Halina Maria Jurkowska-Czyż „Halma”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Halina Jurkowska-Czyż, mieszkam we Wrocławiu od 1945 roku.

  • Jak wyglądało pani życie przed wojną?

Przed wojną byłam dzieckiem i to takim oczekiwanym, ukochanym. Rodzicom dobrze się powodziło, tak że miałam naprawdę dobre dzieciństwo.

  • A czym zajmowali się pani rodzice?

Tato był z wykształcenia prawnikiem. Jak ja się urodziłem, to już był na emeryturze, miał pięćdziesiąt dwa lata, mógł pójść na wcześniejszą, bo był prezesem Izby Skarbowej. A jeszcze do tego był radcą prawnym w kilku firmach, tak że mama nie pracowała, nie musiała. Tak że naprawdę dobre, jak mówiłam, miałam dzieciństwo, kochających rodziców.

  • Czy miała pani rodzeństwo?

To znaczy jedną jedyną siostrę młodszą Magdę, a ponieważ moja mama była drugą żoną, tato owdowiał, to miałam jeszcze przyrodnią starszą siostrę, brata i jednego brata, który zginął w obronie Lwowa, który jest pochowany na cmentarzu [niezrozumiałe].

  • Ale pani urodziła się w Warszawie?

Ja urodziłam się w Warszawie 18 maja 1926 roku.

  • I w której części miasta państwo mieszkali?

To znaczy początkowo mieszkaliśmy przy ulicy Mokotowskiej, a potem przeprowadziliśmy się na ulicę Wspólną 15. To było bliżej placu Trzech Krzyży.

  • A jak wspomina pani swoją szkołę?

Chodziłyśmy z siostrą do prywatnej szkoły przy ulicy Marszałkowskiej. Pamiętam, że nas w szóstej klasie było raptem szesnaścioro, tak że naprawdę można było dużo skorzystać i osiągnąć wyniki w nauce, bo to klasa nieduża. Tak że najpierw to była freblówka, dzisiaj to jest przedszkole, potem sześć klas szkoły powszechnej, cztery gimnazjum, dwa liceum. Tak że w czterdziestym czwartym roku zdawałam na tajnych kompletach maturę.

  • A jak pani wspomina wybuch wojny?

Więc wybuch wojny to było tak… Myśmy spędzały z mamą wakacje w Iwoniczu, tato jeździł do Truskawca na kurację. Potem tato przyjeżdżał do nas i żeśmy razem wracali. Wcześniej tato wrócił w trzydziestym dziewiątym roku i powiedział, że musimy wcześniej pojechać, bo coś takiego niepokojącego, jak to powiedział, wisi w powietrzu, wojna, w każdym razie takie są słuchy, że musimy wcześniej wrócić do Warszawy. No i wróciliśmy wcześniej, w sierpniu.

  • Jak zapamiętała pani działania wojenne w trzydziestym dziewiątym roku?

Trudno coś mówić, miałam trzynaście lat, to właściwie niespecjalnie mnie to interesowało, ale potem człowiek doświadczył, co miał doświadczyć. Tak że nie wspominam tego z jakimś przerażeniem, zgrozą, tylko z takim bardziej zaciekawieniem, bo trzynaście lat miałam wtedy.

  • A pamięta pani pierwszą styczność z Niemcami?

Nie, tego akurat nie pamiętam.

  • Jak wyglądało pani życie po rozpoczęciu wojny i okupacji?

No więc jak okupacja, to myśmy chodziły do szkoły, tylko że to było w ten sposób, że to niby była handlówka i było w ten sposób zrobione, że w każdej klasie była lampka przed krzyżem na ścianie i jak się lampka zapalała, to znaczy, że jest jakaś kontrola i wtedy żeśmy wszystko to, co nie było związane z handlową tylko z normalnym gimnazjum, chowaliśmy, a wyciągaliśmy inne, żeby w razie kontroli nie budzić żadnych podejrzeń. I tak w ten sposób właśnie na tych tajnych kompletach udało mi się skończyć gimnazjum, liceum i zdać maturę. Potem sobie znalazłam na to świadków i mam zaświadczenie, świadectwo, że ukończyłam na tajnych kompletach i że zdałam maturę.

  • A czy pamięta pani nauczycieli, którzy w tym okresie panią uczyli?

Tak, pamiętam, z tym że udało mi się kontakt nawiązać tylko i wyłącznie z polonistką, panią Łazarkiewicz.

  • A oprócz tej pani, kogo pani jeszcze pamięta?

Więc w czasie okupacji mój tato, który był radcą prawnym w firmie BTH, to Biuro Techniczno-Handlowe… W czasie okupacji to przemianowano na BOSZ i tato mnie tam załatwił posadę gońca, a potem awansowałam na pomoc w księgowości, buchalterii, jak to się wtedy nazywało. I miałam bardzo dobry tak zwany ausweis, bo z wroną i w ten sposób mogłam tam pracując… znaczy biuro BOSZ-a znajdywało się na Marszałkowskiej 17, a szkołę miałam Marszałkowska 31A, tak że mogłam połączyć jedno i drugie, a poza tym miałam pewną ochronę. Przed wojną był tam dyrektorem Rauch, a potem takiego młodego Niemca, Heinrich Koffe, ale porządny człowiek, tak że miałam tam zagwarantowany dobry ausweis, mogłam połączyć jedno z drugim.

  • A czy była pani świadkiem lub ofiarą represji ze strony Niemców?

Nie.

  • Czy w czasie okupacji miała pani styczność z Żydami?

Owszem, tak. Nasza rodzina była bardzo tolerancyjna, tak że w czasie okupacji to nawet tato pomagał rodzinie żydowskiej, ponieważ mieli we Lwowie jakieś dokumenty, na których im bardzo zależało i tato jeździł do Lwowa i im przywiózł. Tak że u nas była bardzo tolerancyjna rodzina, tym bardziej że… Może to taka ciekawostka nie bardzo związana z tematem, ale prababka ze strony pierwszej żony tatusia była żydówką o nazwisku Goldfinger. I myśmy się potem śmieli, że kto wróci, czy żenił się z Żydówką, czy wychodziła za mąż za Żyda. Bardzo dużo było wypadków w naszej rodzinie takich. Zawsze mówiliśmy, że prababcia Goldfinger się kłania.

  • A czy te osoby później musiały mieszkać w getcie, czy udało im się zostać po aryjskiej stronie?

Trudno mi to powiedzieć, nie wiem. Mnie to nie interesowało, tatuś załatwiał tę sprawę, więc trudno mi powiedzieć.

  • A czy miała pani świadomość istnienia życia konspiracyjnego podczas okupacji?

Tak, tak. Ale nie angażowałam się w to, ponieważ uważałam, że jednak przyjdzie na to czas, najważniejsze jest to, żeby zdać maturę.

  • A gdzie panią zastał wybuch Powstania?

O właśnie, zastał mnie na Ochocie, gdzie byłam u przyrodniego brata. I bratowa mówi: „Szybciutko wracaj do domu, bo zbliża się godzina zero. Nie wyrzucam ciebie, ale to dla twojego własnego dobra”. Dojechałam tylko do ulicy Skorupki, potem już pod murami, pod murami przybiegłam do domu na Wspólną.

  • Czyli pani rodzina była świadoma zbliżającego się Powstania?

Wie pani, trudno powiedzieć, bo dyskusji wspólnorodzinnych nie było, tak że nie potrafię powiedzieć, żeby to szczerze…

  • A czy ktoś z pani rodziny był zaangażowany w konspirację?

Siostra tak. Ale w czasie wybuchu Powstania ona nie mogła nawiązać kontaktu.

  • Jak potoczyły się dalej pani losy po powrocie z Ochoty?

No więc żeśmy zostali w mieszkaniu. Mieszkaliśmy na trzecim piętrze. Tatuś absolutnie nie chciał wyjść, bo część mieszkańców mieszkała w piwnicach i powiedział, że jak ma zginąć, to obojętnie gdzie. Ale jak zaczęły się naloty dywanowe i Żurawia, prawda, potem Wspólna, Hoża, Wilcza, to jednak i wpadł granat i zburzył część naszego mieszkania, to zdecydowaliśmy się i żeśmy przenieśli się do piwnicy i tam żeśmy spędzali czas.

  • Jak wyglądał dzień w piwnicy?

Doszłam do takiej perfekcji, że potrafiłam się cała umyć w pół szklance wody. A nasza kamienica była taka typowa warszawska, ze studnią, i na parterze była kuchnia Rady Głównej Opiekuńczej, w skrócie RGO, i tam były wyznaczone godziny, gdzie można było upiec chleb. Z tym że myśmy byli z drugiej strony, ale piwnicami można było przejść. Tylko już potem trzeba było schodami i do tego mieszkania. Mama piekła chleb i w pewnym momencie sobie przypomniała, że nie dodała kminku, a my wszyscy tak lubiliśmy kminek, więc wyszła z tej kuchni, doszła do schodów i wtedy wpadła bomba. Moją mamę podmuch po tych schodach zrzucił do piwnicy, a te trzy piętra zawaliły się, tak że wszyscy z tej kuchni zginęli. Słyszeliśmy krzyki, ale nie było czym, bo to trzy piętra runęły, wszyscy tam zginęli. A moja mama ocalała. Takie było przeżycie. Kminek uratował. Śmiesznie to brzmi prawda.

  • Czy mogłaby pani jeszcze powiedzieć kilka słów o właśnie tej placówce Rady Głównej Opiekuńczej. Czy oprócz możliwości pieczenia chleba dostarczali jeszcze jakąś inną formę pomocy?

To znaczy jeśli chodzi o to, że w czasie Powstania, to właściwie, owszem, zorganizowali tam i akurat nasza piwnica była dosyć duża, więc zorganizowano, że lekarz opatrywał rannych. Ja pomagałam, na ile mogłam, a właśnie nie mogę sobie przypomnieć, ale to widocznie ktoś z mieszkańców powiedział, że na Wilczej jest magazyn mundurowy, gdzie potrzebują osoby, która by prowadziła niby-księgowość, żeby potrafiła notować, na maszynie pisać, bo to raporty trzeba było. I ja się tam zgłosiłam i powiedzieli, że bardzo chętnie. Tym bardziej że jako ta pomoc buchalteryjna trochę miałam pojęcie o tym. Tak że chodziłam tam piwnicami i tylko przez ulicę trzeba było przebiec. Tam wydawałam bony na ciepłe posiłki, które właśnie rada RGO dla Powstańców szykowała. I jak tam trzeba było, czy jakieś materiały opatrunkowe, tak że tam cały czas pracowałam. Ponieważ wszyscy mieliśmy pseudonimy, nie znaliśmy swoich nazwisk… ja Halina Maria miałam pseudonim „Halma”.
Jeszcze mi się taka przypomniała historia, bo Powstańcy zdobyli piwnicę Meinla na placu Trzech Krzyży. Meinl to było Nur für Deutsche, delikatesy. I jak to zdobyli, to mówi: „»Halma«, chodź, bo cała piwnica jest pełna oryginalnego francuskiego szampana”. Ja pierwszy raz w życiu próbowałam. Szklanki mieliśmy do tego szampana bardzo dobre musztardówki, grube, i jeden malutki serek, szarlotka się nazywał, był taki topiony do tego, tak że ja pierwszy raz w życiu się upiłam z oryginalnym francuskim szampanem, bo to się pije bardzo leciutko. Ledwo wróciłam do domu. Odchorowałam to tak uczciwie, że w czterdziestym szóstym roku nie mogłam patrzeć, nawet na własnym ślubie nie piłam. Ale przeszło mi to, bo jak mój ukochany Boy-Żeleński mówił, że przejdzie mi to z wiekiem, jak będę starszym człowiekiem.

  • Czy oprócz pani ktoś jeszcze miał problemy po tym szampanie?

Trudno mi powiedzieć, bo myśmy mieli bardzo mały kontakt. Nie wiem, jak reszta chłopaków to zniosła. Ale różne były w czasie Powstania, bo przecież to sześćdziesiąt trzy dni, to różne przygody były.

  • A czy to był jedyny moment, w którym pani albo ktoś z pani otoczenia też miał kontakt z alkoholem?

Nie, nie. To był jeden jedyny wypadek, ale teraz sobie też przypomniałam, że życie się toczyło przez te dni różnie. Jedna z tej działającej łączniczka wychodziła za mąż, ale nie miała możliwości [niezrozumiałe] do domu i pamiętam, że dałam jej taki biały kołnierzyk, żeby ładnie wyglądała do ślubu. Ksiądz udzielił jej ślubu, więc nawet to było w czasie Powstania.

  • A jak nazywała się ta łączniczka?

Oj, nie pamiętam.

  • A czy była pani na tym ślubie?

To znaczy na ślubie byłam.
  • I jak on wyglądał?

Oczywiście to było w pokoju na dole, na parterze, ale dość szybko to było, bo tu w każdej chwili się można było spodziewać nalotu.

  • A oprócz tego białego kołnierzyka pamięta pani, jak ta panna młoda była ubrana?

Miała ciemną sukienkę, bo tak normalnie chodziła… właściwie to nie można nazwać mundurem, ale w spodniach i jakiejś takiej bluzie.

  • A czy pan młody też był żołnierzem?

Pan młody… jakoś nie bardzo go sobie przypominam. Raczej pamiętam tą dziewczynkę.

  • A ile osób było wtedy na tym ślubie?

Oj, to trudno mi powiedzieć, bo to tyle że weszłam, popatrzyłam i wyszłam, bo to było w czasie mojej pracy.

  • A jeśli chodzi o układ czasowy, to od kiedy pani pracowała w tym punkcie magazynowym?

To było już po kilku dniach trwania Powstania. Chodziłam tam na siedem, osiem godzin, w zależności od potrzeby, jak trzeba było zrobić zestawienie na koniec miesiąca wszystkich, co się przyjęło, co się wydało, to wtedy musiałam trochę dłużej popracować.

  • A czy pamięta pani osoby, z którymi tam pani pracowała razem?

Był kierownik i ja, tak że więcej osób tam nie pracowało. Ale przewijało się bardzo dużo osób, bo każdy tam coś, prawda, potrzebował. A zwłaszcza talon na gorący posiłek.

  • Ile osób dziennie musiała pani obsłużyć? Tak około?

Naprawdę to trudno powiedzieć, nie zwracałam na to uwagi. Była potrzeba, to się pracowało, a tak to nie liczyłam.

  • A zna pani pseudonim lub nazwisko tego kierownika?

Nie, nie. Nawet nie starałam się tego zapamiętywać, może ze względów bezpieczeństwa.

  • A jak wspomina pani Powstańców, którzy przychodzili po te bony?

To jest właśnie taka… W porównaniu z dzisiejszymi to tamto byli bardzo ludzie otwarci, życzliwi. Tam nikt drugiemu nie powiedział złego słowa.

  • A czy była możliwość jakiejś dłuższej rozmowy z nimi?

To znaczy możliwość była, ale myśmy tego nie stosowali, bo to jednak w stresie pod napięciem, tak że raczej tylko że żyje. To było ważne.

  • A czy miała pani świadomość tego, co dzieje się w mieście w poszczególnych dzielnicach?

