Andrzej Radlicz „Lisek”, „Mały”
Nazywam się Andrzej Radlicz, pseudonim „Lisek”, a przedtem „Mały”.
- Proszę opowiedzieć, jak wyglądał pana dom rodzinny.
W domu rodzinnym mieszkałem w Warszawie na Różanej 13 mieszkania 10, to było trzecie piętro. Powstanie zastało mnie w domu. Wstąpiłem do walki 3 sierpnia, [dołączyłem] do Pułku „Baszta”. Byłem ochotnikiem. Byłem w 1. drużynie, w I plutonie.
- Czym zajmowali się pana rodzice przed wybuchem wojny?
Mój tatuś to był architekt-grafik, pracował dla firmy LOPP. Moja mamusia była w domu.
Miałem brata, mam go do dziś, młodszy.
- Ile lat różnicy jest między wami?
Między nami są dwa lata różnicy. Według papierów są trzy lata, bo zrobiłem się rok starszy, jak miałem wstąpić do wojska.
- Proszę opowiedzieć o swojej szkole, jak pan ją wspominał.
W szkole, jak pamiętam, chodziłem do 121 Szkoły Powszechnej na Różanej, bardzo blisko. I tam chodziłem, zdaje się, do szóstej klasy. Później się wojna zaczęła, szkołę przenieśli gdzieś dalej, na Marszałkowską, [właściwie] na Piłsudskiego, tak, i tam skończyłem szkołę. Później wstąpiłem w czterdziestym pierwszym roku do tajnego gimnazjum imienia Malczewskiej i do tego Gimnazjum chodziłem aż do czterdziestego czwartego roku, aż do Powstania. Skończyłem gimnazjum oczywiście.
Głos z boku: Chodził do szkoły handlowej na Wilczą 42.
Tak. Tam chodziłem do szkoły handlowej. Teraz, jak ja się dostałem do konspiracji... W czterdziestym trzecim roku miałem operację na ślepą kiszkę, ja nie pamiętam, w jakim szpitalu już to było... Czerwonego Krzyża? Tak, tam to było. I tam spotkałem młodego człowieka, który ze mną rozmawiał, jak byłem w szpitalu, i pytał się, czy bym chciał wstąpić do harcerstwa. Oczywiście zgodziłem się na to i potajemnie wszedłem do tego, dostałem się do harcerstwa i tam złożyłem przysięgę. Moja ciotka, której to powiedziałem, ona była w konspiracji, ona była porucznikiem… I ona się bardzo tym oburzyła, że ja się zapisałem gdzieś, gdzie ona nie wie gdzie, i ona nie pozwoliła mi się nawet tym zajmować. Oczywiście ja tego nie słuchałem, ale później, jak ja jej się pytałem, dlaczego nie chciała, żebym wstąpił do konspiracji, ona mi powiedziała, że ja jestem roztrzepany, że to nie może tak być, że za dużo gadam. No to nic na to nie powiedziałem, ale w końcu znowu złożyłem przysięgę na dwa miesiące przed Powstaniem. I wtedy na jej ręce złożyłem przysięgę, no i wtedy zacząłem przenosić tam najrozmaitsze rzeczy dla niej, dla wujka. No, ja to robiłem nawet przedtem też. (Ja wiem, żeś ty, [bracie], to robił i to, co mnie tak bardzo poruszyło, że ty jesteś młodszy i ty robisz najrozmaitsze rzeczy, a mnie nie dadzą). A ona mi wtedy powiedziała, że ja jestem roztrzepany.
- Wróćmy na sekundkę jeszcze do momentu wybuchu wojny. Jak pan go zapamiętał?
Wybuch wojny, trzydziesty dziewiąty rok?
Ok, wybuch wojny. Nie byłem w Warszawie, byłem na wakacjach u mojego kuzyna. To było Klonowo, tam gdzieś w powiecie Nieszawa. Tam wojna mnie zastała i tam przesiedziałem cały rok, dlatego że nie mogłem dostać się do Warszawy. Niemcy zajęli nas i ja tam cały rok byłem. Dopiero po roku mogłem się wydostać stamtąd. Wysłała mnie ciotka z powrotem koleją do Warszawy i przyjechałem do Warszawy. W międzyczasie tam chodziłem też do szkoły, nie straciłem żadnego roku szkolnego i przyszedłem z powrotem do szkoły w Warszawie. No i tak się moja wojna zaczęła.
Oczywiście podczas konspiracji myśmy... Ja nie byłem w żadnej wojskowej organizacji, tylko w harcerstwie, gdzie żeśmy tylko przenosili najrozmaitsze rzeczy, no i robiliśmy na fiszach niemieckie wypisy najrozmaitsze i tak dalej. I to ja nawet z moim kolegą, który jest biskupem teraz, myśmy to razem robili. No i tak się stało, że nie było mnie w Warszawie na parę dni przed Powstaniem. Później przyjechałem z powrotem i nawet nie wiedziałem, że Powstanie miało być. Dowiedziałem się od mojej ciotki. Przyszła do mnie i mówi: „Słuchaj, szykuje się coś bardzo ważnego. Powiem ci, co ja chcę”. Dała mi pieniądze, żebym pojechał i dostał marchew, kapustę. Dała mi pięćset złotych wtedy i miałem przywieźć to wszystko. I wziąłem na takim tym [wózku], przywiozłem tam z tego, gdzieś i też tam zaniosłem do jakiejś... Ja już nie pamiętam, gdzie to było. Tak, tam zaniosłem te wszystkie rzeczy. No i później pierwszego było Powstanie, a ja akurat jak Powstanie wybuchło, jak zaczęła się strzelanina, to byłem w Społem, naprzeciwko Dworkowej, tam gdzie była żandarmeria. Nawiewałem stamtąd, aż się kurzyło do domu.
- A z kim się pan przyjaźnił w czasach okupacji?
W czasie okupacji miałem przyjaciół, wszyscy bierni, oprócz biskupa. Zbyszek Klejn, on był w Powstaniu w „Granacie”, ciężko ranny, nogę mu ucięli później. On mnie przyszedł nawet odwiedzić, dwa razy był w Ameryce mnie odwiedzić. Drugi mój przyjaciel był Michał Mencel. Nie wiem, czy też on umarł, czy nie. On był w Anglii, był ze mną w niewoli. Później był ze mną razem w armii Andersa. Później byliśmy razem w Anglii i później żeśmy się rozeszli. Ja poszedłem do kopalni, a on poszedł do jakiejś innej fabryki do pracy. I on też był u mnie później, odwiedził mnie w Stanach Zjednoczonych. Później Kazik Boraczyński był, mój przyjaciel. On też już nie żyje. Tak, on był w „Szwoleżerach”, też na tym… Na Belgijskiej. Tak. I Kazik Jaskółkowski. Ale gdzie on był, nie pamiętam. On też zginął. Że z tych wszystkich… Aha, w każdym razie niedużo ludzi zostało z tych, co ja znam.
- Czy oni razem z panem działali w konspiracji, czy dowiedział się pan o tym później?
W konspiracji ze mną był Kazik Jaskółkowski, a inni, ja się dopiero później dowiedziałem.
- A co robiliście w czasie wolnym, jak spędzaliście czas?
W czasie wolnym? No, w czasie wolnym co myśmy wyrabiali... Psociliśmy Niemcom. Poza tym dużo to, gdzie tam człowiek mógł coś złapać gdzieś, zrobić, zarobić czy coś, to… Ale tak to, czy więcej, dużo rzeczy nie… OK. Pamiętam jedną taką rzecz, że razem z moim przyjacielem, co jest teraz biskupem, myśmy mazali afisze niemieckie. Zbliżała się godzina policyjna, a myśmy byli na Rakowieckiej, to było dość daleko od domu. I nie mogliśmy wracać, dlatego że jakaś łapanka była, że zatrzymali ulicę Puławską, że myśmy musieli w bramie stać troszkę dłużej i czekać. I godzina taka się zbliżała, że nie mogłem dostać się do domu przed godziną policyjną, bo to była dziesiąta godzina, a ja byłem jakieś dwadzieścia minut od domu. Była już dziesiąta, więc musiałem się gdzieś schować. On zaryzykował i pobiegł do swojego domu, jego było bliżej, dla niego, a ja zostałem w bramie. Wszedłem do ogródka i w ogródku przesiedziałem całą noc. Aż na drugi dzień, co wstałem, przyszedłem do domu. Oni się martwili, co się ze mną stało wtedy, no ale tak się czasami działo.
- Czy był pan świadkiem łapanek?
Byłem świadkiem, byłem świadkiem pierwszego... pierwszym świadkiem, jak rozstrzelali Niemca na ulicy Marszałkowskiej. To było nawet opisywane, wszędzie znane. Jechałem właśnie tym tramwajem do tej szkoły i właśnie tam wtedy zabili tego Niemca, gestapowca i ja byłem…
- Pamięta pan, kiedy to było? Miesiąc, rok?
Który to był rok… To był czterdziesty trzeci rok chyba. Ten gestapowiec (to był, zdaje się, Schultz) wychodził z alei Szucha, tam była taka uliczka do Marszałkowskiej. I jak on wyszedł akurat na Marszałkowską i tam go złapali, podleciał samochodem, no nie tylko to. Ci, co…
No, no, no… Polacy, nasi. Nasi. To oni nawet, pamiętam jego twarz, jak on był ubrany. Dość wysoki mężczyzna, młody. I on strzelał do tego Niemca, a później oni wskoczyli do samochodu i uciekli, a myśmy się wszyscy rozlecieli, też zaczęli uciekać wszędzie. I ja też uciekłem do domu stamtąd. Ale na drugi dzień, idąc na rogu alei Marszałkowskiej i Nowego Światu, zdaje się to był Nowy Świat… nie, nie Nowy Świat, tylko... ta główna ulica... Jerozolimskie, tak. Bo tam był dworzec? To były Aleje Jerozolimskie. Tego samego człowieka ja tam zobaczyłem, jak on stał na rogu. Ja mówię: „Czemu on nie zmienił ubrania ani nic. Przecież każdy go pozna”. No ale to było jeden raz.
Drugi raz, co widziałem, jak była łapanka na Marszałkowskiej. Budy podjechały z jednej strony i z drugiej, a ja byłem akurat na zewnątrz tej łapanki. Tak że wszyscy kazali: „Uciekaj, uciekaj”, to myśmy uciekali. Ale ja stanąłem w rogu i patrzyłem, jak łapali ludzi, to widziałem. Później nie widziałem, tylko słyszałem. Dlatego że stałem bardzo blisko, jak rozstrzeliwali wszystkich. Od Puławskiej zaraz tam była taka uliczka. Tam, zdaje się, stu czterdziestu więźniów rozstrzelali wtedy. No, no, to nie było przy Madalińskiego, to było tam dalej, przy remizie, tak... No właśnie, to było przy remizie tramwajowej. Tam wtedy właśnie, tak. To ja byłem niedaleko, że słyszałem to wszystko.
- Proszę powiedzieć, co było waszym źródłem informacji? Skąd dowiadywaliście się, co się dzieje na świecie?
Przeważnie ludzie, co słuchali tajnego radia, informowali nas. Ja najwięcej to słyszałem od ciotki. Ona opowiadała zawsze, co się działo i tak dalej. Dużo dowiadywałem się od kolegów, jak byłem w harcerstwie. Co się działo na frontach i tak dalej. Ale tak, to… Czasami z niemieckich szczekaczek.
- Jak pan zapamiętał Niemców z tamtego czasu?
Próbowałem ich nie pamiętać, no ale… Nic dobrego o nich nie mogłem powiedzieć. Ale jest bardzo śmieszna rzecz. Dlatego że nienawidziłem Niemców niesamowicie i miałem do tego dobre powody. To był mój wróg. Jeśli by się dało wtedy, żebym miał karabin, to bym też do nich strzelał. Ale później, jak wojna się skończyła i przyjechałem do Stanów Zjednoczonych, poznałem Niemców, niektórych nawet, co przyjechali też z Europy i byli bardzo zaprzyjaźnieni. Myśmy mieli bardzo miłe między nimi stosunki, że to świat jest równy, różny, wiesz, jednego razu się tak, a drugiego się robi tak... No więc nie można nienawidzić wszystkich cały czas.
- A czy w kwietniu czterdziestego trzeciego roku wiedział pan, co się dzieje w getcie warszawskim? Chodzi mi o powstanie w getcie.
O tak, oczywiście. Myśmy wiedzieli wszystko, co się dzieje w getcie.
- Co Warszawa wtedy o tym mówiła?
Wtedy dużo ja słyszałem właśnie, jak można by było im pomóc podczas getta, kiedy właśnie... to był czterdziesty trzeci rok. Czterdziesty trzeci…
- Pamięta pan moment złożenia swojej przysięgi harcerskiej, gdzie to było? To było w pana otoczeniu wówczas?
Nie pamiętam, w którym to było mieszkaniu. Wiem tylko, że była polska chorągiew, harcerski krzyż, nie było żadnych niemieckich, tak jak czasami mówią, że tam była flaga niemiecka gdzieś i się stawało. Tego nie było. Ale nie pamiętam tylko, gdzie to było. Wiem, że to było w Śródmieściu, dlatego że on był w Śródmieściu. Myśmy jeździli na Skorupki (zdaje się, nazywała się ulica Skorupki), niedaleko wujka, gdzie mieszkał, i na Koszykowej, to jest druga rzecz, gdzie też byłem. Ale nie pamiętam, czy to było na Skorupki, czy to było w innym mieszkaniu. I tam było nas wtedy siedem osób. Dwóch tylko składało przysięgę, a ci inni już byli harcerzami.
- Czy oprócz przenoszenia pewnych materiałów i malowania na murach coś jeszcze należało do pana zadań konspiracyjnych?
Nie. Nic innego nie pamiętam.
- Przejdźmy teraz powoli do Powstania Warszawskiego. Wspomniał pan, że nie był pan w Warszawie i nie wiedział pan przed wybuchem?
Nie. Dopiero się dowiedziałem na dzień przedtem.
- Zatem 3 sierpnia dołączył pan jako ochotnik?
Trzeciego sierpnia włączyłem się jako ochotnik.
- Proszę opowiedzieć, jak to się stało?
Trzeciego sierpnia przyszły oddziały powstańcze i zajęły naszą ulicę. Zgłosiłem się do dowódcy kompanii. To był porucznik „Jacek”. Powiedziałem mu, że byłem w konspiracji, byłem w harcerstwie i chciałem wstąpić do walki. Więc on mnie wziął i tam było, nie wiem, może dziesięciu ludzi, co się zgłosiło na ochotnika i myśmy tam znowu złożyli przysięgę, zaraz na podwórku przed naszym domem, pamiętam. No i myśmy tam złożyli przysięgę i byłem natychmiast włączony do 1. kompanii, I plutonu i 1. drużyny.
Jak zostałem przyłączony do 1. drużyny, przyszedł drużynowy przedstawić się i przedstawia się jako Piotrek Dębowski. A Dębowski był moim największym przyjacielem podczas naszych tajnych kompletów gimnazjalnych. Bronisław Dębowski, jego brat. I to było bardzo ciekawe, że raptownie ja się znajduję pod jego dyrekcją. No i myśmy tam byli cały czas. Ja miałem pewne zdarzenie. Tylko nie jestem pewien, czy mogę to powiedzieć. Ale to by było warto zadokumentować.
- Proszę opowiedzieć. Może to być ostatnia okazja, żeby to nagrać.
Przyrzekłem biskupowi, że będę trzymał tajemnicę, więc nie chciałbym tego powiedzieć, jeśli bym nie dostał pozwolenia od niego. Jak ja tu byłem kilka lat temu, ja jemu to powiedziałem i on nie wierzył, że to pamiętałem. I on na to nic nie mówił, ale ja bym chciał się z nim połączyć najpierw, jeśli on by mi pozwolił to powiedzieć, to jest na pewno bardzo ważna rzecz. Ale nie mogę dużo mówić, jakby on się pogniewał albo coś… Może on tego nie chce, żeby ktośkolwiek wiedział. A to by do jego braci było i wszystko i tak dalej. Musiałbym się dowiedzieć. Ale mogę się dowiedzieć, jak nie będę tutaj, i wtedy bym panią poinformował i moglibyśmy to powtórzyć.
- Będziemy za to bardzo wdzięczni. Proszę powiedzieć, czy ktoś z rodziny brał udział w Powstaniu bądź czynnie walczył?
W rodzinie… Ja wiem, że tak. Ciotka moja była w Powstaniu. Wujek też był, ale ja straciłem informację. Dopiero później się dowiedziałem, że on był. Ale tak to… O, kto był w Powstaniu? Oczywiście mój wujek, brat mojego ojca, był ciężko ranny. On był w Śródmieściu. A oprócz tego w Powstaniu no to to wszystko, to jest cała... To tylko są wszyscy, co ja pamiętam. Ale później dowiedziałem się, że moja kuzynka była w Powstaniu. Ona tutaj będzie też jutro, zdaje się, czy dzisiaj przyjeżdża, „Myszka”. Ona była w Powstaniu, była też ciężko ranna. A poza tym to nie pamiętam. Oprócz przyjaciół, o których później się dowiedziałem, że byli w Powstaniu, to nie pamiętam innych.
- Podczas konspiracji nosił pan pseudonim „Mały”. Potem ten pseudonim się zmienił. Jak to się stało?
Jak złożyłem przysięgę przed moją ciotką, ona mi powiedziała, że muszę mieć pseudonim. Więc ja nie chciałem jej powiedzieć, że ja miałem pseudonim, powiedziałem: „Lisek”. Ona powiedziała: „Dobrze. Teraz będziesz znany tylko jako »Lisek«. Nie masz innego nazwiska”. No i jak wstąpiłem do Powstania, trzeciego, oni się pytali, czy miałem pseudonim, ja mówię: „Tak, »Lisek«”. – „Ok”. No i ja jestem „Lisek” i byłem „Liskiem” do końca. Ale już w Powstaniu to dużo ludzi nie używało żadnych pseudonimów.
Bardzo słabo. Ja dostałem karabinek. Miałem taki mały, krótki karabinek marynarski. Jak ja go dostałem, nie mam pojęcia. Bo jak ja wstąpiłem, poszedłem do drużyny, to ten karabinek ktoś mi dał. Nie jestem pewien, kto. Zanim przyszedłem do drużyny, już ten karabinek miałem. I ten karabinek miałem do końca Powstania.
- Czy faktycznie pan do kogoś strzelał?
Strzelałem kilka razy. Strzelałem, jak byłem na ulicy Grażyny. Myśmy mieli tam postój, obserwację w stronę Kazimierzowskiej. Tam był duży niemiecki [budynek], szkoła. Więc ja zawsze miałem tam postój i mi się wydawało, że widziałem, tam paru Niemców się ruszyło, to do nich tam strzelałem. A drugi raz znowu strzelałem, jak byłem przeniesiony do zgrupowania „O”. Myśmy tam też wystawiani byli na obserwację pola. I też kilka razy widziałem Niemców, jak się zbliżali, więc strzelałem do nich. Czy trafiłem, nie mam pojęcia. Oni do mnie strzelali więcej, a ja uciekałem.
- Pierwsze dni Powstania i ich atmosfera bardzo często przewija się we wspomnieniach Powstańców. Czy może pan coś nam na ten temat powiedzieć?
W pierwszych dniach Powstania, jak wstąpiłem do wojska, wszystko było bardzo pozytywne. Bardzo było wesoło, każdy myślał, że to się skończy w kilka dni, rozbijemy Niemców i wolna będzie Warszawa. No i tak było, można powiedzieć, przez pierwszy miesiąc, można powiedzieć. A później zaczęło się coraz chłodniej, każdy zaczął rozumieć, że to nie wygląda tak wesoło, jak było na początku, ale nikt nie tracił humoru. Nikt nie tracił humoru. Myśmy mieli humor do końca, do ostatnich dni. Pamiętam te ostatnie dni. Przenieśli nas do obrony ulicy, bo już Niemcy przychodzili od strony Niepodległości, czołgi szły. Więc nas tam przenieśli do obrony wzdłuż ulicy Wiktorskiej (zdaje się, to jest Wiktorska). Tam były dawne... centrala telefoniczna. I myśmy byli tam, ostatnie linie obrony. No i tam żeśmy siedzieli aż do dwudziestego... Ja myślę, że chyba był dwudziesty szósty już, że już oni nacierali na nas, że nas musieli wycofać. Myśmy się stamtąd wycofali na ulicę Bałuckiego, bo to były już wysokie budynki. Tam można było lepiej się bronić. I wtedy dowódca plutonu przyszedł do nas i [mówił], że kończymy walkę dlatego, że ani nie mamy już amunicji, ani nie mamy czym się żywić, ani nic, nie chcemy, żeby cywilna ludność traciła tak samo życie, więc będziemy się poddawać. Kto się nie chce poddać, ma szansę przejść do kanałów na ochotnika na Śródmieście, ale to tylko kto by chciał na ochotnika. No więc cała nasza drużyna zgłosiła się na ochotnika iść do kanałów. I myśmy wtedy na noc dwudziestego szóstego czy dwudziestego siódmego, nie pamiętam, weszli do kanałów na ulicy Bałuckiego, kanał Szustra i Bałuckiego. Tam żeśmy weszli do kanałów i żeśmy całą noc i prawie cały dzień tymi kanałami się włóczyli. Aż doszło do tego, że musieliśmy zawracać, dlatego że kanały były zablokowane i woda zaczęła podchodzić coraz wyżej. Więc część rozeszła się kanałami. Jedni poszli z powrotem i dalej chcieli iść Puławską, tym szerszym kanałem tam dalej, a inni zostali jeszcze w przodzie. Ja zostałem z tymi w przodzie. Nie wiem, ile nas tam było, czterdziestu ludzi czy coś wszystkiego. I nie mogliśmy się daleko dostać, musieliśmy nawrócić z powrotem. Nawracaliśmy z powrotem i myśleliśmy, [by] też iść tam, gdzie inni poszli. Ale myśmy już nie mogli, dlatego że jak żeśmy poszli pod jednym włazem, właz był otwarty, Niemcy stali tam i krzyczeli do nas na dół, żeby się poddać, my nie mamy szansy, oni nie będą nas rozstrzelać, że pokój będzie, że pójdziemy do niewoli. No więc wtedy dowódca plutonu, który był z nami, pytał się: „No, chłopaki, co chcecie robić, idziemy się poddawać czy nie? No – mówi – nie mamy wyjścia, wychodzimy”. No i on był pierwszy, on wyszedł pierwszy i za nim wszyscy inni wyszli. Paru było, co nie chcieli wyjść, powiedzieli, że się nie poddadzą i oni zostali w kanałach. I później myśmy słyszeli wybuchy granatów, znaczy, że oni się wysadzili w powietrze, ci, co zostali.
- A pamięta pan, gdzie wyszliście z tego kanału?
Myśmy wyszli na Dworkowej, na ulicy Dworkowej. W najgorszym miejscu, w jakim mogliśmy wyjść. Tam żeśmy wyszli, bo tam była żandarmeria.
- Tym bardziej że na Dworkowej była wcześniej egzekucja.
Jak myśmy wyszli z kanałów, jak nas wyciągnęli stamtąd, tam Niemcy okrążyli nas wszystkich. Kazali nam się położyć na trawie, a po jednej stronie i drugiej schodków, co szły do góry, leżały trupy, pełno. Pełno ludzi leżało, rozstrzelanych.
- To byli Powstańcy czy cywile?
To byli Powstańcy. To wszystko byli mężczyźni, to, co ja widziałem. Więc myśmy tak myśleli, że na pewno nas tam też rozstrzelają. Jeden był młody człowiek. Pamiętam go dlatego, że on był blondynek, takie miał bardzo jasne włosy i podobno jego pseudonim był „Biały”, to mi później powiedział któryś. I on nie wytrzymał i zaczął uciekać w kartofliska. Niemcy za nim zaczęli strzelać, później go dogonili. Dogonili go, przyprowadzili z powrotem i ten główny niemiecki powiedział: „Rozstrzelać go na miejscu”. No i oni go tam rozstrzelali natychmiast. Przed nami, przed nami wszystkimi. Myśmy tam leżeli może godzinę, nie pamiętam wszystkiego, jak długo było, ale myśmy tam troszkę leżeli i później kazali nam wstać, a Niemcy wszyscy, co dookoła stali, to wszyscy zaczęli szykować się jakby do strzału do nas. Myślę: „No, teraz nas tu wykończą”. Ale zebrali nas wszystkich na dole i pomaszerowaliśmy schodkami do góry na Dworkową, w stronę Puławskiej. I tak jak żeśmy wychodzili po obydwu stronach, ci wszyscy ludzie leżeli. Masę tam było, co leżało ich.
Nas? Ja myślę, że nas było jakieś dwudziestu siedmiu czy coś. Coś mi mówi, że tak, że nas wyszło dwudziestu siedmiu. Może było więcej, może było, ale nie było więcej może jak trzydzieści osób, ale coś mi stoi w pamięci, że ktoś powiedział, że nas tylko dwudziestu siedmiu wyszło żywych.
I myśmy stamtąd pomaszerowali. Oczywiście okrążyli nas Niemcy, prowadzili nas do Puławskiej. Puławską żeśmy poszli w prawą stronę, doprowadzili nas do Rakowieckiej. Później skręciliśmy na Rakowiecką. Rakowiecką żeśmy poszli na Pole Mokotowskie i później tam dalej gdzieś, poprowadzili nas do jakiegoś fortu, jakiś tam był fort. Nie wiem, czy to był Fort Mokotowski, w każdym razie tam nas zaprowadzili. Ale to już było dość późno po południu, tak że jak myśmy tam przeszli, tam w tym forcie byli wszyscy Powstańcy z Mokotowa. Tam żeśmy dopiero spotkali wszystkich, co się poddali, co zostali na Bałuckiego i Szustra i tak dalej, co tam byli. I tam myśmy ich wszystkich spotkali i stamtąd kolumny wojskowe ustawione były i żeśmy pomaszerowali do Pruszkowa. No i w Pruszkowie myśmy siedzieli parę dni. Tam Niemcy przeszukiwali najrozmaitszych ludzi, co im się nie podobało. I stamtąd nas pociągami wysyłali w najrozmaitsze miejsca. Tam segregowali nas (nie wiem, pod jakim pozorem i co) i w najrozmaitsze miejsca nas powywozili. I stamtąd wyjechałem pociągiem do obozu jeńców wojennych Bremervörde. To było na północy Niemiec – Bremen. Tam do obozu jak żeśmy przyszli, spotkaliśmy masę jeńców wojennych z trzydziestego dziewiątego roku, polskich, Polaków. I ja tam byłem w tym obozie, to był obóz numer XI B, zdaje się. To był XI B numer, tak. Śmieszne rzeczy. Niektóre rzeczy pamiętam dobrze, a niektórych w ogóle nie pamiętam. Mój numer jeńca bardzo dobrze pamiętam: 221962. Czemu ja to pamiętam, nie mam pojęcia. Tego bym nawet… Nie chciałem pamiętać, no ale…
- Wróćmy jeszcze na chwilę do samego Powstania. Czy spotykał pan oprócz Niemców jakichś cudzoziemców, którzy byli wówczas w Warszawie?
Nie. Nie. Nie pamiętam innych.
- Czy podczas Powstania miał pan jakiś kontakt z rodziną?
Z rodziną miałem kontakt, dlatego że oni mieszkali na Różanej 13, a myśmy byli cały czas w okolicach. Nawet jeśli byłem tam dalej, to miałem szansę czasami przyjść i odwiedzić ich. Kilka razy byłem, kilka razy, niedużo. W ciągu dwóch miesięcy, ale kilka razy mogłem odwiedzić, to wiedziałem, że żyją.
- Jakie konkretnie miał pan zadania podczas samego Powstania, w jakich akcjach brał pan udział, jak to wyglądało?
Akcji żadnych nie miałem. Nie byłem w żadnej akcji, która gdzieś tam [miała taki charakter, że] trzeba było wyjść. Tylko w obronie, służba wojskowa.
- Jak spędzaliście czas poza tą służbą, o czym rozmawialiście?
Czasami myśmy mieli zejścia z plutonów, z najrozmaitszych drużyn razem, gdzieś na jakąś muzykę, na jakiejś wystawie, takie… Takie dla rozerwania sobie czasu. To było kilka razy, to ja pamiętam, że się schodziło, grupy chłopców, dziewczynki, które należały, te łączniczki i tak dalej, i śpiewali sobie najrozmaitsze piosenki i tak dalej. Ale poza tym to tam dużo tak nie było czasu na… Zawsze coś było, jak się nie spało, to się było na straży.
- Jak reagowali na was cywile?
Bardzo, bardzo przyjemnie. W początkach. Bardzo przyjemnie. Później cywile gdzieś się pochowali, bardzo mało było widać cywili. Ale nie, ja nigdy nie czułem tego, że ktoś był naprzeciwko mnie, że coś tam się nie podobało, że myśmy zaczęli Powstanie i tak dalej. Ja tego nigdy nie wyczuwałem. Nie miałem dużej styczności z cywilami, dlatego że ja nie wiem, gdzieś się pod koniec Powstania... Prawie każdy gdzieś był w piwnicach, gdzieś, nie było dużo czasu na jakieś rozmowy z cywilami.
- A czy mieliście dostęp do prasy albo do radia?
Podczas Powstania?
Nie. Nie. Ale co podczas Powstania spotkałem, raz czy dwa razy, jak czasami szedłem odwiedzić rodzinę i musiałem przejść ulicami. Oczywiście znałem dobrze cały Mokotów, że wiedziałem którędy chodzić i jak. Spotkałem dwa razy żandarmerię powstańczą, co chcieli mnie rewidować, pytać się, skąd jestem, zabrać mi mój karabinek. Ostatni raz później, to już ja nawet nie brałem karabinka, tylko zostawiałem go na placówce, tylko szedłem tak. Ale to byli wszystko nie żołnierze AK, tylko AL. Ja nie wiem, po co oni tam chodzili i co oni szukali, ale była ich żandarmeria. Nawet mówiłem to do dowódcy jednego, a on mówi: „O, musimy ich tam kiedyś przegonić”. No ale nikt ich nie... na to nie było czasu.
- Czy spotykał pan jakieś przejawy życia religijnego, wspólne modlitwy, msze?
Była msza polowa raz. To ja pamiętam, była raz. Możliwe, że było ich więcej i że na ochotnika można było iść, ale ja nigdy nie odchodziłem, zawsze siedziałem… Ale wiem, raz była msza polowa w parku Dreszera... Tak, w parku Dreszera. To było tylko raz, co ja tam byłem. Ale to jak byłem już w kompanii „O”, nie jak byłem w „Baszcie”, bo oni mnie przenieśli tam i później stamtąd myśmy mieli możność pójść do kościoła, więc poszedłem.
- A proszę powiedzieć o tym przeniesieniu do kompanii „O”.
Nie mam pojęcia, kto wydał rozkaz i kto wybrał mnie, tego nie mam pojęcia. Ja wiem tylko, że dowódca drużyny „Piotrek” przyszedł i mówi: „Andrzej, pójdziesz dzisiaj do kompanii »O«, idź na tę i na tę ulicę, zamelduj się tam. My potrzebujemy tam więcej ludzi”. I tam było… Nas było pięciu razem. Tamci inni byli z innych kompanii czy drużyn czy tak dalej. Zdaje się, że to było z kompanii „B-1”, „B-2” i zdaje… Nie wiem, czy z „B-3” też był, ale tam było nas kilku i tam żeśmy wszyscy poszli razem i później nas tam rozłączyli, bo… [Trafiliśmy] do innych oddziałów. Ale kto to zarządził, gdzie, nie mam pojęcia. Ja wiem, że tylko mój dowódca drużyny powiedział, że mam tam iść, no i…
Nie pamiętam. Myślę, że byłem tam trzy czy cztery tygodnie.
- Proszę powiedzieć, skąd czerpaliście informacje, co się dzieje w innych dzielnicach Warszawy?
Dostawaliśmy, dostawaliśmy informacje przez kanały. Wtedy bardzo dobrze chodziła kanałowa poczta, że nawet przychodziły listy do niektórych Powstańców z centrum Warszawy. W ten sposób żeśmy dobrze wiedzieli, co się działo w innych częściach Warszawy.
- A proszę powiedzieć o warunkach, które wówczas panowały, gdzie spaliście, skąd mieliście jedzenie?
Jedzenie przynosiły nam łączniczki albo sanitariuszki, przychodziły na posterunki i przynosiły nam. Spać, to się spało, gdziekolwiek ktoś znalazł łóżko, a ponieważ łóżek było pełno wszędzie, nigdy nie mieliśmy dużego problemu znaleźć, gdzieś się położyć i przespać. Z tym tylko, że próbowaliśmy nie rozchodzić się, tylko trzymać się w jednym gronie, żeby wszyscy byli razem w razie czego, żeby nie rozchodzić się po wszystkich piętrach, gdzieś tam, tego. To tylko to wiem, że musieliśmy być razem, ale problemu ze spaniem nie było.
- A kto jest dla pana bohaterem tamtego czasu?
Ci wszyscy, co zginęli. Ci, co żyją, to dla mnie nie są bohaterowie. Przeszli.
- Proszę opowiedzieć o swoim najlepszym wspomnieniu z czasów Powstania.
Nie mam takiego specjalnego wydarzenia, które by było dla mnie przyjemne. Były złe i były gorsze, ale ja nie wiem. Przeważnie, to wie pani, nie pamiętam takich złych wszystkich rzeczy w ogóle. No, nie było tam takich żadnych rzeczy, które ja mam pamiętać, że było… No bardzo ładny było czasami (to było rozrywka), jak było zebranie wszystkich kolegów i śpiewali i tak dalej.
Tak, „Marsz Mokotowa” i wszystkie ten, tak, to było wtedy… To była rozrywka, to było coś innego, ale tak, to człowiek nie myślał o tym dużo.
- A czy oprócz tego wyjścia z kanałów przy Dworkowej miał pan jakieś osobiste spotkania z Niemcami podczas Powstania?
Nie. Tylko, tylko jak mnie zrewidowali, [żeby] zobaczyć, czy nie mam przy sobie żadnej broni ani nic, posadzili mnie wtedy tam na trawie i później zebrali wszystkich razem. Nie miałem żadnego osobistego zajścia z nimi oprócz później, jak byliśmy w Pruszkowie. Tam Niemcy nas rejestrowali, że tak powiem, i dzielili, ale tak to nic takiego, żeby z nimi miał coś do czynienia, nie.
- A jakie według pana błędy popełniono podczas Powstania Warszawskiego?
Jaki ja błąd popełniłem?
- Nie. Jakie błędy ogólnie.
Ogólnie jakie błędy? Ja pani coś powiem. W sytuacji, w której myśmy byli, ciężko było wyszukiwać błędy. Pierwsza rzecz to byli ludzie młodzi, ludzie, którzy nienawidzili Niemców, wszystko jedno, czy była broń, czy nie. Jak się dało, każdy próbował go bić i każdy myślał o zwycięstwie, nikt nie myślał o niczym innym. I ja myślę, że to, co nas utrzymało tak długo... Człowiek nigdy nie miał wątpliwości, nigdy – do ostatniej chwili człowiek myślał, że jak nie przyjdzie pomoc zza Wisły, to może Niemcy się w końcu wycofają, że w końcu może to wygramy. Mimo że było już bardzo mizernie, ale nigdy nie tracił nikt nadziei, do ostatniej chwili, jeszcze nawet kiedy już był czas, że musieliśmy się poddać. Jeszcze myśleliśmy, że może pójdziemy do kanałów, może tam przetrzymamy, więc to… Ludzie młodzi nie myślą za dużo.
- Proszę powiedzieć, kiedy pan zdał broń? Kiedy ją oddał, jakie…
Ja jej nigdy nie oddałem, dlatego że jak wyszedłem z kanałów, to już mój karabinek został w kanałach. Ja wyszedłem goły.
- Rozumiem. Powoli wychodzicie z Warszawy, trafiacie do Pruszkowa. Jakie tam panowały warunki?
Tam były bardzo ciężkie warunki. Dlatego że myśmy wszyscy siedzieli tylko na cemencie, spaliśmy na cemencie, dopóki nas stamtąd nie wysegregowali i wsadzili w wagony towarowe, nie pamiętam po ile, czy czterdziestu, czy pięćdziesięciu ludzi, w jeden wagon. I takimi wagonami wieźli nas do Niemiec.
- Czy byli z panem pana przyjaciele, czy tylko koledzy?
Proszę?
- Przyjaciele towarzyszyli panu wówczas?
Wówczas? Nie. Nie. Tylko byli koledzy, którzy w tym momencie akurat byli wzięci do niewoli. Kiedy nas wzięli z Dworkowej, to pamiętam tylko, że większa część ludzi, co wyszli cało, to byli z „Baszty”, z 1. kompanii. Tam się przyłączyło paru innych, ale nie wiem skąd. Ale przeważnie, reszta... Bo tam był „Piotrek”, którego pamiętam, paru z tej samej drużyny, co ja byłem, dowódca plutonu – wszyscy byli z „Baszty” przeważnie. Tych innych to nie pamiętam, czy tam byli, ale przeważnie wszyscy byli z „Baszty”. I później myśmy byli razem. Już w Pruszkowie nas porozdzielali. Nie wiem, jak Niemcy to wybierali i co, że jak ja pojechałem do Bremervörde, to nikogo z drużyny tam nie było. Nie pamiętam nikogo. Później mojego dowódcę spotkałem w Anglii. Byłem w Londynie na kursie i jego spotkałem. Nie wiem, gdzie to było i co, [ale spotkałem go] na jakimś wojskowym zejściu. On tam właśnie był i przychodził, mówi: „Andrzej, co ty tu robisz?”. Ja mówię: „Co ty tu robisz? To ciekawe, że ty żyjesz”. – „No, żyjemy jeszcze...” No i tak dalej.
- Jak długo przebywał pan w obozie jenieckim?
W obozie jeńców byłem do… Mnie przenieśli z Bremervörde do Stalagu XVIII C Markt Pongau w Austrii. W Markt Pongau byłem do końca marca, zdaje się. Armia amerykańska nas uwolniła. Ale nie pamiętam, czy to był marzec, czy może początki kwietnia. W maju się skończyła wojna, zdaje się. Więc myśmy byli miesiąc i pół, jeszcze przed skończeniem wojny, już na wolności.
- Co się z wami potem stało, dokąd trafiliście?
Myśmy w obozie byli przez dobrych kilka miesięcy. Wszyscy byli wywiezieni, tylko myśmy zostali. Anglicy zaraz wyjechali do Anglii. Serbowie jeszcze tam byli. Też ich zaraz wywieźli do Jugosławii. No i Rosjan było bardzo dużo. Ich poaresztowali wszystkich. Dlatego że oni nie chcieli wracać do Rosji. Amerykanie zapędzili ich, bo pewnie mieli taki układ ze Stalinem czy coś, żeby wszystkich Rosjan wysyłać, że oni ich wszystkich połapali, powstawiali w samochody i zawieźli do Rosji. A myśmy byli sami w obozie, do jakiegoś dobrego lata. Nie pamiętam dokładnie, kiedy przyjechały wozy z 2 Korpusu, z Włoch, załadowali nas wszystkich i powiedzieli: „Jedziemy do armii Andersa”. No a ci, którzy nie chcieli jechać do Andersa, była możność wrócić do Polski. Była wolność, mogli wrócić się i wyjechać do Polski. Ale z tych wszystkich, co ja pamiętam, żaden nie zgłosił się do Polski. Wszyscy żeśmy pojechali do Włoch. Ja byłem we Włoszech, w 64 [Pomorskim] Batalionie Piechoty w 2 Dywizji Pancernej. Myśmy stali pod Maceratą we Włoszech.
- I to wtedy pan musiał zmienić swój rok urodzenia?
Oficjalnie wtedy zmieniłem swój rok urodzenia, jak oni nas rejestrowali. Bo mój kolega przedtem poszedł i mówi: „Andrzej, ty jesteś za młody, podaj im, że jesteś jeden rok starszy, bo pójdziesz do junaków”. Ja mówię: „Zrobi się”. A nie było innych dokumentów. Miałem dokument tylko z tego, ten
Kriegsgefangen, a tam nie było podane, jaki ja jestem stary, tylko co... więc to nie było. Więc tam zmieniłem właśnie z dwudziestego ósmego na dwudziesty siódmy rok i do dziś jestem dwudziesty siódmy rok.
- Czy wrócił pan kiedyś na stałe do Polski?
Na stałe? Nigdy. Ja będąc w Anglii... Anglia mi się bardzo nie podobała, chciałem wrócić do Polski. I nawet się szykowałem wrócić do Polski.
W czterdziestym ósmym roku, ja myślę, [to znaczy] czterdziestym siódmym albo czterdziestym ósmym, nie pamiętam dokładnie. Napisałem list do mojej mamy, co była tutaj już w Warszawie, że wracam do Polski. A przede mną Kazik wrócił do Polski, Boraczyński. I myśmy się umówili: „Słuchaj, jak będzie w Polsce coś złego, powiedz mojej mamie i ona do mnie napisze list. Jak ja byłem mały chłopak, oni nazywali mnie Unuś, więc niech ona napisze, że Unuś jest, nie może przyjechać albo coś. Ja już będę wiedział”. No i Kazik wrócił i właśnie dowiedziałem się, że zaraz go wzięli do kopalni, gdzieś tam wciągnęli na jakieś ciężkie prace i tak dalej, to moja mamusia napisała do mnie list do Anglii, że Unuś został w Anglii. Więc ja: „Aha”. Zrozumiałem, że mam nie wracać. Zostałem wtedy w Anglii.
- Kiedy po raz pierwszy odwiedził pan Warszawę po wojnie?
Po raz pierwszy w 1970 roku.
- I jakie to były wrażenia w porównaniu z tym, co miał pan w pamięci?
No, to było duże wrażenie. Dlatego że pierwsza rzecz, że Warszawa zupełnie inaczej wyglądała, jak ja sobie ją pamiętałem. Była bardzo zniszczona. Mimo że już odbudowywała się tu i tam i tak dalej, ale masę było jeszcze zniszczeń. Druga rzecz, że to była okupacja. Wszędzie trzeba było uważać, co się mówi. To było… Bardzo się dziko czułem. A przyjechałem z żoną i z moimi małymi dziećmi. Mówię: „Polska tak nie wyglądała, jak ja odszedłem”. No ale to nie było za takie… Z tym tylko, że oczywiście rodzinę zobaczyłem. To było całe moje szczęście z tym, na to tylko przyjechałem. Przyjechałem na dwadzieścia osiem dni i cały czas żeśmy byli razem z rodziną. Z moim bratem żeśmy jeździli po Polsce oglądać, ile się dało. Chciałem pokazać rodzinie Polskę.
- Czy cała pana rodzina przeżyła Powstanie, czy ktoś zginął?
W Powstaniu zginęła moja ciotka. Z najbliższych więcej nikt inny. Wszyscy przeżyli.
- Czy wziąłby pan ponownie udział w Powstaniu Warszawskim?
Czy ja bym brał ponownie udział? Na pewno.
- Czy utrzymuje pan jakieś kontakty z Powstańcami, ze swoimi kolegami z tamtych czasów? Czy przez lata pan je utrzymywał?
Utrzymywałem, tak. Ale teraz wszyscy powymierali. Oprócz biskupa to [teraz] nie mam nikogo innego. No, moja kuzynka, ale przecież ona nie tyle tam... Nie utrzymuję z nią specjalnie dużo korespondencji. Ona ma być tutaj. Spodziewam się, może przyjdzie mój dowódca drużyny, dlatego że jego brat jest tutaj, ksiądz biskup, to może on przyjedzie, nie wiem. Może bym go zobaczył po raz pierwszy od czterdziestego czwartego roku. No, widziałem go w Londynie w czterdziestym siódmym roku, zdaje się, bo ja byłem tam na kursie harcerskim. Ale poza tym to straciłem wiadomości o wszystkich. No, ci, co poumierali, to już nie mam kontaktów.
- Czy chciałby pan coś jeszcze dodać, czy o coś nie dopytałam?
Szkoda, że nie mogę więcej powiedzieć, ale bardzo dużo rzeczy zapomniałem. Bardzo dużo rzeczy zapomniałem. Dużo rzeczy mi mój brat przypominał. Dlatego że ja już tego nie pamiętam. Nawet dużo rzeczy z Anglii nie pamiętam. No ale tak się stało jakoś. No i wszystkie dokumenty, tak jak pani mówiłem, zginęły.
Nawet nie chciałem... no ale tak się stało. Kiedyś byłem na statku i to był norweski statek... Oczywiście chciałem uciec z Anglii, a zacząłem pracować w Anglii, w kopalni węgla. A dlatego poszedłem do kopalni węgla, ponieważ tam najwięcej płacili. A ja sobie myślałem, że zaoszczędzę sobie pieniądze, kupię bilet do Ameryki i ucieknę. No ale to tak nie wyszło. Więc zacząłem robić w tej kopalni węgla i sobie myślałem później: „Przecież nie zabiłem matki i ojca, żebym tak cierpiał”. Kopalnia węgla to było paskudztwo, więc chciałem się stamtąd usunąć. Nawet miałem możliwość dostać pracę gdzie indziej, ale w Anglii było prawo, że jak się dostaniesz do kopalni, to jest najważniejsza, że tak powiem, industria w Anglii wtedy i nie mogę wyjść stamtąd na ochotnika. Muszę tam być. Dali mi wyjście takie, że albo wrócę do Polski, albo będę w kopalni węgla. No więc nie myślałem wracać do Polski, ale też nie myślałem być w kopalni węgla.
Zacząłem się kręcić, ponieważ pracowałem niedaleko Liverpoolu, w St Helens była ta kopalnia węgla, więc jeździłem sobie do Liverpoolu, jak miałem możności, i chodziłem tam po najrozmaitszych spelunkach, gdzie przeważnie marynarze się trzymali. Bo zapoznałem jednego marynarza Polaka, który też pracował w kopalni węgla i on mi mówił: „Andrzej, ty wiesz co? Czasami ty możesz uciec stąd, dostać się gdzieś na statek”, ja mówię: „Ha, zobaczymy”. Więc zacząłem się kręcić tam i poznałem takich Norwegów i oni mi powiedzieli: „Słuchaj, jeśli ty chcesz pracować na okręcie, przyjdź do nas, my zawsze szukamy pomocy”. Ja mówię: „Dobrze”. Na drugi dzień tam poszedłem i pierwszy oficer mi powiedział: „Bardzo chętnie cię przyjmiemy, ale musisz przejść przez tak zwany Norwegian Church, który jest... Niby to ma być jak kościół, ale to nie kościół, tylko taka organizacja marynarska”. Więc ja musiałem tam pójść. Poszedłem tam i powiedziałem, że mam pracę na okręcie, okręt nazywał się Washington Express. