Bronisław Albin Chodorowski

Archiwum Historii Mówionej


Nazywam się Bronisław Chodorowski, mam też i drugie imię po moim dziadku – Albin.

  • W czasie Powstania używał pan nazwiska?


Chodorowski.

  • W jakiej dzielnicy pan przebywał?


W Śródmieściu, w mieszkaniu moich rodziców, Aleje Jerozolimskie 53.

  • Proszę podać rok urodzenia.


1924 rok.

  • W nawiązaniu do roku urodzenia, gdzie się pan urodził, w jakim domu się pan wychowywał?


Urodziłem się w Warszawie, w znanym miejscu, w szpitalu położniczym na ulicy Karowej. Moi rodzice byli młodymi ludźmi, ojciec miał dwadzieścia pięć lat, a matka około dwudziestu lat. Byłem pierworodnym synem. Jak się wywodziły moje rodzinne koneksje? Ojciec był z dalekiej Ukrainy, gdzie po śmierci swojego ojca działał w majątku ziemskim. To był dość duży obiekt, który oczywiście po I wojnie światowej musieli opuścić.

  • Czym ojciec zajmował się w Warszawie?


W Warszawie to różne były sprawy. W biznesie pracował, jakiś czas był urzędnikiem skarbowym, potem znowu działał w biznesie.

  • Czy miał pan rodzeństwo?


Tak, siostrę Alinę, która została lekarzem.

  • Do jakiej szkoły zaczął pan chodzić w Warszawie przed wojną?


Zacząłem [edukację], jeszcze nie mając siedmiu lat. Mieszkaliśmy w Pruszkowie i była tam prywatna szkoła w pałacu Potulickich, do której [poszedłem]. Tak jakoś się zdarzyło, że w ciągu roku zrobiłem dwie klasy. Ojciec doszedł do wniosku, że nauka w szkole prywatnej to jakoś tak nie bardzo może wpływać na męskość. Wobec tego poszedłem do zwykłej szkoły powszechnej, jak to się wtedy nazywało. Najpierw mieściła się na Nowym Świecie, a potem na ulicy Królewskiej, chyba numer 18.

  • W Warszawie?


W Warszawie. Potem przyszedł czas, kiedy trzeba było myśleć o tak zwanym wykształceniu średnim. Była sprawa dostania się do państwowej szkoły, które (mówmy szczerze) miały wyższy poziom niż prywatne. Trzeba było najpierw przejść test psychofizyczny, to było na ulicy Jezuickiej, kandydatów do tej szkoły (zaraz powiem, co to za szkoła) było na trzydzieści miejsc stu siedemdziesięciu kandydatów, więc nieźle. Próbę psychotechniczną złożyłem pozytywnie i zostałem dopuszczony do egzaminu ogólnokształcącego. Gdzie? Właśnie w Państwowym Gimnazjum imienia Tadeusza Czackiego.

  • Który to był rok?


1936 rok. To było gimnazjum z duża tradycją, bo po powstaniu styczniowym wszystkie szkoły, szczególnie średnie, Rosjanie zamknęli. Dopiero w latach siedemdziesiątych, konkretnie jeżeli chodzi o moją szkołę, w 1876 roku, Zgromadzenie Starszych Kupców Warszawy stworzyło pod dyrekcją Jana Pankiewicza (a jest ulica [jego imienia], to jest ten sam dyrektor) szkołę średnią, ale oczywiście bez uprawnień, na przykład w zakresie zdawania matury, to wszystko było zastrzeżone dla szkół państwowych, rosyjskich. [W szkole] znalazłem się od września 1934 roku, a rok wcześniej w 1935 roku skończył tę szkołę późniejszy ksiądz Jan Twardowski, z którym tak się zdarzyło, że byłem długie lata zaprzyjaźniony.

  • Proszę powiedzieć, jaki wpływ na Pana wywarła szkoła?


Niezwykły. To była szkoła, gdzie rzeczywiście byli wyśmienici nauczyciele, niektórzy z nich byli nawet profesorami szkół wyższych. Rzeczywiście nauka była bardzo intensywna, bardzo wymagająca, ale wydaje mi się, że skuteczna.

  • Czy już w tej szkole należał pan do harcerstwa?


Tak, należałem do wszystkich możliwych rzeczy w tej szkole, do harcerstwa do 27. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej, która miała [możliwość] używania tytułu: Najstarsza Drużyna Rzeczpospolitej. Oczywiście kiedy do niej wstąpiłem, byłem bardzo młodym chłopakiem, dwunastolatkiem, ale już właśnie harcerstwo w nas zaprawiało do skutecznej pracy. W 1939 roku w harcerstwie osiągnąłem stopień archiwisty. Całe archiwum tej drużyny, która działała od 1910 roku, znajdowało się w moich rękach.

  • Jak pan zapamiętał 1 września 1939 roku?


To była sprawa szczególna, mianowicie nasza drużyna już od początku niepokoi przed wybuchem wojny uczestniczyła w różnych akcjach. Sam uczestniczyłem najpierw w udziale kontroli bagaży nadawanych, bo taka była sytuacja, że kilka dworców w Polsce przez nadany bagaż zostało wysadzonych w powietrze. Do nas należało sprawdzanie bagażu i gdybyśmy gdzieś mieli jakieś wątpliwości, to żandarmeria przejmowała bagaż i tego, kto nadawał.

  • Jak pan te kontrole robił?


Odpakowanie bagaży i zobaczenie, co w nim jest.

  • To było gdzie, na Poczcie Głównej, na dworcu?


Na Dworcu Głównym, przy nadawaniu jako przesyłki kolejowe.

  • Jakie jeszcze akcje podejmowaliście?


Potem zaczęła się ogromna ucieczka z terenów zachodnich i północnych. Dużo rodzin z dziećmi przez Warszawę przejeżdżało, chcąc się znaleźć gdzieś w bezpiecznym miejscu.

  • Ale mówimy jeszcze przed wrześniem?


Przed wrześniem. Między innymi zajmowałem się pomocą rodzinom ewakuującym się.

  • Na czym ta pomoc polegała?


Umieszczenie ich w wagonach, pomoc w jakimś dostarczeniu… Na przykład miałem przygodę, kiedy na Dworcu Głównym, rodzina z Poznańskiego czy Pomorskiego… Miałem koszyk jakiś z ich dzieckiem. W pewnym momencie oni już załadowali, pociąg rusza, a ja z dzieckiem zostaje…

  • Co się stało?


Wskoczyłem w biegu z dzieckiem, dojechałem do Warszawy Wschodniej i przekazałem ku ich wielkiej radości to dziecko.

Potem nasza drużyna (to już w pierwszych dniach wojny) miała zadanie w Wojskowym Instytucie Naukowo-Oświatowym przy ulicy Nowy Świat 19. Do naszych zadań należało dostarczanie różnych materiałów do poszczególnych jednostek wtedy działających i znajdujących się w Warszawie, oczywiście nie zaglądaliśmy, co w tych materiałach było, tylko dostarczaliśmy. To była praca gońca, bym powiedział. Trwało to do chyba 4 lub 5 września. Wybuch oczywiście wojny wynikł zarówno ze słuchu, gdyż zaczęło się od razu bombardowanie Warszawy, jak i widokowo, bo widać było te samoloty nadlatujące…

  • Pan do 1 września gdzie był, w domu?


Nie, byłem wtedy w WINO: Wojskowym Instytucie Naukowo-Oświatowym. Potem w noc, jeżeli noc nie była przewidziana do działania, to wracałem do domu. Potem było słynny apel Umiastowskiego: „Mężczyźni, wychodźcie z Warszawy!”. Aczkolwiek byłem jeszcze młody, miałem piętnaście lat, ale mój ojciec doszedł do wniosku, że jestem mężczyzną, i razem poszliśmy na tak zwany szlak Umiastowskiego. Daleko nie doszliśmy, tylko do Otwocka i z Otwocka wróciliśmy z powrotem do Warszawy. Potem całe oblężenie Warszawy… Mój ojciec pracował w straży obywatelskiej, jakieś miał zadania, ale między innymi wsławił się w tym, że przejeżdżał wielokrotnie przez mosty, które były bombardowane, ale Niemcy nie chcieli ich zniszczyć, powiedzieli, że im będą potrzebne, tylko ostrzeliwali szrapnelami. Ojciec miał taki pomysł, że kiedy szrapnel wybuchł, to on natychmiast przez most z największą szybkością przeskakiwał samochodem, potem był następny szrapnel, już był po drugiej stronie, w ten sposób było. Powrócił do Warszawy przez nas, ucieszyło to moją mamę, moją babcię, siostrę. Ale szczęście nie trwało zbyt długo, bo chyba 25 września, w czasie słynnego bombardowania Warszawy, dom nasz spłonął. Schroniliśmy się gdzieś do rowów przeciwlotniczych, a potem byliśmy w kilku mieszkaniach, wreszcie w Alejach Jerozolimskich, gdzieśmy już do Powstania się znajdowali.


