Barbara Jurkiewicz „Baśka”
- Proszę opowiedzieć o czasach przedwojennych. Czym się pani zajmowała?
Urodziłam się w Warszawie, w roku 1927. Jestem czwartym pokoleniem warszawiaków. Jestem dumna z tego, że mieszkam w Warszawie i że w czasie Powstania mogłam walczyć o Warszawę. Bardzo kocham to miasto. Dzieciństwo spędziłam w rodzinie, z rodzeństwem, z mamą, z tatą, babcią. Mieszkaliśmy na Ochocie na ulicy Tarczyńskiej. Do szkoły powszechnej chodziłam do 1940 roku. Po wybuchu II Wojny Światowej skończyłam szkołę średnią w roku 1944, do wybuchu Powstania Warszawskiego. Udział w Powstaniu Warszawskim jest dla mnie bardzo ważnym i wyjątkowym okresem mojego życia. Może dlatego, że wychowałam się w rodzinie patriotycznej. Brat mojej mamy, Czesław Kalinowski, student Politechniki Warszawskiej w latach dwudziestych ubiegłego stulecia, był uczestnikiem walk o niepodległość Polski i zginął pod Lwowem. Mój brat, Kazimierz Słojewski pseudonim „Postum”, Pułk „Baszta” był uczestnikiem Powstania Warszawskiego dwadzieścia parę lat potem. Walczył na Mokotowie. Zginął na ulicy Odolańskiej, też był studentem Politechniki Warszawskiej. Nie wiem czy to przeznaczenie… Ja wybrałam Uniwersytet Warszawski, ale to już były lata po wyzwoleniu. Dumna jestem z tego, że wywodzę się z tej rodziny i cenię sobie to. Wyjątkowo Powstanie Warszawskie jest dla mnie bardzo ważne, gdyż przeżyłam takie uczucie… trudno mi określić… może to jest patriotyzm, uczucie takiego zadowolenia, że mogłam uczestniczyć w nim i szczęśliwie doczekałam wolności.
- Gdzie zastał panią wybuch II wojny?
W Warszawie. Miałam wtedy dwanaście lat. Zastał mnie tak jak wszystkich. Chodziłam wtedy do szkoły, byłam z rodziną, nie bardzo rozumiałam tego ogromu wojny. Uczyłam się i to wszystko. Nie pamiętam jakichś szczególnych wydarzeń w czasie wojny. Owszem, pamiętam łapanki na ulicach. Wyciągano ludzi z tramwajów, łapano pieszych, młodych i starszych, mężczyzn i kobiety, zabierano ich i ładowano na ciężarówki. Wywożono do obozów zagłady. Nasza sąsiadka z Tarczyńskiej straciła dwóch synów, złapanych na ulicy Grójeckiej. Ojciec mój uczestniczył w wojnie, był w wojsku. Poza tym tak nie pamiętam i trudno mi mówić na ten temat. Nie miałam jakichś takich przykrych przeżyć z okupantem, bo byłam dzieckiem. W czasie Powstania, siedemnaście lat… skończyłam akurat 12 lipca a 1 sierpnia wybuchło Powstanie. Ogromnie jestem z tego dumna, że mogłam brać udział w Powstaniu, walczyć o Warszawę. Nie wyobrażam sobie w ogóle mieszkać gdzie indziej niż w Warszawie. W czasie Powstania byłam w Batalionie „Zaremba-Piorun”, w Śródmieściu. To były ulice gdzie myśmy do końca, przez dwa miesiące bronili tych ulic: Wspólna, Hoża, Poznańska, naprzeciwko kościoła pod wezwaniem Świętych Piotra i Pawła od ulicy Barbary, tu byliśmy cały czas. Byłam w kompanii „Ambrozji” porucznika Alfreda Kruszewskiego, w plutonie podporucznika „Jeremiego” jako łączniczka. Oszczędził mi jakoś los tego, że nie byłam ciężko ranna, różne stłuczenia, czy drobne rany, to się nie liczą. Dotrwałam do kapitulacji Powstania do października. Ponieważ moi rodzice mieszkali na Ochocie, słyszałam, że już 3 sierpnia zostali wywiezieni, wygonieni ze swojego mieszkania do Pruszkowa a potem do Niemiec. Dom został spalony przez Niemców. Ja z innymi kolegami, ze wszystkimi swoimi współtowarzyszami ruszyliśmy do niewoli jako jeńcy wojenni. Wylądowałam w Łambinowicach, dawniej nazywały się Lamsdorf. Potem, do maja 1945 roku przebywałam w obozie jenieckim, w stalagu numer 318, numer jeńca 107051. Po powrocie do kraju w 1945 roku, chodziłam potem do szkoły a w 1947 roku zaczęłam pracować i tak się to życie toczyło. Nie miałam prześladowań ze strony władzy, która wtedy była.
- Co było według pani największą trudnością podczas Powstania?
Największą trudność mi sprawiał mi przede wszystkim lęk o życie. Miałam szczęście, że przeżyłam, ale byłam świadkiem strasznych widoków swoich kolegów, którzy przede mną dosłownie o krok. Od granatnika jeden padł rozdarty. Inny znowu też od odłamka został tak nieszczęśliwie trafiony, że zmarł. To była tragedia. To było najgorsze. To były te widoki ludzi bezsilnych, którzy z tak potworną siłą wroga starali się walczyć… i ta beznadzieja. Ta beznadziejność, że nie mamy z nikąd pomocy, że musimy liczyć na siebie i że tyle czasu żeśmy walczyli… to jest bardzo dużo. To jest naprawdę… Wielkie bohaterstwo było. Chciałam wyrazić, że jestem patriotką, byłam i wywodzę się z rodziny patriotycznej, dla mnie uczucie patriotyzmu to jest to samo, co miłość. To trzeba poświęcić się dla czegoś czy dla kogoś i to jest tak ważne i istotne. Jestem z tego bardzo dumna, że przeżyłam to. Dla mnie uczestnictwo w Powstaniu jest tak ważne, istotne, które dało mi [możliwość] poznania uczucia wzniosłego.
- Mówiła pani o opuszczeniu przez innych, przez inne kraje, przez aliantów, jak pani to czuła? Jak odczuwali ludzie? Czy była jakaś nadzieja?
Była nadzieja. Bo chociażby to – był zrzut aliantów. I tak się złożyło, że ten zrzut spadł na wieżę koło kościoła Świętych Piotra i Pawła, na posesję przy kościele. My w nocy żeśmy po ten zrzut poszli. Ostrzał był ogromny, bo Niemcy zajmowali pocztę przy ulicy Nowogrodzkiej, zajmowali wokół nas domy i wiedzieli, że te zrzuty są. Ostrzał był ogromny, ale myśmy jakoś to zdobyli. Była broń! To była wielka uciecha i troszeczkę iskra takiej nadziei w nas wstąpiła, że jednak o nas myślą, że chcą nam pomóc, że może jakoś nam w inny sposób jeszcze pomogą. Niestety tak się stało, że musiała być kapitulacja. Musieliśmy poddać się. I co dalej, to już wiemy jak to potem już było.
- Jak pani zapamiętała żołnierzy niemieckich?
Owszem, zapamiętałam, bo ja byłam łączniczką. Żeby meldunki przenosić to czasami było tak, że trzeba było przechodzić piwnicami. Okienka, które są w piwnicach wychodziły na podwórka, które zajmowali Niemcy i budynki. Myśmy to obserwowali… Tak cicho trzeba było przechodzić, żeby oni nas nie usłyszeli. Najgorsze dla mnie, to już nawet nie ta obecność Niemców blisko, tylko szczury i myszy. Ja się tak potwornie bałam pisku szczurów i myszy, że uciekałam, już nie patrzyłam na to czy mnie usłyszą czy nie. Potwornie się tego bałam. Niemców jeszcze pamiętam z momentu jak wychodziliśmy z Warszawy, na ulicy 6 Sierpnia koło Politechniki. Oni z karabinami ustawieni i ich ten wyraz twarzy taki dumny, taki że o, pokonali [nas]! Myśmy dumniejsi byli od nich, chociaż pokonani, ale jednak szliśmy z podniesioną głową, bo dokonaliśmy czynu, który nas, Polaków postawił w całym świecie jako naród nieugięty, gotowy bronić swej suwerenności. Myślę, że dość wysoko nas oceniali. Tak mi się wydaje. Różne są na to poglądy, różnie ludzie podchodzą do tego, ale ja osobiście jestem bardzo dumna z tego, że brałam udział w Powstaniu Warszawskim, w walce o odzyskanie wolności.
- Czy spotkała się pani z bestialstwem ze strony Niemców, albo wręcz przeciwnie z jakimiś ludzkimi odruchami?
Nie. Tylko bestialstwo widziałam. Gdy strzelali. Był taki moment, że właśnie przebiegał człowiek przez jezdnię na rogu ulicy Wspólnej i Emilii Plater, myśmy mieli stanowisko na balkonie i obserwowaliśmy a Niemcy obok nas w budynku strzelali do niego. Tak strzelali, że on… w zasadzie nie zabili go od razu, tylko on jakoś koziołkował, przewracał się, to było tragiczne, to było straszne, to był potworny widok. To przeżyłam tragicznie.
- Jak przyjmowała ludność cywilna walkę Powstania?
Bardzo nam pomagali. Bardzo, ludzie cywilni. Cieszyli się z tego, że wreszcie może wolność odzyskamy, że to jest znakiem ta nasza walka, że już skończy się okupacja. Pomagali, czym tylko mogli. I jedzeniem, i staraniem się o wygodę dla nas i użyczali swojego miejsca [mieszkaniu]. Bardzo byli oddani powstańcom ludzie w tym rejonie, w Śródmieściu.
Tak, też. Do końca współczuli nam bardzo, że nie zdołaliśmy zwyciężyć i nie byli nam przeciwni. Zacytuję tu tekst piosenki powstańczej, która obrazuje klimat tych dni:„I znów walczy dzielna Stolica!Znów ją okrył pożogi dym.I na krwią zbroczonych ulicach,Znów wolności rozbrzmiewa hymn.Choć mundury nie zdobią nam ramionI nie każdy posiada z nas broń,Ale ludność Warszawy jest z namiKażdy Polak podaje nam dłoń!To my walcząca WarszawaZłączona ofiarą krwiNasz cel to wolność i sławaPotęga przyszłych dni!Nieznane jest nam słowo trwogaTwierdzą nam będzie każdy prógKto żyw ten z nami na wroga Tak nam dopomóż Bóg!”.
- Jak wyglądało pani życie codzienne podczas Powstania?
Życie codzienne to trudno powiedzieć, to zależy od sytuacji, jaka wynikała. Czasami było bardzo spokojnie a czasami było niebezpiecznie i groźnie, i trzeba było w strachu, w stresie przeżywać te dni, ale na ogół cały czas to była niepewność jutra. Cały czas człowiek żył… chociaż młody inaczej to odbierał. Dzisiaj to może inaczej bym to odbierała, ale wtedy mając siedemnaście lat wydawało mi się, że nic nie może mi się stać, że wszystko jest tak jak powinno być.
- Czy w czasie Powstania miała pani kontakt z jakąś prasą podziemną?
Tak. Były kontakty. Były wydawane gazetki, były wydawane informacje. Ja bezpośrednio tak nie czytałam, raczej dowódcy. Ale były wydawane i prasa, i gazetki.
Nie. Tego to już nie. Nie spotkałam się tam u nas. Może na innej ulicy, gdzieś w innym plutonie, kompanii. U nas nie było radia.
- A czy było wiadomo, że Rosjanie zatrzymali się na drugim brzegu?
Tak. Było. To była nadzieja, że tam są nasi żołnierze, że przyjdą, że nam pomogą… i tragedia była ogromna, kiedy dowiedzieliśmy się, że niestety zatrzymali się i nie przyjdą nam z pomocą.
- Jak to odbierała Warszawa?
Tak jak każdy z nadzieją, że to się skończy, że będzie szybciej już ta wolność, ale niestety zawiedli nas i to była dla nas tragedia.
- Czy ma pani jakieś najlepsze wspomnienie, coś takiego jakiś najjaśniejszy punkt podczas Powstania?
Chyba to, że nie oddaliśmy tych naszych stanowisk, które żeśmy od początku, od 1 sierpnia zajęli i że nas Niemcy nie wykurzyli stamtąd, żeśmy się nie dali. To było bardzo ważne i to było właściwie naszą wielką radością, to było dumą naszą, żeśmy nie ustąpili, że nie daliśmy się. Takie były te radosne momenty, a tak to raczej przygnębienie i ta chęć walki, chęć tego, że nie damy się. Jeden dzień już przeszedł i jesteśmy i jeszcze trwamy, jeszcze się nie poddajemy. To nas trzymało, to było bardzo ważne. Dowódcy nasi nas wspierali. Wspaniali ludzie. Bardzo oddani tej sprawie.
- Czy uczestniczyła pani w przeprawie przez kanały?
Nie. Nie doznałam tej tragedii. Bo to jest tragedia, bo w kanałach różnie rzeczy się działy, ale myśmy cały czas byli właśnie w tym miejscu w Śródmieściu. W rejonie ulic Wspólnej, Emilii Plater, Hożej, Poznańskiej. Tu w tym rejonie.
- Czy przeprawiała się pani do innych dzielnic?
Też nie. Ja tylko byłam łączniczką na terenie dowództwa, tutaj w tym kwadracie, koło kościoła Świętych Piotra i Pawła i w rejonach wymienionych ulic. Były wypady też na Ogród Pomologiczny, bo w tym okresie tam był taki ogród i były warzywa, były owoce i myśmy tam się przedzierali nocą, żeby zdobyć trochę witamin, trochę pożywienia. Tylko tam. Nie przedzierałam się do innych dzielnic miasta.
- Czy miała pani kontakt z mężczyznami, którzy walczyli na pierwszej linii? Ci ludzie musieli być zmęczeni, bo ciężko jest być na pierwszej linii przez cały czas…
Owszem, byli na pierwszej linii, ale zmieniali się i ten kontakt był. Cały czas byliśmy przy nich jako łączniczki. Bez przerwy żeśmy pracowały w pierwszej linii. Potem zmiana… Zmieniali się chłopcy, przecież też nie byli cały czas na stanowiskach.
- Jakie były pani odczucia względem Warszawy po kapitulacji?
Tragiczne. Jak żeśmy wychodzili po okresie tych dwóch miesięcy, kiedy byliśmy w akcji, nie wiedzieliśmy co się dzieje w całej Warszawie. Dopiero przy wyjściu, jak żeśmy składali broń, jak żeśmy już się zdecydowali… Niektórzy zostali w Warszawie, nie poszli do niewoli, mieli rodziny blisko, po prostu, tak sobie zdecydowali. Ja zdecydowałam się wyjść, bo nie miałam się gdzie podziać i wtedy ogrom tego zniszczenia był przygnębiający, przytłaczający. To było rumowisko, to była kupa gruzu. Nie było domów. To były kupy gruzów, zwaliska olbrzymich ilości cegły, murów, pyłu. Coś okropnego. To było tragiczne. Ten widok mi pozostanie do śmierci, niestety, ale potem to się wszystko zmieniło. Wszystko się odbudowało, teraz jest znów Warszawa piękna. Ja tak kocham Warszawę, nie wyobrażam sobie życia bez niej. Jest piękna znowu, wprawdzie nie taka jak była… ale my też nie jesteśmy tacy… Ja też już nie jestem taka jak byłam, niestety. Człowiek się zmienia, czasy się zmieniają, wiek robi swoje.
- Skąd pani odjeżdżała do obozu?
Tak. Nas skierowano, pieszo żeśmy szli do Dworca Zachodniego tymi ulicami, całą Ochotę, ja mieszkałam na Ochocie. Przechodząc przez Ochotę widziałam tę tragedię i do dzisiaj to też widzę, i stoi mi przed oczami to rumowisko. Prowadzili nas do Dworca Zachodniego, potem do Ożarowa. W Ożarowie czekaliśmy na transport i potem bydlęcymi wagonami przywozili nas po sześćdziesiąt osób. Okropne sceny były w tych wagonach, bo nie było w ogóle warunków do jazdy przez tyle godzin. Na gołych deskach się siedziało po prostu i jechaliśmy. Potem w obozie, jak w obozie, podzielili nas na różne grupy. Czterdzieści nas było dziewcząt. Mieszkałyśmy w baraku. Przeżyłam ogromne bombardowanie Drezna. Piękne miasto Drezno, a potem też takie rumowisko jak Warszawa, zniszczone przez Amerykanów. Naloty były….
- Czyli słyszała pani naloty nad Dreznem?
Ja to widziałam. Nalot był nocą i były lampiony, oni rzucali oświetlenie, żeby wiedzieć gdzie te bomby zrzucać. To było tragiczne a zarazem coś pięknego. Te kolorowe lampiony wiszące w górze i stal tych samolotów błyszcząca, bo to był jeden koło drugiego. Groza, że możesz zginąć za moment, bo te bomby leciały jedna za drugą. I to było przeżycie koszmarne a zarazem takie, które się pamięta.
- Jak traktowano panią w obozie?
Nas wszystkie traktowano jak woły robocze, bo myśmy pracowały od szóstej rano. W Dreźnie na przykład żeśmy pracowały w fabryce optycznych szkieł od szóstej do osiemnastej, przez dwanaście godzin. Wożono nas pod eskortą Niemca specjalnym tramwajem. W tej fabryce spotkałam się z życzliwością starszego Niemca, który w tajemnicy przed innymi pracownikami wsunął mi do kieszeni roboczego fartucha jabłko i kanapkę. Był to jedyny objaw współczucia, pomocy z jakim spotkałam się ze strony Niemców. W obozie jak to w obozie, piętrowe łóżka, sienniki i tyle. Wyżywienie okropne, razowy chleb, kostka margaryny malutka, zupy z czegoś obrzydliwego. Miałyśmy taką dolmeczerkę, tłumaczkę, która tłumaczyła Niemcom nasze potrzeby, wykłócała się okropnie, strasznie. Chcieli ją po prostu wtrącić do więzienia, że ona za bardzo sobie pozwala jako jeniec, ale jakoś uratowała się. Takie to było życie, szare i takie beznadziejne, bo to wtedy w tym obozie czekaliśmy na koniec wojny. Jak żeśmy się dowiedzieli o kapitulacji Niemców to była radość ogromna. Maj, wyzwolenie, wolność! Część koleżanek pojechała z innymi kolegami do Francji, do Holandii do Szwecji. A ja nie. Mówię: „Wracamy!”. Miałam przyjaciółkę Jankę, pseudonim „Czarnula” mówię do niej, że wracamy do Warszawy, tylko do Warszawy. Przez Rawicz, potem inne miasta też w Polsce przez Breslau, czyli Wrocław – też strasznie zniszczony. Przyjechaliśmy tutaj, myślałam, że nie mam tu nikogo, ale się myliłam. W Niemczech byli rodzice, ale oni wrócili – ja w maju, a oni wcześniej, w marcu 1945 roku. I tak się zaczęło to życie w wyzwolonej Warszawie, w wyzwolonej Polsce pod innym zaborem z kolei. Tak było niestety… Dużo przeszłam.
- Jak się odbyło wyzwolenie z obozu, przez kogo?
Przez Rosjan. Myśmy czekali, że nas Amerykanie… I to tak było, że właśnie po drugiej stronie Łaby Amerykanie byli, a tutaj Rosjanie. To była tragedia. Och, jak żeśmy to przeżywały. Tragicznie, bo Rosjanie – oni brutalnie się zachowywali. Muszę powiedzieć, że wręcz gorzej niż Niemcy. Niemcy nas traktowali zgodnie z umową genewska, dali jeść, ale nie było jakiś takich brutalnych [zachowań], czy bicia. A Rosjanie byli okropni… Tak jak nas to spotkało z koleżanką. Wracałyśmy do kraju, do Warszawy, zatrzymali pociąg i powyciągali nas, wszystkie młode osoby powyciągali z wagonu i zabrali do takiego... nie wiem co oni tam mieli, bo myśmy uciekły stamtąd. Byli pijani, obrzydliwi, straszni. Opowiadała dziewczyna, która mówi: „Nie mogę stąd iść…”, bo miała jakieś zdobycze… Jej sprawa, nie wiem, dlaczego została, ale tu się działy sceny straszne. Oni pijani, chodzą, szukają, gwałcą dziewczyny. Myśmy uciekły z koleżanką. Nic żeśmy ze sobą nie wzięły, bo miałyśmy tam swoje drobiazgi, ale ponieważ wartownik był przy bramie i
Kuda, kuda? – my mówimy, że idziemy tutaj, bo Polacy są, flaga polska, idziemy dowiedzieć się skąd oni są. No to nas puścili. Ale myśmy nic wtedy nie wzięły ze sobą, drobiazgi nasze osobiste zostały, plecak. Trudno. Tylko mogłam przywieźć swoje zdjęcia z obozu z koleżankami zrobione i wymarsz jak wychodzili z Warszawy. Wróciłam tutaj do rodziców, do zburzonej Warszawy w maju 1945 roku i zaczęłam szkołę, potem w 1947 roku rozpoczęłam pracę w Orbisie i tak to przeszło. Potem – tak jak normalne życie, wyszło się za mąż, urodziło się dziecko, normalne życie takie aż do dzisiaj, prawie osiemdziesiąt lat się zaczyna. Tak musi być. Cieszę się z tego życia, bo było trudne, ale cieszę się naprawdę. Czasem tylko zastanawiam się nad tym co ta Polska zyskała po tylu ofiarach i stratach poniesionych w czasie wojny? Żadnych korzyści. Nie pytano nas o zgodę, kiedy zabierano nam Wilno i Lwów. Zwycięzcy II wojny światowej, panowie w osobach: Stalin, Roosevelt i Churchill, przesunęli na mapie nasze granice od wschodu na zachód, jak na planszy gry. Ziemie zachodnie są do dzisiaj przyczyną nienawiści części Niemców do Polaków i żądają odszkodowań. A Katyń? To są smutne refleksje, które czasami stawiają pytanie: Po co i czy warto było przelać tyle krwi polskiej w dziesiątkach miejsc Europy dla takiej rzeczywistości? Jednak warto było dla Niej, dla Polski.
- Czy jak wróciła pani do Warszawy to Warszawa była już trochę uprzątnięta?
To była ruina, to był maj 1945 roku.
Działo się, bo przecież już władza była ludowa, już zaczęli działać. Wtedy były społeczne prace, uporządkowanie ulic, tramwaje pierwsze. Przeżywało się tak, jakby to był początek jakiegoś nowego okresu życia. I tak było rzeczywiście. Od nowa trzeba było wszystko zaczynać, od nowa budować, od nowa trzeba było kupować szklanki, kupować coś z pościeli, urządzać sobie życie, jakiś kącik. Wszystko było okropne. Okna były deskami pozabijane, nie było szkła, nie było szyb, ale jakoś się żyło. Grunt, że był warszawski humor, jak kiedyś mówił pan Wiech, Stefan Wiechecki „Nad warszawiaka, nie masz cwaniaka”. I to nas trzymało, ten humor warszawski trzymał i trzyma warszawiaków do dzisiaj. Nie damy sobie w kaszę dmuchać.
- Czy po tych doświadczeniach z Powstania i z całej wojny czuła pani jakąś niechęć nienawiści do Niemców?
Nie. Nie czuję nienawiści do nikogo nigdy. Uważam, że to nie oni byli winni w sumie jako gromada, tylko ktoś… Hitler był tym przywódcą, który ich tak nastawił i taką zaborczość w nich wzbudził. Ale uważam, że to jest chyba taka kolej rzeczy, tylko nie wiem czy to jest normalna kolej rzeczy. Wojny są i dzisiaj przecież, w Izraelu czy w Iraku i wszędzie. Przecież te wojny są tragiczne. Przecież nie można mieć jeden do drugiego żadnej pretensji. Tak musiało być. Jeden musiał zginąć, drugi przeżyć. Takie są koleje życia od początku świata. Walczyli ludzie, walczą i będą walczyć ze sobą.
- Żadnego represjonowania nie było?
Nie. W zasadzie na początku w pracy nie podawałam, że ja należałam do konspiracji. Ukrywałam to, bo były takie prześladowania, aresztowania, i chciałam się od tego uchronić. Tak, że ja się nie przyznawałam. Dopiero potem, kiedy nastąpiła ta tak zwana odwilż, gdzie już był Związek Bojowników o Wolność i Demokrację i ujawniały się osoby, które były w konspiracji, w Armii Krajowej i ja wtedy się też ujawniłam. Teraz też jestem w Batalionie i w Stowarzyszeniu „Zaremba-Piorun” w dalszym ciągu jesteśmy. Garstka nas została, bo z każdym rokiem ubywa ludzi. Ja jestem jedna z najmłodszych. Bo byli koledzy koleżanki starsi, ja jestem 1927 rocznik, miałam siedemnaście lat, a byli tacy, którzy mieli i 1921 i 1919 rocznik, i dużo starsi ode mnie ludzie. Oni są jeszcze, żyją, ale większość już niestety nie żyje, coraz mniejsza garstka nas jest.
- Przez cały czas pani utrzymywała kontakt?
Tak. Przez cały czas utrzymywałam ze swoimi kolegami. Od początku jak tylko można było się ujawnić, to mam kontakt z tymi kolegami.
Warszawa, 15 stycznia 2005 roku
Rozmowę prowadził Michał Dudzik