Barbara Bogumiła Majewska-Krzysik „Ewa”
Nazywam się Barbara Majewska-Krzysik, mieszkam we Wrocławiu […].
- Jak wyglądało pani życie przed wojną?
Przed wojną byłam dzieckiem, mieszkałam w Warszawie i chodziłam do takiej prywatnej szkoły powszechnej, wtedy były takie szkoły powszechne. Nie pamiętam wiele z tego.
- A w której części miasta pani mieszkała?
Mieszkałam przy ulicy Żelaznej, blisko Chłodnej.
- A w którym miejscu znajdowała się szkoła?
Nie pamiętam.
- A czym zajmowali się pani rodzice?
Ojciec był sędzią, a mama nie pracowała, była w domu. I miałam brata, trzy lata młodszego.
- Jaka atmosfera panowała w pani domu?
Bardzo przyjemna, bardzo dobra. Trochę byłam zazdrosna o brata, bo brat jako młodszy to był mamisynek i wszystkie nieporozumienia między nami kończyły się tym, że ja dostawałam, że tak powiem, klapsa czy tam jakąś karę, a nie on. A nieraz on zasłużył na to, on zaczynał nieraz. Troszeczkę on był bardziej przez mamę hołubiony. No jako syn i jeszcze jako młodszy, a tak więcej nie pamiętam specjalnie szczegółów. Wiem, że to tylko mnie czasami bolało.
- A jakie były imiona pani rodziców?
Ojciec Jerzy, a mama Janina.
- Jak zapamiętała pani wybuch wojny?
W ogóle nie pamiętam tego momentu, w ogóle. Pamiętam tylko te naloty i te sztukasy, które tak z tym świstem się obniżały i „buch”, i te bomby spadały. Ale gdzie ja byłam wtedy? Czy w schronie? To nawet nie pamiętam tego momentu, jak myśmy schodzili, powiedzmy, z mieszkania do schronu, żeby się schronić. Nie pamiętam. Tak myślałam nad tym, gdzie byłam, i nie pamiętam. Nie mogę sobie przypomnieć.
- A życie już w okupacyjnej Warszawie? Czy ono się jakoś zmieniło dla pani?
Tak, bo ja mieszkałam, tam był ten dom zburzony, też nie wiem na pewno, czy to było w czasie wojny… Chyba tak, też nie pamiętam tych szczegółów, w każdym razie mieszkałam na Bielanach. W czasie kiedy już Powstanie wybuchło i wcześniej, jak byłam w konspiracji, to już mieszkałam na Bielanach w takiej willi. Z mamą, ojcem i tym bratem.
- Z czego pani rodzina się utrzymywała?
Z pracy ojca. Ojciec zarabiał jako sędzia tyle, że można było utrzymać cały dom z jego pensji.
- A jak pani uzyskała kontakt z konspiracją?
Nie mam pojęcia, niestety.
- Ile miała pani wtedy lat?
Piętnaście.
- A czy pamięta pani jakieś koleżanki?
Piętnaście. Ja chodziłam do zmartwychwstanek i tam miałam koleżanki. Prawdopodobnie jakieś kontakty przez nie miałam, ale kto, jak się nazywały, nazwiska, to nie potrafię wymienić. Nie pamiętam tego. Tylko wiem, że te spotkania były właśnie w różnych domach, u różnych koleżanek, co jakiś czas i tam żeśmy się spotykały i miały te ćwiczenia różne, musztrę i tak dalej. To pamiętam, ale bardzo słabe mam te wspomnienia z tego okresu.
- A czy w czasie okupacji była pani świadkiem lub ofiarą represji?
No właśnie miałam jeden taki moment, że miałam albo ulotki jakieś, albo biuletyn. Nie wiem dokładnie co. I Niemcy. Jechałam tramwajem i nagle zatrzymali tramwaj i Niemcy – prawie już wchodzili do tramwaju. Udało mi się rzucić ten, że tak powiem, trefny materiał, do przerwy między szybą. I tak, że nikt nie zauważył. Ja to wyrzuciłam i byłam już w porządku zupełnie, jak tam doszło do legitymowania. I jak legitymowali, to już nie miałam nic takiego, żeby się bać, że coś może mi się ewentualnie stać. Udało mi się po prostu w ostatnim momencie, ale przeżyłam straszny moment, jak ja zobaczyłam, że ci Niemcy, a ja mam to w ręku. Pamiętam takie zdarzenie. To jedno mi utkwiło, takie pojedyncze. Tylko fragmenty pamiętam, takie sceny.
Ja nie wiem, czy ja to przypadkowo miałam, czy ja w ogóle roznosiłam częściej to i miałam do czynienia z tym na stałe, też tego nie pamiętam. Nie wiem.
- A czy z okresu okupacji pamięta pani Żydów?
Pamiętam.
- A jakie to były kontakty?
Ja pamiętam, że myśmy spotykali tych Żydów na ulicy, z tymi brodami takimi. Nie było jakiegoś takiego nastawienia antysemickiego, że, powiedzmy, jakoś do tych Żydów byliśmy uprzedzeni czy coś. Nie, nie pamiętam takich scen. A w szkole też nie pamiętam u tych sióstr, czy tam były Żydówki, czy też nie. Też sobie nie mogę przypomnieć tego.
- A czy miała pani świadomość zbliżającego się Powstania?
No była mowa o tym. Chyba. Tak że my wiedzieliśmy o tym, że ma wybuchnąć. Chcieliśmy bardzo, żeby doszło do tego Powstania, bo wszyscy byli tak nastrojeni patriotycznie. Chcieliśmy wszyscy oddać życie za ojczyznę. Myśmy tym żyli, to było takie ważne dla nas, dla takich młodych ludzi. Mimo że na początku życia żeśmy się znajdowali, to liczyliśmy się z tym, że możemy to życie stracić.
- Czy pani rodzice mieli świadomość…
Nie, nie wiedzieli o tym, że ja jestem w konspiracji. Nikt nie wiedział. To pamiętam.
- A gdzie pani miała swój punkt zborny na Powstanie?
Właśnie nie pamiętam, czy Czerniaków, czy jakaś inna dzielnica. Coś mi Czerniaków chodzi po głowie, ale nie jestem pewna. I ja nie doszłam do tego swojego punktu zbiorczego, gdzie powinnam. A tu byłam przeczepiona. Na Żoliborzu zgłosiłam się do „Żywiciela”, do dowództwa, to była właśnie „Żywiciel”, i tam mnie przyjęli. Ale też szczegółów takich nie pamiętam, gdzie spałam, czy ja tam bezpośrednio byłam w tym budynku, czy byłam gdzieś indziej, nie mam pojęcia. Nie mogę sobie tego przypomnieć.
- Czy zapisały się pani w pamięci jakieś wydarzenia z okresu Powstania?
Z okresu Powstania to pamiętam tylko tyle, że przenosiłam też jakieś meldunki i był taki przekop, rów czy coś i trzeba było pod obstrzałem przebiec, żeby się gdzieś dostać. I tam wiem, że leżał w rowie ktoś, kogo postrzelili czy zastrzelili, trudno powiedzieć. I mnie się udało przebiec i nic mi się nie stało. To pamiętam jedno, a drugie, jak siedziałam właśnie przy telefonie, dyżur miałam, gdzieś w takim pomieszczeniu, piwnica to była czy coś. Nie było to takie normalne mieszkanie, tylko pomieszczenie takie, że tam nie było mebli, nic. I ten telefon pamiętam, i ja przy tym telefonie siedziałam. Tak że byłam widocznie i telefonistką, do tego telefonu czasami mnie używali, że tak powiem, to była moja funkcja, albo do przenoszenia tych [rozkazów]. Tylko te dwa momenty zapamiętałam.
- A czy jak przenosiło się meldunki pod ostrzałem, to czy pojawiało się uczucie strachu?
Chyba tak. Też tego nie pamiętam, co ja czułam wtedy. Musiałam czuć jakiś strach jednak, jak biegłam i… Aha, i miałam takiego kolegę i szłam z nim ulicą, ale też gdzie, to nie wiem. Rozmawialiśmy na takie poważne tematy, między innymi o reinkarnacji, on był takim wyznawcą reinkarnacji, ja nie, więc żeśmy tam trochę się nawet kłócili na ten temat. I żeśmy sobie obiecali, że jakby ktoś zginął z nas, to damy znać temu drugiemu, że coś tam istnieje po śmierci. I pamiętam, szłam z nim, on był taki bardzo inteligentny, mądry chłopak, i on zginął. Szłam i jakimś dostał… Nie wiem, czy to był odłamek, też nie pamiętam, czy zastrzelony został, czy przez odłamek był raniony, że upadł i… nie żył, na miejscu zginął.
Tuż po tej rozmowie. Zginął i ja cały czas myślałam, czy ja coś będę… że ja nic nie czułam. Nie dał znać. Nie było czegoś takiego, że można było uznać, że to jest jakiś od niego jakiś znak, że on gdzieś jest. Nie było nic. To było takie przykre, bo człowiek myślał, że jednak w jakiś sposób jest możliwy jakiś kontakt z osobą, która przed chwilą żyła, rozmawialiśmy i teraz umiera i nie ma jednak. Człowiek taki trochę załamany był, że nie było od niego znaku żadnego, że on tam gdzieś jest. Dusza jego jest i on mnie daje znać, że jest coś. Tak jak żeśmy się umówili. No niestety on zginął, nie ja, bo ja przeżyłam jakoś szczęśliwie całe Powstanie.
- A jak ludzie reagowali na powszechną śmierć?
Ja tam nie pamiętam, z kim tam [rozmawiałam] poza tym chłopakiem.
- A jak ten chłopak się nazywał?
Też nie pamiętam. Ani imiona nawet nie pamiętam.
- A co się jadło podczas Powstania?
Też nie wiem zupełnie, jak wyżywienie, gdzie spałam. Właśnie to chciałam powiedzieć, że nie mogę sobie tego zupełnie przypomnieć. Jakie warunki tam panowały, jeśli chodzi o higienę – zupełnie nie mam najmniejszego pojęcia.
- A czy w pani otoczeniu istniało życie religijne?
Mama była bardzo religijna.
Podczas Powstania to nie pamiętam, żeby były jakieś takie osoby, jakiś ksiądz, żeby gdzieś się tam pojawił czy coś. Chociaż tyle śmierci wokoło było, ale nie widziałam, nie spotkałam się z tym.
- A czy zdarzały się takie momenty wolniejsze? Bardziej przyjemne?
Myślę, że trochę było tego, bo przecież żeśmy szli razem na taki jakiś spacer, prowadziliśmy rozmowy z tym właśnie, no to nie byliśmy zajęci wtedy, tylko mieliśmy trochę luzu, wolnego czasu, że nie byliśmy cały czas zajęci roznoszeniem tych meldunków czy dyżurami. Ale też nie pamiętam nic poza tym. Utkwił mi ten jeden moment jego śmierci.
- Wspomniała pani o dyżurach.
Tak.
- Odnosiła to pani do tego dyżuru telefonicznego?
Tak, mówię o tych dyżurach telefonicznych.
- A ile taki dyżur mógł trwać?
Wiem, że i w nocy też były te dyżury. Ale jak długo i jak oni nas zmieniali, to też nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć.
- A jak ludność cywilna traktowała Powstańców?
Też nie miałam z tym jakiegoś takiego [problemu], żeby ktoś jakąś przykrość mi zrobił czy miał do mnie pretensje. To się nie zdarzyło. Nie pamiętam w ogóle takich szczegółów. Z kim ja się spotykałam, jak ludzie reagowali.
- A czy w pani otoczeniu były osoby z mniejszości narodowych?
