Bolesława Polkowska-Walczak „Łezka”
Nazywam się Bolesława Polkowska-Walczak.
- Gdzie pani walczyła w czasie Powstania?
W czasie Powstania byłam na terenie ulicy Czerniakowskiej, na Czerniakowie.
- Pani pamięta wybuch II wojny światowej. Jak pani zapamiętała dzień 1 września?
Bardzo dobrze pamiętam, bo mieszkałam na Siekierkach i jak Niemcy już do Warszawy się zbliżyli, to nas wypędzili z Siekierek i wędrowaliśmy do Wilanowa, a w Wilanowie to już pełno ludzi było, więc pod płotem żeśmy spali chyba parę dni. Potem wróciliśmy z powrotem na Siekierki.
- Do swojego mieszkania, w którym pani mieszkała przedtem?
Tak. To było właściwie wynajęte mieszkanie.
- Pierwszego września 1939 roku zaczynał się rok szkolny. Do jakiej szkoły pani chodziła?
Po skończeniu powszechnej szkoły (właśnie 1938/1939) byłam w szkole zawodowej, handlowej, i moją wychowawczynią była pani Michalcówna, której wiele zawdzięczam, dlatego że ona dbała o nas bardzo. W 1939 roku, to pamiętam, że brałyśmy od ludzi zupy, nie zupy, i się woziło do Szpitala Ujazdowskiego, i tam karmiłyśmy biednych żołnierzy. Miałam przydzielonych [żołnierzy], jeden już nie pamiętam, czy on obydwu rąk nie miał, czy jednej ręki, i jego karmiłam. Niedługo to wszystko trwało, ale w każdym razie żeśmy… Potem to w zawodowej szkole… Skończyłyśmy zawodówkę, ale tu było mało przedmiotów, więc pani Michalcówna nam poradziła, mnie i koleżankom, żebyśmy na Królewską zdawały, bo tu trzy klasy żeśmy skończyły…
Szkoła była, jak [jest pomnik] Kopernika, zapomniałam ulicę, ale tu blisko Kopernika, jak Tamka się kończy do góry…
Konopczyńskiego, tak. Właśnie tam skończyłyśmy trzy klasy i pani Michalcówna nam poradziła (mnie i koleżankom), żebyśmy zdawały na Królewską 16, to wtedy była szkoła pani Heleny Grabowskiej. Tam żeśmy zdały egzamin i pani Michalcówna nas wprowadziła, żebyśmy do AK się zapisały, i wtedy kursy były. Pamiętam, że na ulicy Czerwonego Krzyża w Warszawie. Ale czy tam był szpital Świętego Łazarza, czy co, to nie przypominam sobie. Pielęgniarka uczyła nas, jak bandażować, nawet zastrzyki (których w ogóle nie robiłam) przygotowała. Na Królewskiej zapisałyśmy się do AK oczywiście, no i tam przychodził [jakiś dowódca] i nas musztrował, ćwiczył, przygotowywał.
- W budynku na Królewskiej w czasie zajęć szkolnych, tak?
Tak, czy po zajęciach, już nie pamiętam, po szkole, w każdym razie w trakcie roku szkolnego. Miałyśmy za zadanie chodzić po domach i patrzeć, gdzie jakie przejścia są, co i jak. Więc z koleżanką [o pseudonimie] „Kotka” i koleżanką „Śmieszką”, co z nią w ławce zawsze siedziałam, cały czas…
- Pani pseudonim skąd się wziął?
Jak ona „Śmieszka”, to ja „Łezka”, bo tak przeciwstawnie. Pamiętam, na Litewskiej żeśmy tam chodziły. Koleżanka „Kotka” miała zaświadczenie i zbierałyśmy pieniądze dla biednych, żeby to dla niepoznaki. Ludzie dawali, a myśmy patrzyły, co i jak. Jak wybuchło Powstanie, to byłyśmy… Naszą całą opiekunką to była „Ciotka”.
Nie.
- Jeszcze wracając do lat okupacji. Jak wyglądało pani życie materialne, czy pogorszył się stan materialny pani rodziny w czasie okupacji?
Nienadzwyczajny był stan. Ojciec zmarł w 1941 roku, ale on i tak był chory bardzo. No i mama tylko i ja, a brat umarł w 1933 roku, jako mały…
- Jak pani wstępowała do Armii Krajowej, czy pani wiedziała, że to jest zagrożenie, czy pani miała takie poczucie, że się pani naraża na niebezpieczeństwo?
Dobrze wiedziałyśmy, bo cały czas byłyśmy w Warszawie i różne były przygody.
- Co spowodowało, że pani się zapisała jednak do tej organizacji?
Bo ja wiem? Pani Michalcówna tak nam powiedziała, żeby się zapisać, to zapisałyśmy się, bo chciałyśmy coś robić, to już byłyśmy prawie dorosłe wtedy…
- Z panią Michalcówną pani miała kontakt przez cały okres okupacji?
Tak. W szkole zawodowej była moją wychowawczynią, a w szkole na Królewskiej to nauczycielką. Ona chyba geografii i coś jeszcze tam uczyła, tak że cały czas miałyśmy z nią kontakt.
- Czy w tej szkole uczono tylko przedmiotów zawodowych, czy również tajne nauczanie się odbywało?
Tak, też. W szkole na Królewskiej to jeszcze była druga pani profesorka, Krystyna [Domagalska] polonistka. Więc ona urządzała przedstawienia. Koleżanka „Kotka” nawet grała „Śluby panieńskie” i inne. Poza tym trzeba było mieć, jeśli chodzi o podręczniki, to polskie czy coś, bo tam też, nie wiem, też tam donosicielstwo czasami było, tak że trzeba się było strzec.
- To była szkoła tylko dla dziewcząt?
Tak. Żeńska Szkoła Handlowa Heleny Grabowskiej. Tam było sporo profesorów. Nawet mam książkę taką „Królewska 16”, no i jest całe ciało pedagogiczne, jest zdjęcie w tej książce.
- Wśród tych uczniów zdarzali się donosiciele, tak?
Nie, specjalnie nie, nie wiem, może z zewnątrz ktoś czy co, bo tak w szkole to nie. W szkole przedstawienia były i jakoś tam… Byłyśmy przygotowane, że w razie jak jakaś kontrola przyjdzie… Gmach Królewska 16 był zniszczony, zbombardowany podczas wojny, ale pamiętam gimnastykę, [którą] miałyśmy na ostatnim piętrze, to już tam dachu nie było. Poza tym nie wiedziałam najpierw, że dyrektor Marian Mokrzycki to działał i tam w ogóle się odbywały też szkolenia wojskowe pielęgniarek. Ale to była taka tajemnica, że nawet nie wiedziałam, ani my nie wiedziałyśmy, że coś takiego istnieje tam, i amunicję też tam produkowali. Dopiero się dowiedziałam po wojnie o tym.
- Czy pani pamięta, kiedy pani wstąpiła do Armii Krajowej?
Mam zapisane: „W roku 1942, szkoła na Królewskiej, wstąpiłam do AK. Przeszłam przeszkolenie wojskowe, sanitarne przy ulicy Czerwonego Krzyża”.
- Pierwszego sierpnia, w momencie wybuchu Powstania, czy ktoś panią zawiadomił, gdzie się pani ma stawić, czy wcześniej pani wiedziała o tym, gdzie?
Tak, ktoś mnie zawiadomił, nie pamiętam. Moja koleżanka „Śmieszka” mieszkała na Żoliborzu, a ja wtedy mieszkałam na Wilczej, więc miałam ją zawiadomić, że wybuchło Powstanie. Więc wyszłam, ale tramwaje nie jeździły, nic nie jeździło i pieszo z Wilczej aż na plac Inwalidów zasunęłam. Po drodze już widziałam samochody niemieckie, takie ławki, tam siedzieli [Niemcy] z karabinami, no ale mi jakoś udało się przejść do końca.
- Ruch na ulicy jeszcze był, to było po południu, jaka to była pora dnia?
Tak, chyba środek dnia czy coś takiego, bo pamiętam… Zaszłam, mama koleżanki była, powiedziała, że jej nie ma. Rzeczywiście, widocznie ktoś ją zawiadomił i poszła. Wróciłam, na Wilczej wtedy mieszkałam, a tu już czołg na Wilczej jak zaczął walić, to trzeba było aż nos zatykać.
Bo kurz taki był, taki straszny kurz.
- Gdzie pani się miała stawić na tą zbiórkę w momencie wybuchu Powstania?
Przyszła po mnie właśnie pani Michalcówna, nie wiem, czy ona była łączniczką jakąś, czy coś, bo 1 sierpnia to właśnie [poszłam] do tej koleżanki i jak wróciłam, to już była trzecia czy czwarta godzina po południu, i czołg [ strzelał].
Chyba za dwa dni przyszła pani Michalcówna i mnie zabrała, i żeśmy szły Książęcą między drzewami i Francuzi tam byli, nie wojsko, tylko cywile, no i wszystko tak sunęło, a już jak przechodziłam koło szpitala, to już Niemcy strzelali tak, że po jezdni to już tylko kulki leciały. To tak się przelatywało, czekało i przelatywało. Wylądowałam właśnie na Okrąg i tam już do końca Powstania żeśmy siedziały. Przy Okrąg była Wilanowska ulica, to tam była krawcowa, no i nie wiem skąd, ale miały panie materiał, co Niemki miały [z niego] bluzki, i nam poszyła też takie te.
Nie pamiętam dobrze, ale taki na bluzki. Ale nie jedwab, nie wiem, czy to bawełna była, czy coś, bo jak myśmy miały mało ubrań, to nam uszyła. I tam żeśmy tak siedziały do 22 września. Tam już niektórzy przepływali Wisłę. Koleżanka nasza, taka młodsza od nas, to przepłynęła wpław sama Wisłę, gdzieś w lesie czy coś schroniła się, no i tam Niemcy, zdaje się, przyszli czy coś takiego, już nie pamiętam, jak to było. Strach był przed Niemcami, ale leśni odbili tych ludzi, co tam siedzieli, to wiem.
- Przez te pierwsze dni Powstania była pani w domu, tak?
Niedługo byłam w domu, bo tak – jeden dzień zmarnowałam na Żoliborz i to już wtedy nie mogłam nigdzie iść, a pani profesorka to nie pamiętam, czy przyszła za dwa dni chyba, czy coś. Koleżanki wylądowały w przedszkolu na Rozbrat, [w którym] Niemcy byli na dole, a one na górze siedziały parę dni, siedziały cichutko jak myszki. Nie miały właściwie co jeść, ale Niemcy jakoś tam się wynieśli stamtąd, no i one przyszły też na Okrąg.
- Chciałam zapytać właśnie o ten moment wybuchu Powstania, jak ludzie się zachowywali, ci ludzie, którzy tam obok pani byli: pani mama, sąsiedzi. Jak oni zareagowali na wybuch Powstania?
Mama była zmartwiona, przerażona, bo w 1939 roku też użyliśmy niewąsko, a tutaj Powstanie, ale mama właściwie… Mieszkałam Wilcza [19] przy Kruczej, no i tam już Powstańcy się zbierali, i mama tam do nich poszła i im gotowała czy coś, tak że mama pomagała trochę tak jak mogła. Mamę wywieźli do Niemiec po Powstaniu.
- Pani znalazła się na Okrąg i jakie pani miała zadania w czasie Powstania?
[Takie zadania, jak mi] „Ciotka” narzuciła, jak chłopcy szli do akcji, to trzeba było iść.
Jako sanitariuszka.
- Czyli pani chodziła z oddziałami?
Tak, ale nie chodziłam często. Tak to było. Poza tym, jak nam kazali iść zbadać teren (przejścia), to się szło, żeby w razie czego… Pamiętam, że na Litewskiej byłyśmy. Całą Litewską żeśmy obeszły.
- Ale to jeszcze było przed Powstaniem?
Nie.
- Podczas Powstania pani szła na Litewską z Okrąg?
Tak, bo koleżanka dostała zaświadczenie z ośrodka zdrowia, że zbiera dla biednych czy coś takiego.
- Ile osób było na Okrąg? Gdzie pani była, to było jakieś mieszkanie, w którym się zebraliście?
To taka jakaś duża sala była, tam materace leżały, żeśmy tam spały.
- Ile osób było, czy pani pamięta?
Nie, nie pamiętam. Były moje koleżanki, no było tam trochę, ale dokładnie to nie wiem.
- Czyli w jakimś dużym pomieszczeniu były materace, tam panie spały?
Tak, spałyśmy na podłogach i trzeba było na warcie stać, pilnować, żeby niepożądane osoby nie [wchodziły], miałyśmy tam wartę taką, no i co tam nakazali, to się robiło.
- Która akcja tak szczególnie wbiła się pani w pamięć?
Mi się wbiło to, jak przybyli „berlingowcy”. Oni w ogóle nie mieli pojęcia w tych walkach, bo to wszystko było tylko tak – tu człowiek wleciał w mur, więc tam oni nie za bardzo się orientowali. Tu się już robiło źle, tak że taka to sprawa była, a myśmy siedziały do końca. Ale te ostatnie dni to była makabra, bo walili, część przepłynęła, bo tam łódź podjeżdżała, ale to było straszne, bo Niemcy na moście siedzieli, a to na Czerniakowskiej, tam przy Solcu, a tutaj łódź podjeżdża, tych rannych biorą, a Niemcy walą tak, że aż strach…
Nie, ja tam nie byłam. Byłam cały czas na Okrąg. Potem, jak już Powstanie upadało, to myśmy z koleżankami dwiema przyłączyły się do cywilów, bo już żołnierze kanałami przechodzili na Mokotów. Wszyscy nie, ale większość tak, a myśmy wylądowały… Niemcy jak nas zaczęli prowadzić, to od Czerniakowskiej do placu Narutowicza przez Pola Mokotowskie – i tak żeśmy szli. Jeden chłopiec miał spodnie widocznie swoje dziurawe czy co, i miał niemieckie. Jak ten Niemiec zobaczył, to powiedział, żeby w tej chwili zdejmował, bo go zastrzeli. To tyle mi się tak [przypomniało]… I żeśmy wylądowały na placu Narutowicza i tam odpoczynek był, to Niemcy tylko chodzili i patrzyli, kto, co i jak. Potem nas znowu [prowadzili] i zawieźli do Pruszkowa.
- Ale jeszcze chciałam wrócić do Powstania.
Tak.
- Czy pani wtedy wiedziała, w jakim jest pani oddziale, kto jest dowódcą?
Tak, to wiedziałam.
- Czy pani nosiła jakieś meldunki?
Nie, meldunków raczej chyba nie. Tylko to, co nam tam kazali, no to się robiło.
- Czy pani działania w czasie Powstania były związane z narażeniem życia, czy pani miała takie poczucie, że grozi pani śmierć?
Nie, poczucia nie miałam. Mi się zdawało, że wszystko dobrze będzie. Jak człowiek tam pędził, no to jakoś się tam, no… Ale w każdej chwili mogli rąbnąć.
- Czy pani miała kontakt z tymi ludźmi, z chłopakami, którzy walczyli, którzy szli do akcji, czy pani z nimi rozmawiała?
Tak. Tam było sporo chłopaków. Nawet chyba zdjęcie mam, tylko w domu mam. Ale to już po Powstaniu, mam takie, co kto ocalał, to żeśmy takie wspólne zdjęcie zrobili.
Byli Francuzi, ale to tylko [widziałam ich], jak żeśmy z panią Michalcówną szły z placu Trzech Krzyży, bo to trzeba było iść Książęcą w dół, były drzewa, ale to nie byli wojskowi, tylko [ludność cywilna], bo to były pierwsze dni…
- W tamtych okolicach gdzie pani była, był też oddział Słowaków. Czy pani ich widziała?
Słowaków? Byli, ale ja nie wiem. Ale byli na pewno. Może i widziałam, tego nie wiem, ale byli, tak.
- Czy pani miała kontakt z jakimiś gazetkami wychodzącymi, czy słuchała pani radia?
Nie, nie było radia.
- Ani gazetek też pani żadnych nie dostawała?
Nie.
- Czy w jakichś religijnych uroczystościach pani brała udział?
Jak była msza święta to… Dużo słyszałam o księdzu Stanku, ale nie przypominam sobie, jak go Niemcy powiesili na jego stule.
Tak, ale to już po Powstaniu słyszałam. Jeden dom się tam zawalił, koleżanka w tych ruinach była. Właściwie taka o tyle o ile moja znajoma, ale wyszła z gruzów jakoś.
Na Czerniakowie, ale na jakiej ulicy konkretnie, to nie wiem. Potem się zrobiło już okropnie.
- Czy pani wiedziała, co się dzieje w innych dzielnicach, co się dzieje z ludnością cywilną w czasie Powstania, czy takie informacje do pani docierały?
Miałyśmy właściwie kontakt z ludnością, bo Okrąg i Wilanowska, no to tam się widziało ludzi. Ale tak specjalnie to nie mam pojęcia, co oni tam [robili]…
- Jak oni się zachowywali w stosunku do Powstańców, do pani też?
Solidnie, nie skarżyli, nic nie donosili, oni sami widzieli, co się dzieje. Przecież taka makabra co była, to ludzkie pojęcie przechodzi.
- Proszę powiedzieć, co pani rozumie przez słowo makabra, co się tam działo?
Słyszałam, jak przepływali Wisłę, no to jak rąbnęli, no to…
- Czyli pani właściwie ze słyszenia wiedziała o tym, że „berlingowcy” lądują, pani widziała „berlingowców”?
Widziałam, tak. Ale oni biedni, to nie dawali sobie rady, bo w gruzach, w ruinach, oni inaczej walczyli. Tak że chyba tam ich też zginęło trochę.
- Jak wyglądał dzień w czasie Powstania, co pani jadła, czy można było się myć, była woda?
Chodziłyśmy, tam była jakaś restauracja, ale zapomniałam, jak to się nazywało. Na obiady się tam chodziło, no a tak, to ja wiem, no coś musiałyśmy jeść chyba, ale naprawdę nie wiem.
- Była woda w tym budynku, można się było umyć?
Była woda, a jak nie było, to studnie były, bo tam też ganiałyśmy po wodę do picia do studni.
- Dla kogo tę wodę panie nosiły?
Dla siebie, dla nas, każdy sobie mógł tam polecieć. Kiedyś przy tej studni też zabita dziewczyna leżała, jak strzelali, to… Ale trzeba było. Jakoś przeżyłyśmy.
- Czy to była taka enklawa polska, tam gdzie pani była, czy Niemcy też tam się wdzierali, przychodzili? Widziała pani Niemców?
Nie. Czerniakowska, Okrąg to tak było bez Niemców, a Niemcy tam jak Solec może, to tam oni byli. Nasi chłopcy potem kanałami jakoś przeszli na Mokotów.
- Czy pani pamięta, jak we wrześniu przyszli żołnierze ze Zgrupowania „Radosław”, czy pani odnotowała taki fakt, że tam przyszli nowi żołnierze ze Starówki?
Trochę może i przyszło, ale chyba niewielu. Na pewno byli.
- Oni chodzili ubrani w słynne panterki. Nie zauważyła pani, żeby nagle się zrobiło dużo żołnierzy w panterkach niemieckich?
Nie.
- Potem ta decyzja – stali za rzeką Rosjanie. Czy liczyliście na to, że oni przyjdą, że każdego dnia się czekało na to, że oni przyjdą z pomocą?
Chyba nie. Nie wiem, ale jeśli chodzi o Rosjan, to nie wiem. Właściwie to nasi, Polacy byli, co przepływali tutaj na ratunek, a Rosjanie, nie widziałam ruskich, może i byli, ale ja nie widziałam.
- Jaka atmosfera panowała wśród pani koleżanek?
To różnie było, bo pod koniec, to już było kiepsko i z jedzeniem, bo nie było. Pamiętam, (tylko nie pamiętam kto) stał garnuszek na cegiełkach, trochę kaszki wsypanej (czy to nie ta nasza nauczycielka) i jak się to zagotowało, to każda dostała stołową łyżkę, no bo już tak było kiepsko pod koniec.
- Czy pani miała kontakt ze swoją mamą?
Nie. Nas wywieźli do Pruszkowa, i tam na piąty… Bo tam było podzielone, „czwórka”, „piątka” i tak dalej, takie [baraki]. I najpierw wylądowałyśmy na „piątce’, i mnie przenieśli na „czwórkę”, a na „czwórce’ to była wywózka do Niemiec. Dwie moje koleżanki… „Śmieszka” poprosiła pielęgniarkę, żeby poszła na „czwórkę” ze mną, bo tam Niemiec urzędował, i powiedziała, że mam gruźlicę. Więc się bałam, bo myślę sobie, jak mnie tu zaczną badać… Ale Niemiec podpisał i wróciłam na „piątkę”. To we trzy trzymałyśmy się razem, bo nie miałyśmy ani słoika, żeby zupy zjeść czy coś… To ludzie nam dali. Jak jechałyśmy jeszcze do Pruszkowa pociągiem, to ludzie po drodze rzucali przez okno jedzenie.
- Wychodziła pani z Powstania pod koniec września. Jak pani była ubrana?
Miałam sweter ciepły, spódniczkę, i chyba jeszcze spódniczki nam szyli takie cieplejsze i skarpety podkolanówki, no i tyle.
- Kto powiedział, że to już jest koniec Powstania i że trzeba wychodzić? Czy pani pamięta, kto pani to powiedział?
Nie. Tam już się tak zrobiło, że nie było sensu siedzieć dłużej. Chłopcy wybyli kanałami, ci „berlingowcy”, paru tam ich przyszło, to ich widziałam tam, i co było tam robić, to się wszystko rozleciało i myśmy poszły z cywilami, to było 22 września.
- Czyli to panie same jakby podjęły taką decyzję, że panie wychodzą z Warszawy z cywilami, czy ktoś powiedział, żeby tak zrobić?
Nie, chyba nie, nie wiem. Kto chciał, to wychodził.
- Czy pani miała opaskę przez czas Powstania?
Miałam.
- Co pani z tą opaską zrobiła?
Schowałam chyba, no nie pamiętam, naprawdę.
To mam, tak.
- To pani przeniosła tę legitymację razem ze sobą, tak?
Legitymacji to ja chyba dużo nie miałam.
- Ale w czasie Powstania legitymację taką akowską, miała pani taką legitymację?
Chyba nie, nie pamiętam.
- Czyli żadnych dokumentów takich, że pani służyła w Powstaniu, wychodząc z Warszawy, pani ze sobą nie zabierała?
Coś musiałam mieć, dowód, kenkartę, nie pamiętam zupełnie. Potem dostałam odznaczenia, ale to później. Potem z Pruszkowa nas pociągiem wywieźli aż w Góry Świętokrzyskie do Suchedniowa. Tam z pociągu wszyscy musieli wysiąść i nas prowadzili do Bodzentyna, to jest jakieś dziesięć czy więcej kilometrów, i tam w Bodzentynie nas zostawili Niemcy. Po lewej stronie cały czas był las, to tak się co chwila oglądali, czy tam [nikogo nie ma]. Pomyślałam sobie, że pewnie się boją, że jacyś leśni wyskoczą.
- Cały czas ze Starachowic do Bodzentyna prowadzili was Niemcy, tak?
Z Suchedniowa tak, to nas Niemcy prowadzili cały czas. W Bodzentynie nas zostawili, no i tam ludzie nas wzięli. Mnie wzięło małżeństwo, on nauczyciel, małą dziewczynkę mieli, koleżankę tam też ktoś, i trzecią koleżankę taką, ona biedna miała chorą nogę, bo ona, zdaje się, [chorobę] Heinego przechodziła jako dziecko, więc trafiło jej się do takiej babki, co restaurację ma. Jak ta babka zobaczyła, że ona nie daje rady, to ją wyrzuciła. Ta z płaczem przyszła do mnie, no i ci państwo, co mnie przyjęli, oczywiście powiedzieli, że niech nocuje ze mną razem. Ten pan załatwił jej [pracę], obok było takie gospodarstwo, i tam dziecko było w wieku szkolnym, i poszedł tam do tych ludzi. Oni ją przyjęli, no i ona uczyła tę dziewczynkę, tam siedziała.
Potem ja ze „Śmieszką” wyjechałyśmy z Bodzentyna do Krakowa, żeby szukać rodziny. W Krakowie byłyśmy w RGO, i tam znalazłyśmy mamę tej właśnie koleżanki, co była ułomna. Potem idziemy ulicą, wojsko niemieckie maszeruje, ale nic, jakoś przeszłyśmy. Był sklep z butami, i właściciel wyszedł przed sklep i nam dał po parze pantofli, ale takich na obcasach, takich eleganckich. [Właściciel sklepu z butami w Krakowie dawał bezpłatnie buty warszawiakom]. Myśmy nie miały tam specjalnie pieniędzy, ja zastawiłam zegarek, żebyśmy miały, no i nie wiem jak…
- Gdzie pani zastawiła ten zegarek? tam w Bodzentynie?
Nie, w Suchedniowie chyba, tam u znajomych tego państwa. Potem, jak wsiadłyśmy w pociąg, bo jeszcze żeśmy szukały naszej rodziny, i babka jechała, córkę za mąż wydawała i od nas te buty kupiła. Tak żeśmy miały parę groszy. W Krakowie to tam facet nas przenocował, on tam handlował mięsem, to pamiętam, jak żeśmy wysiadły w Krakowie, to najpierw… To już był chyba wieczór czy coś, tak że on zaprosił nas…
- Ale to był taki człowiek na ulicy spotkany?
Chyba nawet nie. Musieliśmy pociągiem z nim jechać, i tak gadka, gadka, i on mówi: „To przychodźcie do mnie”. No i żeśmy przyszły, przenocowały. Potem żeśmy [znalazły] RGO, to tam szukałyśmy, tu szukałyśmy. Drugi taki mężczyzna też, ale ten to nam zawierzył w ogóle, bo zostawił nam mieszkanie, że myśmy przenocowały i w ogóle, a jego nie było.
- Czyli bardzo solidarni ludzie byli?
Tak, byli, trzeba przyznać, a Niemcy to powiedzieli, że jak nas jeszcze zobaczą, to niedobrze z nami będzie.
W Krakowie, tak.
- Panie właściwie nie miały prawa tam się do Krakowa przenieść?
Nie, tylko nie wiem, co im tam przyszło do głowy. W każdym razie maszerowali i tam coś tak, nie wiem, no dokładnie nie pamiętam, ale wiem, że coś im tam nie po nosie było z tym. No to tak było. Tak żeśmy wylądowały. Potem odszukałyśmy mamę koleżanki, i ta druga też, [jej mama] pod Warszawą mieszkała, więc one już wyjeżdżały, a ja nie chciałam zostać sama i też z nimi pojechałam. Dowiedziałam się, że moja mamusia siedzi w Berlinie, że ją wywieźli.
- Jak się pani dowiedziała?
Pod Warszawą (tylko nie w Pruszkowie, chyba w Piastowie) mieszkała właśnie chrzestna matka mojego brata zmarłego. On zmarł dawno, w 1933 roku, ale ona tam z mężem mieszkała i do niej zajrzałam. Ale właśnie, nie wiem, jak to się stało, że się dowiedziałam, że mama jest w Niemczech. Najpierw to pomyślałam, że pojadę do niej, no bo co tu będę robić, ale z drugiej strony myślę sobie, nie ma sensu, bo co tam. Więc mamusia była Berlin Wittenau-Nord, i kolejką co dzień jeździły do jakiegoś ambulatorium czy coś, i tam myły różne naczynia takie. Jak był alarm i bombardowanie, to uciekały z kolejki w pole, i tam alianci walili. Ale przeżyła, no i wróciła. Kiedy ona wróciła, już tak późno… Poza tym to też i z Rosjanami też okropnie było, bo gwałcili dziewczyny. Mama mówiła, że jak noc się zbliżała, to kładły dziewczyny na podłogę, materacem przykrywały i spały na nich, tak było.
- Gdzie się pani podziewała przez ten czas, gdzie pani mieszkała?
Najpierw, jak już tak mróz ścisnął, to przeszłam Wisłę. Na środku Wisły stał (a Wisła lód oczywiście) rusek i nie przepuszczał. Miałam dalszą rodzinę z pięćdziesiąt kilometrów od Warszawy, więc zasunęłam się po lodzie, jak on się odwrócił, tak że przeszłam. No i pociąg tam był do Łochowa (Łochów tam jak Urle, Łochów). Jak przeszłam, znalazłam dwadzieścia złotych, nowe już. I jeszcze dostałam taką zapomogę w [RGO], tylko nie pamiętam, czy to było…
- Już jak pani z Bodzentyna wróciła tu pod Warszawę, tak, to wtedy pani dostała zapomogę?
Tak zapomogę dostałam i potem właśnie przez Wisłę przeszłam, i jechałam do kuzynów. Pociąg stał, w pociągu piecyk z rurami. Tam żeśmy siedzieli, pociąg nie rusza, więc wyszłam na ziemię, no i chodzę, znalazłam pudełko z butami. Miałam dziurawe w ogóle, tak że pięty to w ogóle nie było, no i biorę to pudełko, już Rosjanin stoi i:
Dawaj! – i zabrał mi. Jak potem poszłam do pociągu i opowiadam, że pudełko z butami znalazłam, ale ruski odebrał, tam ksiądz jechał, i [okazało się, że] to były księdza te buty, no i już przepadło. Tak to było. Dojechałam na wieś, jak mnie zobaczyli, to myśleli, że ja taka sina jestem, a to od tego piecyka było, bo jechaliśmy i jechaliśmy, tak że komicznie. Ale tam też miejsca nie zagrzałam, z powrotem do Warszawy [wróciłam], spotkałam koleżankę szkolną…
- To już był styczeń 1945, jak pani do Warszawy doszła?
Tak, to już było tak, po Powstaniu już było.
- Po Powstaniu, ale tam jeszcze Niemcy długo byli przecież w Warszawie.
To ja nie wiem tego. Wiem, że ci „berlingowcy” to tak, a Niemcy, to nie przypominam sobie, naprawdę. Wróciłam do Warszawy i koleżankę spotkałam, bo przed maturą Powstanie wybuchło, tak że… Ona właśnie chodziła już ostatni rok i mówi: „To chodź ze mną” – bo ona wynajęła mieszkanie, bo mieszkała w Pruszkowie, no i żeśmy w parę miesięcy (chyba trzy czy cztery) zrobiły maturę, to dzięki niej, bo tak to bym nie miała.
Mamusia wróciła z Niemiec jakoś, bo się chyba skontaktowała z… Sama się zastanawiam, jak to było. Wróciła z Niemiec, przedtem to taka odważna była, że bombardowanie czy nie bombardowanie, to do piwnicy nie schodziła, a po powrocie z Niemiec to pamiętam, że 9 maja przybyła tu do Warszawy, jak usłyszała na wiwat, [to mówiła]: „Uciekajmy do piwnicy!”. Tak tam użyła w tych Niemczech, i tak to było.
- Czy dom, w którym pani w czasie wojny mieszkała, wciąż stał?
Myśmy nie mieli tak właściwie mieszkania swojego, tylko to się tak mieszkało [gdzie się dało]. Najpierw na Marszałkowskiej u pani, [która] bibliotekę miała, no więc tam mieszkałyśmy. Potem przez jakiś czas mieszkałyśmy na Mokotowie, ale tam też strach taki był, bo mamie prawie że cała szyba na plecy nie zleciała. Potem żeśmy przyjechały do Warszawy i mieszkałyśmy na Wilczej 50, ale tej pani to w okupację syn zginął, tak że była przykra sprawa i ona się bała w ogóle nas. W końcu wylądowałyśmy Wilcza 19, ale to też nie nasze mieszkanie było, tylko to wtedy było tak, że mieszkałyśmy za usługi, za sprzątanie i tam wszystko [robiłyśmy]. Ta pani była samotna, bo jej syn jak w 1939 roku poszedł na wojnę, tak nie wrócił. Tam [mieszkaliśmy] na Wilczej, ale po Powstaniu to już na Wilczej nie było mowy. Mamusia się zaczepiła na Żurawiej, tam była noclegownia, i tam pracowała. Potem front cały był wypalony, więc żeśmy sobie zajęły tam taki służbowy pokój, ale to wszystko było spalone. Ale znalazł się właściciel i nawet nie wiedziałyśmy, jak nam wszystkie te graty przeniósł na parter, i tak żeśmy na parterze mieszkały, Żurawia 24.
- Czyli bardzo trudne warunki?
Dostałam się do pracy, koleżankę tam spotkałam, to na poczcie pracowała już, więc przeszłam kurs na poczcie i depesze żeśmy tam albo pisały, albo odbierały. To jakiś czas przepracowałam, a potem do Polskiej Agencji Prasowej się dostałam, bo tam jedna babka pracowała też na poczcie i w tej agencji, to tak żeśmy nadawały wiadomości za granicę.
- Czy pani się przyznawała, że pani walczyła w Powstaniu?
Nie miałam komu się przyznawać właściwie. A nie – w PAP-ie to nie przyznałam się.
- Dlaczego? Czy pani się bała, czy był taki lęk, żeby nie mówić?
Myślę sobie, a ja wiem, czy mnie wyrzucą i co ja zrobię. Ostatecznie nie musiałam.
- Czy jakieś nieprzyjemności miała pani z tego powodu, że pani walczyła w Powstaniu?
Nie, absolutnie nie.
- Kiedy pani po raz pierwszy spotkała się z tymi ludźmi, z którymi pani razem walczyła? Czy pani się w ogóle spotkała z nimi po wojnie?
Tak. Najpierw to pamiętam, że zdjęcie robiliśmy (tylko nie wzięłam tego zdjęcia), ci, co ocaleli. Tam koleżanka jedna była, no i utrzymywałam kontakt cały czas i teraz jeszcze z dwiema utrzymuję, no i tak. Te dwie umarły, te, co najbliższe były mi, ta „Mścicielka” i „Śmieszka” już nie żyją.
- Co pani teraz myśli na temat wybuchu Powstania? Czy ono było potrzebne, jak pani to dzisiaj osądza?
Wydaje mi się, że było potrzebne, bo Niemcy jednak maltretowali ludzi. To było okropne.
- Jeszcze raz jakby pani przyszło w takim okresie żyć, to zaangażowałaby się pani też?
Jakbym była młoda, tak.
Warszawa, 12 kwietnia 2012 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek