Jan Radecki „Czarny”
Nazywam się Jan Radecki. Pseudonim „Czarny” miałem w Powstaniu. [Urodzony w] 1923 roku w Warszawie.
- Proszę, aby opowiedział pan o swoim dzieciństwie, jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Gdzie mieszkała pana rodzina?
Urodziłem się na Sielcach. To jest przedmieście Warszawy, Dolny Mokotów, i tam się wychowałem, chyba do trzech, czterech lat. Tego już nie pomnę.
- Czy pamięta pan nazwę ulicy?
Sielecka 4.
- Czym zajmowali się rodzice?
Mama nie pracowała. Umarła w 1929 roku. Ojciec był bardzo dobrym szewcem.
Nie, byłem jedynakiem. Miałem sześć lat, jak mama umarła.
- Już ojciec nie zakładał nowej rodziny, później?
Zakładał dwa razy.
- Czy pan chodził do szkoły przed wybuchem wojny?
Szkoła powszechna, to kilka ich było, ze względu na zmiany zamieszkania.
Jak mieszkaliśmy, to ja u cioci byłem, bo już tata się wyprowadził i miał inne mieszkanie.
- Wychowaniem zajmowała się pana ciocia?
Ciocia.
Jedną posesję dalej, Sielecka 8. Jeśli chodzi o szkoły, to pierwszą, którą pamiętam, to Belwederska 31. Później tata się przeprowadził i [chodziłem do szkoły] na Pradze, na ulicy Otwockiej, ale który to był numer, to nie wiem. To już zapomniałem.
- I mieszkał pan wtedy też na Pradze, na Otwockiej?
Nie, bo druga żona [taty] mieszkała właśnie na Pradze i dlatego musiałem chodzić do szkoły na Pragę, ale to nic takiego nie było. Później przeprowadził się tata na Marszałkowską 14.
- I pan też zmienił szkołę?
Nie, to jeszcze nie, bo byłem jeszcze u cioci. Później, wynajął tata pokój z kuchnią, na Wspólnej 42 mieszkania 14. Tak jak to wtedy przed wojną było, że lokator się sprowadzał, płacił komorne i wszystko było tak jak potrzeba. Na Wspólnej 42 mieszkałem aż do Powstania. Powstanie wybuchło i tam byłem.
- Czy pamięta pan wybuch II wojny światowej, 1 września 1939 roku?
O, na pewno. Pewnie, że tak. Nawet jeszcze przed oczyma mam. Wtedy byliśmy właśnie u babci na Pradze, bo z drugiego małżeństwa był chłopiec, braciszek. No więc on wtedy nie miał jeszcze dwóch lat, a to było przecież lato, to ja byłem jak na letnisku, na Targówku. Więc musiałem się nim zajmować. Zadowolony byłem z tego, bo był taki naprawdę dobry chłopaczek.
- Jak zapamiętał pan wybuch wojny?
Mama powiedziała: „Musimy iść do domu na Wspólną”, i żeśmy szli. Tylko żeśmy przeszli od wiaduktu na Radzymińskiej i zaczęło się bombardowanie. No to chowaliśmy się do domów, ale co to były za domy… Jak by dobrze kopnął, to by się i przewróciły, ale jakoś nam się udało, tak że doszliśmy do mostu Poniatowskiego. Mostem Poniatowskiego do Marszałkowskiej, a to był drugi dom od Marszałkowskiej, Wspólna 42. No i już cały czas tam byliśmy. Zastała nas kapitulacja na Wspólnej i mieszkaliśmy aż do Powstania. Dopiero w Powstanie, jak wychodziłem do niewoli, to ojciec dał mi klucz od mieszkania. Mówi: „Ty może wrócisz wcześniej, to będziesz miał tutaj klucz”. Dał mi ten klucz. Tylko jak wróciłem w 1947, to były tylko gruzy.
- Czy w czasie okupacji pracował pan, czy uczył się?
Tak, uczyłem się zawodu, na cholewkarza.
- Czy pan chodził do szkoły zawodowej?
Tak, [chodziłem] do szkoły zawodowej na Powiśle, na Karowej. Karowa, chyba 2 albo 4, już tego dokładnie nie pamiętam.
- I długo pan uczył się w tej szkole?
Przez całą okupację. Ale to była Szkoła Zawodowa Rzemiosł Skórzanych, tam były różne zawody skórzane, byli szewcy i cholewkarze, kuśnierze, no wszystko, co było związane ze skórą. Skórzana szkoła.
- I mieszkał pan razem z ojcem, z rodziną?
Tak.
- A z czego utrzymywał się pana ojciec? Czy w dalszym ciągu pracował jako szewc?
Tak.
- Czy w czasie okupacji zetknął się pan z konspiracją?
Tak, na Pradze. Babcia mieszkała na Księcia Ziemowita, to na samym początku. No i ja tam, jak lato, to ja już tam spędzałem, jak na letniakach. I przez kolegów, jedni byli… Tak po cichaczu się wstępowało.
- Kto pana zachęcił do wstąpienia, który z pana kolegów? I kiedy to było, w którym roku?
W 1943 roku. Kolega nazywał się Sinica. On mieszkał na Targówku, na Księcia Ziemowita.
- Na czym polegała ta konspiracja?
To na razie, to nic takiego nie było. Tylko po prostu było, że jesteśmy zmobilizowani w razie czego.
- Czy była jakaś nazwa tej organizacji?
Nie przypomnę sobie tego.
- Może jakieś przeszkolenia pan wtedy przechodził?
Nie, nie.
- Czy większa grupa należała do tej organizacji?
No to co ja wiem, to tak nie było, że jesteśmy jakaś tam grupa duża i nie znamy się. Przecież tu chodziło o konspirację, żeby jedno drugiego nie wydało w razie czego czy coś. Styczność miałem chyba z pięcioma.
- Czy pan pamięta ich nazwiska czy pseudonimy?
Jeden tylko, bo razem byliśmy nawet w Powstaniu. Jego nazwisko Józef Sinica i miał pseudonim „Widym”. Jak Powstanie wybuchło, tośmy od razu, na drugi dzień, poszliśmy do niego.
- Czy panowie często się spotykali wtedy?
Tak.
- Jeszcze przed wybuchem Powstania.
Przed Powstaniem, tak. To było tak, że jeden przyszedł do drugiego, mówił, że „Tu będzie, tu będzie”.
- Czy mieliście do czynienia z tajną prasą, z jakimiś ulotkami?
Tak, tak.
- Czy może pan pamięta, co to było?
Tylko „Biuletyn”.
- Czy może jeszcze ktoś z rodziny albo znajomych był związany z konspiracją?
Nikomu nic nie mówiłem i mnie też nic nie mówili, a co było, to nie wiem.
- Czy może ktoś z rodziny był represjonowany w czasie okupacji przez Niemców?
Nie.
- Jak wyglądał początek Powstania?
Tego dnia i o tej godzinie z „Widynem”, z tym Sinicą, jechaliśmy na Pragę, miało być spotkanie grupy.
- Gdzie państwo mieli się spotkać?
On mieszkał przy placu Unii Lubelskiej i tam żeśmy wsiedli w tramwaj i jedziemy.
- Gdzie był ten punkt zbiórki na Pradze?
To już on wiedział gdzie. On mnie tylko poinformował, że jedziemy, ba, jak myśmy blisko siebie mieszkali, to mieliśmy ze sobą kontakt. Tym bardziej że jego ojciec był też szewcem, który miał interes na Śniadeckich, chyba pod piątym to było. On przychodził tam, gdzie pracowałem, w sprawach ojca, i tak jak koledzy... Jechaliśmy właśnie na Pragę. Dojechaliśmy do Hożej i strzały, pierwsze.
Pierwszego sierpnia. Strzały. Tramwaj stanął. Przed nim, jeszcze też do Żurawiej, też już [tramwaje] stały. No, trochę posiedzieliśmy w tym wagonie. Tak to zwykle bywało, że najpierw była jakaś zawierucha, później to się uciszyło. Niemcy zrobili porządek, połapali, połapali... Wyszliśmy z wagonu i na drugą stronę Marszałkowskiej przeszliśmy, na stronę nieparzystą, i w Hożą weszliśmy. Tam mieliśmy jednego znajomego, też z tym zawodem związanego. No więc poszliśmy do niego, żeby trochę posiedzieć. Jak zaczęliśmy siedzieć, to już nie wyszliśmy stamtąd. Tylko wyszliśmy na punkt zborny, gdzie się organizował batalion.
- I w ten sposób pan wstąpił do tej organizacji?
Tak, to było 2 sierpnia.
- Jaki pseudonim pan nosił?
Pseudonim „Czarny”. Byłem zawsze taki opalony, śniadą cerę od urodzenia miałem, no i „Czarny!”. Najwygodniej to było. Jaki miałem, taki zostawiłem.
- I razem z kolegami był pan w tym oddziale?
Tak. Nie, tutaj w „Iwo” to już tak było, że kto się zgłosił, to był. To nie ma tak, znajomych tam nie było. Byliśmy we dwóch tylko, co się znaliśmy. Tak to wszystko było już tacy, którzy akurat kursowali w tej chwili, tak samo, jak i my. No i jak wieczór się już zrobił, zaczęła się budowa barykad.
- Pan uczestniczył w tej budowie?
No naturalnie, że tak.
Na rogu Hożej i Marszałkowskiej. Zrywało się kafle chodnikowe. Z kina „Urania” wyrzucało się ławki, siedzenia, co było. I tramwaj, którym jechaliśmy, został przewrócony w poprzek Marszałkowskiej.
- Dużo osób uczestniczyło w budowie tej barykady?
O, sporo.
- Czy również ludność cywilna?
Cywilna, cywilna.
- Jakie zadania miał pan w oddziale? Na czym polegała pana służba?
Od razu [trafiliśmy] na stanowiska. Pierwsze stanowiska to miałem właśnie w teatrze białoruskim na Marszałkowskiej, róg Hożej, ale już numeru to nie pamiętam, chyba 71, Marszałkowska. To się pozacierało trochę w pamięci.
- Na czym polegało pana zadanie na tym posterunku?
Stanie na barykadzie. Alarm w razie czego, jakby czołg. Bo czołgi już były na Nowogrodzkiej, na poczcie, to jest na rogu Nowogrodzkiej i Poznańskiej, i była właśnie obawa, żeby nie przejechali koło naszych barykad. Taka barykada nie była taka pewna. Jak by czołgiem pojechał, to by ją przejechał.
- Czy sam pan pilnował tego posterunku, czy jeszcze byli inni?
Nie, byli inni, tylko każdy gdzie indziej.
Hmm…
- W jakim okresie pilnował pan barykady?
To było: dzień i zmiana. I w inne miejsca. Już nawet nie pamiętam jakie. To był taki wstęp.
Początek, pierwsze dni.
Później zaczęło się już inne życie.
- To znaczy, co działo się później?
Na inne stanowiska.
- Czy pan pamięta swój szlak bojowy?
To trudno powiedzieć o szlaku bojowym, bo jednego dnia było się tu, drugiego dnia było się tu. […]
- Kto był pana bezpośrednio dowódcą?
Podporucznik „Lech”.
- Czy pamięta pan nazwisko?
Leży na końcu języka…
- Może później pan przypomni sobie. Jak go pan zapamiętał?
No on był fajny chłopak, podporucznik. […] I jako batalion odwodowy to myśmy po prostu byli przeznaczeni na to, żebyśmy ratowali to, co tam już coś nie wychodzi – wzmacnianie. Byliśmy na Politechnice, byliśmy na Emilii Plater. Inny odział, który przed nami jeszcze był, dwóch chciało spenetrować dom, który jakoby był pusty. I poszli tam. I tam Niemcy ich przyhaczyli. No i na drugi dzień chcieliśmy ich odbić. Odbić to odbiliśmy, ale tylko pusty dom, a ich dwóch [zastaliśmy] spalonych żywcem. Jeszcze słoma z siennika była koło nich. Żeśmy wtedy przysięgę złożyli, że nikt się z nas nie podda.
- Czy pan może jakoś bliżej powiedzieć, o który dom chodziło? I to było przy ulicy Emilii Plater?
Emilii Plater, tak za Hożą.
- I to w jakim momencie Powstania, w sierpniu?
To było w sierpniu jeszcze.
- Czy zapamiętał pan może walki o Politechnikę?
Nie za bardzo. Nie powiem, że tak zapamiętałem.
- A czy miał pan kontakt z Niemcami, bezpośrednio, w czasie walk?
Nie.
- Czy z jeńcami niemieckimi?
Nie.
Nie, nie. Wiem tylko o tym, że ich obóz to był w kinie „Urania”. Kiedyś, przed wojną, to była „Mewa”.
- Czy może pan widział przedstawicieli innych narodowości?
To już później, już później, pod koniec Powstania, jak objęliśmy ochronę, żeby Niemcy nie przeniknęli w głąb Śródmieścia Południe, czyli w stronę placu Zbawiciela, to na Nowogrodzkiej byli „ukraińcy”.
- Czyli na początku pan walczył w rejonie ulicy Marszałkowskiej, a później?
Tak jak mówię, to różnie było. Ale takie [walki], które najbardziej ostatnio… już przed zakończeniem, bo 1 września objęliśmy stanowiska na Nowogrodzkiej. Aleje już były zajęte przez Niemców. I właśnie na Nowogrodzkiej, oni mieli stronę parzystą, a my mieliśmy nieparzystą, tak że staliśmy tak, ot, tylko przejść przez jezdnię. Byłem ranny na Nowogrodzkiej, pod trzydziestym trzecim.
- W jakich okolicznościach pan został ranny?
Naprzeciw nas, gdzie myśmy mieli swój posterunek, była brama strony parzystej. Oni mieli zrobione zabezpieczenie, taką barykadkę, gdzie karabin maszynowy mieli. Byłem na samym rogu Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej, tylko od strony Marszałkowskiej, ale z okien widziało się bramę, gdzie oni mieli karabin. Niechcący, zza węgła wyjrzałem, i od razu poczułem, że krew mi się leje po twarzy. Pod okiem mnie [drasnęło], to tak było leciuchno, ale krew poszła, zalała mi twarz. Ściągnęli mnie ze stanowiska, drugi poszedł. Miałem trochę wolnego, bo musiałem [biegać] po lekarzach, po okulistach. Gdzie to wtedy szukać? Akurat był na Marszałkowskiej, między Wspólną a Hożą, okulista. I tam zawędrowałem. Zrobiła mi opatrunek i powiedziała: „No, gdyby pan miał troszeczkę wyżej, to byłby bez oka”. Ale jakoś tak wyszło, no i dobrze. Miałem trochę wolnego, poszedłem do domu, a że to było niedaleko, Wspólna 42, to tylko prosto Marszałkowską, tak koło domów, żeby się trochę umyć.
- Wcześniej miał pan kontakt z rodziną, czy nie, na samym początku?
Mieliśmy, bo rodzice normalnie byli w mieszkaniu z braciszkiem.
- Jak wyglądało życie codzienne w oddziale?
Spało się, gdzie było. I w bramie. I jak było jakieś mieszkanie, tak na trochę, na kilka dni, to już było zakwaterowanie w mieszkaniach. Bez żadnych wygód, bez niczego, to wiadomo przecież. Nawet sam się dziwię, bo trzeba pić, żeby jakoś egzystować, a ja nie pamiętam, żebym w ogóle pił wodę. Już dawno się zastanawiałem, jak to było. Wodę, żeby zdobyć, to po prostu było z narażeniem życia. Niemcy wybierali miejsca, gdzie właśnie jest [woda], i wtedy bombardowali, z dział. Woda była na Marszałkowskiej, pod dziewięćdziesiątym piątym, bodajże. Były kolejki...
Tak jak… Szary kombinezon – umundurowanie.
Tak, w początkach drugiej połowy sierpnia. Nie wiem, skąd one zostały zdobyte, ale z magazynów... Bo to był cały batalion tak umundurowany.
- Czyli to były specjalne mundury?
No takie to były mundury, żeby były jednakowe. Kombinezon – to taki roboczy kombinezon.
Wyżywienie – „kasza pluj” – i jeszcze, jak się zdobyło… Od Haberbuscha się przynosiło. Całe kolumny chodziły. I to było całe [wyżywienie], można powiedzieć. „Kasza pluj” się nazywała. I to było wszystko. Jak się psa załapało, to było lepsze.
- Czy w oddziale działał kapelan?
Nie.
Nie. W oddziale nie.
- Jakieś przejawy życia religijnego?
Wiem, że był [ksiądz], bo było nabożeństwo, ale to było dla kilku, można powiedzieć, oddziałów. Gdzieś na Poznańskiej, ale więcej nie powiem, bo nie chcę bredzić, aby bredzić. Raz jeden w czasie Powstania było nabożeństwo, można powiedzieć, pod kulami.
- Czy pan cały czas przebywał z tym kolegą?
Tak, byliśmy w jednym plutonie.
Przeżył, ale w zeszłym roku zmarł.
Do ostatniego [dnia]. Kapitulacja zastała nas na Nowogrodzkiej.
- Wspominał pan o tym, że miał taki niezwykły kontakt z Powstańcem o innym kolorze skóry. Proszę przypomnieć.
Przechodziłem na drugą stronę Marszałkowskiej, bo wtedy żeśmy przyszli z Nowogrodzkiej na odpoczynek, na zmianę oddziału. I przechodziłem na drugą stronę, bo tam mogłem się napić wody, na Marszałkowskiej, wejście od Hożej, Hoża 33. Tam była woda i można było się napić tej wody. Przechodziłem przez jezdnię, obok barykady z tramwajem, ale odwróciłem się, i patrzę, a tutaj wychodzi zza rogu, z narożnika ulicy Hożej, wychodzi ciemnoskóry. Mówię: „O rany, skąd się czarny tu wziął!?”. I to było cale spotkanie, ale to mi utkwiło.
- W jakim momencie to było?
Na przejściu przez ulicę.
- Ale w sierpniu czy we wrześniu?
Nie, to było we wrześniu. To było tak mniej więcej w środku września.
- Już potem pan nie spotkał tej osoby, tylko wtedy?
Nie. To był taki jeden [przypadek]. Jeszcze się odwróciłem, bo gdybym się nie odwrócił, to bym go nie [zauważył]. Ale po co się odwróciłem, to też nie wiem, po prostu.
- Czy był czas wolny w czasie Powstania?
Tak. Jak wracaliśmy z pierwszej linii, to mieliśmy taki odpoczynek, dzień czy dwa.
- I co wtedy panowie robili?
Nic się nie robiło. Jak ktoś miał [blisko] do domu, to się urwał do domu, żeby zobaczyć, co tam się dzieje. I to wszystko. Żadnych rozrywek nie było.
- Koncertów, tutaj w tym rejonie, nie organizowano?
Nie, ja przynajmniej nie wiedziałem o tym.
- Czy panowie czytali jakąś prasę?
Trafiało się – „Biuletyn”, ale to bardzo rzadko. Można powiedzieć, na placach jednej ręki można było [policzyć].
- Czy może pan coś powiedzieć o liczebności tych oddziałów, z którymi miał pan do czynienia, o ich uzbrojeniu?
Uzbrojenie to było słabowite. Nawet (już teraz) to się dziwiłem, że przecież mogliby nas czapkami…
- Z jakim uzbrojeniem pan się spotkał wśród kolegów?
Takie jakie się trafiło. Broni zresztą nikt nie miał na zaś. Broń to było coś, co musiało być wykorzystywane. To nie to, że – ot, miał i miał. Nie, to nie armia normalna. Jak się kończyło, to się zdawało drugiemu. I to było wszystko.
- Co najbardziej utrwaliło się w pana pamięci z czasów Powstania?
No cóż, to się chyba pamięta, jak dwóch naszych (i to bracia byli z Pruszkowa) żeśmy nieśli, żeby ich pochować na Skorupki. I ta przysięga, że się nie damy wziąć!
- To, o czym pan wspominał poprzednio…
Tak. No i narożny budynek, Marszałkowska 72. On jest narożny do Skorupki. Na parterze mieliśmy stołówkę. Tak jak się wracało i można było zupinę jakąś zjeść – ugotowany jęczmień – a że była kuchnia, potrzeba było do tego wody. Nasza łączniczka szła z kolumną jeńców niemieckich do kuchni, żeby zanieść w kotłach wodę. W tym momencie, kiedy podawali wodę, przez okno (bo to na parterze przecież było) pocisk trafił akurat w to okno. No i co się stało? Wszystkich rozerwało na strzępki, a ja wtedy byłem w tym sąsiednim domu, Skorupki chyba 5 to było. (Tam jeszcze kawałek stoi tego zburzonego. Czy teraz stoi, to dokładnie tego nie powiem). I jak przyszedłem, to wszędzie były szczątki, pomieszane, łączniczka z Niemcami. O tak, kawałek tu, kawałek tu, kawałek tu.
To już było pod koniec.
- Czy stykał się pan z cywilami w czasie Powstania? Z członkami swojej rodziny?
Nie, nie. Nie było po co. Jak się gdzieś tam mieszkało, to się jakoś utrwalało te kontakty. Każdy na tym samym wózku jechał.
- Jakie były dalsze losy, gdy upadło Powstanie?
No jak upadło Powstanie, no to normalnie było do wyboru: albo idziesz jako cywil, albo idziesz jako wojsko. Wybrałem wojsko. No więc do obozu.
- Kiedy pan opuścił Warszawę?
Piątego października. Był apel na Kruczej, między Wspólną a Nowogrodzką. Oddziały, które szły do niewoli, tam się zgrupowały, i o godzinie jedenastej (bo o dziewiątej już była zbiórka) w tył zwrot, do Koszykowej. I koło kościoła Świętego Jakuba do Ożarowa (bo Ożarów to było dla wojska, a Pruszków był dla cywili). [W Ożarowie] byliśmy tylko jedną noc, około południa przyszliśmy. Niemcy nas konwojowali, ale ucieczki były. Jak były strzały, no to mówimy: „No, ktoś się urywa”, a czy się urwał dobrze, czy źle, to już nie było wiadomo. W każdym bądź razie doszliśmy do Ożarowa, do „kabla” i przebyliśmy tylko noc i rano... O zmierzchu zajechały wagony i nas do wagonów. W każdym wagonie było nas sześćdziesięciu. To były te bydlęce wagony. Okienko było tylko na górze.
Najpierw do Kostrzyna, do stalagu. Tam zrobili nam mykwę. Po prostu trzeba było się rozebrać – to już było zimno nawet – trzeba było się rozebrać i czekać na kolejkę do parówki. Ale jakoś się wszystko przebyło. Zrobili mykwę. Ubrania, które z odwszalni przyszły, były tak rzucone, że trzeba było wybierać. Jak to można było, co było to było, ale było odwszone chociaż, no i więcej nic. I tak nas załadowali na następny [pociąg]. Później przez Berlin żeśmy przejeżdżali, no i jeszcze na zachód, pod Bremę, do stalagu Sandbostel X B.
- Długo pan przebywał w tym stalagu?
Stosunkowo krótko. Potrzebowali robotników do koszar. To było za Lubeką. Wentorf nazywała się ta miejscowość. To było miasteczko, można powiedzieć, koszar. Cywile, którzy tam mieszkali, to była tylko obsługa tych koszar. W koszarach swego czasu Afrika Korps stacjonowała. No i potrzeba było robotników, a to żeby ogórki skopać, a to inne rzeczy, sprzątacze. No więc nas pięciu wzięli. Wywołali po numerach, bo nie było się nazwiskiem, tylko było się numerem. No i dobrze. Wolałem to aniżeli stalag, aniżeli obóz, gdzie było trzy razy dziennie jedzenie. Rano to był kubek – jak miałeś – jakiejś takiej niby herbaty, która się nazywała „herbata”. I to wszystko było. Na obiad trzy kartofle i brukiew, na kolację jeden chleb na sześciu i też ta niby herbata. I to było wszystko. Tak że poprawić się nie było po czym.
- Razem z kolegą pan przebywał?
On nie poszedł. On poszedł jako cywil.
- Jaki był stosunek Niemców do panów?
Tam pracowali cywile. No to było tak jak z ludźmi. Było kilku takich naprawdę ludzkich. Ale byli tacy hitlerowcy, co by nas pozarzynali.
- Co później się działo z panem?
[…] W kwietniu, chyba tak w środku kwietnia, wzięli nas do kupy, i że będziemy szli do Hamburga. Przyszliśmy na punkt zborny – już nie pamiętam, gdzie był ten punkt zborny – tam się wszyscy zbierali, no i później całą kolumną szło się do Hamburga, a później do Lubeki. Ta droga to nie była taka przyjemna. Samoloty alianckie latały nad nami, żeby bombardować, kolumny SS chodziły. Już chcieli nawet nas pod ścianę stawiać, ale wachman, który nas prowadził, jakoś tam… No wiem, co ja mogę wiedzieć, i w ogóle, kto mógł wiedzieć. W każdym razie nas przepuścili. Tak to nas już na rozwałkę mieli wziąć, ale to się udało. Do Lubeki żeśmy doszli. Zakwaterowali nas w miejskiej rzeźni. I tam byliśmy chyba około dwóch tygodni i pokazali się Anglicy, no stacji kolejowej, na bocznicy. No to entuzjazm… Skakali wszyscy z radości. Później za jakichś kilka godzin przyszli Anglicy, nas przejęli, i tak to się skończyło. Zostaliśmy przetransportowani do baraków normalnych. To się zagospodarowaliśmy i już tam byliśmy.
To już było po kapitulacji. Już byliśmy wolni.
Tak, 1945, w maju. Bo Lubeka późno… Oni szli od zachodu, a Lubeka później była. Tak że my byliśmy tak na początku maja.
- Kiedy pan wrócił do Polski?
W 1947 roku.
- Co robił pan przed 1947 rokiem?
Byłem jako żołnierz przy armii angielskiej. Nasi chłopcy jeździli po całych Niemczech i patrzyli, gdzie jakoś jest możliwie. No więc też przyjechali jacyś i mówią: „Słuchajcie, chłopaki, jedźcie na strefę amerykańską. Tam są kompanie wartownicze, tam się zaciągnięcie i będzie okay”. Na autostop i pojechaliśmy. We dwóch żeśmy jechali. No i tam żeśmy… Do Mannheim [dojechaliśmy], to już blisko granicy ze Szwajcarią, i tam byliśmy. Przynajmniej o sobie mogę powiedzieć – wróciłem do Polski w maju 1947. Ale wcześniej dowiedziałem się, że korespondencja idzie, jest czynna, i napisałem na chybił trafił. Czy do kogoś mojego dojdzie, czy coś? Jednakże tu ludzie byli tacy, że jak się znali, i wiedzieli, gdzie kto mieszka z tej rodziny, to po prostu te listy podawali. No i tak właśnie, że podali, no i ojciec napisał, żebym wracał. Jak tak, to ja też wracam wobec tego. No i tak się moja odyseja skończyła.
- I gdzie pan wrócił tutaj?
Wróciłem. Byłem spalony. Ojciec zamieszkał w każdym razie na Targowej 47. No i napisał list: „Przyjeżdżaj, co będziesz tam robił?”. No i wszystko.
Tak.
- I razem z rodzicami, z ojcem pan mieszkał, początkowo?
Tak.
- Czy w okresie powojennym pan był w jakiś sposób prześladowany w związku z działalnością w czasach Powstania?
Nie przyznawałem się. Jak trzeba było, to [pisałem, że] byłem na robotach.
Tak, że z łapanki na robotach. To było najprostsze.
- I potem pan kontynuował ten zawód?
Tak. Ja nawet uchodziłem za bardzo dobrego pracownika, tak że starali się o mnie nawet.
- Często wracał pan wspomnieniami do czasów Powstania?
Raczej nie. Tak jak się tak spotkaliśmy, we dwóch czy we trzech: „No a jak to u ciebie było?”.
- Czyli utrzymywał pan kontakty z kolegami, jeszcze ze swojego oddziału?
Tak, ale rzadko było trafić. Najczęściej właśnie kolegą, z „Widymem”.
- No i później pan jeszcze współpracował z autorem opracowania.
To jest już sprawa sprzed dwóch lat.
- Tak, to może pan tylko króciutko powie o tym, o tej pracy.
Wiedziałem o tym, że są [różne] środowiska, ja mówię: „Dlaczego nie ma naszego środowiska?”. Już był Związek Powstańców, poszedłem tam i mówię: „Dlaczego nie ma środowiska Batalionu »Iwo« i »Ostoja«?”. – „Nie ma, bo nikt nie wyraża chęci organizowania”. Pułkownik mówi (już nie żyje): „Ten już dwa lata się za to bierze i nie może się zebrać, żeby zorganizować”. Ja mówię: „To ja się podejmuję, ja to zrobię”. No i zrobiłem. Później takie niesnaski, to już nie ma o czym mówić, jak to między ludźmi. I po prostu zrezygnowałem z przewodnictwa, chociaż to zorganizowałem, ale ta atmosfera mi nie odpowiadała. No i chyba cztery lata byłem poza zasięgiem, tylko należałem do Związku jako członek zwykły, nic więcej. No i teraz już nie pamiętam, w każdym razie coś wyszło, że trzeba to jakoś tak zrobić, żeby to wszystko było razem, bo wszystko było razem i musi być, żeby było razem. No i żeśmy zrobili znowu takie zebranie, no i doszło do tego, że się to złączyło. Ten, który przez takie niesnaski, powiedział: „To ja do takiego środowiska nie będę należał”. – „No i w porządku, to nie należ!”. No i tak się to wszystko skończyło, że założyłem to podwójne „Iwo-Ostoja”, bo z „Iwa” było właśnie wyodrębnionych kilka plutonów, żeby właśnie było „Ostoja”, bo dowódcą był kapitan „Ostoja”.
Warszawa, 14 listopada 2012 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska