Genowefa Lis
Genowefa Lis, urodzona 10 grudnia 1924 roku w Nowym Mieście nad Pilicą.
- Przed wojną mieszkaliście państwo z rodzicami w Nowym Mieście czy już w Warszawie?
Z rodzicami przyjechałam do Warszawy, jak byłam dzieckiem.
To było przed wojną.
- Pamięta pani, kiedy konkretnie przyjechała z rodzicami do Warszawy?
Pamiętam tylko, że mieszkaliśmy na ulicy Grodzieńskiej na Pradze. Ale w którym to roku mogło być? Byłam dzieckiem.
Mogłam mieć z dziesięć lat.
- Kim byli pani rodzice, czym się zajmowali?
Ojciec był robotnikiem, a mama wychowywała dzieci, bo nas było troje.
W fabryce mydła na Grodzieńskiej, na Pradze.
- Pani chodziła do szkoły przed wojną?
Przed wojną chodziłam do szkoły na rogu Kawęczyńskiej i Radzymińskiej. Skończyłam siedem klas i wybuchła wojna.
- Pamięta pani, co działo się w trakcie szkoły? Czy były jakieś harcerskie spotkania?
Nie, tam nie było żadnych harcerzy.
- Czy odebrała pani patriotyczne wychowanie w szkole bądź też w domu? Czy były jakieś tradycje?
Raczej w domu, bo w szkole nic nie mówili.
- Na czym polegało patriotyczne wychowanie w domu?
W domu mówiliśmy o Polsce, o tym, co się działo. Jeszcze tak było, że mama mówiła: „Wywiozę cię na wieś, bo tu się będzie coś działo”. Każdy mówił, że coś się będzie działo, a nie wiedzieli co. A ja byłam taka zakochana w Warszawie, że powiedziałam, że nigdzie nie wyjadę. Co będzie, to będzie, ja będę w Warszawie. Wtedy siostrę wysłali na wieś, żeby była bezpieczna, a ja nigdzie nie wyjechałam. Dlatego byłam w Powstaniu w Warszawie.
- Pamięta pani, jak wyglądała Warszawa przed wojną?
Przed wojną nic nie było zburzone, bo nie było Powstania, wojny. Nawet pamiętam, jak Piłsudski jechał na koniu ulicą Radzymińską i wszyscy ludzie powchodzili na drzewa i na dachy, żeby go zobaczyć.
- Widziała pani to wydarzenie?
Tak.
- Co to było za wydarzenie, pamięta pani? Jakieś święto narodowe?
Chyba tak.
To było letnią porą, bo ludzie powchodzili na dachy i na drzewa, żeby go widzieć, jak będzie jechał na koniu.
Tak, bardzo dużo.
- Proszę powiedzieć, czy przed wybuchem wojny mówiło się o tym, że wojna może wybuchnąć? Jakie były nastroje w państwa rodzinie?
Dziecku nie mówili, [że wybuchnie] wojna, tylko że coś się będzie działo. Był niepokój. Ludzie coś plotkowali. Niepokój ludzi ogarnął, że coś będzie. Ale co będzie, nikt nie wiedział.
- Pamięta pani dzień wybuchu wojny? Jak zapamiętała pani dzień 1 września?
Zapamiętałam dzień Powstania, ale wojny – nie.
- Kiedy pani dowiedziała się, że jest wojna? Jak to wyglądało na Pradze, gdzie mieszkaliście?
Przypominam sobie, że za Wisłą stali ruskie i nie wchodzili do Warszawy.
- To było w czasie Powstania, a mówimy o pierwszych dniach wojny. Nie widziała pani wojsk niemieckich na Pradze?
Wojska niemieckie pamiętam, jak maszerowali. Ten obraz pamiętam, mam w oczach, bo oni szeregiem szli, całą ulicą i według rytmu. Ale czy to było przed Powstaniem, czy przed wojną?
- Co państwo robili w czasie okupacji, jak już wojna wybuchła? Jak się wtedy żyło?
W czasie okupacji to już do domu nie trafiłam, tylko wywieźli mnie do Niemiec.
- W czasie okupacji pani pojechała do Niemiec?
Tak. Pamiętam, przerwa była w działaniach wojennych. Czołg stał w Alejach Jerozolimskich i był przekop przez Aleje, jak Widok. Schylonym się szło. Ludzie szli, bo zrobili dzień przerwy, żeby ludzie się kierowali na Pruszków.
- Mówimy już o Powstaniu, ale wróćmy do czasów okupacji. Jak pani zapamiętała, kiedy Warszawa była pod okupacją niemiecką? Jak się wtedy żyło? Byliście wtedy cały czas w Warszawie? Czym się wtedy pani rodzina zajmowała? Nie chodziła pani do szkoły?
Nie. Wiem, że jak Powstanie wybuchło, wszystkie głośniki śpiewały: „Oto dziś dzień krwi i chwały”. Wszyscy się cieszyli, barykady stawiali. Była [barykada] róg Chmielnej i Marszałkowskiej. Barykady stawiliśmy, znosiliśmy meble, szafy na barykady. To pamiętam, a przed wojną nie [pamiętam].
- Czy ktoś z pani rodziny był w konspiracji?
Nie. Brat był wywieziony w łapance, bo łapanki robili. W Niemczech był pięć lat.
- Czy była pani świadkiem takiej łapanki?
Tak. Jechał samochód i stanęli, i od razu do budy. Brat szedł z dwoma kolegami, trzech młodych chłopaków. Od razu ich do budy [załadowali] i zawieźli ich na Pragę, na Skaryszewską. Tam byli i wywieźli ich do Niemiec.
Nie, on był na robotach w Niemczech pięć lat. Mówił, że jak kopali okopy, to ruskie weszli. Chcieli do nich strzelać, a oni krzyczeli: „Nie strzelajcie, bo tu Polacy są!”. Tak mi opowiadał.
- Z czego Państwo żyli w czasie okupacji? Pani miała piętnaście, siedemnaście lat. Była pani dojrzałą dziewczyną. Pamięta pani, co robiła w czasie okupacji?
W czasie okupacji byłam w szpitalu sanitariuszką.
Tak.
- Mówię o czasach przed Powstaniem.
Przed Powstaniem nic nie działałam. To tak przypadkowo było.
- Nie pamięta pani, czym się pani wtedy zajmowała? Nie chodziła pani do szkoły? Uczestniczyła pani w tajnych kompletach? Było jakieś nauczanie?
Nie. Nigdzie nie chodziłam, nic nie robiłam. Przy rodzicach byłam.
Tak jak mówiłam, ojciec pracował w fabryce mydła. Mama nigdzie nie pracowała, tak że skromne życie było.
- Dawało się jakoś przeżyć czas okupacyjny?
Tak.
- Widziała pani Niemców na Pradze? Była pani świadkiem tego, co robili, jakichś rozstrzeliwań? Widziała lub słyszała pani o czymś takim?
Pamiętam, że Niemcy wchodzili do Warszawy. Ale czy to było przed Powstaniem? Pamiętam, że maszerowali równo i rzędem, i niebieskie mundury mieli. To mi się przypomina.
Tak. Wiedzieliśmy, że coś będzie niedobrze, bo Polaków gdzie złapali, to zaraz rozstrzeliwali.
- Państwu na szczęście nic się nie stało w czasie okupacji, tak?
Tak.
- Przejdźmy do wybuchu Powstania. Jak pani zapamiętała dzień wybuchu Powstania? Czy mówiło się coś o wybuchu Powstania jeszcze przed Powstaniem?
Mówiło się, że coś się będzie działo. Jak Powstanie wybuchło, to w głośnikach śpiewali: „Oto dziś dzień krwi i chwały”, ludzie się cieszyli, barykady ustawiali. Pamiętam barykady przy Chmielnej i Marszałkowskiej. Przez Aleje [Jerozolimskie] robili przekop, żeby ludzie mogli uciekać na drugą stronę Alej. Nie zdawaliśmy sobie w ogóle sprawy... Niemcy nastawiali działa. Myśmy to nazywali „krowa”. Jak puścili to działo, to najpierw wyło i cug szedł. Jak szłam ulicą, to ten cug mnie chciał przewrócić. Trzeba było się chować, bo wiadomo, że ta bomba w tym kierunku wybuchnie, działo wybuchnie. Takie działa mieli. Myśmy to „krowa” nazywali, bo to ryczało: „Łuuu, łuuu!”. I już wiadomo, że gdzieś leci [ten pocisk]. Jeszcze byli „ptasznicy”. Powstańcy ich łapali, bo oni siedzieli na dachu i nadawali światłami czy czymś, w które miejsce mają uderzyć. Złapali takiego, pamiętam.
- Co z nim zrobili, co się z nim stało?
Potem pamiętam, że wody nie było w Warszawie. W Powstaniu w ogóle nie było wody. Po wodę [wysyłali] Niemców, co [ich] w niewolę [złapali], co nie zdążyli uciec. Swastyki mieli na plecach pomalowane i wysyłano ich po wodę. Woda była tylko na rogu Nowego Światu i Krakowskiego [Przedmieścia]. Studnia artezyjska była wykopana i wodę w kubełkach [przynosili]. Jak ludzie stali z kubełkami po wodę, to samoloty nisko oblatywały i ludzi ostrzeliwały. Wody nie było w ogóle. Pamiętam, że tam gdzie byłam, na Chmielnej, jak bandaże praliśmy po rannych, woda w balii była jak krew czerwona, bo w tej samej wodzie się płukało. Rannych tam znosili, bo w tym domu była tak zwana klinika Webera. Była dla kobiet rodzących, ale że tam byli lekarze… Jak zaczęli znosić rannych do tego domu, to jeden przy drugim leżał. Była brama wyjściowa murowana, pod budynkiem. To nie było na gołym powietrzu. Rannych naznosili, po mieszkaniach dali. Ludzie mieszkali na pierwszych piętrach, to rannych rozdali po mieszkaniach, żeby leżeli, bo nie było gdzie. Na placu Bankowym chowali trupy. Nie było trumien, tylko w prześcieradłach białych [się chowało]. Pamiętam, że jakiś dowódca umarł, to trumnę gdzieś znaleźli i w trumnie go pochowali. Na placu Bankowym tych trumien, trupów tyle było, że potem, po wojnie, jak ekshumacja była, to rozkopali to wszystko i wywozili trupy.
- Pani mieszkała na Pradze. W jaki sposób znalazła się pani w Śródmieściu?
Wyszłam na randkę do chłopaka.
Mój chłopak był w wojsku, ale kim on był, to nie wiem.
- Był w wojsku regularnym czy w AK?
W AK.
- Gdzie się Państwo umówiliście?
Umówiłam się na randce i wyszłam, i już jego tam nie zastałam. Po wojnie się spotkaliśmy, po Powstaniu.
- Jak się nazywał pani chłopak?
Nie wiem. Był bardzo przystojny chłopak, ja też byłam ładna dziewczyna, ale jak on się nazywał, to nie wiem. Potem, jak mieliśmy spotkania Powstańców z Lechem Kaczyńskim, to poznałam go, widziałam, był. Ale jak on się nazywał, to nie wiem. Odznaczali wtedy za Powstanie.
- Kiedy pani dotarła do Śródmieścia? To było już w trakcie Powstania?
Do Śródmieścia dotarłam i pamiętam, jak byłam w Śródmieściu, i zobaczyłam, że Powstańcy, chłopaki z bronią lecą. Chciałam do domu uciec, na Pragę. Już wleciałam na most Poniatowskiego, a z tamtej strony stał wojskowy i kazał mi się wrócić. Ale zanim się wróciłam, to na dole, pod mostem były strzały. Wiatr był, a ja byłam w kloszowej sukience. Przychodzę i patrzę, a ja mam dziury w spódnicy. Poprzestrzeliwaną miałam spódnicę, a nic mi się nie stało.
- Czyli do Śródmieścia dotarła pani przez most bez problemu?
Tak. Wtedy jak doleciałam, prędko chciałam do Śródmieścia. Z mostu się wycofałam. Na Pragę już nie szłam, tylko do Śródmieścia, wpadłam na Chmielną. Dalej już nie leciałam, bo barykada była. Już barykady się stawiało.
- Wiedziała pani, dokąd idzie? Uciekała pani z mostu i wiedziała, dokąd iść?
Nie, przypadkowo.
- Dotarła pani na Chmielną?
Tak.
- Co to za miejsce było? Co było na Chmielnej?
Nawet pamiętam numer, Chmielna 34. W tym domu byli lekarze dla kobiet, które rodziły. Jak tam wpadłam, to już dalej nie poszłam, bo barykada była. Już tam zostałam, naprzeciwko kina „Atlantyk”. Już śpiewali „Oto dziś dzień krwi i chwały”. Wesoło było, bo nie wiedzieli, jak to się skończy. A potem [Niemcy] kazali nam opuścić Warszawę.
- Pamięta pani, kiedy dotarła na Chmielną? Który to był dzień Powstania? Jaka to była data?
W 1944 roku.
- To był początek Powstania?
To był początek.
- Musiało to być na początku sierpnia?
Tak. Powstanie wybuchło.
- Czy miała pani znajomych w Śródmieściu? Pani przyszła do szpitala. Miała pani tam kogoś znajomego, kto przyjął panią, wprowadził? Po prostu z ulicy pani przyszła?
Nie. Ponieważ tak dużo rannych tam przynosili, to się przydałam do opieki nad rannymi. Dlatego zostałam sanitariuszką. Pamiętam, że byli tam lekarze. Najpierw mieli leki znieczulające, to ranni, jak ich przynosili, to nie krzyczeli. Potem już krzyczeli, bo nie mieli leków znieczulających. To był jeden krzyk. Tam nie można było wytrzymać. Pamiętam też, że śluby brali. Ksiądz dawał ślub w zwykłym podwórku. Ołtarze stawiali na podwórkach. Ślub wzięli i zaraz zginął narzeczony, potem mąż. Takie przeżycia się przypominają człowiekowi.
- Mieliście co jeść na Chmielnej? Jak sobie dawaliście radę z jedzeniem, wodą?
Wody nie było, ale po wodę wysyłaliśmy Niemców, co się dostali do niewoli. Woda była na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Chmielnej, bo tam studnia artezyjska była i wszyscy szli tam po wodę. A z jedzeniem, to ludzie wiedzieli, że coś się będzie działo i w piwnicach mieli zapasy, w słoikach różne drzemy, nawet słoninę. To w piwnicach było, w mieszkaniach nawet.
- Czyli mieliście zaopatrzenie w szpitalu?
Tam nie było jedzenia. Akowcy szli, znajdowali w piwnicy i przynosili nam jakieś drzemy, jakieś puszki, ale głód był.
- Pani była całe Powstanie na Chmielnej?
Tak.
- Widziała pani wojska niemieckie w okolicy?
Oczywiście, przecież jak wchodzili do Warszawy, to widziałam.
Tam oni się nie pokazywali. Kilku schroniło się do tej najwyższej kamienicy, pamiętam, w Warszawie. Tych Niemców wyprowadzili. Ale czy ich rozstrzelali?
- Mówi pani o budynku PAST-y?
Tak.
- Była pani świadkiem ataku na ten budynek?
Właśnie z PAST-y ich wyprowadzili, bo oni się w piwnicy schowali. Jak wychodzili, to ręce trzymali w górę. Ale oni ich wszystkich nie zabili. Część z nich puścili, bo tam byli z dużymi odznaczeniami.
- Była pani świadkiem bezpośrednich walk w Śródmieściu? Nalotów?
Naloty były bez przerwy. Pamiętam, jak zrobili przerwę, żeby ludzie, cywile wyszli z Warszawy. Skierowaliśmy się w stronę Pruszkowa czy gdzieś. Stamtąd nas do Niemiec wywieźli na roboty. Niemcy stali, pamiętam, dzieci, ludzie z tobołkami szli. Niemcy dawali dzieciom. pomidory Myśmy nawet nie wiedzieli, że pomidory dojrzały.
- Wrócę do Śródmieścia. Czy było czuć, że zbliża się koniec Powstania?
Tak.
- Jakie były wtedy nastroje?
Koniec Powstania – wtedy nam kazali wyjść z Warszawy.
- Jak to przebiegało? Przyszli do szpitala Niemcy? Może akowcy przyszli, żeby ewakuować szpital?
Wiem, że czołg jeździł w Alejach [Jerozolimskich]. Był przekop przez Aleje i myśmy schyleni szli, bo zrobili przerwę, żeby ludność cywilna wyszła z Warszawy.
- Czyli szpital został w całości ewakuowany?
Tak. I wtedy, jak myśmy przeszli przez Aleje [Jerozolimskie], to kazali wszystkim iść w stronę Pruszkowa.
- Niemcy przyszli do szpitala i kazali wam wyjść?
Nie. Było ogłoszenie, przez megafony chyba dali [znać], żeby ludzie kierowali się na Pruszków.
- Co stało się z rannymi w szpitalu, z lekarzami?
Rannych chyba Niemcy dobijali. Rannych nikt nie niósł. Kazali ludności cywilnej opuścić Warszawę i wtedy wyszłam z Warszawy.
- Miała pani kontakt ze swoimi rodzicami w czasie Powstania?
Nie. Mama po Powstaniu mnie szukała. Most był zburzony, to po Wiśle szła, po krach. Opowiadała, że weszła do Warszawy, a tam cisza, gruzy, żywego człowieka nie było, bo byliśmy wywiezieni. Jak kazali nam się kierować na Pruszków, to podstawili wagony towarowe i nas wywieźli do Niemiec na roboty.
Mnie wywieźli do miasteczka, Lauter się nazywało, w Saksonii, do fabryki zbrojeniowej. Wypalali hełmy na prasach. Byłam przy wtryskarce, robiłam metalowe płyty, przewracałam, a że niemiecki znałam trochę, to łatwiej mi się było porozumieć i dali mi lepszą pracę. Bo tak to maczali w ropie te hełmy, śmierdzieli, nie mogliśmy się domyć z tego. Tam nas potem Amerykanie wyzwolili, Amerykanie weszli.
- Proszę powiedzieć, jak byliście traktowani przez Niemców na robotach?
Jak nas zawieźli do Niemiec w wagonach i wysiedliśmy w tym niemieckim miasteczku, to stały niemieckie dzieci i wymyślały nam:
Polnische Banditen, pamiętam. My głodni bez jedzenia, bez picia, w towarowych wagonach. Później, jak już tam byłam, Amerykanie weszli, Ukraińcy też byli.
- Jak wyglądało wyzwolenie obozu?
Wyzwolenie wyglądało tak, że weszli Amerykanie i mówili, że możemy już jechać do domu. Pamiętam, że deszcz padał. Myśmy byli na ciężarówce. Amerykanie poprosili, żebym weszła do szoferki, czekoladę mi dali. Już wiedzieliśmy, że to już koniec wojny i możemy wracać do domu.
- Wspomniała pani coś o Ukraińcach?
Ukraińcy podszywali się pod Polaków, przypinali sobie „P”, jak wracaliśmy do Polski, ale na granicy, blisko Polski, wzięli tych wszystkich Ukraińców i za druty wsadzili.
To chyba Niemcy byli. Czy Polacy? Nie wiem, kto tak zrobił. Pamiętam jak dzisiaj, że oni sobie poprzypinali „P”, a po rozmowie ich poznali, że to nie Polacy, i wsadzili ich za druty.
- Pani od razu zdecydowała się wracać do Polski? Od razu wróciła pani do Polski i pojechała do Warszawy?
Nie. Od razu do Polski nie wróciłam. Jak Amerykanie nas wyzwolili, to pojechałam do Bawarii. Tam się poprawiłam, bo byłam wygłodzona, bardzo chuda. Tam Amerykanie nam dawali zupy na mięsie, wszystko z mięsem. W Niemczech tylko brukiew dostawaliśmy gotowaną, a tutaj nam Amerykanie zupy z mięsem dawali, normalne jedzenie. Wtedy wróciliśmy do Polski. Pamiętam, że na granicy nas badali i ważyli. Kazali rozebrać się do naga i stanąć na wagę. Patrzę, a ja ważę siedemdziesiąt kilogramów. Teraz ważę pięćdziesiąt pięć.
- W którym roku pani wróciła do Polski? To było już po zakończeniu wojny?
To było już, jak Amerykanie zajęli i wyzwolili Polaków z niewoli.
- Który to był rok, jak pani wróciła?
W którym to roku mogło być? Nie wiem, w którym to roku było. Nie pamiętam.
- Pojechała pani od razu do Warszawy?
Tak, jak nas wyzwolili, przyjechałam do Warszawy. Mój brat był pod ruskimi w niewoli, wrócił ranny i leżał. A ja się tak poprawiłam na amerykańskim jedzeniu, że jak przyszłam, to on mnie nie poznał. Mówi: „To ty?”. On był ranny w ramię, odłamek miał. W Wiśle się wykąpał, jeszcze się zaziębił. Poszedł i mu wyjęli [odłamek]. Tak że cała rodzina miała wojnę.
- Kiedy spotkała się pani z rodzicami?
Z rodzicami się spotkałam, jak wróciłam. Pamiętam, jak wróciłam, to mosty były zburzone i nas wieźli przez Wisłę takim drewnianym… Drzewa tylko leżały, podtapiały się. Mówię: „Boże, czy nasz dom będzie stał?”. Tak się modliłam po drodze. Przywieźli nas, bo tramwaje nie chodziły ani nic. Na ciężarówkę weszłam i się modliłam, żeby domy stały na Nieporęckiej, bo mieszkałam na Nieporęckiej. Jak jechałam na Pragę, wysiadłam i patrzę, a domy stoją.
- Rodzice byli cały czas w tym domu?
Ojca już nie miałam, bo zginął w wypadku samochodowym, tylko mama była, siostra i brat.
- Co pani robiła po wojnie, jak wróciła do Warszawy? Co się z Panią działo?
Nic nie było, wszystko zburzone, same gruzy były. Zburzona była cała Warszawa. Mieszkań nie było, nic nie było, z tym że na Pradze mieszkania, domy stały. Ale w Warszawie było wszystko zburzone. Nie było domów.
- Co pani robiła po wojnie? Uczyła się, czy może poszła do pracy?
Do pracy. Moja pierwsza praca: zrobiłam kurs maszynopisania i dostałam się do pracy w RSW „Prasa” na Smolnej. Biuro prasowe było i pracowałam jako maszynistka. Tam poznałam męża, bo on mieszkał na Smolnej i tam często spacerował. Po wojnie, pamiętam, myśmy dostali odszkodowanie z [Fundacji] „Polsko-Niemieckie Pojednanie”. Wtedy musiałam podać ostatnie miejsce pracy czy pierwsze miejsce pracy po wojnie, już nie pamiętam. Wtedy jakieś pieniądze dostałam, jakieś 5 tysięcy za odszkodowanie, że byłam w Niemczech na robotach. „Polsko-Niemieckie Pojednanie” to się nazywało.
Warszawa, 15 lipca 2011 roku
Rozmowę prowadził Arkadiusz Stani