Elżbieta Krystyna Stefanek
Nazywam się Elżbieta Krystyna Stefanek, urodzona w Warszawie 17 lutego 1932 roku.
- Co pani zapamiętała sprzed wojny, do 1939 roku, jak wyglądało życie w domu, jakaś nauka wczesna?
Do 1939 roku to ja miałam dopiero 7 lat. Jeszcze miałam rozpocząć szkołę podstawową, pierwszą klasę, ale akurat wybuchła wojna. Nas było sześcioro dzieci, wychowywała nas mamusia. Mamusia nie pracowała, była w domu, zajmowała się wychowaniem naszym.
- A czym się zajmował pani tata?
A ojciec nas był urzędnikiem w Zarządzie Miejskim w mieście stołecznym Warszawie.
[…]
- A coś może jeszcze więcej pani zapamiętała, jak to wyglądało na ulicy, w parkach – życie takie codzienne?
Myśmy mieszkali w Wawrze. Tam był ojca siostry dom, duży ogród i myśmy przeważnie w tym ogrodzie się bawiły z siostrami, z rodzeństwem.
- Jakieś może były niedzielne wypady?
Niedzielne wypady, owszem, były. Ojciec nas zabierał do teatru do kina, zabierał nas, ponieważ miał bezpłatne bilety na różne występy, więc zabierał nas do Warszawy, do kina czy do teatru. Byłam w teatrze... jak to się nazywało. Na noworocznym przyjęciu z siostrą, we dwie małe żeśmy były. Ojciec nas zawiózł i przywiózł. Na balu noworocznym byłyśmy, oglądałyśmy kukiełki, nie kukiełki, jak to dla dzieci było urządzone. Były czapki, jakieś książki dostałyśmy.
- A jak Wawer wyglądał przed wojną?
Pamiętam jako dziecko, że wszyscy malowali płoty i sprzątali i Wawer był bardzo zadbany. Nie tak jak dzisiaj, jakoś jest opuszczony. Myśmy mieszkali w pobliżu miejsca straceń.
- Niech mi pani powie, to była miejscowość bardziej letniskowa, czy bardziej marginalna, gdzie tylko sami mieszkańcy...
To był Wawer pod Warszawą. Tam przeważnie każdy miał willę i mieszkaliśmy w willach. Myśmy mieli dom jak gdyby zakopiański, bo to był ciotki dom i myśmy tam mieszkali. To był ze sto pięćdziesiąt metrów dom.
Tak.
- Czy przed samą wojną w jakichś rozmowach prowadzonych w domu były już przypuszczenia, że nastąpi wojna, czy dzieci zostały jakoś w to wprowadzone, wtajemniczane?
Nie tyle żeśmy zostały wtajemniczane, co pamiętam, że opaski miałyśmy na twarzy, że mają być gazy puszczane przez Niemców i tak dalej. To pamiętam jako dziecko siedmioletnie.
- Jak państwa zastał wybuch wojny?
Wybuch wojny zastał nas w Wawrze. Z Wawra 1 września, jak wybuchła wojna, wyjechaliśmy do Izabelina pod Warszawą. Tam mieszkaliśmy u znajomym w takiej stodole. Siedemnastego września, zdaje się, żeśmy wrócili do Warszawy z powrotem.
- Czy w tym czasie jak państwo tutaj się przemieszczali, mieli już państwo jakiś kontakt z Niemcami, z nalotami?
Owszem. W Wawrze zrzucona została bomba, w Aninie właściwie. Tam mieszkała nasza ciotka, która została ranna. Brat z ojcem ją wywiózł do Warszawy, ale ona umarła. Nazywała się Józefa Nawrocka.
- Czemu państwo nie wrócili do Wawra, tylko pojechali do Warszawy?
No z tą chorą [wyjechali] rodzice, ale w dalszym ciągu mieszkaliśmy w Wawrze.
- Rozumiem. Jak przebiegały dalsze losy, co się stało po tym siedemnastym?
Wróciliśmy, już na stałe żeśmy byli w Wawrze. A jak Niemcy weszli, zajęli Wawer, wyrzucili nas w domu, to mówiłam, że byliśmy w Izabelinie. Ojca zabrali od nas, a myśmy tylko z mamusią pojechali do Izabelina po raz drugi, bo wróciliśmy… Jak wojna miała być, to pojechaliśmy, wróciliśmy z powrotem i znów jak Niemcy nas wyrzucili, to ten… Ojca odłączyli od nas. Ojciec po dwóch tygodniach czy po iluś tam wrócił i w tym Izabelinie był razem [z nami]. I wróciliśmy później wszyscy do Warszawy.
- Czy tata opowiadał, jak wyglądało z jego perspektywy to zabranie go, co się stało?
Nie, nie, nie.
- Nie opowiadał tata, co się działo?
Nie, nie. Ja jako siedmioletnie dziecko żadnych takich opowieści od ojca nie słyszałam. A mieszkaliśmy tak jak panu powiedziałam w szopie, w stodole u tych państwa.
- Jak to wyglądało z pani perspektywy, takiej siedmioletniej dziewczynki, pierwszy kontakt z Niemcami, czy pani była zaciekawiona, nienawidziła ich?
Ja się ich po prostu bałam, bo kazali nam uciekać. Wzięliśmy kotka i pieska na furmankę i uciekliśmy, wyjechaliśmy z Wawra. Mamusia co mogła, to wzięła. Z mojej perspektywy – zobaczyłam obcego człowieka w mundurze, to po prostu się przestraszyłam.
- Gdzie państwo później z tego Izabelina się udali, czy cały czas tam byli?
Nie, nie. Mówiłam, że 17 września żeśmy później wrócili do Warszawy.
- Tak, ale mówiła pani, że pojechali z powrotem...
Tak, tak.
- To może inaczej. Gdzie tą furmanką?
Miał nastąpić wybuch wojny, to wszyscy uciekali z Warszawy, prawda. Rodzice też pojechali do Izabelina. Ponieważ jeszcze możliwie było, więc wróciliśmy z powrotem do Wawra. Jak Niemcy przyszli, to nas wyrzucili i z powrotem pojechaliśmy do Izabelina.
- I właśnie o to mi chodzi. Tutaj zostali państwo na dłużej w tym Izabelinie?
To właśnie byliśmy około 2 tygodni do 17 września. Później wróciliśmy do Wawra, do domu.
- I później państwo mieszkali w Wawrze tak?
W Wawrze, cały czas w Wawrze, na ulicy Weteranów.
- Co tam się działo w tym Wawrze, czy jakieś władze okupacyjne były wprowadzone?
Nie wiem, czy pan wie o tym, że w Boże Narodzenie to było… Tam była jakaś restauracyjka koło stacji Wawer i tam został zabity Niemiec. W związku z tym gubernator niemiecki, nazwiska nie powiem panu, wydał rozkaz, żeby rozstrzelać chyba stu trzydziestu pięciu Polaków. W Wawrze jest miejsce straceń. Później w czasie okupacji przeniesione zostały groby na Marysin Wawerski. Ale tam symbolicznie na ulicy... to się nazywa 27 Grudnia, tam jest miejsce straceń, pomnik tych wszystkich rozstrzelanych. Został też rozstrzelany nasz kuzyn dwudziestodwuletni.
- Niemcy przypadkowo złapali stu trzydziestu pięciu Polaków czy mieli określoną listę?
Oni szli wzdłuż torów i po prostu gdzie weszli do mieszkania, gdzie zastali mężczyznę, zabierali, prowadzili na miejsce straceń i zabijali, rozstrzelali. Tylko taki pan Piegat się uratował, ale on po prostu wyszedł. Nie wiem, czy panowie słyszeli o takiej książce „Wawer”. Jest tam opisana cała egzekucja. Ja miałam tą książkę, ale komuś pożyczyłam i tej książki nie mam. Tam jest cała egzekucja i nazwiska tych ludzi, którzy byli rozstrzelani 27 grudnia, bo to było w pierwszy czy w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia.
- Jeśli chodzi o tego kuzyna, jak państwo się dowiedzieli? Czy to od razu było wiadomo?
Od razu było wiadomo, bo jak w nocy pozabierali mężczyzn, to już rano ja też tam poleciałam jako dziecko, już oni tam... po prostu to było zorganizowane, że jednych rozstrzelali a drudzy doły kopali i kolejno. Około stu trzydziestu pięciu Polaków zostało rozstrzelanych.
- Czy państwo w jakiś sposób próbowali, odkryli tych zmarłych rozstrzelanych, czy jak to...
Ja tego panu nie powiem. Byłam tam...
Ja tylko zapamiętałam to, że wszyscy stali i płakali, bo Niemcy rozstrzelali i płakali. Wszyscy ludzie okoliczni zbiegli się. Ale już ci ludzie nie żyli. Ci mężczyźni nie żyli.
- Jak wyglądało to życie w czasie okupacji, jak to było z jedzeniem, z jakimiś zarządzaniami...
Nasz ojciec pracował w dalszym ciągu w Zarządzie Miejskim, mamusia handlowała, siostra moja, która tutaj siedzi w kąciku, zajmowała się domem i kuchnią. Ja chodziłam do szkoły, do Anina.
- Jakiego to rodzaju była szkoła?
To szkoła podstawowa była w Aninie. Kierowniczką była pani Puchalska.
- Jak wyglądała nauka? Były jakieś obostrzenia wprowadzone przez Niemców?
Nie no... jeszcze przed Powstaniem chodziłyśmy na lekcje dodatkowe. Ale czego ja się uczyłam, to już nie powiem panu dokładnie. Na pewno był polski. Bo ja chodziłam do czwartej klasy szkoły podstawowej, ale jakich przedmiotów się uczyłam, to dokładnie nie pamiętam. Na pewno polski, historię. Nas czworo chodziło, moja koleżanka i dwóch chłopców. Czwórka nas chodziła.
- Czy zdarzały się jakieś kontrole Niemców w czasie lekcji?
Nie, nie, bo myśmy chodziły do nauczycielki do domu w Aninie.
- Rozumiem, czyli te lekcje nie były w budynku, tylko gdzieś w prywatnym...
W prywatnym domu.
- A jak wyglądało życie codzienne, jak było z jedzeniem, z pracą?
Bieda była bardzo duża. Ludzie nie mieli węgla, nie mieli opału. Bieda była straszna. Pamiętam, że jak z torów chłopcy zrzucali węgiel, to myśmy, dzieci, tam chodzili i zbierali ten węgiel i przynosili do domu.
- Czyli gdzieś na pociągi skakali i wyrzucali węgiel?
Tak, tak. Z pociągu wyrzucali węgiel. Bieda była raczej duża, powiem panu szczerze.
- Mama w dalszym ciągu nie pracowała?
Mama tak handlowała trochę.
- Jak to się stało, że państwo wszyscy znaleźli się w Warszawie?
Zaraz panu powiem. Ponieważ Niemcy wysadzali tory na linii otwockiej, więc tam po prostu było nie do wytrzymania. Ojciec orientował się, że zbliża się front rosyjski. W związku z tym ojciec doszedł do wniosku, że będzie najlepiej, jak nas wywiezie do Milanówka, do znajomej, która miała jakiś tam majątek w Milanówku. Nie wiem, nie byłyśmy tam, więc nie wiem. Ojciec mnie przywiózł, później znajomy przywiózł siostrę Danutę i później przyszła siostra, która już nie żyje, Alicja Dąbrowska. Przyszła z koleżanką na Powstanie. Zastało nas Powstanie u mojej chrzestnej matki Natalii Gaworek na ulicy Widok 22.
- A długo przed Powstaniem państwo przyjechali do Warszawy? Jaki to był okres, tuż przed samym Powstaniem?
Siostra przyszła w dniu Powstania. Ja dzień albo dwa byłam u ciotki i zaraz Powstanie wybuchło. Ojciec wrócił z pracy i miał nas wieźć do Milanówka. I zaczęto strzelać. To jak strzelają, to strzelają. To na pewno przestaną. Rano dowiadujemy się, że jest Powstanie. I już żeśmy, cały czas byliśmy na Widok 22.
Warunki?
- Warunki też, oczywiście. Chodzi mi o to, jakie były tam pani losy, co pani robiła w czasie Powstania?
Co ja robiłam… Siostra Alicja Dąbrowska była łączniczką. Ojciec nie wychodził z domu albo siedział w piwnicy, bo powiedział, że on nie będzie uczestniczył w Powstaniu. Ja chodziłam, to barykady budowaliśmy, to piasek żeśmy sypali, żeby zabezpieczyć ten budynek.
- A barykady państwo budowali gdzieś bezpośrednio w okolicy Widok?
Nie, zaraz panu powiem. Od Dworca Głównego był ostrzał i myśmy tam budowali barykady. Nawet z tego domu zginęła taka szesnastoletnia dziewczynka. Ojciec później mnie trochę (bo nigdy nie wiedział, gdzie ja jestem) zabraniał, żebym ja gdziekolwiek chodziła, ale ja tam chodziłam. Chodziłam do banku „Pod Orłami”, tam nosiłam dla Powstańców budynie, jak panu już wspominałam, bo była kuchnia. Bo nas Powstanie zastało po prostu tak, jak żeśmy wyszły z domu, bez niczego. Po prostu co ciotka nam dała… Tam była kuchnia zorganizowana, od braci Jabłkowskich jakieś żeśmy artykuły dostawali do gotowania.
Kuchnia była u takich... były takie trzy starsze panie, które udostępniły swoje mieszkanie.
Widok 22. Tam panie udostępniły kuchnie i tam gotowały. Ile tam osób gotowało, to ja nie powiem panu.
- A pamięta pani, czy to było pierwsze piętro, parter, czy to na podwórku?
Nie, nie. To było w budynku.
- Nie pamięta pani, na którym piętrze?
Chyba drugie, bo ciotka chyba na drugim piętrze.
- Pamięta pani może, w którym miejscu była umiejscowiona barykada? Bo to była jedna barykada od strony Marszałkowskiej, dwie barykady?
To była jedna barykada. To była jedna barykada zrobiona na Widok.
- Chodzi mi mniej więcej, pod którym numerem to mogło być według pani pamięci?
Na początku ulicy, jak w tej chwili jest Rotunda.
- Czyli przy samiutkiej Marszałkowskiej.
Tak, tak, przy Marszałkowskiej. Tam była ta barykada i ta dziewczynka tam zginęła. Później żeśmy chowali tą dziewczynkę, pamiętam, ksiądz chował tutaj, jak jest bank „Pod Orłami”, to tam była pochowana ta dziewczynka.
- Wspominała pani, że od braci Jabłkowskich były jakieś rzeczy przekazywane do kuchni.
Przekazywane były kisiele, budynie. Co jeszcze, to ja po prostu nie wiem. Na Widok jeszcze był też taki... nie wiem, czy to piekarnia, nie piekarnia. Wiem, że tam po chleb chodziłam, ale co to było, to ja nie pamiętam. Czy to piekarnia była, czy co…
- Mieli państwo może jakąś stałą obsadę Powstańców, którzy tam stacjonowali, bronili się?
Nie, nie, nie. Jeszcze był taki moment, że... Widok została oswobodzona, Chmielna i tak dalej, to posprowadzali… Bo na Widok 22 był hotel i tam Niemcy mieszkali w tym hotelu. Niemców wyprowadzili, a co z nimi zrobili, to ja nie wiem. Tak samo na Chmielnej. Nie wiem, czy pan słyszał, że na Chmielnej było bardzo dużo pań lekkich obyczajów, więc je posprowadzali. Ale co z nimi zrobili, to nie wiem. Wiem, że cały dziedziniec, całe podwórko było po prostu zajęte. Co z nimi Powstańcy zrobili, to ja nie umiem panu powiedzieć.
- Miała pani jakiś kontakt bliższy z tymi Powstańcami, rozmawiała z nimi może?
Owszem, przychodzili nieraz. Ciotka była młodą kobietą, to miała znajomych jakichś Powstańców. Ale ja wiem, oni przychodzili, wychodzili. To byli znajomi, ale kto to, to nie umiem powiedzieć więcej.
- Nie próbowała się pani podpytać, co się dzieje w Warszawie, jak walki trwają?
Ja wiedziałam, że jest Powstanie, chodziłam po wodę do kina „Palladium”, bo ja wychodziłam, ja ciągle wędrowałam po całej dzielnicy, gdzie były wyzwolone miejsca. Innych ulic jeszcze Powstańcy nie zajęli.
- Tak jak pani chodziła pod dom „Pod Orłami”, mówiła pani, że tam był szpital powstańczy. Coś pani zapadło w pamięć z tego szpitala?
Powiem panu szczerze, że byłam tam parę razy, ale już pod koniec powiedziałam siostrze, że ja już tam chodzić nie będę. Jak ja zobaczyłam tych ludzi tak ciężko chorych, leżących na posadzkach, to ja powiedziałam, że ja już tam chodzić nie będę. Mnie ich bardzo było szkoda, ale cóż, ja nie mogłam ani im pomóc, ani nic. Wie pan, jak to dziewczynka dwunastoletnia reaguje. Dla niej widok takich ludzi jest po prostu straszny. Jak widzi ludzi poranionych, bez nóg, bez rąk, to jest to straszne.
- A ten szpital był umiejscowiony w podziemiach, na piętrze?
Ja chodziłam gdzieś na piętro, pamiętam. Wiem, że tam leżeli, pamiętam, że leżeli.
- Czy w trakcie Powstania była pani blisko jakiejś akcji, nalotu?
Jak Niemcy rzucili pierwsze ulotki, myśmy wyszliśmy, ale nie doszliśmy do punktu zbornego, bo chyba był na placu Napoleona.
Ulotki Niemcy rzucili, żeby ludność cywilna opuszczała Warszawę, ale myśmy nie zdążyli dojść. Dopiero na drugi dzień żeśmy wyszli z Warszawy. Co ja chciałam powiedzieć...
- Ja się pytałem, czy jakaś akcja może, nalot...
Aha, „krowa” rycząca, bo były w Warszawie tak zwane krowy ryczące. Jak zwaliło ściany, to ojciec powiedział: „Stanowczo wychodzimy”. Nie pozwolił nam już być dłużej, wszyscy żeśmy wyszli. Wyszła siostra Alicja, Maria Danuta, ja, ojciec i jeszcze koleżanka siostry była z nami.
Gdzieś, nie wiem, punkt był i żeśmy [dotarli] do Dworca Zachodniego. Na Dworcu Zachodnim, jak ja pamiętam, były pociągi i nas zawiozły do Pruszkowa.
W Pruszkowie żeśmy spali na blasze i na betonie. Myśmy praktycznie nic nie miały ze sobą, bo nawet z domu żeśmy nic nie wzięły. Co nam ciotka dała, to żeśmy miały. Pamiętam, że najważniejszą rzecz, [którą] siostra wzięła, [to] garnek, który nam po prostu pozwolił przeżyć, bo zawsze gdzieś jakąś zupę dawali i tak dalej, to już garnek miałyśmy. A łyżki to nie wiem skąd. Jak myśmy jadły, to panu nie odpowiem, ale jakieś łyżki musiałyśmy mieć, żeby jeść, prawda.
- Długo państwo przebywali w Pruszkowie w tym obozie przejściowym?
W Pruszkowie w granicach dwóch tygodni. Później stamtąd rozdzielili. Zresztą rozdzielili nas z ojcem w Pruszkowie. Myśmy jeszcze około dwóch tygodni były w Pruszkowie. Później nas stamtąd wywieziono do Niemiec.
Byłyśmy najpierw w Chemnitz, w takim obozie przejściowym za drutami.
- Jak tam warunki wyglądały w tym obozie?
Straszne były, drewniane prycze i tak dalej, pluskwy. Tam jacyś Ukraińcy nas obsługiwali. O szóstej rano... myśmy tam nie pracowały i siostra postanowiła (bo jeszcze żeśmy znajomą spotkały z Wawra), że pojedziemy do pracy. Do Lipska pojechałyśmy do pracy, do fabryki. W Lipsku pracowałyśmy w fabryce.
- Gdzie panie mieszkały w tym czasie?
Mieszkałyśmy w szopie fabrycznej. Tam było sto dwadzieścia kobiet.
- Czyli ta szopa została przerobiona na taką noclegownię, można tak powiedzieć.
Prycze były. To była szopa fabryczna.
- Jak wyglądała ta praca, od której do której, czy dawali jakieś posiłki?
Od szóstej rano do szóstej. Była przerwa na obiad, to przychodziłyśmy na obiad.
Nie powiem panu, jak długo, nie pamiętam, jak długo była przerwa. Wie pan, miałyśmy spory kawałek do tej fabryki, więc gdzieś w granicach chyba godziny była ta przerwa, żebyśmy zdążyły przyjść na kantynę zjeść i wrócić z powrotem do fabryki.
- Jak ta fabryka wyglądała w środku, co panie wytwarzały?
To była fabryka reflektorów.
- Czyli takie szperacze przeciwlotnicze?
Tak, tak, tak.
- Czy pracowały tam tylko kobiety z Polski czy jeszcze jakieś inne narodowości?
Tam byli i Włosi, żołnierze włoscy też tam pracowali, Francuzi pracowali, Rosjanki pracowały. Rosjanki mieszkały osobno, one były ogrodzone za drutami. Myśmy mogły wyjść na miasto, bo Rosjanki miały problemy, zdaje się, musiały mieć przepustki czy coś takiego, nie wiem. W każdym bądź razie ogrodzone były i one nie miały kontaktu z innymi narodowościami. Kantyna to była dla nas wszystkich wspólna. Rosjanki miały osobną kantynę. Nie przychodzili Rosjanie tutaj do nas, do tej kantyny, gdzie myśmy jadły.
- Ci Niemcy pilnujący czy jakieś inne nacje to jak w stosunku do pań się odnosili, czy to było takie normalne, czy?
No… Nie, tam była taka pani
Lagerführer, w stosunku do nas jak najbardziej była [normalna]. Tylko jak było bombardowanie, to musiałyśmy opuszczać tą szopę fabryczną i żeśmy szły do parku, siedziałyśmy w parku. Jak bombardowanie się skończyło, to wracałyśmy do baraku.
- Często były te bombardowania?
Bardzo często, bardzo często były naloty.
- Czy udało im się trafić w fabrykę, czy raczej gdzieś obok wszystko spadało?
Jak myśmy przyjechały tylko do Lipska, to Lipsk był tak strasznie zbombardowany, że Śródmieście to był kamień na kamieniu, można powiedzieć. Ale wie pan, obcokrajowców tyle było, to szybko uporządkowali. Ale był bardzo zniszczony Lipsk w centrum.
- A jak ludność cywilna odnosiła się do jeńców wojennych?
W porządku, nie było żadnych problemów absolutnie.
Normalne życie międzyludzkie. Oni gdzieś przychodzili skądś, włoscy żołnierze, na obiady do fabryki, ale gdzie oni mieszkali, to ja nie wiem.
- A czy miały panie na przykład jakieś takie zalecenia od organizacji, oczywiście nie niemieckich, żeby nie robić wszystkiego dokładnie czy coś psuć?
Nie, nie. Nic takiego.
- Rozumiem, że do wyzwolenia panie cały czas były w tym Lipsku, tak?
Tak, tak. Wyzwolenie nas zastało w Lipsku.
- Panie wiedziały, że będzie to wyzwolenie, jakieś były głosy, czy to po prostu też tak gwałtownie jak Powstanie?
Siedziałyśmy w piwnicy. Raptem weszli Amerykanie. Dosyć dużo było Polaków i Murzynów. Koniec wojny. Na drugi dzień przyszli do nas, zaprosiły Polki, żeby przyszły, że my tutaj mieszkamy i tak dalej. Niemcy... znaczy ta
Lagerführer opuściła nas już całkowicie. Za parę dni nas z baraków (bo już żeśmy były w drugiej fabryce) zabrano nas do... Na przedmieściach Lipska były koszary niemieckie i tam każda narodowość miała swój jeden budynek. Myśmy tam mieszkały. Później, jak wojska rosyjskie miały przejąć Lipsk, miały wkroczyć, to nas przewieziono do Osterode am Harz. Myśmy były w Osterode am Harz z pół roku.
- Jeszcze przepraszam, zanim przejdziemy do następnej miejscowości. Pani mówiła, że jeszcze w czasie chodziła do innej fabryki. Co to była za fabryka?
A tamta to była druga fabryka, fabryka samolotów. Siostry pracowały w fabryce, a ja pracowałam w kuchni.
- I ona była w samym Lipsku czy pod Lipskiem?
Tak na przedmieściach Lipska, ale adresu nie znam, jaki był adres tej fabryki, bo ja nie byłam w tej fabryce, tylko tam był Polak tłumacz i mnie zatrudniono w kuchni. Ja już nie pracowałam w fabryce, tylko w kuchni.
- Pamięta może pani, jakie tam samoloty były robione? Czy to były bombowce, czy jakieś małe myśliwce?
Ja tam w tej fabryce w ogóle nie byłam. Tutaj tylko pracowałam w tej fabryce reflektorów.
- Rozumiem. Wróćmy do tego, jak panie przyjechały z Lipska do następnego miasta.
Z Lipska przejechaliśmy do Osterode am Harz. Tam Niemców wykwaterowali z dwóch ulic, ale dla nas już nie było miejsca, więc myśmy u rodziny niemieckiej dwa pokoje, trzy pokoje właściwie miałyśmy, bo tam była jeszcze koleżanka siostry, jeszcze takich dwóch chłopaków z obozu. Oni z nami po prostu byli zaprzyjaźnieni i też mieszkali. [Najpierw] wywiezione żeśmy zostały przez amerykańskie wojsko z Lipska do Osterode, a później z Osterode po paru miesiącach przewieziono nas do... mieszkałyśmy w Obenstrohe. To taka mała miejscowość. Później byłyśmy w drugim obozie w [niezrozumiałe]¸ bo brat nas odnalazł, w Osterode jak jeszcze żeśmy były... nie, w Obenstrohe brat nas odnalazł. Później z bratem żeśmy przenieśli się do drugiego obozu do... przed chwilą mówiłam... I stamtąd żeśmy wrócili do Polski. W 1946 roku, w grudniu powróciliśmy wszyscy razem do Polski, brat najstarszy i nas trzy.
- Te życie po wyzwoleniu – co państwo robili, czy to było jakieś poszukiwanie pracy, czy próba odnalezienia rodziny, czy szkoła, dlaczego tyle czasu?
Proszę pana, ja chodziłam do szkoły tak, że po parę miesięcy to tu się uczyłam, to tam się uczyłam.
- To była szkoła polska, angielska?
Polska szkoła. Później już brat mnie zapisał do gimnazjum, w pierwszej klasie gimnazjalnej byłam. Tam byli oficerowie polscy i oficerowie uczyli nas. Myśmy w 1946 roku powrócili do Polski wszyscy razem.
Myśmy nie miały właściwie gdzie wracać. Dlaczego? W Wawrze dom się spalił, później mamusia dostała najpierw jeden pokój, później drugi pokój, bo tam taka kuzynka, pani Nawrocka, mieszkała. Więc myśmy właściwie nie mieli gdzie wracać. Nie wiedzieliśmy, brat nie wiedział, co mamy robić. Ale mamusia nie chciała przyjechać do Niemiec i postanowiliśmy powrócić. Bo brat pracował jako łącznik Czerwonego Krzyża.
- Rozumiem, że decyzja powrotu była podyktowana tutaj przez...
Przez rodzinę...
- Przez sentyment mamy do Polski?
Tak. Mamusia nie chciała. Ojciec już wrócił z obozu, bo ojciec był na Pomorzu w obozie pracy, a mamusia nie chciała przyjechać do nas.
- Jak państwo wracali do Polski, to jakie było wrażenie. Wiadomo, że Polska była zniszczona.
Wrażenie było straszne. Do Szczecina żeśmy przyjechali statkiem olbrzymim, „Mizar” się chyba nazywał.
- Czyli drogą morską państwo się dostali?
Tak, tak.
- A Szczecin był zniszczony w tamtym czasie?
Szczecin był bardzo zniszczony. Później towarowymi pociągami przyjechaliśmy do Warszawy.
- Jak tutaj wrażenie po wejściu do Warszawy?
Tutaj tak jak wszyscy uważali, że każdy coś tam kombinował, handlował i tak dalej. Po kilka rodzin mieszkało. Tak samo u nas. Nas było dziesięcioro, bo jeszcze jeden brat też wrócił do Polski. Tak że nas w domu było dziesięć osób.
- Państwo zamieszkali w Warszawie po powrocie?
W Wawrze.
- A Wawer był bardzo zniszczony według tego, co pani widziała?
Nie, nie, nie. Nie był bardzo zniszczony. Ten dom, w którym myśmy mieszkali, to była taka zakopiańska willa drewniana. Tam kilka takich zostało. Ale tak na ogół nie został bardzo zniszczony Wawer. Nasz dom się spalił, ten dom się spalił akurat, w którym myśmy mieszkali.
- Na zakończenie mam pytanie, czy chciałaby pani jeszcze coś dodać, o co nie zapytałem, może coś się odcisnęło w pamięci?
Nic takiego. Chyba co najważniejsze, to pan się dowiedział. Mała byłam i takie przeżycia miałam bardzo smutne. Ale co zrobić, tak to w życiu bywa.
Warszawa, 22 maja 2013 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła