Marynia Plewako
Nazywam się [Marynia] Plewako. Urodziłam się w 1938 roku, w Białymstoku. Tam pracowała jednocześnie w Banku Rolnym moja mama, ojciec też pracował. Z chwilą wybuchu wojny, bo to było na rok przed wojną, ojciec został zmobilizowany i mama została sama praktycznie ze mną, a cała rodzina była w Warszawie. Wobec powyższego zabrała mnie i przyjechała do Warszawy, do swojej matki, która mieszkała razem ze swoim najstarszym synem, a moim wujem, w Warszawie, na Mokotowie, przy ulicy Bałuckiego 32. Tam mieszkaliśmy. Ponieważ mama pracowała w oddziale Banku Rolnego w Białymstoku, zaczęła pracować w centrali Banku Rolnego w Warszawie i mieszkała w mieszkaniu mojego wuja razem z moją babcią a swoją matką, która była częściowo sparaliżowana. To co pamiętam, to nie przelewało się specjalnie, ale masę różnych osób przewijało się przez to mieszkanie. Tak pamiętam, bo mój wuj w ogóle był dyrektorem YMCA i jednocześnie należał do AK.
W dniu Powstania mama mi mówiła, że w banku dostała taki deputat, dostała kilogram cukru i kilogram kaszy, to wszystko, co przyniosła do domu wtedy. Tak że za dużo tego prowiantu nie było w dniu wybuchu Powstania i pamiętam, że jak zaczęły później być naloty, to wszyscy zbiegaliśmy do piwnicy, bo baliśmy się, że dom zostanie zbombardowany, bo okoliczne budynki, ponieważ jednocześnie były wyrzutnie rakiet, „krowy” tak zwane i one tak zaczynały ryczeć. Jak nawet te „krowy” zaczynały ryczeć, to też zbiegaliśmy do piwnicy, z tym że mama nieraz nie zbiegała, tylko z babcią zostawała, tylko ja zbiegałam. Poza tym z tą żywnością też było tak krucho, pamiętam, że razem z dziećmi, ponieważ wieczorem się uspakajały naloty i bombardowania, to chodziliśmy po okolicznych podwórkach rozwalonych kamienic i szukaliśmy, czy nie będzie jakichś warzyw czy żywności. Pamiętam, że nieraz przynosiłam jakieś kartofle do domu, tak że mama się bardzo cieszyła. Herbaty nie było, to wiem, że babcia suszyła skórki od jabłek i z tych skórek robiła herbatę, to tyle pamiętam. Często tak się zdarzało, że przychodzili Powstańcy nieraz i wtedy każdy, co miał, to częstował tych Powstańców, czy herbatą, czy jakąś zupą. Nieraz też wieczorem jakieś takie dzieci żydowskie siadały na schodkach i też każdy coś wynosił, co miał, dla tych dzieci. Z tego co tam przewijały się te osoby, to pamiętam, że nieraz takie były ostrzeżenia, że wszyscy mężczyźni muszą przejść kanałami gdzieś, bo będzie nalot podobno Niemców i będą wyłapywać mężczyzn, i będą rozstrzeliwać. Wiem, że mojego ojca to często nie było w domu, bo otrzymał taką wiadomość, że musi gdzieś przejść kanałami czy do jakiegoś innego domu, czy jakiejś innej kryjówki. Właściwie tylko kobiety zostawały wtedy w domu.
- Czym zajmowały się wtedy kobiety, jakie były ich aktywności, czy też w jaki sposób pomagały w Powstaniu?
W tym sensie, że przeważnie, jak tam jakiejś były prześcieradła czy coś, to wiem, że mama rwała na takie bandaże, szarpie takie, bo to zawsze było potrzebne. Jak nieraz się przewijały sanitariuszki czy coś i potrzeba była jakichś bandaży czy innych jakichś środków opatrunkowych, to wiem, że mama tam dawała.
- Jak wyglądały przygotowania do Powstania, jeszcze zanim samo Powstanie wybuchło?
Nie, tego wszystkiego to nie pamiętam, bo po prostu byłam dzieckiem i właściwie tylko to, co zaobserwowałam, to mogę opowiedzieć.
- Pierwszy moment, który pani pamięta za czasów wojny, z czasów Powstania, co to było, co się wyryło w pamięć najbardziej?
Najbardziej to byłam przestraszona, jak zaczynały ryczeć „krowy”, bo wtedy panicznie się bałam, bo sąsiedni dom został zburzony tak, jak później ludzie mówili, przez pociski rakietowe z tej wyrzutni. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to jest, później dopiero się dowiedziałam, że to były te wyrzutnie rakietowe. Bałam się po prostu, że nasz dom zostanie zburzony i wszyscy zginiemy.
- Czy jako dziecko w tamtym czasie była pani świadkiem egzekucji?
Nie. Później dopiero, jak nas wypędzali z Warszawy, to widziałam po drodze masę leżących ludzi martwych, ale tak to nie widziałam.
- Jeszcze okres pobytu w Warszawie? Czy pani ojciec był jedynym mężczyzną w domu?
Wiem, że wuj w okresie Powstania to w ogóle nie mieszkał, nie zjawiał się.
- O działalności wuja już pani wtedy wiedziała, co się dzieje?
Nie, dopiero później się dowiedziałam, wiedziałam tylko, że był dyrektorem YMCA.
- Jaka była aktywność pani ojca podczas Powstania?
Mój ojciec pracował w jakichś zakładach taboru kolejowego gdzieś na Pradze. Jego rodzice umarli wcześniej, jako dziecko później wychowywał się u stryjenki. Urodził się w Tyflisie w Gruzji, natomiast później mieszkał w Tallinie u tej stryjenki i chodził do szkoły niemieckiej, tak że świetnie znał i niemiecki, i rosyjski. Później nam nawet opowiadał, że jego to nieraz w łapankach ratowało, że jak złapali go, to umiał się świetnie porozumieć po niemiecku i pokazywał tą kenkartę, bo jak pracował w tych zakładach, to że wraca z nocnej zmiany czy coś, i puszczali go. Tak że tyle po prostu wiem.
- Pani była wtedy dzieckiem, które w jakiś sposób powinno być przygotowywane do szkoły, do nauki.
Już się nauczyłam czytać jako dziecko wtedy, bo takie różne były książeczki i babcie mnie uczyła czytać.
- Czy religia odgrywała znaczącą rolę w państwa życiu?
Na pewno, bo nauczyłam się, oczywiście mama mnie nauczyła pacierza, tak że jak do tej piwnicy zbiegaliśmy, to zawsze wtedy tam były odmawiane jakieś modlitwy. Później wiem, że wszyscy śpiewali takie różne pobożne pieśni. Tak zapamiętałam właśnie taką jedną pieśń, co później też śpiewali ludzie w Pruszkowie: „Słuchaj, Jezu, jak cię błaga lud, słuchaj, słuchaj, uczyń z nami cud”, tą melodię właśnie tak zapamiętałam.
- Jak mogłaby pani opisać stosunki międzyludzkie, relacje między poszczególnymi znającymi się osobami, ale też nieznającymi się nawzajem ludźmi podczas Powstania i po Powstaniu?
Ludzie bardzo sobie pomagali, bo w międzyczasie, zdaje się, w tej kamienicy, to zginął chyba sąsiad mojej mamy z pierwszego czy z drugiego piętra, bo myśmy mieszkali na parterze. Wtedy bardzo wszyscy jej współczuli, z tym że po prostu ona chyba nawet nie znalazła później tego męża, bo gdzieś na mieście zginął. Tak że pocztą pantoflową ludzie sobie przekazywali informacje, to było w ten sposób.
- Jak wyglądało życie codzienne podczas Powstania, jak taki harmonogram dnia przebiegał?
Rano to zwykle mama robiła jakieś śniadanie, później przygotowywała obiad z tego, co było, zajmowała się babcią. Babci, ponieważ była sparaliżowana, chyba lewą stronę miała sparaliżowaną, to wiem, że przychodził jakiś lekarz wieczorami i przystawiał babci pijawki do szyi. Chyba miała za wysokie ciśnienie czy co, nie wiem, ale tak mi się wryło w pamięć, że te pijawki przystawiał babci. Jakoś ludzie piwnicami chyba przechodzili z jednych domów do drugich, chyba w ten sposób, bo były, zdaje się, poprzebijane te piwnice, że można było przejść tymi piwnicami. Nawet pamiętam, że po drugiej stronie ulicy w domu to miałam taką koleżankę Joasię, nie pamiętam nazwiska, Sonnenberg czy Sonnenbrand, nie mam pojęcia, a wiem, że jak się robiło ciszej i nie było strzelaniny, to mama mi pozwalała, jak było ciemno, przelecieć przez ten kawałek ulicy do tej Joasi, żeby pójść się pobawić. Więc takie smutne było to życie, bo człowiek ciągle się bał, że coś wyniknie.
- Jakie były zabawy dziecięce?
Przeważnie bawiłyśmy się lalkami albo jakieś miała gry też chyba takie jakieś, to już nie wiem, czy lotto miała, czy coś, nie pamiętam. Ale wiem, że miała bardzo dużo zabawek, bo miałam tylko taki jakiś mały wózeczek metalowy takiej wielkości i taką małą laleczkę tylko. Pamiętam, ona miała duże, takie ładne lalki.
- Co po Powstaniu, koniec Powstania i jak wyglądała u pani ta historia?
Jak kazali nam wszystkim wychodzić przy końcu września, to ponieważ moja babcia była sparaliżowana, to ojciec wziął babcię na plecy i tak niósł, a ja szłam za rękę z mamą. W ogóle nawet sobie nie uświadamiałam, że mama była wtedy w ciąży.
- Kazano wychodzić. To było nagle czy to było wcześniej?
Nie, poprzedniego dnia chyba przyszedł jakiś Powstaniec i powiedział, że jutro będzie kapitulacja, i że musimy wszyscy wychodzić, bo dzielnica będzie spalona. Rzeczywiście, jak wychodziliśmy, to tak jak mówiłam, szliśmy ulicą Różaną, to była ulica prostopadła do tej ulicy Bałuckiego, prostopadła do Puławskiej, bo Bałuckiego to jest równoległa do Puławskiej, taka mała uliczka między Dąbrowskiego a właśnie tą Różaną. Z tym że ulica Dąbrowskiego to się wtedy nazywała ulica Szustra. Jak szliśmy Różaną, to zapamiętałam okropny taki obraz, że po obu stronach budynki się paliły, było tak okropnie gorąco i te płomienie takie – bałam się, że to wszystko na nas runie. Później, jak minęliśmy Różaną i wyszliśmy dalej, to ojciec wszedł do jakiegoś domu na podwórze i znalazł drewniany wózek z dyszlem, co to ludzie na wsi wozili jakieś warzywa na targ czy kartofle, czy coś. Wiem, że tą babcię posadził na tym wózku i tak ciągnął. Później pamiętam, że nocowaliśmy w kościele na Woli, to chyba jest teraz kościół Świętego Wojciecha na Woli, taki czerwony, na Wolskiej. Tam wszyscy na podłodze spali.
- Ktoś zorganizował nocleg czy po prostu po drodze…
Po drodze ludzie szli. Właśnie nie wiem, czy to byli chorzy, czy małe dzieci i matki, ale chyba wszyscy tam byliśmy, ojciec też był chyba.
- Co państwo z sobą zabraliście, wychodząc?
Tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Mama jakiś węzełek wzięła. Pamiętam, byłam głodna i chciało mi się jeść… Poganiali ten pochód cały „ukraińcy”, mama mówiła, że „kałmucy”, ale to chyba „ukraińcy” byli. Wiem, że jakiś taki „ukrainiec”, widocznie może byłam podobna do jego córeczki czy co, to miał w kostkach takie suchary. Wiem, że mi dał kilka takich kosteczek tych sucharów, wtedy jemu bardzo podziękowałam, on się uśmiechnął i chyba mamie powiedział, że ma taką
doczkę czy coś tak. Teraz tak sobie przypominam, że tak rozmawiał z mamą.
Później, nie pamiętam, czy myśmy cały czas pieszo szli do tego Pruszkowa, czy jechaliśmy koleją, to już po prostu mam lukę w pamięci. Wiem tylko tyle, że w obozie urodziła się moja siostra. Później, jak kupiłam ten album, to wyczytałam, co to „Tędy przeszła Warszawa”… Bo przyjmował ten poród jakiś Rosjanin. Pamiętam, że mamie powiedział, że ona musi się nazywać Oktabryna, bo ona urodziła się 1 października 1944 roku. Mama nie oponowała, ale później wiem, że ciągle szukała babci, bo nas rozdzielono, osobno mężczyzn w Pruszkowie, osobno kobiety z dziećmi i osobno osoby starsze.
Później mama była w szpitalu w Pruszkowie, ale właśnie to chyba były Tworki, tak mi się wydaje. Przypominam sobie taki moment, że byłam na podwórku tego szpitala i tam stał taki olbrzymi wóz, jak to były takie wozy zaprzężone w konie do przewozu węgla z tymi bocznymi, drewnianymi deskami i tak dalej. Patrzę, że takie konie takie ładne są i chciałam pogłaskać tego konia po nosie. Nagle słyszę, że babcia do mnie mówi: „Maryniu, nie głaszcz tego konia, bo może cię ugryźć” – i dopiero patrzę, że wysoko na tym wozie była. To ostatni raz był wtedy, że babcię widziałam. Później, jak mamę zobaczyłam, to powiedziałam, że widziałam babcię na tym wozie, że gdzieś babcię powieźli. Później mama po wyzwoleniu, jak już wróciliśmy do Warszawy, to szukała wszędzie i nigdzie żadnego śladu nie znalazła. Dopiero teraz, kiedyś słuchając radia, właśnie nie wiem, czy to było Radio Józef, czy to było Radio Maryja, ale w każdym bądź razie to było w rocznicę Powstania. Były wywiady z uczestnikami Powstania. Jakiś uczestnik tego Powstania wypowiadał się, bo ktoś zapytał się, a co się działo z tymi osobami chorymi, starszymi i tak dalej. On powiedział, że właśnie widział, że te osoby starsze, niepełnosprawne, chore, wywożono wozami w stronę Wolbromia i wyrzucano na pola podobno. Ale to już po śmierci mamy, to może trzy lata temu, to słyszałam po prostu. Wiem, że mama bardzo szukała i przez PCK, i w ogóle nie wiadomo, gdzie jest grób babci. Na pewno albo rozstrzelana, albo co, bo była w ogóle niepełnosprawna. Jak urodziła się moja siostra, to lekarz, mama opowiadała, że tak zachował się bardzo po ludzku, bo mama strasznie płakała, co z nami będzie. Ciągle się bała, że zostaniemy wywiezieni wszyscy do Niemiec na roboty. Zlitował się, ponieważ mama była urodzona na Podolu, to teraz Ukraina jest, to wystawił ojcu takie lewe zaświadczenie, bo Niemcy się panicznie bali, jak ktoś był chory na gruźlicę, że [ojciec] jest chory na gruźlicę, i wszystkich nas zwolnili z tego obozu.
Wtedy przez parę lat mieszkaliśmy w Żyrardowie na stacji, bo ojciec ponieważ przedtem pracował w Zakładach Taboru Kolejowego, to tam pracował też na stacji w kolejnictwie i mieszkanie mieliśmy po prostu nad poczekalnią stacji w Żyrardowie. Mieszkaliśmy do 1945 roku, bo mama później podjęła pracę w Banku Rolnym i dostała mieszkanie z puli Banku Rolnego, taki dom bankowy był wybudowany na Szczęśliwickiej w Warszawie. W 1946 roku przenieśliśmy się wszyscy do Warszawy.
- Ile czasu spędziliście państwo w obozie?
Z tego, co pamiętam, to chyba byliśmy albo dziesięć dni, albo dwa tygodnie, tak mi się wydaje.
- Czy coś więcej o tym, jak to wyglądało, mogłaby pani opowiedzieć?
Jak to było? Byłam w szpitalu, tam gdzie mama była, i tam była roznoszona kawa rano, chyba z mlekiem ona była, ale tego mleka chyba było bardzo mało. Jakieś tam dawali pieczywo, ale nie wiem, czy to były suchary, czy to co było, w każdym bądź razie ciągle byłam głodna, a na obiad to tylko chyba zupa była, to jakoś tak było.
Było straszne przepełnienie, ludzie leżeli jeden obok drugiego. Później, jak mieszkaliśmy w Żyrardowie, to pamiętam, że mama w ogóle od wszy kupiła jakiś preparat, naftę czy co, i smarowała mi włosy, bo po prostu byliśmy zawszeni w ogóle. Warunki higieniczne to rzeczywiście były takie niezbyt ciekawe, bo tam rzeczywiście ciągle przybywało tych ludzi i ci Niemcy tak dzielili, że rozdzielali te rodziny. Były krzyki, bo matki płakały, dzieci zwykle zostawały z matkami, a mężczyzn zabierali osobno i nie wiem, czy mieli wysyłać do obozów, do Oświęcimia, czy też do pracy, nie mam pojęcia, ale wiem, że byli osobno, na tej zasadzie.
- Czy jest jeszcze coś, co wryło się pani w pamięć z okresu Powstania jak i obozu?
Jak mieszkaliśmy później w tym Żyrardowie, to tak zapamiętałam, że tam nie było specjalnie mebli, tylko był taki duży stół prostokątny z takimi uchwytami jakimiś. Pytałam się ojca, co to znaczy, „A to wiesz, to tutaj żołnierze opierali karabiny”. Nie wiem, czy to były dziury jakieś takie, czy co, ale wiem, że on był taki poznaczony na brzegach, że tam żołnierze opierali karabiny. To był taki z demobilu jakiś stół, przy którym jedliśmy, ale taki solidny, dębowy, prostokątny. Pamiętam, że jak na stacji mieszkaliśmy, to tak zwykle długo nie mogłam zasnąć, bo ciągle te pociągi, to przyjeżdżały, to odjeżdżały i tak dalej, ale już jakoś przynajmniej było spokojniej.
- Czy w tych pociągach też byli transportowani ludzie?
Tego nie powiem, bo po prostu nie pamiętam.
- Czy spotkała pani jakichś cudzoziemców w tym okresie, oczywiście poza Niemcami, „ukraińcami”?
Lekarz był Rosjaninem, to mama mi powiedziała, że lekarz Rosjanin, z tym że jego nie widziałam, tylko mama opowiadała właśnie, że całe szczęście, że okazał się ludzki. Przypuszczam, że raczej to prędzej zadziałało to, że mama była urodzona na Ukrainie, bo tam dziadek miał folwark nieduży w takiej wsi Stepki, była urodzona na Podolu i pewnie to zadziałało. Poza tym ojciec też dobrze znał rosyjski, może dlatego jakoś myślał, że to w pewnym sensie, to może jacyś ziomkowie czy co, bo nazwisko Plewako to jest białoruskie nazwisko, takie ma pochodzenie.
- Może podczas Powstania miała pani styczność w jakikolwiek sposób z prasą podziemną czy słuchała pani radia albo wiedziała o takich działaniach?
Wiem, że radia to słuchaliśmy, to znaczy mama słuchała przeważnie wieczorem i to bardzo cicho nastawiała, bo bała się, żeby ktoś nie usłyszał. Wiem, że to radio to mama słuchała i ojciec też. Mnie się wydaje, że ojciec też pomagał Powstańcom w pewnym sensie, z tym że walczyć nie walczył, bo mama zabraniała mu w ogóle, mówiła później, że była w poważnym stanie, bo gdyby ojciec zginął, co by ona zrobiła, i tak dalej. Pomagać jakoś pomagał, ale co konkretnie robił, to zwykle nie opowiadał nigdy, nawet potem.
- Było ciągłe poczucie strachu, niepewności, ale też na ile była duża świadomość tego, co się dzieje? Pani jako dziecko, jak to odbierała? Były akty ludobójstwa, jak to wtedy odbierano poza strachem – świadomość tego, co się dzieje obok?
Ciągle byłam wystraszona, ciągle się bałam w ogóle, że coś zacznie się dziać, że nas zabiją, zastrzelą. Zdawałam maturę i mnie się jeszcze wydawało, że niedługo wojna wybuchnie, nic nie chciałam planować, bo nie ma sensu, bo pewnie niedługo i tak będzie wojna. Właściwie po paru latach dopiero, jak byłam na studiach, to jakoś wyzwoliłam się z tego strachu. Ale pamiętam, że tak we mnie to długo te wspomnienia jakoś żyły i pamiętałam, zwłaszcza okropne widoki tych domów palących, walących się, ryki tych „krów”, później płacz tych ludzi i śpiewy takie. Dziecko po prostu pamięta te rzeczy, co to najbardziej jaskrawe były, ale nie byłam świadkiem jakichś mordów czy łapanek, czy coś takiego.
- Zakończenie wojny. Jak to zostało przyjęte w rodzinie, wśród społeczności najbliżej?
Wszyscy się cieszyli, że wojna się skończyła, tylko po prostu bali się, co będzie dalej. Z tym że jeszcze wtedy nie mówiło się o tym, że 17 września z drugiej strony napadli na nas Rosjanie. Tylko jakoś do końca wiem, że mama ciągle się spodziewała i ci ludzie w tej kamienicy, że ci Rosjanie, którzy, jak słyszeliśmy przez radio, są za Wisłą, że przejdą tą Wisłę i że wypędzą tych Niemców, i że my zostaniemy w tej Warszawie. A tymczasem nic takiego się nie stało, a ci Niemcy nas wygnali przecież do obozu i tak dalej. Ludzie byli bardzo zawiedzeni, radio podawało, tak pamiętam, że mama mówiła: „Zobacz, jacy wredni sąsiedzi, jeden i drugi, w ogóle nie przychodzą nam z pomocą” – tak zapamiętałam to. To tyle pamiętam.
- Przed chwilą wspominała pani o strachu, że wojna wybuchnie ponownie. W drugiej połowie lat pięćdziesiątych to się wyciszyło?
W 1957 czy 1960 roku, jakoś tak. Niespecjalnie dobrze rodzice zarabiali, było dosyć ciężko. Wiem, że po maturze chyba pracowałam jako laborantka na uniwersytecie. Pracowałam w pracowni profesora Świętosławskiego i dopiero potem zaczęłam po trzech latach starać się na uczelnię, tak że dopiero w 1960 roku zdawałam na uczelnię. Z tym że ojciec mi ciągle mówił, że to powinnam zdawać na chemię, bo dziadek ze strony mamy był chemikiem i rzeczywiście chciałam zdawać na tą chemię, ale za słabo znałam fizykę. Ale ojciec ciągle wierzył, bo jego brat starszy był profesorem na politechnice, ale na Wydziale Komunikacji stryj był. „A, to stryj ci pomoże”. Ale jak na trójki zdawałam, to nie miałam szans przebicia, bo to przecież wtedy były egzaminy konkursowe, nie teraz, jak są konkursy świadectw. Tak że dwa razy zdawałam i się nie dostałam, i w końcu mama mówi: „Nie, to zdawaj na SGGW” i zdałam po porostu na technologię rolno-spożywczą, i skończyłam to.
- Jakieś działania członków rodziny podczas Powstania lub wojny może pani opowiedzieć?
Nie wiem. Tylko wiem, że właśnie wuj, brat mojej mamy, Władysław Janiszowski, że on działał i chyba mój ojciec też pomagał, ale po prostu nie wiemy o tym. Bo ojciec w ogóle, nawet przecież jego najstarszy brat zginął, mówiło się, że w Katyniu, to przecież były takie czasy stalinowskie, że nawet w domu nic chciał opowiadać na ten temat, nie chciał szukać jego grobu, nic. Dopiero ja teraz, dziesięć lat temu, zapisałam się do Rodziny Katyńskiej, zgłosiłam, że zaginął taki i taki, Wacław Plewako, że proszę o odszukanie grobu. Okazało się, że był nie w Katyniu, tylko w Starobielsku w obozie i że został rozstrzelany w Charkowie. Nawet pojechałam na ten symboliczny grób z tą Rodziną Katyńską, żeby jakoś upamiętnić pamięć stryja, ale wtedy to w ogóle się nic nie mówiło na ten temat. Teraz żałuję, bo mogłam wyciągnąć różne informacje, tak że nawet jak trzeba było odtworzyć życiorys tego mojego stryja, to musiałam chodzić po archiwach, dowiedziałam się, bo on nie skończył, nie został leśnikiem, bo też studiował na SGGW, ale najpierw studiował na uniwersytecie, więc stamtąd wyciągałam z archiwum życiorys jego. Później resztę dokumentów wyciągałam z SGGW, żeby dołączyć do tej mojej prośby o odszukanie tego grobu. Po prostu nie wiedzieliśmy wcale, jak życie przebiegało wtedy. To były naprawdę ciężkie czasy.
- Pomimo dużej życzliwości ludzkiej, która występowała, to jednak...
W czasie okupacji i w czasie Powstania na pewno ludzie sobie bardzo pomagali.
- Mimo wszystko były tematy tabu?
Tak.
- Których się nie poruszało ze względów bezpieczeństwa.
Ale to już po wyzwoleniu, to już się o tym nie mówiło. Nawet nie wypytywaliśmy rodziców, bo po prostu nie chcieli mówić. Teraz, jak widziałam się z moim bratem stryjecznym, to mówił, że właśnie jego ojciec, który był profesorem na politechnice, na Wydziale Komunikacji, to pisał w ogóle pamiętnik i on dopiero po śmierci ojca miał dostęp do tego pamiętnika. Więc mówię: „Słuchaj, jak są różne ciekawe rzeczy, to można wykorzystać”. Ale jakoś nie ma chęci.
- Jeszcze jest jakieś wspomnienie, którymi by się chciała pani z nami podzielić, jeżeli chodzi o wojnę, Powstanie i ten okres czasu? A może też najprzyjemniejsza rzecz, którą pani pamięta z dzieciństwa?
Najprzyjemniejsze to chyba były te zabawy z moją Asią, z tą koleżanką, co mieszkała naprzeciwko, bo wtedy to były ciężkie te czasy w ogóle.
- Jest jeszcze coś, co sobie pani przypomina?
Mnie się wydaje, że chyba wszystko powiedziałam, co na ten temat pamiętałam.
Warszawa, 16 listopada 2012 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Piekacz