Elżbieta Helena Matusiak

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Elżbieta Matusiak, mieszkam w Poznaniu.

  • Proszę powiedzieć, kiedy się pani urodziła i gdzie?


18 sierpnia 1928 roku, w Poznaniu, na ulicy Mazowieckiej 56 mieszkania 7.

  • Kim byli pani rodzice? Jak się nazywali?


Ojciec, Tadeusz Holnicki-Szulc, chyba wtedy był jeszcze majorem; mama, Maria Gzowska.

  • Miała pani rodzeństwo?


Miałam siostrzyczkę, która jak ja miałam siedem lat, bawiłyśmy się w parku Wilsona, naprzeciw którego teraz mieszkam, była bardzo zgrzana i napiła się zimnej wody. Dostała zapalenia płuc z wysiękiem ropy i przy punkcji lekarz przebił serduszko. Tak się zaczęła ta tragedia. A mieszkaliśmy tu, gdzie jest ten balkon z filarami, na Siemiradzkiego.

  • Mieszka pani prawie w domu dzieciństwa?


Nieraz jest przyjemnie, a czasem jest jakaś dziwna tęsknota.

  • Jak wyglądało pani dzieciństwo?


No, wspaniałe. Miałam dziadków, który mieli majątek. Jeździliśmy na wakacje tam, [ja] jako dziecko. No a potem też i w Krakowie, na Dietla, na Syrokomli – to pamiętam, znaczy nazwy ulic.

  • Rozumiem, że w pewnym momencie państwo z Poznania przenieśli się do Krakowa.


Musieliśmy się przenieść, bo tata musiał przenieść się do Krakowa.

  • Dostał taki rozkaz.


Taki rozkaz, właśnie.

  • Kiedy to było? Czy pamięta pani mniej więcej ten moment?


Zaraz pani powiem… To był 1936 rok.

  • Rozumiem, że pani już chodziła do szkoły?


Jeszcze mnie nie zapisano. Pamiętam nawet rozmowy rodziców (dziwnie pamiętam), że mama się niepokoiła, że nie jestem zapisana do szkoły w Krakowie, a tata mówi: „Będzie w Poznaniu”. I byłam zapisana do prywatnej szkoły Świętego Kazimierza zaraz vis-à-vis kościoła na Grunwaldzkiej.

  • Ale ostatecznie zaczęła pani chodzić do szkoły w Krakowie?


Nie. Już tu [w Poznaniu] się spóźniłam. Spóźniłam się o kilka miesięcy podobno. Dyrektorem była pani Krotowska i Rozbudzka. Tyle pamiętam.

  • Jak wyglądały te pierwsze lata w szkole?


No świetnie, pamiętam różne rzeczy. Miałyśmy bardzo energicznych, ale i dosyć surowych nauczycieli. Nie można było sobie pofolgować.

  • Zdążyła pani dwa lata chodzić do szkoły, zanim wybuchła wojna.


Nie, trzy.

  • Trzy lata.


Wiem, że byłam zapisana do sercanek i dostałam mundurek z takim kołnierzem, ale już nie doszło do tego.

  • Bo wybuchła wojna. Pani pamięta moment wybuchu wojny, wrzesień 1939 roku?


Tak, pamiętam, bo byłam u dziadków i w pewnym momencie właśnie mój wujek, a brat mojej mamy, był porucznikiem i dostał wezwanie. […] Aha, przyjechał konno i mówi: „Wojna”. No i wtedy to był taki bardzo krytyczny moment. Ja już dokładnie nie pamiętam, między starszymi jakie były rozmowy.

  • Gdzie mieszkali dziadkowie?


Pod Czerniejewem taki majątek był.

  • To jest niedaleko?


Niedaleko, pół godziny, niecałe czterdzieści minut.

  • I tam pani już została?


Nie, nie. Ojciec wyjechał, a myśmy niestety jechały wśród tego transportu wojska, ludzi, aż pod Kutno. Pod Kutnem już byliśmy do końca, znaczy do wejścia Niemców.

  • Jechały panie końmi, tak?


Końmi. I niestety nasz [woźnica], taki młody człowiek, w takim dworze odstawił podwózkę i jak wracał rano, to kula go zabiła (ekrazytówki Niemców czy coś). Potem właściciel majątku oddał swojego syna pod naszą opiekę, żebyśmy dojechały do Warszawy. I staliśmy w Błoniach.

  • Czyli państwo wyruszyli do Warszawy?


Tak. I tam potem już się wszystko skończyło.

  • Było wiadomo, gdzie w Warszawie się zatrzymać?


Mamy rodzinę, my mieliśmy wszędzie rodziny.

  • Gdzie się zatrzymałyście?


Na Mickiewicza 18. Moja kuzynka była stomatologiem, miała swój gabinet, Jankowska. Ktoś powiedział, nie wiem teraz, że słyszał to nazwisko. Ona miała gabinet dentystyczny, to na pewno dosyć była znana w tej okolicy.

  • Właśnie u niej się panie zatrzymały?


I myśmy się tam zatrzymali, tak, tak, u cioci.

  • Przez całą okupację mieszkaliście pod tym adresem?


Nie. Mieszkaliśmy u cioci chyba do wiosny następnego roku. I tam potem żeśmy się spotkali [z ojcem], bo ojciec był gdzieś za drutami, w każdym razie uciekł i żeśmy się wtedy spotkali. Znajomego oficera żona nie wiedziała, potem się dowiedziała, że w Katyniu zginął jej mąż, i mówi: „Ja jadę do Biłgoraju, do moich rodziców, a zostawiam wam mieszkanie na Harcerskiej 6”.

  • Harcerska 6?


Tak. I tam mieliśmy swój azyl, tam byliśmy z ojcem.

  • Do którego momentu?


Do momentu wybuchu Powstania, gdzie w pierwszych trzech godzinach straciliśmy wszystko, bo czołg stanął na vis-à-vis i strzelał właśnie w nasz dom.

  • I cała kamienica tak została…


To nie kamienica. Ja nie wiem, pani nie może pamiętać czy wiedzieć, ale to był teren tak zwanej Prochowni, tam były wały olbrzymie, wysokie.

  • Tak to teraz też wygląda. Tam jest Fort Sokolnickiego obok i właśnie tak zwana Prochownia.


No i te domki były tak posiane na tych działkach. Tak że u tych Miazgów mieszkaliśmy.

  • Jak w ogóle wyglądał czas okupacji, jeszcze zanim wybuchło Powstanie?


Ach nie, [w czasie] okupacji to bardzo pomagała rodzina. Przecież myśmy właściwie wyszły z walizeczką, zostawiając całe mieszkanie. Niektórzy ludzie nie rozumieją tego. Jak ktoś jest bardzo zdenerwowany i nerwowy, ja mówię, trzeba było przeżyć to, co myśmy przeżywali – zawsze nadzy i goli. Tak że ojca nie było, ale wieczorem prosił: „Proszę nalać pełną wannę wody”. A ja mówię: „Wody?”. – „No tak, wody”. Aha, a jeszcze dzień przedtem… U nas [wcześniej] składane były rzeczy opatrunkowe, były nosze, były lekarstwa, wszystko w tym ostatnim pokoju pani właścicielki, którego właściwie nie używaliśmy. Pod łóżkiem było wszystko umieszczone, te nosze. I wtedy dzień przedtem, przed Powstaniem, nie pamiętam, kto to był ta druga dziewczyna, ale przyszła i powiedziała, że mamy to wszystko, co jest w tym pokoju, pomału wynosić w dużych torbach. Myśmy wynosiły na ulicę chyba Gdańską, do pani Orzechowskiej, […] dopóki żeśmy wszystkiego nie wyniosły. Tylko z tymi noszami był kłopot, już nie pamiętam, kto się tym zajął. No i tylko ta woda, która była, całe szczęście, że była wanna wody, bo jak ten cały mur się zawalił… Aha, bo trzeba wszystko powiedzieć dokładnie. Pokój taki jak ten, tu była kanapa, tu były okna prosto na działki, a przed naszymi oknami stał czołg. Nie czołg, tylko…

  • Działo?


Działo, działo. Tak że wszystko się zawaliło, ale przedtem, przed jakimś momentem, jak żeśmy zauważyły, że ten czołg… A była z nami moja sąsiadka i koleżanka do pewnego stopnia, kuzynka księdza Bogdana, bo oni mieszkali obok.


Kończaka, tak. I myśmy były obydwie, plus jeszcze wleciała, lecąc przez te ogródki, jakaś obca pani, która chciała się schronić. Mamusia otworzyła drzwi, [kobieta] przeleciała i wtedy zobaczyłyśmy lawę Niemców. Ja mówię: „Chodźmy się schować do łazienki!”. Ja nie wiem dlaczego, może siła wyższa mnie tam rzuciła. Bo dlaczego do łazienki? I myśmy tam były w tej łazience. Całe szczęście, żeśmy były w tej łazience, bo to się tak zawaliło, że ta łazienka była w samym środku [gruzów], to był po prostu czop.

  • Udało się wyjść z tej łazienki?


Wygrzebywali nas sąsiedzi. Ojciec Kończaka, on i sąsiedzi obok. Ten przód nie został tak zniszczony jak ta cała strona, gdzie oni mieli mieszkanie i my.

  • Mówi się, że w zasadzie Powstanie wybuchło wcześniej na Żoliborzu. Czy pamięta pani ten moment w ogóle?


Pamiętam. To znaczy nie widziałam tego, ale wiem, gdzie to było. To było przy kinie na ulicy Suzina i wtedy właśnie tam zaczęło się Powstanie. Strzelił któryś, nie wiem, czy Niemca zastrzelił, już nie pamiętam teraz, ale jest w książce.

  • Po zburzeniu domu państwo się przenieśli do…


Po zburzeniu domu na drugi dzień, a w nocy jeszcze szukał mojego ojca.

  • Kto szukał ojca?


Przepraszam, ale zapomniałam w tej chwili.

  • Nazwisko?


Roman… Nie pamiętam. Chyba porucznik Roman, wysoki. Wiem, że on trafił na te zgliszcza. No a mama z tego podziemia potem wyszła, no i mówi, że nie ma ojca. Mówi, że na Krasińskiego też go nie ma. No ale […] nic nie wiedziałyśmy. Dopiero na drugi dzień, gdzieś koło południa, wiem, że stałyśmy przed tymi zgliszczami i widzę, że od strony wejścia na ogródki idzie mój ojciec. Zdjął beret, bo myślał, że my nie żyjemy, i z tym beretem wszedł, a ja się rzuciłam ku ojcu, chwyciłam go, tak płakaliśmy. No i ojciec po kilku godzinach przyszedł i mówi: „Przecież my tu już nic nie mamy, przecież pył i proch. Zaraz was zaprowadzę, przyjdzie córka…”. Ojciec nie operował nazwiskami. Dopiero potem wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy – u Niedzielskiego. No to dobrze, no to poszliśmy. A jeszcze byliśmy w tym mieszkaniu kilka godzin. Jeszcze pamiętam, jak tato… [Działały] jeszcze telefony. Kilka dni, nie wiem, ile tych dni dokładnie, ale ojciec dzwoniąc, mówił: „Tu prom, tu prom”. Nie wiem, czy miał pseudonim „Prom”, czy posługiwał się pseudonimem Niedzielskiego. No i byliśmy tak długo, jak mogliśmy z Ulą przychodzić na tą leżankę.

  • Z Ulą, czyli córką Niedzielskiego?


Córką Niedzielskiego.

  • Czy pani znała ją wcześniej?


Nie, nie, bo ja miałam szesnaście lat, ona już miała inne… Ja chodziłam do zmartwychwstanek, do sióstr.

  • Jaki był dokładnie adres, pod którym panie zamieszkały?


Gdzie? U Niedzielskiego?

  • Tak.


Nie pamiętam. „Zimowe Leże”, nie wiem, drugie czy trzecie piętro, tego to już nie powiem. Chyba drugie. Myślę, że drugie.

  • Ale ulica?


No to jest Harcerska. Ten wał był przegrodą między „Zimowymi Leżami”, między tym budynkiem.

  • Rozumiem.


Słowackiego chyba. To było Słowackiego.

  • Jak wyglądało to pomieszkiwanie z Ulą?


Ach, z Ulą… Nie no, jej tam cały dzień nie było. Zjawiała się o jakiejś godzinie i mówi: „Chodź, idziemy tam pospać”. Ale ja byłam z mamą. Ojciec jeszcze pewnego dnia powiedział: „Pamiętaj, że musisz się opiekować też mamą”. No mama była młoda wtedy, czterdzieści, trzydzieści dziewięć lat miała, ale straciła jedno dziecko. [Ojciec] mówi: „Mnie nie ma, to proszę cię, bądźcie razem”. No i ja wtedy rzeczywiście byłam jak z Ulą.

  • W jaki sposób zdobywałyście jedzenie?


Nie pamiętam. Nie pamiętam, skąd miałyśmy. Gdzieś na pewno były osoby, które gotowały czy co, bo w tych „Zimowych Leżach” to przecież te olbrzymie piwnice były.

  • Pamięta pani jakichś sąsiadów? Czy były tam też jakieś dzieci?


Nie, nic nie pamiętam. Myśmy tam nie mieszkali, tylko byliśmy w piwnicy.

  • Czy w tych piwnicach byli jeszcze jacyś ludzie?


Tak, masa, wszyscy mieszkańcy „Zimowych Leży”. Potem, to nie było pierwszego, tylko był albo drugi, albo trzeci (może ksiądz [Kończak] pamięta), była mobilizacja. Ojciec księdza znał jako chłopaka i wziął go, też i drugi był, i chodzili po mieszkaniach, że przeprowadzał mobilizację. Mobilizacja łączyła się z płaczem, z krzykiem, ale ojczyzna potrzebowała krwi. Długo to trwało i dopiero późnym wieczorem, pamiętam, grały armaty, nie wiem, czy to już rosyjskie, nie wiem, jak to było, w każdym razie [była mówiona] rota, przysięgali wszyscy wierność ojczyźnie. Wtedy wszyscy klęczeli – to było nie do zapomnienia i nie do przeżycia, jak ta masa ludzi, która po prostu wyła, klęczała i przysięgę składali.

  • Gdzie to się działo?


Na podwórzu, na zewnątrz, na zewnątrz.

  • Czy pamięta w ogóle pani, czy pani wychodziła z piwnicy?


Tak, naturalnie, wychodziłam. Budowaliśmy przecież okopy. Cały czas byłam w ruchu, a poza tym jeszcze… Potem przenieśliśmy się na Kozietulskiego.

  • W jakim to było momencie Powstania?


Przynajmniej tydzień po tym. Dobry tydzień, półtora po tym.

  • Ojciec też zorganizował te przenosiny?


Przenosiny? Myśmy nic nie miały, myśmy nic nie miały.

  • Skąd się pani dowiedziała, że tam właśnie jest adres, pod którym mogą panie zamieszkać?


No bo przecież myśmy cały czas byli u rodziny, mieliśmy stałą łączność z rodziną. Nie tylko na Żoliborzu, ale tak samo i w mieście.

  • Czyli na Kozietulskiego mieszkała rodzina?


Rodzina najbliższa ojca.

  • Kto tam mieszkał?


Mieszkał kuzyn, inżynier, chyba też dosyć był znany, z żoną i z matką ciotki. Prowadził zresztą tam biuro, miał swoje biuro na Kozietulskiego.

  • Pamięta pani, jak się nazywał?


No Holnicki-Szulc.

  • A imię?


Janek, Jan.

  • Mam też w biogramach powstańczych Marię Holnicką-Szulc, rocznik bodajże…


1904.

  • Nie, dwudziesty trzeci, miejsce urodzenia Anielin.


A, to już wiem. Moja kuzynka, ale miejsce urodzenia, Anielin, to był duży bardzo majątek. Wisia, jej siostra, Wisienka, zginęła pod Łukowem. Ona była w partyzantce.

  • Czyli to była…


I Wisia, i Zosia, i Maria. Maria potem chyba właśnie tak, Maria właśnie… Ja pomyliłam je, bo nie wiem, czy Zosia, czy Maria do Niemiec były wywiezione. Potem ona była w Anglii i tam została. I to chyba była Marysia.

  • Ona po prostu brała udział w Powstaniu?


Też brała, tak, no to też brała udział w Powstaniu.

  • Czyli to były pani kuzynki?


Kuzynki, tak. Tylko że Wisia zginęła przed Powstaniem.

  • Rozumiem.


Mam gazetę.

  • To były córki brata…


Kuzyna.

  • Kuzyna ojca.


Tak, Leon Holnicki-Szulc.

  • Rozumiem.


Drugi był Kazimierz. No i tak miał tych trzech…

  • A na Kozietulskiego mieszkał…


Jan.

  • Jan Holnicki-Szulc.


Tak.

  • Tam się panie sprowadziły.


Tak, tam mieszkaliśmy, też żeśmy zeszli do piwnicy. To były duże dwie piwnice. Wiem, że tam można było używać kuchenkę jakąś. Bo matka cioci (dla mnie wtedy to była babcia) się starała, żeby całą rodzinę jakoś wyżywić.

  • To był adres Kozietulskiego…


Kozietulskiego 45. Willa taka jest, druga od… Nie pamiętam, skręcało się zaraz…

  • Z alei Wojska Polskiego?


Nie, nie, nie, nie.

  • Z drugiej strony?


Nie, nie, nie, nie, ale Wojska Polskiego to tam nie [przechodziła]. Taka uliczka była mała, uliczka, która parkanem sąsiadowała z terenem kościelnym, więc wiem, że tam się skręcało i wychodziło się.

  • Bo to była parafia już […] Stanisława Kostki.


Kostki, Boże, dzięki, przepraszam. […]

  • Na Kozietulskiego mieszkały panie już do końca Powstania?


Tak, do końca Powstania. To był straszny dzień. No już nie będę opowiadać tego, wiadomo było, że nasi się wycofywali.

  • Czy pani wcześniej widziała Niemców, zanim wyszli państwo z Żoliborza?


Nie.

  • W okolicy gdzieś…


Nie, nie, skąd, na Żoliborzu? Nie. Tego to nie widziałam. Tak że była taka noc i była taka cisza, taka straszna cisza. Dopiero potem słyszałyśmy okienkami od piwnicy takie ciężkie buty, chodzenie, i szwargot. No to już wiedzieliśmy, że tu już są Niemcy. No i potem po kilku godzinach mój wujek z niecierpliwością… W garażu miał króliki, bardzo przyjemne. I on powiedział: „Jeżeli tak już jest, nie wiadomo, co z nami będzie, to ja muszę je wypuścić, bo szkoda ich”. No i poszedł do garażu, a Niemcy przechodzili ulicą, widzieli go i rzucili granat. Tylko że nic mu nie zrobili, nic. Tak że wrócił, ale oni wpadli od razu, [to znaczy] zanim wpadli, to zaczęli rzucać granaty do piwnicy też, na górę i do piwnicy. Jeden rozprysł się, tak że była trochę ranna matka cioci i wuj. Nie wiem jak, ale to było jeszcze do przeżycia, bo ona tam jakoś ich opatrzyła. Ale zaraz Niemcy wtargnęli. Bo oni rzucali granaty, bo myśleli, że tam są Powstańcy. No i: Alles raus! Ten Niemiec marnie, ale mówił po polsku. Tak jakoś tam kaleczył, ale „zabierać małą”. No i włożył rękę do kieszeni i z tej kieszeni wyciągnął jakiegoś cukierka i zaczął mi wpychać w usta, a ja zacięłam buzię i stałam taka jak marmur, trzymałam się czegoś. A mama mówi: „Daj spokój, daj spokój”. To wzięłam z ręki tego cukierka. Nie musiałam go zjeść, ale wzięłam. No i mówi, że za chwilę mamy wychodzić, wziąć tylko tyle, co można zmieścić w małej walizeczce, nic więcej. I tak nas popędzili. Potem spotkaliśmy na Woli właśnie Niedzielskiego i Ulę.

  • Byli oboje, tak?


Oboje, tak. I on na pewno. Bo ta Lidka (taki pseudonim miała, nie wiem) mówi, że „on już w ogóle nie chodził”. No nie chodził, ale wtedy był o kulach. Był, stał przede mną, rozmawiał. No jak można komuś takie rzeczy… Ja już potem powiedziałam sobie: „Nie no, jeżeli to, co mówię, jest niezgodne, no to trudno”.

  • A pani wcześniej Niedzielskiego widziała?


Widziałam. Może widziałam. Widziałam kilku panów, ale ja nie wiem. Nie wiem, nie znam, nie byłam nigdy przy tym. Zresztą ojciec był bardzo zamknięty.

  • Tak naprawdę poznała go pani po tym, że był z córką, z Ulą?


Tak, z Ulą był. Wtedy pamiętałam, jak wyglądał, ale przecież to tyle lat temu, że naprawdę nie pamiętam.

  • Jak wyglądało to spotkanie?


Na Woli?

  • Tak.


No, takie bardzo serdeczne. On o kulach. Tylko samo to, że mi powiedział: „Spokojnie, mamie nie mów: ojciec nie żyje. Ale był bardzo dzielny, tyle”. To mogę powiedzieć pod przysięgą.

  • To okazało się nieprawdą na szczęście…


Na szczęście tato żył. Wiem, że w pewnym momencie… Dokładnie też nie mogę [powiedzieć]. Mówił, że był przeciwnikiem rzucania się wpław żołnierzy, znaczy wojska, bo przecież wystrzelają ich jak kaczki. […] Opowiadał, że go to bardzo dużo nerwów kosztowało. Ojciec potem, jak było to spotkanie, jak Niemcy ich okrążyli… Bo Powstańcy szli już z rzucaniem broni, a ojcu udało się kilku chłopców wmieszać w tłum ludzi. Bo zrobił się taki galimatias, że wmieszał się w tłum ludzi.

  • I tata się wmieszał w cywilu?


W cywilu, od tych cywilów.

  • Pani z mamą znalazłyście się pod kościołem na Woli?


Tak, na Woli, tak.

  • Co dalej?


No i dalej do Pruszkowa. Ale to, co ja opowiadam, to ja słyszałam w Pruszkowie od ojca.

  • Bo tam się spotkaliście?


Bo tam żeśmy się spotkali. A wie pani, w jaki sposób? To była hala okropna, ludzie leżeli na matach, bez mat, na cemencie. Tak żeśmy z moim wujostwem, stryjami siedzieli na takiej macie. To już był bardzo późny wieczór, ludzie tam drzemali i płakali, i szukali się, bo wszyscy się nawoływali, czy jest tu taki, czy takie nazwisko, takie imię. W pewnym momencie słyszałam imię Elżunia, ale ta Elżunia takim echem leciała po tej sali. Podniosłam się, a ciocia moja (ona też była w AK, ale te zebrania były w domu, więc ja nic nie mogę o tym powiedzieć) mnie tak rękę położyła i mówi: „Nie, to takie twoje nerwowe przeczucie, nikt nie woła”. Ale ojciec, im bliżej coś go prowadziło, to wolał: „Elżunia!”. I ja się wtedy zerwałam i po tym tłumie biegłam, ale nie wiedziałam gdzie. No i w końcu się spotkałam.

  • Rozumiem, że mama, wszyscy spotkaliście się razem i razem dalej trafiliście w jedno miejsce?


I razem, to było straszne… To nasze przeżycie jest w książce, to znaczy tak anonimowo…

  • Co to za książka?


Tutaj mam, o Powstaniu.

  • O Żoliborzu?


Żoliborzu. Więc spotkaliśmy moją kuzynkę, nie z Anielina, tylko obok. Ona była też Jadwiga, Dzidzia mówi na nią, Hilchen. Jej mąż czwartego dnia zginął, Karol Hilchen. Ona była sanitariuszką tam, bo tam w jakiś sposób działał ten sanitariat. Ona widocznie z ojcem się tam spotkała, znaczy też jej szukał pewnie albo w ogóle szukał kogoś, i wtedy właśnie nas… Dzięki Bogu ojca mieli schować, bo będzie potrzebny. Ale my miałyśmy [być wywiezione], nie wiadomo, może do GG albo na roboty, nie wiadomo. Ale tato potem opowiedział, że „albo ja i moja żona z dzieckiem, z córą albo nie”. No i wyprowadzili nas, zamknęli w takiej spiżarence przy tej hali. To było drewniane. Nie wiem, jak to było [zrobione], że były jakieś szczeliny w tej spiżarence, że było widać podwórze, jak Niemcy tych wszystkich pozostałych wyrzucali na pociąg. Psy szczekały, ludzie szli… Nas było kilkanaście osób. Ja tam pokażę, chyba mam to zaznaczone.

  • Czyli byli państwo wciąż razem? Ojciec, mama i pani?


Tak, byliśmy razem wtedy. Tato wiedział, że potem jak nas wypuścili… A jeszcze taka dygresja, że jakaś pani, znaczy jej córka, też młoda dziewczyna, ale nie była na liście osób, które tam miały być schowane. I ona mówi: „Boże, tam jest przekręcone imię”. Nie chcieli się zgodzić, żeby ona tam została. No ale jak to wymazać? A ja nie wiem, co mnie „piknęło”. Ja wtedy miałam stanik z gumkami. […] Mówię: „Ja tam mam gumkę”. Ja tą gumkę… Tato wyrwał te moje [niezrozumiałe] wyleciały, ale gumką wytarli. I tam jest to napisane, tylko bezosobowo. Potem jak już wszystkich wyładowali, to potem tych chorych – bo jeszcze stali w kolejce do lekarza – tych wszystkich chorych wyrzucili. Była dosyć duża grupa chorych i starych. Naturalnie miałam warkoczyki tu zrobione, byłam drobna. Tato mówi: „Ty wiesz, jak nas rozłączą, to pamiętaj, że musisz jechać do Opoczna”. Bo tam była możliwość, znajomych mama, znaczy siostra mojej mamy, byli tam wyrzuceni, też z Wielkopolski. I że tam do tego Opoczna. „Pamiętaj!” No ja już wiedziałam. Ale wywalili nas wszystkich, więc nie było tego rozdziału starych i dzieci, do otwartych wagonów i tymi lorami, czy jak to się nazywa, jechaliśmy. Deszcz kropił. No ludzie byli bardzo spontaniczni, wrzucali owoce do tych wagonów, wrzucali chleb, picie, no ale niestety ktoś rzucił butelkę i drugiemu nos urwało, no. Była tragedia wtedy. No i tak nas wieźli dzień i noc. Ja nie wiem dlaczego, ale tak nas wieźli, a mężczyźni mówili: „Słyszycie, armaty grają. Przecież oni tu są niedaleko”. A drudzy mówili: „Wiozą nas na zatracenie”. To była bardzo przykra, przytłaczająca wieść, bo to, że tam armaty, to armaty, ale tu nas wiozą. No i nas wyrzucili w Skierniewicach (chyba to były Skierniewice) wszystkich razem. No i żeśmy potem gdzieś u jakiegoś dróżnika czy kogoś na słomie przeleżały noc i na drugi dzień jechaliśmy do tego Opoczna.

  • I rzeczywiście tam państwo zamieszkali z rodziną, tak? Z siostrą mamy.


Z siostrą tak, bo była w Opocznie, ale myśmy zamieszkali w majątku obok, gdzie przyjmowali też wszystkich uciekinierów, wszystkich biedaków, i myśmy się też tam znaleźli. To była rodzina nie Hubala, ale Hesia Ossowskiego, jego adiutanta. I tam żeśmy się dostali.

  • Do kiedy państwo byli w Opocznie?


Dopóki Rosjanie nie weszli. To było straszne.

  • Całą zimę państwo tam przeżyli?


Tam żeśmy przeżyli. No, ojciec się starał, że jakoś żeśmy przeżyli. Jak Rosjanie weszli, to właśnie… Ja się pomyliłam i napisałam, że tato 13 stycznia chciał się dostać do Warszawy, bo powiedział, że musi się chyba odmeldować czy dać znać, nie wiem, w każdym razie musi. I ja się pomyliłam: to nie 13 stycznia, ale 17 stycznia. On trzynastego chyba wyjechał. Tam były transporty i tak jechał, żeby do Warszawy dojechać.

  • Pani mówi, że pomyliła się pani we wspomnieniach, tak?


Tak, tak, tam się pomyliłam […].

  • Czy było wiadomo, że Rosjanie już się zbliżają?


Tak, tak, już byli. Zamknęli ojca w piwnicy obok, bo przyjechał po nocy gdzieś z dworca, no i go zamknęli.

  • Już w Warszawie?


Nie, w Opocznie. No i przez ścianę było więzienie czy coś takiego. No ale go wypuścili, bo ojciec wspaniale mówił po rosyjsku i po niemiecku. Nie, po niemiecku nie mówił, tylko po francusku. No i go wypuścili. Potem po kilku dniach ludzie się zebrali, było tam bardzo dużo Wielkopolan, bardzo dużo, tak że pilnowali, jak pojadą transporty do Wielkopolski, do Poznania. No i tak jechaliśmy.

  • Kiedy państwo wrócili do Poznania?


Pamiętam. Rodzice zostawili mnie w parku Wilsona, który znałam jak swoją piąstkę, i siedziałam na jakimś kuferku, prawie że płakałam, na vis-à-vis tych schodów, które idą… No i miałam czekać na nich. Bo ojciec […] poszedł na Wyspiańskiego, bo tam też mieszkał kuzyn ojca, ale on wrócił z oflagu i szczęśliwie ich mieszkanie było, niesplądrowane czy splądrowane, ale on już był. No i nas zabrali wtedy.

  • Czyli mieszkali państwo u kuzyna?


U kuzyna, krótko. No a potem na Konopnickiej, gdzie ojciec był, już był nie przewodniczącym, nie prezesem, był dyrektorem Czerwonego Krzyża na okręg poznański, cały wielkopolski, tak że cały czas był zajęty. Na dworcach, na tych… przychodziły transporty. No i właśnie tam dostał wylewu, znaczy nie tam, tylko przyszedł do domu… Czerwony Krzyż – były baraki na miejscu targów, z których jest akurat prosto brama, tak że lekarze […] nie chcieli wierzyć, że… Bo piętro wyżej mieszkaliśmy u rodziny dalszej, ale znowu mamy rodziny, i mieli telefon. I wtedy ja dzwoniłam do Czerwonego Krzyża, bo mama była i babcia tylko. Reszta była, ta rodzina, ale to była mamy rodzina. I [dzwoniłam], że ojciec nie żyje. Oni też patrzyli na mnie, że zemdlał może. Gdzie tam, tata dostał wylewu krwi, tak że krew – ja to pamiętam – lała się nosem, ustami i tak skończył.

  • Tata był w stopniu podpułkownika, kiedy zmarł?


Tak, tak. Co prawda mówili, że miał awans na pułkownika, ale ja tego nie widziałam. Wiem tylko, że na pogrzebie ojca, który był dyrektorem Czerwonego Krzyża, szły wszystkie szkoły. Mam zdjęcia z tego pogrzebu, gdzie całe falangi ludzi szły na cmentarz wojskowy, na Cytadelę. No i rzeczywiście w czasie pogrzebu była… Mam notatkę w gazecie, gdzie bardzo oględnie napisali, bo jeszcze było spokojnie, bo jeszcze kilka dni było spokoju. Tak że ten pogrzeb przez miasta szedł, było kilka wystrzałów na cmentarzu, jak ojciec był chowany, i tyle.

  • Ojciec zmarł 31 stycznia 1946 roku.


Tak, tak. Może taka groteska, jak przyszedł do domu, to mówił: „No, szprotka, szykuj się, będzie bal Czerwonego Krzyża”, a ja mówię: „A ja nie umiem tańczyć”. Ojciec wstał i kilka kroków zrobił, ale potem mówi: „To potem”. A jak usiadł, to tak się skończyło.

Poznań, 12 października 2021 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk

Elżbieta Helena Matusiak Stopień: cywil Dzielnica: Żoliborz

Zobacz także

Nasz newsletter