Bogdan Szyll „Roxy”
Bogdan Szyll, pseudonim „Roxy”, urodzony 20 lutego 1929 roku w Warszawie. W czasie okupacji byłem w Szarych Szeregach, później wstąpiłem do Małego Sabotażu organizacji Wawer, komendantem tej organizacji był dowódca czwartej kompanii „Watra”, batalionu Kiliński. [...] [Miałem] stopień - szeregowiec, pod koniec Powstania zostałem starszym strzelcem.
- Co robił pan przed pierwszym września 1939 roku?
Chodziłem do szkoły.
Powszechna w Warszawie na [ulicy] Wilanowskiej.
- Jaki wpływ wywarło na pana wychowanie w rodzinie?
Bardzo patriotyczne. W czasie okupacji ojciec był w wywiadzie, niestety umarł. Po jego śmierci przyszli oficerowie pożegnać się z ojcem i mówią [do mnie]: „Pamiętaj żebyś poszedł w ślady ojca.”
- Jaki wpływ wywarła na pana szkoła?
Patriotyczny. Nasz kierownik szkoły został zamordowany prawdopodobnie w Oświęcimiu za to, że 3 maja zrobił święto w szkole... Wywieźli go do Oświęcimia i tam go zamordowali...
- Jak pan zapamiętał wybuch wojny?
To był piątek, pierwszy piątek miesiąca, pierwszy września... W pierwszy piątek miesiąca chodziliśmy do spowiedzi. Wtedy z bratem poszedłem do spowiedzi i potem poszliśmy nad Wisłę do klubu AZS-u łowić ryby. Podjechała policja i zaczęła nas gonić, to było przy moście Poniatowskiego. Pamiętam bombardowania. Miałem wtedy dziesięć lat. Chowaliśmy się po schronach. I tak się rozpoczęło.
- Czym zajmował się pan w czasie okupacji, przed Powstaniem?
Chodziłem do szkoły, w 1943 roku ją skończyłem. Zostałem z matką wezwany do
Arbeitsamtu, to był niemiecki urząd pracy, i [spytano mnie] – co dalej będę robił? Odpowiedziałem, że chcę być rzeźnikiem, na co Niemiec odpowiedział: „Pierwszy chłopiec, który czegoś chce, bo wszyscy chłopcy mówią, że chcą zostać mechanikami, ale ja ci się postaram coś podobnego...”. Zostałem zatrudniony w restauracji niemieckiej – „Bachus” jako uczeń kucharski, prowadzili ją Polacy, ale była ona tylko dla Niemców. Byłem tam do Powstania. Okazało się, że kierownictwo „Bachusa” to była organizacja. Szef i wszyscy byli w organizacji, w Armii Krajowej.
Na Wilanowskiej pod szóstym.
Tak.
- Czy uczestniczył pan w konspiracji, jeżeli tak to kiedy?
Tak. Jak umarł ojciec, byłem w harcerstwie. Koledzy mnie wciągnęli do „Szarych Szeregów” i do małego sabotażu. Nazywało się to „Organizacja Wawer”.
W 1943 roku.
- Czym się pan tam zajmował?
Po pierwsze [robiliśmy] napisy na murach, rozrzucaliśmy ulotki, rozklejaliśmy rano plakaty, że ludność cywilna niemiecka w przeciągu dwudziestu czterech godzin ma opuścić Warszawę. Kłopotu narobiliśmy trochę. Jak pracowałem w restauracji „Bachus”, tam byli folksdojcze, to wpadli w panikę, że muszą opuścić Warszawę. Plakat był napisany po niemiecku tylko dla Niemców. Wydawaliśmy dodatki nadzwyczajne i rozprowadzaliśmy na przykład, że Szwecja przystąpiła do wojny, a to była informacja z biuletynu. Na święta państwowe wywieszaliśmy orły na przykład na banku róg Elektoralnej i Placu Bankowego. Było to bodaj na 11 listopada. Takie różne rzeczy...
- Czy pana brat uczestniczył z Panem w konspiracji?
Tak, uczestniczył.
- Gdzie zastał pana wybuch Powstania?
[W czasie] wybuchu Powstania już byliśmy zgrupowani na Pańskiej, w mieszkaniu kolegi, który został zastrzelony przez „ukraińca”, tam zbieraliśmy się i tam nas Powstanie zastało.
- Jaka to była grupa, liczna?
Nie. Było nas chyba koło dziesięciu chłopców.
- Czy byli panowie uzbrojeni?
Mieliśmy pistolet „piątkę”, to taki damski pistolecik i do tego dwa naboje.
Tak. Kupiliśmy sobie w czasie okupacji. Kiedyś jak pisaliśmy na murach, to podskoczył do kolegi Niemiec i aresztował, zabrał go. Zamknęli kolegę na Dworcu Głównym w jakimś pomieszczeniu i on uciekł stamtąd. Od tamtej pory musieliśmy coś mieć, bo nic nie mieliśmy, i kupiliśmy sobie pistolet, tą „piątkę” za własne pieniądze.
- Czyli był tylko jeden pistolet?
Jeden pistolet i to „piątka”... Damski pistolecik.
- A później w okresie Powstania?
W czasie Powstania słabo było z bronią. Marzeniem było, żeby mieć jakiś karabin czy pistolet. Tylko jak się szło do akcji to dostawaliśmy [broń]. Zawsze szło nas dziesięciu, rozdawali nam między innymi: peemy, karabiny, pistolety, granaty – butelki. Ja dostawałem granaty. Pistolety i karabiny brali starsi, a mnie dawali granaty, z którymi latałem.
- Gdzie walczył pan w czasie Powstania?
Zacząłem na Ogrodowej. Obsługiwaliśmy karabin maszynowy na balkonie. Później przyszedł rozkaz wycofania się i wycofaliśmy się aż do Śródmieścia na Marszałkowską 125.
To było gdzieś 6, 7 sierpnia. Po tygodniu byliśmy na Woli.
- Później w Śródmieściu gdzie pan walczył?
W Śródmieściu walczyłem na Grzybowskiej, tu został ranny nasz dowódca – porucznik „Watra” i później był jeszcze ranny, został postrzelony w pośladek, nie mógł się schylać, nie dał się dziewczynom opatrzyć, do szpitala chciał iść. Jak przechodził przez Żelazną, nie wiem chyba granat rzucili, tak że oko stracił, wyrwało mu kawałek czaszki i niestety umarł. Gangrena się wdała i nie uratowali go.
- Jak długo panowie byli na Grzybowskiej?
Na Grzybowskiej myśmy chodzili do akcji, byliśmy tam dwa, trzy dni i potem zmiana przychodziła, nas zmienili partyzanci, przyszli z Kampinosu.
Później braliśmy udział w zdobyciu PAST-y. Jak kapitulowała Starówka mieliśmy uderzyć od strony Placu Bankowego, a oni mieli się przebić. Myśmy doszli do Placu Bankowego, a od strony Starówki nikt się nie odzywał i na nic to wyszło. Musieliśmy się wycofać.
Jeszcze ciężki bój był róg Brackiej i Alej Jerozolimskich, tam była restauracja. Ten budynek opanowali Niemcy i wymordowali wszystkich mieszkańców. Poszliśmy odbijać ten budynek. Tam zginął mój dowódca plutonu, Niemcy użyli strasznej broni, czyli kul dum-dum. Miały one cienki czubek, jak dostał [strzał] w oko to mu tył głowy wyrwało, ołów rozpuszczał się.
- Jak się nazywał dowódca plutonu?
Dowódcą był sierżant podchorąży Ireneusz Pietras pseudonim „Wierzbicki”.
- W jakich warunkach pan walczył w czasie Powstania?
Koszarowaliśmy w mieszkaniach, żyliśmy tym, co się dziewczynom udało ugotować. Ciężko było, ale jakoś do końca dobrnęliśmy. Ale jak był koniec Powstania to już nie mieliśmy co jeść. Z kolegą wyszedłem szukać jakiegoś jedzenia, może się psa upoluje, albo kota, bo i to chcieliśmy już jeść. Na Placu Napoleona (obecnie Plac Powstańców), zobaczyliśmy taką scenkę: od strony Nowego Światu przyszedł nasz oficer z dwoma żołnierzami, a od strony Marszałkowskiej oficer niemiecki z dwoma esesmanami. Wymieniali między sobą listy, rozmawiali. Ci esesmani stukali swego oficera i zaczęli pokazywać na nas, a myśmy stali i przyglądaliśmy się im, tej całej ceremonii. I w końcu on zwraca się do naszego oficera z pytaniem czy my mamy tyle broni, że dzieci się nią bawią? Nasz oficer popatrzył i powiedział, że to nie są dzieci, to są żołnierze, którzy z wami walczą. [...]
- Z jak dużym ryzykiem i z jakimi trudnościami wiązała się pana walka?
Ryzykiem życia, ryzykiem śmierci, przecież myśmy byli słabo uzbrojeni. Mieliśmy parę peemów, karabiny i parę pistoletów i reszta granaty i butelki z benzyną. Takie było nasze uzbrojenie, że strzelać to trzeba było tylko do celu, jak się widziało, nie można było tak jak Niemcy strzelali na okrągło, bez przerwy, dzień i noc strzelali. Myśmy sobie na takie rzeczy nie mogli pozwolić.
- Jak pan pamięta żołnierzy strony nieprzyjacielskiej w walce, czy wziętych do niewoli?
A tak, [wziętych] do niewoli, owszem. Była taka sytuacja, że na Zielnej (myśmy między Marszałkowską a Zielną kwaterowali, konkretnie na Marszałkowskiej 125, ale tam przejście było do Zielnej) zbombardowali nas, ale zbombardowali też rusznikarnię. Trzeba było to odgruzować. Mówię do porucznika, swego dowódcy, (już był „Jur”, bo „Watra” umarł): „Idź do PKO przyprowadź Niemców i weź sobie dwóch chłopców”. Poszliśmy i wzięliśmy dwudziestu jeńców, przyprowadziliśmy ich. Niemcy [byli] potulni jak baranki, mówili, że oni nie hitlerowcy, z góry krzyczeli że
Hitler kaputt. Byli bardzo przyjemni. Odgruzowali. Później odprowadziliśmy ich z powrotem. Tylko z takimi jeńcami mieliśmy do czynienia.
W kompanii naszej było dwóch Białorusinów, którzy uciekli z niemieckiej armii i byli z nami.
- Czy zetknął się pan osobiście z przypadkami zbrodni wojennych?
Nie. Na Brackiej róg Alej [Jerozolimskich], na zapleczu było kino „Koloseum”..., jak myśmy zdobyli ten budynek, tam była restauracja „Cristall” […]. Uderzyliśmy o czwartej rano, ciemno jeszcze było i żeśmy go zdobyli. Patrzyliśmy przez szczeliny, wybite strzelnice, że tam biała góra... [...] Przecież to nie śnieg, był wrzesień. Jak się rozwidniło, okazało się, że ci mieszkańcy [zostali] rozstrzelani, oni byli w białej bieliźnie i wyglądało to jak biała kupa śniegu. To tylko tam się spotkałem ze zbiorową egzekucją.
- Pan wspomniał, że brał pan udział w ataku na budynek PAST-y, jak to wyglądało?
Po przeciwnej stronie zamontowali w parterowych budynkach motopompę, a PAST-ę pooblewali benzyną, naftą i wszystkim, co było łatwopalne i później w natarciu ognia podpalili.
Byłem w obsłudze karabinu maszynowego. To był narożnik, był róg Zielnej i ... nie wiem jaka to była ulica już nie pamiętam..., wiem że był to narożnik na którym mieliśmy karabin maszynowy i obsługiwaliśmy go. Niemcy zaczęli wzywać pomocy z Ogrodu Saskiego, ale nie dopuścili tam chłopcy niemieckiej pomocy. Poddali się. Wzięliśmy ich do niewoli. Jak przyjmowała walkę waszego oddziału ludność cywilna?
Radośnie. Zawsze jak szliśmy do akcji przechodziliśmy schronami, widzieli ilu nas idzie i ilu nas później wraca. Gdyby nam ludność cywilna nie pomogła, to nie wiem co by było, pomarlibyśmy z głodu, ofiarnie nam pomagali.
- Jaka to była forma pomocy?
Pomocy psychicznej, bo ci ludzie nie mieli sami co jeść, nie mieliśmy żadnych dostaw, nie można było nic kupić. Ludność była życzliwie do nas ustosunkowana.
- Przez cały okres Powstania?
U nich kwaterowaliśmy przez cały okres Powstania.
- Czy miał pan kontakt z innymi narodowościami?
Dwóch Białorusinów było z nami. Byli do końca Powstania.
- A inne narodowości, na przykład Ukraińcy, Litwini, Rosjanie?
„Ukraińcy” to nas rozstrzeliwali A inne narodowości?... Jak wziąłem tych dwudziestu Niemców, żeby odgruzowali rusznikarnię, był tam między innymi Czech, tylko w niemieckim mundurze. I on mówił, że nie jest Niemcem tylko Czechem, Niemcy go wcielili do armii. Później powiedziałem komendantowi jak ich zwracałem, że jest to Czech a nie Niemiec, a on powiedział, że teraz każdy się wyrzeka swojej narodowości. Później widziałem go jak gdzieś przy kotle obsługiwał powstańców. Czyli go zwolnili.
- Jak wyglądało pana życie codzienne podczas Powstania?
Albo warta, albo do akcji szliśmy. Najczęściej chodziłem na akcje, bo na wartę mnie stawiali. Stało się bez przerwy na warcie, to i spać się chciało, a spać nie można było tylko stać...
- W co był pan ubrany w czasie Powstania?
W panterce byłem.
- Jak spędzał pan wolny czas?
Nie było wolnego czasu.
- Nie odwiedzał pan rodziny?
Nie. Już pod koniec Powstania odnalazłem matkę, która była w Śródmieściu na ulicy Śniadeckich. Raz byłem u matki.
- Jaka atmosfera panowała w pana oddziale?
Wszyscy chcieli mieć broń i walczyć. [...] Walka była o zdobycie broni, żeby gdzieś skombinować, żeby mieć jakieś karabin, jakiś automat, jakiś pistolet... i walczyć. To wszystko młodzież była, rwała się do boju.
- Z kim pan się zaprzyjaźnił w okresie Powstania?
Z całą kompanią... Trochę źle mówię, bo jak myśmy byli na Ogrodowej i przyszedł [rozkaz], żeby się wycofać, to większa część naszej kompanii przeszła na Starówkę, a część na Marszałkowską 125. Tam też był nasz dowódca – porucznik „Watra”. Nas było niewielu w tej kompanii... Śluby były...
W kościele na Moniuszki, była kaplica i tam się odbywał ślub.
- To uczestniczył pan w życiu religijnym?
Jak najbardziej.
- Jakie to były formy uczestnictwa?
Msze się odbywały na podwórzu. Przychodził ksiądz i odprawiał mszę, a jak był ślub to się brało udział w ślubie.
Były... Skromne, ale były. Młodzież bawiła się, najstarszy miał osiemnaście – dwadzieścia lat... Rano płakaliśmy, bo chowaliśmy zabitych, a wieczorem bawiliśmy się.
- Co państwo robili, śpiewali?
Gitary, śpiewaliśmy, kolega grał na fortepianie. Tylko nie było specjalnie tak czasu, bo trzeba było iść jak nie na wartę, to do akcji.
- Czy podczas Powstania czytał pan prasę podziemną lub słuchał radia?
Tak. Były biuletyny. Gazeta wychodziła. Normalny dziennik jakby nie było wojny. Wszystko funkcjonowało.
„Biuletyn Informacyjny”.
Były jeszcze inne, ale myśmy czytali „Biuletyn Informacyjny”.
- Jaki był wpływ prasy na pana otoczenie?
Cieszyło nas, że [jest] drugi front, że Polacy biją, że lotnicy zwalają niemieckie samoloty. Gorzej było tutaj, od przyjaciół, nie mieliśmy żadnej pomocy. Pod koniec Powstania przylatywały kukuruźniki i zrzucały nam trochę żywności, trochę broni... Amunicję zrzucili, ale ich amunicja nie pasowała do niemieckiej broni. Ruska broń była innego kalibru.
Słuchaliśmy.
- Jakie to były rozgłośnie?
Powstańcza „Błyskawica”, no i Londyn.
- Czy dyskutowaliście na temat audycji, których słuchaliście?
Jak słyszeliśmy, że alianci zdobyli we Francji Paryż, to nas cieszyło. Tu mieliśmy przyjaciół przez Wisłę. Wanda Wasilewska do nas przemawiała, żebyśmy się trzymali, nie upadali na duchu, nie słuchali Niemców, propagandy, bo wielki Stalin idzie z pomocą, wyzwolą nas. Okazało się wszystko „lipą”...
- Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?
Najgorsze?... Śmierć porucznika „Watry”, naszego dowódcy, bo to byli nauczyciele z gimnazjum Batorego, byliśmy tak zwaną „kompanią nauczycielską”. Kochali nas, a porucznik „Watra” to strasznie nas kochał i traktował nas jak swoje dzieci, nie jak żołnierzy.
- Jakie jest najlepsze pana wspomnienie z Powstania?
Najlepsze wspomnienie? Jak 2 sierpnia dostałem karabin i stanąłem na warcie na Ogrodowej. [...] Po drugiej stronie jak jest szkoła i szpital, tam byli esesmani. Myśmy byli naprzeciwko, Sądy były zajęte przez nas... I na warcie mnie postawili i dostałem wyśniony karabin. To był drugi dzień Powstania. To była moja największa radość, że jestem żołnierzem i stoję z karabinem na warcie.
- Co najbardziej utrwaliło się panu w pamięci?
Po tylu latach... Sześćdziesiąt lat minęło. Co się w pamięci mogło utrwalić?... No wszystko, cały przebieg Powstania. Młodzież rwała się do walki, do życia się rwała i za wszelką cenę chcieli mieć tą broń umiłowaną. Ze zrzutów dostaliśmy dwa automaty amerykańskie, PIAT-a dostaliśmy, to były nasze radości.
- Co działo się z panem od momentu zakończenia Powstania?
Jak się Powstanie skończyło, przyszła do mnie matka i mówi: „No, już się nawojowałeś, skończyła się wojna dla ciebie”. Zabrała mnie ze sobą. Z mamą dostaliśmy się do Pruszkowa, gdzie zostałem oddzielony od matki, ale dzięki Bogu z oboma ciotkami dostaliśmy się do obozu. Matka i reszta wujostwa poszli na wolność, a my do obozu. Poszliśmy najpierw do obozu pod Wrocławiem, to był Breslau, a później do obozu w Gliwicach, ale już jako cywil.
- Jakie tam panowały warunki?
Względne. Ze mną były ciotki, oprały mnie, dbały żebym się najadł, bo przecież głód był. W Powstaniu był głód i tutaj był. [...] Jak w miskę nalał zupę, to można ją było nożem pokroić w kostkę, coś sypali, że zupa robiła się jak zimne nóżki.
- Jak odbyło się pana wyzwolenie?
Ruskie przyszli. Wyzwolili nas. Jak Niemcy uciekli, od razu poszliśmy w kierunku Warszawy.
- Co działo się z panem po maju 1945 roku?
Przyszliśmy do Warszawy.
Przyszedłem do Warszawy w lutym. Głód [był] w dalszym ciągu. Wymieniali pięćset złotych na nowe pieniądze. Nie pamiętam ile matka dostała za te pięćset złotych, sto złotych chyba... Kupiła bochenek chleba, pięć kilo kartofli i to wszystko... Poszedłem do pracy do SPB, czyli odgruzowania Warszawy. Tam pracowało się za ćwiartkę chleba dziennie. No niestety dzień minął, a ćwiartki [chleba] nie dostaliśmy. Dopiero po awanturach, po dwóch dniach dostaliśmy tą ćwiartkę chleba. Tak się szło z nim i oczami się jadło ten chleb, żeby do domu go donieść. Ludzie umierali z głodu. Niewielu nas było. Byłem na Powiślu, na Wilanowskiej, gdzie kręciło się parę osób. Jak wyszliśmy na drugi dzień i kogoś nie było, to szliśmy zobaczyć, co się dzieje, a on już zimny był. Ludzie po prostu umierali z głodu.
Później się trochę rozkręciło, zaczęliśmy handlować. Zacząłem pracować w sklepie u wujka. Już pieniędzy trochę było. Od lutego do maja byłem głodny. W maju pierwszy raz najadłem się do syta.
- Co się z panem działo później?
Cały czas byłem w Warszawie i pracowałem w sklepie, później była spółdzielnia „Żubr”, w której pracowałem. Później do wojska mnie wzięli. Niedługo służyłem w wojsku – cztery miesiące i jakoś mnie Bozia uchroniła, bo wzięli mnie do KBW – Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tam wszyscy dowódcy byli Rosjanami, od kapitana wzwyż. Dla mnie to była tragedia.
- Czy był pan represjonowany?
Nie.
- Czy może chciałby pan coś dodać na temat Powstania?
Wielkie bohaterstwo, wielka euforia była, ale z drugiej strony straszna tragedia. Zginęło dwieście tysięcy ludzi. O tym dowiedzieliśmy się później, a tak, to była euforia.
Jak nas wieźli do obozu przyszedł do nas niemiecki kolejarz i pyta się nas „Jak my się czujemy?”. A jak to ludzie [krzyczą]: „Dzieciakom zachciało się Powstania i tyle nieszczęścia!”. Niemiec na to mówi „... ja na wszystkich frontach byłem, ale takiego bohaterstwa jak w Warszawie to nie widziałem. Bardzo podli jesteście, że tak mówicie o swoich ludziach, przecież to młodzież, przez dwa miesiące, bez broni prawie, potrafili się oprzeć takiej potężnej armii!”. To wszystko.
Warszawa, 8 czerwca 2005 roku
Rozmowę prowadziła Joanna Oraczewska