Bogdan Dagajew „Kot”

Archiwum Historii Mówionej

Bogdan Dagajew, pseudonim „Kot”, urodzony 6 stycznia 1930. Najpierw harcerz „Szarych Szeregów”, później żołnierz Armii Krajowej w plutonie 226 Zgrupowania „Żniwiarz” Obwodu „Żywiciel” na Żoliborzu.

  • Pan w momencie wybuchu II wojny światowej miał dziewięć lat.

Tak, dziewięć i trochę.

  • Jak zmieniło się Pana życie w momencie wybuchu wojny, co pan robił do wybuchu wojny?

Do wybuchu wojny chodziłem do szkoły powszechnej. W chwili wybuchu mieszkaliśmy na Bielanach z matką. W momencie kiedy zaczęło się oblężenie Warszawy, matka wymyśliła sprytnie, że na Bielanach będzie front, w związku z tym przenieśliśmy się na mieszkanie do Śródmieścia, na ulicę Hipoteczną pod 2, do „Domu pod Królami”. Efekt był taki, że na Bielanach w czasie działań wojennych w 1939 roku spadła pomyłkowo jedna bomba, a w dom, gdzie żeśmy się zatrzymali, pięć. Tak że matka opierała się na swoich doświadczeniach z I wojny, dlatego tam żeśmy się przenieśli. Oczywiście zaopatrzenie na Bielanach byłoby dużo lepsze, w Śródmieściu było automatycznie znacznie gorzej. Do dziś pamiętam smak ryżu wyciągniętego ze składów wojskowych w Teatrze Wielkim przesiąkniętego spalenizną, do dziś pamiętam ten smak. Tak to trwało do zawieszenia broni. Po zawieszeniu broni przenieśmy się z powrotem do naszego mieszkania na Bielanach.

  • Czy życie wróciło mniej więcej do normy, czy pan zaczął chodzić znowu do szkoły?

Wuj, który był z zawodu nauczycielem, wrócił z frontu przez pierwszy rok, znaczy 1939 na 1940 uczyłem się w domu pod kierunkiem wuja, zresztą razem z jego starszym synem a moim bratem ciotecznym, przez pierwszy rok uczyliśmy się w domu. Potem poszedłem do szkoły do księży marianów i tam dotrwałem do wybuchu Powstania, do 1944 roku.

  • Czy nauka u księży marianów to była legalna szkoła?

To była najpierw szkoła powszechna, później było technikum drogowe, ale to było cały czas legalne, przez miesiąc byłem na internacie u księży, ale potem wróciłem do domu.

  • Nie chodził pan do szkoły na początku z powodu tego, że było niebezpiecznie?

Nie, po prostu ponieważ nauczyciel był pod ręką, a to dotyczyło drugiej czy trzeciej klasy szkoły powszechnej, to nie stanowiło problemu − nauka w domu. Tym bardziej że ta szkoła, do której przed wojną chodziłem na Zuga była zajęta przez Niemców, nawet nie wiem, gdzie oni byli przeniesieni, na Kolektorską chyba. W każdym razie ten rok uczyłem się w domu.

  • Czy zmieniły się warunki bytowe w latach okupacji w pana rodzinie?

Moja matka z zawodu była lekarzem dentystą i zarabiała wystarczająco, tak że utrzymanie miałem pełne, bez żadnych problemów, oczywiście z małymi wyjątkami, pewne rzeczy dotyczyły wszystkich warszawiaków, ale generalnie źle mi się nie powodziło.

  • Kiedy się pan zetknął z konspiracją?

W 1943 roku w styczniu wstąpiłem do „Szarych Szeregów”, do „Zawiszy” na terenie domu, to był duży dom, wieloklatkowy, sporo było młodzieży, z tej młodzieży rekrutował się zastęp „Szarych Szeregów”, w którym byłem.

  • Jakie motywy panem kierowały, żeby wstąpić do podziemnej, nielegalnie istniejącej organizacji?

Jakie motywy? Takie jak wszystkich, to znaczy chciałem coś robić, mówiąc podniośle, dla Polski.

  • Jak to się stało, że pan zetknął się z tą organizacją, przez kogo?

W tym domu, w którym mieszkałem, mieszkał późniejszy drużynowy, chyba o dwa czy trzy lata starszy ode mnie, ponieważ my stanowiliśmy [grupę], młodzież na podwórku tego domu się spotykała, graliśmy w piłkę, w dwa ognie, w palanta, różne mieliśmy zajęcia typowe dla bardzo młodych ludzi, on doszedł do wniosku, ten właśnie mój starszy kolega, że bym się nadawał do tej organizacji. Nie musiał mnie specjalnie agitować, wszyscy żeśmy wtedy czekali na jakąś możliwość działania. Jak się nadarzyła okazja, to chętnie skorzystałem.

  • Za wiedzą matki czy bez wiedzy?

Oczywiście za wiedzą matki. Ponieważ u mnie w domu odbywały się również spotkania, trudno było tego uniknąć, za wiedzą i za zgodą matki.

  • Jak wyglądały takie harcerskie zbiórki?

Jakby to określić, zbiórki odbywały się prawie normalnie, z tym że nie w harcówce, a w prywatnych mieszkaniach, to raz, albo w plenerze. Ponieważ na Bielanach, gdzie mieszkałem, było sporo − mały lasek, duży lasek, poza tym pola okoliczne dosyć szerokie, więc żeśmy mieli możliwości. Co robiliśmy na zbiórkach? Przerabialiśmy szkolenie typowo harcerskie, następnie również wstępne szkolenie wojskowe.

  • Uczył się pan strzelać?

Strzelać w harcerstwie nie. Natomiast zajmowaliśmy się czymś, co można określić jako wywiad, to znaczy rozmieszczenie punktów obsadzanych przez Niemców, poza tym zapoznanie się z terenem, możliwości wejścia jedną bramą, wyjścia drugą, tak, żeby to było [widać]. Poza tym wzdłuż Marymonckiej prowadziliśmy przegląd samochodów niemieckich z oznakowaniem, sprawdzaliśmy, w którą stronę jechały, ile ich jechało, czy z wojskiem, czy bez wojska. Poza tym tuż poza Bielanami było lotnisko wojskowe, które też mieliśmy w pewnym sensie pod obserwacją, pod kątem widzenia, czy przylatują samoloty, ile i z grubsza jakie, które zostają, które odlatują, tego typu historie. Dane z tego dostarczałem na zasadzie swojej drogi służbowej przez drużynowego do komendanta roju, co on dalej z tym robił, prawdopodobnie przekazywał to dalej.

  • Czy miał pan poczucie zagrożenia, czy to się wiązało z jakimś narażaniem?

Owszem, pamiętam taki moment, kiedy przenosiłem gazetki w teczce, wychodząc z ulicy Mierosławskiego na Mickiewicza, wychodząc zza rogu, wszedłem prosto na streifę Niemców, którzy mnie zatrzymali, oczywiście ręce do góry. Uratowała mnie.. teczkę miałem pełną tych gazetek, podnosząc ręce do góry, podniosłem również teczkę. Niemiec wypytywał mnie, miałem legitymację szkolną, pokazałem mu legitymację szkolną, z tego wszystkiego pomieszało mi się cokolwiek znajomość języka niemieckiego, na pytanie, ile mam lat zamiast powiedzieć czternaście, powiedziałem czterdzieści, co spowodowało duży wybuch humoru Niemców, powiedzieli: „Popatrz, on ma czterdzieści lat”, dostałem kopa na pożegnanie i mnie wypuszczono. Tego typu historie. Trudno powiedzieć − czy to było zagrożenie, czy nie, ale tak jak każdy warszawiak byłem w jakimś sensie zagrożony.

  • Jak to się stało, że pan przeszedł z harcerstwa do AK, był pan ciągle jeszcze w wieku harcerskim?

Tak, w dniu 1 sierpnia mieliśmy zbiórkę harcerską na Żoliborzu.

  • Którego roku?

1944, gdzie dostałem opaskę harcerską, kazano mi iść do domu, czekać na dalsze informacje. To było gdzieś koło [południa]. Jak już wracałem do domu, to już tramwaje nie szły na Bielany, bo odbywała się akcja, zaczęły się walki na Żoliborzu. Doszedłem do domu na piechotę, zjadłem obiad, zszedłem na podwórko i zobaczyłem, że ludzie budują barykady. W tym momencie przechodził oddział z moimi znajomymi na Bielanach, z widzenia znało się więcej osób, niż gdyby to się działo teraz. Dołączyłem do tego oddziału, był to oddział z plutonu 226, z tym plutonem już przez najbliższe trzy dni, trudno powiedzieć, że wojowałem, ale brałem udział w tym.

  • Taka akcja spontaniczna – zobaczył pan żołnierzy, po prostu należało się przyłączyć.

Tak jest, żołnierzy i to znajomych żołnierzy. W związku z tym dołączyłem do tego zespołu, z tymże oddziałem przeszliśmy do Puszczy Kampinoskiej w nocy, do miejscowości Sieraków. Przez cały dzień mnie kazali: „Leć tu, załatw to, zawiadom tego”. Ten marsz trudno powiedzieć, że odespałem, bo trudno było nawet odespać, bo co chwila mnie gdzieś uruchamiano. Nas dożywiono, to było już 2 sierpnia 1944, a w nocy z 2 na 3 sierpnia ruszyliśmy z powrotem na Bielany. Po dojściu na Bielany, ponieważ mając wtedy niecałe piętnaście lat, prawie że nosem po ziemi jeździłem ze zmęczenia, w związku z tym powiedziano mi: „Mieszkasz tu obok, to idź do domu, się prześpij”. Poszedłem do domu, jak się przespałem, w międzyczasie odbyła się cała bitwa, jak ją teraz określają na [osiedlu] Zdobyczy Robotniczej, chociaż ona bardziej dotyczyła dzielnicy, którą myśmy na Bielanach nazywali siedzibą. Jak poszedłem, jak się obudziłem gdzieś wieczorem 3 sierpnia, poszedłem na miejsce, gdzie stacjonował wówczas mój oddział, już nikogo nie zastałem, ponieważ oni przeszli już na Żoliborz. Tak się skończył mój epizod powstańczy.

  • Przed Powstaniem w lipcu − czy czuło się atmosferę, że coś wybuchnie, że coś się będzie działo?

Nie bardzo rozumiem.

  • Czy pan czuł przed Powstaniem pod koniec lipca, że Powstanie jest tuż?

To wszyscy wiedzieli.

  • Wyście czekali wtedy na to, że będzie Powstanie, pan, jako harcerz ze swoimi kolegami?

Byliśmy przygotowani na to, że przystąpimy do jakiejś akcji zbrojnej, że nie wypuścimy Niemców tak sobie luźno − niech sobie idą, raczej będzie trzeba im dać trochę popędu. To wszyscy, cała Warszawa doskonale wiedziała, że musi być coś w rodzaju Powstania. Jak to będzie się odbywało, to nie bardzo sobie wyobrażałem jako nastolatek, ale wiedziałem, że coś będzie.

  • Wtedy, kiedy pan wychodził do Kampinosu, tam za wami, za plecami Powstanie się rozpoczęło. Czy pan jakieś miał wątpliwości, że wychodzicie?

Nie, po prostu kazali iść, to szedłem.

  • Co potem się z panem działo, po tym okresie, kiedy się pan odłączył, zgubił?

Zostałem dalej, wróciła matka ze Śródmieścia, gdzie była u wujostwa, wróciła chyba 3 czy 4 sierpnia na Bielany. Dalej, nie pamiętam dokładnie, ale kilkanaście dni później Niemcy wysiedlili z Bielan ludność i razem z ludnością, z matką wyszliśmy, znaleźliśmy się w takim przejściowym obozie w Górcach, gdzie matka jako lekarz dentysta zajmowała się między innymi działalnością sanitarną. Stamtąd chyba w październiku już przenieśliśmy się do Częstochowy.

  • Jakie warunki panowały w tym obozie?

O ile mogę sobie przypomnieć, to jeść było co, nie byliśmy pilnowani specjalnie, nie był to jakiś taki [trudny moment], może dzięki temu, że matka była związana z tą działalnością sanitarną, w każdym razie nie byliśmy zbyt dokładnie pilnowani, mogliśmy się poruszać po okolicy bez żadnych problemów. I bez żadnych problemów w październiku przejechaliśmy do Częstochowy, gdzie była rodzina, nie tyle moja, ile mojego wuja, dla nas byli powinowaci. Tam dotrwałem do „oswobodzenia” (w cudzysłowie) przez armię radziecką w styczniu 1945 roku, już nie pamiętam szesnastego czy siedemnastego, coś takiego. Wydawało się, że to jest wolność, a to była wymiana okupanta.
  • Czy pan słyszał w dalszym ciągu w Częstochowie, co się dzieje w Warszawie, jak Powstanie postępuje?

Nie, że Powstanie się zakończyło wyjściem do niewoli Powstańców, to wiedziałem, ale bliższych danych nie miałem, jakichś kontaktów. Po „oswobodzeniu” Częstochowy chodziłem do szkoły jeszcze przez luty do połowy marca, w połowie marca wróciliśmy do Warszawy.

  • Jak wyglądała Warszawa czy ta dzielnica, do której pan wrócił?

Jeżeli chodzi o Bielany, to właściwie ona specjalnie zniszczona nie była. Tak jak mówiłem, była pusta, ale niemniej domy stały, nie było specjalnych jakichś wyraźniejszych zniszczeń. Zaplecze żywnościowe było w Wawrzyszewie, to była marna wioska, ale jakieś gospodarcze działalności prowadzili, jakieś warzywa czy kartofle można było dostać. Po pewnym czasie przyjechał wóz z żywnością od mojego wujostwa spod Zakroczymia, zaopatrzenie mieliśmy nienajgorsze. Wtedy rozpocząłem dalszą naukę, ponieważ szkoła u księży marianów była jeszcze nieczynna, rozpocząłem naukę w Gimnazjum imienia Poniatowskiego, 5. państwowym, gdzie jakoś się dohodowałem aż do matury, którą w 1948 roku zdałem w tymże Gimnazjum imienia księcia Józefa Poniatowskiego, to była 5. państwowa. Potem zacząłem studia.

  • To liceum miało tradycje wojskowe, to stamtąd Zgrupowanie „Żniwiarz”, czy mówiliście coś na ten temat już po wojnie, o Powstaniu, okupacji?

Tyle że to były takie koleżeńskie pogawędki, trudno powiedzieć, żebyśmy mieli jakieś [rozmowy], mając lat kilkanaście. Zresztą byłem aktywnym harcerzem od 1945 roku ponownie do 1948, gdzie prowadziłem drużynę harcerską, byłem członkiem Komendy Hufca Żoliborz. Wystąpiłem z harcerstwa wtedy, kiedy dowiedziałem się, że ZHP wystąpiło z Międzynarodowego Związku Skautowego, wtedy zrezygnowałem z dalszej działalności w harcerstwie. W tym czasie, to był 1948 rok, w maju wystąpiłem, a w październiku rozpocząłem studia w wydziale lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego.

  • Patrzyło się do przodu, wojna się skończyła, tak mniej więcej pan to wtedy przeżywał, że wojna się skończyła, już nie ma obowiązku wracania do przeszłości?

Nie wszyscy, przynajmniej ja doskonale zdawałem sobie sprawę, że to nie jest odzyskanie wolności, tylko zmiana okupanta. Zresztą wielu moich kolegów, znajomych z Bielan działało w drugiej konspiracji, ja akurat nie, nie miałem takiej okazji, ale bardzo myśmy zwracali uwagę, zresztą zarówno w harcerstwie, gdzie sporo chorągwi warszawskich było z oddziałów z „Zośki”, z „Parasola”. Tradycje powstańcze były bardzo wyraźnie kontynuowane, znaczy tradycje – nie sama działalność, ale tradycje. W każdym razie świętowaliśmy dzień wybuchu Powstania. Świętowaliśmy, to trudno powiedzieć, nie było formalnych działań świątecznych, ale 17 września też żeśmy obchodzili w pewnym sensie, zwracali uwagę na to, co się wtedy stało. Potem studia, szczęśliwie wyrzucono mnie z ZMP na pierwszym roku studiów, szczęśliwie, dlatego że w ciągu pierwszego roku studiów, jeszcze gdyby to było rok czy dwa lata później, to by mnie wyrzucili z uczelni, a tak skończyło się tylko na tym, że przestałem być członkiem ZMP dziennego. Tak dociągnąłem do dyplomu, szczęśliwie nie musiałem wstępować do partii.

  • Czy spotykał się pan z kolegami z „Szarych Szeregów”?

Tak, ponieważ to byli koledzy równolatkowie, z tego samego domu. Otóż był to dość duży dom, gdzie było sporo młodzieży. Niektórzy z nich byli razem ze mną w „Szarych Szeregach”, inni nie, myśmy stale mieli koleżeńskie kontakty, koledzy szkolni poza tym. Z kolegów szkolnych, z tego co wiem, to w Powstaniu brali udział, z tego co wiem, Lendzion, Szyszkowski, Natanson, trzech z mojej klasy brało udział w Powstaniu, z tego dwóch było w niewoli.

  • Z pana powojennej klasy?

Mówię o klasie powojennej. Z tym że ponieważ lata były tego rodzaju, że nie o wszystkim się mówiło i nie z każdym się mówiło o wszystkim, w związku z tym nasze wspominki były takie sobie dosyć wyrywkowe.

  • Czyli piętnasto-, szesnastolatki już miały jakby wbudowaną taką ostrożność?

Tak, to było obowiązkiem w pewnym sensie, wszyscy wiedzieliśmy, co jest co. Zresztą na przykład pewnego dnia w szkole w Poniatówce zrobił się szum, bo UB przyszło do szkoły i wszyscy się wyzbywali tego, co mieli przy sobie niebłagodiażnodjego, tak że klozety się pozatykały od różnych takich rzeczy. Myśmy doskonale sobie zdawali sprawę z tego, gdzie żyjemy, co to jest za kraj.

  • Czy pan pamięta nazwisko swojego drużynowego z czasów „Szarych Szeregów”?

Owszem, Zygmunt Gruz. Zginął w czasie Powstania na Starówce jako żołnierz chyba Zośki”, z tego naboru tuż przed Powstaniem.

  • Czy pan żałuje, że pana jakby ominęła duża część Powstania?

Tak, czuję się w pewnym sensie zdeprecjonowany przez to, że właściwie tak się potoczyło.

  • Ale jak pan ocenia, czy rzeczywiście Powstanie było potrzebne, czy ta wielka ofiara krwi była potrzebna?

Ona była konieczna. To nie to – nad trumną rozpatrywać z pozycji „potrzebna czy nie potrzebna”. Powstanie po prostu musiało być, to był imperatyw, nie istniała inna możliwość, nie mieliśmy alternatywy.




Warszawa, 14 kwietnia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek
Bogdan Dagajew Pseudonim: „Kot” Stopień: łącznik Formacja: Zgrupowanie „Żniwiarz”, pluton 226 Dzielnica: Żoliborz

Zobacz także

Nasz newsletter