Bronisława Jadwiga Orłowska
Jestem Bronisława Orłowska z domu Kobylińska i warszawianka od urodzenia, ślub brałam na ulicy Bema, na Woli.
- Jak wyglądało pani życie przed wojną?
Przed wojną dużo [jadłam] z koleżanką bułek, więc brałam ze sklepu, bo mój tatuś był… jak to się, rzeźnik nie mówi, tylko inaczej… masarz, [był] masarzem. Rodzice mieli sklep i ja byłam mała, miałam dużego psa i nas pilnował z dziećmi.
- W którym rejonie miasta państwo mieszkali?
Przyokopowa 3. Tam żeśmy mieszkali, bo to był nasz dom, na własność, a pod jedenastym był sklep – Przyokopowa.
- Czy miała pani rodzeństwo?
Tak, miałam. Miałam siostrę Klimę, siostrę Stefę, to z pierwszego małżeństwa było. A potem się ojciec ożenił z moją mamą i było: Zosia, Bronia – to ja, no i Rysio, który zginął w Powstaniu, na Dworcu Gdańskim.
- Gdzie pani chodziła do szkoły?
Najpierw do chodziłam na Przyokopową, na czwarte piętro, do góry, w takim prywatnym domu, bo miejsca nie było. A później jak nauczycielka powiedziała, że ma do wybrania dla nas, bo zmieniły się jakieś tam metody, więc powiedziała: „Albo weźmiemy sobie Żydów do naszej klasy, albo chłopaków”. A ona nie chciała Żydów – nasza kierowniczka – tylko wzięła Żydówki. I myśmy przeniosłyśmy się na Waliców 2/4, dali nam tam szkołę i tam na Waliców 2/4 chodziłam do końca, skończyłam tam szkołę. To tak jakby pani wyszła z Waliców, to tam prosto na Chłodnej była ta szkoła, ale tam na końcu.
- Czyli to była żeńska szkoła?
Żeńska, tylko żeńska.
- Jak układały się stosunki polsko-żydowskie w szkole?
Bardzo dobrze. Jednej Żydówce raz pomalowałam taką farbą niedobrą, co nie schodzi, i dostałam wtedy karę, i w ogóle rodziców zawołali, że ja się zachowuje źle. Ale to tylko troszkę tak było. Potem ona się nie gniewała na mnie.
- Jak zapamiętała pani wybuch wojny w trzydziestym dziewiątym roku?
W trzydziestym dziewiątym roku to ja byłam na Przyokopowej 3 i tam był sklep spożywczy i ja tam byłam. Do naszego sklepu spożywczego wpada kobieta – to nie nasz sklep był, tylko tych spożywczy – i wpadła kobieta jedna z dzieckiem. I nagle samolot „uuuuuuuu” – zaczął jęczeć. To ta kobieta wyleciała i leci tam, tam taki Kubalski… duży ogród był na Przyokopowej, ale nie pamiętam, który numer tego ogrodu był, trzeci, piąty, siódmy, jedenasty, a potem to już nie wiem, jaki ten ogród był. Ogród – tam kalafiory były, pomidory, taki spożywczy był, ogrodniczy, chłop miał, dużo było tej ziemi i dobrze było. I później była ulica nasza. Chce pani o ulicy też?
- Ja bym chciała się dowiedzieć, co z tą kobietą się stało, jeżeli pani zaczęła mówić.
Więc ta kobieta poleciała, bo ona tam w tym ogrodzie pracowała. Poleciała i nagle się zrobił straszny huk. Samolot spuścił bombę pod dziesiątkę, naprzeciwko. I ta kobieta wpadła do swojego mieszkania i ta bomba zabiła kobietę, a to dziecko nie. Uratowało się dziecko, nie ruszyło się. I bardzo było przykro, to myśmy się później dowiedzieli, bo ja tam byłam pod trzecim przecież. I tak się stało, i zaczęła się wojna. A ja się, jak ta bomba uderzyła, to ja wstałam i od razu tyłkiem się uderzyłam w chodnik. I miałam potem boleści tutaj, bo tak się huknęłam z tego strachu. No i potem było przykro, bo dziecko żyło, a matki nie było, bo matka nie chciała się posłuchać, żeby poczekała, żeby nie szła. No i tak się zaczęło.
- Czy we wrześniu trzydziestego dziewiątego roku była pani świadkiem jeszcze innych zdarzeń, które utkwiły w pani pamięci?
Pamiętam, jak nas wypędzili z mieszkań, tak, bo wszędzie był schron. Wypędzili nas z mieszkań i gnali nas do – przez tory, bo tam było blisko – do dworca. Idziemy już tam na Zieleniak, bo tam kiedyś był Zieleniak.
- Ale to już po Powstaniu, tak?
Nie, w czasie Powstania.
- Czyli w czterdziestym czwartym?
Tak.
- Wróćmy jeszcze do trzydziestego dziewiątego. Do początku wojny. Jak zmieniło się życie po wkroczeniu Niemców do Warszawy?
Wiem, że Żydzi szli z łopatami i śpiewali, ulicą, jezdnią: „Nasz Śmigły-Rydz nie nauczył nas nic, a nasz pan Hitler złoty nauczył nas roboty”. I szli tak i śpiewali, ja to zapamiętałam.
- Ale oni tak sami z siebie, czy Niemcy ich zmuszali do tych śpiewów?
Niemcy, na pewno Niemcy kazali im śpiewać. Tak ich nauczyli i śpiewali. To nie oni, gdzie oni by się…
- A pani życie jak wyglądało podczas okupacji?
Moje życie no to nic, z chłopakami chodziłam na Morską na ślizgawkę, też chodziliśmy. Ale nie pamiętam, czy to było już w czasie Powstania, czy przed Powstaniem. Bo z chłopakami chodziłam tam na Wolską, tam był Kmiecik i na Karolkowej chodziliśmy do kościoła, bo tam było najbliżej dla nas. To najpierw do kościoła, tam z chłopakami, a potem na ślizgawkę.
- Chodziła pani do szkoły czy musiała pani już pracować?
Nie… Gdzie tam pracować. Do szkoły. Ja chodziłam tak, do baletu na Sienną 16, do Wysockiej, chodziłam do konserwatorium, jeden ten… gdzie to tam było to konserwatorium… przypomnę sobie, bo nie pamiętam. Mam zanik teraz w głowie, to nie mogę. Do profesora Kazury, był taki. Myśmy ze szkołą naszą, z tej szkoły, co żeśmy z [niezrozumiałe] chodziły tam na górze, na tym piątym piętrze, tam żeśmy chodzili. To ja chodziłam tam do tego konserwatorium, do profesora Kazury i on, że my ładnie śpiewamy, to on nas zabrał do filharmonii i myśmy w filharmonii śpiewały: ,,Czy zdrowa pani krowa / czy ją nie boli głowa? Muuuuu. / Bardzo Krysi i Lalce dziękuję / nie bardzo się dobrze się czuję / Pastwisko jest za blisko / i folwark stoi u wody za nisko / Kiedy się ktoś robi stary / szkodzą mu spacer daleki / i zimne opary, mu mu”. I takie różne inne żeśmy [śpiewali] i żeśmy nawet dostali za to odznakę.
- Kiedy się pani zetknęła z życiem konspiracyjnym?
To mąż mnie wciągnął, bo oni z chłopakami tam chodzili. Bo ja byłam córką gospodarza, a mój mąż był synem lokatora. I myśmy się tak skumali razem i pobraliśmy się.
- Kiedy państwo wzięli ślub? Jeszcze w czasie okupacji?
Tak.
- Jak wyglądał pani ślub? Może pani opowiedzieć?
Mogę. Poszli chłopaki zamówić do księdza na Bema, że ślub chce brać mój mąż. I poszło z nimi jeszcze trzech chłopaków. Oni mówią do księdza: „Potrzebujemy ślub elegancki. Musi być dywan i kwiatki takie”. A on mówi: „A to będzie drogo, skąd to ja wezmę, nie mam…”. Zaczął im gadać ten ksiądz. A dwóch się odpięło, psiii… Ale nie zabili ich, nie, niech pani nie myśli, tylko otworzyli się, że mają karabiny tu te, te… nie pamiętam, jak się nazywają. A ksiądz mówi: „Dobrze, my chcemy, bo to nasz człowiek, musi mieć dobry ślub”. No to ksiądz od razu mówi: „W porządku wszystko będzie”.
- Jak pani była ubrana do ślubu? Miała pani białą sukienkę?
Pewnie miałam białą sukienkę. Miałam welon mojej siostry, bo moja siostra miała bardzo długi, na Karmelitów miała ślub i miała bardzo długi welon. A mój mąż poszedł, jakąś firankę mi kupił na welon. A moja mama zaczęła się śmiać. A Stefa, moja siostra – ta niższa, co tu jest – to mówi tak: „Bronka, obetnij sobie połowę tego mojego welonu i będziesz miała welon”. A to na Kercelaku, ja mam jeszcze tu kilka zdjęć z Kercelaka, jak był Kercelak – plac żydowski.
- Co należało do pani zadań w życiu konspiracyjnym? Czym się pani zajmowała?
To wszystko żeśmy [niezrozumiałe]. Śpiewało się różne takie nasze piosenki: „Siekiera, motyka, piłka, szklanka, w nocy…”.
A oprócz śpiewania, no różne… Chodziliśmy gdzieś po cichu, uważać. Człowiek się bał, bo mogą mu łeb ogolić. Jak zobaczą już jakiegoś Niemca z człowiekiem. Byłam, najgorszy moment miałam z kolegą, on nie żyje już, a nazywał się – muszę w kalendarzach poszukać, jak on się nazywał. Jechaliśmy i on miał broń. I wtedy to było, jak ten chłopak skoczył z mostu Poniatowskiego do wody [po akcji „Kutschera”] i oni zrobili tam łapankę . Myśmy w tramwaju jechali oboje. On miał tą broń i mówi do mnie: „Bronka, ty masz taki koszyczek niewygodny taki, to weź to ode mnie”. Nawet mi nie powiedział, co to jest. „Weź to ode mnie”. To ja wzięłam to i schowałam do tego… I sobie stoję uśmiechnięta i uśmiecham się. Niemcy wchodzą: Ausweiss. Dałam mu ten ausweis, on oddał mnie, a jego kontrolowali. Jak on mnie powiedział, co to jest, to ja byłam cała trzęsąca się. Ale ich już nie było – Niemców, bo już wysiedli. No i żeśmy się tak uratowali oboje, bo tak to i by mnie, by rąbnął chyba. To było na moście Kierbedzia. To był straszny wstrząs. I spotykaliśmy się gdzieś tam w pokojach. Jeden stał na… do pilnowania.
- Czy oprócz tej łapanki, oprócz tego sprawdzania, czy była pani świadkiem innych represji ze strony okupanta?
Byłam. Idziemy z mężem razem do swojego domu, bo już my się pożenili, więc trzeba było iść spać. Idziemy, on niesie – co on niósł wtedy – on niósł kołdrę, poduszkę i jeszcze tam jakiś. A ja niosłam [coś], żeby się umyć i nocnik niosłam. Bo tamta ciotka nam dała mieszkanie, ale było… I szliśmy, i tak. Wie pani, gdzie jest Kolejowa i przez przejazd się przechodzi? Na Towarową, prawda? I my w lewo musimy, w prawo. My w prawo idziemy, bo ta ciotka nam dała – Sawicka, co jej syn miał inne mieszkanie na Solcu, a jej mąż kolejarz pilnował i miał tam mieszkanie swoje. I ona mówiła: „Ja to, Bronka, to ja wam dam ten pokoik, ten jeden. A ja, my będziemy ze starym spali w kuchni”. On spał na noszach na stole, a ona spała w łóżku. No bo kobieta musi być szanowana. A myśmy oboje tam w domu spali. No i tak, nocnik był potrzebny – prawda – w nocy nie będę leciała i wszystkich budziła, że ja chcę do toalety iść. I miska już była przywieziona i już w porządku było wszystko. I tam żeśmy mieszkali. Wychodzimy z tego na prawo, co mówiłam – idzie dwóch Niemców: Ausweiss. Ja mówię: „Moment jeden, proszę”. Daje mu ten ausweis, on tam czyta, czyta i mówię: „Mój dom, mój dom, spać idziemy, idziemy spać, tu blisko – krótko – pociąg”. Tak mu tłumaczę, jak mogę. I on mówi do tego drugiego. I Stefana zobaczyli też ten ausweis i poszli. Co ja przeżyłam, jak ja przyszłam do tego domu. On miał pełno ulotek w kieszeni, tutaj, o, w tym rękawie, jak on by mnie tak drapnął, to już koniec by było ze mną. Ja mówię: „Czyś ty zwariował? Ty ze mną idziesz i bierzesz takie rzeczy”. Ale różne żeśmy przenosili, i takie, i takie.
- Czy pani również nosiła ulotki?
Też nosiłam, ale teraz już nie mogę powiedzieć pani gdzie, bo już głowa moja nie pracuje teraz. Osiemdziesiąt osiem lat już mam, to już do dołu.
- Gdzie panią zastał wybuch Powstania?
Wybuch Powstania? Właśnie mówiłam pani, że tam, na Przyokopowej.
- Jak później toczyły się dni?
To różnie, i lepiej, i gorzej. […] Zależy ile samolotów przyjechało, a najgorzej było tak jak – bo wie pani, bo moja mama na placu Kazimierza handlowała mąką i kaszę, mąkę – tam takie – ryż i żeby z czegoś żyć, bo już wtedy [było ciężko] i handlowali. I myśmy chodziły do tych… Był tam [ktoś], proszę panią, z Parczewa przyjechał, że w Parczewie jak był studentem, to podobno kopał Niemców, no tam gdzieś kopał ich, nie wiem gdzie. I on się nazywał… Może sobie w międzyczasie przypomnę, to pani powiem. On się nazywał [Heniek Pierożyński]. On też sobie kupił taką budkę, bo nie miał co robić, a że był też wywieziony, bo się bał Niemców i prześladował, jak był studentem, bo on mieszkał w Gdyni i też się pożenił i tego. On proszę panią tam miał pełny… Też miał swój kiosk, też z mięsem czy z mąką, jak mama. Też mąka, kasza też. I jak on tak tutaj pracował, to był jeszcze jeden [Józek Lipka, organista], co go Niemcy szukali za jakieś tam przewinienia, co Niemcom tam pluł czy coś tam robił. I oni mieli na niego namiar, że już go złapali. Nie złapali, tylko że już go namierzyli, że on tam jest i że tam pracuje. A to był wspólnik mojej mamy. A ja miałam i byłam po ślubie i tego… Nie wiedziałam, że oni mają tyle tych broszur tam. Co się działo, straszne rzeczy. I oni stoją w drzwiach, ten Heniek, i patrzy, że przyjechało Niemców dużo, już widzieli, że to są, już czuli. Wiedzieli, że oni są tym wszystkim tym… I zaraz mówi: „Bronka, ty zostawaj tutaj, nic nie mów. Ja uciekam stąd, bo tu już przyszli kapować. Jak przyjdzie ten drugi – zapomniałam, jak on się nazywa, to mówi – powiedz mu, żeby uciekał stąd”. No i on przyszedł, ja mówię: „Ty spieprzaj stąd, ile możesz tylko, ile ci nóg starczy, bo tu już są i Heniek powiedział…”. To ten zawrócił się i nawet nie wszedł do tej budki, a ja w tej budce stoję. A moja matka też i ja też w tej budce. No i jakoś moja matka przyszła, Niemcy poszli tego, [mówią], że to taki pracował: „Nie ma, nie ma żadnego, tu nie ma, prawda, tam był kiedyś”. No i jakoś żeśmy z matką to – stara matka, ja młoda, głupia – no, zabrali się i poszli, pojechali te, bo to byli te właśnie z tego Parczewea, tam gdzieś to tam byli, oni przyjechali specjalnie. Już ci nie przychodzili wcale. Przyszła moja siostra, ja mówię to, a ona mówi: „Bronka, zamknij te budę i chodź poszukamy, czy tu nie ma ulotek”. Proszę panią, myśmy dwie godziny wynosiły do ubikacji tej tam, do tego – no jak się nazywa – do… do hali. Siostra poszła do jednego przygrodzenia, ja do drugiego i żeśmy darły to i wyrzucały do tej ubikacji. I mało nam się ten sracz nie zapchał. Przepraszam, no ja taka jestem, warszawianka prawdziwa.
- Powracając do Powstania, jak ludność cywilna traktowała żołnierzy?
Żołnierzy naszych polskich?
No wie pani, może ja już byłam wtedy zabrana do Ravensbrück, bo ja jeszcze nie powiedziałam pani tego, bo właśnie chce kończyć to [przed Powstaniem]. Bo było najgorsze z tym, bo myśmy z siostrą poszłyśmy do mamy, a u mamy też były ulotki. Oni nic nie powiedzieli i ulotki tam mieli do roznoszenia. Widzi pani? I przyjmij człowieka, to on jeszcze panią do grobu wpędzi. Ale takie czasy były niestety. Trzeba było, ryzyko-fizyko.
- Co jadło się w czasie Powstania?
Ja mogłam jeść dużo, bo ja miałam prawie wszystko.
Matka była bogata, przecież to miała. Ja jeszcze koleżankom dawałam.
- Czy były problemy z wodą?
Tego nie pamiętam.
- Czy w pani otoczeniu istniało życie religijne podczas Powstania Warszawskiego?
W moim nie, u nas to zgraja była taka.
A! Modlił się, pani mówi. To myśmy chodzili do kościoła. U nas nie było. Ale wszystkich tych wystrzelili potem na Karolkowej. I tam koło szpitala tego na Młynarskiej, też tam postrzelali tych wszystkich, te zakonnice, wszystko.
- A pani była tam wtedy w okolicy?
Nie, nie byłam, ale słyszałam.
- Co należało do pani zadań podczas Powstania?
No musiałam uważać, ostrzegać kogoś, pomagać ludziom tam, jak jakaś pani szła stara czy coś.
- A kto był pani przełożonym?
No ja chodziłam z mężem, jeździliśmy do tego Nycza na Mokotów.
No podczas Powstania. Nieraz się tam chodziło, jak były jakieś ważne wiadomości czy coś tam mówili.
Bardzo dobrze, fajny człowiek. Naprawdę wartościowy człowiek był. Ja płakałam bardzo po nim, byliśmy wszyscy na cmentarzu i stale jeżdżę na cmentarz jego. […] Ja wiem, gdzie on pochowany. Tam zmyję, sprzątnę. Bo oni też tam przychodzą, niektórzy. A on mi opowiadał takie rzeczy, Nycz, że jego żona po niemiecku dobrze umiała mówić. I coś tam było takiego, tylko nie umiem dobrze pani wytłumaczyć, że Niemcy zapukali do nich. A na górze tam była konspiracja, u nich nad nimi. A ona tam po niemiecku do nich w gadkę do szwabów, a oni… „Nieporozumienie – ona do nich mówi – proszę wejść i szukać, nic nie ma”. Oni nawet nie weszli, bo ona perfekt po niemiecku mówiła, i poszli. A wszystko tam się działo na górze, właśnie ktoś nasłał i pomylił numery mieszkania. Oni poszli do niej, a to było na górze.
- W którym momencie musiała pani opuścić Warszawę? Jak to wyglądało?
Warszawę musiałam opuścić, tak. Byłam u mamy. Nie. Po Powstaniu? Po Powstaniu to ja długo nie przyjechałam.
- Nie. Było Powstanie i wszyscy musieli opuścić Warszawę. Jak to wyglądało w pani sytuacji?
W mojej sytuacji. Mówiłam pani, że na Zieleniak wygnali nas przez tory. Przez tory gnali nas, potem do pociągu i do Pruszkowa. I w Pruszkowie żeśmy siedziały i oszukali nas. Powiedzieli: „Kto ma rodzinę blisko – mówi – tutaj na wsi w okolicy, to proszę wsiadać do pociągu na ten i ten peron i my was, tam się zatrzymamy i możecie sobie wyjść i pójść”. Na pociągu leżał Niemiec z bronią, myśmy się „złupili” na to i poszliśmy wejść, a oni stamtąd strzelali do nas, proszę panią. Ale ja nie poszłam, bo się bałam. Tylko szminką, bo nie miałam ołówka, napisałam: „Bronka, jedziemy w nieznane”. No bo.. skąd mieli pisać, jak oni tu – widzę, że tu lufę trzyma, już jednego zastrzelił. Już potem nikt nie wsiadł, bo tam można było… to za Warszawą zaraz stanął i wie pani, ludzie niektórzy wysiadali, że niby to do wyjścia, a on go zabił. No to potem żaden już nie wychodził, bo się bał. A oni specjalnie tak zrobili i nas tak potem wozili do tego Ravensbrück. W te i z powrotem, w te i z powrotem. I nie wiedzieli gdzie, bo oni nie mieli gdzie tych ludzi umieścić już wcale. Nie wiedzieli, co z nimi zrobić. Wpierw żeśmy pojechali do takiej miejscowości, tylko też nie pamiętam, co to za miejscowość, może tu gdzieś będzie napisane. No bo na razie to ja jechałam z całej ulicy naszej, wszyscy znajomi jechali tym pociągiem. Jak myśmy wysiedli wpierw, to była taka – też było artystyczne to, to muszę powiedzieć. Jak się komuś zachciało siusiu czy co innego, to porobili takie te, o, deski, tu boczne, tu nic i tu nic. Tam pełno żołnierzy niemieckich. No i chciało się człowiekowi, człowiek musiał iść, ale jak to, wejść na górę, jeszcze wystawić tyłek, majtki spuścić. No i co zrobić? No samo leci, no samo leci. A później drugi raz to już się encję wypinało na nich i robiło się. To był tak. Ale tam było przejściowo, tylko do czasu, gdy oni dostali jakiś rozkaz żeby jechać na Ravensbrück. I pojechaliśmy do Ravensbrück.
- Jak długo przebywała pani w obozie?
Dziewięć miesięcy. […] To był straszny moment ten, może ja źle to opowiadam, niepotrzebne, takie świństwa.
Straszne było dla mnie, dla młodej dziewczyny jeszcze, żeby tyłek pokazywać tym, a oni: „Ha ha ha”. A jak weszłał, na obóz przyjechałam, to całą noc żeśmy na piachach spali, proszę panią. I tak, jeść nie było co, no nie było co jeść, bo nie dali… Ale potem no tego… A baby takie, co siedzą tam – ludzie przychodzili i ze śmieci wybierali i jedli… „Matko Boska co to będzie teraz, takie zgniłki, odpady będą jeść”, a ona jedna mówi: „Niestety będziecie jeść. Tylko jak pójdziecie do łaźni, to się nie myjcie, bo puszczą najpierw zimną wodę, potem gorącą wodę i nie napuszczą żadnej. I będziecie mokre stały i nie wytrzecie się niczym. Niczym się nie wytrzecie”. No i tak było. Jak przyszła pani do tego, do tej łaźni, tak, no to wcale się nie myłam. No bo jak mi powiedziała, to ja im wszystkim powiedziałam, żeby uważały, żeby się nie myły. Jedna się wymydliła, to się nie mogła odmydlić wcale. I potem było bardzo przyjemnie. Do pana doktora: „Właź na pilota. Rozkracz nogi”. Szukali złota, no. Zobaczył że nic nie ma: „Up!”. I wtedy dali… Jak pani była cienka, to wtedy dawali szeroką sukienkę, jak pani była gruba, to dali pani wąską. Myśmy się zamieniały sukienkami. I potem do bloku i już.
- Musiała pani pracować w czasie pobytu w obozie?
Pracowaliśmy, proszę panią. Pracowaliśmy… Syzyfowe prace, wie pani – w koło się to samo robi. Z szuflą się rzuca i naokoło. I była z nami jedna Ukrainka. W pociągu, jak myśmy jechali do tego Ravensbrück, to był taki kubełek, to jak od marmolady, ten pięciolitrowy czy jakiś tam trzylitrowy. Do sikania, żeby w pociągu sikać. No dobrze. I ta Ukrainka mówi do tej auzjerki, bo ona siedziała na tym. Jak tu takie drzwi zasuwane były, to ona siedziała, a ta mówi, że ona musi zrobić siku. A ta do niej: „No to idź, zrób”, a ona że w polskie siki nie może: „Nie mogą się ukraińskie siki mieszać z takimi, bo my z wami jesteśmy towarzysze” – ta, ta Ukrainka [tak mówi]. Ona jej kazała wylać, ona wylała, to nią poleciało, bo jak to pociąg jedzie, a ona była. No i była draka, tak ją nalała. A myśmy jej nie żałowały. Niech jej doleje, jak ona się nie może załatwić w taki sposób. No i nic, tak żeśmy dojechali do tego, to potem nas na blokach, ja na trzecim piętrze byłam, na trzecim piętrze byłam.
- Do końca wojny pani była w tym obozie?
Nie. W Dachau, do Dachau nas zawieźli.
Do Dachau nas zawieźli. Ja pani dam tam napisane, kiedy byłam, od kiedy do kiedy…
- I kto wyzwalał obóz w Dachau? Pamięta pani ten moment wyzwalania?
Z tą pamięcią głupią… […]
- A kiedy pani wróciła do Polski?
Wszystko się znajdzie, wszystko jest zapisane tutaj.
- A jakie jest pani najlepsze wspomnienie z Powstania Warszawskiego?
Najlepsze jest to, że moja koleżanka… Przyokopowa 7 – ona była starsza ode mnie, ładna dziewczyna była, mężatką była i ona podobała się i do kartofli obierać na Zieleniaku. Kartofle obierać. No i ją zabrali. Ona była dość taka [niezrozumiałe]. I proszę panią, tam kazał jej się rozbierać i chciał ją gwałcić, a ona jegu w mordę zasunęła. Raz, drugi raz! Ugryzła go! W gębę, tu w policzek. Krew się jemu leje, ten woła tych swoich ma tego i ją nabili, [pobili], ale ona go podrapała, ugryzła i jeszcze mu w mordę dała. I ją wyrzucili stamtąd. To było dla mnie najradośniejsze, że ona się nie dała, że była pobita: „Bronka, jestem pobita, ale tak mu dosunęłam, że szok. Niech rozumie, świnia jedna”.
- A co było najtrudniejsze dla pani w czasie Powstania Warszawskiego?
No najtrudniejsze to było dla mnie to, że musiałam sobie tego garba zrobić na plecach. Majtki zdjęłam i sobie włożyłam na plecach, żeby był garb, żeby mieć takie… [zrobiłam] minę.
- A w którym to było momencie? Na Zieleniaku?
Na Zieleniaku.
- A panią też próbowali gwałcić?
Nie, ja prosiłam się mojego męża kierownika: „Panie Polakowski, niech pan mówi. Ja się położę koło pana, będę pana żoną, to mnie nie ruszą”. „Pani Broniu, pani zobaczy, o widzi pani? O, tego zastrzelili w oczach żony”. Nie, najpierw było, że najpierw w oczach żonę zgwałcili najpierw w jego oczach, a potem w jej oczach jego zabili. „Chce pani tego?” Ja mówię: „Nie, nie chcę”. A kto miał piękne włosy, to mu ścieli do gołego.
- A pani miała długie włosy?
Nie, ja nie miałam.
- Jaka jest po latach pani ocena Powstania Warszawskiego?
Moja? Bardzo dobra, ja mam właściwie to, ja jestem: „Swoje życie poświęcę / Warszawo ty moja, Warszawo / Gdyż jaskrawych marzeń mych słuch / Gorące uczucia / że Bóg się nad tobą / Ja wiem, że ty dziś nie taka / Że krwawe przeżywasz dni… Ty moja kochana Warszawo”. Jak ja się tu sprowadziłam, to ja tu nie chciałam mieszkać, ale co. Mieszkanie spalone, wszystko, mieszkania nie ma, to co pani zrobi. A my we dwoje…
Wrocław, 13 lutego 2013 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz