Aniela Jabłkowska-Sochańska

Archiwum Historii Mówionej

Aniela Jabłkowska-Sochańska, lat 92. W tej chwili w całkowitym odosobnieniu rodzinnym i zawodowym. Mam syna, który jest we Francji. Jestem tutaj zupełnie sama i prowadzę – tak jak przez całe swoje długie życie – obok spraw dydaktycznych, szkoleniowych w pielęgniarstwie, różne grupy archiwalne. Nie wiem, czy to warto wymieniać, że to była grupa pielęgniarek. Dwa archiwa pielęgniarskie już oddałam i teraz robię ostatnie archiwum rodzinne. I państwo weszli akurat w ten etap.

  • Proszę opowiedzieć o swoim dzieciństwie jeszcze przed wybuchem II wojny światowej.

Dobrze. My jesteśmy z dużej rodziny. Było nas w domu czworo dzieci i rodzice, ojciec był urzędnikiem, moja matka była bibliotekarką w społecznej organizacji. Nie wiem, na ile państwo są zorientowani, nazywała się Polska Macierz Szkolna. Bardzo piękna organizacja. Matka pracowała właśnie w tej Polskiej Macierzy Szkolnej przy kościele Wszystkich Świętych w Warszawie. Prowadziła bibliotekę Polskiej Macierzy Szkolnej i koło młodzieżowe tego regionu. To był wtedy region, teraz to jest centrum eleganckiego miasta, a w tamtych czasach to był region robotniczy, bardzo biedny. Ulica Żelazna to się zawsze człowiek bał tam chodzić. Mama moja z wielką pasją aż do okupacji tam pracowała. Potem była wojna i Powstanie, i to wszystko. Po wojnie założyła własną bibliotekę, którą bardzo ładnie nazwała na tamte czasy, nazywała się ,,Tania biblioteka W. Jabłkowskiej”, Weronika Jabłkowska była. Ale niestety, mimo że ja się wielokrotnie zwracałam zarówno do księdza proboszcza w kościele Wszystkich Świętych, bo uważam, że to nie jest tylko sprawa osobista mojej matki, tylko to była sprawa grupy, w której ona była w Polskiej Macierzy Szkolnej, czyli Społecznej Ogólnej Grupy Oświatowej po odzyskaniu niepodległości. To wielkie znaczenie miało. Ale także chciałam, żeby wynieść pod niebiosa księdza Godlewskiego, którego do dzisiaj w pamięci obejmuję za kolana i bardzo go kochałam. Pozwalał mi nawet biegać po kościele, bo byłam wtedy mały pętak. Mama mnie brała ze sobą do biblioteki, stąd się nauczyłam kochać książki razem z nią. A bawiłam się równocześnie ze wszystkimi, kto tam podał akurat rączkę. To było, jak się stoi frontem do Wszystkich Świętych, to po lewo jest spora przerwa pomiędzy głównym ogrodzeniem a kościołem. I tam stał budyneczek parterowy, gdzie mieściła się Polska Macierz Szkolna. Uważam, że absolutnie wstyd jest. Ja nawet nie wiedziałam, gdzie się zwrócić do tego. To się powinno pokazać dzisiaj ludziom, jak reagowali na odzyskaną niepodległość, że i ksiądz, i moja matka, i Polska Macierz Szkolna… dzisiaj śladu nie ma, dzisiaj nikt nie wie, co to była na przykład Polska Macierz Szkolna. Tak że to są i, które nie wiem, czy będą w ogóle uzupełnione, albo kiedy najwcześniej.

  • Gdzie państwo mieszkali?

Na Złotej.

  • A czym zajmował się ojciec?

Ojciec był urzędnikiem państwowym. Pracował w Ministerstwie Spraw Wojskowych, ale jako zwykły urzędnik. To nie była żadna figura wojskowa, żeby ją podciągać pod środowisko wojska. Pracował, biuro prowadził, jakiś dział.

  • Czy pani uczyła się wtedy?

Ja zaczynałam zgodnie z metryką. Dopiero jak miałam dziesięć lat, zaczęłam chodzić do szkoły i ja byłam najpierw w szkołach podstawowych.

  • Gdzie się mieściły?

Mieściły się... Myśmy do pewnego czasu mieszkali w Śródmieściu na ulicy Złotej, a potem się przeprowadziliśmy na Saską Kępę na ulicę Zwycięzców 22. Ten dom stoi do dzisiaj. Tam zrobiłam maturę i tam poszłam na pierwszy rok studiów w trzydziestym dziewiątym roku, a potem mi się znowu zmieniła. Jestem tym pokoleniem, które ma bardzo urozmaicone życie, doświadczenia, obserwacje.

  • Do jakiej szkoły średniej pani chodziła?

Do imienia Słowackiego na Wawelskiej 46. Niedawno przeglądałam swoje… bo tutaj mam skrzynie z dokumentacją rodzinną, więc tutaj swoje też szykuję.

  • Jak pani wspomina szkołę?

Bardzo dobrze. Wspaniała była szkoła poświęcona w całości ideologicznie Piłsudskiemu. To nie w każdym środowisku międzywojennym było, powiedzmy, modne. Ale nie było żadnego nacisku, żadnej egzekucji w stosunku do nas. Atmosfera była wspaniała. Po wojnie było ileś lecie tej szkoły. Mam gdzieś papiery, ale już w tej chwili nie pamiętam. Nie przygotowałam się. Miałam właśnie dlatego… od tego zaczęłam.

  • Kiedy pani rozpoczęła studia i gdzie?

Studia zaczęłam w Warszawie w trzydziestym ósmym roku po maturze. Robiłam w trzydziestym ósmym roku maturę i od razu poszłam na pierwszy rok romanistyki, bo z francuskim byłam dobrze związana, po prostu dobrą miałam nauczycielkę w gimnazjum. Poza tym siostra była anglistka i nie rozmawiali po niemiecku, no to trudno było, żeby ta najmłodsza była najgłupsza, prawda. Więc jakiś język trzeba było złapać.

  • Czy liczne miała pani rodzeństwo?

Czwórkę było nas razem. Dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. Ten jeden najstarszy brat Henryk był lekarzem chirurgiem u Elżbietanek i został rozstrzelany przez Niemców w okresie okupacji. Drugi brat był na politechnice, mam jego piękne dokumentacje i teraz…

  • Studiowali przed wojną?

Tak. To medycyna, politechnika i anglistyka siostry. Przed wojną wszystko.

  • Pani była najmłodsza?

Ja byłam najmłodsza, więc byłam takie popychadło domowe, ale jednocześnie rozpuszczone, prawda. Czy można opowiadać dowcipki rodzinne czy nie? Nie ma czasu.

  • Przejdźmy zatem do wybuchu II wojny światowej. Czy pani zapamiętała wybuch wojny?

Właśnie w tej chwili zaczynam sobie… nie myślałam nad tym, jak to było. Nie chciałabym skrzywiać…

  • Mieszkała pani wówczas…

Z rodzicami na Saskiej Kępie. A potem, jak był wybuch wojny…

  • Czy rodzina poniosła jakieś straty, czy ulica Zwycięzców była zniszczona w trzydziestym dziewiątym roku, Saska Kępa?

Nie, nie. Stoi do dzisiaj ten budynek, wszystko tam jest. To był budynek kolegi mojego brata z politechniki właśnie, Janusza, więc tam mieliśmy pewne… ojciec administrację prowadził, więc myśmy mieli swoje jakieś tam przywileje. Ale potem jak się zaczęła okupacja i potem jak przyszła komuna, to już ci wszyscy mieszkańcy wtedy nas gryźli z różnych stron, zgodnie z ideologią, którą przyjęli za swoją.

  • W czasie okupacji rodzina cały czas mieszkała na terenie Saskiej Kępy?

Na terenie Saskiej Kępy, tak. A potem jak mama założyła bibliotekę, chyba w czterdziestym pierwszym roku dopiero tę bibliotekę swoją na Złotej [założyła] u naszych sąsiadów z pierwszego mieszkania. Złota 60 myśmy mieszkali, a to było naprzeciwko. Dobrze nie pamiętam tutaj. Złota 60 myśmy mieszkali przed wojną, zaczęliśmy tam. Tam było moje dzieciństwo i stamtąd była moja wędrówka po szkołach do któregoś momentu, nie chcę w tej chwili skrzywiać. A tam w czasie okupacji przenieśliśmy się wszyscy z Saskiej Kępy, bo wiadomo było, że Niemcy zajęli i lokatorzy, prawda, pazerni okropnie. To już wydawało się, że wreszcie mogą administratorów pozbyć się i z głowy. Więc tam matka założyła bibliotekę najpierw w mieszkaniu prywatnym, a potem w miarę rozwoju powojennego, już stosunków ludowych, to oni jakoś… nie wiem, od czego to się zaczęło, że zaakceptowali ją jako bibliotekarkę i ona miała swoją prywatną bibliotekę na Złotej, prawie naprzeciwko…

  • I jeszcze po wojnie?

Tak, po wojnie tak.

  • Jeszcze wracając do czasów okupacji. Co stanowiło źródło utrzymania pani rodziny?

Więc ojciec pracował, ojciec zarabiał.

  • Ale w dalszym ciągu jako urzędnik pracował?

Ale gdzieś zakamuflowane. A mama… co mama robiła w czasie okupacji? Też bibliotekę robiła przecież, ale dokładnie nie przemyślałam tego. Muszę to uzupełnić.

  • A czym się pani zajmowała w czasie wojny? Czy pani uczyła się w dalszym ciągu?

Więc w czasie okupacji ja poszłam… ponieważ ja miałam tylko rok romanistyki, sytuacja była bardzo ciężka, a bardzo miałam serdecznych przyjaciół, harcerki też, wszystko to było w gronie harcerskim, [uczyłam się] w szkole pielęgniarskiej, o której mówiłam. To była świetna szkoła założona po I wojnie światowej przez Amerykankę Hellen Bridge. Do tej pory mam…

  • Gdzie mieściła się ta szkoła?

To jest nasz budynek, stoi. Zabrali nam budynek, nie chcą oddać. Pokażę państwu zdjęcia, jeśli to będzie państwa interesować. Jeszcze jak tablicę po wojnie robiliśmy, że w tym budynku mieściła się Warszawska Szkoła Pielęgniarstwa. Miała bardzo dobrą renomę, była oparta nie tylko na metodyce, ale także na programach już bardzo nowoczesnych w Ameryce, a dwudziesty któryś rok u nas to wszystko wydawało się bardziej święte, niezwykłe, nowoczesne. Bardzo ładnie prowadziła tę rzecz, której ja, jako stara pielęgniara, się nie dopracowałam (mnóstwo mam w swoich różnych notatkach na ten temat), mianowicie była ogromna selekcja do zawodu. To nie było tak, że przyszła z ulicy, zrobiła szkołę taką czy inną w ramach tego prawa obowiązującego, tylko chciała i poszła.

  • I kiedy pani wstąpiła do tej szkoły?

W czterdziestym roku. Zaraz w czterdziestym roku wstąpiłam do szkoły.

  • I ta szkoła mieściła się…

Na Koszykowej 78. Właśnie w naszym budynku szkolnym jest teraz szpital. Tam są dwie nasze tablice. Pokażę zdjęcia, to państwo sobie zobaczą. Ta szkoła miała wspaniałą… ja państwu powiem… państwo są młodzi, prawda, ale jednak to był inny stosunek pokoleń dojrzałych w tamtych latach. Zarówno do tego, co się stało, jak i do tego, co było, w czym sami wyrastali. I dużo było poszanowania wspólnego. Wymagano od nas tego szacunku i myśmy się z tym liczyły i oddawałyśmy im tym samym. Tak że tak zwana kultura ogólna była kolosalnej różnicy w stosunku do późniejszych lat, gdzie sama przeszłam jako pielęgniarka, nauczyciel – co tylko dało się, to przeszłam.

  • Ile czasu pani chodziła do tej szkoły?

Dwa lata. Dwa lata było tej szkoły.

  • Pani wspomniała też organizację harcerską.

Tak.

  • Od kiedy pani należała do organizacji harcerskiej?

Późno, bo ja byłam pieszczotek domowy, któremu się nie chciało stukać piętami i latać po wycieczkach i po tym wszystkim. Byłam rozpuszczonym dzieckiem. Mogę dać od razu przykładzik, bo to jest zabawne. Mój ojciec wrócił z pracy, a była zasada, że się czekało na niego z obiadem. Pracował w Ministerstwie Spraw Wojskowych, gdzieś na Pradze, więc długa droga, a tu trzeba było czekać z obiadem, nakryty stół, dzieci umyte rączki i czekamy na wszystkich. Ojciec przyszedł, więc był ruch głodowy i inny, ale ojciec patrzy i: „Co to jest takiego, jeszcze nie nakryte porządnie do stołu, uje…”. Nie wiem, czy mu owało serwetki, czy czegoś. I on dalej: „Jak ja mam przyjść, to powinniście koło mnie tańcować, a nie żebym ja czekał”. I ja jako małe dziecko, pięciolatek czy jakoś tak powiedziałam: „Tatusiu, nie gniewaj się, ja będę koło ciebie tańcować” – i zaczęłam skakać koło niego. I od tego czasu stałam się ukochaną córeczką mego ojca. I jakoś tak zaczęłam pierwsze moje wejście w tą rodzinną atmosferę i stosunek do spraw poważnych.


  • Czyli do harcerstwa pani należała już od czasów przedwojennych czy w czasie okupacji zetknęła się pani?

Do harcerstwa nie. Bo ja właśnie byłam tą rozpuszczoną jedynaczeczką, bo to wszystko już było dorosłe. Różnica między nami była dziesięć lat albo więcej nawet. W tej chwili już mylą mi się te daty urodzenia. W każdym razie duża różnica. Więc ja byłam rozpieszczona domowo przez wszystkich – i przez rodzeństwo, i przez rodziców. Poza tym atmosfera była pogodna. Było bardzo ciężko, ale mieliśmy fortepian, graliśmy, uczyliśmy się, mama pilnowała lekcji, denerwowała się, jak ktoś głupiego pasażu się nie nauczył w czymkolwiek. Była atmosfera biednej inteligenckiej rodziny – po wojnie, po wyniszczeniu tego wszystkiego – ale był duch, bo matka była społecznica Polskiej Macierzy Szkolnej, ojciec był urzędnik. Wszystko sami robili w domu. Taki moment domowy z moim udziałem zaraz powiem. Przychodziła praczka do prania, pamiętam, Józiowa się nazywała i to była balia wyciągana z piwnicy, ona na tarze tarła, a mnie zostało przydzielone… Taka sytuacja: przyszłam do niej, jak ona robiła to pranie, i powiedziałam: „Jak ja dorosnę, to już Józiowa nie będzie przychodziła, tylko ja sama będę prała”. Takie były czasy bardzo trudne, a równocześnie wymagalne ze strony rodziców z postawy, pomocy, zainteresowania.

  • Czy rodzina poniosła straty w czasie okupacji, w czasie wojny?

Tak, duże. Przede wszystkim brat mój Henryk chirurg aresztowany był w czterdziestym drugim roku i już w czterdziestym drugim roku rozstrzelany. Jest we wszystkich materiałach, ja mam materiały, mam dużo bardzo. To są wszystko dokumentacje rodzinne, bo matka była bibliofilka, więc było jedno zbieractwo. Młodzież była naukowcami, więc też szukali ciągle źródeł. Każda książka nam się wydawała cudowna, że jest, że dostało się, że się ma. I ja się przy nich dochowałam do tego.

  • A w jakich okolicznościach zginął brat? Czy pani orientuje się?

Nie bardzo pamiętam. Wiem, że został aresztowany w szpitalu. Jakieś doniesienie było, ale te zakonnice nigdy do nas się potem nie odezwały, bo widocznie jakoś te elżbietanki… to poniemiecki trochę zakon był. Ja nie pamiętam już tego. Wiem, że się krytycznie mówiło. I nigdy nam nie okazały tego, co się nazywa współczuciem, pomimo że on dużo lat pracował tam jako chirurg i był dobrym chirurgiem i szanowanym lekarzem. Tak że tego nie umiem powiedzieć.

  • A czy ktoś z rodziny był związany z konspiracją?

Z konspiracją to, powiedzmy, ja byłam w tym harcerstwie, prawda, a siostra… chyba nie. Chyba nie, bo brat Janusz przesiedział zawsze w książkach, i w chemii, i w matematyce, i w filozofiach wszelkiego rodzaju, przy czym chrześcijańskie głównie. Tak że u nas bardzo duży związek był z kościołem i z religią. To zostało. Proszę się nie dziwić, że dwóch papieży wisi na bibliotece. Jeden się uśmiecha i to jest mój (zaraz powiem dlaczego), a drugi jest poważny, bo to jest rodzinny. A mój dlatego, że jak pojechaliśmy na pielgrzymkę do Rzymu dziesięć czy ileś lat temu, pierwsze pielgrzymki jak się zaczęły, jak uklękłam (jest tam zdjęcie wysoko) przed nim do błogosławieństwa, nie mogłam się podnieść. I on mnie dźwignął. Przerwał modlitwę i dźwignął mnie do góry, więc jak teraz stale mówię: ,,Kto mnie dźwignął do góry z klęczek, niech mnie trzyma, w pionie trzyma, żebym ja mogła teraz wszystko skończyć”. I moje marzenie jest, żeby to wszystko uporządkowane zostawić, ale bardzo duża praca.

  • A kto panią zachęcił do wstąpienia do organizacji harcerskiej?

Atmosfera koleżeńska. U Słowackiego była bardzo dobra grupa harcerska. Najlepszy dowód to było spotkanie powojenne i ta grupa była jeszcze ciągle ze sobą związana. W tej chwili trudno mi sobie przypomnieć nazwiska, ale były nazwiska takie, które mówią coś w historii harcerstwa.

  • I na czym polegał pani udział?

Głupoty. Śpiewanie harcerskich piosenek…

  • I to było jeszcze przed wojną?

Przed wojną, tak. A potem już praca społeczna. Potem byłam przy ośrodku zdrowia na Opaczewskiej. Tam się opiekowałyśmy…

  • Ale kiedy to było? W czasie okupacji?

Tak, to jeszcze było w czasie okupacji. Bo tam miałam praktyki najpierw okupacyjne. Poza tym miałam do czynienia z harcerzami z innego kręgu, z innych okoliczności bliższych, przyjacielskich z bardzo dobrą, piękną postacią Jadwigi Orłowiczówny, harcerki z Krakowa. Bardzo wspaniała postać. Mam dużo dowodów, bo trzymam wszystko, że przekaz tych harcerskich rzeczy do środowiska historii… Tylko nie wiem, czy oni się tym interesują dzisiaj, jeszcze poczekam. Najpierw zrobię swoje. A potem przez nabyte znajomości przeszłam do Warszawy też do środowiska harcerskiego, podziemnego, że się tak wyrażę. Tak że byliśmy ciągle związani z pracą i z tym ideałem, żeby odzyskać Polskę i niepodległość.

  • Czyli w czasie okupacji pani rodzina mieszkała…

Na Zwycięzców 22.

  • Tam na Saskiej Kępie.

Tak, a potem…

  • A gdy wybuchło Powstanie, gdzie pani przebywała?

Jak to było? To już było na Złotej, bo mama się przeniosła, a my z nią razem. Tam został ojciec, bo on administrował tym domem, a myśmy z mamą i rodzeństwem przenieśli się tutaj. Wynajęte było, bo mama wynajęła blisko na Złotej lokal, który stoi do dzisiaj – biblioteka, która się nazywała ,,Polskiej Macierzy Szkolnej imienia Henryka Sienkiewicza”, bo to był naczelny, prawda.

  • Jak pani zapamiętała początek Powstania?

Początek Powstania. Zaraz pani powiem. Siedziałam w pokoju i czegoś się uczyłam i weszła moja siostra, poprzez taką bardzo ciemną alkowę, stanęła w progu i wstrząsającym głosem powiedziała do mnie: „Słuchaj, Kyrie eleison. Insurekcja, Powstanie?”. I zaczęło się… oczywiście książki poszły w kąt i zaczęła się robota w tym kierunku. Bardzo dużo miałyśmy pracy dzięki temu, że ja zrobiłam szkołę pielęgniarską i że nabyłam umiejętności opiekuńczych. Wtedy było bardzo dużo ludzi, bo był ogromny przebieg Polaków przez całą Polskę, resztę Polski, która była, bo ludzi z różnych stron Polski lokowało się w Warszawie.

  • I w czasie Powstania była pani cały czas na ulicy Złotej?

Ja tam mieszkałam, bo myśmy nie miały lokum, że myśmy razem, bo tam był internat Rady Głównej Opiekuńczej, czyli tak zwanego RGO, gdzie mieszkało parę koleżanek z tej grupy, a reszta mieszkała u siebie. My się umawiałyśmy: spotykamy się albo u mnie, albo u ciebie, albo u was i robiłyśmy swoją turę, którą nam przydzielała komenda harcerska, która mieściła się na Złotej naprzeciwko kina „Palladium”.

  • Kto był kierownikiem, dowódcą tej organizacji?

To była Irena Kisielnicka, to była… ja to mam gdzieś w pamiętnikach. W tej chwili nie jestem przygotowana, ale tych różnych swoich zeszytów to mam. Ponieważ moja matka była bibliotekarką i taką społeczną [aktywistką], nauczyła mnie bardzo wcześnie pisać pamiętniki. Ja w tych pamiętnikach właściwie wszystko mam, tylko nie jestem przygotowana na szczegóły.

  • Ale w czasie Powstania pani prowadziła?

Cały czas. Mogę pokazać. Od dzieciństwa: ,,Kochany dzienniczku, nie pisałam przez trzy dni, bo mama wyjechała i nikt mnie nie pilnował”. Tak że mam tego bardzo dużo.

  • I na czym polegała pani działalność podczas Powstania?

To była grupa sanitarna. Więc myśmy miały przydział nadawanych ludzi, którzy wymagają pomocy, dzieci, które wymagają pomocy, środowiska, które z takich czy innych względów… bo to nie był tylko sanitariat, tylko pod kątem zdrowia, choroby czy zagrożeń. To był sanitariat społeczno-zdrowotny. Tak bym to nazwała w tej chwili. Myśmy codziennie spotykały się rano do popołudnia czy do podwieczorku – do szóstej, siódmej byłyśmy ciągle w ruchu. Miałyśmy adresy, wszyscy się zgłaszali, wiedzieli, że ta grupa RGO-wska… w tej chwili zgubiłam znów tę ulicę. To właśnie oni tym kierują, więc tam były zgłaszane potrzeby i myśmy chodziły. Odwiedzałyśmy starych ludzi, dzieci, wszystkich, którzy potrzebowali czegokolwiek.

  • Czy duża była grupa?

Duża była grupa.

  • Ile osób mogło należeć?

W mojej bezpośredniej grupie to nas było albo cztery, albo pięć.

  • To były pani koleżanki jeszcze ze szkoły?

Nie, nie. To wszystko było już okupacyjne zżycie się organizacyjne w ramach walki o niepodległość.

  • I kiedy pani rozpoczęła tę działalność, od samego początku Powstania?

A nie. Wcześniej. Bo to była działalność, która zmieniła swój charakter w okresie Powstania, bo ja zorganizowałam punkt sanitarny na ulicy Złotej.

  • Ale ten punkt był w czasie Powstania czy…?

W czasie Powstania.

  • Na bazie tamtej organizacji?

Tak. Wszystko była kontynuacja dalej. Przychodzili różni ludzie, którzy zgłaszali się do pomocy. I studenci medycyny też. Miałyśmy studenta w ostatnich tygodniach przed końcem Powstania i wszyscy byliśmy nastawieni na pomoc człowiekowi.

  • W jakim rejonie działała?

No więc właśnie mówię. To była Złota na pewno, Żelazna do Alei Jerozolimskich, bo to była trasa, gdzie się z góry na nas… Ile razy jestem przy BGK, to sobie przypominam, że oni nas tam namierzali i bardzo często, nawet kiedy zrobiono przejścia, rowy przez Aleje Jerozolimskie… […] Naprzeciwko „Palladium” była nasza komenda i tam były koleżanki. Ja bym chętnie pani nazwiska, jeśliby pani chciał, to z tej broszurki bym przeczytała.

  • To później uzupełnimy.

Dobrze. I myśmy co wieczór, co popołudnie, już jak się wyciszało wszystko koło czwartej, piątej, bo to przecież był już wrzesień, październik, więc to były już wczesne ciemności. Więc zawsze pod koniec dnia szłyśmy na odprawę do komendy i tam było bardzo pięknie, bo te koleżanki, które to prowadziły…. […] Ale one ślicznie prowadziły, bo była część oficjalna, zgłaszanie przebiegu dnia, wypadki, zachowania i jakieś inne sytuacje trudne. A potem to nie była rozrywka, tylko to było zjednoczenie się wspólne harcerek tamtego okresu. To było naprawdę bardzo piękne. Pełne życzliwości, uśmiechu. Nie było, że my tylko płaczemy, bo jesteśmy w takiej a nie innej sytuacji powstańczej, że nie odnosiły takich przykrości, jak kiedyś za sobą usłyszałam, jak szłam na Złotej ulicy, gdzieś leciałam ze swoimi torbami sanitarnymi i usłyszałam: „Eee, idzie ta pani z AK”. Widać było, że aż ziało z nienawiści, bo oni uważali, że to tylko [tyle] Armia Krajowa jest warta, żeby ich potępiać, że odzyskują niepodległość, bo im niepodległość nie była potrzebna. Niestety stopień świadomości patriotycznej był bardzo niski w środowiskach robotniczych, z którymi wtedy miałyśmy do czynienia. Też nie wybierałyśmy sobie potrzebujących, tylko kto się zgłosił, to byliśmy. Do dziecka, to do dziecka. Do człowieka starego, to do człowieka starego. Pamiętam, że miałyśmy samotnika kiedyś, bardzo nam go było żal.

  • Co panie robiły, czy pani może powiedzieć, na czym polegała ta pomoc?

Przede wszystkim byłyśmy zaopatrzone w środki opatrunkowe i lekarstwa różnego rodzaju i udzielałyśmy pierwszej pomocy i zgłaszałyśmy to w razie czego do lekarki, która była razem z nami na tym punkcie. Ale nie latała z nami po kolei, tylko we wskazane adresy. Byłyśmy takimi selektorami dla lekarza. My byśmy były te, które miały bezpośrednio kontakt z ludźmi, i to było bardzo… Pamiętam tego faceta, co mi z tyłu zamruczał. Myślę sobie: ,,Obejrzeć się i krzywo spojrzeć na niego”, bo to wtedy było dopuszczalne. Teraz pewnie to by każda dziewczyna powiedziała ordynarnymi słowami i obrzuciła [nimi] takiego faceta i koniec.
  • Jak długo pani mogła działać w tamtym rejonie? Cały czas?

Cały czas. Całe Powstanie tam przeżyłam. Myśmy miały bardzo różne [przypadki], bo to w szpitalu na Koszykowej, w naszej szkole. Przecież tam były trzy oddziały i tam bardzo dużo trzeba było pomagać, bo nie dochodziły [wszystkie], tylko te co były od Dzieciątka Jezus, [gdzie] zniszczony był cały pawilon i został przeniesiony do naszej szkoły. I przez to myśmy straciły ten budynek i cała historia tej szkoły, która jest bardzo piękna… Stale żałuję, że może trochę winna jestem, o tyle że jestem gaduła jak pani widzi. Zapamiętałam masę rzeczy, bo to były przeżycia. Tego się nie zapomina. To nie jest wiedza, że czy dwa plus dwa to jest na pewno pięć czy cztery, prawda. Więc za dużo na to poświęciłyśmy uwagi, a za mało konkretom różnym, które powinno się sformułować bardziej naukowo, jak to w tej chwili widzę. Tak jak pani pyta mnie o to…

  • Czy pani miała jakiś kontakt z Powstańcami? Czy widziała ich pani?

Naturalnie.

  • Jak ich pani zapamiętała?

Młodych chłopców z opaseczkami, pogodnych. Nie mam najmniejszego… Raz miałam przykrość, jak latałam z tymi torbami opatrunkowymi i z tym wszystkim po mieście to miałam coś takiego, ale w tej chwili mi się nie chcę przypominać, bo szkoda czasu.

  • W jakim rejonie pani ich widziała?

Cały czas w tym samym. To były Aleje Jerozolimskie, Marszałkowska do Królewskiej i Żelazna do mniej więcej… oj Boże, jak się nazywa teraz ta ulica, zapomniałam. Jak się kończy plac Grzybowski, co idzie z Krakowskiego Przedmieścia? No mniejsza z tym. W każdym bądź razie, nie było to centrum Krakowskiego Przedmieścia czy Starówki, bo tam była oddzielna grupa. Jak zniszczyli Niemcy i zmusili do poddania, to one przechodziły do nas, do Centrum. I potem się robiła bardzo duża grupa obsługująca Centrum.

  • A czy spotkała pani Niemców? Czy widziała pani Niemców?

Nie. Nie było takiego bezpośredniego kontaktu, bo to wszystko była Polska. To była nasza Warszawa. Bo to było zamknięte naokoło przez Niemców.

  • A jaki był stosunek ludności cywilnej?

Różnie bardzo. Właśnie tak jak mówię ,,O, idzie ta pani z AK”. Czasem bardzo życzliwi, a czasem bardzo nie, bo im się wydawało, że my jesteśmy młode, to myśmy się umiały śmiać. Stara jestem, pudło, śmieję się ciągle, a co dopiero jak człowiek był młodszy. A dla nich to było wstrząsające, bo oni siedzą w piwnicy w grupach, głodni, brudno i tak dalej, a tu przychodzą i ćwierkają. Tak że to był bardzo trudny, psychologicznie rzecz wziąwszy, [okres]. To w tej chwili sobie uświadomiłam. Trudne dla nich i dla nas też, bo nam się robiło przykro, że idziemy z chęcią pogodnej pomocy, a spotykamy się z: ,,Z czego się pani śmieje?”.

  • A jak wyglądało życie codzienne, wyżywienie, noclegi?

Nędza skończona. Nędza skończona. Gdybyśmy mieli możliwości przechodzenia przez Wisłę do mieszkania na Zwycięzców, to tam były zapasy. Moja mama bardzo lubiła, była szalenie gospodarcza, więc robiła tysiące zapasów i tam by było życie. A tutaj głód. Ale ponieważ wszyscy byli głodni, to nie było problemu. Nie rozmawiało się o głodzie jako głodzie takim – ojejej. Jakaś tam popijka, woda, nie zawsze cukier, chleby. Właśnie w tej chwili mi to pani podsunęła. Nie pamiętam, czy były chleby, ale chyba chleby piekli. Ale nie pamiętam w tej chwili.

  • A noclegi?

Noclegi były bardzo trudne, ale oczekiwane przez nas, bo zawsze była masa ludzi w danym kącie, gdzie się nocowało. Więc to było spanie, jak nie na kanapie we dwie albo trzy, to na podłodze, na dywanie. Tak jak ja się śmieje, że albo na dywanie albo pod dywanem. Bo jak było zimno, to trzeba było się kimś nakryć. Tak że było głodno, chłodno. Tak można to nazwać zgodnie z naszymi porzekadłami polskimi. Ale było bardzo… wspólnota była ogromna. Jeżeli nawet na nas psioczyli z tyłu, wieszali różne rzeczy, bo myśmy były młode… trudno żebyśmy się nie śmiały, żebyśmy nie gadały bzdur do siebie, bo to byłoby nienormalne wtedy.

  • Czy panie miały oddzielny strój?

Nie. Musiałyśmy tylko opaskę.

  • Oznakowanie?

Opaskę to mam. Przechowałam to. Opaskę tylko i nic więcej. Tak że mogłyśmy się ubierać, jak mogłyśmy w tych warunkach. Ale ponieważ nie byłyśmy w domu, więc nosiłyśmy w kółko to, co było przyniesione w torbie.

  • A jak panie spędzały wolny czas, jeżeli był taki?

Jeżeli był wolny czas? Czy taki czas był? Wiem, że bardzo nasłuchiwałyśmy radia, jeżeli ktoś umiał kręcić i słuchać, tak jak potem „Wolnej Europy”. Mieliśmy doświadczenia takie same, tak się słuchało Londynu. Jeszcze było takie śmieszne porzekadło ,,Tu mówi blondyn” i było co tam blondyn powiedział dzisiaj. Całe szczęście, że w tym całym trudzie i psychicznym, i fizycznym to była młodość. I wobec tego śmiech był ważniejszy. Było dramatycznie, tu się człowiek przeraził, tu płakał, tu widział stratę i nie wyobrażał sobie dalej życia, ale potem odwracał się, spotykał się z koleżankami, to trudno mieć minę żałobnika przez cały dzień, mając te szesnaście, siedemnaście, osiemnaście lat. A trzeba pamiętać, że dzisiaj szesnastolatka to już jest dorosła. Może się nie tylko ożenić i być w ciąży, ale mieć rodzinę i tak dalej. A myśmy przechodziły przez normalny tok dzieciństwa, gdzie dojrzewanie dopiero się zaczynało. Tak to było.

  • Nie uczestniczyła pani, nie oglądała kronik w kinie „Palladium”. Czy słyszała pani, że tam był…

Tak, wiem, ale ja chyba tam raz tylko byłam. Nie miałyśmy czasu, bo to było bardzo daleko ze Złotej, a potem musiałam lecieć. A lecieć to nie jest tak jak dzisiaj, że czekam na zielone światło i przechodzę, tylko nalot, strzelanina. Oni przecież strzelali do nas z dachów, z różnych miejsc, gdzie człowiek się nie spodziewał. Gwizdało mi tak raz, jak przechodziłam z Chmielnej na Złotą poprzez Wielką. Jak mi gwizdnęło to wszystko nad uchem, to pomyślałam: ,,O święta Petronelo, czy ja dojdę?”. Ale to człowiek zupełnie inaczej odbierał, tak jak dzisiaj to wspominam. Nie po to, żeby robić lżejszą atmosferę w tym opowiadaniu, tylko taka była reakcja młodości po prostu.

  • A czy pani miała kontakt z rodziną?

Tylko z mamą i z siostrą i z bratem, który potem do nas doszedł ze swojego Mokotowa, czy tam już nie pamiętam, gdzie on wtedy mieszkał z żoną. A tak to była tylko mama i moja siostra Róża.

  • A gdzie był ojciec?

Ojciec był na wsi właśnie. Siedział w swoich [niezrozumiałe], pojechał na urlop, bo to był sierpień przecież, więc tam na wsi do obrobienia. Więc przeżył dzięki temu, ale go nie było.

  • Czyli był poza Warszawą.

Cała rodzina babska była.

  • Ojciec był poza Warszawą?

Poza Warszawą.

  • I początkowo nie było żadnego kontaktu?

Nie było. On tam siedział i pilnował swoich wytworów.

  • A daleko poza Warszawą?

Pod Białymstokiem.

  • Aż pod Białymstokiem.

Tak, ale on za to przeszedł ruskich. Tak że on miał swoje przeżycia. Taka jest dola warszawiaków. Nie ma na to rady żadnej.

  • A czy zetknęła się pani z praktykami religijnymi w czasie Powstania?

Bardzo.

  • Na czym polegały?

Na wspólnych modlitwach wieczornych, śpiewie pieśni różnych religijnych i w ogóle w takiej… właściwie była ogromna życzliwość człowieka dla człowieka. Nawet jeśli się nie bardzo lubiło, bo ja miałam też taką sytuację, że wiem, że mnie ta pani bardzo nie lubiła, ale nigdy mi tego nie wyraziła tak, żebym ja się poczuła dotknięta. A ponieważ człowiek jest młody, to jest pyszałek, jemu się wydaje, że on robi wszystko najlepiej. Co tutaj krytykować. A to stare babsko tak się burzyło wtedy. Siedzi w domu na tak zwanych czterech literkach i myśli, że wszystko załatwiła, co można. A niech idzie z nami razem pod barykadę, prawda. Taka była nasza postawa. Tak że nie było siania nienawiści. To co teraz w tej chwili w następnych latach, które przeszły, a które nie wiadomo, jakie przyjdą nowe. Że jedni drugich stawiają przeciwko sobie. Wyszukiwanie – musieli tak zrobić – zrozumienia sytuacji tej grupy. A myśmy musiały być, bo oni na nas polegali. Myśmy roznosiły pocztę, roznosiłyśmy rozkazy różne, jak trzeba było, [szłyśmy] do rannych czy do chorych.

  • Pocztę też państwo roznosili?

Tak. Jak trzeba było, to wszystko się robiło. I to z takim poczuciem naturalności zupełnej. To nie to, że nie do mnie należy, bo ja mam legitymację urzędnika. Tak że moim zdaniem były – tak jak w tej chwili patrzę z punktu widzenia i wychowawcy, i psychologa troszeczkę – bardzo piękne czasy, bo one budziły cechy młodzieżowe, młodzieńcze i pozwalały się im rozwijać. Można było pójść i słuchać melodyjek rozrywkowych bardziej, nie tylko takich poważnych czy typu pieśni narodowych.

  • Czy pani miała dostęp do prasy powstańczej?

Do prasy? Naturalnie. Roznosiłam ją, jak trzeba było.

  • A czy czytała pani?

Różnie, muszę powiedzieć szczerze. Dlatego że byłam zajęta bieżąco, bo ja się poczuwałam do jakiejś odpowiedzialności za mamę i siostrę. Bo siostra już wtedy była słabsza z oczami i taka w ogóle w przejściowym okresie klimaksu czy nie wiem, jakiego tam okresu kobiecego. A matka była już zupełnie starą kobietą, tylko matka była par excellence społecznicą, więc ona sobie nie pozwalała na siebie, mówiła: „Dajcie mi spokój, trzeba to zrobić i koniec. Kto zrobi, zrobisz?”. – ,,Nie mamo, ja tego bym nie umiała”. – ,,No to się nie wtrącaj”. Taka była rozmowa. To były te postawy, które człowiek wynosił z całego okresu (ja tak w tej chwili myślę głośno na ten temat), z tego zdobywania niepodległości, które przechodziło z pokolenia na pokolenie i w rezultacie ja się zetknęłam z tego typu [postawą], ale to jest wszystko zejście tych stu iluś lat niewoli, gdzie trzeba było utrzymać polskość i uczciwość człowieczą i szacunek do zbierania, szukania powrotu do Polski.

  • Jak długo pani była w Warszawie w czasie Powstania?

Do końca. Od początku do końca.

  • Kiedy pani opuściła miasto?

Razem ze wszystkimi, jak kazali się już wynieść na dobre.

  • Czyli kiedy to mogło być?

To były pierwsze dni października.

  • W jakich okolicznościach pani opuściła Warszawę? Jak pani zapamiętała wyjście z Warszawy?

Ja już szłam wtedy w bardzo różnych… I jako dojrzalszy podlot. Mama mówi: „Pokaż mi swoją torbę, coś zapakowała sobie, ubrania położyłaś?”. Ja wiedziałam, co mama powie, więc powiedziałam: „Naturalnie, mamo, patrz, są ubrania na wierzchu”. Ale pod spodem książki, moje pamiętniki i dlatego ja to wszystko przeniosłam i mam do dzisiaj.

  • Udało się pani to wynieść.

Tak, udało się. Pojechaliśmy do obozu i byliśmy ze dwa czy trzy dni w tym obozie.

  • W jakim obozie?

W Pruszkowie. Wysiedliśmy w Pruszkowie, ludzie już zza płotków się przyglądali. Taki troszeczkę luz Niemcy zrobili, więc ci Polacy czasem podchodzili bliżej, czasem rozmawiali nawet. A potem w jakich okolicznościach dowiedziałam się, że można wyjechać pociągiem do Krakowa, to wie pani, że w tej chwili musiałabym sobie dobrze przypomnieć. Nie pamiętam.

  • Ale razem z rodziną pani była?

Z mamą i siostrą w Pruszkowie razem. I potem nas wywieźli do Jędrzejowa, a pod Jędrzejowem była nasza bardzo daleka rodzina, która miała nieduży mająteczek pomiędzy Kielcami a Jędrzejowem. I moja matka poszła tam razem z siostrą. A ja powiedziałam, że jadę do Krakowa. Koleżanki się już odezwały, były te harcerki dwie, które były razem ze mną. Myśmy pojechały do Krakowa bardzo trudną drogą. Trzeba było…

  • Czyli pani stosunkowo krótko była w Pruszkowie?

Krótko, krótko, tak ze trzy, cztery dni najwyżej.
  • Czy pani doświadczała tam jakichś represji?

Nie. To już były ostatnie wypędki warszawskie i Niemcy zelżeli, bo już nie dawało im to może satysfakcji. Co innego może tych pierwszych Powstańców, co łapali z bronią w ręku, to wtedy tak. A tutaj byli już cywile, tak że nie. Nigdy nie zastanawiałam się. Gdybym wiedziała, że taki temat, to bym poprzypominała sobie różne rzeczy. Ale jak w tej chwili widzę, to nie. Potem miałam wielki trud wydostania się z Jędrzejowa, gdzie nas wyrzucili, i z tego mająteczku, gdzie byli ci krewniacy, gdzie wcale się dobrze nie czułam i nie podobało mi się zachowanie, a poza tym już zaczynały być… Oni mieli malutki mająteczek, ale się wtedy mówiło ,,pani dziedziczko” i ,,panie dziedzicu”, bo to były takie lata. I jak ja zobaczyłam, jak się oni odnoszą do tych chłopów i chłopy jak się odnoszą do nich, to ja myślę sobie: ,,Ja tutaj nie wytrzymam”. I poprosiłam: „Mamo, spuść mnie z łańcucha, ja jadę do Krakowa”. No i mama wyraziła zgodę i zaczęłam swoją wędrówkę. Pojechałam do Kielc, stamtąd wyszperałam jeszcze kogoś, kto ze mną pojechał do Chęcin, później się znów przesiedliśmy. Bardzo trudno, ja nie wiem, czy to czasem nie trwało ze dwie doby, jak się dostawałam spod Kielc do Krakowa. A już tam byłam w grupie harcerek.

  • I to też był wrzesień?

Październik.

  • Październik czterdziesty czwarty, tak?

Tak, wszystko. Ja weszłam w grupę warszawskich harcerek i to mi bardzo…

  • Ale to były koleżanki?

Koleżanki niektóre były znane z Powstania i z okresu konspiracji, ale było dużo miejscowych krakowianek, które bardzo życzliwie nas przyjmowały. Była taka pani Hania Chrzanowska. Nie wiem, czy pani coś słyszała o niej. Bardzo ładna, piękna postać pielęgniarska z naszej szkoły, którą kończyłam. Ona kończyła po I wojnie światowej. Teraz na ołtarze idzie. […]

  • Długo pani przebywała w Krakowie?

Bardzo dużo. Ja byłam bardzo zaprzyjaźniona, właśnie nie tylko z tymi, które były importowane, że się tak wyrażę, do Krakowa, bo krakowianie mówili o nas, że: „Ci ruscy pójdą sobie od nas, ale te warszawiaki nie wiadomo kiedy”. Myśmy się śmiały w tramwajach, byłyśmy wesołe już na studiach, więc [człowiek] był zluzowany zupełnie. I po tym strasznym napięciu Powstania, okupacji, więc to było już zupełnie inne zachowanie. Pamiętam bardzo dobrze krakowiankę, która się patrzyła z obrzydzeniem i usłyszałam, jak ona mówiła do swojej sąsiadki: „Rosjanie to jeszcze pójdą, ale warszawiaki to nie wiadomo, czy nas opuszczą”.

  • W Krakowie pani studiowała?

Studiowałam. Mam indeks, przechowałam swój indeks z Krakowa. Ale niestety tylko półtora roku albo coś takiego, bo potem musiałam przyjechać z powrotem do Warszawy pomóc mamie.

  • I kiedy pani wróciła do Warszawy?

Jakiś czterdziesty siódmy czy któryś rok, bardzo prędko. Nie jestem przygotowana na dokładne daty, a w tej chwili łeb jest taki warszawski.

  • I gdzie pani zamieszkała w Warszawie?

Moja mama wynajęła sklep na tę bibliotekę i naprzeciwko była znajoma pani, która wynajęła też dwa pokoje. Ja z nimi mieszkałam potem. A potem wróciliśmy na… jak to było potem… Potem to już umieraliśmy po kolei.

  • Czyli na Złotej pani…

Na Złotej wróciłam. Tym bardziej że chodziłam po ulicach powstańczych i sobie to wszystko przypominałam, latałam.

  • Ale dom ocalał na Złotej?

Ocalał, dlatego że to było koło dworca, to Niemcy nie zajęli, bo by nie mogli krążyć koło nas. Tak że to miejsce jest bardzo stare.

  • Jaką zastała pani Warszawę?

Zrujnowaną, smutną strasznie. Ale to było smutne nie tylko przez te ruiny miasta, ale przez straty bliskich ludzi, koleżanek, przyjaciół, rodziny i sam fakt, że znowuż niewola. Dopiero co pożyliśmy naście lat i znów niewola jedna, potem niewola druga. Teraz może już jest Rzeczpospolita. Daj Boże, żeby była. Już w każdym razie, teraz jestem rozluźniona o tyle, że ja mogę sobie pozwolić krytycznie mówić na ten temat, a był taki okres, że trzeba było mieć buzię na trzy spusty.

  • Rodzina przeżyła Powstanie?

Rodzina przeżyła Powstanie. Znaczy brat tylko nie, ten chirurg, bo on w Niemczech w czterdziestym trzecim roku był rozstrzelany. A myśmy wszyscy przeżyli i porobili swoje kariery. Brat był na politechnice i w przemyśle szklarskim bardzo dużo… Nie należeliśmy do partii, to na pewno, ale za to fachowcy byliśmy wszyscy. Więc fachowiec się też liczy, zdaje się, nawet do dzisiaj, że nie patrzą jemu w kieszeń czy ma legitymację dobrą, czy nie ma dobrej. W każdym bądź razie brat, którego mam dokumentację całą aprobowaną przez Politechnikę Warszawską, z wielkimi podziękowaniami za całość jego [pracy], bo on był święty urzędnik. Bo ojciec nasz był urzędnik i myśmy mówili, że Janusz jest tradycjonalista po ojcu. Wszystkie papierki chował i wszystko wywiózł z Warszawy, proszę sobie wyobrazić. I mama się wściekała, bo nie wziął koszuli, nie wziął osobistych rzeczy, ale papierki wszystkie zabrał. Więc masę tych papierków pooddawałam na politechnikę, ale tu jest jeszcze drugie tyle. Jak otworzę, to pokażę później państwu.

  • A jakie losy były pani?

Moje losy były jak zawsze babskie. Raz w lewo, raz w prawo. To znaczy siedziałam w Krakowie do czterdziestego dziewiątego albo do pięćdziesiątego najdalej. Dwa lata, nie więcej po Powstaniu zrobiłam na tym uniwersytecie. Potem przyjechałam tutaj i tutaj zaczęłam nie od studiów, tylko od pomocy mamie w tej bibliotece, bo ona sobie nadal otworzyła tę bibliotekę bardzo chytrze jak… Takie pokolenie nazwała, bo zawsze ona liczyła, że to jest Polskiej Macierzy Szkolnej i dawniej się tak nazywało: Biblioteka imienia Henryka Sienkiewicza Polskiej Macierzy Szkolnej. Ale do komuny nie można było Macierzy Szkolnej wpychać, więc zostawiła Weroniki Jabłkowskiej biblioteka. Ale była zawsze pełna, miała swoich czytelników, którzy dostawali ,,Ogniem i Mieczem” i wszystkie książki, których wtedy nie można było [znaleźć], bo oni nam zrobili szaloną kontrolę tematyczną, historyczną, jak komuna weszła. I potem taki los, jaki nam przygotowała okupacja następna.

  • Czy miała pani kontakty z koleżankami z oddziału sanitarnego?

Tak. Właśnie jutro mam pogrzeb koleżanki, ostatniej harcerki i tak się wstydzę, bo ja zawsze wszystkim pisałam nekrologii, śmieję się właśnie, że moje rodzeństwo porobiło dyplomy, są wysoko notowanymi doktorantami, a ja jestem tylko po maturze, bo nie zrobiłam żadnego tytułu, nie mam magisterskiego żadnego, ale za to mam pełno najróżnorodniejszych kontaktów, do których się odwołują, do mojej opinii, do mojego przypomnienia sobie cokolwiek. Ja myślę sobie, że jakoś się nadałam do życia. Widocznie byłam szykowana przez Pana Boga do tego, żeby prawdę zostawić na koniec i żeby mówić tę prawdę. Dlatego mówię prawdę w tej chwili. Zresztą jest dokumentacja tego wszystkiego.



Warszawa, 10 stycznia 2013 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska
Aniela Jabłkowska-Sochańska Stopień: sanitariuszka, służby pomocnicze Formacja: Wojskowa Służba Społeczna Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter