Bogna Osińska „Grzymała”
Bogna Osińska urodzona w Warszawie w 1924 roku.
- Jak wyglądało pani życie przed wybuchem II wojny światowej? Gdzie pani mieszkała?
Cudownie mieszkałam. Pochodziłam z kilkuosobowego rodzeństwa. Miałam trzech braci. Ostatnio przed Powstaniem mieszkaliśmy właśnie w tej willi, gdzie się wszystko odgrywa.
- Czy w trakcie wojny albo przed wojną zmieniała pani miejsce zamieszkania?
Nie.
- Cały czas pani mieszkała w tym samym miejscu, aż do wybuchu Powstania?
Tak.
Ochota, ulica Sucha. Obecnie ta ulica nazywa się Krzywickiego.
Tak. Chodziłam do „Platerki” – [do szkoły] Cecylii Plater-Zyberkówny. To była szkoła na Pięknej.
- Jak wspomina pani czasy przedwojenne?
Wspaniale. Wszystko, co przedwojenne, wspominam bardzo dobrze.
- Czym zajmowali się pani rodzice?
Mój ojciec był profesorem Akademii Medycznej drugiej kliniki wewnętrznej, która mieściła się w szpitalu na Oczki. Moja matka nie pracowała zawodowo.
- Czy pamięta pani moment wybuchu II wojny światowej?
Bardzo dobrze pamiętam. Kilka dni przed wybuchem wojny byłam na wakacjach u mojej koleżanki w Grójeckim i byłam świadkiem tego, jak rekwirowali konie.
- Odczuwała pani atmosferę nadchodzącej wojny?
Tak, naturalnie.
- W dniu 1 września była pani w Warszawie?
Tak, byłam w Warszawie u koleżanki na Rozbrat na Powiślu. Tam padły pierwsze bomby. Ponieważ koleżanka mieszkała na piątym piętrze, więc trzeba było zbiec na dół do piwnicy, więc to były takie pamiętne rzeczy. To były pierwsze dni, ale zaraz po kilku dniach już z rodzicami przenieśliśmy się na teren Szpitala Świętego Łazarza. Tam przeszliśmy bardzo mocne bombardowanie.
- To były pierwsze dni września?
Tak.
- Jak wyglądało życie pani i pani rodziny już w czasie okupacji niemieckiej?
Można dużo o tym mówić, dlatego że wróciliśmy na Suchą.
- Po bombardowaniu w szpitalu?
Tak. Byliśmy na Suchej. Tam rozgrywały się wszystkie okupacyjne rzeczy.
- Co pani ma na myśli? Mówi pani o konspiracji?
Tak.
- Zanim przejdziemy do konspiracji, chciałbym zapytać, jak wyglądało pani życie?
W latach 1937–1939 należałam do harcerstwa z ramienia szkoły. Byłam na dwóch bardzo ciekawych obozach harcerskich. Jeden obóz był szlakiem Żeromskiego, drugi na Wołyniu.
- Harcerstwo kształtowało w jakiś sposób pani postawę?
Jak najbardziej i bardzo żałuję, że to teraz nie jest tak uwypuklone wśród młodzieży. Uważam, że to wielki błąd.
- Czy uczęszczała pani do szkoły, czy może pracowała pani?
Nie, jeszcze w szkole byłam. Miałam czternaście lat, więc byłam w szkole. Ta szkoła istniała przez dłuższy czas. Ten gmach szkoły istnieje do dziś dnia. Szkoła została z powrotem [reaktywowana]. W tej chwili ta szkoła istnieje. W okresie okupacji różnie to było. Przede wszystkim pewnego dnia zostaliśmy zawiadomieni, że szkołę trzeba opróżnić, wobec tego wszystkie uczennice, bo to była żeńska szkoła, musiały brać [udział] w wynoszeniu mebli. Myśmy ładowali meble na wozy konne. Meble zostały wywiezione na Wolę i tam spłonęły na Chłodnej. Szkoła została zajęta przez Niemców.
W tysiąc dziewięćset czterdziestym [którymś, nie pamiętam].
- Co się stało po tym, jak szkoła została zajęta? Już nie wróciła pani wtedy do tej szkoły?
Nie. Niemcy opanowali tą szkołę całkowicie.
- Czym pani się wtedy zajmowała?
Zrobiłam maturę na tajnych kompletach. Śmieszna historia, bo ta matura odbyła się u mnie w domu, bo to wszystko było na tajnych kompletach, wobec tego gdzieś to musiało być zrobione. Wszystko działo się na Suchej.
- Czy to wszystko było związane z tym, że pani tata był profesorem?
Nie. Przyszła przełożona i zastępczyni przełożonej i odbyła się normalna matura. Kilkanaście nas zdawało z ogromnym zdenerwowaniem jak zawsze przy maturze. Niczym się to nie różniło od normalnej matury. Mam nawet zaświadczenie z fotografią, ale bez stopni. To było tylko zaświadczenie, że ukończyło się tyle i tyle klas u „Platerki” („Platerka” to ta nasza szkoła).
- Czy utrzymywała pani podczas okupacji jakieś przyjaźnie?
Oczywiście. Nawet tutaj wśród moich notatek mam zaświadczania, bo potem odtwarzając sprawy okupacyjne, myśmy sobie pisały zaświadczenia.
- Ma pani na myśli wspomnienia?
Nawet zaświadczenia, oświadczenia. Danusia Skrzypińska oświadczenie świadka, bo to było potem potrzebne do spraw kombatanckich.
- Wspomniała pani, że miała trzech braci.
Tak, miałam trzech braci i byłam ja jedna.
- Czym oni zajmowali się w czasie okupacji?
Byli na tajnych studiach u Wawelberga. To była tajna szkoła techniczna, taka pół-politechnika. To ci dwaj średni bracia, a najstarszy już kończył wtedy medycynę.
- Czy zapamiętała pani może coś szczególnego z okresu okupacji, o czym chciałaby pani powiedzieć?
Bardzo ważne rzeczy. Mianowicie bracia brali bardzo czynny udział w walce przeciwko Niemcom.
- Podczas kampanii wrześniowej czy potem?
Potem.
- Jaki to miało wpływ na pani życie?
Każde z nas robiło co innego.
Myśmy były na kursach.
- To były kursy związane z działalnością konspiracyjną?
Tak.
- Proszę o nich opowiedzieć.
Jeżeli chodzi o mnie, to my z koleżankami brałyśmy udział w nauce… Myśmy były łączniczkami i uczyłyśmy się również… Byłyśmy również sanitariuszkami, uczyłyśmy się wszystkich takich rzeczy.
- Pamięta pani jakieś szczególnie niebezpieczne dla pani sytuacje związane właśnie z pełnieniem służby jako łączniczka czy sanitariuszka?
W 1942 roku razem z koleżankami, które mam w zaświadczeniach, wstąpiłyśmy do Armii Krajowej i wtedy miałyśmy różne zadania. Między innymi na przykład wytropienie jakiegoś Niemca, który tam czy tam się pokazywał. Musiałyśmy podawać, w jakich godzinach on się pokazuje.
Tak.
- Wspomniała pani, że w 1942 roku wstąpiła pani do Armii Krajowej. Kiedy był pierwszy moment styczności z konspiracją? Czy to było w ramach harcerstwa, czy później w szkole?
Nie, to już wtedy zaczęłyśmy w 1942 roku.
- Kto zwerbował panią czy powiedział o możliwości wstąpienia do Armii Krajowej? To były koleżanki?
Tutaj właśnie mam zaświadczenie już z pseudonimem.
- Jaki miała pani pseudonim?
„Grzymała”. Tutaj właśnie pan Adam Bóbr pseudonim „Jaksa”, „Wydra” z oddziału „Żbik” stwierdza, że jestem mu znana od wiosny 1942 roku. Byłam wtedy członkiem żeńskiej drużyny harcerskiej stanowiącej część składową szczepu 21. WDH (ledwo to pamiętam) działającej w czasie okupacji jako 2. Harcerska Bateria Artylerii Przeciwlotniczej „Żbik”. To był ten „Żbik”.
Tak, w okresie od wiosny 1942 roku do Powstania Warszawskiego przechodziłyśmy szkolenie harcerskie i podstawowe wojskowe w zakresie łączności i ogólnych spraw okupacyjnych, właśnie takich tropiących rzeczy.
- Pamięta pani, gdzie zastał panią wybuch Powstania Warszawskiego? Czy to było w dzielnicy, w której pani mieszkała?
Tak.
- Czy pamięta pani moment wybuchu Powstania Warszawskiego?
Pamiętam. Wszyscyśmy wiedzieli, kiedy to będzie. Myśmy czekali na to w domu, na sygnał.
- Czyli w ramach tego, że działała pani w Armii Krajowej wszyscy, którzy tam się znajdowali łącznie z panią, zdawali sobie sprawę z godziny wybuchu Powstania?
Tak.
- Gdzie pani znajdowała się podczas Powstania Warszawskiego? Wspomniała pani, że była związana ze Zgrupowaniem „Żbik”?
Tak, ale to się pewnego dnia zakończyło. Kontakty ze „Żbikiem” urwały się w lipcu 1944 roku. Potem nie miałam już do czynienia ze „Żbikiem”.
- Z jakiego powodu te kontakty się urwały?
Zostałam przeniesiona do…
Cały czas byłam na Ochocie, a do „Żbika” tylko się dochodziło.
- Co pani robiła w ramach funkcjonowania w Zgrupowaniu „Żbik”?
To było krótko, tak że słabo to pamiętam.
- Co się stało, gdy zerwała już pani kontakt ze „Żbikiem”?
Potem już byłam w oddziałach sanitarnych i nie tylko w sanitarnych, ale i w łączności. Przechodziliśmy wszystkie rodzaje szkolenia.
- Jak wykorzystała pani szkolenia? Czy miała pani okazję wykorzystać te szkolenia w czasie Powstania Warszawskiego?
Do Powstania to jeszcze daleko.
- Robiła pani jeszcze co innego w okresie od 1942 do 1944 roku?
Dwa razy w tygodniu przenosiłyśmy (mówię, że przenosiłyśmy, bo to nie tylko ja, ale moje koleżanki również) dwie torby gazetek. Wtedy się szło bez dokumentów, bo gdyby nas złapano, żeby w ogóle nie wiedzieli, kim my jesteśmy. Przenosiło się gazetki od Powiśla (przy moście Poniatowskiego był punkt) na tyły Nowego Światu. Również na tyłach Nowego Światu mieliśmy punkt, gdzie byłyśmy zapoznawane z bronią, z czyszczeniem broni oraz na przykład odbijaliśmy metodą fotograficzną na przykład książkę „Dywizjon 303”. To wszystko działo się w jakimś lokalu. Różne były przygody, bo jeden z kolegów kiedyś, czyszcząc broń, wystrzelił w piec i trzeba było natychmiast usuwać cały nasz arsenał. Pamiętam dobrze, że musiałam przenieść torbę z bronią przez całe miasto, przez Nowy Świat i potem Aleje Ujazdowskie aż w okolice obecnej telewizji. Dlaczego pamiętam to tak dobrze? Pamiętam to dobrze, bo spóźniłam się do domu na godzinę policyjną, a spóźnienie na godzinę policyjną to było to, że byliśmy złapani. Rodzice stali na ulicy i już czekali. Straszna była awantura o to, ale nie było innej rady.
- Czy pamięta pani, czym zajmowała się pani w czasie Powstania Warszawskiego? Gdzie pani działała?
To jest bardzo ważne, dlatego że myśmy miały nasz punkt na Suchej.
Tak, w naszym mieszkaniu. Jednocześnie moi bracia mieli też punkt w tym domu. To była willa ukryta między innymi willami. Zresztą obecnie odtworzona. Tam wszyscy się znaleźliśmy. Losy tych ludzi były różne.
Nie, właśnie byliśmy w tym domu wszyscy: i ci młodzi ludzie wraz ze swoją łączniczką, i my, czyli sanitariuszki i łączniczki. Wszyscy razem tam byliśmy. Myśmy mieli działać, ale to się nie udało, dlatego że nasz oddział i oddział tych chłopców, którzy również tam siedzieli, miał atakować kompleks budynków wojskowych wzdłuż Nowowiejskiej, ale to się nie udało, bo żadna broń nie doszła do nas. Drugiego dnia Powstania zostaliśmy otoczeni przez Niemców i od tego momentu zaczyna się nasza gehenna powstaniowa, że myśmy nie mogli w niczym brać udziału.
- Państwo cały czas byli w tej willi?
Nie wszyscy. Pierwszego dnia, jak jeden z moich braci zorientował się, że broń nie przyszła, to postanowił przedostać się przez kordon niemiecki przez Filtrową do miasta. W momencie kiedy przekraczał ulicę Filtrową, a myśmy byli na Suchej obok, to został zaatakowany przez [Niemców] w motocyklu z przyczepą i został tam zastrzelony. To był ten średni brat. Myśmy dowiedzieli się o tym, dlatego że działały telefony. Telefony działały dość długo (aż dziwne to), mniej więcej chyba przez dziesięć czy dwanaście dni Powstania telefony działały. Musiałam zawiadomić rodziców, że Janusz poległ, ale zaraz potem drugi z braci zdecydował się, ponieważ tamten nie wrócił, to on musi sprawdzić, co się stało. Też się wydostał, tylko że on przedostał się dalej niż [Janusz].
- Co się stało z nim dalej?
Dotarły pierwsze wiadomości o Januszu, który został raniony i zginął na Filtrowej. Potem Leszek doszedł do Śródmieścia i tam poległ. Wśród ulic były zasieki i on wszedł na taką barykadę, miał całą masę granatów, zaczął rzucać i poległ. Strzelili w niego. To było na rogu Pięknej i Emilii Plater, aż tam doszedł. Nawet miałam kiedyś (ktoś wziął ode mnie i nie oddał) opis tego, jak umierał. On był mniej więcej tak posiekany jak papież. Myśmy dalej siedzieli. Jak siedzieliśmy? Willa miała szereg schowków na strychu. Moi bracia mieli w jednym schowku radio, w drugim mieli schowaną broń. Ci z ich batalionu (to był batalion pancerny) zostali ukryci w tych miejscach, w tych skrytkach, a my nie, bo to dziewczyny, to Niemcy mogli nas oglądać i to nie było nic nadzwyczajnego, że tam były dziewczyny. Przez dziesięć czy nawet więcej dni byliśmy wszyscy uwięzieni w tej willi, a Niemcy (przychodził patrol) co wieczór robili rewizję. Ponieważ mój ojciec był wychowankiem berlińskich uczelni, świetnie znał niemiecki, matka moja też spod zaboru niemieckiego, więc ich tak zawsze zabajerowali, że oni się nie zorientowali, że u nas jest tyle ludzi. Tych chłopców z tamtej drużyny, o której mówiłam, było dwudziestu jeden, a oprócz tego była cała masa moich dziewczyn, które normalnie krzątały się po mieszkaniu.
- Mieli tam państwo dostęp do żywności czy do bieżącej wody?
Mieliśmy. Moja matka była osobą bardzo przewidującą i zrobiła kolosalne zapasy przed Powstaniem. Mama z gosposią i jeszcze tam była jakaś pomagierka, i codziennie gotowało się dla tej całej sfory ludzi jedzenie, które codziennie myśmy z moją mamą roznosiły. Jak Niemców nie było, tośmy roznosiły to jedzenie. To był III pluton 3. kompanii III Batalionu Pancernego. To byli ci chłopcy i ich łączniczka.
- Jak się państwu udało w końcu wyzwolić? Co się stało po tych dziecięciu dniach?
Zorientowaliśmy się, że ci Niemcy zaczynają już coś węszyć. Wobec tego każdy z chłopców, mniej więcej po dwóch przez drzwi frontowe był przez nas wypuszczany i miał plan narysowany (ja rysowałam te plany), jak mają się przedostać do miasta. Zresztą bardzo wielu z nich się przedostało.
Nie, ja ciągle tam byłam, bo dziewczyny były tam oficjalnie, myśmy nie musiały nigdzie uciekać. To tylko ci schowani, oni się przedostawali do miasta.
- Czyli w czasie Powstania w ogóle nie zmieniła pani miejsca pobytu?
Nie. Myśmy nie mogli się wydostać, bo wszędzie naokoło, w nasz ogródek, były wycelowane karabiny.
- Czy miała pani może osobisty kontakt z żołnierzami armii niemieckiej?
Nie, jak nie. Tylko jak przychodzili na kontrole wieczorem, to ojciec ich tam bajerował, żeby oni sobie usiedli. Oni po kilku dniach zrobili się tacy, że już siadali, rozmawiali, bo poczuli niemiecki język. Myśmy sobie normalnie żyły. Tylko tyle, że cały czas karmiliśmy tą całą „sforę”.
- Jak w takim razie wyglądało pani codzienne życie w tej willi? Czym się pani zajmowała?
Właśnie przede wszystkim kucharowaniem i rysowaniem planów.
- Wspomniała pani, że w domu było radio.
Było. Całą okupację mieliśmy radio.
- Czy słuchała pani jakichś rozgłośni?
Moi bracia codziennie słuchali i codziennie zbieraliśmy się u rodziców w sypialni, i oni przekazywali wszelkie informacje.
Tak.
- Czy miała pani dostęp do prasy podziemnej?
W czasie, kiedy tam siedzieliśmy, to już nie, bo byliśmy otoczeni Niemcami i nie mieliśmy już żadnego kontaktu.
- Powiedziała pani, że po dziesięciu dniach oni wszyscy się wydostali.
Tak.
- Czy przez pani willę przewinęli się jeszcze jacyś inni żołnierze?
Jeszcze dwóch. Jak już uplasowaliśmy ich na strychach, to jeszcze w ogródku wieczorem pokazali się jeszcze jacyś dwaj chłopcy z innego oddziału, a Niemcy kazali nam założyć taką siatkę, żeby nie było żadnego kontaktu z ogrodem. Nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić z tymi chłopcami, bo oni byli w ogrodzie i byli pod obstrzałem niemieckich karabinów. Pod tarasem była skrytka ogrodowa na narzędzia i oni tam wleźli. Przez kratę podawałam im codziennie jedzenie.
- Niemcy nic nie podejrzewali?
Nie, na razie nie.
Pewnego dnia ci chłopcy postanowili się stamtąd wydostać. Pierwszy z nich potrącił jakąś gałąź i Niemcy zaczęli w niego strzelać. To była okropna chwila, dlatego że on wołał cały czas: „Mamo, mamo! Jestem ranny! Mamo!”. Ciągle słyszeliśmy to przez okna. Ten jeden zginął. Drugiemu udało się uciec. To była taka sytuacja, że jedna strona domu była tak, jakby teraz na Trasę Łazienkowską, w tym kierunku, a druga na Filtrową, więc oni przedostali się w tą stronę jakby teraz na Trasę Łazienkowską. Właśnie jak jeden z nich zginął, to Niemcy się zorientowali, że coś jest nie tak. Zaczęli podejrzewać, że może u nas ktoś jest, ale u nas już nikogo nie było z chłopców, a dziewczyny to były dziewczyny.
- To podejrzenie Niemców przełożyło się na jakieś działania z ich strony?
Przełożyło się, bo następnego dnia kazali nam się spakować i won.
- Gdzie państwo się wynieśli?
Spakowaliśmy to, co miało się pod ręką, każdy wziął walizeczkę. Spędzili nas na Filtrową i razem z tłumem ludzi zostaliśmy pędzeni w kierunku Grójeckiej i Szczęśliwiecką w kierunku dworca.
- Pamięta pani datę? Czy to była końcówka Powstania?
Nie.
- Gdzie transportowali was z tego dworca?
Do pociągu. Mój ojciec, mama, wszystkie dziewczyny i ja, wszyscy do pociągu, załadowali nas, gwizdek i odjechaliśmy.
- Nie wiedzieli państwo w którą stronę?
Wiedzieliśmy, że jedziemy w kierunku Pruszkowa. Wiedzieliśmy, że to jest coś strasznego, że jedziemy do obozu w Pruszkowie. Jak przejeżdżaliśmy przez Ursus, bo to była ta linia elektryczna, to pociąg zwolnił i myśmy wszyscy wyskoczyli z pociągu. Zostaliśmy na peronie, potem chodu i uciekliśmy do Ursusa. Mój ojciec znał tam aptekarza, który często realizował jego recepty, i oni nam znaleźli lokum, a dziewczyny się rozpełzły: która gdzie miała znajomych, to tam poszła.
W Ursusie (tam, gdzie wyskoczyliśmy z pociągu).
Normalny domek opuszczony przez jakiegoś Niemca. Tam byliśmy jakiś czas, to znaczy to jeszcze dość długa historia, bo w Ursusie, o czym bardzo mało osób wie, mieścił się obóz – filia Pruszkowa. Pruszków sobie, a jak już za dużo było w Pruszkowie, to w Ursusie powstał drugi obóz. W tym obozie zaczął pracować jako lekarz mój ojciec, moja matka jako pielęgniarka i ja szwarcująca ludzi z obozu na zewnątrz. Jak tylko mogłam kogoś wyprowadzić, to [wyprowadzałam]. Z tego obozu wyprowadziłam kilkanaście osób.
- Gdzie pani ich wyprowadzała?
Bardzo prosto. Brałam nosze, z noszami wchodziłam do obozu. Na nosze kładło się kogoś niby rannego. Czterech noszowych, ja sobie szłam i w ten sposób, ponieważ miałam opaskę Czerwonego Krzyża, wychodziłam z obozu, a za obozem zaraz ich wszystkich wypuszczałam. To było bardzo proste.
- Nigdy to nie wiązało się z jakimś ryzykiem?
Nigdy. Jeszcze z powrotem przynosiłam jedzenie do obozu.
- Skąd brała pani to jedzenie?
Kupowałam na miejscowym bazarku.
- Pamięta pani, jakie warunki panowały w tym obozie?
Straszne. To znaczy kobiety rodziły na schodach, na pierwsze danie dostawały kiełbasę. Warunki normalne, jak to w obozie.
- Jak długo razem z rodzicami pracowała pani w tym obozie?
Kilka tygodni.
Potem dostaliśmy wiadomość, że znalazł się mój trzeci brat.
- To było jeszcze w czasie Powstania czy już po?
On wyszedł z flagą Czerwonego Krzyża ze szpitala na Koszykowej. Jechał z rannymi. On nas znalazł.
- Jak wyglądał moment od odnalezienia brata do końca Powstania Warszawskiego? Czym się pani zajmowała?
Działałam w tym obozie cały czas.
- Do końca Powstania Warszawskiego?
Nie, nie do końca.
Ojciec wynajął jakąś furę niemiecką i pojechaliśmy sprawdzać, czy w ogóle cośkolwiek jeszcze było w domu. W niektórych dzielnicach jeszcze huczało. Tam jakieś drobiażdżki się znalazło, ale to wszystko było już popalone, bo nasza dzielnica (ulica Sucha) była już podpalona. To ja jechałam na koźle z Niemcami. Nie wiem, jak rodzice mnie tak puszczali.
- Pamięta pani, jak wyglądały pani losy od momentu zakończenia Powstania do końca II wojny światowej?
Pamiętam, dlatego że dostaliśmy wiadomość, że jest szansa, że będzie szedł pociąg i że możemy się załadować do tego pociągu.
Mój brat, ten, który ocalał, powiedział, że skoro nas już wyrzucają z Warszawy, to jedźmy tam, gdzie przyjemnie, więc do Zakopanego, gdzie mieliśmy zresztą bardzo dużo własnych rzeczy, bo u tych górali zawsze mieliśmy metę. Mieliśmy tam sztućce, wszystkie takie rzeczy. Co zimę tam się jechało. Zostaliśmy załadowani do pociągu bydlęcego, którym to pojechaliśmy do Zakopanego.
- Tam już była pani do końca II wojny światowej?
Nie, niezupełnie. Przede wszystkim tam byli jeszcze Niemcy, więc trzeba było się ukryć. Wiadomo było, że młodzi, to prawdopodobnie z Powstania, więc myśmy z koleżanką zaczęły z powrotem chodzić do szkoły, udawać, że jesteśmy uczennicami, kokardki zawiązane. Z powrotem miałyśmy kłopoty z matematyką, chociaż już byłyśmy po maturze. Były takie śmiesznostki.
- W porównaniu do czasów Powstania to już było normalne życie?
Tak. W Zakopanem byliśmy świadkami, jak pierwsze oddziały niemieckie wychodziły z Zakopanego, a „własowcy” [raczej bolszewicy – red.] przychodzili tam z gór.
- Była pani po prostu świadkiem tego, jak Niemcy uciekają?
Tak. Była wtedy zmiana waluty.
- W którym roku wróciła pani do Warszawy?
Do Warszawy jeszcze daleko. Myśmy w Zakopanem objęli willę, gdzie zawsze zatrzymywaliśmy się w czasie wakacji, ale ojciec wiedział, że nie byliśmy w stanie utrzymać się w Zakopanem. W Zakopanem byli normalni lekarze i wcale niezadowoleni z tego, że ktoś im tam przyjechał. Ojciec pojechał do Łodzi starać się o jakieś miejsce pracy. Został zaangażowany jako profesor do akademii, która już powstała w Łodzi.
- Tam się potem przenieśliście?
Do Łodzi przenieśliśmy się znowu samochodem ciężarowym. Ojciec wystarał się tam o jakieś mieszkanie i tam byliśmy jakiś czas, ale ojciec bardzo źle znosił pobyt w Łodzi. Ponieważ bardzo chorował na serce, więc wymyślono, że klimatycznie będzie dla niego dużo lepiej, jeżeli będzie na Wybrzeżu. Wobec tego znowu [zapakowaliśmy] wszystkie klamoty do pociągu bydlęcego i wszyscyśmy przenieśli się na Wybrzeże. Na Wybrzeżu byliśmy dwa lata i wróciliśmy do Warszawy, gdzie był odbudowywany dom na Suchej. On był spalony.
- Jak ocenia pani wybuch Powstania Warszawskiego? Czy był potrzebny, czy nie był potrzebny?
Oczywiście, że był potrzebny. Moja matka, która przecież straciła dwóch synów, zapytana o to kilkakrotnie, powiedziała, że gdyby wiedziała, że mają zginąć, to trudno, tak musiało być.
Warszawa, 7 czerwca 2011 roku
Rozmowę prowadził Maciej Kryczka