Maria Piłatowicz
Nazywam się Maria Piłatowicz.
- Jak wyglądało pani życie przed wybuchem wojny?
To znaczy przed trzydziestym dziewiątym? O, to byłam małą dziewczynką i mama tylko mnie pilnowała, no i wychowywała. A w ogóle [przed] samą wojną to nie byłam w Warszawie, bo jak zaczęli mówić […] (tak jak mi mama wspominała), że będzie wojna, to [mama] wywiozła mnie do Otwocka i tam byłam. I dopiero później, jak tak się trochę wszystko ustabilizowało, wróciłam do mamy, do Warszawy.
Nie.
Z mamą. Tak, bo tatuś zmarł w trzydziestym dziewiątym roku. Cały czas byłam z mamą.
- Czym się mama zajmowała, żeby utrzymać rodzinę?
Mama moja była położną, pielęgniarką i cały czas pracowała.
- Kiedy dokładnie mama przywiozła panią do Otwocka?
To było, nie wiem, miałam chyba cztery lata, pięć. Nie wiem, nie pamiętam. W każdym bądź razie przed samą wojną.
No byłam tam gdzieś z pół roku.
U mojej chrzestnej matki. Tam mieszkała, miała tam pensjonat swój i ja tam byłam u niej.
- I co się stało po tym pół roku u matki chrzestnej?
Wróciłam do mamy, do Warszawy.
No nie wiem, mama chciała mieć mnie chyba przy sobie.
- Gdzie panie wtedy mieszkały?
Cały czas mieszkałyśmy na Żelaznej.
- I czym się mama zajmowała podczas wojny, też pracowała?
Też pracowała na Mariańskiej, była położną i pielęgniarką.
- Jak pani zapamiętała ten czas wojenny? Takie codzienne życie jak wyglądało?
W czasie okupacji? Chodziłam na takie prywatne komplety do szkoły. Siedziałam w domu, bo mama pracowała. Byłyśmy tylko we dwie, więc ja byłam w domu i w szkole, [właściwie] nie w szkole, tylko u takiej pani nauczycielki. Tam przychodziło kilkoro dzieciaków i żeśmy się uczyli.
- Jak pani wspomina te tajne komplety?
Bardzo fajnie, bardzo miła była i bardzo dobra pani. Nie pamiętam już, jak się nazywała. [Wspominam to] bardzo dobrze.
- Tak jak pani powiedziała, była pani małą dziewczynką. Czy miała pani świadomość tego, co się dzieje wokół, że jest wojna? Jak pani to odbierała jako małe dziecko?
Tak, [wiedziałam], dlatego że ciągle przychodzili Niemcy. Ciągle po tych mieszkaniach chodzili, szukali nie wiadomo czego, pytali się, gdzie jest mama. Kiedyś tak było, że przyszedł taki gestapowiec, no i przeleciał całe mieszkanie, obejrzał wszystko, no i pyta się, z kim mieszkam – mówił trochę po polsku. No więc mówię, że z mamą. „A gdzie mama?” [Opowiedziałam], że mama pracuje. Pytał się gdzie. Mówię, że na Mariańskiej jest położną i będzie po południu w domu. Aha. No i dobrze i patrzę, a on rękę do kieszeni – pomyślałam sobie, że mnie chyba zabije, a on dał mi cukierka i poszedł. Takie różne sytuacje były.
- Jak pani zapamiętała tego gestapowca? Jak on wyglądał?
No był wysoki, bardzo wysoki, postawny mężczyzna, tak ubrany w ten mundur, taki elegancki. Pokręcił się, pokręcił i wyszedł.
- Były jeszcze takie wizyty?
No jeszcze chyba były ze dwie, ale kiedyś było dwóch takich, też wojskowych, Niemców – no specjalnie mi żadnej krzywdy nie zrobili, tylko szukali. Szukali ojca, mamy, brata, w ogóle mężczyzn szukali przeważnie. A że byłam sama, to zawsze dawali mi spokój.
- Na ulicy miała pani kontakt z Niemcami?
Nie.
- Tylko w momencie kiedy przychodzili do domu?
Tak, kiedy do domu przychodzili. A tak to nie.
- I potem mówiła pani mamie, że przyszli szukać mamy, taty?
Tak. Dokładnie już nie pamiętam. Mama zawsze mówiła: „Nie przejmuj się, będzie dobrze”. I tak mnie uspakajała, bo ja płakałam czasem, bo się bałam. No ale jakoś to wszystko…
- A odwiedzała pani mamę w szpitalu, gdzie mama pracowała?
Nie, nie chodziłam, bo to był jednak kawałek z Żelaznej na Mariańską. Trzeba było przejść jedną ulicę, drugą.
- Proszę powiedzieć, czy zetknęła się pani z jakimikolwiek przypadkami zbrodni wojennej?
Tak, to znaczy, jak wybuchło powstanie w getcie, to tak. Odgrodzili tę ulicę Żelazną takim murem i takim drutem kolczastym. No i tam było, widziałam, bo tutaj, jak mam to zdjęcie, to tutaj mieszkała moja ciocia na trzecim piętrze. [Mieliśmy] tutaj takie deski, wujek je zrobił – Jakub Jakubowski – ogrodził ten balkon takimi szerokimi deskami i tak było, tak z tyle szpary takiej. Oni mieli dwóch bliźniaków, chłopaków, no i myśmy ganiali tam razem po całym naszym domu. No i myśmy kładli koc i żeśmy się kładli na brzuchu i przez tę szparę patrzyliśmy, bo nie można było wyjść na balkon, bo strzelali. Strzelali, no więc widziałam, jak pali się to getto, bo taki duży dom akurat naprzeciwko naszego domu. I jak się pali, widziałem kobietę z dzieckiem, jak wyskoczyła przez okno. No widziałam takie chłopaki, żydziaki małe, no to oni przychodzili jakoś w nocy, tam chleb dostali, takie mieli torby. No i kiedyś przechodził i [Niemiec] strzelił i on tak wisiał na tym murze.
- Wiedziała pani, dlaczego nagle wyrósł mur?
No tak, tak, wiedziałam, dlatego że jednak Niemcy go tam odgrodzili, wywieźli.
- A co ludzie robili wtedy?
No ludzie pomagali bardzo, pomagali. Oni przychodzili do budynku i zawsze dostali jeść. Tam kobiety jakoś dbały o to i zawsze dostali do tej torby chleb, jakieś owoce. No i tak przeważnie wieczorami, jak już było ciemno, to przechodzili przez ten parkan i wchodzili na teren getta.
- Przejdźmy do wybuchu samego Powstania Warszawskiego. Jak pani zapamiętała moment, kiedy wybuchło Powstanie?
Więc tak. W tym dniu, jak wybuchło Powstanie, to akurat po południu byłyśmy, tak gdzieś koło pierwszej, drugiej z mamą w teatrze. Nie wiem, gdzie był, gdzieś na Twardej, gdzieś blisko Żelaznej – nie pamiętam już. I żeśmy… Później przerwali spektakl i powiedzieli, żeby się wszyscy rozeszli do domu. Więc myśmy wrócili i już było zamieszanie na podwórku. Jakieś stoły, krzesła – to wszystko zaczęli do bramy tam znosić, barykadować tę bramę. No później jeszcze widziałam, jak z klatki wyszli Powstańcy w takich płaszczach, z karabinami. I gdzieś tam poszli na zbiórkę. A później zabarykadowali drzwi od tej bramy, zamknęli. No i tak to się zaczęło, żeśmy siedzieli tam już w budynku, każdy w mieszkaniu, w piwnicy.
- Pani była w mieszkaniu czy w piwnicy?
No przeważnie byłam w mieszkaniu, dlatego że jak Powstanie się zaczęło, to mama pielęgnowała przecież, leczyła tych Powstańców, sąsiadów, no wszystkich, którzy byli ranni. Więc oni wszyscy byli w domu u nas, leżeli. No i ja razem z mamą tam byłam. Później (po powrocie do Warszawy [zastałyśmy] nasze mieszkanie spalone. Budynek cały został, a mieszkanie nasze było spalone. Mama mówiła, że może dlatego iż tam było trochę tych… materace były, były jakieś bandaże, prześcieradła porwane. [Powiedziała, że] może dlatego.
- W jaki sposób podczas Powstania pani mama zaopatrywała siebie i panią w żywność? Czy był problem ze zdobyciem właśnie jedzenia?
Więc z jedzeniem było tak: taka pani przychodziła co drugi dzień, nie wiem, jak ona docierała do budynku, jakimi ulicami, i przynosiła kozie mleko – więc to mleko. A oprócz tego mamy znajomi, tacy przyjaciele, mieli sklep spożywczy, róg Żelaznej i Krochmalnej chyba, taki narożny sklep. Ten budynek został zbombardowany, no i oni to wszystko, co zostało, to nie wiem, wieczorami, nocami, nie wiem, jakże to wszystko przynieśli do nas. I takie sardynki, szprotki, mąka, cukier, to, co tam ocalało, to oni to przynieśli i myśmy jedli to wszystko. […] Nie tylko my, bo ci, co byli chorzy, sąsiedzi, no wszyscyśmy się dzielili wszystkim. Jakoś tak było.
- Jak wielu rannych Powstańców było u pań w mieszkaniu? Jak wielu się przewijało, była duża rotacja?
Specjalnie to nie, bo nie wiem, czy może to getto, bo Niemcy ciągle tymi czołgami jeździli między tym murem a naszą ulicą i ciężko chyba było. Ale zawsze ktoś był, zawsze ktoś był ranny.
- Jak pani zapamiętała tych rannych żołnierzy?
No różnie, różnie, ale przeważnie jakoś tak cichutko leżeli.
Tak, przynosiłam im wodę do picia.
- Proszę mi powiedzieć, jak pani jako ludność cywilna odbierała to, że wybuchło Powstanie? Jakie były nastroje w tym czasie w Warszawie, kiedy Powstanie wybuchło?
Wtedy to wydaje mi się, że wszyscy byli bardzo zdenerwowani, bardzo źli. Wszyscy chcieli jakoś bronić Warszawy, tak. Nastrój był taki, no ja tak specjalnie jako taka mała dziewczynka to z tymi chłopakami tej cioci […], jeszcze z innymi, to my tam biegaliśmy, lataliśmy – to różnie tak.
- Czy były jakieś formy uczestnictwa w życiu religijnym? Jakieś nabożeństwa, msze święte?
Tak, w klatce schodowej była zrobiona taka duża kaplica, taka duża Matka Boska w takim dużym niebieskim, pamiętam, płaszczu. No i tam było ciągle pełno kwiatów. Wszyscy przynosili z domów takie właśnie kwiaty doniczkowe, co kto miał, to przynosił i tam wszyscy modlili się, zbieraliśmy się codziennie.
- A jakieś msze święte? Ksiądz przychodził?
Nie, nie. Sami lokatorzy się modlili, była taka kapliczka.
- Wspomniała pani, że 1 sierpnia, kiedy wybuchło Powstanie, była pani z mamą w teatrze. Jak wyglądało takie życie kulturalne? Czy ono miało miejsce? Jakieś właśnie spacery do kawiarni, do teatru? Czy coś takiego wtedy istniało?
Tak, tak.
- I pani brała w tym udział?
No wszędzie chodziłam z mamą, bo nie zostawiała mnie w domu samej.
No w tym teatrze byłyśmy, ale [nic więcej] nie mogę powiedzieć, bo po prostu nie pamiętam. Na [przedstawieniu] „Chata za wsią”. To tylko tyle. Tak to żeśmy [chodziły] – to na lody, to na Żelaznej tam znowuż przy Krochmalnej czy przy tym… była też taka cukiernia, tam były bardzo dobre lody, ciasteczka, więc zawsze żeśmy wychodziły. No oczywiście jak mama miała czas, bo ona dużo pracowała.
- Mama starała się stworzyć dla pani takie normalne życie, pomimo tego że jest wojna. Czy udało się? Czy jednak cały czas było gdzieś z tyłu głowy, że zawsze się może stać coś strasznego, że to jednak jest wojna?
Tak, tak. Ja pamiętam, jak te „berty” [spadały] na Warszawę, to chyba z Pragi te „berty”, te pociski leciały. Jeden chyba otarł się o dach, ja stałam przy oknie – na pierwszym piętrze żeśmy mieszkały – stałam przy oknie i zaczęły szyby [wypadać], wszystkie poszły. Byłam pokaleczona, tu na nodze mam szramę, tutaj miałam szkło wbite, tu gdzieś, no i jeszcze gdzieś tam. W rękę chyba, ale to tylko takie draśnięcia były.
No i jeszcze pamiętam, jak samoloty alianckie przyleciały nad Warszawę i były zrzuty. To taki większy, taki, taka, nie wiem, jak to nazwać, no taka, taka tuba wielka. I to zostało na dachu. Jaki był problem, żeby to ściągnąć, bo to się tam o komin zaczepiło. Niemcy strzelali, nie można było tego zdjąć. Ale pod osłoną nocy mężczyźni to [zdjęli]. No i oczywiście dzieciaki też – ja też pierwsza, wszyscy tam latali, bo to była ciekawostka. No ale jakoś to się [udało i] zdjęli. Pamiętam, jak to na podwórku rozbili, nie wiem, jak oni to otworzyli. No i tam były czekolady, ciastka, cukierki, broń była, jeszcze potem materiał ze spadochronu kobiety dostały na jakieś tam bluzki, chusteczki. To tyle.
- Była pani świadkiem jeszcze jakiegoś zrzutu?
Nie, tylko tylko tego jednego.
- Ale wiedziała pani, co się dzieje?
Tak, tak. To było widać, jak one leciały, nie wszystkie podobno [trafiły do Powstańców]. Niektóre podobno na niemiecką stronę padły, na ulicę.
I co jeszcze. Jeszcze pamiętam, jak Żelazną jechały czołgi niemieckie. Tak ta ulica przechodziła, raz Powstańcy [ją] mieli, a raz Niemcy. Jak Niemcy, te czołgi jechały, to u nas brama była otwarta, już później otworzona i benzynę skądś, nie wiem, z tych samochodów czy skądś tam przynieśli, no i się robiło „koktajle Mołotowa”, butelki z benzyną, taki knot się zawiązywało, i oni tam rzucali to na te czołgi. To jeszcze to pamiętam. No i później już pamiętam, jak było zawieszenie broni, jeden dzień można było biegać, można było wyjść na Warszawę. No więc [było wielkie] „hura” i wszyscy polecieli. I tak zbierali tych, którzy jeszcze żyli, przynosili do opatrunków, zabierali [nieżyjących], chowali, grzebali tych ludzi. To też [pamiętam].
Już później pod koniec Powstania było pierwsze wyjście warszawiaków z Warszawy. Więc Niemcy [powiedzieli, że] kto chce, to może wyjść. No i mama moja mówi: „Wychodzimy”, a ja się uparłam, że nie, zaczęłam płakać, że nie wychodzimy. No i mama została.
- Dlaczego pani tak się uparła?
Nie wiem, nie chciałam wyjść. Po prostu tak płakałam, tak ją trzymałam za rękę: „Nie wyjdziemy, nie wyjdziemy”. No i mama [została, a niektórzy] wyszli. Więc podobno ten transport… oni [chyba] pojechali do Oświęcimia, podobno oni zginęli, ci ludzie, dość dużo tych ludzi zginęło. Myśmy zostali. Po jakimś czasie, już po zawieszeniu broni, już w październiku, w ostatnich tych dniach, znowu kazali wszystkim wyjść. Więc myśmy wyszli, wtedy to już wszyscy wyszli. No i pamiętam, było tak ciepło, to początek października, chyba trzeci był czy czwarty, jakżeśmy wychodzili. No i mama mnie ubrała w taki kożuch do kostek, bo mówi: „Idzie na zimę, to ty mi zamarzniesz”. A tak było ciepło. Ja mówię: „Mamo!” – „Masz to nosić i koniec”. I ja do tego Pruszkowa w tym kożuchu szłam. Jeszcze po drodze takiego pieska złapałam, przybłąkał się – taki jak lis rudy. I jeszcze tego psa niosłam, do samego Pruszkowa go dźwigałam, żeby mi nie uciekł. No ale w Pruszkowie potem zaczął biegać i uciekł. Już nie wiem, gdzie on poleciał. No i byliśmy w Pruszkowie chyba ze dwa tygodnie.
- Jak wyglądał ten obóz przejściowy w Pruszkowie?
To były takie olbrzymie hale, nie wiem, co to takiego, co to było. Olbrzymie hale. I były tylko takie ławki, kto tam sobie usiadł, to usiadł. Reszta to na podłodze, na tym betonie. Tam każdy coś miał, jakiś tobołek, bo wszyscy mogli coś wziąć z sobą, więc każdy coś miał. No to tam, [każdy] to się położył, to siedział. Nie wiem, jakieś tam zupy dawali, bośmy tam po prostu tyle czasu byli.
- Minęły dwa tygodnie w Pruszkowie. Jakie były wtedy nastroje wśród warszawiaków po skończeniu Powstania, jak już byliście w Pruszkowie? Co się wtedy mówiło?
Wszyscy mówili, że to już koniec, że już nas zabiją, że to już nasze ostatnie dni – o tak, tak wszyscy po prostu jakoś tak byli przygnębieni. Mama pracowała tam cały czas, ciągle opatrywała, to jakieś zastrzyki, to rany, to coś tam. Ciągle ktoś tam był chory, więc cały czas była przy ludziach, przy chorych.
Po Pruszkowie załadowano nas w takie bydlęce wagony, no i żeśmy ruszyli do Oświęcimia, ale żeśmy nie dojechali. Zatrzymaliśmy się w Krakowie, potem na ciężarówki i ciężarówkami nas wieźli do Oświęcimia. No i nie wiem, jak to się stało, że myśmy wrócili. Wróciliśmy i w Krakowie oni zaczęli nas tam segregować rodzinami. Jedni pojechali do jakiejś tam miejscowości, myśmy pojechali do Skawiny. I w Skawinie było bardzo dużo ludzi, takie wielkie stoły [stały] na takim placu, no i tam się podchodziło, oni mieli takie listy. Polacy byli, chyba z Krakowa, ale Niemcy tam pilnowali. I oni mieli takie listy, no i przydzielali rodziny do rolników na wsi. I, pamiętam, taka furmanka podjechała z takim starszym już dziadkiem z wąsami i z taką panią, no i nas do nich przydzielili, więc myśmy na ten wóz wsiadły z mamą i dojechałyśmy do Radziszowa. To jest taka jakaś wioska. No i tam dostaliśmy mieszkanie i oni tam… No i kolacja była, świeże masełko, chleb upieczony.
Później mama znów się zgłosiła do pracy, musiała pracować. Ona przecież bez ratowania ludzi, bez tych chorych to nie mogła żyć. Zgłosiła się, ale tam wszędzie jeszcze byli Niemcy. No i tam mamę zarejestrowali [jako] położną, odbierała porody. Tam na tej wsi bańki stawiała, zastrzyki robiła. I co jeszcze? A, jeszcze ci sąsiedzi, ta ciocia z tymi chłopakami, też byli razem i też razem do tego Radziszowa żeśmy pojechali. I ten wujek pracował, tam była fabryka drewniaków. No to mieliśmy opał, bo to [drewno] worami przynosił z tego [zakładu] do domu i to się paliło. No i żeśmy mieszkali. Później już w grudniu, pod koniec grudnia mama załatwiła, że możemy wracać do Warszawy.
Nie wiem. A, rodzina była w Brwinowie, była w Brwinowie. I oni zgłosili, że oni chcą, żeby mama wróciła, nie wiem, też mam tam pismo. No i mama dostała zgodę, byśmy wróciły. Ale tutaj mam przerwę, nie wiem, jak myśmy wróciły. Pamiętam tylko, jak już byłyśmy w Brwinowie i jak tu było wyzwolenie już, jak Rosjanie weszli, to myśmy z Brwinowa do Warszawy na piechotę przyszły. Tak że nie pamiętam, jak żeśmy z tego Krakowa jechały – nic, wszystko jakoś mi się urwało, nie pamiętam.
No Warszawa… Paliło się jeszcze, trupy leżały, wszystko było zbombardowane, nie można było przejść, to się skakało, chodziło po cegłach, no, okropne to było.
- I dotarłyście do swojego dawnego mieszkania przy Żelaznej?
Tak, przy Żelaznej. […] Żeśmy doszły do budynku, ale mieszkanie było spalone. Tak że nie miałyśmy gdzie się zatrzymać, byłyśmy właśnie tam u tej cioci na tym trzecim piętrze. Tu żeśmy właśnie cały czas mieszkały z nimi.
- Pani mama brała czynny udział w Powstaniu, cały czas pomagała Powstańcom, była położną. Czy po zakończeniu wojny pani rodzina miała z tego powodu jakieś problemy?
To znaczy tak, w związku z tym, że nie miałyśmy gdzie mieszkać, mama znów zgłosiła się gdzieś tam, nie wiem, do jakiejś izby rzemieślniczej lekarskiej i dostała przydział na Śląsk. Bo tam akurat, na Śląsku, Niemcy wychodzili i mama tam pojechała i też pracowała jako położna i pielęgniarka przez cały czas. Ale tam byłyśmy krótko, niecały rok, i mama znów załatwiła sobie Warszawę i żeśmy tu wróciły.
- Nie było żadnych problemów?
Nie. Jakieś miała szczęście do załatwiania tych spraw i żeśmy wróciły z powrotem do Warszawy. I tak cały czas tu już.
- Niech pani powie, w jaki sposób mamie udało się załatwić te wszystkie rzeczy? I pracę w Warszawie, potem powrót do Warszawy z Krakowa.
Nie, nie wiem.
- Czy mama później, już po zakończeniu wojny, rozmawiała z panią o tym wszystkim, co się działo podczas Powstania, podczas wojny?
No specjalnie nie, dlatego że mama się bała, bo tych wszystkich Powstańców, tych z AK, gonili, ścigali, aresztowali, więc mama w ogóle nic nie mówiła, nic. Nie chciała, żeby cokolwiek było, bo się tak [bardzo] bała, że ją zabiorą, gdzieś zaaresztują, że ja znów będę sama, bo myśmy tylko we dwie były. Tak że w ogóle mi nic nie mówiła.
- A jej znajomi byli aresztowani, tak? Wiedziała pani o tym?
No niektórzy tak. Tak jakoś utrzymywała to w wielkiej tajemnicy.
- Mamie się nigdy nic nie stało?
Nie.
- Jeszcze chciałabym zapytać panią o najmilsze zdarzenie z Powstania. Czy jest coś takiego, co rzeczywiście wspomina pani miło? Jakaś sytuacja? Czy w ogóle można mówić o jakichś miłych sytuacjach?
Tak się zastanawiam. No raczej chyba nie. Wtedy było bardzo miło, jak żeśmy te czekoladki dostali, jak były te zrzuty, to się dzieciaki bardzo cieszyły. To było bardzo miło, bo tego nie było do jedzenia [na co dzień].
- A takie najmniej miłe wspomnienie z Powstania?
No to, to właśnie ci ranni, ta krew. To było straszne.
- Pani cały czas jakby na co dzień przebywała z tymi rannymi Powstańcami.
Tak, tak.
- Jak pani sobie radziła właśnie jako dziecko, że właściwie wszędzie dookoła działy się takie rzeczy.
No nie wiem, ja przy mamie jakoś byłam odporna, bo mama robiła to z racji zawodu, a ja przy niej tak się jakoś oswoiłam, że mnie to w ogóle nie przeszkadzało.
- A co się stało z pani kuzynami, z tymi, z którymi pani podglądała to, co się dzieje w getcie?
No oni byli razem z nami w tym Radziszowie, potem też wrócili, tylko chyba troszkę późnej. Wrócili i byliśmy razem, już żeśmy mieszkali na Żelaznej. Później ich szukałam. Jeden jest w Szwecji, a drugi pracował w „Super Expressie”, „Expressie Wieczornym” – kiedyś był „Express Wieczorny”, był redaktorem. Ale nigdy nie mogłam się do niego dodzwonić, [by się] spotkać. Więc nie wiem, co z nimi, czy żyją, czy już nie. Nie wiem.
- Na moment wracając do tego momentu, kiedy wróciła pani do Warszawy razem z mamą, zobaczyła to płonące miasto, tak jak pani powiedziała, te trupy były dookoła. Kiedy to się zmieniło? Jak wyglądał ten czas, jak wszyscy, jako warszawiacy postanowili odbudować miasto? Jak wtedy to wyglądało? Jaka była sytuacja?
Proszę pani, wtedy to ludzie spontanicznie szli. Jak krzyknęło się, że trzeba, to wszyscy szli i wszyscy robili. Ja pamiętam, jak zaczęto odbudowywać, sprzątać te ulice, to wszystko, to zawsze takie butle czarnej kawy mama brała i ja z mamą szłam, i mama też tam [pracowała]. Pomagała tam, kobiety sprzątały, nosiły cegły, no coś tam się robiło, zamiatało. Jakieś takie sprawy.
Wszystko było zniszczone.
- Pamięta pani jakieś budynki, które ocalały? Coś, co rzucało się w oczy, kiedy się wchodziło, a nie tylko gruzy?
Na tej naszej Żelaznej zostało kilka domów. Tutaj, jak był ten nasz dom, to tutaj były domy, na Grzybowskiej były jakieś domy, no były trochę takie… Ale to wszystko było obite, zrujnowane, naprawdę. Po tych kulach, tych dziur [pozostawało] – bardzo były poniszczone.
Warszawa, 11 stycznia 2013 roku
Rozmowę prowadziła Paulina Grubek