Hanna Mayzel

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Hanna Mayzel, urodziłam się w lipcu 1940 roku w rodzinie inteligenckiej, przy placu Zbawiciela. To była dawniej ulica 6-go Sierpnia [obecnie Nowowiejska], tam też mieszkaliśmy od mojego urodzenia do wybuchu Powstania.

  • Czym zajmowali się pani rodzice?

Matka pracowała w biurze, była urzędniczką, natomiast ojciec pracował w Państwowych Zakładach Lotniczych. Wychowywała mnie babcia, […] rodzice też, ale ponieważ rodzice pracowali, to [głównie] zajmowała się mną babcia. Takie epizody - może przytoczę - które zapamiętałam. Pierwszy epizod, który pamiętam, […] ten obraz towarzyszy mi przez całe życie, ja to bardzo dokładnie pamiętam. Wyszłyśmy rano z babcią, miałam trzy lata, to był 1943 rok. Szłyśmy na Pole Mokotowskie, gdzie mieliśmy działkę, która właściwie nas żywiła w czasie okupacji, bo wiadomo, że było bardzo trudno o żywność. Babcia szła [trzymając mnie] na ręku – [zamierzała] wykopać ziemniaki. Na ulicy Mokotowskiej zobaczyłam mężczyznę w jasnym garniturze, pamiętam, […] chyba […] był w kapeluszu, taki elegancki mężczyzna i niósł skrzypce. Szłyśmy Mokotowską do Polnej, babcia [nadal] trzymała mnie na ręku, ponieważ go wyprzedziła, pytała mnie, bo nie chciała się oglądać: „Obejrzyj się, co tam widzisz?”. – „Idzie pan w jasnym garniturze, niesie skrzypce”. Poszłyśmy w kierunku Polnej, może to było dwadzieścia minut, może trochę więcej. Rozległy się strzały - ogromna strzelanina. Nie doszłyśmy do Pola Mokotowskiego na działkę, tylko skierowałyśmy się w ulicę Polną w kierunku Politechniki, bo ta strzelanina była bardzo niepokojąca. Okazało się, że na Polnej jest łapanka. Idziemy dalej, już bliżej Politechniki, tak jakby vis á vis obecnego gmachu elektroniki, podjechały ciężarówki i wszystkich przechodniów ustawiono pod ścianą, szczególnie mężczyzn ładowano na ciężarówki. Oczywiście babcia stała pod ścianą, trzymała mnie na ręku, Niemcy byli zajęci ładowaniem głównie mężczyzn na ciężarówkę. My stałyśmy przy jakimś sklepie. Pamiętam tylko, że na tym sklepie była zaciągnięta […] żaluzja z blachy falistej. W pewnym momencie […] żaluzja się podniosła i ludzie z tego sklepu wciągnęli mnie i babcię do środka, po czym żaluzja opadła. Niemcy byli zajęci zatrzymywaniem i rewizją mężczyzn z Polnej. Ten obraz towarzyszył mi ciągle. Mówiło się jeszcze w domu, że to był udany zamach na jakiegoś Oberscharführera. Z tym tak żyłam tyle lat. Dwa dni przed tym wywiadem postanowiłam jakby zidentyfikować to [zdarzenie] i sięgnęłam w domu po książkę pt. „Parasol” którą miałam, jest to wydanie z lat osiemdziesiątych. Nigdy tej książki nie czytałam i nigdy jej nawet nie otworzyłam, to był pierwszy raz od trzydziestu lat, odkąd ta książka jest u mnie. Zaczęłam szukać [w skorowidzu] po ulicach, bo ten młody człowiek szedł jakby w kierunku dawnej ulicy Piłsudskiego, to jest obecna Trasa Łazienkowska. Na rogu była wielka kawiarnia Lardellego, chodziłam [tam] z rodzicami na ciastka, bywali [tam] również Niemcy i odbywały się koncerty. Znajduję w skorowidzu - po [nazwach] ulic - i czytam, co zupełnie mną już wstrząsnęło, że planowany był zamach na kata Pawiaka – Bürkla, to był właśnie Oberscharführer. [Zamachowiec] pisze to we wspomnieniach, (ja to konfrontuję z tym co widziałam), ten właśnie człowiek, który tego zamachu dokonał, który wyszedł z kościoła Zbawiciela. W bramie na Mokotowskiej spotkał się z dwiema dziewczynami, z których jedna niosła skrzypce i [podobno] wystawały jej z torby nuty. Weszli do zacisznej bramy na Mokotowskiej i on już wyszedł z tymi skrzypcami, ja już go zobaczyłam, gdy szedł ze skrzypcami. Oczywiście w tym futerale nie były skrzypce tylko sten (to cytuję z książki „Parasol”, co po sześćdziesięciu pięciu latach [od tego zdarzenia] przeczytałam). Mężczyzna [z Mokotowskiej] skierował się w kierunku [ulicy] Oleandrów, gdzie właśnie mieszkał cel jego zamachu. Ta strzelanina to był zamach na Bürkla, kata Pawiaka, przy ulicy Litewskiej. Czyli [zamachowiec] poszedł [ulicą] Mokotowską do Polnej i wyszedł Oleandrów na róg Marszałkowskiej i Litewskiej, tam był [udany] zamach. Stąd była ta łapanka na Polnej i w przyległych ulicach. Tak, że o tym dopiero dowiedziałam się [dwa dni temu] na kogo był zamach. W domu babcia mówiła, że był to zamach na niemieckiego „oberpolicmajstra”, tak to się jakoś potocznie mówiło. Ale to był właśnie ten zamach, dziwny zbieg okoliczności, ulica Mokotowska i skrzypce i ja to widziałam. To byłby taki epizod. Uratowałyśmy się dzięki temu, że nas do tego sklepu wciągnięto. Jeszcze, co do daty: [podanej we wspomnieniach] to był 7 wrzesień 1943 roku. Zatem była to pora kopania ziemniaków, wszystko się zgadza, szłam z babcią na Pole Mokotowskie wykopać z naszej działki ziemniaki, To by było tyle, to taki pierwszy epizod, który bardzo mi utkwił [w pamięci].

  • Czy pamięta pani coś jeszcze z czasów okupacji?

Z [czasu] okupacji [pamiętam] takie zdarzenia: […] często były naloty, Śródmieście było szczególnie atakowane, mieszkałam z babcią przez dwa tygodnie w [naszej] piwnicy. […] W ciągu nalotów rodzice schodzili do piwnicy, […], ja, jako małe dziecko dwa tygodnie mieszkałam z babcią w […] piwnicy, która była urządzona prawie jak pokój, bo trzeba było jakoś żyć. Po wyzwoleniu, gdy wróciliśmy do naszego mieszkania, […] część domu była rozwalona a wszystkie piwnice były pod gruzami. […] Moja rodzina - wychodząc z Warszawy - jakieś cenne rzeczy, których nie można było zabrać, wyniosła do piwnicy, więc po wyzwoleniu mężczyźni z naszego domu [miedzy innymi mój ojciec] skrzyknęli się i zaczęli kopać w tym gruzowisku, [aby dotrzeć do tych piwnic], bo nie byliśmy jedynymi, którzy tam pochowali jakieś rzeczy. Dokopali się po kilku dniach, ale już żadnych cennych naszych rzeczy nie było, natomiast była skrzynia z moimi dziecinnymi książeczkami, które babcia właśnie mi czytała w piwnicy, jak tak dwa tygodnie mieszkałyśmy [przed powstaniem]. Po wyzwoleniu z wielkim sentymentem odzyskałam swoje książeczki, bo w końcu miałam po wyzwoleniu już pięć lat. Z takich jeszcze drobnych, może trochę śmiesznych faktów, a może żałosnych to pamiętam, jak Powstaniec (syn naszych sąsiadów) przyniósł mi w hełmie kaszę. Byłam w ogóle niejadkiem, ale tą kaszę to jadłam tak, aż mi się uszy trzęsły. Pamiętam właśnie ten moment, jak on mi w tym hełmie powstańczym przyniósł tę kaszę „zdobyczną”.

  • Pani się stykała z Powstańcami, widziała, rozmawiała z nimi?

Dziecko czuje się bezpiecznie, jeśli jest z rodzicami. Oczywiście, że dramaturgia i to wszystko, ten nastrój dziecko odczuwało. Najlepszy dowód, że wszystkie emocje ja jakoś odbierałam [szczególnie] wtedy w piwnicy, gdzie siedziałyśmy. Naloty, to przecież każdy się boi. Nasze wyjście z Warszawy. Wyszliśmy z Warszawy ostatniego dnia, szliśmy z tym całym ogromnym pochodem do Pruszkowa, tak jak pędzono warszawiaków do Pruszkowa. Na moim dziecinnym wózku spacerowym była góra walizek, ja szłam za rączkę, natomiast wózek służył za środek transportu dla naszych rzeczy. Byliśmy pędzeni [do obozu w Pruszkowie]. […]. Na poziomie Okęcia, bo Okęcie było wtedy jeszcze wsią, stali chłopi z okolicznych chałup i namawiali na to, aby się „oderwać” od tego całego pędzonego pochodu. Zresztą [..] jest to ten sam pochód, który jest, przedstawiony na zdjęciu [przy wejściu do Muzeum] – Niemcy pilnowali tego pochodu, ale byli tak dość rzadko [rozstawieni] co jakieś dwieście metrów […], tak że można było dla niepoznaki się „urwać” i myśmy tak zrobili. Oczywiście, to, co już później wiedziałam od rodziców, że to było za biżuterię czy za złoto, bo chłopi też się narażali, wiadomo, musieli coś z tego mieć. Moi rodzice, ja i babcia „urwaliśmy się” z tego pochodu. Jeden z chłopów zaprowadził nas do jakiejś chałupy, gdzie, pamiętam, w izbach leżała tylko słoma. Mieliśmy przenocować do drugiego dnia i jakoś opłotkami stamtąd już sami się ewakuować. Rozłożyliśmy się, taka ulga i w tym momencie wpada gestapowiec (widocznie przeszukiwali chałupy), zaczął strasznie wrzeszczeć. Pamiętam wrzask, krzyk, że dlaczego myśmy się odłączyli, że o piątej po południu po nas przyjedzie, żebyśmy już na niego czekali spakowani, że on nas zabierze. Tego gestapowca też pamiętam, zebraliśmy się i w takim korytarzyku znowu z górą walizek, staliśmy i czekaliśmy na tego gestapowca. Nie przyszedł. Dopiero na drugi dzień, zanim jeszcze zaczęło świtać, już jakimiś innymi bocznymi drogami dostaliśmy się do kolejki EKD, ona jeździła od Opacza do Grodziska, już później za Żyrardowem mieliśmy rodzinę, jakimś [cudem] uniknęliśmy właśnie obozu w Pruszkowie przez tę ucieczkę. Tak że to też doskonale pamiętam. Po Powstaniu wróciliśmy, nie pamiętam, [daty], ale jeszcze był mróz, wiem, że jeszcze leżał śnieg . Wyzwolenie było 17 stycznia, ale Warszawa przecież była zaminowana, nie wiem, czy to był marzec 1945 roku. Wróciliśmy do naszego mieszkania, które było tylko właściwie częścią domu, bo druga połowa była zburzona, tak że pamiętam sceny związane z powrotem. Później mieszkałam [na ulicy Nowowiejskiej, w tej okolicy] chodziłam do szkoły.

  • Do jakiej szkoły pani chodziła?

Chodziłam do szkoły, która mieściła się w barakach na ulicy Piłsudskiego, wtedy jeszcze w 1945 roku była ulica Piłsudskiego. To jest, jak mówiłam, na poziomie Trasy Łazienkowskiej.

  • Czy jakiegoś nauczyciela pani może pamięta?

Oczywiście, że pamiętam. Pamiętam matematyczkę, panią Szulgiczową, która się strasznie na nas wydzierała i krzyczała, była postrachem. To były baraki takie właśnie, że można było dojść albo od Mokotowskiej, albo od Marszałkowskiej. Były w ogóle dwie szkoły. Jeden barak to była szkoła numer 2, druga była 145, to pamiętam. Właściwie z takich rzeczy to się żyło tak niby normalnie: chodziłam z babcią po gruzach, nie mieliśmy nic, bo wszystkie rzeczy były jednak zrabowane. Pomimo tego, że wyszliśmy [z Warszawy] ostatniego dnia, ale [potem] musieli jeszcze chodzić szabrownicy i [wynosić] takie trochę cenniejsze rzeczy z mieszkania, bo tylko jakieś meble pozostały. Nie mieliśmy za dużo rzeczy, chodziło się [po gruzach], cieszyłyśmy się z babcią, gdy znalazłyśmy w gruzach nie naszą patelnię i jakieś inne rzeczy do gospodarstwa domowego.

  • Co pani rodzice robili po powrocie, wrócili do wcześniejszych zawodów?

Matka niestety jeszcze przed Powstaniem zachorowała na płuca, cały czas [nasze życie] było jakieś bardzo traumatyczne, ponieważ stale się leczyła. Jeszcze wtedy nie było antybiotyków. Tak że chorowała przez okres okupacji i po wyzwoleniu także. Miałam jedenaście lat, jak mi zmarła matka. Wychowywała mnie w dalszym ciągu, do jakiegoś czasu babcia.

  • Co robił pani tata?

Moi rodzice później już po wyzwoleniu byli rozwiedzieni. [Tata] pracował, był inżynierem po studiach, ale każdy łapał się [czegokolwiek], nawet chyba pamiętam, że pracował w kwaterunku. [Mama pracowała w Ministerstwie Sprawiedliwości]. Jakieś takie przytaczam fakty, które miały miejsce po wyzwoleniu.

  • Czy pamięta pani jakieś przejawy życia religijnego z tamtego czasu?

Właśnie, jeszcze przypomniałam sobie epizod z tym związany. Chociaż nie będzie to w porządku chronologicznym, ale wrócę jeszcze do okresu Powstania. Na ulicy Mokotowskiej, w miejscu, gdzie jest obecnie Teatr Współczesny w podziemiach, był szpital Powstańców. Już jako czteroletnie dziecko z mamą chodziłyśmy zanosić jakieś prześcieradła (bandaży to chyba nie było) właśnie dla Powstańców. Też mam żywo przed oczyma leżących Powstańców, to było w takich piwnicach pod Teatrem Współczesnym. Szło się takimi długimi, bardzo ciemnymi korytarzami, [gdzieniegdzie paliły się tylko bardzo słabe lampki], ale […] do tego stopnia było ciemno że raz przewróciłyśmy się z mamą i bardzo się potłukłyśmy, ale dotarłyśmy do sali szpitalnej, sala to za mocno powiedziane. Wszędzie leżeli Powstańcy [nawet na podłodze] - to też doskonale pamiętam – krew i jęki. Tu gdzie teraz jest Teatr Współczesny, była kaplica. Po wyzwoleniu kościół Zbawiciela był remontowany, wszystkie nabożeństwa i cała działalność kościoła, (bo to w ogóle był dom parafialny), [przeniosła się w miejsce obecnego Teatru Współczesnego]. […]

  • Państwo uczęszczaliście na te nabożeństwa?

Tak, byliśmy katolikami i chodziło się do kościoła. Poza tym, jeśli chodzi o dzieciństwo to pamiętam, że właściwie dużo czasu spędzałam w parku Ujazdowskim, bardziej niż w Łazienkach, bo park był bliżej, tam chodziłam na spacery z babcią.

  • Jak wyglądało życie kulturalne?

[Życie] kulturalne [to okres] chyba już trochę późniejszy wtedy, gdy zaczęły działać teatry. Pamiętam, matka jeszcze żyła, zawsze brała mnie gdzieś do teatru, jakaś sztuka np. „Podróże Guliwera” w teatrze Guliwer – to były sztuki dla dzieci. Oczywiście chodziliśmy gdy został uruchomiony jakiś teatr czy kino. Pamiętam kino „Polonia” bardzo szybko zostało otwarte. Pierwszy raz w życiu poszłam do kina (może wtedy miałam ze sześć lat) właśnie do kina „Polonia”. To kino miałam już obiecane, tak że [bardzo] się cieszyłam na film, poszłam z ojcem. Kiedy poszliśmy, okazało się, że to nie film „Królewna Śnieżka”, który miał być grany, tylko jakiś film z wojny, z Powstania. Ojciec mnie nie chciał zabrać, natomiast ja się uparłam, że muszę. To był już dla mnie wstrząs totalny, nie pamiętam tytułu, jaki to był film, ale to były bombardowania, Powstanie, wojna, bomby, niesamowite. Dla mnie to kino było koszmarem, który tak chciałam zaliczyć.

  • Czy to panią zraziło do kina?

Nie, ale to była po prostu taka moja pierwsza przygoda z pierwszym filmem, to było straszne, wrażenie, [film] czarno-biały oczywiście.

  • Czy spotkała się pani z jakąś prasą, książką, bo pani wspominała o swoich dziecięcych książeczkach. Czy był jakiś dostęp do książek, prasy?

[Jeśli chodzi o] dostęp już do takiej, powiedzmy, [prawdziwej] literatury, kiedy zaczęłam czytać, to matka bardzo dbała o mój rozwój intelektualny. Pamiętam (to były takie książki dla starszych dzieci), matka pracowała w Ministerstwie Sprawiedliwości po wyzwoleniu, o dziwo to Ministerstwo Sprawiedliwości było na obecnej ulicy Nowowiejskiej przy Waryńskiego, nie było tych bloków przy Waryńskiego, ale miedzy placem Zbawiciela a [obecną] ulica Waryńskiego od początku mieściło się Ministerstwo Sprawiedliwości. Matka tam pracowała, była tam biblioteka jakaś skądś przeniesiona, [dużo] książek różnych. Pierwsze, co przeczytałam bez obrazków, to w „Pustyni i puszczy”, ale to tak czytałam po parę stron, właściwie trochę babcia mi czytała, trochę sama. Książki przynosiła mi mama z biblioteki Ministerstwa Sprawiedliwości, też cudem uratowanej, bo to były książki dosyć zniszczone. Tak że to był ten okres popowstaniowy bezpośrednio. Mieszkaliśmy w strasznych warunkach właśnie na placu Zbawiciela, ta część naszego dawnego przedwojennego mieszkania to była oficyna, nie było wody, nie było gazu, oczywiście była kuchnia węglowa, węgiel, piece, które dymiły bez przerwy i karbidówka.
  • Skąd braliście wodę?

Mieszkaliśmy blisko placu Zbawiciela, to po wodę chodziliśmy bliżej Politechniki. Był jakiś kran, wodę się nosiło. [Później] woda była na podwórku, jakiś taki był hydrant i z podwórka przynosiło się wodę. To były takie warunki, palenie w piecach, zimno, to były mieszkania takie bardzo wysokie, przedwojenne, nie do ogrzania, zawsze pamiętam to zimno, które mi towarzyszyło. Już ten dom nie istnieje, […] na tym miejscu jest nowy.

  • A jeżeli chodzi o jedzenie, bo pani mówiła, że mieliście działkę na Polach Mokotowskich.

Tak, to była duża działka, nawet do tego stopnia, że były sadzone ziemniaki. Jeśli chodzi o jedzenie, to my byliśmy w takiej korzystnej sytuacji, że mieliśmy rodzinę w Ameryce, która nas odnalazła. Dosłownie miesiąc w miesiąc przychodziły dla nas [paczki], poza tym, że UNRRA było powszechne, w biurach czy innych miejscach pracy ludzie dostawali paczki unrowskie. Natomiast my dostawaliśmy paczki z Ameryki. Nie były jakieś duże, ale to była taka namiastka troszkę lepszych rzeczy. Później, nie pamiętam, czy to były kartki, czy nie, ale jakoś nie narzekałam, żebyśmy specjalnie głodowali. Człowiek miał wtedy trochę inne smaczki, zadowalał się właściwie czymkolwiek, głodu jakiegoś specjalnego nie było.

  • Pani mówiła, że chodziła do szkoły podstawowej do baraków. A później?

Później, gdy byłam w siódmej klasie, bo szkoła podstawowa za moich czasów [liczyła] siedem klas… W szóstej klasie baraki padły, znaczy jeszcze szóstą tam skończyłam i w siódmej klasie, był to 1953 rok, już zostaliśmy przeniesieni. Nasza szkoła dostała nowy, ogromny budynek na Mokotowskiej, niedaleko Metodystów i Czerwonego Krzyża, w głębi stoi ten ogromny gmach i tam mieściły się dwie szkoły przeniesione z tych baraków. Ostatnią klasę siódmą kończyłam już w nowym gmachu, gdzie wszystko jeszcze było takie świeże, pachnące farbą, w ogóle już była taka namiastka, że jest prawie dobrze. Nie mówię już o tych wszystkich stalinowskich metodach i takich różnych. Harcerstwo wtedy się pojawiło, to czerwone, część dzieci zapisywała się do harcerstwa. Braliśmy udział w odgruzowaniu, to był taki spęd i to podawanie sobie cegieł wzajemnie, mogę powiedzieć, że brałam udział w odgruzowywaniu Warszawy.

  • Jako harcerka czy jako uczennica?

Nie należałam do harcerstwa, jako uczennica, bo całe klasy pędzono. Później to już 1954 rok, poszłam do liceum, skończyłam [Liceum] Żmichowskiej.

  • Czy były jakieś inne czynności poza odgruzowywaniem na rzecz społeczeństwa, które państwo robiliście?

Nie przypominam sobie specjalnie, żeby strasznie namawiano do harcerstwa. Już później było ZMP, nie należałam do tych organizacji. U mnie zresztą w domu bardzo mało mówiło się na tematy polityczne, tak że nie było mowy. Babcia była wielką zwolenniczką Piłsudskiego, rzeczywiście zafascynowana była Piłsudskim i Cudem nad Wisłą. Tylko z opowiadań pamiętam, że kiedyś to aż się popłakała, [mówiła]: „.. trzeba było widzieć dzieci, które szły na wojnę – ale to były takie wspomnienia. Oczywiście to było później już zakazane.

  • Nie można było mówić?

W ogóle się nie mówiło u mnie w domu o polityce, ponieważ już były czasy, kiedy rzeczywiście SB działało i te inne, zawsze babcia się bała, że ja w szkole coś „chlapnę”, ktoś coś doniesie i będę z tego konsekwencje. Absolutnie tematy polityczne były tematami tabu.

  • Pomimo że to były tematy tabu, to pani rozumiała, co się dzieje?

Właśnie chyba nie za bardzo. Bardzo się uczyłam rosyjskiego, też było bardzo dużo książeczek w języku rosyjskim, tanich strasznie, kupowałam je sobie dla obrazków, rzeczywiście nie wiedziałam jakoś tak. Nie zdawałam sobie sprawy z tej beznadziejności, beznadziei komunizmu, tych wszystkich [represji] – przecież tak strasznie dużo ludzi zamykali w więzieniach. Jakoś byłam chroniona przez babcię, za bardzo o tym wszystkim nie wiedziałam, nawet o Katyniu. Nawet w szkole, już mówię o liceum, w szkole też się nie mówiło, wszystkie stare nauczycielki uczyły w szkole u Żmichowskiej. Nie było w ogóle mowy na tematy polityczne, nie rozmawiało się, ale nie było też presji, że komunizm, że trzeba kochać Stalina, później Stalin umarł, ale nie było takiej presji u mnie w szkole. Nawet nie było na pochody pierwszomajowe jakiejś nagonki. Nigdy nie byłam na pochodzie pierwszomajowym, jakoś mi się to udawało, byłam może jako widz, a nie żeby maszerować. W szkole nie mówiło się na tematy polityczne. Jeszcze pamiętam z liceum, to był 1956 rok, to była ta pierwsza „odwilż”, było przysposobienie wojskowe w szkole wtedy, trzeba było mieć stopnie z tego przedmiotu. Najpierw strzelałyśmy, bo to była żeńska szkoła. Natomiast w 1956 roku była pierwsza odwilż i zwolniono z więzienia kobietę, która miała stopień wojskowy, chyba kapitana, nawet ją rehabilitowano i ona przyszła uczyć nas przysposobienia wojskowego. To była dziesiąta klasa, przysposobienie wojskowe polegało na tym, że śpiewałyśmy piosenki, dyktowała nam słowa, [miałam] cały zeszyt tych piosenek, tak że śpiewało się „Marsz I Korpusu”, „Czerwone maki na Monte Cassino”, ona w ten sposób prowadziła przysposobienie wojskowe, to pamiętam. Tak że to był zwrot kompletny w 1956 roku, w mojej dziesiątej klasie.

  • Czyli od polityki była pani chroniona?

Byłam chroniona i nie mówiło się dla własnego bezpieczeństwa, nie było w moim kręgu działaczy walczących, przynajmniej o tym nie wiedziałam, z rodziny specjalnie się nikt nie podkładał, żeby swoje idee [przedstawiać].

  • Czy Powstanie Warszawskie wywarło na panią wpływ?

Na mnie bardzo – wszystkie przeżycia, pędzenie szosą na Pruszków. Po prostu się bałam. Niby rodzice mnie chronili i niby czułam się bezpieczna, ale to działało, ci ranni, to wszystko, tak silnie wryte w moją pamięć, to nie mogło być [bez wpływu]. Byłam dzieckiem bardzo nerwowym, na pewno wpływ miało.

  • Czy z pani punktu widzenia Powstanie Warszawskie było potrzebne?

Było potrzebne oczywiście.

  • Dlaczego?

Dlatego że to był zryw, który jednak podkreślił, że jesteśmy, że Polacy są, istnieją. Nawet i to, że sporo Niemców w tych zamachach zginęło, [dołożyło] jakąś cegiełkę. Oczywiście straty były ogromne, wiem, że są takie zdania, że Powstanie było niepotrzebne. Uważam, że było potrzebne, tylko [szkoda], że tak się skończyło, tyle ludzi zapłaciło za to życiem.






Warszawa, 14 kwietnia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Magda Fijołek
Hanna Mayzel Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter