Barbara Potyra „Baśka”
Nazywam się Barbara Maria Potyra. Urodziłam się 5 marca 1926 roku w Warszawie, właściwie na Pradze.
- Kim była pani podczas Powstania?
Byłam uczennicą tajnego nauczania w gimnazjum. To się oficjalnie nazywało handlówką, bo za czasów okupacyjnych nie było gimnazjów czy wyższych szkół. Handlówka to w zasadzie było konspiracyjne gimnazjum. Wszystkich przedmiotów gimnazjalnych [tam nauczano]. Poza tym nie mieliśmy książek. Książki przynosiła koleżanka, która mieszkała naprzeciw. Czasem przychodzili Niemcy robić rewizję, wtedy ona te książki zanosiła do swojego domu, co był naprzeciwko gimnazjum. Gimnazjum było na Kopernika.
- Proszę opowiedzieć o latach przedwojennych. Jak wyglądało pani dzieciństwo?
Chodziłam do szkoły podstawowej do koszar. Legionowo było małe, to była osada i w zasadzie z całego Legionowa tam były dzieci, przede wszystkim wojskowi. Mieszkałam po drugiej stronie Legionowa. To była „jedynka”, nazywała się szkoła numer 1 w Legionowie, w koszarach. Była ekskluzywna, bo i nauczyciele byli bardziej wykształceni, wyrobieni i poziom był inny. Tylko po iluś latach Legionowo się rozbudowało, było więcej młodzieży i powstało kilka szkół, chyba już wtedy były cztery. Była i „czwórka”. Wtedy nas poprzenosili do innych dzielnic, ale już wtedy byłam w klasie siódmej, to właściwie więcej pamiętam ze szkoły w koszarach niż w naszej dzielnicy.
Było nas troje. Miałam dwóch braci, jeden starszy, drugi młodszy. Nie miałam biedy przed wojną. Tak jakoś matka nas dobrze odżywiała, jak teraz widzę. Matki przejmowały się dziećmi, żeby dzieci codziennie miały świeże jedzenie, było inaczej, poza tym lodówek nie było, tylko zimne piwnice. Zabawy były inne niż teraz. Graliśmy w różne piłki, w siatkę, było dużo pustych placów, to młodzież starsza grała w siatkę, my w dwa ognie. Teraz tego nie ma w ogóle, nie widzę. Zabawy w chowanego, w… piłkę nożną na środku ulicy. Jeden chłopak czapkę rzucił w jedną stronę, drugi w drugą stronę i już była bramka. Też grałam, bo jak miałam dwóch braci, to mnie ciągnęli. Inaczej było, bo nie było telewizji. Przychodziliśmy wieczorem z różnych zabaw, to już prawie człowiek nie miał siły się myć. Tak to w 1939 roku wybuchła wojna. Nawet mnie mój brat zaciągnął [oglądać przemarsz]. Przez naszą ulicę szło wojsko niemieckie uzbrojone po zęby. Wtedy już poszłam na Kopernika do szkoły średniej.
- Proszę powiedzieć, jak nazywali się pani rodzice?
Potyra. Nie mam zmienionego nazwiska.
To była rodzina kolejarzy, byli przyzwyczajeni do tego zawodu. W ogóle w Legionowie budowali się raczej kolejarze i tramwajarze. […] Wtedy kolej była inna i teraz jest inna. Kolej to było państwo w państwie, tak że ubolewam nad tym, że kolej tak została zniszczona. Lubiłam jeździć PKP, kochałam jeździć koleją na wszystkie wycieczki, na wszystkie wczasy, za granicę koleją się dobrze jeździło. […]
- Wróćmy do okresu, w którym wybuchła wojna. Powiedziała pani, że poszła do szkoły przy Kopernika.
Tak, w Legionowie została otwarta szkoła, oficjalnie nazywała się handlowa, ale w tej szkole było tajne nauczanie. Mieliśmy wspaniałych nauczycieli, profesorów. Najważniejszy był dyrektor Siwiński. Też był w AK, prowadził, ale go później zabili. Wspaniały facet. Kształcił nas światopoglądowo, żebyśmy nie tylko te przedmioty znali, ale były i lekcje wychowawcze, na których on nam o świecie mówił, o życiu, o wynalazkach. Ładnie to robił, tak że wszyscy słuchali go bardzo pilnie. Pamiętają go do dzisiaj. Była jeszcze najważniejsza pani profesor Wanda Tomczyńska. Też była w AK, na jej działce była tablica…
Tak było cztery lata. Sama okupacja była fatalna. To były różne nagonki, to były łapanki. Profesor Gruszecki pojechał do Warszawy, miał dwoje małych dzieci i akurat wpadł na taką łapankę. Zabili go, nie wrócił. Życie było okropne. Ciągle żył człowiek pod strachem. A to Niemcy przyjeżdżali w nocy znienacka, robili rewizje, szukali. Był [w Legionowie] Bronisław Majchrzak, który pracował tajnie w AK. Jak przyjechali do nas i pytali się, gdzie ten Majchrzak, to trzeba ich było zainteresować, żeby można było dać znać Majchrzakowi, że po niego mogą przyjść. Mój ojciec należał do AK w Warszawie. Miał pseudonim „Orzeł”.
Antoni. Na tych spotkaniach uczyli się strzelania. Tak byli wyszkoleni, że mogli iść na wojnę i walczyć. Jak miało być Powstanie, to już nie było pociągów i mój ojciec na Powstanie poszedł do Warszawy na piechotę. Nie wiem, może jakąś okazją pojechał.
Wrócę jeszcze do życia w okupacji. Był ciągły strach i rodziców, i dzieci, i w ogóle ludzi. Taki głód [panował]… Pamiętam, była… marmolada, wszystko było zepsute. Tak pamiętam tę marmoladę, że ona była taka niedobra. Moja matka, Bronisława, była ogromną patriotką. Chodziła za Narew, żeby nam (trojgu dzieciom i ojcu) zrobić jakieś jedzenie. Ojciec przywoził bibułę – gazetki nazywały się pospolicie bibułą. Miałam za zadanie chować te gazetki matce w plecak. Ale to było dla mnie takie straszne przeżycie jako dla młodej dziewczyny, żeby jej nie spotkali Niemcy, żeby nie znaleźli tej bibuły, żeby szczęśliwie przywiozła, bo Niemcy, jak złapali, to cały dobytek, który dźwigała dla dzieci, dla rodziny, zabierali. To było fatalne przeżycie dla dzieci. To było nie do wytrzymania. Osobiście uważam, że ludzie mieli tego dosyć. Ciągłego strachu, tych Niemców, tych łapanek, zaciemnienia okien, lamp karbidówek śmierdzących, lampy naftowe też śmierdzące, kopcące, bo to wszystko było nie pierwszej jakości – i ta nafta, i te karbidówki. Ludzie mają granice wytrzymałości, ja tak uważam, ja też mam granicę wytrzymałości. To Powstanie jakoś samo się zrobiło. Dużo za dużo Niemcy nas gnębili. Muszę jeszcze powiedzieć o mojej szkole. Zrobili szkołę handlową i w 1942 roku studentka stworzyła tajne harcerstwo.
Janina Fultyn. Stworzyła harcerstwo. Wybrała mnie i Mazur [Bronisławę], czyli dawniejszą Romanowską. Zaproponowała nam harcerstwo. Zgodziłam się chętnie. Były zbiórki. Na zbiórkach było patriotycznie, a że Bronia była polonistką od urodzenia i Janina Fultyn [również], to robiły różne przedstawienia. „Dziady” były wtedy modne, trzecia część „Dziadów”, „Konrad”. Pani Bronia lubiła rolę Konrada. Na zbiórkach uczono nas różnych harcerskich [zajęć] i przychodziła pani i uczyła nas pierwszej pomocy, w razie gdybyśmy się znaleźli w sytuacji wojennej, żebyśmy umiały opatrzeć rannego. [Uczono nas] strzelania, też przychodził pan. Szykowaliśmy się do jakiejś walki.
- Jak nazywała się pani drużyna?
Drużyna nazywała się „Las”. Zastęp Bronki nazywał się „Sosny”. Główny zastęp, pierwszy, który my tworzyłyśmy, nazywał się „Dęby”. Niedawno byłam u koleżanki, u niej wisi obrazek. Coś mi przypominał. Podniosłam go, a tam jest napisane: „Dla Lilki – »Dęby«”. To znaczy od naszego głównego założycielskiego zastępu jeszcze ma pamiątkę.
- Czy w ramach konspiracji składała pani ślubowanie?
Tak, były [ślubowania]. Były przyrzeczenia harcerskie. Były stopnie harcerskie. Było tak jak przed wojną.
- Pani jaki miała stopień harcerski?
Już nie pamiętam. Ćwik to był już duży stopień. Już nie pamiętam. Wiem tylko, że [składałam] przyrzeczenie.
- Czy pani od urodzenia mieszka w Legionowie?
Nie. Urodziłam się na Pradze, ale nie powiem, że na żydowskiej Pradze, bo się boję. Ja się ich bałam.
- Jak długo mieszkaliście w Warszawie?
Było tak, że przed wojną rodzice dzieci wywozili na tak zwane letniaki za Warszawę. Ojciec nas wywoził na letniaki do Legionowa. Im się sprzykrzyła śmierdząca Praga, bo była po prostu inna Warszawa niż teraz. Postanowił przenieść się do [Legionowa]. Sprzedał w Warszawie mieszkanie, kupił działkę i pobudował. Dlatego mieszkam w Legionowie.
Nie wiem, chyba sześć lat, jak tu się przeprowadziłam, bo do szkoły już zaczęłam chodzić w Legionowie.
- Należała też pani do Sodalicji Mariańskiej.
Do Sodalicji Mariańskiej, bo pani Fultyn miała brata księdza i była religijna. Cała rodzina była religijna i założyła Sodalicję Mariańską, wtedy była modna. Też do niej należałam.
Do 1944 roku. Później po Powstaniu wywieźli mnie do Niemiec, byłam w obozie niemieckim. Zabrali mnie, jak stałam – coś okropnego.
- Sodalicja powstała w 1942 roku?
Tak mniej więcej.
- Z kim w okresie przedpowstańczym, okołopowstańczym się pani jeszcze przyjaźniła?
Z dziewczynami, co były w moim zastępie. To były trzy Kamińskie, jedna była siostra Romanowskiej, Lucia i ktoś jeszcze, nie pamiętam. Siedem nas było.
- Czy któraś z tych dziewczyn walczyła w Powstaniu?
W Legionowie też było Powstanie, tak że wolałabym, żeby Romanowska mówiła. Mnie Niemcy zabrali i cześć.
Nie byłam tego świadkiem. Ale wiem, że mój ojciec poszedł. Mój starszy brat, jak zobaczył, że ojca nie ma, mnie nie ma, to poszedł. On należał do AK. Nie wiem do dzisiaj, jakim cudem zaciągnął się do jakiegoś wojska i poszedł na Berlin. Tam zginął. Rosjanie Berlin zdobyli po trupach. Nie żałowali ludzi. Amerykanie bardzo dbali o swoich ludzi i o wszystkich, co z nimi walczyli. Widziałam to. Rosjanie musieli wygrać po trupach. Moja matka oszalała, jak jej ukochany synek zginął.
Dziewiętnaście.
Zygmunt.
- Kiedy te wieści do państwa dotarły?
Mam pismo z jednostki, w którym był akt zgonu. Poszedł na zwiad i nie wrócił. Miałam do matki pretensje i spytałam, czy ona dobrze policzyła dzieci. Nic, tylko szukała mojego brata. Powiedzieli w Rembertowie (była chyba jednostka polska), że dziesięć tysięcy poszło wtedy na zwiad i nikt nie wrócił. Tyle wojska po stronie radzieckiej poszło na Niemców. Tak że proszę sobie wyobrazić, ile tam ludzi zginęło, bo oni musieli wejść do Berlina. Jak mnie wyzwolili Amerykanie, to oni najpierw bili z nieba Niemców okropnie i zniszczyli dom, w którym mieszkaliśmy. Później na wiosnę mieszkaliśmy na łąkach. Widzieliśmy, jak wchodzą Amerykanie. Bardzo długo badali teren, w jaki mieli wejść. Najpierw byli na motocyklach, świetnie ubrani. Dopiero jak sprawdzili teren, wchodzili. Nie widziałam tam wielkich trupów, chociaż byliśmy przy froncie. Rosjanie fatalnie…
- Czy w pani otoczeniu mówiło się o tym, że Powstanie ma wybuchnąć?
Było tak, że w Legionowie już nie było żadnego żołnierza niemieckiego. Rosjanie byli już w Radzyminie wieczorem. Myśmy byli pewni, że jak obudzimy się rano, to już będą Rosjanie. Ale niestety obudziliśmy się, Rosjanie cofnęli się i przyszli Niemcy. Wtedy w Legionowie był front. Nas wysiedlili. Moją matkę z młodszym bratem gdzieś daleko wywieźli za Strugę, tak że moja matka codziennie przychodziła pilnować domu, żeby nie rozebrali, a mieli głód. Mój brat był zawsze zdolny, miał złote rączki od urodzenia. Poszedł i przed Świętami złapał królika polnego – wtedy było pełno polnych królików, a teraz nie ma nic. Tak że w Legionowie też było nieklawo. Legionowo było puste. Zmówili się Rosjanie z Niemcami. Niemcy prawdopodobnie chcieli zniszczyć nas, przede wszystkim Warszawę. Wrócili. Tamci poszli sobie z powrotem. Nigdy ani Rosjanin, ani Niemiec nie był dla nas przyjacielem.
- Czy w czasie Powstania pełniła pani jakąś służbę?
Nie zdążyłam, bo mnie zabrali.
Nie pamiętam, jeszcze było ciepło. Poszłam w płóciennych butach. Całe szczęście, matka mi dała złoty, szwajcarski zegarek „cyma”. Później mogłam u Niemki zamienić na różne rzeczy.
- Jak pani wspomina samych Niemców?
Niemcy są różni. Niemcy mi czasem dawali śniadanie. Ale gestapowcy byli fatalni. To tak jak w każdym narodzie. Jak pani trafiła na katolika, to pani pomógł, a jak nie, to nie. Zawsze się zastanawiałam, po co Niemcom tyle ludzi obcokrajowców, jak tam nie mieli nas czym żywić. Po co im to? Do dzisiaj nie mam odpowiedzi. Niemcy jako naród, jako państwo, to mogą zaimponować, przynajmniej mnie. Piękne drogi. Byłam na prowincji w Northeim. Obsadzone szosy drzewami owocowymi i nikt tego nie zrywa. Przy fabryce okropnie dużo rowerów – wszyscy przyjeżdżali na rowerach. Tak że ja z biednej Polski, to patrzyłam wielkimi oczami, że obok nas jest państwo tak urządzone. Organizacja pierwszej klasy. Teraz też piękne budynki, bo później jeździłam.
- Jak państwo jako cywile podchodzili do walk powstańczych? Jaki mieliście do tego stosunek?
Z moich okien było widać wielką łunę dymu z kierunku Warszawy.
- Przy której ulicy pani mieszkała?
Aleja Legionów. Łuna była bez przerwy długi czas. Wtedy właśnie mnie zabrali.
- Czy sierpień spędziła pani jeszcze w Legionowie?
Chyba jeszcze w Legionowie.
- Czy przez ten miesiąc doznała pani tu głodu?
Była bieda.
My przez całą okupację mieliśmy biedę. Jak ktoś pracował u Niemców, to nie miał biedy. Były kantyny. Dlatego moja matka chodziła na wymianę towaru.
- A tata w czasie okupacji?
Tata w czasie okupacji pracował. Był w AK. Jak ojciec był, to i dzieci zawsze coś robiły. Mój starszy brat miał szablon „Polska Walcząca”, pod spodem była kotwica. Miałam za zadanie chować ten szablon. Chowałam w węgiel, bo wtedy się paliło węglem. Później, co ja chodziłam po węgiel, to mi ona zawsze wychodziła. Boże, jaki miałam kłopot. Ile to człowiek przeżył. Niepotrzebne to wszystko było, te wojny były niepotrzebne. Był pewien zakonnik (zapomniałam, jak się nazywał), to on kiedyś powiedział, że wojny oczyszczają.
- Gdzie pani nocowała? U siebie w domu?
W domu.
- Czy w czasie Powstania był jakiś kontakt z tatą?
Nie. To było coś tragicznego. Ludzie różnie mówią i niektórzy krytykują Powstanie. Ludzie mieli dosyć tego, łapanek. Bez przerwy było się zdenerwowanym, a to czy ojciec wróci, a to czy matka wróci, a czy brat wróci, a czy profesor wróci, a czy nikogo nie zabili. Człowiek ma granice wytrzymałości i naród też. Niemcy coś za dużo chcieli, cały świat zawojować i to im się nie udało na szczęście. Myślę, że to Niemcy uzbroili Rosjan i Rosjanie dlatego wygrali Berlin. Oni sami nie byli uzbrojeni. Nie tylko rosyjskie wojsko, ale jacyś inni, jacyś czarni. W wojsku rosyjskim byli [żołnierze] różnej narodowości z całej Rosji. Myślę, że ich uzbroili Amerykanie, bo chyba by sobie nie dali rady z Niemcami. Miałam głód w Niemczech, traktowali nas niekoniecznie [dobrze]. W Niemczech byli Belgowie, Włosi, byli i z Holandii. Najgorzej traktowali Rosjan. Jak nas Amerykanie wyzwolili, dom nasz został zniszczony, lataliśmy po koce. Poszliśmy do schronisk, gdzie mieszkali Rosjanie jakby w ziemi, bo się nisko schodziło. Poszłam po koce. Był taki straszny widok, że uciekłam z płaczem. Jak ci Niemcy tych Rosjan fatalnie traktowali. To było coś fatalnego, nawet nie umiem opisać, ale wrażenie było takie, że uciekłam. Chociaż Rosjan nie kocham za bardzo, ale do narodu nic nie mam. To było fatalne. Ale Rosjanie później Polaków też traktowali [nie lepiej], to jest już inna sprawa.
- Jak wyglądały kwestie higieny, odzieży jeszcze w Legionowie w czasie Powstania?
Przed wojną gospodynie były bardzo gospodarne. U nas zawsze było dużo mąki, bo to był dom jednorodzinny, był cukier – zawsze były przed wojną zapasy. Taka była moda. Było mydło i trochę zostało. Ale to było bardzo oszczędnie.
Mieliśmy wtedy studnie. Przed wojną nie było kanalizacji. Nie było wodociągów. Ktoś miał czasem, ludzie sobie indywidualnie zakładali, ale u mnie nie było. Założyłam dopiero po wojnie. Już wszystko miałam w domu, [również] gaz. Już wtedy musieliśmy mieć. Robiliśmy też mydło. Był przepis na zrobienie mydła, już nie pamiętam jaki. Z jakiegoś tłuszczu. Fatalne. Tak że Niemcy nie zdawali sobie sprawy, że my możemy mieć dosyć.
- Zanim wywieziono panią do obozu, jak pani spędzała czas wolny?
Chodziłam wtedy do szkoły. To były wakacje. Cztery klasy skończyłyśmy i były wakacje.
- Jak spędzała pani wakacje?
Latałyśmy to do lasu, to miałyśmy zbiórki, to robili nam zdjęcia… Poza tym trochę się mamie pomagało. Jak była jedna dziewczyna w rodzinie, [to pomagała].
- Czy wtedy uczestniczyła pani w życiu religijnym? Mam na myśli wszelkie formy, jak msze, spotkania.
Miałyśmy zebrania sodalicji. Wtedy była moda chodzenia na majowe. Chodziliśmy do kościoła na górkę, bo później chodziliśmy na randki, taka była moda. Sierpnia 1944 nie pamiętam. Czekaliśmy na Rosjan, że nas wyzwolą. Moja matka w związku z tym, że była w Rosji w 1914 roku, to nauczyła się rosyjskiego. Zawsze mówiła: „No nareszcie sobie porozmawiam po rosyjsku”. To było śmieszne. Czekała, jak przyjdą jutro Rosjanie, to ona sobie porozmawia po rosyjsku. Nie porozmawiała, bo nas zdradzili, jak całe życie nas zdradzają. Rosjanie chcą być najważniejsi, zawsze nas zdradzają […].
- Mówiła pani, że w czasie okupacji mama nosiła bibułę. Czy w czasie Powstania miała pani dostęp do jakichkolwiek wieści przez prasę, radio podziemne?
Nie, nie wiem, chyba że chodzili. Mój starszy brat chodził [słuchać] radia, ale się go nie pytałam.
- Czy dyskutowaliście między sobą?
Bez przerwy rozmawialiśmy. Jak byli chłopcy, to z ojcem zawsze dyskutowali. Na przykład mój ojciec był za Piłsudskim, a moi bracia niekoniecznie. To przecież oni bez przerwy się kłócili, codziennie. Kiedyś mówię tak: „No słuchajcie, dajcie sobie w pysk raz i będzie koniec tej dyskusji”. Ale to nie pomogło, oni wciąż dyskutowali. Inni byli ludzie, Polacy byli patriotami, a teraz tego nie widzę. Za Polskę wszystko by zrobili. Nawet nie umiem tego powiedzieć, to trzeba było widzieć, jacy oni byli. Teraz ludzie zobojętnieli. Uważam, że mają rację, bo jesteśmy za słabi, żeby wojować. Jakbym miała wybierać, to bym Niemców wybrała, nie Rosjan. Mimo wszystko. Imponuje mi dokładność, dyscyplina, organizacja, oni są społecznikami, a my nie. Na każdym kroku widać, że oni jak coś trzeba zrobić społecznie, to robią, a my tego nie lubimy. Widzę, jak na Jagiellońskiej posadzili drzewka, [a one] usychają. Jakby przy moim placu były drzewka, to na pewno bym je podlała. Polacy nie mają społecznego [odruchu], a Niemcy są społecznikami. Mnie to bierze.
- Jakie jest dla pani najgorsze wspomnienie z czasu Powstania?
Wszystko było najgorsze, nie umiem powiedzieć. Łapanki, strach, jeszcze raz że nie wróci ojciec, że nie wróci matka. Ile ja się namodliłam, żeby starzy wrócili… Ale i o profesorów, oni byli tacy wspaniali, też tacy Polacy, że teraz nie ma takich. Oni o nas tak dbali, chcieli nam przekazać wszystko, teraz wszyscy są obojętni, nie mają [poczucia], że trzeba przekazać, że trzeba dzieci wykształcić, żeby to byli Polacy. Tego teraz nie ma. Bo była okupacja, tak?
- Co było dobrym wspomnieniem z tego okresu?
Solidarność. To trzeba napisać. Wszyscy bali się jeden o drugiego, pomagali. Różni byli ludzie, ale mówię o tych normalnych.
- Jakie wydarzenie z okresu Powstania najbardziej zapadło pani w pamięć?
Dym, co leciał, Warszawa płonąca.
- Co działo się z panią dalej? Trafiła pani do obozu?
Przez Łomianki, przez Piłę [trafiłam] do Gór Harzu. Piękna miejscowość. Najpierw był Herzberg, później był Moringen i właśnie tam nas Amerykanie odbili.
- Czy w obozach przebywała pani aż do maja?
Nie, myśmy byli na łące. Nas (grupę) przenieśli do więzienia i tam żeśmy mieszkali. Wtedy założyli harcerstwo i byłam drużynową harcerek i zuchów. Przed wojną były zuchy. Byłam [drużynową] i jednych, i drugich. Jeździłam wtedy i zwiedzałam Niemcy.
Chyba 1945 rok [albo] 1946 rok. Wtedy sobie popatrzyłam wciąż z podziwem, jacy bogaci są Niemcy w porównaniu do nas.
- Jakie warunki panowały w obozach?
Jako takie. Dostałam mundur, ładną koszulę amerykańską. Byłam drużynową i lubiłam to. Widocznie miałam we krwi coś z wojskowego, bo dobrze mi było w mundurze.
- Wspomniała pani o wyzwoleniu, o tym jak Amerykanie traktowali Niemców. Czy coś jeszcze chciałaby pani dodać?
Amerykanie byli przyzwoici, nawet w stosunku do nas. Później wojsko alianckie przekazało część, gdzie myśmy mieszkali, Anglikom. Anglicy wyraźnie sympatię czuli do Niemców, a do nas już nie. Polacy nie umieli się zachować. Albo wódkę pili, albo się bili. Na szczęście to już teraz zanika, mam wrażenie. Ale jak później jeździłam do Niemiec, do Rosji, do Czechosłowacji, to Polacy wstyd mi robili, a to się upili, a to gdzieś leżeli. Ale Anglicy wyraźnie byli za Niemcami mimo wszystko. Przykre to było. Amerykanie to były swoje chłopaki. Ładnie ubrani, szykownie. Podobno Anglicy są wspaniali, ale mówię swoje wrażenie.
- Kiedy po wojnie wróciła pani do kraju?
Powinnam nie wrócić, ale że wszystkie koleżanki wracały, to ja też wróciłam w 1946 roku do Legionowa. Już normalnie pracowałam. Domu matka upilnowała, że został. Jak nas wysiedlili (mnie wtedy nie było), to matka codziennie przychodziła i pilnowała, bo Polacy Polaków okradali, nawet sąsiad okradał. Wszystko było właściwie zakopane. Przed Powstaniem ludzie zakopywali na swoich posesjach palta, futra, kołdry. Jak Niemcy wrócili, to mieszkali w naszych domach. Dwóch Niemców przyszło i kazali sobie oddać dwa pokoje. Kazali kołdry wykopać. Przyprowadzili sobie dwie babki i te babki nam te dwie kołdry zabrały. Bo Niemcy by nie zabrali, a Polki zabrały. Był wielki dom rozpusty, dom publiczny. Niemcy chodzili, tak go rozbili, że nic nie zostało. Największy dom w Legionowie.
- Czy tata wrócił z Powstania?
Wzięli ojca do obozu, bo mój ojciec na wszystkich obozach był. Gdzieś był [też] w 1914 roku. Historię Polski znałam od ojca i od matki, bo ojciec nic, tylko opowiadał, jak było w Czechach, a Czesi byli zawsze od nas lepsi: i w rolnictwie, i we wszystkim. Matka w Rosji była… Tak że dobrze, że to pokolenie nie zna, co to wojna. Teraz prawdopodobnie byłaby inna wojna. Przecież nie taka, jak była.
- Gdzie pani podjęła pracę?
Pracowałam w księgowości całe życie i teraz siedemnaście lat jestem skarbnikiem. Nie wierzę, że tyle lat wytrzymałam.
- Czy po wojnie była pani represjonowana z tytułu przynależności do konspiracji?
Tak. To było tak, że chciałam zmienić sobie pracę. Trzeba było wypełnić ankietę i napisałam, że ojciec i brat byli w AK, w konspiracji. Mnie przez to nie przyjęli. Wtedy nie wolno było mówić, że ktoś [był] w AK, to było zakazane. Już do końca nie mówiłam, że byłam w AK. To było przykre. Niemcy i Rosjanie w czasie wojny] i po wojnie – wszyscy wybijali nam inteligencję. Żydów wybili masę. Inteligentni i zamożni Żydzi załatwili sobie wyjazd do Ameryki czy na Zachód. U nas wybijali nam inteligencję. […] W 1939 roku wybili nam oficerów w Katyniu, Niemcy też wybijali w łapankach. […]
- Czy założyła pani rodzinę?
Nie.
- W jakich organizacjach kombatanckich pani działa? Światowy Związek Żołnierzy AK w Legionowie – tu jest pani skarbnikiem. Jeszcze jakaś organizacja?
Nie. Z polityką ja niekoniecznie, nie ma takiej, żeby mi się podobało. Mnie wystarczy to.
- Czy dostała pani jakieś odznaczenia?
Tak. Mam Krzyż Kawalerski. Jakieś inne [też mam], ale najważniejszy Kawalerski. Dał mi go pan Błaszczak, wręczył osobiście. Kiedyś nasze koło miało większy zasięg działania, pracowaliśmy z prezydentem, było nas więcej.
Warszawa, 12 lipca 2012 roku
Rozmowę prowadziła Maria Zima