Bo ja wiem. Łączniczki były, poczta była, harcerze roznosili, tak że co raz jakieś wiadomości dostawaliśmy, że ze Starego Miasta czy z innych dzielnic, tak że wiedzieliśmy. Oczywiście nie dokładnie, tylko wyrywkowo, ale te wiadomości otrzymywaliśmy co w innych dzielnicach.

  • Czy był ktoś, z kim pani się przyjaźniła podczas Powstania lub po prostu bliżej jakoś się kolegowała?

Nie. To też wszystko jest, prawda, podyktowane tym, że lepiej zachować incognito, żeby za dużo nie wiedzieć, bo to różnie mogło być, prawda.

  • A wracając do życia w piwnicy. Jaka tam atmosfera panowała?

Proszę pani, tam właśnie była, można to nazwać dzisiaj, wspólnota, tak że jeden drugiemu [pomagał], w każdej chwili można było liczyć na to, że pomoże. Tak że mieliśmy takiego… to był trzypiętrowy dom, front i oficyny i taki młody chłopak wszedł na dach, żeby poobserwować, i go zestrzelono, tak że wszyscy z piwnicy braliśmy udział w pogrzebie tej pierwszej ofiary. Tak że na środku naszego podwórka usychająca akacja była, nie wiem, gdzie udało się znaleźć trumnę, pochować go, tak że wszyscy ci, co tam byli, to żeśmy uczestniczyli w pogrzebie, bo został pod tą akacją pochowany.

  • A czy na tym pogrzebie był ksiądz?

Nie. Jakoś widocznie się nie udało. W każdym razie nie pamiętam.

  • A jakie było nastawienie ludzi w piwnicach do Powstania i Powstańców?

Wie pani, tak specjalnie to żeśmy na ten temat nie rozmawiali. W każdym razie sporo osób mówiło, że to bohaterski czyn, ale w takim jak jeszcze żeśmy się dowiedzieli, że wojska radzieckie stoją na Pradze i niby mieli nam pomóc, a w rzeczywistości się tylko przypatrywali. No i tak że większość jednak była pesymistycznie nastawiona, że owszem, zryw narodowy, ale raczej bez takiego finału, żebyśmy mogli… siła Niemców jest jednak przeważająca.

  • A o czym się rozmawiało, siedząc w piwnicach?

Proszę pani. Ja chodziłam do pracy, potem jeszcze pomagałam tej lekarce, tak że miałam dosyć zorganizowany czas, tak że na pogaduszki niewiele mi zostawało.

  • A czy wie pani, jak ta lekarka się nazywała?

Właśnie tutaj żeśmy próbowały z siostrą przypomnieć, bo miała takie nazwisko dosyć dziwne Werkentyn. Ona mieszkała też w klatce schodowej gdzie my, tylko niżej.

  • A co się jadło podczas Powstania?

Właśnie się tu nawet żeśmy z siostrą zastanawiały długo, co myśmy właściwie jadły. Pamiętam, żeśmy jadły jakiś szpinak z puszek, którego ja nie cierpiałam, ale wtedy jadłam. I ten chleb, który mama upiekła i jakieś… zawsze w każdym domu były przetwory, dżemy, kompoty, tak że żeby można było coś kupić, to raczej nie było możliwości. A jak czasem ktoś z sąsiadów przyszedł, to poczęstuje, bo jak myśmy kompot otwierali, to sąsiadów się zapraszało. Tak że takiego bardzo wielkiego głodu nie było.

  • A jak było z wodą?

A po wodę się ustawiało bardzo ładnie w ogonku do pompy, do takiego hydrantu i tam każdy dostawał tę wodę. To było też z narażeniem, bo to na ulicy te hydranty… ale tam jeszcze woda była, więc stąd mieliśmy wodę.

  • A pani nie miała możliwości skorzystania z tych bonów żywieniowych, gdzie pani pracowała?

Znaczy mogłabym, ale nie chciałam, po prostu nie chciałam, wolałam, żeby to było dla Powstańców, bo to też była określona ilość.

  • A czy w czasie Powstania miała pani kontakt z osobami z mniejszości narodowych?

Nie. Było tak, że myśmy mieli dosyć spore mieszkanie i w czasie okupacji myśmy wynajmowali, żeby po prostu nam kogoś nie dokwaterowano i mieszkał u nas inżynier z żoną Żydówką, ale dowiedzieli się o wybuchu Powstania i pożegnali się i wyjechali. W Krakowie moja mama w czterdziestym piątym roku spotkała tego inżyniera na ulicy i on namówił nas, bo we Wrocławiu prowadził remont, odbudowę Urzędu Wojewódzkiego i mówi, że ma znajomości, że załatwi nam mieszkanie, żebyśmy przyjechali. On nas przywiózł do Wrocławia, ale potem kontakt się urwał i najprawdopodobniej oni wyjechali, a jego żona była Żydówką, to wiemy.

  • A czy w czasie okupacji mieli państwo też tą świadomość, że ta pani jest Żydówką i jakie są konsekwencje?

Tak, wiedzieliśmy.

  • A wracając jeszcze do Powstania. Czy w pani otoczeniu istniało życie religijne?

Na początku Powstania to odprawiane były może nie tyle nabożeństwa, ale wspólne modlitwy.

  • Ale wśród ludności czy z obecnością księdza?

Księdza to udało nam się na ten ślub ściągnąć i to państwo młodzi go znaleźli, poprosili, a myśmy po prostu się zbierali na wspólne modlitwy.

  • I to było wspólne odmówienie różańca czy jakieś takie…

Różnie było. Zależy jak tam, prawda, była, ja wiem, spokojna chwila bez bombardowania.

  • I tak było przez całe Powstanie?

To znaczy tak, jak były te naloty dywanowe, to każdy był osobno, bo tutaj żeby się spotkać razem i nie w piwnicy się modlić, tylko na parterze, to trzeba było wyjść, więc już wtedy raczej nie.

  • A czy w pani otoczeniu istniało życie kulturalne, spotkania, koncerty?

Nie. To każdy, wie pani, raczej nie myślał o tym. Myślał, żeby przeżyć.

  • A czy miała pani dostęp do prasy?

Znaczy tak, jeżeli się łączniczce coś udało dostać, ale to były bardzo sporadyczne wypadki, tak że było takie określenie na [gazety] wydawane w Warszawie, to miało określenie „szmatławiec”, gazeta wydawana. Nawet gdyby nikt tego nie chciał czytać.

  • A czy była pani świadkiem zbrodni wojennych podczas Powstania?

Chyba nie. Nie przypominam sobie.

  • Do kiedy pani pracowała w tym punkcie magazynowym?

Trudno mi też powiedzieć, bo pamięć ludzka jest jednak zawodna. Po tylu latach to nie tylko szczegóły, ale nawet fakty się zacierają. Tak że przypominać sobie przypominać, a potem się okazuje, że jakaś luka w pamięci jest. W każdym razie była możliwość wyjścia z Powstania wcześniej z piwnic. Tato zadecydował, że zostajemy, ale już potem prawie żeśmy sami zostali i jeszcze dostaliśmy wiadomość, że w wojsku niemieckim są Ukraińcy, którzy wpadają do piwnic i mordują, rabują i tato zadecydował, że musimy popatrzeć, jaka jest sytuacja. I Niemcy z kolbami chodzili po ulicach i: Raus Raus, i wtedy żeśmy wyszli. W trzydziestym dziewiątym roku tatuś z Truskawca przywiózł maleńką suczynkę (tu jest na fotografii) i teraz dylemat, my wychodzimy do obozu przejściowego do Pruszkowa, bo nam powiedzieli, i czy my możemy zostawić tą maleńką suczynkę. Miała na imię Czibi, był taki wtedy film węgierski przed wojną, „Czibi”, to znaczy kurczątko. I ja się zdecydowałam, że nie mogę zostawić. Ona nieduża, ratlerek długowłosy, schowałam go na piersi pod płaszcz i tak żeśmy wyszły.
I Niemcy nas przepędzili na piechotę do Pruszkowa, do obozu przejściowego, a ja jeszcze wyszłam z krwawą dezynterią i po drodze zobaczyłam pomidory na krzaku. Najadłam się tych pomidorów, moja mama mówi: „No to już koniec przy tej twojej krwawej dezynterii”. A mnie to zatrzymało i w Pruszkowie nas poddano selekcji, młodzi zdrowi na jedną stronę do obozów pracy, a wszyscy starsi, chorzy na drugą stronę do obozu śmierci. A [niezrozumiałe] i między tymi dwoma grupami chodził Niemiec z Wermachtu. Mój tato do niego podszedł i chciał mu dać złoty zegarek, zdjąć obrączkę, żeby on pozwolił, żebyśmy z tej grupy z siostrą przebiegły do rodziców. Nie chciał nic i powiedział, że sam ma żonę, dzieci, w wojsku jest dlatego, że on nie miał innego wyjścia i że [jak] dojdzie do końca, żebyśmy przebiegli. On jak będzie się musiał odwrócić, stuknie kolbą, i jak się odwróci, a my nie zdążymy przebiec, to będzie musiał strzelać. Ale udało nam się i potem jak tą całą grupę obozu zagłady, załadowali nas na wagony bydlęce i Niemiec zobaczył mnie, chwycił mnie, że ja nie idę w dobrej grupie. Mnie się przypomniało i mówię: Ich bin krank, Ich habe Tuberkulose, że jestem chora i mam gruźlicę. Wiedziałam, że oni panicznie się bali gruźlicy. Puścił i ja do tego wagonu i wywieźli nas.
Staliśmy na bocznym torze przed Oświęcimiem Birkenau. I nie było miejsca dla nas i cały ten skład, bo to już niedobitki Powstańców, bo myśmy przecież jako ostatni wyszli, to skierowali do Bochni i tam po prostu nas wyrzucili na peron. I wtedy też właśnie RGO zaopiekowała się nami i wylądowaliśmy w takiej [niezrozumiałe], w takim dworku… rodzice, ja, siostra, mama mojej mamy, czyli babcia, i jeszcze sąsiadka z dołu, wdowa po adwokacie. I myśmy w jednym pokoju tam byli i do wyzwolenia żeśmy tam przebywali.
  • Jak w tym dworku wyglądało życie?

Myśmy prawie nie wychodziły z naszego pokoju. Czasem tylko tam, bo to piękny dworek, niedaleko do lasu, tak że pamiętam, że [niezrozumiałe] znalazłam w tafli lodowej, tak że myśmy [chodzili] tylko na spacer. Można było dużo czytać, poza tym przychodził do nas ksiądz z parafii ze swoim ministrantem. Myśmy nawet w karty grali, tak że było… mile to wspominam. Po wojnie już nie mieliśmy kontaktu z tamtymi, co się nami zaopiekowali.

  • A oprócz państwa ile osób jeszcze było w tym dworku?

Tylko my żeśmy byli. Potem był oficer radziecki ze swoim adiutantem. A moja babcia bardzo ładnie mówiła po rosyjsku, bo Warszawa zaboru rosyjskiego, tak że prosiła, żeby mnie nauczył i do dzisiaj pamiętam jak mnie piosenki nauczył, zaśpiewać? […].

  • A jak zachowywali się ci żołnierze radzieccy?

Proszę pani, bardzo taktownie, jak można to określić. Nie chcieli jeść razem z nami, bo okazuje się, że nie bardzo umieli się posługiwać nożem i widelcem. Tak że nie chcieli i osobno dostawali, ale była bardzo, może dlatego że babcia mówiła dobrze po rosyjsku, tak że bardzo przyjaźnie.

  • A wie pani, kim byli właściciele tego dworu? Jak się nazywali?

W tej chwili nie mogę sobie przypomnieć. Może siostra będzie pamiętała. Mieli dwóch synów i była jeszcze kucharka, pokojówka.

  • A jak wyglądały święta Bożego Narodzenia?

Myśmy spędzili wspólnie razem z tym państwem. Z tym że oczywiście prezentów nie było pod choinkę, ale choinka była. Bardzo serdeczni oni byli, nie narzucali nam swoich rygorów, tak że mieliśmy dużą swobodę.

  • I w tym dworku pani była do końca wojny?

Do końca wojny. I potem żeśmy, ponieważ rodzinę tato miał w Krakowie, tak że jak tylko można było, to oczywiście odwieźli nas do stacji kolejowej, do Bochni i tam z Bochni pojechaliśmy do Krakowa. Rodzina była podzielona, ja mieszkałam u jednej ciotki, a siostra z mamą u innych krewnych, a tato jeszcze u innych, bo cztery osoby to byłoby za duże obciążenie. Ja akurat mieszkałam przy Kopernika 10.

  • I piesek z panią?

Więc tak, piesek wtedy był ze mną, ale ciotka coś tam nie bardzo chętnie, więc była razem z mamą, siostrą, tak że tam była, a ciotka nie była zadowolona… jej tato miał dużą firmę Stefan Iglicki meblową, a ponieważ nie miał syna, więc wyszła za inżyniera Radwańskiego i on tą firmę prowadził, tak że w Warszawie mieliśmy meble, bo ja jestem z domu Iglicka. I właśnie meble Stefana Iglickiego, to była znana firma.

  • A jakie jest pani najlepsze wspomnienie z Powstania?

Najlepsze wspomnienie z Powstania to wtedy, jak można było dostać pół szklanki wody, żeby się umyć. Bo tak to woda do picia była. Jak się coś udało to tak. A potem jak mówiłam. Aha, więc Rada Główna Opiekuńcza w Krakowie, gdzie myśmy się zgłosili, zaproponowali nam, że mogą nas zawieźć, gdzie akurat mają mieszkania, żeby Powstańcy mogli zamieszkać. No i skierowano nas do Prudnika. To jest na Śląsku Opolskim. I ja z mamą pojechaliśmy z RGO do Prudnika i dostaliśmy tam przydział, skierowanie na mieszkanie. Proszę sobie wyobrazić, że to było mieszkanie po lewej stronie, po prawej stronie od wejścia, a węzeł sanitarny, kuchnia wspólna. My z mamą wchodzimy, stanęłyśmy, patrzymy na tych naszych współlokatorów, a to moja stryjeczna siostra z mamą ze Lwowa. Nie do uwierzenia, jakie potrafi życie zrobić dziwne przypadki. Dostałyśmy, ona ze Lwowa, my z Warszawy, dostałyśmy przydział na to samo jedno mieszkanie. Nie do uwierzenia prawda. No a potem mama wróciła do Krakowa, żeby rodzinę przywieźć i tam właśnie tego inżyniera spotkała i przyjechaliśmy do Wrocławia. Ja byłam 10 sierpnia, a 15 sierpnia zaczęłam pracować w Społem.

  • I od tego czterdziestego piątego do teraz mieszka pani we Wrocławiu?

Tak, mieszkam.

  • A jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania?

Bo ja wiem… Tak człowiek czasami wraca myślami, ale raczej błądzi myślami… nie wiem. Szczerze mówiąc, nie wiem.

  • Jaka jest po latach pani opinia na temat Powstania Warszawskiego?

Proszę pani, tak jak większość w piwnicy mówiła, że zryw narodowy bez pozytywnego zakończenia. Raczej wydaje mi się, że to nie do końca przemyślana decyzja, ale każdy człowiek marzy o tym, żeby być wolny.




Wrocław, 11 lutego 2013 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz
Halina Maria Jurkowska-Czyż Pseudonim: „Halma” Stopień: służby pomocnicze Formacja: Obwód I Śródmieście Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter