Czesław Mieczkowski, urodzony 20 lipca w 1923 roku w Warszawie.
W Białołęce Dworskiej, stacja kolejowa Płudy. Rodzice wprowadzili się w trzydziestym drugim roku do własnego, wybudowanego wtedy domu.
Z siostrą, miałem siostrę Krystynę.
Rocznik dwadzieścia pięć, młodsza półtora roku.
Rodzice… Ja tego w czasie okupacji nie podałem, no ale muszę w tej chwili dekonspirować się. Ojciec był w wojsku od młodego roku i po wojnie wyciągnęli ojca do policji państwowej. Mama jakiś czas była przy ojcu, następnie pracowała w sklepie masarskim. Jakiś czas później prowadziła własny sklep masarski.
Przed wojną uczyłem się, najpierw skończyłem siedem oddziałów szkoły powszechnej. A dlaczego siedem? Bo rodzice chcieli ze mnie zrobić wojskowego, tak jak ojciec zaczynał w wojsku. Ale rodzina zdecydowała, że będę kończył gimnazjum i następnie wyższe studia.
Tak, należałem przed wojną do organizacji harcerskiej w gimnazjum. To chyba była 5. WD.
Nie, w gimnazjum Lelewela.
W trzydziestym dziewiątym roku we wrześniu rodzice… przepraszam, nie we wrześniu, ale w trzydziestym dziewiątym roku rodzice zdecydowali, że wrócą ze względu na warunki, na [możliwą] wojnę, na [okres] przed wojną, że przeprowadzili się do Warszawy i zamieszkaliśmy w Warszawie.
Pamiętam, czy podać adres?
Na Radzymińskiej, na ulicy Radzymińskiej. W lipcu się przeprowadziliśmy na ulicę Radzymińską.
Tak, pamiętam wrzesień, bo do 7 września byliśmy w Warszawie. Ojciec 7 września zatelefonował, że jednostka ojca wyjeżdża z Warszawy na wschód. Matka zdecydowała, że wrócimy do swojego domu na Białołękę Dworską, i ósmego jechaliśmy, przeszliśmy właściwie, bo to pieszo już szliśmy do Białołęki Dworskiej. Tymczasem jednostka ojca została przez cały wrzesień w Warszawie, a myśmy byli do końca września na Białołęce Dworskiej. Potem wróciliśmy do Warszawy i spotkaliśmy się z ojcem.
Ojca zaprzysięgli, jednostka zaprzysięgła już do konspiracji. Konspiracja nasza wyglądała w ten sposób, że cała rodzina była w konspiracji od podstaw. Pisaliśmy bibułę, powielaliśmy ją, odręcznie pisząc i przekazując do naszych znajomych. Ojciec prowadził jednostkę konspiracyjną, w której ja od razu zostałem łącznikiem. To była jednostka „Strzelec”. Później rodzice…
To była organizacja „Strzelec” i łączność tej organizacji była bezpośrednio w naszym domu, w naszym mieszkaniu. Do końca roku ojciec utrzymywał stałą łączność ze swoją organizacją. Ja starałem się zostać łącznikiem. Następnie z gronem kolegów zaczęliśmy na Grochowie spotykać się właśnie z grupą saperów „Chwackiego”.
W czterdziestym roku, początek czterdziestego roku i odszedłem do saperów, bo nie chciałem z tymi żołnierzami ojca mieć jakiegoś bliższego kontaktu, bo mnie to krępowało. A koledzy moi byli właśnie w stałej łączności i tam mi się to podobało. Zgodnie z namową kolegów ojca, którzy namówili ojca, żeby puścili mnie gdzie indziej, [przeszedłem] właśnie do tego batalionu saperów i zostałem tam do końca przedpowstańczego, w łączności, z saperami baonu praskiego.
Tak, pamiętam nazwisko, bo to mój przyjaciel, był starszy o dwa lata. To był Stefan Szulczewski. Niestety w czterdziestym czwartym roku zginął od pocisku z Warszawy. To była Praga, na Pradze zginął od pocisku artyleryjskiego na Pradze. Oni mieli całe zgrupowanie na Pradze, on walczył na terenie praskim, przy kanale Zegrzyńskim [Żerańskim]. Wrócił do domu i na Pradze zginął od pocisku artyleryjskiego.
Byłem łącznikiem, bezpośrednim łącznikiem kapitana ówczesnego „Chwackiego”, to był Józef Pszenny, kapitan dowódca batalionu saperskiego.
Miałem bezpośredni kontakt z całą rodziną Pszennych. To była wspaniała rodzina, utrzymywała nie tylko kontakt rodzinny… To była duża rodzina, liczne rodzeństwo, zaangażowany całą rodziną w tym domu własnym na ulicy Zamienieckiej 17. I łączność mieliśmy na bieżąco. Wiecznie tam przebywałem i korzystaliśmy z łączności pod każdym względem. Ja z dowódcą Pszennym, kapitanem Pszennym miałem łączność telefoniczną, a gdy potrzeba było, to przyjeżdżałem (na rowerze przeważnie) i dostawałem polecenia. Chodziłem po poszczególnych kolegach czy dowódcach poszczególnych grup w Warszawie. Mieli całą rodzinę zaangażowaną i na bieżąco potrzeba było się kontaktować z tymi ludźmi i dowódcami poszczególnych komórek na terenie całej Warszawy.
Bardzo dużo ludzi należało do organizacji. To była czynna organizacja.
Szkolenie, poza tym łączność z poszczególnymi grupami z terenu, co tam…
Tak.
Przeszkolenie wojskowe saperskie, całe przeszkolenie wojskowe saperskie.
W większości to było w moim mieszkaniu, dlatego że mieszkaliśmy na Pradze, na parterze domu. Mieszkanie było dwupokojowe i dobrze zakonspirowane, i mogłem korzystać z sąsiadów, którzy też byli w konspiracji.
W czterdziestym roku ojciec zorganizował sklep żelazny, w którym pracowałem do Powstania, dokładnie do 1 sierpnia. Bo 1 sierpnia pojechałem na rowerku na Warszawę do… Znaczy kapitan „Chwacki” Pszenny wziął mnie do siebie, do Warszawy. Nawet się zastanawiałem, czy swoich kolegów zostawić na Pradze. Z tymże Stefanem Szulczewskim uzgodniłem nawet, że jak już bierze Józef mnie do siebie, do Warszawy, to żebym poszedł z Józefem. No i zdecydowałem się jechać do Warszawy na rowerku. Pojechałem wtedy na ulicę…
Tak, już pierwszego… Nie, jeszcze nie, jeszcze w niedzielę przed Powstaniem byłem zmobilizowany na Grochowie. Tam nocowałem na ulicy Zamienieckiej… Nie, Zamieniecka to była Józefa ulica. Kacza, na Kaczej u kolegi nocowałem już w niedzielę. W poniedziałek, we wtorek byłem w domu, w środę to było już Powstanie.
Chciałbym tę ulicę, na której zaczęło się moje Powstanie, przypomnieć sobie, ale w tej chwili zapomniałem, powiem pani za chwilę może. Widok? Nie, Widok to był później, [byłem] przeniesiony na Widok po zbombardowaniu. Spotkaliśmy się o piętnastej 1 sierpnia na ulicy… właśnie z „Chwackim”, Pszennym. Ja już zapominam, jak się nazywała [ulica], u „Chmiela” matki… na ulicy Solnej, o piętnastej. Tam było kilka minerek i „Chwacki”, „Chmiel”, Starczewski kapitan też, który był zresztą naszym wykładowcą na tym… (przepraszam, przerwa). Krótka ulica, tam był pawilon meblowy.
Właśnie obok Przeskok, niedaleko Przeskok to było. Nieszczęście. Wrócimy do tego. Co teraz mam powiedzieć?
Pierwszego dnia spotkaliśmy się w dużym zgrupowaniu tych saperów i tam mieszkaliśmy. Właściwie to ja przez „Chwackiego” zostałem skierowany drugiego czy trzeciego dnia… Nie, to jeszcze inaczej. Zaczęliśmy od budowy przez Aleje Jerozolimskie, pierwszą noc budowaliśmy… Jak się te wały nazywają?
Barykady, właśnie barykady. I rano przyszły czołgi przez Aleje Jerozolimskie – zrobiliśmy tę barykadę i czołgi zniszczyły. Następną noc robiliśmy też barykadę i w dzień przyszły czołgi i zniszczyły. A drugiego dnia Powstania zrobiliśmy gammona. To był granat angielski, który uzbroiliśmy, dostawaliśmy z zarzutów nieuzbrojone i uzbroiliśmy tego gammona, bo czołgi szły Szpitalną czy Bracką. Szpitalną. To był ferdinand, ferdinand, czołg… [Właściwie] ferdinand to była artyleria pancerna. I piechota dostała tego gammona i zniszczyła go z piętra [na działo], rzuciła i zniszczyła. To była pierwsza nasza zwycięska broń.
Trzeciego dnia podczas przybycia do kwatery… w kwaterze „Chwackiego” polecił mi przejść na Senatorską 33. To było obok pałacu Zamoyskich, między pałacem Zamoyskich a kościołem Świętego Antoniego, tam była fabryka miotaczy płomieni, żebym zameldował się u porucznika „Nałęcza” i rotmistrza… rotmistrza… właśnie… Na trzy dni miałem pójść. Bo ja mówiłem: „Jak to?”. Tam miałem być instruktorem miotaczy płomieni oraz osłoną tej fabryki. „Na trzy dni – powiedział – na trzy dni”. To ja poszedłem i po trzech dniach oni mnie zatrzymywali, ten rotmistrz i porucznik, że ja mam tam zostać dłużej, a ja powiedziałem, że na trzy dni miałem iść, i wróciłem do Boduena. Na Boduena to było, ta moja kwatera. Ale tam wtedy jeszcze była łączność telefoniczna. Nim doszedłem na Boduena, to oni zatelefonowali z tej wytwórni miotaczy (ona była czynna cały czas w czasie okupacji i Powstania na Starym Mieście), żebym ja [wrócił], i polecił mi „Chwacki”, żebym ja wrócił. Prosiłem go, że ja przecież pójdę, wrócę do chłopaków na ten… bo przecież obiecał mi, że ja na trzy dni. Ale oni proszą, żebym ja tam wrócił. Właśnie ja. No i niestety, rozkaz to rozkaz, wróciłem na to Stare Miasto. I tam musieliśmy się z Senatorskiej wycofać, bo zaczęli nacierać Niemcy, na Stare Miasto głębiej, na ulicę Świętojerska 10, to przy placu Krasińskich.
To było w pierwszych dniach sierpnia. Ja trzeciego wróciłem z powrotem do Śródmieścia, [a potem] wróciłem tego samego trzeciego z powrotem na Stare Miasto, na Senatorską i po kilku dniach musieliśmy z Senatorskiej przechodzić dalej na ulicę Świętojerską. Na Świętojerskiej to właściwie siedzieliśmy do końca Starówki. Z tym że chodziliśmy w różnych potrzebnych…
Na Starówce nie miałem kontaktu… Aha, na Stawkach dostaliśmy zobowiązanie, nie zobowiązanie, taką bumażkę na Stawki. Tam były magazyny żywnościowe, musieliśmy żywić się sami i dostaliśmy… Ja jako osłona prowadziłem tę ekipę robotników na Stawki do tych magazynów, w tym czasie magazyny zostały zaatakowane przez Niemców i brałem czynny udział w osłonie tych magazynów. Miałem broń i musiałem walczyć [wraz] z Powstańcami. To była ekipa… Nie pamiętam już, jaka to była ekipa. „Zośka”? Chyba „Zośka” to była, bo tam zginął mój kolega z „Zośki”.
Nastroje w Powstanie… To byli robotnicy, którzy podczas wojny produkowali… fabryka Więckowskiego… gaśnice ogniowe. I na bazie tych gaśnic ogniowych produkowali też jako uboczna broń miotacze ognia. Ale skończę te Stawki. Odbiliśmy Stawki i część tego zaopatrzenia dostaliśmy, bo to był przydział, dostaliśmy i wróciłem na ulicę Świętojerską. O co pani pytała?
W moim oddziale nastroje były dobre ze względu na to, że to była zgrana ekipa Więckowskiego, tej fabryki właśnie.
Zmniejszyła się później, ale to było kilkanaście osób. I z tą grupą wróciliśmy do Śródmieścia.
Tak, miałem, bo kilkakrotnie przechodziłem piwnicami. Ta łączność między piwnicami to była stała, na Starówce tylko chodziło się piwnicami. Myśmy raczej chodzili ulicami i nie korzystaliśmy tak bardzo z tych piwnic, ale kiedyś przechodząc piwnicą – to jest taka tragiczna historia – podeszła do mnie matka z małym dzieckiem, niemowlęciem na ręku, i mówi: „Coście z nami zrobili”. Tego do końca życia nie zapomnę. To jedyna taka tragiczna sytuacja była tej ludności cywilnej.
Dostęp do wody to był. Na przykład ja na Starówce to chodziłem na ulicę Mostową (to była sentymentalna ulica mojego ojca, bo on tam mieszkał w okresie niemowlęcym) i tam miałem wodę, bo tam woda ściekała cały czas, jeszcze podczas mojego pobytu. Goliłem się tam, się myłem, chodziłem się myć na ulicy Mostowej.
Żebym nie zapomniał – chyba 15 sierpnia, nalot naszych samolotów. Wyczytałem, że to był polski samolot (w książce po wojnie wyczytałem), [który] zrzucił na plac Krasińskich, na dach budynku okalającego zasobnik, który udało mi się zdobyć z amunicją piata. Jeden zasobnik, jedyny, jaki mi się udało zdobyć wtedy, to był zrzut chyba piętnastego, polskiego samolotu, który szczęśliwie wrócił, jak wyczytałem z tej prasy powojennej anglosaskiej, szczęśliwie na drugi dzień rano dotarł do swojego Londynu [do Włoch].
Tak, byłem wyposażony w broń, tak jak cały nasz oddział, właśnie broń baonu praskiego „Chwackiego”.
Ja miałem przydział… za późno wziąłem się za to opowiadanie… To była polska broń…
W butach oficerskich poszedłem na Powstanie, w bryczesach, których nie zdejmowałem przez pięć czy siedem dni, i kurtkę miałem brezentową, nieprzemakalną. A na Stawkach zdobyłem panterkę niemiecką i wziąłem niemiecki płaszcz, taki nie nieprzemakalny, taki wełniany właśnie. To później mogę powiedzieć o tym płaszczu, którym uratowałem życie ludziom swoim, którzy przyszli po wymianę miotacza ognia.
Różnie to wyglądało. Mieliśmy kaszę, kaszę jakąś taką jęczmienną. Ciekawe, bo ta kasza jęczmienna była gotowana na Starówce przez żydowskich niewolników, których Polacy wyratowali z Gęsiówki i oni gotowali nam obiady. Obiady i posiłki jakieś tam. Różne te posiłki były, ja już tego nie pamiętam w tej chwili, co to było, ale przeważnie to była kasza.
Nie, na Starówce nie było „Chwackiego”, on został [w Śródmieściu], tam był inny dowódca. To mieliśmy poprzez tego „Nałęcza” i… jak się nazywał ten drugi rotmistrz, nie pamiętam.
To był drugi chyba lipiec, sierpień, nie lipiec… wrzesień. Wrzesień to jak żeśmy wszyscy wychodzili kanałami ze Starówki.
Oczywiście to jest sprawa, która utrwaliła się dobrze w mojej pamięci. Weszliśmy, idąc pod Miodową, takie załamanie było, gdzie iść, bo to do przodu, do tyłu czy w prawo. Nawet zdecydowanie krzyknąłem, że idziemy w prawo, bo tam takie… i poszliśmy pod Krakowskie Przedmieście, jak się orientowałem. Pod Krakowskie Przedmieście, dobrze, tak… I wyszliśmy na ulicę Warecką. Taki moment był, że chciałem wychodzić sam, dziewczyny – fantastyczne dziewczyny w Powstaniu Warszawskim – wyciągnęły ręce i krzyczą, żebym wyciągnął ręce, i wyciągnęły mnie, wszystkich wyciągały, wyciągnęły mnie na bruk, na ulicę. I szybko, szybko, i następnych.
Tego się nie da określić.
Nie mieliśmy żadnych trudności. Poza takim wahaniem się wtedy, jak iść, to w zasadzie było dobre wyjście, po kolana w takim błocie.
Tego to już nie wiem, bo to się jeden za drugim szło. Były jakieś przerwy, które zacinały się na takim momencie, gdzie iść. To było jedno takie wahanie. Ale przewodnik chyba był, z tym że jak zatrzymaliśmy się, to szliśmy sami jakiś czas, to Krakowskie… Jakoś zgubiliśmy się prawdopodobnie i doszliśmy i później znowu razem szliśmy.
No więc ja szedłem do swojej kwatery. Jak ja mówiłem tę ulicę? Szliśmy przez Górskiego do Szpitalnej, na rogu Szpitalnej to był Wedel chyba. I w Wedlu szyby, Powstańcy byli, pili herbatę czy kawę, czy coś pili. Kawiarnia była czynna. A u nas na Starówce ruiny tylko, to był inny świat wtedy. Ale to się przez dwa dni skończyło wszystko i to samo zaczęło się na ulicy Boduena.
Kwaterowałem na Boduena. Pierwsze początki to były na ulicy Boduena. I tam przy Szpitalnej… tak, to była ulica Boduena, jak mogłem zapomnieć. I tam dwa dni, dwie noce spędziliśmy i samoloty rano nadleciały i zbombardowały dom po drugiej stronie Boduena. Trzy bomby upadły. Jedna rozpruła dom vis-à-vis Boduena, druga [uderzyła] w ulicę, w jezdnię, a trzecia uderzyła w nasz chodnik. Momentalnie ciemno się zrobiło. Byłem oparty o ścianę łazienki, to wpadłem do łazienki, ciemno się zrobiło i za chwilę się rozjaśniło. Z trzech pokoi stał się jeden salon. Ale było wyjście i nic się nam nie stało, z wyjątkiem tego, że nie mieliśmy już gdzie mieszkać. Wtedy poszliśmy na ulicę Widok 10 albo 12 i tam mieszkaliśmy do końca Powstania.
Tak.
Wróciłem właśnie do zgrupowania dowódcy saperów okręgu. Byliśmy jako załoga dowódcy saperów, dowódcy saperów okręgu. „Chwacki” był wtedy już dowódcą okręgu i myśmy siedzieli już jako załoga dowódcy. To już przez całe Powstanie byliśmy załogą dowódcy saperów.
W Śródmieściu… Więc znowu robiliśmy… budowaliśmy barykady, tak jest. Na Chmielnej robiliśmy barykady, w różnych punktach miasta.
Ja dostałem zadanie tworzenia, budowania, ale to trzech na zmianę było, bo to trzy dni, trzy doby, to zadanie [budowy] tunelu pod ulicą Aleje Jerozolimskie. Bo nie mogliśmy sobie dać rady z czołgami i zdecydował dowódca, że będziemy robili tunel między ulicą Kruczą a… znaczy na przelocie ulicy Kruczej, pod Alejami Jerozolimskimi. Zrobiliśmy tunel do linii średnicowej, bo blok linii średnicowej przeszkodził nam. Druga strona od tamtej strony Kruczej, z tamtej strony zaczęła ciąć jezdnię Alei Jerozolimskich, bo nie można było nic innego zrobić. Zostały szyny tramwajowe po jezdni i trzeba było ciąć. Przeszedłem na drugą stronę jezdni, dostałem zadanie, żeby ciąć plastikiem te szyny. Dostałem plastik, przewody, lonty, detonatory i ciąłem te szyny plastykiem. Do dziś pamiętam zresztą ze szkoły jeszcze, że plastik działał na grubości przyłożenia materiału potrzebnego do przecięcia. I to właśnie było moje zadanie. Oberwałem tam, bo z BGK strzelali z granatników. Robiliśmy to nocą, ale widzieli Niemcy i oberwałem, ale bardzo delikatnie, z granatnika w pośladek. Tak jakoś tyłem stałem i dostałem, ale bardzo słabo, niegroźnie, wystarczył tylko opatrunek. To była moja jedyna rana na całe Powstanie.
Koniec walk to mieliśmy na ulicy Widok. Od Dworca Głównego pruli Niemcy z karabinów maszynowych otwory, żeby przestrzelić ściany poszczególne. I to było zakończenie, jeżeli chodzi o nasze [działania] – zakrywanie tych otworów. Też wysadzaliśmy te ściany, które oni pruli. Poza tym jeszcze co? Cristal, Bracka róg Alei Jerozolimskich, dostali się Niemcy do tej kawiarni i piechota żądała od nas, żebyśmy wysadzili ścianę, żeby się dostali od strony tej, od ściany… Żebyśmy wysadzili otwór, żeby można było się dostać do tej kawiarni, którą zajęli po raz drugi czy trzeci. No i z ładunkiem poszedłem i udało się tak wysadzić, że poszli do tej kawiarni i zajęli ten odcinek Cristalu.
To było już – to drugi raz oni zaczynali, drugi raz już zajmowali im Niemcy ten Cristal – to była druga połowa września.
Tak, brat cioteczny zginął i szwagier zginął.
Na Pradze.
Pierwszego dnia, dokładnie pierwszego dnia.
Domeradzki Piotr i Józef Borzęcki.
Niestety, myśmy się starali nie wiedzieć za dużo, to była zasada konspiracji.
W Powstanie ta przyjaźń była do ich śmierci. Konarski, „Janek” to był pseudonim, a [imię] Bolesław Konarski. Jego brat wcześniej zmarł, Edward Konarski, to był Edward Konarski, był właśnie adiutantem „Chwackiego”. Co tam jeszcze… Józef… nie Józef, [tylko] Grzegorz Zbigniew Pszenny, to był brat Józefa Pszennego, dowódcy „Chwackiego”, dowódcy saperów. Wysocki Zbigniew „Ostoja”, był zamieszkały w Kraśniku Lubelskim. Tam pracował w fabryce amunicji i wyrobów łożysk kulkowych.
Wynosiliśmy Rodziewiczównę właśnie z wedlowskiej kawiarni, bo tam jakiś czas opiekunka Rodziewiczównej mieszkała razem z nią.
To już była staruszka, nie było czasu specjalnie o niej myśleć, chociaż to trudno mi powiedzieć, bo czytałem wspomnienia tej opiekunki.
Muszę pani powiedzieć, że jakoś tak gorszych wspomnień to nie miałem. Jeżeli chodzi o… może ten epizod z tą matką, z tym dzieckiem na ręku to był najbardziej wstrząsający dla mnie.
Zgrupowaniem całym wychodziliśmy przez Ożarów. Do Ożarowa pieszo.
Chyba 6 października. Nie, nie, to było wcześniej. Drugiego chyba, bo szóstego to już byliśmy w niewoli. Chyba to był 2 października.
Pieszo, ulicą Wolską, Opaczewską do Wolskiej.
Chyba tylko jedną noc spaliśmy. Jedną noc, tak, i na drugi dzień rano czy wieczorem wyjechaliśmy już do niewoli pociągiem towarowym.
Z całą ekipą oficerską dojechaliśmy do Fallingbostel XI B, obóz jeniecki. I tam wyszliśmy, kilka dni siedzieliśmy w tym obozie.
Szósty chyba czy siódmy, chyba 6 października. I całe nasze zgrupowanie, to warszawskie saperów pojechało… Nie, przeszło pieszo do obozu, który przygotowali Niemcy obok obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen. Sześć tych baraków, ale to już oficerowie wyszli, podchorążowie wyszli. I tam siedzieliśmy do lutego.
Dla nas panowały warunki dobre, ale tragiczne były dla ruskich. To widziałem, bo przechodzili koło nas. Przechodzili koło na przykład po kąpieli, odwszalni. Tam kuchnia była na przykład, obierki, wyskoczyli nakryci cienkim kocem – a to był luty, luty, mroźny luty – i wychodzili, żeby tych obierek, takich zgniłych nawet, wziąć tak na poły tego koca. Psami szczuli Niemcy tych ludzi, którzy [wyglądali tak, że] skóra i kości była tylko na nich. Niestety tragicznie to wyglądało, to było tragiczne. Poza tym wiele tych wózków ciągnionych, trupów, skóra i kości, wywozili poza teren na jakieś tam wysypiska czy w doły zakopywali.
Wyzwolenie nastąpiło 7 kwietnia. Amerykanie nas wyswobodzili miesiąc przed normalnym zakończeniem wojny.
I ten miesiąc… Wyrzucili nam broń z czołgów, uzbroili nas i później [zaangażowała nas] administracja angielska, amerykańska, tośmy walczyli jeszcze z wojskami, z Niemcami, którzy chodzili, uciekali po lasach. Myśmy w służbie pomocniczej przez miesiąc czasu jeszcze wyłapywali tych Niemców, oddawali służbie amerykańskiej.
Ach, to było piękne życie. Wolność. Do kraju mieliśmy… aha, zaczęliśmy organizować… Inaczej, niemiecki Jugendschutzlager, takie młodzieżowe niemieckie więzienie było, w którym żeśmy zamieszkali i tam byliśmy skoszarowani. Tam były dwa samochody, wanderer i opel olimpia. I myśmy uruchomili ten samochód i jeździliśmy sobie parę miesięcy po Niemczech. Benzynę dostawaliśmy od amerykańców. Amerykanie nam dali paczki, takie ration, śniadanie, obiad i kolację. Później już zorganizowaliśmy wspólnie z amerykańcami dla ludzi, którzy pracowali tam jako robotnicy przymusowi, uwolnieni już… No i staraliśmy się to jakoś zorganizować. Do kraju wróciłem z Lubeki, bo tam zostaliśmy, dojechaliśmy. Skontaktowaliśmy się podczas swoich jazd z jenieckim obozem w Lubece, z naszymi dowódcami, którzy zostali uwolnieni wcześniej przez Anglików. I oni pojechali do Andersa, a ja wróciłem z kolegami swoimi do Warszawy pierwszym zorganizowanym transportem morskim.
Zastałem w dobrym stanie, nic się nie stało.
Rodzice pisali, bo skontaktowałem się telefonicznie – pisali, żebym wracał, że wszystko w porządku. Kochałem rodzinę, byliśmy bardzo zżyci i wróciłem morskim okrętem.
Uczyłem się, pracowałem w sklepie zorganizowanym przez ojca i ojciec prowadził ten sklep. Ja jakoś zacząłem… Kupiłem motocykl, tym motocyklem jeździliśmy na różne wycieczki, także pracując jeszcze. Później przejąłem w polskim związku… Zapisałem się do Automobilklubu, do sekcji młodych i organizowaliśmy różne rajdy, to już inne życie było. Układało mi się bardzo dobrze życie. Ale zaczęli namawiać nas w Automobilklubie, w tej sekcji młodych, do pracy. I pamiętam, że FSO zaczęło budować… organizacja tej Fabryki Samochodów Osobowych, koledzy z tych naszych… zaczęli nagabywać do pracy w FSO. Mieliśmy tam całą grupą iść, bo to dyrekcja Automobilklubu, później Polskiego Związku Motorowego, jak powstał w pięćdziesiątym roku. To zaczęliśmy chodzić na te spotkania do FSO. Ale ja zacząłem pisać też życiorys i podanie, i jeden z dyrektorów, który był prezesem Automobilklubu, powiedział: „Gdzie tam idziesz. To się zaczyna dopiero wszystko od początku, to jakie tam warunki są. U mnie jest dyrekcja, całe przedsiębiorstwo budowlane, handlowe budowlane”. Namówił mnie, żeby poszedł do niego, i poszedłem. Napisałem podanie i w pięćdziesiątym roku poszedłem do firmy Centrala Sprzętu Budownictwa. Skończyłem w osiemdziesiątym drugim roku jako w „Zrembie”, [czyli] Zjednoczenie Przemysłu Materiałów Budowlanych „Zremb”… Zjednoczenie Maszyn Budowlanych…
Nie miałem żadnych represji. Odwrotnie, awansowałem w pracy, jakoś nie dawano mi odczuć. To środowisko w mojej pracy było bardzo życzliwe.
Tak, cały czas utrzymywałem. Nawet już po ich śmierci odwiedzałem ich na cmentarzach.
Warszawa, 12 marca 2015 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska