Nazywam się Barbara Sławińska-Bojanowska, mieszkam w Londynie. Urodziłam się 17 września 1920 roku w Warszawie. [Stopień podczas Powstania Warszawskiego:] kapral. [Pseudonim:] „SŁ 103”, „Barbara” i „Skoczek”. Podczas Powstania [walczyłam w Śródmieściu Południowym, okręg VI], u „Sławbora”, [a mieszkałam przy ulicy Brackiej 6].
Bardzo dobrze. [Urodziłam się w Warszawie. Do 1938 roku mieszkaliśmy] w Mińsku Mazowieckim, mój ojciec był architektem powiatowym. [Pod koniec 1938 roku zamieszkaliśmy w Wilnie, gdzie mój ojciec był inżynierem, architektem wojewódzkim. Jesienią 1938 roku wyjechałam do Warszawy na studia. W maju 1942 roku zamieszkały wraz ze mną w Warszawie moja mama i siostra Danuta].
Michał Sławiński.
Mama, Zofia, ze Skłodowskich Sławińska, była malarką. Żyła 100 lat i sześć miesięcy. Umarła w Londynie w 1998 roku.
Tak, do gimnazjum. Bardzo miło wspominam. Maturę zdałam, potem poszłam do Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Potem wybuchła wojna.
Cały czas myślałam, że będzie wojna. Jak miałam osiem lat, już wiedziałam, że będzie kiedyś wojna i chciałam być żołnierzem.
Tak, walczył w Grodnie, [budował] fortyfikacje. Złapali go bolszewicy [pod Kobryniem w 1939 roku, którzy] weszli [do Polski] 17 września. Wszystkim wojskowych [wywieźli] do Kozielska. W [kwietniu lub w maju 1940 roku] został zamordowany [w Katyniu].
Dwa listy były, a potem w niemieckiej gazecie ogłosili.
Kapitanem był, [potem] został majorem.
Rodzice pojechali rok przed wojną do Wilna, a ja [od rozpoczęcia studiów w 1938 roku do wakacji 1939 roku] byłam w Warszawie. [Wakacje spędziłam w Żołdku]. Wróciłam po wakacjach do Wilna i wybuchła wojna. W 1942 roku Niemcy pozwolili nam wrócić do Mińska, ponieważ kilkadziesiąt osób podpisało się na liście. Moja ciotka zebrała [podpisy]. Przyjechałyśmy. Byłam z mamą u starszej siostry mamy, a siostra moja u innej siostry. [Do Warszawy trafiłam razem z rodziną w maju 1942 roku].
Do Warszawy od razu.
W 1942 roku, tak.
Kiedy się pani zetknęła z konspiracją?
Od razu. [W 1942 roku, gdy przyjechałyśmy do Warszawy]. Przez koleżankę dostałam się do pracy w fabryce. Instytut Fermentacyjny na Krakowskim Przedmieściu. Tam ona pracowała [już i była] w konspiracji. Poprosiłam, żeby mnie przedstawiła szefowi, on mnie wziął od razu. Po paru tygodniach zostałam jego łączniczką.
Inżynier chemik Henryk Zagrodzki.
Przysięgę składałam w czasie Powstania.
Dali mi pseudonim „SŁ 103” i „Barbara”, oni sami dawali.
Byłam jego łączniczką. W piątce pracowałam, jeszcze była jedna pani i trzej mężczyźni. Zanosiłam meldunki, zbierałam meldunki. On się potem ukrywał, bo uciekł z budy niemieckiej, [jak] jego zaaresztowali w Instytucie Fermentacyjnym. Tylko ja miałam [z nim] łączność. „Magik” miał pseudonim.
[Pracowałam dla wywiadu AK, kryptonim „Lombard”. Był to wywiad, do którego spływały materiały związane z produkcja przemysłu chemicznego, lotniczego, także lotniska Okęcie].
[Tak byłam]. Widziałam na Nowym Świecie koło Wareckiej zabitych ludzi, jak wrzucali [ich] na platformy. Koło konserwatorium wtedy szłam. Chodziłam wszędzie, nawet w gestapo byłam. [Raz przeżyłam łapankę na moście Poniatowskiego od strony Saskiej Kępy].
[Miałam spotkać łącznika, którego wcześniej przedstawił mi mój szef pan Zagrodzki]. Pracował on w gestapo, był tam woźnym. Szukałam, czekałam [na niego] pół godziny. Za długo. [Zdecydowałam, że pójdę do niego do gestapo]. Przed drzwiami stał żołnierz, pomyślałam, że lepiej wejdę, będzie wiedział, że jestem niewinna. Tam pracowała Polka w szatni, nie wiedziałam jak [ten pan] się nazywa, nic. Powiedziałam, że [przyszłam do wujka], a ona: „A, to ten pan”. Z prawej strony stał polski policjant. Weszłam do pokoju, już nie było Niemców, on mówi: „Jak pani się znalazła tutaj? Pani tu nie może wchodzić!”. Ja mu na to: „Ja nie mogę tam stać długo, bo mnie Niemcy zaaresztują”. Dał mi dużą paczkę cukierków, a w środku były papiery. [Zapytał] się: „Jak pani weszła?”. Ja mówię: „Powiedziałam, że [przyszłam] do wujka”. – „Jak to do wujka?” [− zapytał zdziwiony]. Prosił policjanta, żeby mnie wypuścił już. Wszędzie chodziłam. Powiedzieli, że gdzie diabeł pójść nie może, to pośle Barbarę. Jak mi kazali coś zrobić, to szłam i wykonywałam.
W pierwszym dniu [wybuchu Powstania] budowałam barykady, on przysłał jednego z moich znajomych, z którym się spotykałam na ulicy zawsze. Powiedział, że mam dołączyć, gdzie chcę, do najbliższej placówki i dołączyłam.
[Barykadę budowałam od placu] Trzech Krzyży [na Brackiej, bo tam pojawiły się czołgi]. Pod Bracką 6 mieszkałam, a pod Bracką 9 [była siedziba batalionu] „Sokół”.
Ze wszystkiego co było. Ze stołów, różne rzeczy, meble najczęściej. Albo się wyjmowało płyty z ulicy.
[Tak, dostałam takie polecenie trzeciego dnia po wybuchu Powstania]. Wszyscy z wywiadu [dostali takie polecenie]. Z Londynu przyszedł rozkaz.
[Pamiętam takie zdarzenie z budowy barykady]. Gołębiarze strzelali i jedna pani została ranna. Mieszkał lekarz w tym samym domu [Bracka 6] i prosił, żebym mu pomogła. Trzymałam [ją w ramionach], a on kulę wyjmował. Bez żadnego znieczulenia. Potem wzięli ją do szpitala. Jeszcze były szpitale.
Zgłosiłam się do najbliższej placówki, naprzeciwko [to pododcinek]. Mój odcinek był na Kruczej, [dowódcą był] major „Sarna”, Narcyz Łopianowski. Kawiarnia, gdzie on był nazywała się „Narcyz”. Latałam codziennie z placówki do „Sarny” i do „Sławbora”. Kilka razy dziennie. On był w szkole Królowej Jadwigi. Trzeba było Kruczą pójść do Wilczej. Wilczą do Alej Ujazdowskich, tam była barykada. Potem się przeżegnałam i leciałam, bo strzelali bez przerwy.
Tak, kilka razy [po hasło]. Kiedyś [złapali] mnie. Jak już wracałam, zmienili hasło. Godzinę przedtem miałam dobre. Szłam Hożą i złapał mnie sierżant „Rybka”, taki malutki. Miał rewolwer, wrzeszczał. Poszłam do jego pokoju, kazał mi dać meldunek. Powiedziałam: „Nie dam. Proszę sprawdzić najpierw skąd ja jestem”. Usiadłam na krześle, on sprawdzał, przepraszał, śmieszny był. Pyta się o hasło, [to mu] mówię. – On: „Złe!” – Mówię, że dobre, a on: „Zmienione!”.
Ranna nie, ale kule latały. Koledzy zginęli, [dobrzy]. Jeden z kolegów, „Wyga” się nazywał, miał tę samą grupę krwi co ja – A. On powiedział, że da mi krew jak będę ranna, a ja powiedziałam, że jemu dam. Został ranny, ale zatrute były pociski i miał gazową gangrenę. Obcinali mu nogę. Był na Mokotowskiej 55. Prosił, żeby mnie zawołali, żebym dała krew jemu, ale umarł [na stole operacyjnym. Przynieśli go do bramy w pudle]. Potem przybijałam gwoździe do pudła, [bo to pudło] nie trumna. Drugi kolega, [natomiast] Bogdan Węgrzynowski, „Miki”, [został ciężko ranny]. Zrzuty były rosyjskie. Oni naumyślnie prosili, żeby na Kruczej ognisko rozpalić. Rozpalili. Czternastu młodych chłopców było rannych, mieli różę, zatrute były pociski. On był ranny w płuca. Jak jeszcze był w szpitalu na Poznańskiej, w domu normalnym, byłam u niego, poznał mnie. Prosił: „Zrzuć ciężar z nóg!”. Mówię: „Zrzucę! Zaraz!”. Uspokoił się, potem w ciągu dwóch dni umarł. Ja go myłam. Jego matka w bramie siedziała na krześle w czarnej sukni. Okropne, nie mogę zapomnieć tego. Bliscy tacy byli.
Nie, narzeczonego nie miałam, ale lubiłam ich [„Wygę” i „Mikiego”]. Jeden, to tak jak brat, mówili, że podobny. A „Miki” − lubiłam [go] bardzo.
[Tak,] miałam, [ponieważ moja placówka znajdowała się prawie] naprzeciwko [mojego] domu. Nawet adiutant „Sławbora”, „Krzesław” chciał, żebym do nich przeszła. Powiedział: „Dam ci granat, jeśli dasz się pocałować”. Potem dzwonił, żebym przeszła do ich oddziału, ale mnie nie chcieli wypuścić [i nie chciałam stracić kontaktu z mamą].
Jak wybuchło Powstanie nie można było określić w jakim nastroju byliśmy. Tak, jakby się do nieba leciało i cały czas to czuliśmy. Człowiek wiedział, że zginie za chwilę. Nie baliśmy się niczego, nigdy. Szliśmy na śmierć, ale pełni entuzjazmu. [Nie traciliśmy ducha].
Dyżury i w nocy miałam. Pamiętam, że w nocy był tapczan, bo to zwykły pokój i wojskowi siedzieli. Myśleli, że śpię i mówili, który się boi, który się nie boi. Oni mówią: „Ona się w ogóle nie boi”. Nie wiedzieli, że nie śpię. Miałam dyżury, [oczywiście], czasami i całą noc.
[W czasie Powstania] zawsze było niebezpiecznie. Myśmy byli między BGK, koło mostu Poniatowskiego. W Alejach Jerozolimskich była barykada, kałuże krwi zawsze. Szłam [tam] z oficerem, [rotmistrzem „Jankiem”], który był bez nogi, szedł z kulą jedną i nawet nie mógł się pochylić. Jak leciałam za nim, to strzelali akurat na mnie, ale się schylałam. Codziennie z nim chodziłam na Książęcą, do Redy. Tam szliśmy [na] Nowy Świat, plac Trzech Krzyży, potem wchodziło się schodami do pokoju i skakało się koło barykady na Nowym Świecie. Potem do Książęcej po drabinie, z drugiej strony też drabina i do Redy. Z nim wszędzie szłam.
Bez nogi, miał tylko kulę jedną. [Stracił nogę w czasie wojny, w 1939 roku].
[Każdy oficer miał łączniczkę, którą w każdej chwili mógł posłać z meldunkiem].
Nie, [to] on mnie wziął jako łączniczkę, byłam łączniczką dowództwa u nich. Wszędzie chodziłam tam, gdzie mi kazali.
Tak, kiedyś poszłam, [on był na górze] leżał na łóżku. Bez materaca spał. Ranny był trochę. Meldunek zaniosłam, osobiście kazali mi.
Normalnie to oddawałam „Krzesławowi”, a raz poszłam na górę.
Jak kazali dać osobiście, to nie zaglądałam tylko wypełniałam rozkaz.
Na kartkach i ustne. [W czasie okupacji] na kartkach przeważnie. W naszej piątce była jedna pani [na Starym Mieście], która pracowała w czytelni. Dawałam jej książkę z meldunkiem, ona mi dawała drugą. Niby wybierałam i wiedziałam jaką. Jeśli Niemcy byli w pobliżu, to szłam do katedry modlić się.
Nic nie było, była zupa „plujka”. To było zboże nieoczyszczone i dzięki temu pożywne i tylko to. Nawet wody nie było [rzadko]. Wodę do mycia nosiłam w butelce mamie i siostrze, bo były w piwnicy. [Raz po odniesieniu meldunku spotkałam Powstańców, którzy poczęstowali mnie posiłkiem. To było mięso z konia i psa].
