Teresa Masztakowska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Teresa Masztakowska [z domu Sopoćko, ochronne Sawicka].

  • Proszę opowiedzieć o swoim dzieciństwie, o domu rodzinnym, o rodzicach.

[…] Urodziłam się w Grodnie, obecnie Kresy. Mieszkałam tam trzy lata, właśnie do 1939 roku. W okresie lata, lipiec, sierpień, ojciec mój jako [kapitan Wojska Polskiego – KOP Wilejka, 76 pułk piechoty w Grodnie] zaznajomiony z tym co nas ewentualnie może czekać, wysłał nas z mamą do Warszawy. Przyjechałam tutaj, właśnie nie pamiętam dokładnie, gdzieś w granicach lipca, sierpnia na pewno, bo miałyśmy ze sobą tylko letnie rzeczy. A potem to już co z moich starszych sióstr [ciotecznych] spadło, to musiałam nosić, bo kosz, który za nami jechał, spalił się albo na Dworcu Wileńskim, albo na Dworcu Gdańskim, nie wiem dokładnie. No i od tej pory zaczęła się nasza tułaczka. Ojciec został do 1939 roku. Potem został [mianowany dowódcą Oddziału Wydzielonego w Przedborzu]. No, walczył w Przedborzu, bronił przyczółka na Pilicy w Przedborzu, podczas gdy cały jego pułk (to był 76. Lidzki Pułk Piechoty) został rozbity w Milejowie. Ojciec się uratował dzięki temu, że właśnie tam [...] dalej pilnował tego przyczółka. Oczywiście to pilnowanie też nic nie dało, tak że potem [rozwiązał swoją jednostkę] i właściwie nie bardzo wiem, co potem robił. Wiem, że na pewno brał udział w bitwie pod Kockiem, potem nie wiem co. W każdym razie do Warszawy do nas wrócił na Boże Narodzenie w 1939 roku [i zszedł do podziemia. Walczył w Powstaniu Warszawskim w Śródmieściu w randze majora pseudonim „Sęp” przy Komendzie Okręgu Warszawskiego NSZ].

  • Gdzie pani wtedy z mamą mieszkała?

Wtedy mieszkałam z mamą… Troszeczkę się tak też tułałyśmy, byłyśmy trochę u dziadków w Sulejówku, u mamy siostry na ulicy Wilczej. A potem, jak tata wrócił, to mieszkaliśmy na ulicy Wiśniowej, który numer nie pamiętam, ale ten dom istnieje do dzisiejszego dnia i wtedy uchodził za superekstraekskluzywny. A teraz to już taki chyba zwyczajny. Tam mieszkaliśmy chyba do roku 1942 i przenieśliśmy się właśnie na Marszałkowską 49. Wynajęliśmy oczywiście mieszkanie. Mam zdjęcie tego budynku. To jest dom… Nie wiem, czy wszyscy wiedzą, gdzie był sklep „Berlin” pod Arkadami. Jak się schodzi z placu Zbawiciela […] to zaraz po lewej stronie był sklep „Berlin” i tam stał ten nasz budynek. To był bardzo duży dom z dwoma oficynami. Od frontu był taki sobie, stary, secesyjny dom. Wchodziło się na podwórko, z podwórka prowadziła taka […]. Nie wiem jak to nazwać, taka uliczka, podwórko, które się kończyło klombem i można było przejść w lewo przed klombem i w lewo za klombem na drugie podwórko. Z tego podwórka wychodziło się na trzecie podwórko, ale to już było takie dla nas, dla dzieci to już była wielka frajda, bo to było takie podwórko-zieleniec. Rosły tam drzewa, trawa, myśmy się tam zawsze bawili, graliśmy w piłkę. Administrator domu trzymał tam króliki, które kiedyś strasznie skończyły, bo bomba strzeliła akurat w te króliki i było po nich. Tak że to trzecie podwórko wychodziło… Nie było przedtem ulicy Waryńskiego i z tego podwórka było widać Politechnikę. Już tam zaczęłam chodzić do szkoły, jak już tam mieszkałam, no i tam nas zastało Powstanie. Jeszcze bombardowania w czasie wojny do wybuchu Powstania, no i potem samo Powstanie.

  • Jak wyglądało pani życie jeszcze w czasie okupacji, przed Powstaniem?

Byłam jedynaczką, więc rodzice na mnie dmuchali i chuchali. Z tym że podświadomie… Ponieważ nie mówiło się w domu o tym co mój ojciec robi, ale jak to dziecko, podświadomie wyczuwa, że tu jakiś szept, tutaj ktoś przyszedł, tutaj coś [się dzieje]. Ja się stale o ojca bałam. Jak szliśmy ulicą, to jak widziałam jakiegoś Niemca, to bałam się, żeby przypadkiem ojca nie zabrali. Ojciec mój bardzo często wyjeżdżał, mówiło się, że jedzie na polowanie. Faktycznie, wracał z zającem na przykład upolowanym. Później się dowiedziałam, że jeździł do lasu szkolić młodzież, [prowadził kursy aplikacyjne dla dowódców plutonu i kompanii]. No, a mama… Mama dzielnie prowadziła gospodarstwo, wiązała koniec z końcem. A ojciec jeszcze był zarejestrowany w spółce drzewnej, to się tak nazywało. Wtedy na Alei Róż było jakieś biuro i ojciec tam był zarejestrowany, bo musiał być gdzieś zarejestrowany, że niby pracuje. Może i nawet coś tam robił. A mama dzielnie… Mama w torebce nosiła po kilka mydełek toaletowych, które wykonywał mój wujek chemik, jakimś sposobem domowym, w garach gotował i mama gdzieś w torebce [nosiła]. Pamiętam, były takie koszmarne dwa kolory, zielony i różowy. Mama to nosiła i gdzieś, w jakichś sklepach sprzedawała. No i tak to wyglądało to nasze życie.

  • Gdzie pani chodziła do szkoły?

Chodziłam do szkoły na ulicę Piękną. Ten budynek istnieje do dzisiejszego dnia. To była szkoła [imienia] Wołoskiej wówczas. Tam gdzie był sklep „Włocławek”. Zaraz za sklepem „Włocławka” wchodziło się na podwórko i tam była ta szkoła. Tam chodziłam dwa lata, z tym że już pod koniec, przed tymi ostatnimi wakacjami, przed wybuchem Powstania, już chodziłyśmy na komplety do domów [prywatnych]. Najpierw do jednej koleżanki, potem do drugiej. Najpierw na Piękną, naprzeciwko szkoły, potem gdzieś na Śniadeckich. To już [wtedy] się chodziło wtedy z lalkami, z jakimiś zabawkami. Udawało się, że idziemy się bawić do koleżanek. No i tak chlubnie skończyłam drugą klasę i wybuchło Powstanie.

  • Jak pani zapamiętała wybuch Powstania?

Wybuch Powstania zapamiętałam… Bawiliśmy się właśnie w tym trzecim ogrodzie, na tym trzecim podwórku, graliśmy w piłkę. Nie pamiętam, czy najpierw usłyszeliśmy syreny, czy najpierw usłyszeliśmy latający nad nami samolot. Dość, że wtedy rodzice nas wołali i musieliśmy szybciutko wrócić do domu. Taki był początek mojego Powstania. Byliśmy wtedy razem z rodzicami, bo ojciec, nie wiem, też był w domu.

  • Jak wyglądało pani życie później, przez kolejne dni Powstania?

Przez kolejne dni Powstania, no to chyba już byłyśmy same z mamą i najpierw mieszkałyśmy właśnie w tym naszym mieszkaniu wynajętym. A później… Właśnie ta Matka Boska tak… Dlatego tutaj stoi. [Podczas naszej nieobecności] uderzył granat w okno, granat czy jakiś odłamek, nie wiem. Tata się bał nas zostawić na tym trzecim piętrze same we dwie. Nas nie było wtedy. Poszłyśmy z mamą do naszych znajomych vis-à-vis. To jest ten sam dom, to samo podwórko, tylko vis-à-vis, na drugie piętro do znajomych, gdzie mieszkały trzy panie… Raz, dwa, trzy, cztery panie, to znaczy z moją mamą już i troje dzieci, w jednym pokoju z kuchnią, bo drugi pokój, a może nawet tam był jeszcze i trzeci, na początku wojny były [zniszczone]. Ten zburzony pokój był odgrodzony szafą i tam była nasza spiżarnia z zapasami. Chowało się tam wszystkie te deputaty, które przysługiwały nam w czasie okupacji. No i stąd czerpałyśmy jakieś kasze do jedzenia. Poza tym pani, która nam wynajmowała mieszkanie, w którym mieszkaliśmy na trzecim piętrze, w tej pierwszej oficynie, była pielęgniarką. Ona się opiekowała chorymi. Nie wiem czy przechowywała Żydów. Dość, że miała bardzo dużo przeróżnych zapasów. Ponieważ dowiedzieliśmy się, że ona zginęła na początku Powstania u jakiegoś chorego w domu, pozwoliliśmy sobie na wzięcie tych wszystkich zapasów i też schowaliśmy za szafą, do tej naszej spiżarni i tym żeśmy się żywili przez całe Powstanie. Tam była jedna matka z synem, który miał dwanaście lat, ojciec zginął w Katyniu. Druga matka, ojciec był chyba w niewoli, to była koleżanka w moim wieku, nawet mam zdjęcie. No i moja mama ze mną i jeszcze była [...] ciocia, siostra której z tych pań i tak żeśmy się tam gnieździli, mieszkaliśmy. Albo żeśmy spali jakoś tak… Nawet już nie bardzo pamiętam. Pamiętam, kiedyś z mamą w kuchni na jakiejś kozetce. A bardzo często korzystaliśmy z urządzonych piwnic, do których były też zniesione jakieś kanapy, fotele i już pod koniec Powstania to już właściwie spaliśmy w piwnicy. Jak tata do nas przychodził, bo tata był w Śródmieściu na Złotej bodajże, w sztabie, ale przychodził do nas tymi przebitymi otworami przez piwnice. No to wtedy już bohatersko się czuł, nie pozwalał nam schodzić do piwnicy i spaliśmy… Wszyscy schodzili, a myśmy spali w mieszkaniu, bo mówił: „Nie bójcie się, nic się wam nie stanie”. No i tak żeśmy wiedli ten żywot. Jak było większe bombardowanie, to oczywiście się schodziło do piwnicy. Kiedyś, siedząc w piwnicy, mieliśmy wrażenie, że zostaliśmy zasypani, ale tylko takie pierwsze stopnie zostały zasypane, a szczęśliwie nam się nic nie stało. Bardzo dużo było osób w tej piwnicy, pamiętam.

  • Czy to byli wszyscy mieszkańcy tego domu w tej piwnicy?

Tak, to znaczy tej części, bo to tak jak mówię, były z jednej strony i z drugiej strony domy. To znaczy z jednej strony dom z mieszkaniami i z drugiej też. Myślę, że z tego mieszkania, z którego myśmy uciekli, to byli w innej piwnicy, a tutaj myśmy byli. Był taki przypadek, że do tej naszej piwnicy właśnie przyszła pani, już niestety tylko z dwojgiem urodzonych dzieci obok… Bo przed naszym domem, to była chyba Marszałkowska 47, była klinika położnicza. Ona była tak w głębi, cofnięta od Marszałkowskiej i tam tej pani się urodziły trojaczki i jedno niestety umarło od razu w szpitalu. Z dwojgiem przyszła do nas do piwnicy. Ale niestety z Powstania już wyszła tylko z jednym i nie wiem, czy to dziecko żyło dalej. Co się stało, nie mam pojęcia.

  • Czy w czasie Powstania miała pani okazję uczestniczyć w jakichś praktykach religijnych, na przykład w mszach świętych?

Tak, w tej bramie, z której się przechodziło z pierwszego podwórka do drugiego, też wchodziło się na taką klatkę schodową… Nie bardzo sobie mogę to uprzytomnić, jak to wyglądało, była zrobiona kaplica. No, to znaczy kaplica, jakiś obraz, jakieś kwiatki, jakieś [dekoracje]. No i tam się chodziło na różne takie [modlitwy]. Właściwie to nie były nabożeństwa, to już były po prostu modlitwy ludzi, którzy chcieli skorzystać. A na początku to pamiętam, że parę razy z mamą też jakimiś, nie wiem czy piwnicami, czy drogami, parę razy były w kościele Zbawiciela.

  • Czy jeszcze przed tym ostatnim okresem, w którym już pani mówi, że chroniłyście się z mamą w piwnicy, czy wcześniej na przykład miała pani możliwość słuchać jakichś audycji, radia?

O nie, to nie, nie było u nas żadnego radia.

  • A na przykład czytanie prasy podziemnej było możliwe?

Czy mnie to wtedy interesowało, to nie bardzo mogę powiedzieć. Owszem, myśmy zbierali z dziećmi… W sumie w tym dużym kompleksie mieszkaniowym było nas sześcioro dzieci tylko, właśnie w wieku od ośmiu do może czternastu lat. Tak że jak była możliwość, tośmy zbierali te gazetki. Pewnie harcerze jak przychodzili, to roznosili te gazetki. Zbieraliśmy [też] odłamki. O mały włos nie straciłam życia, bo wychodziliśmy oczywiście na podwórko, na powietrze, w momencie jakiejś ciszy przednalotowej, w takiej przerwie wychodziliśmy. Zbieraliśmy odłamki. Nas to akurat bawiło, nie było większej możliwości zabaw i kiedyś mnie zastał nalot na podwórku. Wiedziałam, że się trzeba wtedy schować bliżej ściany, nie być na otwartym podwórku. I jak dziś pamiętam taki duży odłamek, miał z dziesięć centymetrów długości, taki gorący, spadł mi tak przed samym nosem. Tak że strachu się najadłam, ale nie dałam za wygraną, poczekałam aż przestygnie i nogą go dokopałam do piwnicy, bo to był cenny zabytek.

  • Jak później, już w tym ostatnim okresie Powstania, wyglądało pani życie, już w czasie przebywania cały czas w piwnicach?

No to nie było cały czas. Myśmy jednak chodziły do mieszkania. Tak jak wspominam, no to kiepsko było, bo gorąco, duszno, siedziało się. Tam właściwie głównie przebywaliśmy w nocy, a w ciągu dnia byliśmy w mieszkaniu. Pamiętam, że nawet byłam chora na odrę chyba. Mama mi zrobiła takie posłanie między oknem a pianinem, które stało. To pianino jakoś tak odgradzało mnie od całości [pokoju], żeby dwoje dzieci też się ode mnie nie zaraziło. Leżałam sobie i patrzyłam w okno, co się tam… W niebo właściwie wtedy, bo to drugie piętro było i tak patrzyłam. Widziałam wtedy te zrzuty, te tysiące spadochronów na niebie też i tak właściwie niewiele co pamiętam. Siedzieliśmy z dziećmi i czytaliśmy sobie tam jakieś książki na głos, żeby się wprawiać w czytaniu. Czy myśmy grali w jakieś gry towarzyskie, takie jak chińczyk czy jakieś, to już nie bardzo pamiętam.

  • Czy jest coś, co jakoś wyjątkowo utkwiło pani w pamięci z tego okresu?

Powiedziałabym, że wstyd się przyznać. Moi rodzice obchodzili dwudziestą rocznicę ślubu i my jako dzieci byłyśmy zamknięte w pokoju, to znaczy nie zamknięte, tylko siedziałyśmy w pokoju, a te cztery panie z moim ojcem obchodzili rocznicę ślubu moich rodziców [w kuchni]. Jak na czasy powstaniowe, to można powiedzieć, było bardzo wystawne, bo wtedy właśnie z tej spiżarni… Pamiętam, nawet były parówki z puszki wyjęte. To było z zapasów tej pani, która zginęła. Kiedyś była naszą gospodynią w tym wynajmowanym mieszkaniu. O, jeszcze co pamiętam. Ojciec mój jak przychodził do nas, to bardzo często przynosił pszenicę czy żyto od Haberbuscha. Bo tam już przecież Haberbuscha nie było, były te magazyny pootwierane i tam ludzie zabierali zboże. Tata nam to przynosił, myśmy to kręcili w młynkach od kawy i z tego nam mamy piekły chleb. Co jeszcze pamiętam, ale to już z początku Powstania. Bo panie pracowały, dwie panie pracowały w Społem. Nawet Powstanie je zastało poza domem. Jak wróciły do domu, to przyniosły takie duże, długie kartony z poukładanymi torebkami budyniu. No i myśmy ten budyń dostawali w różnych postaciach, jako coś takiego do picia, a to coś na gęsto, oczywiście bez mleka, no bo niby skąd to mleko i myśmy to jedli. Ale o dziwo do dzisiejszego dnia budyń lubię. I kasze, które były wyjmowane z tej spiżarni, to się mówiło „kasza z gruzów”. Bo jeszcze gruzy były za tą szafą. I też kasze do dzisiejszego dnia wszystkie bardzo lubię. Tak że jakoś mnie nie obrzydziło to.

  • Już po zakończeniu Powstania co się z panią dalej i z pani mamą działo?

Drugiego października po kapitulacji wojska ojciec przyszedł do nas, pożegnał się. Umówiliśmy się w ten sposób, że mamy się spotkać po Powstaniu, jak my wyjdziemy z Powstania, pod Żyrardowem w Sokulu. To był taki mały mająteczek rodziny [żony] mojego stryja. A my z mamą wyszłyśmy z Powstania 6 października. Ja z plecaczkiem zrobionym z teczki szkolnej, w której oczywiście była kasza, bo mama wiedziała, że muszę mieć coś do jedzenia, żeby broń Boże nic mi się nie stało i dźwigałam na plecach, w miarę swoich możliwości, tę kaszę. Mama coś miała w tych naszych tobołkach. Szliśmy przez ulice Warszawy do Dworca Zachodniego. To był wstrząsający widok, bo to się jeszcze wszystko dymiło naokoło, jeszcze gdzieniegdzie ogień było widać. O mały włos nie weszłam na trupa. Nie wiem, czy to był wojskowy, czy cywilny. Tak że to tak… Do dzisiejszego dnia widzę ten moment. Na Dworcu Zachodnim… Myśmy nie przechodzili przez Pruszków, tylko przejeżdżaliśmy przez Ursus. Na Dworcu Zachodnim jakimś pociągiem zawieźli nas do Ursusa. Tam w takiej hali… Ile myśmy dni byli w tej hali? Nie pamiętam. Dość, że pamiętam, że któraś z pań czy ktoś nam pomógł. Takie wielkie drzwi drewniane, podwójne skądś przyniósł i myśmy z tego zrobili sobie posłanie dla tych osób, które z nami były. To były cztery panie i troje dzieci. Tak żeśmy sobie na tych drzwiach siedzieli. Szukaliśmy oczywiście rodziny, czy przypadkiem tam nie znajdziemy, ale właśnie akurat siostra mojej mamy, która mieszkała na ulicy Wilczej, przechodziła przez Pruszków. A stamtąd co zapamiętałam? Smak jarzynowej zupy robionej przez RGO to do dzisiejszego dnia pamiętam i smak przypalonego, przydymionego mleka, które myśmy, dzieci dostawały w garnuszkach. Ponieważ to mleko było gotowane w jakichś dużych kotłach, więc oczywiście ono się tam przydymiało, od spodu jakoś się przypalało i do dzisiejszego dnia pamiętam smak tego mleka. Potem oczywiście była taka odprawa jak nas już likwidowali, nie wiem, czy to można nazwać obozem, jakimś takim przejściowym miejscem pobytu, na lewo i na prawo. Wiadomo, panowie, panie. A ponieważ wśród nas właśnie był ten kolega, który miał dwanaście lat, on był dosyć wysoki, więc myśmy się tak skupiały wszystkie panie razem, żeby go tak ukryć, żeby on broń Boże nie był skierowany na inną stronę. I tak nam się udało wszystkim przejść na dworzec, do takiego bydlęcego wagonu. Otwarty był ten wagon.
  • Na dworzec w Ursusie?

Tak, na dworzec w Ursusie. To był otwarty wagon, nie zamknięty. Tak że w nocy jak jechaliśmy, to było widać niebo usłane gwiazdami. Nawet przed Żyrardowem właśnie pamiętam… Nie pamiętam, dokąd myśmy jechali, ale pamiętam, że przed Żyrardowem ten pociąg trochę zwolnił i myśmy się z mamą zastanawiały, skakać, nie skakać, żeby do tego Sokula się dostać. No, ale widocznie strach był większy i pojechałyśmy dalej. Ale naprawdę nie umiem powiedzieć dokąd. Może ten kolega, z którym panie też będą przeprowadzały wywiad, może będzie pamiętał. Dość, że gdzieś nas wywieźli, otworzyli wagony i powiedzieli: „Do widzenia, możecie iść sobie dokąd chcecie”. To właściwie koniec był naszej takiej już tułaczki, tej najgorszej. A potem myśmy z mamą się kierowały do Łowicza, gdzie mieszkała najmłodsza siostra mojej mamy. Tam mieszkała, bo wujek też był w wojsku [w jednostce w Łowiczu]. Oczywiście od początku wojny [po bitwie nad Bzurą] był w niewoli, więc ciocia była sama z dwoma córkami i myśmy się tam kierowały. Pamiętam, do tego Łowicza to chyba jechałyśmy ze trzy tygodnie, gdzie osiemdziesiąt kilometrów jest między Warszawą a Łowiczem. Myśmy jechały przez Częstochowę chyba, tak jak można było się dostać. W jaki pociąg człowiek wsiadł, tak jechał aby dalej, aby dalej. Pamiętam jakieś takie bardzo niemiłe na dworcach ogromne skupiska ludzi na tych tobołkach, z dziećmi. Tak trzeba było przesiadywać i czekać, może jakiś pociąg przejedzie i może nas dokądś zabierze. No i tak szczęśliwie dostałyśmy się do tego Łowicza, do cioci i znowu w jednym pokoju dwie siostry, trzy my, troje dzieci i jeszcze [nasza] gosposia. Tak żeśmy sobie też tam mieszkali. Mieszkałyśmy tam z mamą chyba przez półtora roku, bo właśnie stamtąd jechałyśmy [do Staniów] do mojego ojca. Tak że potem jak ta ostatnia wyprawa się nie udała, tośmy z kolei wylądowały w Gliwicach u drugiej siostry mojej mamy. Tam chodziłam też do szkoły, skończyłam piątą klasę. Mama wcześniej wróciła, ja troszkę później, bo jeszcze po drodze zaliczyłam półroczne sanatorium płucne w Istebnej i też wróciłam do Warszawy. No już wylądowałam u sióstr Nazaretanek na Czerniakowie w internacie i tam skończyłam szkołę podstawową, która już nie należała do sióstr, a była upaństwowiona, bo siostrom zabrali, a tylko liceum było u sióstr.

  • Jak pani pamięta ten powrót do Warszawy?

To był wstrząsający też widok, bo pamiętam mama wsadziła mnie w dorożkę, bo dorożki jeszcze wtedy chodziły po Warszawie i przewiozła mnie przez kawałek Warszawy, która jeszcze wyglądała okropnie. Bo jeszcze przecież i gruzy były, z ulicy nawet były nie sprzątnięte. I zawiozła mnie właśnie do tego naszego, dlatego tak wskazuję, bo mam zdjęcie tego domu, zawiozła mnie pod ten dom nasz, w którym myśmy mieszkali. Ale z tego domu to już właściwie został tylko kawałek. Brama, dwa pachołki, takie żeliwne były pachołki. Dozorca ten sam chyba, którego mama się panicznie bała, bo mama się zawsze bała. „A może nas ktoś pozna i powie kim był mój ojciec”. W związku z tym ciągle żyła w strachu, że ktoś nas może poznać i wydać. W związku z tym nawet żeśmy tam dalej już nie wchodziły, tylko przez bramę zaglądałam. Wszystko była jedna ruina. Wszystko do obecnej ulicy Waryńskiego było zburzone.

  • Do czasu, w którym pani przebywała w tym domu, ten dom cały stał?

Nie… W tym domu były bardzo duże mieszkania. Myśmy mieszkali w takim domu, w którym były, raz, dwa, trzy, cztery, pięć pokoi z kuchnią. Było wejście frontowe i wejście kuchenne, z tej samej klatki tylko tak bardziej z boku. Myśmy od tej pani wynajmowali dwa pokoje i za ścianą naszego ostatniego pokoju w tym mieszkaniu, była ściana bardzo zimna, bo tam [dalszy ciąg domu był zbombardowany]. Trafiła bomba na początku wojny i była wolna przestrzeń. Tak samo właśnie potem w tym mieszkaniu, w którym… Może trochę nieskładnie mówię. Za ścianą, tam gdzie mówiłam, że była ta spiżarnia w gruzach, też wpadła bomba, zburzyła i też ta przestrzeń była zagrodzona szafą, a tam też już nic nie było. To znaczy były chyba potem dalsze pokoje, ale przedzielone właśnie tą dziurą po zburzeniu. A w tym następnym, drugim podwórku to właściwie chyba nie było nic zburzonego, o ile sobie przypominam. Tak, nie było, bo tak właśnie jak opowiadałam, to takie zawiłe było to przejście. Któregoś dnia, już parę lat temu, jeszcze z mężem, mój mąż jeszcze żył, pojechaliśmy. Tam od strony Waryńskiego można było wejść i popatrzeć na te nasze podwórka, które tam były, ale to już było zupełnie co innego. Tak coś kojarzyłam, starałam się to wszystko jakoś umiejscowić, ale to już było nie to, no bo to już była inna zabudowa. Bo to przecież ten długi dom pod arkadami tam jest cały czas [od strony Marszałkowskiej] i tam dalej jest hotel MDM. Więc to wszystko było tak wbudowane w tę przestrzeń po tym zburzeniu, tak że tylko to oglądałam sobie, tak żeby sobie powspominać.

  • Jak Powstanie wpłynęło na pani dalsze życie?

Chyba tylko tak wpłynęło, że byłam pozbawiona ojca, cały czas byłam z mamą. Ojciec mnie bardzo kochał, byliśmy bardzo zżyci przez te osiem lat życia. Ale czy ono jakoś wpłynęło na mnie specjalnie? To chyba nie, chyba jakoś nie zdawałam sobie [sprawy] To znaczy na pewno zdawałam sobie sprawę z tragedii, no bo bomby, Niemcy. Ale jakoś nie zostawiły na mnie jakiegoś specjalnego piętna, te wypadki. [Pamiętam wszystko dokładnie i dzień 1 sierpnia jest dla mnie dniem świętym i zawsze ze łzami obchodzę rocznicę Powstania].

  • Czy w czasie Powstania w domu, w którym pani mieszkała z mamą, zajmowaliście się państwo jako mieszkańcy tego domu jakąś działalnością, która mogłaby na przykład pomóc Powstańcom?

No tak, więc na samym początku… Ponieważ, tak jak wspomniałam, były te zniszczenia, to cegły z tych wyburzonych części domów były ułożone w takie pryzmy na podwórku. Nie wiem który to był dzień Powstania, wtedy kiedy już czołgi też przejeżdżały przez naszą ulicę, postanowiliśmy wybudować barykadę i ze wszystkich możliwych rzeczy jakie tam się dało wynieść, budowało się tę barykadę. Do tego były wykorzystane te wszystkie cegły. No my, oczywiście jako dzieci, żeśmy podawały te cegły i nosiły. To było tuż przed naszą bramą. Tak jak mówiłam przedtem, były takie grupy, które starały się strzec domu, mieszkańców przed „gołębiarzami”, którzy się kryli w jakiś sposób gdzieś wysoko w domach i wyłapywali tych „gołębiarzy”. Właśnie nawet pamiętam, że mojej mamie z kimś, no myślę, że nie z kobietą, ale chyba z jakimś mężczyzną, udało im się takiego „gołębiarza” ściągnąć z dachu, gdzieś z jakiegoś wysokiego piętra i przeprowadzali przez podwórko i gdzieś oddali widocznie w ręce Powstańców. Na przykład jeszcze dawkowana była woda przecież, bo przecież nie było już potem wody w Warszawie. Szczęśliwie u nas na podwórku była pompa i na naszym podwórku zawsze się gromadziła kolejka z garnkami, z jakimiś pojemnikami, w pewnych godzinach, w tych wolnych od obstrzału, bo przecież były takie wolne chwile, gdzie właściwie nie było jakichś bombardowań. Wtedy wszyscy stali w kolejce, pompowali tę wodę i każdy się zaopatrywał w wodę. Ale na przykład jak myśmy się myli, to tego zupełnie nie pamiętam. Rodzice chyba, to znaczy mamy o nas dbały i przynosiły tę wodę i chyba po kolei jakoś w kuchni byliśmy myci. Tak że nie było jakichś przykrych doświadczeń z insektami, w każdym razie.

  • Czy w czasie Powstania jacyś Powstańcy znajdowali się na terenie domu, w którym pani mieszkała?

Na terenie domu nie, ale na terenie w ogóle tego podwórka, tak. Bo tak jak właśnie mówiłam o tej pani, która miała mnóstwo różnych zapasów, w piwnicy były ziemniaki. Jak myśmy zobaczyli te ziemniaki, to one były już takie mocno wyrośnięte, bo przecież był już koniec lata. No ale Powstańcy bardzo ochoczo je wzięli wszystkie i jakaś tam zupka była z nich gotowana, czasami się przewijali, tak. Ale nie mam jakichś takich wspomnień, żeby weszli do piwnicy czy do mieszkania. Jakiegoś takiego bliższego kontaktu nie pamiętam z nimi.

  • Jak pani ich zapamiętała z tego przewijania się?

No, młodzi chłopcy, różnie ubrani, z opaskami na rękach, w hełmach. Zawsze pogodni, uśmiechnięci, niezależnie od sytuacji. No i właściwie już chyba nie pamiętam więcej nic… A jeszcze mogę powiedzieć właśnie dlaczego wyjęłam tę Matkę Boską. Jak wróciliśmy któregoś dnia do domu, to granat, tak jak mówiłam, jakiś grant czy coś strzelił w nasze okno i tata się bardzo bał o nas, że jak będziemy same w tym mieszkaniu… Wtedy jakoś nawiązaliśmy kontakt właśnie ze znajomymi z przeciwka, bo to przeważnie ludzie się poznają przez dzieci i przez psy. I myśmy się właśnie znali z tym państwem bardzo dokładnie. Nie wiem, jak to było. Dość, że myśmy z mamą właśnie tam przeszły do tego mieszkania wspólnego. Tam mieszkałyśmy i zawsze… Ta Matka Boska ma jeszcze takie otworki od tych odłamków i zawsze się mówiło, że nam uratowała życie, że akurat nas w tym czasie nie było w domu. To się właśnie przyczyniło do tego, że myśmy przeszli na tę drugą stronę podwórka i tam zamieszkałyśmy z mamą.

  • Miała pani tą figurkę cały czas ze sobą?

Chyba tak, bo zawsze ją miałam… Potem jak jeździłam po internatach, a byłam w dwóch, bo potem byłam u sióstr Zmartwychwstanek na Żoliborzu, to ona zawsze była ze mną. Ona nawet się tam już… Kleiłam ją nawet niedawno, na skutek tych otworków ona się troszeczkę zepsuła i jakoś jest już taka wytarta ze mną.

  • Czyli można powiedzieć, że pani ją prawdopodobnie w tym plecaku razem z kaszą wyniosła z Powstania?

Być może.

  • Albo mama.

Albo mama, albo ja. Tak, najlepszy dowód, że ona jest [do tej pory]. Tyle lat przetrwała, więc cały czas była ze mną. W internacie też była ze mną.

  • Czy jest jeszcze jakieś powstańcze wspomnienie, które chciałaby pani opowiedzieć?

Nie, w zasadzie już nie. [Właściwie tak. Wielkim świętem w naszym mieszkaniu, a także w piwnicy były chwile, w których odwiedzał nas mój tata. Przychodził otworami wybitymi w piwnicach. Z daleka było do słychać, bo drogę oświetlał sobie latarka na torpedo, która warczała. Wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni i czuliśmy się bezpiecznie, że pan major jest z nami].




Warszawa, 14 listopada 2012 roku
Rozmowę prowadziła Kinga Kowalska
Teresa Masztakowska Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter