Krzysztof Dobrowolski

Archiwum Historii Mówionej


Nazywam się Krzysztof Dobrowolski. Urodziłem się 7 października 1932 w Warszawie.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny?

 

Wybuch wojny zapamiętałem w ten sposób, że mój ojciec pracował jako chemik w Instytucie Technicznym Uzbrojenia. Jak wybuchła wojna, zapamiętałem tyle, że latały samoloty. Myśleliśmy, że to były ćwiczenia. Zobaczyliśmy latające samoloty. Wszystko było cacy, bo myśleliśmy, że to są ćwiczenia i pewnym momencie bomby zaczęły lecieć i w naszą chałupę rąbnęła bomba. Nieduże to były bomby. To były mieszkania trzypiętrowe, tak że jak trafiła bomba naprzeciwko nas, to poleciało do parteru. Natomiast pani mówiła o rozpoczęciu wojny. O tak, pamiętam, bo przecież wtedy miałem ile, niecałe osiem lat. No i pamiętam, jak się żegnałem z ojcem w instytucie. To był Instytut Techniczny Uzbrojenia, kazali im wszystkim w mundury się ubrać i ojciec przyszedł w mundurze. To było, żeby łatwiej się wycofywać na wschód. To była cała historia. Potem w czasie oblężenia Warszawy, jak już Niemcy doszli do Warszawy, to zaczęła działać artyleria. I myśmy… Nasze mieszkanie było na drugim piętrze, trzypokojowe w amfiladzie, i w środkowy pokój, tam gdzie ojciec miał swoje biurko, wpadł granatnik i rozpieprzył nam całe dwa pokoje. Został nam tylko jeden pokój i kuchnia.


  • Gdzie pan mieszkał w czasie okupacji?


I właśnie tam żyliśmy przez całą okupację. Zostałem ja i moja mama. Do nas przyjechali potem nasi przyjaciele z Wilna. Pisowiczowie się nazywali. On był kapitanem geodetą i jego złapali w Wilnie. On wyskoczył z munduru i jego tam ruscy zwinęli gdzieś i wywieźli go do obozu. Natomiast ciotka – myśmy mówili na nią ciotka – ciotka i córka jej przyjechały do Warszawy. Ponieważ ich mieszkanie było zrujnowane, więc przyjechali do nas. I to wszystko. Nie, jeszcze mieszkała w tym jednym pokoju z kuchnią najmłodsza siostra mojego ojca. Tak że mieszkaliśmy w pięć osób przez jakiś czas. Potem znowu ktoś się z kuzynów, jakaś ciotka tego… Tak że moja mama mieszkała w kuchni, a my w takich rozłożonych łóżkach mieszkaliśmy w tym jednym pokoju.

  • Czy zetknął się pan w czasie okupacji z konspiracją?


Z konspiracją o tyle się spotkałem, że wiadomo było, że cała młodzież gdzieś tam konspirowała. Moja matka pracowała w chemicznej instytucji, którą prowadziła koleżanka ze studiów mojego ojca. I tam pracowała też młodzież. I ci młodzi ludzie, wiedziałem, że są w konspiracji. Sam dokładnie nie wiedziałem. Dzieci się nie uświadamiało, żeby nie chlapnęły gdzieś tam.

  • Jak pan pamięta wybuch Powstania i gdzie pan wtedy był?


Tam właśnie na Marszałkowskiej 49. Pamiętam wybuch Powstania. Wybuch. Pamiętam, że wystawiało się biało-czerwone flagi i w pewnym momencie na podwórko, bo tam było kupę dzieci, bo to były takie trzy podwórka, wpadł facet z czerwoną opaską, z czerwoną z napisem KB (do tej pory nie wiem, co to było) i z pistoletem w ręku. Mimo że byłem otrzaskany z tymi historiami konspiracyjnymi, to się strasznie przestraszyłem tego cholernika. Nie wiem, czy to było z AL-u, w każdym bądź razie pamiętam dokładnie KB.

  • A gdzie była pana rodzina?


Moja matka… Powstanie wybuchło 1 sierpnia, my w lipcu byliśmy po drugiej stronie Wisły na wakacjach i przed samym Powstaniem, jak się bolszewicy zbliżali do Warszawy, myśmy stamtąd wrócili. Moja mama od pierwszego zaczęła pracować w Toksie. I z tej Toksy jechała na Żoliborz do swojej siostry. Powstanie ją złapało koło Dworca Gdańskiego. Dotarła do nas z powrotem po dwóch czy trzech tygodniach. Przez cztery dni przechodziła przez Aleje Jerozolimskie, z tamtej strony. Bo szła przez Stare Miasto, kanałami, przez dziury w piwnicach. Pamiętam dokładnie, że cztery dni przechodziła przez Aleje Jerozolimskie przez taki wykopany tunel i barykadę. Mówiła, że co się w nocy miała zamiar przejść, to ktoś jej wyskakiwał i padał, bo zastrzelili go, tak że się bała. Dotarła po dwóch i pół tygodnia do nas.

Te ciotki, które z nami były, strasznie nas pilnowały. Co myśmy robili. Pomagaliśmy w budowaniu barykad na ulicy Marszałkowskiej. No wie pani, dzieci ośmio-, jedenastoletnie niewiele pomagają. Myśmy wykopywali te płyty chodnikowe. Plac Zbawiciela był właściwie nijaki, natomiast trochę we wnętrzu Marszałkowskiej, od strony placu Zbawiciela, była pierwsza barykada, która była zbudowana z tych płyt chodnikowych, z worków z piaskiem, worków z jakimś gruzami, cholera wie. W każdym bądź razie Niemcy tam parę razy spróbowali zdobywać z czołgami i do końca żeśmy byli, że tak powiem, wolni, czyli nie udało im się zdobyć. Aha, jeszcze… mogę pani narysować, jak to wyglądało, bo to… To była Marszałkowska, tu był plac Zbawiciela, i tutaj była barykada. W związku z tym jak Niemcy jechali czołgami i chcieli zdobyć tę pierwszą barykadę, to tutaj akowcy siedzieli w domach i rzucali butelki z benzyną, tak że oni nie mogli zdobyć pierwszej barykady. Druga barykada [była] za naszym domem albo na równi z naszym. Trzecia barykada obok kościoła i tutaj siedział „gołębiarz”, Niemiec jakiś, który strzelał z dum-dum. Wie pani, co to jest dum-dum? To jest pocisk z rozpiłowanym czubkiem. W związku z tym jak on trafia, to jest mała dziurka, a potem ten ołów w pocisku rozjeżdża się i dziura po tym jest o taka [o średnicy dużego okręgu]. Bo pocisk się kręci, i to jak się rozwala, to najgorsze historie. Pod moją bramą, pod czterdziestym dziewiątym kupę ludzi dostało wtedy, było dużo zabitych.

  • Miał pan dużą styczność z Powstańcami?


Tak, to wszystko muszę pani rysować. Bo ja jestem plastyk, w związku z tym… Tu w zmniejszeniu, to jest Marszałkowska, tu jest plac Zbawiciela, tu jest nasza chałupa, tu pierwsze podwórko, potem było przejście do bramy, druga chałupa, parterowa drukarnia. Tu jedno podwórko, i drugie podwórko, i tam się przechodziło przez trzecią bramę. Olbrzymi taki plac, którym można było przejść. Potem przez bramę na ulicę 6 Sierpnia i na Śniadeckich. I tutaj zaraz za tym była jednostka powstańcza. Tutaj trzymali wartę wujek i ten jego siostrzeniec. Oni we dwóch mieli tam wartę. Któregoś dnia Powstania najgorsza historia była koło nas. Blisko tej granicy obok nas byli Niemcy. Byliśmy blisko tej granicy, że Niemcy walili z tych granatników. Te granatniki wyglądały w ten sposób, że [pociski] leciały do góry i spadały właśnie bardzo blisko. Oba te chłopaki, i ten wujek, i ten siostrzeniec tam zginęli. Tych Powstańców było od cholery, ciągle ktoś bez przerwy przychodził i bez przerwy były jakieś akcje.

  • Jak wyglądało wtedy życie codzienne?


Ponieważ myśmy byli blisko frontu, to dzieci – o dzieciach będę mówił, bo w tym środowisku wtedy się obracałem – myśmy się bawili tak jak normalnie. Jak się słyszało „tiuchtiuch”, to się spieprzało do chałupy i gdzieś ten granatnik wybuchał. Natomiast tu była taka historia. Był sklepik Zbyszewskiego, taki z jedzeniowymi historiami, natomiast tu, na parterze, była apteka. Powstanie zarekwirowało tego Zbyszewskiego i stamtąd było bardzo dużo jedzenia. Tutaj było bardzo dobrze, dlatego że tutaj koło nas w rogu na podwórku była studnia, więc kupę ludzi przychodziło do nas pompować, bo nie było normalnej wody. Właśnie do nas przychodzili po wodę. Co jeszcze takiego. Poza tym między domami w piwnicach były rozkute przejścia, tak że można było właściwie [przedostać się] z jednej strony do drugiej strony ulicy, od, dajmy na to, ulicy 6 Sierpnia, aż do następnej ulicy przez te piwnice i dziury przechodzić. Myśmy na przykład w połowie Powstania czy trzy czwarte Powstania było zawieszenie broni przez dwa, trzy dni. Kolega mamy z tej Toksy, z tej chemicznej firmy. Młody chłopak, taki koło trzydziestki, bronił na Piusa. Tu była ulica Piusa na samym rogu ulicy, a tutaj był park Ujazdowskich, tutaj były okopy niemieckie, a oni tu siedzieli i tu była polska barykada. Nie pamiętam, kiedy on przyszedł stamtąd do nas na Marszałkowską dowiedzieć się co i jak, jak mama. To było jeszcze przed przyjściem mamy. Myśmy wiedzieli, gdzie on tam jest ze swoim oddziałem i jak mama przyszła, to my pod barykadami i przez kupę ulic przeszliśmy, by zanieść mu jedzenie, bo oni nie mieli dobrego jedzenia, zaopatrzenia.

Natomiast jeśli chodzi o zaopatrzenie, to myśmy mieli w tym rozwalonym pokoju, w czasie okupacji dostawało się tak zwane deputaty, to znaczy ci pracujący ludzie. Deputaty to była wódka i jakieś kasze, jakieś coś tam, co normalnie się nie jadło. Ja pamiętam, że właśnie była kasza jaglana, i odsuwało się… Powiedzmy, że to były te trzy pokoje, tutaj było zastawione dużą, taką olbrzymią szafą. Nie kocem, tylko… Jak to się nazywa, co tutaj stoi, to co na ziemi się kładzie?

  • Dywan?


Było zastawione dywanem. Starość i człowiekowi wylatuje z pamięci. Zastawione tym dywanem, i wszystko, co było niepotrzebne, to szło do tego środkowego pokoju, do gruzu. Tak że Niemcy jak przychodzili, nie kapowali się, że tam coś jest. W Powstaniu te wszystkie kasze jakieś, historie, tego, to żeśmy wyciągali i te nasze mamy coś tam pichciły z tymi… Jak pamiętam tą cholerną kasze jaglaną, nie cierpię do teraz. Gotowało się to i żeśmy siedzieli i jedli. Ta jedna dziewczynka, która z nami jadła, to mówiła: „Ciociu tu jakieś glizdy”, a ciocia na to: „To wyrzuć przez okno i jedz dalej, bo nic innego nie dostaniesz”. Tak to wyglądało i tak to się jadło. Część tej kaszy jaglanej i jakichś innych kasz czy coś. Mieliło się w młynku od kawy, takie były większe te młynki. Moja mama próbowała, a zresztą piekła chleby. Bo jeszcze gdzieś tam był węgiel czy coś tam. Normalna kuchnia. Takie było żarcie.


  • Pamięta pan, jakie panowały nastroje?


Nastroje były wspaniałe. Nastroje takie były, że jak było te zawieszenie broni, to Niemcy pozwolili dzieciom i matkom z dziećmi wychodzić z Warszawy. Moja mama z racji tego że byłem, że tak powiem, z tej dziecięcej nacji najstarszy, przyszła do mnie i spytała, czy my wychodzimy, czy zostajemy. Ja powiedziałem, że nie. Zostajemy i siedzimy do samego końca. Nastroje były wspaniałe. Chociaż bez przerwy byli ranni, nieboszczyki i diabeł wie co.


Ciekawą wam jeszcze historię opowiem, bo w mojej szkole, gdzie byłem w pierwszej i drugiej klasie, na Śniadeckich do tej pory ta chałupa tam stoi – Śniadeckich 17 to tam chodziłem do szkoły powszechnej za czasów okupacji już… Potem nas Niemcy wyrzucili stamtąd i był szpital niemiecki. Nie pamiętam tylko, w każdym bądź razie, w pierwszych dniach Powstania nasi chłopcy atakowali ten szpital. Bo ten szpital siedział w polskiej części, szpital niemiecki z tymi odmrożeńcami ze wschodu. Wyobraźcie sobie, że on miał bunkier. Tutaj była brama, a tutaj bunkier. Nasi chłopcy nie byli dobrze uzbrojeni i ponieważ wiadomo było, że pociski nie przejdą przez pierzyny i przez poduszki pociski mogą nie przechodzić, to chłopcy mieli poduszki przed sobą. Zapalone poduszki, polane benzyną czy spirytusem. I zdobyli ten szpital, pomimo że tych Niemców siedziała tam cała kupa. Strzelali ci odmrożeńcy. [Powstańcy] rzucali w okna te zapalone poduszki i zdobyli ten szpital. Potem nie wiem, co z tymi Niemcami zrobili. W każdym bądź razie pamiętam, żeśmy z matką, właśnie tam był polski szpital i tamże kogoś z naszych znajomych szukali, czy on tam nie leży. Ot takie ciekawostki jakieś takie.

  • Czyli nie odniósł pan wrażenia, że nastroje się zmieniały?


Nie.

  • A czy miał pan styczność, rozmawiało się w pana domu o Powstaniu, bo był pan bardzo dobrze poinformowany.


Po Powstaniu czy…

  • W trakcie Powstania.


Naturalnie, myśmy byli wszyscy zaangażowani w te Powstanie. Wszyscy, że tak powiem, jedni drugim pomagali.

  • Czy miał pan styczność z prasą powstańczą?


Tak, nosiłem, tylko nie pamiętam skąd. Nie pamiętam drukarni. Nas było trzech chłopaków właśnie, którzy chodzili do tej dawnej szkoły. Któryś z nich przynosił „Biuletyn Informacyjny” i myśmy roznosili po najbliższych te gazetki powstańcze. To się nazywał „Biuletyn Informacyjny”.

  • Czy uczestniczył pan w wieczorkach kulturalnych.


Nie, nie było wieczorków kulturalnych.

  • À propos rozgłośni radiowych?


Nie mieliśmy radia, tak że nie. Tam gdzie już byliście, u pani Teresy, ona się dawniej nazywała Sawicka, jej ojciec był majorem. Pamiętam, że oni obchodzili jakieś… nie imieniny, tylko rocznicę ślubu czy coś takiego. On był majorem w czasie Powstania czy nawet wyższym [oficerem], podpułkownikiem. Przyszli wszyscy do nas, ponieważ wódki było od cholery z tych gruzów, jak to u nas się nazywało, wina od cholery i ciut ciut, bo jak rozbili… Jak nasi zdobyli Haberbuscha i Schielego, to były beczki z winem i już nie pamiętam skąd, ale w każdym bądź razie tego wina było dużo i oni tak się urżnęli (bo wszystko było niedożywione), że takie śpiewy, taka zabawa była. W związku z tymi urodzinami, nie wiem, czy czymś, to była zabawa jak cholera

  • A jeśli chodzi o życie religijne, to jak ono wyglądało?


Nie pamiętam, żeby było.

  • Miał pan styczność z Niemcami? Pamięta pan jakieś historie z tym związane?


Pamiętam podczas samej okupacji. To nasze nie gimnazjum to… Tam chodziłem też po Powstaniu, po wojnie. Chodziłem na tych Śniadeckich do gimnazjum, w tym budynku, gdzie był właśnie szpital i ten… To ponieważ przenieśli gdzieś tam tą szkołę, tylko nie pamiętam dokąd, najpierw chyba na Szucha, chociaż na Szucha było gestapo, ale my [byliśmy] na samym czubku Szucha, koło placu Unii była ta szkoła, to nas raz przenieśli, a potem jeszcze gdzieś nas przenosili, tę naszą szkołę. Bo ja od Powstania byłem w szóstej klasie. Przed samym Powstaniem kończyłem szóstą klasę. Bo siódmą klasę już pamiętam, że po wyzwoleniu.

  • Czy miał pan styczność z innymi narodowościami?


Tam w trzecim podwórku mieszkała taka inteligencka rodzina żydowska, którą – tylko nie pamiętam, w którym roku – wywozili do getta. Pamiętam, jak oni furmanką, bo to byli zamożni ludzie, furmanką wywozili do getta. Furmanką taką normalną, ta mama i potem… Ja mam bardzo dobrą pamięć wzrokową. Na Akademii Sztuk Pięknych jak studiowałem, w pewnym momencie wchodzi dziewczyna, była podobna do tej. Bo my z tą Żydówką się bawiliśmy tam na podwórku. Ja mówię: „Czy pani mieszkała na Marszałkowskiej 49”, a ona mówi: „Tak, a pan kto jest?”. Ja mówię: „Krzysztof”, a ona: „To tyś mi wsadził groch do nosa i musieli mi specjalnie...”. Więc ona, ja nie wiem, co z nimi się stało. Ona przeżyła, prawdopodobnie ją wyprowadzili z tego getta. Potem ja byłem naczelnym grafikiem w wydawnictwach harcerskich i ona znowu się pokazała. Okazało się, że była żoną jednego z redaktorów właśnie tego wydawnictwa harcerskiego. Żyje chyba do tej pory.

  • Najlepsze pana wspomnienia z Powstania albo takie najbardziej charakterystyczne?

 

Boże kochany. Takich konkretnych… To, o, mogę pani powiedzieć. Bo to już było pod koniec Powstania. Razem z mamą piekliśmy chleb na drugim piętrze i waliły nie bomby, tylko z „grubej berty” strzelali. […] I tutaj to jest róg Koszykowej, bo teraz zupełnie to inaczej wygląda – tu jest Koszykowa i róg Śniadeckich. Tu jest plac Zbawiciela i waliły bomby z tej „grubej berty”. Jak rąbnęła ta „gruba berta”, to szła cała chata, aż do piwnicy i nic nie było. Muśmy tak liczyli, bo mieliśmy razem zginąć. Jak miał nas szlag trafić, to razem. W związku z tym lecieliśmy na drugie piętro. Mama przekładała ten chleb. Mama potem liczyła, gdzie te pociski leciały. My byliśmy czterdzieści dziewięć, pięćdziesiąt jeden, pięćdziesiąt trzy i pięćdziesiąt któryś tam. Walnęło właśnie w te pięćdziesiąt któryś tam. Potem na środku Marszałkowskiej. Lej był taki, że można byłoby schować całą chałupę. To była olbrzymia… Jak trzasnęło w chałupę, to waliło się wszystko. Myśmy tak liczyli, że teraz jeszcze jeden, rąbnęło w to, i potem my.

Następnych wybuchów nie było. Wie pani dlaczego? Bo nasi chłopcy, to znaczy Powstańcy zdobywali „Imkę” [budynek YMCA]. Wie pani, gdzie jest „Imka”? Plac Trzech Krzyży i z boku była „Imka”. Tam siedzieli Niemcy. Nasi chłopcy atakowali Niemców, bo chcieli zdobyć tę „Imkę”, by mieć wyjście. Bo „Imka” stoi na górze, a potem jest skarpa i te nadwiślańskie historie. Niemcy, ponieważ nasi bardzo aktywnie, że tak powiem, działali, Niemcy zadzwonili do swoich pilotów, żeby zbombardować naszych. Przyleciały samoloty i zrzuciły na „Imkę” bomby. Sami na Niemców. W związku z tym nasi zdobyli tę „Imkę”. Po tym Niemcy bali się bombardować pierwszą linię tymi „grubymi bertami”, samolotami i tak dalej. Myśmy właściwie byli na tej pierwszej linii frontu najbezpieczniejsi, oprócz tych granatników, które tak leciały w górę i spadały. Zdobywał… Potem poznałem tego chłopaka – mój znajomy, z którym też robiliście wywiad. Dzwoniłem do niego czy dać mu swój adres. Nazywa się Leszek Kryst i on wpadł pierwszy, miał czternaście lat. Wpadł do „Imki” i Niemcy go złapali, polali benzyną, i podpalili. On taki płonący pobiegł do basenu, żeby wskoczyć, i ugasić się. Nie doleciał. Wpadli nasi chłopcy, jak go zobaczyli, że jest płonący, to go nakryli kocami i ugasili. Był potwornie poparzony. Jego leczył od tych poparzeń weterynarz i uratował go. Leszek poszedł do niewoli i potem był w armii Andersa. On wam opowiadał, prawdopodobnie naszych Niemcy wystrzelali, jak zdobywali Monte Casino. To potem jeździli po obozach jenieckich, naszych jenieckich, andersowskich i wyłapywali z polskimi nazwiskami jeńców, Niemców, niby Niemców, tych, którzy byli w niemieckim wojsku, i brali do polskiego wojska. To byli bardzo bezpieczni faceci, dlatego że w momencie w którym się poddawali czy łapali [ich] Niemcy i widzieli, że on był w niemieckim wojsku, a potem w polskim, to od razu w czapę dostawał. Część z tych chłopaków ćwiczył ([między innymi] tego Leszka Krysta) musztry i różnych innych historii facet, który miał SS [wytatuowane pod pachą], czyli esesman. To były straszne historie, bo on był szesnastolatek, już sierżant i strasznie walczył z tym esesmanem. Straszne były hocki-klocki. Ale to zupełnie inna historia.

  • A czy jeszcze jakieś historie związane z Powstaniem utrwaliły się w pamięci? Najlepsze, najgorsze? Taka charakterystyczna rzecz?


To znaczy ja sam nie brałem udziału. Właśnie pod tą naszą bramą myśmy mieli taki wykrok i tu został ranny z tego domu jakiś facet od nas. Moja mama chciała go, że tak powiem, wyciągnąć stamtąd i inna też jakaś kobieta z naszego domu. I mówi: „Wie pani, ja jestem silniejsza, ma pani dzieci, a ja nie mam dzieci, to ja go ściągnę”. Odsunęła mamę poszła po niego. Dostała dum-dum i zmarła oczywiście. Tak że jedno i drugie zmarło. W związku z tym pani opowiem. Bo ten Niemiec, nie wiem, czy on był wojskowy, czy nie wojskowy, w każdym bądź razie siedział na wieżach kościoła Zbawiciela. I po tej całej historii chłopaki nasze, Powstańcy, jakoś wdarli się do kościoła, weszli tam na górę i wyciągnęli tego sukinsyna. Mówione było, że od razu dostał w czapę. Właśnie na tej czwartej. Ponieważ to był bardzo duży plac, to tam się chowało tych wszystkich ludzi, którzy [...] i tam, zdaje się, że go rozstrzelali. Ale tego dokładnie nie wiem, bo nie widziałem tego.

  • A jak pan zapamiętał zakończenie Powstania? Co z panem się działo, gdy Powstanie się zakończyło?

 

Zakończenie Powstania było chyba 1 października czy coś takiego. Rozejm był. Ten Jerzyk, właśnie z tego [oddziału], gdzie żeśmy chodzili do niego, tam obok parku Ujazdowskiego, przyszedł i powiedział, że on wychodzi z wojskiem. My wszyscy i te baby z dziećmi zaczęliśmy się pakować i wychodzić. Wyszliśmy z Powstania 5 października. Każdy miał, nie było jeszcze zimno, ale już była taka jesień. Mieliśmy palta, każdy miał plecak na sobie. Moja mama… Bo to śmieszna historia, bo moja mama [miała] tylko to, co na sobie. Reszta w cholerę zostało. Taki olbrzymi budzik z dużym dzwonkiem był i moja mama go jeszcze wzięła i włożyła do tych wszystkich bambletów. Tak żeśmy wyszli. Szliśmy od placu Zbawiciela, koło Politechniki, nie do Pruszkowa a Ursusa. Tam gdzie potem robiono w czasie wojny czołgi, a potem robili te ursusy. To wie pani, jak człowiek jest wygłodzony i wychudły, to leźć taki kawał, bo to jednak kawał był, to nie było najsympatyczniejsze. A ten budzik miał… Bo pani się pytała przez telefon, co potem się ze mną działo po Powstaniu – ten budzik miał kolosalne znaczenie, jak bolszewicy nas wyzwalali. To potem pani opowiem.


  • Można teraz.


Już o tych bolszewikach? Zaraz, bo to…

  • W takim razie po kolei.


Po kolei. Wyszliśmy 5 października. Leżeliśmy, to znaczy nocowaliśmy w takich olbrzymich halach. Na podłodze coś tam było, chyba słoma. Brudno było jak cholera. Tam przeżyliśmy półtora dnia. Po czym Niemcy przyszli, coś tam się działo w tym Ursusie. W każdym bądź razie ludzie latali, straszny był harmider. Niemcy kazali tym wszystkim ludziom, którzy mieli dzieci, wyjść na zewnątrz i ustawić się. Pamiętam, że moja matka, miałem taki dosyć duży płaszcz, a byłem wysoki prawie taki jak dzisiaj. Matka powiedziała: „Idź na zgiętych nogach, bo inaczej pojedziemy do Oświęcimia”, a ja mówię: „Nie będę przed szwabami na zgiętych nogach szedł”. Ale jak zobaczyłem tych Niemców ustawionych z tymi karabinami maszynowymi, to podobno zgięły się te nogi. Nas załadowali do wagonów. Dziwnie bardzo. Dzisiaj wiem, że dziwnie, bo to były wagony towarowe, tylko nie zamknięte, tylko u góry otwarte. Tam były kobiety, kobiety z dziećmi, starcy. W każdym bądź razie byliśmy przekonani, że wiozą nas do Oświęcimia. Patrzyliśmy, jak przejeżdżamy przez Włochy, i wyglądaliśmy, że ludzie normalnie chodzą, normalnie jedzą pomidory. „Patrz, mamo, chleb jedzą”. My wtedy mieliśmy chleb. A, i jeszcze pani powiem. Ojciec mój przed wojną dostał jakiś deputat, była tam taka puszka szynki. I to było na czarną godzinę. I jak żeśmy wychodzili, to mama [wzięła] ten zrobiony chleb. Bo my kilka razy robiliśmy ten chleb podczas Powstania. Mieliśmy właśnie chleb i puszkę szynki. Pamiętam, żeśmy siedzieli na tym i oglądali tych normalnych ludzi tam we Włochach, w tych podwarszawskich miejscowościach. Jak tak dalej jechaliśmy i mama wyciągnęła tą puszkę i kroiła chleb, i mówiła: „No to przed tą śmiercią masz, przynajmniej będziesz miał dobrą śmierć”. Całą tą szynkę żeśmy w tym transporcie rozjechali.

Jechaliśmy i jechaliśmy. Ludzie wyskakiwali z tego pociągu. Niemcy strzelali do tych ludzi, ale nie wiem, czy kogoś trafili. W każdym wagonie stał, nie w środku, tylko tak przed wagonem, siedział Niemiec i strzelał tam do tych ludzi. Wieczorem, nie wiem, która to była godzina, dojechaliśmy do Charsznicy, pociąg się zatrzymał i wszyscy: Raus. I tam już było przygotowane przyjęcie. My wszyscy przekonani byliśmy, że jedziemy do Oświęcimia. Wyszliśmy i tam było tak zwane wtedy RGO. To była wieś przed Miechowem i tam przygotowane było dla nas namioty. Duże takie namioty, cholera go wie. Pewnie jakieś wojskowe prawdopodobnie. Pamiętam, że tam był taki wielki kocioł z zupą kartoflanką. Do końca życia nie zapomnę. I takie wielkie bocheny chleba. Kroili ten chleb, biały, prawdziwy biały chleb. Pamiętam, jak matka mówiła: „Nie jedz za dużo, bo się rozchorujesz po takiej głodówce. To trzeba bardzo ostrożnie jeść, bo jeszcze się poprzekręcamy”. Gdzie nocowaliśmy później, to ja już nie pamiętam. Moja rodzina, tych Dobrowolszczaków, pochodzi gdzieś z tamtych [okolic], w Miechowie mieli aptekę. Któraś z naszych ciotek, tych Dobrowolskich, miała w Miechowie aptekę. Jakoś myśmy do tej ciotki apteki dotarli.
Co pamiętam, to to RGO, to była pomoc dla tych wysiedleńców. Codziennie gotowali zupę. Ja chodziłem z taką miseczką po tę zupę. To też pamiętam. Ta babka, co nalewała zupy, tak jakoś lubiła mnie. Jak zagarnęła tej zupy i wlała mi do tego [pojemnika] taką jakąś kapuśniak i taką szczękę krowią. To też pamiętam do dnia dzisiejszego.
Potem przenieśliśmy się jakoś do znajomych do Krakowa i jak długo tam mieszkaliśmy, to pani nie powiem. W każdym bądź razie była taka historia, że Niemcy już mieli dosyć tych warszawiaków. Bo jak warszawiaki zjechały do Krakowa, to zaczęli znowu działać, bo krakowiaki, że tak powiem, nie były takie odważne jak Warszawa. Warszawiacy więc robili szum, kombinowali, zaraz była konspiracja i tego. Niemcy zaczęli nas wyłapywać. Krakusi, którzy niezbyt nas przychylnie, że tak powiem, nawet ci nasi znajomi, przyjmowali, wymyślili, że pod Lanckoroną koło Kalwarii Zebrzydowskiej i że tam na wsi, nie w Lanckoronie, możemy wynająć jakąś tam wiejską chałupę. Myśmy pojechali do tej chałupy.
Była tam jedna górka, to my na tej drugiej. To my prawie jak górale mieszkaliśmy. Oni nam tej pół chałupy oddali. Tam była kuchnia i pokój. Tam mieszkali ja, moja mama, ciotka, moja następna ciotka, która z Żoliborza wyszła i jakoś się spotkała z moją mamą i jej dwie córki. Właśnie w tej kuchni i tym pokoju. Było bardzo dobrze. Myśmy, młodzież, latała do lasu, a w lesie proszę pani, człowiek otwierał takie oczy. Bo wychodzili do pani polscy oficerowie w polskich mundurach ze wszystkimi odznaczeniami, z polskimi orzełkami, uzbrojeni jak cholera. Cała armia siedziała tam w tych lasach.


Wracamy do czasów okupacji. W 1943 roku na placu nie Unii, tylko placu Zbawiciela, Niemcy postawili taki „V” – „Zwycięstwo Niemiec na wszystkich frontach”. Wtedy wybuchł Katyń. Były ogłoszenia o tym, że odkryli groby oficerów w Katyniu. Myśmy dostali, nie wiem, w którym roku, list od ojca. On był w obozie w Kozielsku. Ja byłem bardzo związany z ojcem. Bardzo żeśmy się kochali. To były listy w gazetach, jak oni odkrywali tych zamordowanych w Katyniu, to mama nie mówiła mi, że ojciec był na tej liście. To tyle jeżeli chodzi o te okupacyjne historie.

Znowu jesteśmy w tej chałupce. Latamy jak głupi do tych partyzantów, bo to była wolność, polska. Chłopaki ubrane w mundurach, przyzwoitych, w wyczyszczonych butach i tak dalej. Zaczęła się zima, więc był śnieg. Pamiętam, jak ci górale zrobili takie narty, więc ja na tych nartach jeździłem tam do tych chłopaków. Tam się ze mnie naśmiewali, że ja warszawiak, że ja byłem w Warszawie.

No i ten front radziecki zaczął się zbliżać. I wyobraźcie sobie, że pod Lanckoroną była normalna szosa i przez tą szosę szły niemieckie czołgi, artyleria na zachód. My byliśmy bardzo zadowoleni, że ci Niemcy spieprzają jak cholera. Którejś nocy… Aha, moja mama, żeby zarobić na życie, gdzieś tam wykombinowała worek cukru, ale taki pięćdziesięciokilowy. Z tego cukru robiła takie ciągutki, jak krówki. Na blasze to jakoś… Nie wiem, co robiła. W nocy było walenie. Pobudzili nas wszystkich i gospodyni poszła otworzyć, a oni krzyczeli: „[Niezrozumiałe], otwieraj”. W pewnym momencie otworzyły się te nasze drzwi, my zapaliliśmy świece i wtargnęło śmierdzących bolszewików cała sfora. Więc moja ciotka, która mówiła po rosyjsku jeszcze tak jak za carskiej Rosji, takim przyzwoitym językiem zaczęła ich tam opieprzać. Oni powiedzieli, żebyśmy poszli do pokoju, a oni będą w kuchni. I napchało się tych bolszewików od cholery i ciut ciut. To wszystko wyłożyło się na ziemi. Moja mama miała pod łóżkiem walizeczkę z historiami mojego ojca. Papierośnicę mojego ojca, ona tam miała coś tam jeszcze, więc to wszystko podpieprzyli i ten zegarek, o którym pani mówiłem. W kuchni był taki okap i na nim on stał i cykał. Jeden z tych bolszewików nie mógł wytrzymać i słuchał ten zegarek. Bo między tą kuchnią a pokojem było takie okienko. W związku z tym cała młodzież patrzyła, co te bolszewiki będą robić. Najważniejszy był ten bolszewik z tym zegarem. Słuchał i odstawiał go, przymierzał go sobie do pasa, do ręki. Całą noc tak się zabawiał. Niestety stwierdził, że to za duże było, więc to zostawił. To byli normalni żołnierze z karabinami, mosinami. Nad ranem usłyszeliśmy artylerię i ta artyleria waliła w nas, bo koło tego domu spadały pociski. Ten góral, który brał udział w I wojnie światowej, kazał nam iść do takiej piwniczki. Myśmy siedzieli w tej piwniczce. A przez te górki tam szła ta armia zmotoryzowana, czołgi, artyleria, cholera wie co. A tutaj w sześć koni jechał bolszewik z armatką. Ci Niemcy spieprzali, a tu była, czegoś podobnego nie widziałem, chmara, tak jak mrówki idą, przez te górki szli bolszewicy. Niemcy spieprzali, aż furczało. Kładli się, bo ci Niemcy walili z karabinów maszynowych, kosiło to całe bractwo jak cholera. Zdobyli tych Niemców. Tak zdobyliśmy wolność.


  • Jak pan po latach ocenia Powstanie?


Proszę pani, to było nieuniknione Powstanie. Myśmy byli przekonani, że bolszewicy przejdą przez Wisłę. To nie była żadna sztuka dla tak olbrzymiej armii, która goniła już tych Niemców, którzy już tam w tyłek dostali, że coś okropnego. Przecież Berling, który dowodził tą 1 Armią, która stała z bolszewikami, został odwołany do Moskwy. Przecież to Stalin zakazał pomóc Powstaniu. Oni tylko posłali parę łódek z chłopakami naszymi. Ponieważ powstanie było w Wilnie, we Lwowie chyba, ruscy przecież tam tych powstańców, akowców zwoływali, że będą z nimi pertraktować, potem wszystkich za dupę brali do Rosji i wywozili na Syberię. To Powstanie wybuchło prawdziwie polskie. To oni bali się nas wyzwolić. Potem [musieliby] wymordować tych wszystkich Powstańców, tą cała polską inteligencję, bo to przecież trzon inteligencji był, to im opłaciło się bardziej, że Niemcy nas wytłukli, niż to Powstanie się udało.

  • Dziękuje za rozmowę.


Jeszcze pani powiem, że jak żeśmy wychodzili z Powstania (ja niemieckiego nie znałem, bo brzydzę się do dzisiaj), to ponoć Niemcy mówili, że nie wyobrażają [sobie], że po takim zniszczeniu jak była Warszawa że tyle ludzi jeszcze wyszło.




Józefów, 5 grudnia 2012 roku
Rozmowę prowadziła Katarzyna Mierzejewska
Krzysztof Dobrowolski Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście

Zobacz także

Nasz newsletter