To okropne było. Okropne! […] Jako żołnierz wyszłam. Poszłam z 72. Pułkiem majora „Sarny”. [Nie chciałam wyjść jako cywil. Ten, kto uciekł, to miał taką możliwość].
Ulicą Śniadeckich. Szłam 5 października. Piechotą szliśmy do Ożarowa. Po drodze nie wolno nam było rozmawiać z ludnością, tylko raz pozwolili nam wypić wodę i zatrzymali. Oni mówili: „Jak wy trupem pachniecie”. Stawiali skrzynki z cebulą, z marchwią. Poczciwi ludzie. W Ożarowie leżeliśmy wszyscy na kamiennej podłodze.
Wyszły do Pruszkowa i były na robotach niemieckich w [Zagłębiu Ruhry], tam batami je bili.
Do Sandbostel, [stalag X], a potem do Oberlangen.
Nie, od początku tańczyłam. Tylko tam była grupa aktorów, artystów, i ja z moją koleżanką ze szkoły tańca Mieczyńskiej tańczyłyśmy razem. Po uwolnieniu Oberlangen był koncert w obozie i był dyrektor YMCA. Zobaczył nas i zabrali nas do grupy koncertowej. Zbyszek Krukowski założył grupę.
Hanka de Lawo pseudonim „Kropka”, a druga Danusia Szczepańska. Mam kontakt z Danusią, a Hanka umarła już. W Sandbostel było trzydziestu małych chłopczyków. [Kiedyś] jak miałyśmy już jechać do Oberlangen, przenieśli nas z dziewięćdziesiątki do Aufhname. Tam Niemcy dali przepustki bolszewikom i weszli do nas. Komendantka się przeraziła, a myśmy się w ogóle nie bały. Weszli do pokoju, powiedzieli, że mają przepustkę. Wybronili nas ci chłopcy dziesięcioletni, Powstańcy. Kamieniami ich wystraszyli i komendantka kazała im wyjść.
W Oberlangen Polacy nas odbili, 2. Pułk Pancerny. Miałam dyżur w kuchni, z nożykiem małym wybiegłam, bo słyszeliśmy, że czołg przyjechał. Byłam przy samym odbiciu. Radość była ogromna! Ogromna! Przyjechał motocyklista, brudny, obsmarowany, ale był największym bohaterem i pocałował pierwszą koleżankę. Drugi, Zbyszek Kozak, poszedł na salę chorych. Moja koleżanka, Henia Witkiewicz, była chora. [Wszedł] i powiedział: „Ja jestem bohaterem!”. Przedstawił im się. Cudnie było! Jeden czołg tylko przyjechał, rozbił druty i został z drugiej strony obozu na noc. Myśmy w oknach stały w nocy, [patrzyłyśmyczy to prawda.
Dlatego, że byłam na studiach w Belgii i mama napisała „Zostań tam, gdzie jesteś”. [Bo] rozstrzeliwali przecież akowców, dwieście pięćdziesiąt tysięcy akowców rozstrzelali. Nie mogłam. Potem wyszłam za mąż i zostałam. Nie miałam dokąd wrócić. Jak byłam w Oberlangen, mama była niedaleko na robotach z siostrą. Myśmy z Czerwonego Krzyża dostały paczki i tam były suchary i trzymałam dla mamy. Potem koleżanka była chora to jej dałam.
Do Polski w 1969 roku, z mamą.
Brytyjskie. Miałam przedtem tylko dla uchodźców i nie mogłam do Polski jechać. Nie zrzekałam się nigdy polskiego [obywatelstwa], myśmy się nigdy nie zrzekali. Mama przyjechała w 1956. Kazali jej wrócić po roku i na stałe przyjechała po dwóch latach, w 1959 roku i została już. […]
„SŁ 103” to w wywiadzie. Pierwsze litery: Sławińska, może dlatego SŁ, [a] tylko cyfry są w wywiadzie.
To już mi dali nazwę. Wszyscy mieli tak, jak w czasie Powstania. [A] „Skoczek” to mi koleżanki dały, bo uczyłam gimnastyki, tańczyłam [i dlatego].
Poszłabym, na pewno. Na pewno!