zawodowa, ale tam, jak się później przekonałem, to byli moi profesorowie, którzy uczyli mnie później na Politechnice Warszawskiej. Byli nauczycielami w szkole, w której byłem. Zrobiłem maturę w 1945 roku, w 1944 zacząłem chodzić, kontynuować wyrównawcze sprawy i maturę zrobiłem w 1945 roku. I w 1945 roku rozpocząłem studia. Skończyła się zabawa, trzeba się było samemu jakoś organizować, myśleć o przyszłości.
- Proszę powiedzieć, czy później miał pan później kłopoty z tego względu, że służył pan w Powstaniu? Nie był pan przez nikogo represjonowany?
Nie. Przez nikogo nie byłem.
- To było jawne, że pan był w Powstaniu?
Nigdzie się nie chwaliłem. Jak wróciłem, już nie pamiętam [kiedy], ale musiałem się w Rembertowie zgłosić, żeby jakieś dokumenty dostać. Dowódcą był [znajomy], tak mi się wydaje, że to był [on]. Znałem tego człowieka z tego, że on się szykował na księdza. Był przy kościele. On mnie znał i ja jego znałem. Jak wróciłem, to on był jakimś we władzach gminnych i załatwiał wszystkie sprawy zameldowania. I bez problemu zostałem zameldowany i się skończyła sprawa. […]
- A teraz, z perspektywy, jakie jest pana spojrzenie na Powstanie Warszawskie?
Jak to jakie? Bardzo przyjemne.
Mam same tylko przyjemne rzeczy pamiętam z Powstania Warszawskiego. A to, że była wojna, to byłem za młody jeszcze do tego, żeby to poważnie traktować. Tak mi się wydaje. A teraz patrząc na to, to specjalnie w tej chwili noszę te wszystkie trzy odznaczenia, żeby ludzie wiedzieli, że to Powstanie było, żeby się zainteresowali trochę, żeby przynajmniej jak najbardziej życzliwie patrzyli na mnie. Właśnie przez to nie chcę, żeby się krzywili, tylko żeby wiedzieli, że jestem człowiekiem, który przeszedł ciężkie życie i jest zadowolony, że jest w tej chwili, taki, jaki jest. Mam zamiar nosić znaczki przez cały okres [wspomnienia] Powstania. U siebie w oknie mam flagę polską, bo uważam, że to jest moje święto. Takie jest moje spojrzenie na Powstanie Warszawskie.
Warszawa , 19 sierpnia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kowalczyk