  • Co się z panem działo po wrześniu, zaczął pan chodzić do szkoły czy na komplety, jak to wyglądało?


Na komplety [nie chodziłem], przede wszystkim pracowałem.

  • Oficjalnie pan pracował?

 

Pracowałem i faktycznie… Natomiast komplety odbywały się też w naszym mieszkaniu. Przychodzili profesorowie, mieliśmy małe grupy, sześcio-, ośmioosobowe, na stole znajdowała się kawa (oczywiście ta fałszywa kawa) i karty, bo to nie miały być lekcje. Jakoś szczęśliwie się udało. Zresztą nasza szkoła Czackiego miała wielkie szczęście, bo nie było żadnej wpadki. Nawet kiedy się odbywała matura na Pradze, na dole była łapanka, a na górze odbywała się matura.

  • Czy pan w tej maturze uczestniczył?


Nie, ale moi koledzy tam się znaleźli.

  • Wspomniał pan, że pan pracował oficjalnie, gdzie pan pracował?


W prywatnej firmie, na Emilii Plater. Firma się nazywała „Akuston”.

  • Co pan tam robił, mając 15 lat?


Potem miałem szesnaście i siedemnaście, więc różne rzeczy [robiłem]. Zacząłem od pracy, bym powiedział, porządkowej, a potem już i [zajęć] biurowych.

  • Cała okupację pan pracował w tej jednej firmie?


Tak.

  • Kontaktów z harcerstwem pan nie zerwał?

 

Nie. Jeżeli chodzi o zerwanie z harcerstwem to raczej tak było, bo nasza drużyna chociaż taka wspaniała, to nie wykazała jakiejś wielkiej aktywności, nie wiem dzisiaj dlaczego. Natomiast jeżeli chodzi o inne kontakty, no to już zaraz w październiku 1939 roku – znane nazwiska Stasiu i Jan Danglowie, którzy byli też absolwentami naszego gimnazjum, wtedy przy ich udziale powstała ta tajna organizacja polska i tam zacząłem działać, ale oni zostali aresztowani. Minie się udało jakoś uniknąć tego i w ten sposób nie miałem z nimi kontaktu.

  • Kiedy ponownie miał pan kontakt z konspiracją?


To się zaczęło zaraz w 1941 roku i w 1942 był znowu finał. Tak się zdarzyło, że dostałem zadanie (no z różnych względów) dostarczenia pewnych rzeczy aż do Krzemieńca. Tam się znalazłem i kiedy załatwiłem wszystko, co było potrzeba (zresztą tam była siostra mojego ojca, tak że miałem ułatwione zadanie), zostałem w drodze powrotnej aresztowany i spędziłem kilka miesięcy w więzieniu w Krzemieńcu.

  • Kto w ogóle pana poprosił o przewiezienie tych rzeczy, kto się z tym zwrócił, do przewiezienia do Krzemieńca?


Dzisiaj nie pamiętam nazwiska.

  • Nie wie pan, jaka to była organizacja, kto to był?


Technika konspiracji, jeżeli była dobra, to była oszczędna w informacji.


  • Proszę opowiedzieć o pobycie w więzieniu w Krzemieńcu?


Dostałem się do więzienia, sześćdziesiąt osób w celi, warunki – jak w więzieniu. Ale jedno muszę powiedzieć – byłem przesłuchiwany wielokrotnie, przyjechałem do ciotki, innych nie było względów. Na szczęście ciotka przydała się (mówmy sobie szczerze). Nawet mnie nie bili, muszę powiedzieć, a niektórzy z tej celi przychodzili bardzo zmasakrowani. Oczywiście głód, ale przy sześćdziesięciu osobach to można było (jeśli stanęło się ponownie do kolejki po tą zupę, która nie była zupą) dostać jeszcze jedną miskę zupy albo w tak zwaną mordę.

  • Gdzie pan został aresztowany i dlaczego?


W drodze pod Krzemieńcem.

  • Czyli nie dojechał pan do Krzemieńca?


Pojechałem, odbyłem, załatwiłem, co miałem, i wracałem do Warszawy. Miałem na to odpowiedni dokument, na dostanie się do pociągu w Brodach, ale tam już nie doszedłem.

  • Był pan aresztowany w czasie jakiejś łapanki?


Nie, po prostu zatrzymali mnie po drodze.

  • Jak długo był pan w Krzemieńcu?


Około czterech miesięcy. Mój ojciec był bardzo dzielny, jeszcze były znajomości i na pewno wykupili mnie, bo też mi się nie chwalili, jaką metodą mnie stąd [uwolnili]. Jedno wiem, że do Krzemieńca pojechałem pojedynczo, natomiast wracałem z ogromna kolonią – wszy. Więzienie było okropnie zawszone.

  • Który to był rok?


1942 rok.

  • Co pan robił po powrocie do Warszawy?


Zacząłem studia. Też to była szkoła, która zasadniczo oficjalnie działała, ale zacząłem studia i zrobiłem do Powstania dwa lata.

  • Jakie pan miał jeszcze w czasie okupacji kontakty? Czy miał pan kontakty z wizytkami?


Ja bym powiedział, że nie tyle organizacyjne, ile personalne.

  • Czy w czasie okupacji jeszcze wydarzyły się rzeczy, o których chciałby pan opowiedzieć?


Już wspomniałem o kompletach, które odbywały się u mnie. Poza tym co mogło być interesujące? Na przykład z takich ciekawostek – byłem administratorem pisma młodzieżowego przed wojną „ Promień szkolny”, gdzie zresztą umieścił pierwszy swój wiersz drukiem Janek Twardowski. Kiedy nasza szkoła płonęła, to pomagaliśmy ewakuować różne rzeczy i wśród nich był powielacz, na którym w swoim czasie, zanim „Promień szkolny” był drukowany, to wychodził na powielaczu. Powielacz okazał się szczęśliwy, cały czas od 1939 roku do 1944 pracował w konspiracji, bo go przekazałem (nawet w kolorze). Brał udział w czasie słynnej akcji „N”. To był kamuflaż. W czasie Powstania dokonał swojego żywota, bo spłonął.

  • Czy pan w tym uczestniczył? Chodzi mi o drukowanie w dalszym ciągu na powielaczu?


Nie, nie.

  • Pan tylko przekazał powielacz?


Przekazałem i od razu od października zaczął działać. Oczywiście nie będę się tu w szczegóły wdawał, no ale różne kontakty były. Niestety dużo moich kolegów znalazło się w obozach. Danglowie na przykład, (z którymi byłem bardzo zaprzyjaźniony, Jurek Dangel był najmłodszy brat, bo już starszy Stasio i Jan Dangel. Z nimi miałem kontakt. Jurek Wesołowski, Stappu i inni. Mieliśmy nasze spotkania, ale nie było jakichś sensacyjnych rzeczy do ujawnienia.

  • Proszę opowiedzieć o swoim kontakcie z księdzem Twardowskim.


Z księdzem Twardowskim, to jest sprawa dość specyficzna. Ksiądz Twardowski urodził się w roku 1915. Najpierw był w szkole powszechnej, ale to tylko kilka lat, a potem trafił do nas, do Czackiego i maturę zrobił w 1935 roku.

  • Kiedy pan robił?


Zacząłem naukę (jak powiedziałem) w 1936 roku. Janek w tym czasie studiował na uniwersytecie polonistykę, zrobił dyplom magistra, ale w roku 1945, bardzo wcześnie poszedł do seminarium. Kiedy go pytałem się: „Jak to się stało, żeś ty trafił do seminarium?”. – „Wiesz jak? Przyśniło mi się”. Był zresztą wyśmienitym księdzem. Szczególnie na przykład słynne jego… Z Jankiem nawiązałem [kontakt po wojnie], bo przed wojną to oczywiście nie, on był już maturzystą, a ja byłem pierwszoklasistą, to jest ogromna [różnica].

  • Pierwsze spotkanie?


W 1959 roku, kiedy on został rektorem kościoła wizytek. Potem jak on przebywał na wakacjach (na przykład), to odwoziłem go, odwiedzałem, przywoziłem i właściwie aż do jego odejścia w roku 2006 mieliśmy stale kontakt. Zacząłem służyć do mszy natychmiast po wejściu do naszego gimnazjum. Katechetą naszym był ksiądz Pyrzakowski, który mnie namówił, żebym służył do mszy. Tak od października aż do dnia dzisiejszego służę, i to gdzie? U wizytek. Będzie w tym roku siedemdziesiąt pięć lat. Jestem chyba najstarszym ministrantem w Warszawie.

  • Proszę opowiedzieć o okresie okupacji, kiedy pan był ministrantem, kiedy pan miał kontakt z księdzem Twardowskim, czy wydarzyły się jakieś zdarzenia?


W czasie okupacji nie miałem…

  • Nie miał pan kontaktów z księdzem Twardowskim?


Nie, nie. Zacząłem od 1959 roku, kiedy on został rektorem tego kościoła. Jak już powiedziałem [Janek] wstąpił do seminarium w 1945 roku. Kiedyś, bo on lubił takie różne powiedzonka. Kiedyś przyszli do niego klerycy i Janek pyta się któregoś z kleryków, bo on był takim ojcem duchownym w seminarium: „Powiedz mi, jak długo teraz to seminarium?”. (U niego trzy lata tylko trwało). Kleryk mówi: „Ja wiem, jakiś sześć, siedem lat”. – „To straszne, tego Matka Boska by nie wytrzymała”.

  • Czyli miał poczucie humoru?


Miał zawsze. Jego słynne „Dzienniki”, może opowiedzieć któryś?

  • Proszę.


Może coś z religijnego powiem. Zakopianka, autobus jedzie, zima, droga obmarznięta, w pewnym momencie na zakręcie zarzuciło bardzo, tyłem zawisł nad przepaścią autobus, wychodzą pobladli pasażerowie, wśród nich ksiądz. Kierowca autobusu [mówi] do księdza: „Proszę księdza, niewiele brakowało, żeby ksiądz się znalazł w niebie”. – „Boże, uchowaj”.

  • Wróćmy do czasów okupacji, był pan świadkiem drastycznych scen, sytuacji, do Powstania?


Muszę powiedzieć, że tego tyle było, różnych takich rzeczy, nie chciałbym tu wspominać tych rzeczy…

  • Są po prostu za trudne te rzeczy?


Za trudne, tak..

  • Rozumiem. W związku z tym przejdźmy do Powstania.


Drugiego dnia Powstania… Powstanie wybuchło we wtorek, wtedy deszcz padał. Drugiego dnia z okna [widziałem, że] (bo nasze mieszkanie było koło Dworca Głównego w Alejach Jerozolimskich) jakiś młody człowiek chciał przejść, bo wszystko było zamknięte. W tym momencie padł strzał, on upadł i leżał kilka dni w Alejach. To mi się utrwaliło w pamięci

  • No właśnie, wybuchło Powstanie 1 sierpnia, czy pan wcześniej przygotowywał się do Powstania, czy miał pan plany wzięcia udziału w Powstaniu, czy pan coś wiedział w ogóle na ten temat?


Były różne rzeczy u mnie. Na przykład: cały czas był odbiornik radiowy, miałem nasłuch i informowałem różne osoby, co tam usłyszałem. Tak że jeszcze odbierałem, bo prąd elektryczny był jeszcze w początku Powstania i była okazja mieć informacje tego, co dzieje się w Warszawie z Londynu.

  • Komu pan przekazywał te informacje?


Różnym osobom.

  • Wiedząc o tym, że one są w konspiracji?


Tak, tak oczywiście.

  • Pan sam w żadnej konspiracji, w żadnej grupie nie był?


Nie byłem.

  • Proszę powiedzieć, jak przebiegało Powstanie w pana przypadku. Mieszkał pan z rodzicami przy Alejach Jerozolimskich, proszę powiedzieć, co się działo?


No więc Powstanie. Najpierw byliśmy jeszcze w swoim mieszkaniu na drugim piętrze. Ten dom w ogóle był przedziwny. Mianowicie w domu na dachu znajdowało się stanowisko reflektorów przeciwlotniczych, oczywiście niemieckich. Był tam też hotel, gdzie mieszkali w nim też i Niemcy. I tak zostało nas… Około 20 sierpnia kazali opuścić [dom]. Przechodząc obok Szpitala Dzieciątka Jezus, tam się znalazłem z moją siostrą i z moją matką, natomiast ojciec musiał iść dalej, trafił do obozu w Pruszkowie i stamtąd został [wysłany] do obozu pracy w Lipsku.

  • Co działo się z panem?


Na ten temat miałem trochę wiedzy, może i praktyki. Pracowałem w szpitalu, to była bardzo trudna sprawa, śmiertelność była bardzo duża, ale na naszym terenie byli stale Niemcy. Szpital Dzieciątka Jezus był wśród Niemców, tak że różne rzeczy się działy, ale z nieznanych mi bliżej powodów, Niemcy względnie do tych, co pracowali na terenie szpitala, odnosili się dość umiarkowanie. Natomiast kiedy zapadła decyzja o ewakuacji szpitala, to było kilkanaście różnych, strasznych rzeczy. Sam doświadczyłem czegoś takiego, że „ukraińcy” (to właściwie RONA – Ruskaja Oswoboditjelnaja Narodnaja Armia) zgarnęli mnie pod płotem przy Szpitalu Dzieciątka Jezus, postawili do rozstrzelania. Stała się rzecz niezwykła, że drugi kolega (medyk, z uniwersytetu, z medycyny konspiracyjnej) też się tam znalazł i przechodził oficer niemiecki, który kwaterował w tym samym domu, w którym on mieszkał. Ten Niemiec (oficer) przysłał dwóch żołnierzy, żeby nas nie rozstrzelali „ukraińcy”.

  • Kiedy to było, pamięta pan datę?


Około 26, 27 sierpnia. Potem zostałem już w szpitalu, dalej pracowałem i w październiku byłem jednym z tych, którzy działali w zakresie ewakuacji szpitala do Milanówka. Potem znalazłem się w szpitalu w Milanówku, tam znowu też pracowałem i przyszedł styczeń, tak zwane wyzwolenie.

  • Proszę opowiedzieć o tym.


Z tych dramatycznych rzeczy, jeszcze z ewakuacji Szpitala Dzieciątka Jezus, to pamiętam od ulicy Oczki, była izba przyjęć – piętrowa. Jedna z pielęgniarek, sióstr, wpadła w oko tej RONY i ją tam prawdopodobnie chcieli zgwałcić. Ona się broniła i tak ich to rozwścieczyło, że z pierwszego piętra, z balkonu ją wyrzucili. Była u nas w szpitalu Frau Schwester, która miała dobre jakieś kontakty i była wiadomość, że gdzieś na Czerniakowie znajdują się w piwnicy ranni i trzeba im pomóc. Niemcy się zgodzili, żebyśmy poszli i z noszami wzięliśmy ich do szpitala, przynieśliśmy. Nie wiem, ich było chyba z dziesięciu.

  • Pamięta pan jeszcze akcje tego typu, właśnie niesienia pomocy?


Tak. Z ciekawszych rzeczy, trochę może niesamowitych, mianowicie zmarli mieli na jakimś drewnie, deszczułce napisane nazwisko i rok urodzenia, ale doszedłem do wniosku (jeszcze zakonnice tam były), żeby apteka dała butelki z korkiem, taki specjalny korek, szklany. Myśmy wszystkich [zmarłych] zaopatrzyli w butelki z nazwiskami, bo okazało się potem bardzo [przydatne], bo rodziny mogły po ponownej ekshumacji dojść do [danych] swoich bliskich.

  • Wśród tych zmarłych, większość była Niemców czy Polaków, o których pan mówi teraz?


Polacy. Niemcy mieli swój szpital.

  • Czyli tu chodziło głównie o Polaków?


O Polaków.

  • Jeszcze może przypomni się panu taki epizod, gdzie dokonaliście w sumie fantastycznych rzeczy?


Młody byłem, miałem dwadzieścia lat, ale widocznie miałem jakieś predyspozycje, bo ewakuacja tej części Szpitala Dzieciątka Jezus na mnie się opierała. Mówiłem może niedobrze, ale jako tako po niemiecku, wytargowywałem, co mogłem, ale między innymi u siostry w aptece znajdowały się pewne zapasy spirytusu. Bardzo to był użyteczny środek na przekonanie Niemców, co trzeba zrobić. A co trzeba było zrobić? Podstawić na przykład samochody do tego wywożenia, potem żeśmy kolejką EKD dowozili to do Milanówka, tam było gimnazjum w Milanówku, gdzie znalazł siedzibę Szpital Dzieciątka Jezus.

  • Tam był kolejna opieka nad chorymi i rannymi?


Tak, tak.

  • Co się działo z panem od stycznia, kiedy przyszło tak zwane wyzwolenie.


Przede wszystkim nie chciałem iść do wojska, co wtedy był nabór. Po drugie gdzieś trzeba było coś robić. Mieszkanie nasze ocalało w Alejach Jerozolimskich, moja siostra, siostrzenica w tym mieszkaniu zostali. Pojechałem do Łodzi i pracowałem w Polskim Radio.

  • Który to był rok?


To był 1945 rok, mniej więcej od marca, kwietnia do lipca. Potem wróciłem do Warszawy. Zamieszkałem w domu akademickim i kontynuowałem studia, których pierwszy etap skończyłem w 1948 roku.

  • Jakie to były studia?


To były studia techniczne. Najpierw studiowałem tak zwany pierwszy etap, szkoła inżynierska imienia Wawelberga i Rotwanda, a potem Politechnika Warszawska. Politechnika Warszawska – nawet otwarto mi przewód doktorski, ale różne wypadki się zdarzały, które uniemożliwiły mi zrobienie ostatecznie doktoratu.

  • Czy był pan represjonowany po wojnie czy nie?


Owszem, możemy powiedzieć, że byłem. Wtedy pracowałem i to dwa razy się zdarzyło. Byłem dwa razy aresztowany.

  • Kiedy?


To były lata siedemdziesiąte.

  • Proszę powiedzieć, jak to wyglądało?


Pierwszy raz to było tak, że byłem u mojej siostry i kiedy wychodziłem, na klatce schodowej już byli łapacze, dostarczyli mnie do pałacu Mostowskich i odbyłem [areszt], nie za długo, kilka tygodni byłem.

  • Był pan zatrzymany pod jakim zarzutem? Jaką pan wtedy funkcję pełnił?


Wtedy była sprawa taka: byłem z nie bardzo przecież [właściwego pochodzenia], właściwie z inteligenckiej rodziny (nie był to najlepszy dokument). Natomiast co było? Mianowicie w związku z budową, jaką prowadziłem, ktoś coś na mnie powiedział, bo zaczęto mnie szarpać.

  • Jaką budowę pan wtedy robił?


Budowałem zakłady pracy chronionej dla inwalidów. Więc to było, chodziło wtedy o… Na Jana Kazimierza była jedna, siedem sanatoriów wybudowałem i tak dalej.

  • To było jedno aresztowanie?


Dwa.

  • Te dwa aresztowania dotyczyły tej samej budowy?


Tej samej budowy. Była przerwa, a potem znowu zostałem aresztowany.

  • Jak się pan wybronił?


Na pewno potrafiłem wykazać, że te zarzuty, które mi postawiono, były zupełnie niemożliwe do podjęcia.

  • Nie domyśla się pan, kto pana zdradził?


Nie chcę. Po co mi to? Nie żyje… O nieboszczyku albo dobrze [mówimy], albo w ogóle…

  • Czy chciałby pan coś jeszcze dodać na temat swojego bogatego życia? Myślę tu o tym okresie powojennym.


Cóż można powiedzieć o okresie powojennym…Właściwie to było takie przeplatanie różnych trudności z różnymi sukcesami. Nie poddawaliśmy się, tylko staraliśmy się żyć w miarę normalnie i pewnie sytuacja materialna nie była sytuacją zachęcającą, ale dawaliśmy sobie jakoś radę. Oczywiście mieliśmy grono [znajomych] z okresu okupacji, z okresu nauki w szkole i ze studiów dość dużą gromadę ludzi, ale niestety czas ma to do siebie, że zabiera tych ludzi. Już teraz prawie jestem samotny.

  • Większość odeszła?


Tak.

  • Czy pomagała panu w tych trudnych okresach ta przyjaźń z księdzem Twardowskim?


Przecież on nie żyje dawno!

  • Pan miał różne problemy, jak sam pan powiedział, że życie nie było łatwe. Czy ta przyjaźń z księdzem Twardowskim pomagała panu przejść bezboleśnie?


Ja myślę, że Janek wpływał w ogóle kojąco, optymistycznie. Bardzo lubił prowadzić ze mną różne rozmowy. Bardzo się interesował tym, co się dzieje poza kościołem. Był słynny ze swoich homilii dla dzieci w niedzielę o dwunastej. Siedemdziesiąt pięć lat, które minie w październiku, zawsze służyłem do mszy o dziewiątej rano. Niektórzy się dziwili: „O tej porze musisz się zrywać?”. Po to, żebym mógł teraz pójść służyć na przykład, no to muszę wstać o szóstej. Księdza już nie ma. Następcą jego jest obecnie ksiądz Decyk, ale on nie jest oczywiście rektorem, bo ksiądz Aleksander Seniuk jest rektorem kościoła. Z dramatycznych rzeczy, to co pamiętam, dotyczących kościoła, na przykład sprawa skutecznego zamachu na komendanta policji niemieckiej i kiedy był jego pogrzeb i kondukt pogrzebowy przechodził przez Krakowskie Przedmieście, to siostry po kilkudziesięciu latach w zamkniętej zupełnie klauzurze musiały wyjść, opuścić, nie mogły zostać. W ogóle cud się wydarzył, że ten kościół tak wspaniale ocalał. Mało tego, jak sobie siostry załatwiły, obok budynki spalone, na przykład znajdujący się przed wojną obiekt „Kuriera Warszawskiego”, a w czasie okupacji restauracja „Simon i Stecki”, [budynek] spłonął, a siostry… Ksiądz Twardowski został bardzo uhonorowany, najładniejszy skwer w śródmieściu Warszawy ma jego imię. To jest skwer, który przylegał do jego kapelanki. Tam właśnie u niego byli bardzo liczni goście, słynny jego sztambuch, gdzie się wpisywali, rzeczywiście wspaniałe wpisy różne ciekawych ludzi, których nie ma…

  • Bardzo dziękuję za tą rozmowę, bardzo ciekawa była. Czy jeszcze ewentualnie chciałby pan coś opowiedzieć?


Dobrze, cóż można by jeszcze opowiedzieć. Może bym jeszcze wspomniał o księdzu Twardowskim…

  • Bardzo proszę.


Janek brał udział w Powstaniu, został ranny w nogę i właściwie do końca życia ta noga nie była sprawna, ale bardzo był chętny do udziału w różnych zjawiskach życia. Między innymi była taka sprawa, że jedna z moich kuzynek miała dziecko nieślubne, to było gdzieś na głębokiej prowincji i miejscowy proboszcz powiedział, że ona nie może przystąpić do komunii (różne są wariacje). Mówię do Janka: „Janku” – taka i taka sprawa. „ No to dawaj ją”. – „Jej tu nie ma”. – „Na przyszłą niedzielę ma być”. Nauczył ją, przeprowadził wszystkie [sakramenty] i przyjęła komunię.

  • Czyli był taki życzliwy ludziom?


Tak jest. Jeżeli chodzi o poezję, miał największą liczbę egzemplarzy, wydań. Pamiętam, jestem kiedyś na Nowym Świecie przy Empiku i patrzę (to już jest po wojnie, po PRL-u), a tam aż po Chmielną jest ogonek. Myślę sobie, podchodzę i pytam: „Co tutaj dają?”. –„Tu nic nie dają”. – „A po co ten ogonek?”. – „To jest do autografu księdza Twardowskiego”.

  • Cieszył się wielkim szacunkiem?


Tak. Byłem u niego w Lublinie, kiedy dostał dyplom doktora honoris causa. Bardzo to była wspaniała uroczystość. Dużo przyjaciół było, na przykład pani doktor Aldona Kraus, która często go gościła w czasie wakacji. Odwoziłem go też do Lipkowa, to była taka znana miejscowość, gdzie się miał pojedynkować chyba Wołodyjowski z Bohunem. Miejscowy ksiądz zrobił takie muzeum z pamiątek, a Janek tam był, przywoziłem go, odwoziłem. Któregoś lata, kiedy tam był, nagle ksiądz proboszcz zmarł. Janek, ten czas, który chciał poświęcić na pisanie, musiał pełnić jego obowiązki. Takie to różne rzeczy się zdarzały. Cóż więcej? Był bardzo skromny. Mianowicie któregoś dnia była jakaś uroczystość i koniecznie namówiono, żeby Janek jakoś wystąpił bardziej elegancko, bo te jego sutanny mogły budzić duże wątpliwości. Janek przyszedł taki wyelegantowany i ktoś zwrócił na to uwagę: „Ksiądz tak pięknie dzisiaj ubrany”. Patrzyć, Janka już nie ma, poleciał do kapelanki, przebrał się w starą sutannę.

  • Zdecydowanie się lepiej w niej czuł?


Tak. Miał dziupelkę (ona jest dalej) przy zakrystii i tam spowiadał niektóre osoby, które nie chciały w konfesjonale. Tak że tych różnych zdarzeń u niego to była cała… Ten jego sztambuch… Myśmy jako stowarzyszenie… Jestem jeszcze i bardzo już długo prezesem Stowarzyszenia Wychowanków Szkoły imienia Tadeusza Czackiego. To będzie już chyba czterdzieści dziewięć lat, czas zamykać sklepik już, ale chcą mnie jeszcze, no to robię, co potrzeba. Z Jankiem zresztą byliśmy na każdej uroczystości, która odbywała się w szkole. Zawsze go podziwiałem, bo do nowych uczniów, tych pierwszoklasistów, do bluzki czy do marynarki tarcze przypinał. Bluzki były zawsze białe, żadnego śladu krwi od szpilki nie było.

  • Czyli robił to z wyczuciem?


Robił to dobrze. Mamy zwyczaj co najmniej raz w roku być na jego grobie w podziemiach. Była sprawa dość taka, bym powiedział, nieprzyjemna, on bardzo chciał leżeć na Powązkach. Wykazał niezwykłą inicjatywę, znalazł miejsce niedaleko swoich grobów rodzinnych, ale zamiast tego został wyekspediowany do Wilanowa.



Warszawa 29 sierpnia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna
Bronisław Albin Chodorowski Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter