Elżbieta Amelia Walicka

Archiwum Historii Mówionej



  • Nie miała pani nic wspólnego z Powstaniem, bo działo się ono wcześniej niż pani się urodziła, ale pani przyjście na świat było związane z nieszczęściem, a właściwie po prostu represjami, z jakimi się spotykali polscy patrioci, ci najmężniejsi, najdzielniejsi, którzy nie rezygnowali ze swoich przekonań. Chciałabym, żeby pani w takim razie opowiedziała o losach swojej matki i ojca, które spowodowały, że przyszła pani na świat w więzieniu ubeckim, czyli w polskim, ale komunistycznym i co spowodowało, że nigdy nie poznała pani swego ojca, ponieważ został stracony przez rodaków, komunistów.

Tak, wyrok został wykonany 22 grudnia 1949 roku w Warszawie na ulicy Rakowieckiej. „Sąd” tak zwana kiblówka, bez adwokata odbyła się 8 września 1949 roku (Sąd Wojskowy w Warszawie) i bez prokuratora. Gehenna ojca zaczęła się, kiedy armia rosyjska weszła na tereny Wileńszczyzny. Wtedy [podpułkownik Antoni] Olechnowicz, dowódca, którego [mój] ojciec był adiutantem, zastępcą, wysłał go z kilkoma żołnierzami na tak zwane powitanie armii radzieckiej (tych pierwszych oddziałów) i z propozycją dalszej współpracy, bo takie były dyrektywy od naczelnego wodza. To był lipiec 1944 roku. Niestety, Rosjanie zatrzymali ojca (kilku żołnierzy wypuścili), ojciec miał stopień porucznika i powiedzieli, że armia, która jest na terenach Wileńszczyzny powinna się im podporządkować i nie ma mowy o żadnym samodzielnym działaniu AK na Wileńszczyźnie. Po jakimś czasie ojcu udało się uciec. Różne są wersje. Ojciec opowiadał matce, jak uciekł, niektórzy mówią, że go zatrzymali na dłuższy czas i że Rosjanie potem sami go wypuścili, co jest bardzo mało prawdopodobne, dlatego że Rosjanie w tym czasie już aresztowali na Wileńszczyźnie większą grupę akowców, którzy byli wysyłani na Kołymę, na Syberię, byli rozstrzeliwani. Jest więc raczej mało prawdopodobne, żeby go sami wypuścili, tym bardziej że później był poszukiwany przez NKWD. Udało mu się przedrzeć na tereny polskie na Białostocczyznę, a potem na Pomorze, do Gdańska. Ukrywał się, ponieważ zaczęło go szukać UB. Na szczęście udało mu się zorganizować fałszywe dokumenty, bo AK miało na Wileńszczyźnie bardzo dobrze zorganizowaną siatkę podrabiania dokumentów. To był okres, kiedy „Radosław”, to już było po Powstaniu Warszawskim, ujawnił się i jeszcze z więzienia nawoływał do ujawniania się i do przejścia do cywila, ponieważ Rosjanie szukali i wyłapywali tych żołnierzy, młodych ludzi z Wileńszczyzny, wysyłali na Syberię, albo wcielali do Armii Berlinga. Wtedy podpułkownik Olechnowicz zdecydował, żeby się nie ujawniać i żeby była prowadzona dalsza działalność konspiracyjna. Był w kontakcie z generałem Kopańskim, tutaj w Londynie, wysyłał wielokrotnie Bukowskiego, jako swojego przedstawiciela, a nawet sam był dwa razy w Paryżu i rozmawiał z przedstawicielem generała Kopańskiego w Paryżu, rozmawiał z Czackim, więc liczyli, że będzie III wojna światowa. W związku z powyższym szczególnie ci ludzie z Wileńszczyzny, którzy liczyli, że wrócą po tej wojnie na Wileńszczyznę, muszą być gotowi i [dlatego] powstał tak zwany Mobilizacyjny Ośrodek Armii Krajowej na Wileńszczyźnie. Działalność grupy Wileńskiej AK praktycznie nie zmieniła się po lipcu 1944 roku. tak samo podchodzono do działalności partyzanckiej. Zachowano przez cały ten okres akowską strukturę. UB nadało grupie nazwę Mobilizacyjny Ośrodek AK.

  • Kiedy to było?

W 1946 roku. Dokładnie między lipcem 1944 roku a czerwcem 1948 roku (moment aresztowania) UB rozbiło całe struktury Wileńskiej siatki AK.

  • Jak utrzymywali kontakty?

Byli łącznicy i prowadzili działalność wywiadowczą, wojskową, działalność edukacyjną i dążyli do tego (takie były dyrektywy Olechnowicza), żeby młodzież się kształciła, że po Trzeciej Wojnie Światowej, kiedy to się unormuje, żeby to była ta wykształcona kadra w Polsce. Pomagali [też] finansowo, bo ci przesiedleńcy, szczególnie młodzi ludzie, którzy chcieli jakoś żyć i łącznicy (mama) rozwozili pieniądze, które przychodziły z Londynu na potrzeby tych młodych ludzi, żeby mogli się kształcić.

  • W jaki sposób się kontaktowali z Londynem?

Przez emisariuszy, głównie był Edmund Bukowski (wyjeżdżał do Paryża) i raz czy więcej razy sam podpułkownik Olechnowicz wyjechał. Ojciec miał jechać, ale niestety w tym czasie zachorował. Instrukcje przekazywane były też bezpośrednio z Londynu zaszyfrowane w żurnalach mód i listach na adres mamy koleżanki – Łódź, ulica 1 Maja numer 8.

  • Mieli wsparcie tu, w Londynie?

Tak, oczywiście. Otrzymywali tez pieniądze na potrzeby konspiracyjne. Mieli wsparcie u generała Kopańskiego. Część osób była w lesie, tak jak [major Zygmunt Szendzielarz] „Łupaszka”, oni widzieli, że [to] już 1948 rok, że do tej Trzeciej Wojny Światowej nie dochodzi, więc głównie kładli nacisk na kształcenie młodzieży i [na to], żeby młodzież (ta z Wilna) razem się trzymała. Ci ludzie głównie, tak jak ojciec, [który] był przed wojną harcmistrzem w [wileńskiej] „Czarnej Trzynastce”, po prostu razem się trzymali i zorganizowali dwa obozy harcersko-wojskowe, żeby się integrować. Jeden obóz był we wrześniu w 1947 roku, a drugi na przełomie grudnia i stycznia 1947/48 roku w Zakopanem. W tym czasie (rok 1946 do 1948) przychodziły paczki, pomoc z Zachodu, paczki żywnościowe, które były rozprowadzanie, ubrania. Wiele osób pracowało w PUR-ze [Państwowy Urząd Repatriacyjny], taka pomoc Polakom, tym repatriantom. Pomagali sobie bardzo materialnie. Były to paczki żywnościowe. Wiem, że większy transport od Kopańskiego przyszedł, więc to było rozdzielane.

  • Rodzice mieszkali razem?

Tak, ale mama jako łączniczka jeździła po całej Polsce. Była w kontakcie z „Łupaszką”. Przewoziła pieniądze. a ojciec musiał się ukrywać. Wychodził tylko nocami. Kontaktował się z ludźmi, był bardzo czynny. Rodzice nie mieszkali razem. Pobrali się w listopadzie w 1947 roku i ta główna baza była pod Łodzią, w Tuszynie Lesie. Niestety UB… była tak zwana wsypa w 1948 roku w Gdańsku, więc ojciec cały czas się ukrywał i wyjechał na tereny zachodnie do Świeradowa Zdroju i tam 22 czerwca 1948 roku został przez UB aresztowany, razem z matką (w tym czasie mama też przebywała w Świeradowie Zdroju), bo to był już czerwiec, mama studiowała prawo, kończyła egzaminy po drugim roku prawa i zostali razem aresztowani, a w tym czasie babcię aresztowano w Tuszynie Lesie pod Łodzią (tam mamy matka mieszkała).

  • Dlaczego babcia została aresztowana?

Jak to się mówiło, dla dobra śledztwa, że może coś powiedzieć, więc babcię aresztowano też i przewieziono do Warszawy, na Rakowiecką. Najpierw zatrzymano rodziców w Świeradowie Zdroju, przewieziono do Wałbrzycha, a potem z Wałbrzycha przez Wrocław do Warszawy na Koszykową, a potem na Rakowiecką.Chciano wydobyć od babci różne wiadomości, na przykład kogo znała, kto bywał w domu. Chciano tez mamę zmusić by mówiła, „Po co staruszka ma się męczyć?” – mówiono.

  • Czy postawiono im od razu jakieś zarzuty?

Tak, głównie szpiegostwo na rzecz obcego mocarstwa. Rząd w Londynie uważano za „obce mocarstwo”. Postawiono zarzuty, że to jest działalność wywiadowcza, szpiegowska, że pomagali takim bandom, jak nazywali [6. Brygadę] „Łupaszki” i wszystkim tym ludziom, którzy przyszli z Wilna, bo oni mieli kontakt i pomagali. Głównie ojciec organizował fałszywe dokumenty, żeby ci młodzi ludzie mogli wejść do normalnego życia, żeby UB nie udało się ich złapać, bo wielu z nich było poszukiwanych przez UB. Niestety, po nitce do kłębka, całe to wileńskie AK zostało aresztowane, od czerwca do września 1948 roku, wszyscy ludzie zostali aresztowani. Ojciec również zajmował się przerzucaniem ludzi za granicę. Wiele osób zostało przerzuconych za granicę, do Włoch w 1946 roku, do Armii Andersa, czy potem do Szwecji zostali przerzucani członkowie tej grupy „Łupaszki”. Głównie został postawiony zarzut szpiegostwa i ojciec miał bardzo ciężkie śledztwo, był bity...

  • Pani nigdy nie poznała ojca, wszystko, co się wiąże z nim, jest bardzo bolesne. Był bohaterem, oni mieli wizję wolnej Polski z Wileńszczyzną?

Tak, wolnej Polski. Starali się, żeby ta młodzież z Wileńszczyzny się uczyła.

  • Były jakieś kursy? Byli nauczyciele?

Starali się, żeby mieli warunki, żeby szli na normalne uniwersytety, żeby się uczyli, nie na tajnych kursach (to było podczas okupacji w Wilnie prowadzone, ale nie po wojnie), żeby szli na politechnikę w Warszawie czy w Łodzi, był już otworzony uniwersytet. Byli po prostu przedwojenni nauczyciele, harcerze z Kresów. Chcieli, aby młodzież wyszła z lasów i miała normalne życie.

  • Organizowali sobie już jakąś kadrę?

Organizowali, licząc, że to się szybko zmieni, że zmieni się sytuacja polityczna. Wierzyli w to, tym bardziej że tutaj, te władze w Londynie też w to wierzyły, że to się zmieni, że oni wrócą z Londynu do Polski, że to lada moment się poprawi.

  • Gdzie była matka po aresztowaniu? Byli osobno?

Z Solic przewieziono rodziców razem do Wałbrzycha, a potem już osobno do Warszawy najpierw na Koszykową, a potem na Rakowiecką. [Mama] była przewieziona na Rakowiecką, gdzie przeżyła bardzo ciężkie śledztwo i ja urodziłam się w styczniu w 1949 roku. To śledztwo było już prawie zakończone i w kwietniu mamę przewieźli do Łodzi na sprawę w Sądzie Wojskowym. Mama już co prawda siedziała, myślała, że dostanie trzy, cztery lata więzienia, przewoziło ją pociągiem dwóch oficerów UB i jeden (nawet mama wspominała, że był sympatyczny) pyta się: „Jak pani myśli? Jaki wyrok będzie?”. Mama, już po dłuższym śledztwie, wiedziała, że jest ciężko, Mówi: „Mogę dostać nawet trzy, cztery lata”. Ku mamy zdumieniu on mówi: „Nie. Dostanie pani dwanaście”. Już było wiadomo z góry, jaki będzie wyrok.

  • Mama opowiadała o tym pierwszym okresie, kiedy się pani urodziła?

Tak, ale niechętnie. Nie chciałam też mamy pytać, ponieważ wywoływało to zdenerwowanie, wracały straszne wspomnienia. Mama niechętnie opowiadała o samym śledztwie, o metodach stosowanych podczas śledztwa, jeżeli ja coś wiem więcej, to wiem od jej koleżanek, nie od mamy. Mama nie lubiła na ten temat mówić, tylko wspominała, że nie mogła spać bardzo często, bo słyszała krzyki mężczyzn torturowanych. Byli bici. Jakiś czas siedziała na Rakowieckiej w piwnicy. Wspominała, że po prostu za ścianą było prowadzone śledztwo, że zakładano hełmy elektryczne na głowę. Krzyczał mężczyzna, żeby mu to zdjąć. Widziała, jak ją prowadzili na śledztwo, bardzo pobitych mężczyzn, nieprzytomnych.

  • Wobec niej była stosowana przemoc?

Tak, przeszła ciężkie śledztwo prowadzone przez pułkownika Różańskiego. Była stosowana przemoc. Była bita. W karcerze siedziała bardzo często, żeby wymusić na niej zeznania. Był lekarz (ironia losu), Niemiec, Seibold się nazywał, pomagał, on był jeńcem wojennym, więźniem, bo strażnikami byli Niemcy. Roznosili zupę Niemcy. Jeden był Czech – ginekolog, bardzo dobry nawiasem mówiąc. Ten Niemiec wspominał, że matce donosił wiadomości, że ojciec jest w złym stanie, że był bity, że jest nieprzytomny i tak dalej, tak że to była ironia losu, tym bardziej że zarzucano AK, nie tylko na Wileńszczyźnie, ale przecież i w centralnej Polsce, współpracę z Niemcami, więc to wszystko razem było jeszcze bardziej depresyjne. Zeznania były wymuszane, prawdziwe, czy nieprawdziwe. Wiem, że mama wspominała, że była przerażona, dlatego że pytali o różne rzeczy i mówili: „My mamy twoją matkę. Ona jest w karcu. Po co staruszka ma się męczyć? Lepiej jak nam powiesz”. Matka nie mówiła. Była bardzo twarda, ale kiedyś przyszła na śledztwo (bo nie wierzyła, że babcię aresztowali i nie mogła w to uwierzyć, bo babcia nigdy nie należała do AK) i zobaczyła zeznania podpisane przez babcię na biurku, babci podpis i wtedy zrozumiała, że babcia też siedzi. [Powiedziała wtedy]: „To był już koniec śledztwa, więc nie wiem jak bym się zachowała, jakbym wiedziała na początku, że babcia też siedzi”. Babcia siedziała prawie dwa lata bez żadnego wyroku. Została wypuszczona. Musiała, jak wychodziła z więzienia, podpisać oświadczenie, że nie będzie opowiadała nikomu o metodach stosowanych podczas śledztwa.

  • Do kiedy siedziała babcia?

Do 1950 roku, do marca. Jak wyszła, ponieważ mama była w tym czasie w Łodzi, babcia pojechała do Tuszyna Lasu, do swojego mieszkania, które było opieczętowane. Babcię potem przenieśli zresztą gdzie indziej, dostała inne mieszkanie. Bardzo ciężkie warunki tam były, bo nie było wody bieżącej, zimą woda w wiadrze zamarzała, no takie letniskowe, bo to jest miejscowość letniskowa. Mamę potem, już po sprawie, która była w 1950 roku w sierpniu, przewieziono do Fordonu koło Bydgoszczy, więc babci było wygodniej zabrać mnie z Łodzi od mamy. Tym bardziej, że jakbym pojechała z mamą do Fordonu, to już nie mogłabym przebywać z nią w jednej celi, tylko bym musiała przebywać w sierocińcu przy więzieniu.

  • Orientowała się, co się z córką dzieje?

Tak, mniej więcej poznała warunki panujące na Rakowieckiej. Wiedziała potem jaką paczkę do więzienia trzeba mamie wysyłać. Co się z córką dzieje, pisała do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, żeby dowiedzieć się, co się z ojcem dzieje, ponieważ babcia już po wyjściu wiedziała, że warunki są trudne, więc wysyłała paczki dla ojca. Paczki były zabierane, ale nie było żadnej wiadomości, więc utrzymywali babcię w niepewności, że ojciec żyje. Odpisywali, że nie wiedzą, że nie ma ojca w rejestrze skazanych, a to już było po wykonaniu wyroku.

  • To był wyrok śmierci?

Tak, potrójnej kary śmierci z różnych artykułów. Babcia nie wiedziała i wysyłała dla ojca paczki. Dopiero mama po wyjściu z więzienia w 1956 roku napisała oficjalnie (wtedy to się wszystko zmieniło) i dostała odpowiedź, że kara śmierci była wykonana 22 grudnia 1949 roku.

  • Mama, po wyjściu, pojechała do babci?

Mama jak wyszła z więzienia, pojechała do babci. Różnie się układało. Babci było bardzo ciężko. Po jakimś czasie znalazła pracę. Trudno było znaleźć pracę dla takich osób, które miały rodzinę w więzieniu. Babcia znalazła [pracę] w prewentorium jako krawcowa, ale było ciężko, bo zarabiała gdzieś pięćset czterdzieści złotych, z czego sto pięćdziesiąt wysyłała co miesiąc do więzienia mamie, bo w więzieniu można było, już po śledztwie, na „wypiskę” kupić cukier, smalec, cebulę, takie rzeczy czy jakieś higieniczne sprawy.

  • Te pieniądze do mamy dochodziły?

Tak, dochodziły, ale to już do Fordonu. Tam w Fordonie mama pracowała, bo to było takie więzienie. Pracowała w szwalni, mama haftowała gwiazdki, tam były szyte mundury dla żołnierzy, dla oficerów i jakieś drobne pieniądze były płacone za to. Pieniądze były wypłacane do depozytu.

  • Czy między mamą, a babcią była jakaś korespondencja?

Była, ale niewielka. Babcia przysyłała mamie głównie moje zdjęcia. Pisała jak się rozwijam. Ale mama nie miała specjalnie o czym pisać. Tym bardziej, że korespondencja była cenzurowana. Babcia kilka razy mamę odwiedziła, tylko to było daleko z Łodzi (koszty i problem). Ja byłam dwa razy mamę odwiedzić, z tym że pamiętam tylko raz jak byłam, bo rodzina, żeby nie robić większych problemów, wytłumaczyła mi, że mama jest w klasztorze, więc ja jechałam odwiedzić mamę do klasztoru. Potem na podwórku byłam specjalistką od klasztorów, [opowiadałam] jak w klasztorze pilnują z karabinem. Dopiero potem, jak poszłam do pierwszej klasy w Słupsku, byłam zdziwiona, bo tam zapisywali wtedy, co robią rodzice. Wiedziałam, że ojciec nie żyje, mama w klasztorze. Jedna nauczycielka powiedziała do drugiej: „Dowcipna jakaś. Zostawiła dziecko rodzinie, a sama wstąpiła do klasztoru”. Zdziwiłam się. Babcia przyjechała do Słupska, bo ja byłam [tam] u rodziny, [która] chciała pomóc babci, więc zabrali mnie do siebie. Okresowo tam przyjeżdżałam i zabrała mnie do siebie do Tuszyna Lasu. Niestety, okazało się, że nie wszystkie artykuły, z których mama była skazana, zostały objęte przez amnestię.

  • Jakie były zarzuty oprócz tego wspomagania przewrotu?

Mama jeździła jako łączniczka, ale też w Łodzi, w mieszkaniu koleżanki, zaszyfrowywała niektóre wiadomości, które były przekazywane do Londynu.

  • Oni doszli do tego?

Doszli do tego i też przychodziły wysyłane z Londynu jakieś magazyny na matki nazwisko, czy na nazwisko tej koleżanki, które były po prostu zaszyfrowane. Mama była w kontakcie z Londynem i potem te wiadomości przekazywała ojcu czy bezpośrednio pułkownikowi Olechnowiczowi i oni doszli do tego. Był też zarzut taki, co było prawdziwe, że mama przechowywała pistolet, który należał do jednego z oficerów należących do grupy „Łupaszki”.

  • Znaleźli tę broń?

Znaleźli.

  • Które z tych zarzutów były wyłączone z amnestii?

Nie wiem. Nie jestem w stanie powiedzieć. Podejrzewam, że szpiegostwo, bo ta wileńska grupa zbierała wiadomości na temat kursujących pociągów z Rosji, na temat istniejącej liczby żołnierzy rosyjskich w Polsce, tak że mama cały czas poza studiami była bardzo zajęta. No nie tylko ona, inni też.

  • To było dążenie do obalenia systemu, tak?

Tak i był właśnie zarzut, że dążyła do tego, żeby siłą zmienić ustrój w Polsce Ludowej.

  • Jakim była człowiekiem po wyjściu z więzienia? Czy dzieje jej i męża były dla niej wielkim obciążeniem psychicznym?

Były wielkim obciążeniem. Głównie matka przeżyła bardzo to rozstrzelanie ojca.

  • A kiedy się dowiedziała?

Szły takie słuchy (może to było i prawdziwe), że część osób było wysłanych na Syberię z więzienia, bo przedtem dużo było osób aresztowanych i wysyłanych do Rosji.

  • Z Polski, tak?

Tak. z Polski na Syberię. W każdym razie były takie różne plotki. Dużo osób było wysyłanych jeszcze w […] 1947 roku, które były aresztowane.

  • Mama sądziła, że to samo spotkało jej męża?

Miała nadzieję, że może to nie kara śmierci, jeżeli cokolwiek wiedziała na temat ojca, że kara śmierci była wykonana, to były to plotki. Oficjalnie nikt jej nie zawiadomił. Dopiero po wyjściu z więzienia, jak napisała oficjalnie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, dostała odpowiedź (tutaj mam dokumenty), że kara śmierci została wykonana. Dopiero dowiedziała się oficjalnie w 1956 roku.

  • Po wyjściu z więzienia?

Po wyjściu. Pamiętam, przyjechała do nas taka łączniczka ojca, która z nim pracowała dłuższy czas i ona miała [pewne] wiadomości. Ojciec przy aresztowaniu (ponieważ już miał pewne doświadczenia, siedział w więzieniu podczas wojny w Wilnie, w więzieniu niemieckim) pomimo że był czerwiec, bał się, że go wyślą na Syberię, wziął [więc] z domu kożuch, co okazało się bardzo przydatne, dlatego że w tym więzieniu zimą było bardzo zimno, bo nie było ogrzewane (piwnice i tak dalej). Potem z kolegami umówił się, że jeżeli kara śmierci będzie wykonana, to kożuch przez tego strażnika odeśle do celi, a jeżeli nie będzie wykonana i wywiozą go gdzieś, to zatrzyma kożuch ze sobą. Kożuch [został] odesłany do celi przez strażnika.

  • Wszystko było przemyślane przez niego? Nie było wątpliwości?

Tak, tak, Mógł się spodziewać już po takim długim, ciężkim śledztwie, że do tego dojdzie, tym bardziej że była to tak zwana sprawa kiblowa, jak to nazywali, sprawa była tego typu, że po prostu sędzia z prokuratorem przyszedł do celi i odczytał wyrok. Było to we wrześniu, nie było obrońcy, a w grudniu po prostu (no w tym okresie siedział w tak zwanej celi śmierci) został rozstrzelany.

  • Samej rozprawy nie było?

Nie było.

  • Tyle czasu trzymali go w zawieszeniu właściwie?

No niezupełnie, bo ogłosili ten wyrok. Po prostu przyszli do celi i odczytali wyrok.

  • To w jakim celu tyle miesięcy jeszcze, aż do grudnia, był przetrzymywany?

Nie wiem. Trudno powiedzieć. Może mieli jakieś swoje powody. Może jeszcze jakieś wiadomości mogły być potrzebne, jakieś zeznania dla dobra śledztwa. Podejrzewam, że jeszcze jakieś wiadomości.

  • Pani mówiła, że właściwie cała siatka została wyłapana. Czy wiadomo coś o innych osobach?

Tak. Dostali duże wyroki. Olechnowicz, Bukowski i jeszcze kilka osób, dostali karę śmierci, która była wykonana w 1951 roku. Dużo osób, tak jak „Łupaszka”, z jego grupy podostawali kary śmierci i wszystkie wyroki kary śmierci były wykonane. Mężczyźni dostali duże wyroki, zazwyczaj to były po dwanaście, piętnaście lat. Wiele osób, ponieważ śledztwo było bardzo okrutnie prowadzone, po prostu nawet jak wyszli z więzienia to ze zdewastowanym zdrowiem. Znałam kilka osób. Był taki Stanisław Stachowicz, kolega ojca, który miał chore nerki i nie mógł się dostosować potem do obecnej rzeczywistości, psychicznie. Bał się, miał lęki.

  • Jaka była reakcja pani matki, bo wyszła z więzienia, przedtem studiowała prawo, szyła mundury. Jak weszła w tę wrogą i niechętną jej rzeczywistość?

Matka była twarda, poza tym musiała się mną zająć. Babcia już była starsza.

  • Mama dostała jakąś pracę?

Dostała. Mama była bardzo zdolna, bardzo inteligentna. Najpierw dostała taką byle jaką pracę, potem, ponieważ studiowała prawo, od razu jej powiedziano, że jako prawnik nie ma żadnych szans, nawet jak skończy, ponieważ była karana. Potem mama skończyła takie pomaturalne technikum budowlane i pracowała w budownictwie. Z czasem, sukcesywnie robiła różne kursy i potem pracowała wiele lat w Łodzi w biurze projektowym. Był też taki wypadek (to już były lata siedemdziesiąte), kiedy mama była kierownikiem inwestycji w fabryce włókienniczej w Łodzi, zamarzyła sobie i pojechała do Rumunii na dwa tygodnie. Kiedy wróciła, w skrzynce zastała wezwanie do Wydziału Spraw Wewnętrznych w Łodzi, a drugie to zwolnienie z pracy, więc bardzo się zdziwiła, a ponieważ miała jeszcze kilka dni urlopu, więc poszła najpierw do tego Wydziału Spraw Wewnętrznych, żeby się dowiedzieć, o co chodzi. Przyjęto ją miło. Bardzo miły, kulturalny człowiek (w porównaniu z tymi, którzy byli w latach czterdziestych) powiedział, że to, że mama jest na tym stanowisku (kierownikiem inwestycji) to jest duże nieporozumienie, ale to jest zaniedbanie, jeśli chodzi o Wydział Spraw Wewnętrznych, ich zaniedbanie, bo mama, jako osoba karana nie powinna być kierownikiem inwestycji w fabryce, która produkuje na potrzeby wojska, a to była fabryka włókiennicza. Oni po prostu na potrzeby wojska produkowali garderobę (skarpetki, tego typu rzeczy). To jest duże ich niedopatrzenie. Mama powiedziała, że miała już przeprowadzone zatarcie skazania, na co pan odpowiedział: „Zatarcie skazania to jest dla pani, ale nie dla nas”.

  • Mieli ją jak na widelcu?

Tak, więc mama cały czas mnie uczyła, żeby się nie wypowiadać na różne tematy; ani na tematy polityczne, ani na temat, co się z ojcem stało i tak dalej, żeby lepiej nie mówić. W kontaktach towarzyskich była bardzo ostrożna.

  • Rzeczywiście wtedy straciła pracę?

Niezupełnie, dlatego że mama (tak jak wspomniałam, miała taki silny charakter) wzięła zakład pracy do sądu, sprawę wygrała i za ten okres, kiedy nie pracowała, zakład pracy musiał zapłacić pełną stawkę, przy czym potem mama sama była zmuszona się zwolnić, ale [pozwała] zakład pracy do sądu, dlatego że to było bezprawne zwolnienie.

  • To już były lata siedemdziesiąte?

Tak. To musiał być gdzieś 1972 albo 1973 rok. To były lata siedemdziesiąte.

  • Z tamtym systemem wygrać się nie dało, ale mama podejmowała tę walkę?

Nie dało się wygrać i mama cały czas miała wrażenie, że jest kontrolowana, że jest śledzona i tak dalej. Wtedy wydawało mi się, że to jest uraz powięzienny i czasami dla mnie to było męczące, że mama jest taka ostrożna i że ma taki uraz, to, owo, ale dzisiaj [widzę, że] to nie było bezpodstawne. Czytałam różne publikacje i różne wspomnienia wielu osób i wiem, że jednak to była prawda.

  • Czy mogłaby pani powiedzieć, z punktu widzenia człowieka, któremu zniszczono rodzinę. Jak pani to widzi? Co przekazała pani matka, jako podsumowanie tego wszystkiego?

To jest bardzo trudno powiedzieć, bo dzisiaj mówi się, że tak się wszystko zmieniło. Jest już po tych zmianach tak wiele lat. Już będzie niedługo dwadzieścia lat i takie osoby jak matka odeszły z tego świata. Ich sytuacja materialna była bardzo ciężka, a w ogóle po wyjściu z więzienia było ciężkie życie. Powiedzmy, mama jeszcze dawała sobie radę, bo była energiczna, ale jej koleżanki, wiele osób z Wilna – im naprawdę było ciężko, nie mieli emerytury i byli prześladowani, i praktycznie są zapomniani, szczególnie to AK wileńskie. [Natomiast] ludzie z UB żadnej kary nie ponieśli.

  • Mogłoby to być chociaż słowne potępienie, prawda?

Tak, ale to trochę za mało. Jak dzisiaj słyszę, że dostają olbrzymie emerytury, mieszkają wspaniale w przyznanych mieszkaniach...

  • W Polsce akowcy, którzy potem poszli do lagrów i obozów jenieckich, zrzeszyli się i do tej pory trwają razem, a tamci akowcy, którzy właściwie tak wiele zrobili, nie odnaleźli się, bo ich właśnie system rozproszył?

Ich system zniszczył, tym bardziej że nawet ci akowcy, którzy zostali z Polski centralnej, oni byli u siebie, a tamci, którzy często, tak jak moja babcia, przed wojną nigdy w Polsce centralnej nie byli, to dla nich [było] wyrwanie z korzeniami i rozproszyli się na obcej ziemi. Przecież wiele osób było wywiezionych w 1944 roku, w 1945 roku (szczególnie mężczyźni) na Syberię. To środowisko już nie istnieje.

  • Wobec tego dobrze by było, gdyby osoby, które jeszcze żyją, tak jak pani – pamięcią grupowały te wspomnienia w jakiś sposób. Jeśli pani potrafi, to wydać jakieś wspomnienia, załączyć wszelkie dokumenty, jakimi pani dysponuje, żeby pewnym osobom przywrócić pewność siebie, że rodzice ich, czy dziadkowie nie walczyli na darmo.

Tak. Ja się postaram. Ale jednak myślę, że moi rodzice walczyli na darmo. Jeśli weźmie się pod uwagę, co się dzieje w Polsce, to odnoszę wrażenie, że walczyli jednak niepotrzebnie. Może to pesymistyczne, ale tak jest. Zmiany nastąpiły za późno. Tamtego pokolenia już nie ma. Życia i zdrowia nikt już ludziom nie zwróci. Dzieci przyjaciół moich rodziców od razu byli na przegranej pozycji. Nigdy się nie podnieśli, a o to właśnie chodziło komunistom. Cieszę się, że udało mi się wyjechać za granicę i przynajmniej jakiś czas żyć normalnie.
Londyn, 28 stycznia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Elżbieta Amelia Walicka

Zobacz także

Nasz newsletter