W ogóle nie wiem, kto był w moim otoczeniu. Z nikim tam się specjalnie nie kontaktowałam. Nie pamiętam. Na pewno się kontaktowałam, ale nie mam pojęcia, z kim się kontaktowałam.
- Jak Powstanie już upadło…
Właśnie ten moment był straszny. Ta kapitulacja. To też pamiętam. Taki fragment mi utkwił: stoimy nad Wisłą, spodziewamy się, że przyślą Rosjanie łodzie i pod zasłoną dymną będziemy płynąć na drugi brzeg. Myśleliśmy, że po to żeśmy się zgromadzili nad tą Wisłą. Pamiętam ten moment. I przychodzi major „Roman” i ze łzami w oczach ogłasza nam kapitulację. Moment był okropny – to mi też utkwiło w pamięci. I mieliśmy broń zrzucać, była sterta taka i ten szczęk tej broni, bo każdy podchodził i rzucał granat, pistolet czy coś takiego, czy karabin – szczęk tego utkwił mi w pamięci. Ja miałam granat i też tam rzuciłam na tę stertę broni.
Nie wiem też dokładnie jaki. Wiem, że tam coś rzuciłam. Wiem, że rzucanie tego było takie charakterystyczne, bo to przecież słychać było. Nie da się tego opisać, jak była ogłoszona kapitulacja, cośmy czuli. Rozpacz! Straszna rozpacz. I mało tego, jak nas pędzili potem do Proszkowa, utworzyli taką kolumnę, Niemcy nas tam eskortowali, to Rosjanie znowu zaczęli strzelać. Baliśmy się, że w nas w ogóle trafią. I huk artylerii był z tego, czyli był dowód, że oni tam byli na tym drugim brzegu, jak myśmy spodziewali, że nas tymi łodziami popłyniemy na drugi brzeg. Myśmy nie wiedzieli, że do obozu potem ja trafię. Ale okropne to było, to strzelanie, jak myśmy szli do tego Proszkowa. Nie wiem, ileśmy szli godzin. Nie pamiętam.
- Czy miała pani dostęp do prasy lub radia powstańczego?
Nie, nie przypominam sobie. Może był jakiś, ale ja nie mogę powiedzieć, nie pamiętam.
- Czy wiadomo było, co się dzieje w innych rejonach miasta? Jak przebiegały walki?
Mówili coś tam. Pamiętam, że jakieś wiadomości do nas docierały. Ale tak, żebym ja czytała jakąś prasę albo coś na ten temat, jakieś komunikaty, biuletyny, to nie pamiętam tego. Przypuszczam, że było coś takiego.
- Czy była pani świadkiem zbrodni wojennych popełnionych podczas Powstania?
Nie.
- Miała pani kontakt z wojskami nieprzyjaciela, taki bardziej osobisty?
Nie, nie miałam.
- Co się działo później, po Pruszkowie?
Po Pruszkowie załadowali nas do tych wagonów bydlęcych. Ścisk był tam straszny, jeden przy drugim, że obrócić się nie można było. W takich strasznych warunkach żeśmy jechali, też nie wiem, jak długo do tego obozu Gross-Lübars, najpierw właśnie do Niemiec. I tam, wiem, że mi ściągnęli, miałam taki łańcuszek z medalikiem, na szyi, więc ściągnęli, i z palca pierścionek. Miałam taki ładny, złoty pierścionek z rubinu. Ja byłam bardzo przywiązania do tego łańcuszka, to była pamiątka. To straciłam od razu, jak żeśmy do tego obozu dotarli, to zaraz to Niemcy zabrali. A tam to już szczegółów nie pamiętam. Wiem tylko, że oni nas [brali] do pracy, co nie powinno mieć miejsca, żeby jeńców zatrudniali w jakichś fabrykach. To była jakaś fabryka broni i amunicji. I wszystkich nas tam [kierowano] i ja wiedziałam, że nie wytrzymam tego, po prostu się wykończę szybko. Wymyśliłam, udawałam, że mam szkarlatynę. I oni bardzo się bali zakaźnych chorób. I to prawdopodobnie w porozumieniu z jakąś koleżanką czy z kimś żeśmy wymyśliły coś takiego. Może nie tylko ja, nie pamiętam, kto to był. I udało się. Ja zresztą gorączkę dostałam. Miałam dosyć wysoką gorączkę, ale nie miałam żadnej szkarlatyny, tylko byłam chora. I ponieważ oni bali się chorób zakaźnych, od razu mnie [dali] do tego szpitalika czy izby chorych. Ja, dzięki temu, że nie chodziłam do pracy, tylko leżałam na tej izbie (tam faktycznie mieli szkarlatynę i inne choroby zakaźnie zresztą były), to ja jakoś przeżyłam, udało mi się przeżyć. Bo ja nie wiem, czy bym przeżyła ten obóz. Tam był moment, że trzeba było pokazać łuszczenie, bo szkarlatyna ma to, że w trzecim tygodniu występuje łuszczenie skóry. To wiem, że gdzieś się pod jakiś prysznic dostałam czy coś i tam próbowałam tę skórę… zresztą to bardzo łatwo było. Przyszła wizyta lekarska, zobaczyli, że się łuszczę, no to dalszy pobyt w tej izbie chorych. Tak że cały czas byłam w tym i dostawałam paczki. Więc tam było o tyle lepiej przeżyć ten cały okres, bo były paczki unrowskie. Pamiętam, żeśmy dzieliły takie paczki na cztery osoby, trzy osoby, różne to były. Pyszne rzeczy, czekolady różne i tak dalej. Cudowne paczki były. Przy tym głodzie, przy tym, co nas karmili, jakąś brukiew – już nie pamiętam, co to było, to było straszne – to te paczki to było coś niesamowitego. Pamiętam te paczki i ja ten obóz przeżyłam dzięki pobytowi w tej izbie chorych. A stamtąd nas zabrali do Oberlangen. I tam potem wszystkie kobiety z Powstania przebywały w tym obozie aż do uwolnienia.
- A Oberlangen to w okolicach…
Pod granicą holenderską.
- Chodzi mi o czas, kiedy to było?
Też nie pamiętam, kiedy mnie przenieśli do tego Oberlangen. Ja wiem, że 12 kwietnia było wyzwolenie. Ale to w Oberlangen było wyzwolenie. I też żeśmy się uczyły angielskiego na gwałt – wszystkie. A w ogóle dwa tygodnie to pamiętam, że Niemcy już nie dawali prawie jeść, bo nie mieli. To widocznie oni już wiedzieli, że będzie koniec z nimi, i już nie dbali czy nie mieli. Tak że myśmy już były słabe z głodu, wszystkie żeśmy się ledwo poruszały, ale żeśmy się uczuły tego angielskiego, bo byłyśmy pewne, że Anglicy nas uwolnią. Pamiętam tylko ten moment, kiedy ja z jakimś… na motorze tam przyjechał taki żołnierz, ja myślałam, że to Anglik, coś tam po angielsku staram się mu powiedzieć, przywitać i tak dalej, podziękować, a on mówi: „Do cholery! Przecież ja jestem Polakiem!”. I te słowa pamiętam do tej pory. Pamięć jest dziwna. Wiem, że potem tam były sceny wzruszające, bo spotykali się najbliżsi. Na przykład matki, siostry, w tym obozie, Polacy, którzy byli w armii Maczka. Bo oni się dowiedzieli, że tutaj jest obóz Polek z Powstania i oni nas odbili od tego, tak jak tam szło wojsko. To oni nas odbili, wcześniej może udało się ten obóz uwolnić. I te spotkania były bardzo wzruszające. Płacz z radości, taki płacz to do tej pory pamiętam, ale kto, co, to nie powiem, tak ogólnie pamiętam. Spotykało się dużo osób. Wzruszające było.
A ja też spotkałam, ale nie tutaj, tylko spotkałam już po uwolnieniu takich Powstańców, którzy byli w obozie, w którym przebywał mój ojciec – w Fallingbostel. Przebywał tam ojciec i opowiadał dużo o mnie tym chłopcom. Myśmy się zgadali, że tam jest mój ojciec. I on [opowiadał] takie sceny z dzieciństwa. Ja się nie spodziewałam, że on będzie opowiadał o różnych takich historiach. I oni tak mnie znali, jakby byli po prostu ze mną spędzali młodość, dzieciństwo, dużo takich momentów. Oni tu przyjechali też szukać kogoś z rodziny. Ponieważ wracali do Fallingbostel, to zaproponowali mi, że mnie zabiorą razem i ja opuściłam ten obóz. Pozwolili mi z nimi jechać i autostopem, to pamiętam bardzo dokładnie, tą podróż. Z Murzynami miałam taką przygodę, że Murzyni mnie otoczyli gdzieś tam w jakimś miejscu, w Bremie czy gdzieś, bo myśmy jechali różnymi środkami komunikacyjnymi. Nie wiem, ilu ich było, chyba trzech tych chłopców, tych Powstańców moich, którzy mnie eskortowali do tego obozu, do ojca i bali się, że mnie nie obronią przed tymi Murzynami.
- A to byli amerykańscy żołnierze?
Amerykańscy. Otoczyli, ja ponieważ byłam w tym stroju takim [wojskowym], z tym beretem i w tym mundurze… Kobieta w mundurze to dla nich była czymś niezwykłym czy coś, no nie wiem, dlaczego. Biała kobieta, no biała. Ale w tym mundurze, może to ich tak [zafascynowało], że otoczyli mnie i tam skakali. Oni [koledzy] się bali, że mnie zabiorą czy porwą, że oni mnie nie obronią przed nimi. Oni w wielkim strachu byli.
- Ale dobrze się skończyło?
Nie, nic się nie stało. Oni tylko tak okazywali swój entuzjazm czy coś, radość jakąś, nie wiem. Więc taki moment był w tym jednym [miejscu] i drugi z nocowaniem. Tam chciał ten właściciel, gdzieśmy nocowali po drodze, to chciał, żebym ja tam z nim nocowała czy coś. Ja się nie zgodziłam. Ja chciałam z nimi razem, co już byłam zżyta, już znałam i tak dalej. I myśmy przecież wspólnie tą całą wyprawę zorganizowali, więc oni powiedzieli, że absolutnie nie, że ja mam być z nimi. I to się udało. Bo nie wiadomo, jakie zamiary miałby ten ktoś, kto chciał, żebym ja nocowała w jakichś lepszych warunkach. To był taki moment drugi w czasie podróży. I więcej też tak nie pamiętam dokładnie. W każdym razie żeśmy przyjechali i radość niesamowita spotkania się z ojcem. I tam byłam do końca. Jak zorganizowali pierwszy transport do Polski, to myśmy z ojcem wrócili do kraju.
- A pani ojciec też brał udział w Powstaniu?
On brał udział, tak. Tylko gdzieś indziej i ja o tym w ogóle nie wiedziałam i znalazł się w tym obozie po Powstaniu.
- A wie pani, w której dzielnicy miasta walczył?
No właśnie nie wiem, chyba na Mokotowie, ale też nie powiem na sto procent. Bo już mnie to zatarło się w pamięci. A on nie żyje już. W każdym razie był też w Powstaniu i była radość niesamowita z tego spotkania i ten komendant obozu nawet bardzo się mną zainteresował, może nawet podkochiwał. On był starszy, miał trzydzieści parę lat. I chciał mnie zabrać do Kanady. Bardzo bogaty był. Ale był dużo starszy ode mnie. Bo to był czterdziesty piąty rok, to ja już miałam siedemnaście, a on dwa razy tyle miał lat. Dla mnie to był stary człowiek. I ja nie chciałam, naturalnie. Jak on wyjechał, trochę może nieładnie postąpiłam wobec niego, bo wyjechałam do Polski z ojcem. Nazywał się Stanisław Warmiński, ale on tutaj nie mógł do Polski wrócić. On tylko tam mógł być, na Zachodzie.
- Miała pani później problemy z Urzędem Bezpieczeństwa?
Nie, nic. Bo nikt nie wiedział o niczym, że ja byłam w konspiracji, że byłam w AK, Powstaniu. Przez wiele lat. Ja studiowałam tutaj, we Wrocławiu, bo tam było wszystko zniszczone, myśmy nie mieli do czego wracać z ojcem. Mama była w Katowicach z bratem, gdzieś tam u siostry i żeśmy się osiedlili we Wrocławiu. Dostaliśmy poniemieckie mieszkanie i tam żeśmy we czwórkę mieszkali i ja po skończeniu liceum, to znaczy takie było dla dorosłych gimnazjum i liceum przyspieszone, potem kurs jakiś zerowy był na studia… Też udało mi się zdać z bardzo dobrym wynikiem, że bez egzaminu konkursowego zostałam przyjęta na pierwszy rok medycyny. I studiowałam medycynę.
- Jakie jest pani najlepsze wspomnienie z Powstania?
Trudno powiedzieć.
Najgorsze to moment kapitulacji. To wiem, że to było straszne dla nas. To był taki cios prosto w serce zadany. Powinno się o tym myśleć, że może się tak zakończyć, ale jakoś do nas to nie docierało i to był straszny moment. A tak, nie pamiętam dokładnie tych różnych przeżyć, które na pewno były, ale ja zupełnie nie potrafię o nich mówić, bo nie pamiętam.
- Jaka jest po latach pani ocena Powstania Warszawskiego?
Nie wiem, czy było konieczne, czy dobrze się stało, że doszło do tego Powstania. Tyle osób zginęło. Cała Warszawa zniszczona, zrównana z ziemią, można powiedzieć. I właściwie to moim zdaniem wina jest po stronie Rosjan, że oni nam nie przyszli z pomocą. Nie tylko oni, alianci też mogli pomóc. Zrzuty jakieś tam były wprawdzie, ale to była żadna pomoc. Myśmy się zawiedli na tych aliantach, a Rosjanie przecież mogli [nam pomóc], później jednak sforsowali, a wiedząc o tym, że [walczymy], chcieli, żebyśmy się wyniszczyli i żeby Warszawa została zniszczona. Mi się wydaje, że to celowo było takie, że oni nie wkroczyli, nie pomogli nam, a na to się liczyło, że Powstanie jednak coś da i będzie miało sens. Trudno powiedzieć. Ja tak się zastanawiałam nieraz, ale trudno mi coś powiedzieć, czy to dobrze, że wybuchło to Powstanie, czy źle. Chyba wszyscy nie mają sprecyzowanego zdania na ten temat, bo mi się wydaje, że trudno to ocenić.
- A poszłaby pani jeszcze raz?
Nie wiem. Wtedy nie było mowy, żeby nie iść. Bo wtedy byliśmy pełni zapału i chcieliśmy koniecznie tych Niemców wypędzić i uzyskać tą wolność i to było najważniejsze. Wówczas, jak mieliście te piętnaście czy tam szesnaście lat. A teraz to trudno powiedzieć, czy człowiek byłby zdolny do takich czynów, żeby zaryzykować. Ja jestem ciekawa, jak młodzież w tej chwili, czy oni byłoby zdolni. To pani może mi powiedzieć, czy by pani zdolna była w takim Powstaniu walczyć, które raczej skazane było [na porażkę], tak patrząc na to realnie. Myśmy się rzucili z motyką na słońce, co tu dużo mówić. To nie miało szans takiego powodzenia za bardzo, więc wiadomo było, że to się może skończyć [porażką], a jednak człowiek nie myślał o tym, tylko bardzo chciał walczyć i to było najważniejsze, żeby brać udział w tym i starać się jakoś… W każdym razie wszyscy moi najbliżsi to byli bardzo zapaleni.
Wrocław, 12 lutego 2012 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz