Eugenia Skrobska, urodzona 11 września 1920 roku. W Powstaniu brałam udział na Woli, na ulicy Płockiej, mój oddział „Parasol”.
Rodzina robotnicza. Tatuś pracował na forcie Bema. Mama wychowywała nas, nie pracowała. Było nas sześcioro, ja byłam najstarsza w domu. Chodziłam do szkoły podstawowej, skończyłam szkołę podstawową i jeszcze zrobiłam maturę.
Tak. Tak że skończyłam maturę, no i wybuchła wojna. I skończyło się wszystko, no bo już wtedy miałam dwudziesty rok, a wojna trzydziesty dziewiąty. Już miałam 19 lat, proszę pani, tak że już byłam dorosłą panienką.
Tak, chodziłam do sióstr. Siostry przy kościele Wojciecha, tam były te siostry i tam skończyłam małą maturkę, no i już skończyło się moje życie, proszę państwa, bo wszystko u nas było zbombardowane. Tak że nas mama jakoś tam wyprowadziła trochę, można powiedzieć.
Trzydziestego dziewiątego, tak.
Do harcerzy należałam, tylko tego nie pamiętam dobrze, bo to był jakiś krótki okres. Wiem, że tylko jeździłam na zbiórki na ulicę Marszałkowską. Jeszcze coś powiem ważnego – tam właśnie żeśmy się zbierali, tam śpiewaliśmy piosenki i tak dalej na przykład. Ale jeszcze przed tym powiem państwu, to było bardzo ważne… nie, to już była wojna i nasze państwo stworzyło takie różne dla dzieci, dla takiej młodzieży, tak jak w tej chwili są te internaty, to państwo tworzyło. I myśmy z siostrą nawet chodziły do takiego, [właściwie] nie chodziły, tam byłyśmy i spałyśmy.
I to dobrze pamiętam, to było u tych sióstr. Jak leci Żelazna i tam chyba te siostry [miały internat], tak, tam te siostry, myśmy tam były. Proszę panią, tam wszystkie panie należały do organizacji, ale my żeśmy tego nie wiedziały, bo przecież tam się nie… ale tam żeśmy się uczyły i gotować, i w ogóle wszystko, byłyśmy tak, lekcji tam nie było, tylko po prostu takie różne zajęcia były.
Ja tego nie pamiętam, czy my żeśmy byli z zakwaterowaniem? Dużo nas tam było, tych dziewczynek, same dziewczynki były. I tam właśnie były te panie. I proszę pani, byliśmy tam dość długo, chyba jakoś coś nie wybuchło, a wszystkie te panie zostały aresztowane. W nocy przyjechali i zabrali wszystkie, no i już to się rozeszło.
To było w czasie okupacji. Wróćmy jeszcze do czasów przedwojennych. Na jakiej ulicy była szkoła?
Podstawowa na Gostyńskiej, 225 szkoła albo 125 szkoła.
A ta późniejsza u sióstr, tak, przy kościele tam było… Tak że takie życie już się skończyło, jak wojna wybuchła.
W ogóle kochałam naszą Polskę bardzo, bardzo. To nie dzisiejsza młodzież, o nie, proszę panią, wtedy to by się wszystko oddało, wszystko. Boże, czy pomyślała pani, że zabiją panią, bo Powstanie? Nie, skąd. Albo że niosę gazetki, że Niemcy mnie zabiją? Nie, o tym skąd! Było wiele miłości do naszej ojczyzny, wiele. Dzisiaj nie ma młodzież.
Nie, sądzę, że w ogóle. Bo ojciec rzeczywiście był też patriotą, ale nie wiem, czy miałam już to w sobie, że dla mnie to było wszystko. Kochałam to, lubiłam. Czy jakieś zebrania, czy coś, to ja już biegłam, bo tak chciałam. Ja do dzisiaj jestem taka.
Myślałam, bo bardzo dobrze się uczyłam, bardzo dobrze, byłam w klasie najlepszą uczennicą. Zanim pani napisała wypracowanie albo z matematyki coś, nie było dla mnie, wszystkie dzieci za mną, wszystkie dostawali ściągi, bo ja od razu tak. I myślałam, że zostanę kimś, no ale niestety.
Tak, oczywiście, bo naprawdę byłam dobrą uczennicą, ale stało się inaczej.
Mieszkaliśmy na Płockiej oczywiście.
[Wcześniej był] numer 65, a ja w następnym, 67. Tam wiele ludzi było, ale tam z naszych [terenów] to nie było chłopców. Nie było stąd, tylko wszystko tam było, Zawiszy, Żytnia, Zawiszy, stamtąd byli chłopcy. Ale te bataliony nasze to były malutkie, tam nie było dużo, proszę pani.
No to trzydziesty dziewiąty rok, jak zbombardowali wszystko, wszyściusieńko, doszczętnie.
Tak, oczywiście. Wyszłam, proszę pani, w sukieneczce letniej i bez niczego, i mama nas wyprowadziła na Jelonki, bo na Jelonkach mieszkała moja siostra. I tam z mamusią żeśmy przeszli. Ale jak żeśmy przeszli, jak ci Niemcy strzelali, na ulicy żeśmy szli, to trupy leżały, proszę panią.
No tak, w domu. I po tym bombardowaniu, jak już zburzyli nasz dom, to już żeśmy przeszli właśnie na…
Nie wiem, bo wtedy to się uciekało, proszę panią, gdzie można.
Gdzie żeśmy zamieszkali? Na Jelonkach, u siostry żeśmy byli, ale tam też chodzili ci „ukraińcy” i różni.
O wrześniu. Myśmy, no tak, bo z września…
Tak, pomyliłam, pewno pomyliłam. A wrzesień, no to też było zbombardowane i też sądzę, że żeśmy przeszli gdzieś z mamusią. Gdzieś u chłopa chyba byliśmy.
Nie, tego nie pamiętam.
Do Powstania mieszkaliśmy już na Płockiej, z powrotem – na Płockiej, „dom wariata”, tak się nazywał. Pod sześćdziesiątym piątym to był olbrzymi dom, bo to były takie dwa podwórka duże, bo ten dom tak się składał, tu, tu, tu, i następny, i następny. To były duże. I my żeśmy tam zamieszkali, no. Tam gdzie kto miał jakieś tam pomieszczenia, no to tam wynajmował te mieszkania, bo wynajmowało się.
Jeszcze wtedy tak, tylko ta jedna siostra nie była.
Tak, ale to nie wiem… Ona wyszła za mąż […] po mnie chyba albo przede mną, [nie pamiętam].
Tak, w czasie okupacji.
Ojciec już też od razu nam zginął.
Trzydziestego dziewiątego roku, bo ojciec też był gdzieś w jakiejś organizacji, ale nigdy nam nie mówił, bo wie pani, małe dzieciaki to…
Nie wiem, bo… w Warszawie, bo my rodowici warszawiacy jesteśmy wszyscy. I ojciec, i mama, wszyscy, proszę panią, tak że ojca już nie było, została mama.
Nazwisko rodowe mamy było Dimitrowicz. Mama się nazywała z rodziców.
Pęczak.
Tak, a z domu Pęczak, jak kasza zawsze, proszę panią. No i żeśmy zamieszkali… Jeszcze wróciliśmy na te stare śmieci, proszę panią i zamieszkaliśmy jednak na tej Płockiej. I do Powstania, w czterdziestym drugim roku wyszłam za mąż, proszę panią.
Później dowiedzieliśmy się, w był Sachsenhausen, w koncentracyjnym obozie.
No, już nie wrócił.
No Niemcy zbierali…
Oczywiście, proszę pani, ja też siedziałam na Pawiaku z łapanki. Też siedziałam.
A ojciec to […] w czasie wojny, pomiędzy wojną a Powstaniem. Na Szucha ojciec siedział, pamiętam. Na Szucha, no to okupacja.
Nie, tylko na tym forcie Bema.
Tak, tam ojciec długo pracował, długo. Tam była bardzo dobra fabryka, bardzo dobrze płacili, bo tam tylko amunicja była. Tam wszystkie te wyroby były, tak że ojciec sam pracował, utrzymywał dom, mamę, nas. Wracaliśmy do domu, to nie było to, że kupiło się bułkę czy coś, nie. Zawsze był obiadzik gorący, dzieci siadały do lekcji, proszę panią, to były czasy naprawdę [dobre]. Dawniej matki nie pracowały, na wszystko było stać, chodziłyśmy ubrane jak laleczki.
Proszę panią, jak się wtedy utrzymywało? Nie daj Boże, jak to było, nie daj Boże. Pamiętam jak dziś, jak się chodziło z bańką do kościoła, do świętego Wojciecha, po zupkę, proszę panią. Były ciężkie czasy. Niemcy nam dawali – przecież kontyngent był. Chleb, pamiętam jak dziś, przyniosło się tam chlebek, to się stało, stanęło i patrzyło, która – bo mamusia kroiła na te części – która jest większa. Tak było, proszę panią, było bardzo źle, bardzo źle.
A jak mogliśmy, gdzie?
A tam. Pamiętam, że ja chyba, bo najstarsza byłam, jakąś miałam smykałkę do tego, to pamiętam, tam kupiłam parę pęczków marchewki, parę pęczków buraczków tam czy pietruszki i dawniej był Kercelak… Państwo to nic nie pamiętają, jak był Kercelak, róg Żytniej i Okopowej. Tam był taki Kercelak, to znaczy duży taki ten…
To coś tam pokupiłam od chłopa na furze i stanęłam gdzieś pod murem, żeby sprzedać marcheweczkę, żeby przynieść parę groszy, żeby było na chleb. Takie było [życie], żeby te mniejsze dzieci nawet miały.
A najmłodsza [siostra], no to już powiem dokładnie: ona się urodziła trzydziesty trzeci, a ja dwudziesty, to było trzynaście lat [różnicy], proszę panią.. Ale ciężko było, bardzo ciężko, proszę panią. Pamiętam jak dziś, jak trzeba było pójść do tego kościoła po tę zupę (z bańką zawsze chodziłam, bo ja najstarsza), to buciki tylko były wierzchy, proszę panią, a spodów nie było, to mama zawsze gazet naukładała, a był śnieg, gazety się rozmoczyły. Pamiętam, że przyszłam do kościółka kiedyś i zemdlałam, bo tak zmarzłam. Tak że niektóre rzeczy jeszcze pamiętam, chociaż mam tyle lat, ale te najgorsze rzeczy to się pamięta.
On mieszkał pod numerem 65, a ja pod 67. Ale on był bardzo taki grzeczny i dobry, tam dużo ludzi mieszkało, bo to był olbrzymi dom, proszę panią, tam gdzie on mieszkał. A z jego domu przejście było do naszego, przejście było do naszego domu. Tak że żeśmy się zapoznali i tak. Niedługo, no nie tak krótko żeśmy żyli, bo pobraliśmy się czterdziesty drugi, a mąż zmarł w siedemdziesiątym trzecim. Też to wszystko, to wywiezienie, nas złapali z łapanki, wywieźli do Niemiec, proszę panią, to to wszystko człowiek przeżywał bardzo.
A, na dorożce! Nie, wypożyczone wszystko było, proszę panią. I dorożka…
W maju braliśmy ślub.
U świętej Marii na aleja jaka jest? Solidarności, tam żeśmy brali ślub.
Dorożką, tak dorożką jechaliśmy.
Wszystko było wypożyczone, wszystko.
No to tylko rodzina, proszę panią, mama i jego rodzice, jego siostry. To wszystko było.
Zamieszkaliśmy u jego mamy, bo on jeszcze miał tylko siostrę, a wszyscy już byli mężatki i żonaci. Tam zamieszkaliśmy, u jego mamy. Tam mieszkaliśmy do Powstania. A później jeszcze prowadziliśmy sklep, już jak byłam mężatką.
Tak, w czasie okupacji. Ten sklep był, proszę panią, w tym domu, gdzie mieszkałam, sześćdziesiąt siedem. Taki spożywczy, tam było wszystko. Tam żeśmy z mężem poprowadzili. Ale ile myśmy mieli… roszę panią, bo mąż to stale, a to tu pojechał, poszedł na jakieś tam… […]
[…] Ale do tego sklepu, ponieważ nie wiem, tam jakieś widocznie gdzieś… przychodzili bandyci do nas – chcieli męża zabić, proszę panią. Ja pamiętam jak dziś, stałam za ladą, podjechał samochód, ja mówię do niego: „Uciekaj”. Mieliśmy wyjście od tyłu: „Uciekaj”. Wszedł taki i do mnie mówi: „Szukamy Adolfa”. Ja mówię: „Adolfa nie ma”. A on do mnie mówi: „Tak – i on mówi – bo my jesteśmy…” – on mówi jakąś organizację. Ja mówię: „Z tą organizacją to lepiej wychodź stąd”. Ja byłam bardzo odważna, proszę panią, bardzo. Niech pani mi wierzy, że wtedy, jak przyszli, to myślałam, że mnie zastrzeli, ale jakoś nie zastrzelił. Tak że przeżyliśmy wiele, wiele.
Nie, to była jakaś polityczna. Ale jeszcze jak on mi powiedział, [jaka to organizacja], to ja mówię: „Co? Ty jesteś z tej organizacji? Z bandyckiej?”.
Proszę pani, to było tak wszystko tajne, że wie pani, nie wszystko można było przekazać. Bo wie pani, nigdy nic nie wiadomo, baby jak to baby, jedna do drugiej powie i co to będzie.
Nie wiem, przez męża tylko – tylko przez męża przecież, bo jak mówię, i te gazetki nosiłam, i to wszystko, no to tylko widzi pani, on był chory, leżał, to ja za niego zawsze [nosiłam], tak że wiedziałam dobrze.
Nie, nie byłam wtedy zaprzysiężona. Przychodzili do nas księża, do męża, do mieszkania, u męża odbywały się przysięgi. Widzi pani, że teraz ja nie mogę nikogo spotkać z takich bliskich znajomych. Tam gdzie ja chodziłam po gazetki, to on się nazywał, proszę panią… zawsze mówiliśmy „do Wicka”, proszę pani. To tam chodziłam.
Na Elekcyjną. I nie wiem, czy on miał też dzieci, no to przecież, no on miał młodsze dzieci ode mnie. No nie wiem, czy żadne z dzieci nie żyje, czy jak, nie wiem.
Przynosiłam do męża, a mąż dalej.
Nie zaglądałam.
To tak na brzuch się opasywało i niosłam na brzuchu.
Tak, chusteczką, tak, chustką taką cienką. Szłam, a że ja byłam, mówię pani, chudziutka, a paltko miałam takie szersze, to chudziutka, malutka leciałam przez ulicę…
Nie no, należał tak jak i ja, do „Parasola”.
Tego to już nic nie powiem pani, nie pamiętam.
A tam zaopatrzenie? Jeździło się do hurtowni na Okęcie, proszę pani, tam były takie hurtownie, to tam się zaopatrywaliśmy, ale proszę panią, to już było…
Nie, ktoś nas zawsze… to ten jechał, to tam. Proszę pani, ale to już były bardzo ciężkie czasy. I tak, wie pani, już tych ludzi coraz mniej było. Już nie było takiego handlu, żeby z tego handlu jakieś zyski były czy coś.
Nie, wcześniej się zakończyło, bo nie było, już nie było, co.
Nie było, nie było, już nie przywozili mleka babki, już nie było i ludzi nie było, coraz mniej, tak że…
Tak, właśnie tak, tak było, bo ten sklep to był zawsze sklep. To nie było takiego…
Podejrzenia, tak. Mąż przecież mieszkał w tym domu wariata, […] tam dużo ludzi mieszkało i tam trzeba było bardzo być ostrożnym, bardzo. [Kiedyś] jeszcze na Płockiej, dalej, też takie państwo mieli swoją fabrykę kafli, bardzo bogaci, zamożni państwo. I tam też się chodziło, proszę panią, a to gazetki, a to tam inne pisma. I pamiętam jak dziś, mąż mówi: „Dzisiaj pójdę do nich po te…”, ja mówię: „No to idź, a ja będę na ciebie czekała”. Mąż poszedł… Ale on też był bardzo ostrożny, myśmy byli ostrożni i zanim poszedł, a to była zima, to poślizgał się. Tam były te ślizgawki w tych… Wtedy akurat przyjechali tam Niemcy. Mąż wrócił do domu, mówi: „Gieniu, przyjechali Niemcy do nich”. I już później tylko wiedzieliśmy, że wszystkich zabrali do koncentraku. Wszyscy – tam była bardzo bogata, zamożna, taka w ogóle inteligentna rodzina, bogata rodzina, a ta pani była taka no, naprawdę. Ja tam też chodziłam.
Nie pamiętam ich nazwiska, wyszło mi z głowy, nie pamiętam. Oni mieli fabrykę kafli na Płockiej, proszę panią, pomiędzy Gostyńską a Górczewską. […]
Proszę panią, byłam na Pawiaku z łapanki.
Na Nowym Świecie. Tak, proszę pani, męża ciotka mieszkała na Kruczej, w każdym razie Krucza albo któraś tam, co przechodziła z tych ulic. Ona tam była dozorczynią i tam Niemcy mieli swoje magazyny. Tam rozbierali świniaki, to, tamto, a ponieważ ona była tą dozorczynią, to oni tam jej zawsze coś odpalili, proszę pani. Ciotka zawsze zadzwoniła czy tam powiedziała, żebyśmy przyjechali, to zawsze tam słoniny [dała], bo o mięsie nie było mowy, ale tej słoniny chociaż. I pamiętam właśnie, pojechałam do ciotki, proszę panią, i wracając, wsiadłam w tramwaj i na Nowym Świecie, róg Nowego Świata i Alej Niemcy zatrzymali. No, koniec – zabrali i na Pawiak.
Tak, z tramwaju wyganiali, z autobusów, zewsząd, proszę pani. I oczywiście do budy, bo to były te ich budy takie, i do tej budy i na Pawiak wieźli, proszę pani. Ja w koronkowej sukieneczce, bo to było lato, ubrana leciutko, proszę pani, bez niczego. No i na ten Pawiak. I tej słoniny już nie dostałam u ciotki, bo tam było coś i nie dostałam, i wracałam. I zabrano mnie na ten Pawiak, Niemcy wszystkich nas z tego tramwaju tego i na Pawiak. Na tym Pawiaku, Boże, lało się pani na głowę różne takie z ulicy i to wszystko tam się działo. Jejku, ja usiadłam w kąciczku, [właściwie] tak ukucnęłam, bo tam o siedzeniu nie było mowy, i tak do rana przekucałam. No, ale se myślę, no trudno, mąż na pewno mnie będzie szukał, bo przecież wiedział. I proszę panią, rano wyprowadzili nas na dziedziniec, ten na Pawiaku, wyprowadzili – dużo nas tam było ludzi z tej łapanki, bardzo dużo – i proszę panią, poustawiali nas, no i oczywiście do każdego dochodzili i tego, ausweis. Nie miałam ausweisu, bo jakbym gdzieś pracowała, to mogłam mieć, ale nie miałam. Ale proszę pani, miałam przy sobie jakieś tam dowody i miałam mojej bratanicy zdjęcie – mała dziewczynka taka była, proszę panią. I on do mnie podchodzi i pyta mnie, ponieważ ja umiałam z nim porozmawiać, czy ja mam dzieci, a ja mówię: „Tak”. Widocznie był jakiś dobry Niemiec. Ja mówię, że tak, a on mówi: „A czy masz przy sobie zdjęcie?”, a ja mówię „Mam”. I wyjęłam jej zdjęcie. Ona mnie wtedy uratowała. I proszę panią, jak żeśmy stali w tych rzędach, to tak stawiali na tę stronę i na tę. Jedni byli do wywózki, drugi byli do rozstrzelania. No, ja dalej cichutko jak myszka, pokazał mnie, żebym tam poszła, to ja poszłam, proszę panią. Jak się to skończyło, przesłuchanie tych wszystkich ludzi, to już było dobrze po południu, proszę panią, i oni mówią, że ci do transportu, ci tego, a nas tam było może pięć, sześć, nach Hause. Do domu. Boże. Proszę panią, niech pani mi wierzy, że ja nie mogłam iść. Ja przez tę bramę jak przechodziłam, to ja nie wiedziałam… Po prostu to było coś [niesamowitego]. Jak wyszłam stamtąd, to… Mąż [szukał] tam i tu, i tam, już wszędzie, żeby tylko mnie wyratować.
Wiedział, że ja na Pawiaku byłam, bo zawsze ktoś tam [widział], to zawsze podpowiedział: „Aha, żeśmy widzieli ją, jak tam wieźli” czy coś i tego, proszę panią. No ale nic. Jak ja wyszłam z tego Pawiaka, to ja nie wiedziałam, jaka to ulica i jak mam iść, a przecież ja doskonale znałam wszystkie dzielnice. Nie wiedziałam, naprawdę nie wiedziałam. Jakoś postałam, postałam, proszę panią, odpoczęłam, odpoczęłam i jakoś proszę panią, przeszłam tę ulicę. A to nie tak daleko, bo to u nas na Płocką stamtąd, ale dawniej to nie było komunikacji tak jak teraz, proszę panią, tylko wszędzie się chodziło piechotką. To stąd na Mokotów to pieszo, nie było mowy o tym. Tak że wróciłam z tego, no i co… Niedługo później to Powstanie wybuchło i takie było moje życie, okropne. Życie było okropne – że jeszcze żyję do tych lat, to proszę panią, jest naprawdę…
Proszę panią, po co? Jak myśmy mieszkali tu, na Płockiej, a róg Górczewskiej, jak dom Wawelberga, też pani na pewno nie wie, to jest duży dom na wprost Długosza, to tutaj, proszę panią, my wstajemy – tam była fabryka koronek – my wstajemy rano, proszę panią, dwudziestu wisi. Dwudziestu. To było coś makabrycznego, coś makabrycznego. Przeżyło się wiele, wiele, wiele. Do tych wspomnień to, wie pani, trudno wracać, trudno, ale pamiętam, jeszcze pamiętam, no nie wszystko, niedokładnie wszystko opowiem, bo…
Nie, nie, u nas nie było Żydów, nie, u nas nie było. U nas nie było, myśmy nic nie mieli. Przypomniało mi się, proszę panią, jak prowadziliśmy sklep, to z getta przyjeżdżał Żyd taką furmanką i zawsze od nas właśnie brał towar. Ale proszę panią, Żydzi byli i są różni, tak jak i my, proszę panią. Ostatni [raz] brał na dziesięć tysięcy (no dawniejsze, ja nie przypominam sobie o tych pieniądzach, jakie to były), ale proszę panią i przyjechał, pamiętam, przyjeżdżał do nas często i zawsze mówił, że będzie wtedy i wtedy, żeby dla niego towar naszykować. I pamiętam jak dziś, przyjechał, naszykowaliśmy tego towaru, załadował cały ten wóz tego towaru, nie zapłacił pieniędzy. Powiedział, że jak przyjedzie następnym razem, to nam zapłaci. Nie zapłacił i więcej nie przyjechał.
I tak, i pomagaliśmy. Bo on widocznie miał tam w getcie i mógł przyjeżdżać, i przyjeżdżał, a tutaj miał blisko na Płocką. No ale czasem też nas tak oszukał, no ale trudno, było, minęło.
Tego już nie pamiętam.
Nie. Na sanitarne, to gdzieś chodziłam, ale nie pamiętam tego już, tego nie pamiętam. Bo ten krótki okres był taki, to…
Mąż tam się bardzo udzielał, proszę pani. Znał dużo tych swoich takich…
Tak, on dużo należał. Pamiętam tylko, mieliśmy taką panią Wysocką, ona mieszkała przy cmentarzu ewangelickim, to też było małżeństwo takie starsze, to ich pamiętam. I tego Wicka z żoną dobrze też pamiętam, proszę panią, bo tutaj, gdzie tam tacy jacyś byli, to jak chodziliśmy, i oni do nas, i my do nich… Ale to już takie było wszystko na wodzie pisane, takie szybkie, że nie mogliśmy już tak wiele tego wszystkiego znosić. Co ja miałam, dwadzieścia cztery lata, byłam naprawdę taka dziewczyna, że wszędzie mnie [pełno]. Gdzie diabeł nie wszedł, to Gienię tam posłał, tak.
Nie, rodzeństwo nie. Proszę panią, nas było cztery siostry i dwóch braci, ale nie, sióstr żadnych nie włączałam w to.
Nie pamiętam, czy doszła do nas, czy nie doszła ta informacja. Wiem, że wiedzieliśmy tylko (nie wiem, czy ktoś nam podpowiedział czy jak), że ojciec do obozu był zabrany. Bo był na Szucha, ja byłam na tyle odważna – raz, że potrafiłam po niemiecku się porozumieć – że poszłam na tego Szucha, proszę panią. Ale Niemcy mnie nie wpuścili do ojca, nie, nie.
Tak, że jest i będzie wywieziony. Już koniec. Mama została z nami, ja byłam najstarsza, miałam dwadzieścia cztery lata, a najmłodsze ile miało… Tak że proszę panią, przeżyłam bardzo wiele, bardzo, naprawdę.
Oczywiście, napięty był ten nastrój. Zawsze patrzyliśmy i tu, i tam. Boże kochany, moje pierwsze [wspomnienia], jak przyszli chłopcy, ja im zakładałam opaski. Proszę mi wierzyć, to…
Do nas do sklepu pojedynczo, pojedynczo, proszę panią. I zakładam takiemu jednemu chłopczykowi opaskę, mówię: „Skarbeczku, syneczku, co to będzie z nami?”, a on tylko tak do mnie powiedział: „Proszę panią, niech pani się nie martwi, za trzy dni Warszawa będzie nasza!”. Tyle otuchy, tyle w tych młodych i proszę panią, idę na drugi dzień, bo to był dzień tak jak dziś, Powstanie wybuchło przecież o piątej [godzinie], ja idę rano na pozycję do męża, na Gibalskiego (tutaj, jak cmentarz ewangelicki się szło), pytam się męża: „Gdzie jest ten Mariusz?”, on do mnie mówi: „Nie ma go”. Ja do dziś nie mogę, proszę panią, tego znieść, do dziś nie mogę jego odżałować. Takie dzieci, takie to wszystko była młodzież, taka młodzież.
Nie, to było dostarczone. To było dostarczone, tyle ile było, ile mąż miał, bo on był tym, jak to tam, po wojskowemu to się nie znam, to on był, że on miał ten swój…
Tak, tak, bo on miał tych swoich, nie wiem, czy to plutony czy nie plutony, […] i mąż te opaski przywiózł, proszę panią. I ja te opaski im zakładałam na ręce.
Nie, ja już wiedziałam, już przed tym wiedziałam, że będzie godzina, że wybije godzina piąta i zaczęły wyć syreny, proszę panią. I wtedy się szło już do ataku.
Od razu, od razu przywiózł…
Tak, przywiózł przecież amunicję, broń, poprzywoził. Przecież pistolety były, to wszystko.
Tą rikszą, tak.
No tak, wiem, że nie było dużo tych chłopców, nie było. Bo nie wiem, czy oni mieli ich po piętnastu, czy po iluś, tak że to były małe grupki.
Proszę pani, najpierw to przecież barykady były robione, proszę panią, róg Górczewskiej i Płockiej, róg Wolskiej i Płockiej.
Nie, ja chodziłam, chodziłam. Tak że te barykady były i mąż to już dawno […] mówił, bo u nas nie było takich tajemnic. Myśmy byli bardzo dobrym małżeństwem. Po drugie byliśmy młodzi, proszę panią, co to, [miałam] dwadzieścia cztery lata, a mąż był dwa lata starszy ode mnie.
No tak, bo mąż poszedł, a ja jako sanitariuszka to dołączę do nich.
Nie, tylko byłam u niego. Ja byłam tylko w jego oddziale, w jego oddziale.
Nie, nie miałam.
Chyba ochotniczką byłam, bo ja… Ale tak, przysięgi wiedziałam, wszystko wiedziałam. Przecież ja wszystko wiedziałam.
Chyba składałam, na pewno składałam. Na pewno, proszę panią.
To był dzień dla mnie okropny.
Miałam „Perełka”. „Perełka”, a mąż był „Rak”. A ja byłam „Perełka”, no bo proszę pani, byłam malutka, chudziutka, malutka. Nigdy by pani nie powiedziała, że ja mam tyle lat. Tak że proszę panią, przeżyłam wiele, wiele przeżyłam.
Proszę panią, no byliśmy, mówiłam pani, że Gibalskiego, Wola. Później przecież przenieśliśmy się na cmentarz ewangelicki, a tam trupy, proszę panią, na drzewach wisiały, tam tak bombardowali, okropnie, okropnie. Tam było coś okropnego. Tak że przeżyłam wiele, wiele […].
Jeszcze przeszliśmy dalej, ale już nikogo nie spotkaliśmy, proszę panią, nikogo, nikogusieńko nigdzie. Żeśmy szli jeszcze w stronę Powązek, w tamtą stronę, ale nikogo już nie było.
Tak, no tak, widocznie, może ci, co byli tam może dalej, prawda, bo my tu byliśmy. Tu było najgorzej, najgorzej, proszę panią, bo ci Niemcy pierwsi, jak tu weszli, jak ja przypomnę sobie, oni szli, to mieli takie pasy [z amunicją] na sobie, takie. I tak żeśmy się przedostali, nikogo nie było, nikogusieńko.
To już było po sierpniu. To już było po sierpniu, bo do końca chyba sierpnia jeszcze żeśmy się tak bronili i tu, i siu, i tam jeszcze, a później już nikogo nie było, nikogusieńko, zostaliśmy my tylko.
Tak, już nikogo nie było, nikogusieńko. I wtedy my żeśmy drogą taką…
Rzezi?
No słoneczko, to się stale zdarzało przecież, stale. Przecież pani stale siedziała i pani tylko patrzyła, czy do pani nie przyjdą i panią nie podpalą czy nie zabiją. No to było okropne, okropne, przecież dom dalej za nami proszę panią, też przyszli rano, zastrzelili ludzi, w mieszkaniu maleńkie dzieci były. A oni tego pana zastrzelili, tak że było bardzo dużo takich przypadków. Po prostu bała się pani wyjść ze swego mieszkania, bo nie wiedziała pani, czy pani wróci do niego.
To było jeszcze przed Powstaniem, proszę panią.
Ale słoneczko, co ja mogłam wiedzieć? Powstanie wybuchło, pani brała udział w Powstaniu, już pani nigdzie nie [chodziła].
[…] A Wawelberga? Proszę pani, ten dom, duży dom – Boże kochany, z dziećmi maleńkimi na rękach, tak ich poustawiali i siekli, siekli. To była jedna, proszę pani. Później z tego szpitala na Płockiej, proszę pani, wszystkich chorych wyprowadzili, tam był taki ogród, na ten ogród – wszystkich rozstrzelali, proszę panią. A na Wolskiej, proszę panią, też była masakra. Miałam siostry męża, proszę panią, on też leżał już na ziemi, tak strzelali. Strzelali, że padali ludzie jak muchy. I on też tam był. I on też tam był, i on też leżał na ziemi.
Tak, mój szwagier, proszę panią. On też leżał na ziemi, ale wie pani, jakoś widocznie przyszedł Niemiec, kopnął go raz, drugi, on się nie poruszył i ocalał. . Ale proszę panią, to była tragedia, tragedia na Woli. Najgorsza była Wola, najgorsza.
Tu gdzie ja mieszkałam?
No to razem żeśmy mieszkali, w tym domu, cośmy mieli sklep, to tam obok myśmy mieszkali.
Nie, tam nie było, bo tam wszyscy pouciekali już, proszę panią. Gdzie kto mógł, to uciekał.
Proszę panią, myśmy, jak się przedostali już bokami, bokami, mamę żeśmy odszukali. Mama była u chłopa.
Jak zaczęli tak strasznie bombardować, to mamusia wzięła dzieci i poszła. Jak poszła, no to gdzie? Nie mieliśmy rodziny nigdzie na wsi, to tutaj na te Górce poszła mama, proszę panią i tam u chłopa się zatrzymała. Później my mamę odszukaliśmy, proszę panią. No i co? My żeśmy, proszę panią, żebym nie skłamała, jak to było, a to już było nie to Powstanie, a to trzydziesty dziewiąty rok…
Tak, to było w czasie Powstania. A trzydziesty dziewiąty rok to żeśmy się tułali tak, to tu, to siu, to tam, proszę pani. Wynajął ojciec gdzieś mieszkanie, nie ojciec, nie, już ojca nie było. Ojca zabrali. Ojca Niemcy z łapanki zabrali, to ja dobrze wiem, tak, to ojca nie było, to mama wynajęła mieszkanie. Już myśmy były takie starsze, to wynajęła mama gdzieś tam mieszkanie. Proszę panią, jeden pokój, był mniejszy może od tego, i sześcioro dzieci, i mama z nami, proszę panią. W jednym łóżku spało pięcioro albo czworo, takie były warunki, takie. Dzisiaj to jest naprawdę luksus.
Tak, tamtędy, z tyłu, proszę panią i tamtędy żeśmy się przedostali na te Górce, tam.
Nie wiem, może jeszcze ktoś był z nami, pamiętam, że jeszcze chyba ze dwie osoby były, proszę panią, ale tak to nie pamiętam już tak dobrze. To był strach, to było okropne. Okropne, bo nie wiedziała pani, czy pani [przeżyje]. Snajperzy z dachów to tak strzelali jak do kaczek. Jak ludzie szli, to proszę panią, przed panią ktoś padał, przed panią padał, tak że coś okropnego było. Przeżyło się bardzo wiele.
No oczywiście.
Gdzie tam „przygarnęli”, oni też się bali. Niektórzy, tam dalej, to przygarniali ludzi, ale to rzadko się zdarzało. Oni też się bali, bo jak zobaczyli, że tam jacyś Powstańcy [ukrywają się] czy coś, spalili cały dom – wszystko popalili, proszę panią i ludzi zabijali, nie patrzyli na nic. Jeszcze jak ta hołota, ci „ukraińcy”, jak weszli, to była tragedia. Wszystkie kobiety musiały się chować. Przecież oni gwałcili na polu, wszędzie, gdzie panią tylko spotkali.
Tak, miałam torbę, z którą chodziłam, tak, miałam.
No to po prostu nie wiem, czy dostaliśmy, czy sami, proszę panią. […] Przecież w mieszkaniach zawsze było wszystko, proszę panią. Dawniej to było i te bandaże, to wszystko mogło się pójść i kupić wszystko, nie tak jak teraz, teraz też już jest, ale to nie było problemów. Pieniądze były, proszę panią, bo jak my żeśmy z mężem trochę handlowali, trochę tak, to tych pieniędzy było.
No proszę panią, no poszłam wtedy, ten chłopiec był, tego… To był dla mnie okropny wstrząs, no ale drudzy byli, to pytałam: „Syneczku, może to, może jak – do nich mówiłam, bo to dzieci były, dzieci – syneczku, może masz rączkę skaleczoną albo coś, daj, to ci opatrzę”. Nie, proszę panią, nie, a na drugi dzień nikogo nie było, wszyscy byli zabici.
Nie, jakichś trudnych sytuacji nie, nie. Poradzić to ja byłam bardzo sprytna do wszystkiego, tak jak jestem do dzisiaj.
Tylko w czasie Powstania.
Oczywiście, proszę panią, przecież mówię, że przywiózł całą rykszę broni. Były i granaty, i pistolety, było wszystko, proszę panią. On całą rykszę miał załadowaną tego.
Nie, przecież broń była rozdana, broń była rozdana.
Miał, ale już później to już nie wiem, gdzie ta broń była, proszę panią. Tak że no tyle żeśmy przeszli, tyle mogę powiedzieć.
Nie, w tych Górcach, a z tych Górc, z Powstania… Z tych Górc zabrali nas Niemcy przecież.
Ale już nie pamiętam, jak to wtedy było. Przyszli w nocy, przecież wszystkich wygarnęli, wszystkich.
Do Pruszkowa, z Pruszkowa do Niemiec, a tam znów nas wyprowadzili.
Nie, myśmy nie byli w obozie. Myśmy pojechali do fabryki jakiejś. Nas zabrali do fabryki, proszę panią.
Nie, byliśmy w Lipsku… Najpierw to byliśmy tutaj [wywiezieni] do Pruszkowa, z Pruszkowa nas wywieźli bliżej Krakowa gdzieś. Z Krakowa podstawili jeszcze wagony i wywieźli nas wtedy do Niemiec, proszę panią. Do Niemiec trafiłam znów do fabryki. Tam był też taki nalot okropny, bo już Amerykanie tam ich dobrze bombardowali, proszę panią. Najpierw to nas [Niemcy] do koszar zabrali, tam w tych koszarach przenocowali.
Nie. Wszystkich nas zabrali, bo żeśmy byli wszyscy razem. I tak nas zabrali, proszę panią. I tam żeśmy do jakichś takich koszarów [trafili]. W tych koszarach był tak okropny nalot, że myśleliśmy, że już tam nas zabiją. Rano znów wyszliśmy na dziedziniec, przyjechał taki bamber i patrzył, które mu się będą nadawać, to do roboty. I żeśmy znów trafili do fabryki broni. No a ja to ja, zawsze byłam przedsiębiorcza – oni wszyscy musieli tam iść do fabryki pracować, a on mnie się pyta: „A ty gdzie pracowałaś?”, a ja mówię: „Ja na kuchni”. No i mnie wziął na kuchnię, to miałam dobrze na tej kuchni. Ale jeść to nam tak dobrze dawali, że żeśmy tam odżyli, proszę panią, odżyliśmy naprawdę. A później, jak tam pracowałam na kuchni, chłopaki przyjeżdżali… Bo zawsze bańki były naszykowane dla nas, to znaczy dla tych, co tam nas zabrali, bo tam było nas dużo, cały taki ten… to zawsze chłopaki mieli powiązane spodnie, kartofli tam zawsze nasypali. Bo jak obieraliśmy kartofle, to jak oni tam przyjechali, to zawsze tych kartofli przywozili i wszyscy na tym się najadali, dla wszystkich było.
Nie, to była taka kuchnia, piękna kuchnia, piękna stołówka Ja pierwszy raz w życiu zobaczyłam kotły. Tam kotły to były takie duże, proszę panią. Pięknie urządzona była kuchnia, pięknie. I ten Niemiec, co kuchnię z żoną prowadził, to był bardzo dobry człowiek, bardzo dobry. Naprawdę, on tak się do nas obchodził, no naprawdę, nigdy nie mieliśmy żadnych problemów.
Tak, przy tej fabryce była ta kuchnia, tylko tam ludzie nie pracowali, tam już nikt nie pracował, nikt, tylko ci Polacy.
A tam tych nie wiem… Niemki pracowali, ja jedna…
Ja byłam… No tak, obieranie kartofelków, tam tego, siego.
Dużo nas było tam, bardzo dużo nas było. Tam dół i góra, bo to była dość duża fabryka, olbrzymia.
Nie, nie, to było na terenie tej fabryki, proszę panią…
Nie, nie, myśmy w koszarach nie byli, tylko przy…
Ale to przed tym było gdzieś.
Tak, tam nas posegregowali i tu nas przywieźli. A tutaj żeśmy tam byli, a też takie były… A jeszcze powiem, jakie były okropne naloty, ale okropne – tak bombardowali Amerykanie. Niemcy to już wszyscy pouciekali, bali się, pochowali się, proszę panią. I pewnego dnia jestem na kuchni ja. Jak to ja, ja się niczego nie bałam i wychodzę przed ten budynek tak, a wszyscy Niemcy się pochowali, bo się bali, bo Amerykanie wkraczali. I weszli Amerykanie na to podwórze, proszę panią, a ja tak stałam sobie. I nie wiem, w amerykańskim wojsku Polacy też byli na pewno i doszedł do mnie jeden z nich, i mówi tak: „A ty jesteś Polką?”, a ja mówię: „Tak”. I proszę panią, od tamtej chwili mieliśmy raj. Amerykanie, tam gdzie my żeśmy mieszkali, to obok nas zrobili dla siebie. No, mieliśmy życie, wszystko było, no Boże. I też byłam głupia, młoda i o mamę płakałam, bo proszę panią, mogłam pojechać do Ameryki, bo oni nas chcieli zabrać do Ameryki, ale gdzie ja tam do Ameryki… Mama została z tymi drobnymi dziećmi. Gdzie ja? Serduszko moje zawsze biło, tu ojca nie było, mama sama. No i tak moje życie się skończyło. Ale nie, ono jeszcze jest.
Nie, tam nic. Teraz są dla represjonowanych, ale dopiero teraz, a przed tym jeszcze dostałyśmy jakieś pieniążki tu, w Polsce, w Polsce już dostałyśmy jakieś pieniążki.
A za obiadek trzeba było pracować. Bo tam śniadań…
Zakwaterowania to tak jak, ja wiem, jak w obozie gdzieś, bo to był, jakby powiedzieć, taki jakiś barak. I na piętrze nas też było dużo, ze dwadzieścia z czymś na piętrze, a na dole jeszcze było więcej, no ale to każdy miał swoje łóżko i jakoś tam [było].
Nie, nie, ludność cywilna. Tam Powstańców [nie było], po drugie, może się nikt nie…
Tak, ale tam dużo nas było, dużo.
No, jak nas stąd zabrali.
To był wrzesień, chyba koniec września, to żeśmy tam, września.
No to, jak już proszę panią mieli ten [teren], to wyzwolenie, to Amerykanie oddawali Rosjanom. I wtedy kiedy oddawali Rosjanom, to nam powiedzieli: „Albo wyjeżdżacie z nami, jedziemy dalej, albo zostajecie u nich”. Więc my żeśmy, proszę panią, wyjechali z Amerykanami. Wyjechaliśmy do miejscowości, jak dziś pamiętam, Bau Erle (zapis fonetyczny), tak się nazywała ta miejscowość – tam były przepiękne koszary, przepiękne. No i tam żeśmy pobyli, proszę panią.
No nie, do czterdziestego szóstego roku. W czterdziestym szóstym urodził się mój synek, urodził się w Niemczech, proszę panią. No i jak on tylko…
Tak, tak, ale tam były warunki wspaniałe.
Nie, tam nic nie robiliśmy, tam już nic się nie robiło. Jedzenia było po uszy co dzień. Co dzień czy co drugi dzień, nie wiem, jak to było, przywozili całe samochody i rozdział dla wszystkich był, proszę panią, zawsze. Mąż nawet był tym rozdzielczym, jeszcze tam miał ze dwóch pomocników, tak że było i kakao, i czekolady, no wszystko było, wszystko. Amerykanie nam wszystko [dawali].
W maju, czterdziesty szósty, urodził się 16 maja.
Oj, opieka, oczywiście, piękny szpital, w szpitalu… A jeszcze wie pani, pani jest młoda, to jeszcze pani nie wie, na piersiach jak dziecko nie ssie, to wrzody się robią, ale to jest tak okropnie bolesne, że człowiek nie wytrzymuje. I rzeczywiście, ja dostałam czterdzieści stopni temperatury, jak go urodziłam, bo on mało ssał. Był gruby, ale mało ssał. Ale widzi pani, niech pani też to zapamięta, że gdyby ktoś nawet, czy dziecko małe, czy ktoś był chory – tylko i wyłącznie kamfora. I tam, proszę panią, od razu przynosili płaty kamfory, nie tak jak u nas, ździebełko, te płaty kamfory przykładali na piersi – na drugi dzień byłam zdrowa.
Tylko Tadzik się urodził, proszę pani, w maju. Dwa miesiące miał, jak wróciłam do Polski.
Proszę panią, do kiedy nas transportowali Amerykanie, to było wszystko dobrze, ale powiedzieli: „Pamiętajcie, nie otwierajcie żadnych drzwi w wagonach, nie otwierajcie”. Bo ruscy nas przejmowali, ruscy. Proszę panią, i żeśmy przyjechali w tych świńskich wagonach. Już oni tu nas przejęli w świńskich wagonach i przyjechaliśmy w tych świńskich wagonach,. A to dzieciątko malutkie, ani kąpać, ani nic, gotowało się jemu mleczko czy coś, to na maszynce, ale maszynki mieliśmy z sobą, proszę panią, no to na maszynce. Ale pani, do Polski, do Polski – za nic nie chciałam do Ameryki, nie! Nie, do Polski wracam.
A przyjechaliśmy tu, od razu na Szańcowej zamieszkaliśmy. Tu wynajęłam mieszkanie, proszę panią, pieniążki były, a po drugie, różne rzeczy się przywiozło z Niemiec. Bo tam oni mieli pod spodem swoje magazyny, to wie pani, tam jak poszliśmy, to było wszystkiego w brud. Ale wiele pani mogła wziąć? Maleńkie dziecko, co pani mogła tam? Żeśmy pobrali trochę, to się sprzedawało tutaj i były pieniążki. Wynajęło się tu mieszkanie, na Szańcowej i żeśmy zamieszkali. I tak moje dziecko, jak pani dzisiaj zobaczyła mojego syna, jest wysoki.
Nie. On był bardzo chory. Jak żeśmy wrócili, ja od lekarza do lekarza jeździłam, co ja nie wyprawiałam, proszę panią. To przecież dzieciątko moje kochane, upragnione i tu, i tu nic. Wreszcie na Kole żeśmy spotkali, ktoś mi powiedział: „Niech pani pójdzie tam do tego lekarza – mówi – to wojskowy lekarz”. Proszę panią, ja poszłam z tym maleństwem swoim, a on tak do mnie mówi: „A coś ty tu mnie przyniosła? Trupka? I byś chciała, żebym go – bo to wie pani, wojskowi to są tacy – a co byś chciała, żebym z niego ci zrobił normalne dziecko?”. Ja zaczęłam płakać, napisał mnie receptę. Ja mówię: „Panie doktorze, za tydzień mam do pana [przyjść]?”. – „Nie, nie przychodź za tydzień, za miesiąc do mnie”. A za miesiąc to moje dziecko biegało. Taki był lekarz. Myśmy długo z nim utrzymywali kontakt, czy ja chorowałam, czy mamusia mi chorowała.
Tak, tak, żeśmy zamieszkali tu, na Szańcowej. Tu, jak ja wynajęłam to mieszkanie, to tu, no bo tam było zbombardowane, tam nic nie było na Płockiej, proszę pani.
Tak, tak. No, jak żeśmy wrócili, to zaraz z mamusią kontakt, gdzieś tam popytałyśmy o tego, o siego, o tamtego. Wie pani, tu ludzie znali się, nie tak jak teraz. Tak że jakoś szczęśliwie, mamusia żyła osiemdziesiąt dwa lata. No to już mąż mój przecież [zmarł], długo nie żył, zanim mamusia jeszcze [się przeprowadziła]. Mamusię zabrałam tu, bo tam na Szańcowej to nie było takich dobrych warunków. Zabrałam tu i mamusia ze mną mieszkała do końca swojego życia.
Warszawa, 7 stycznia 2020 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska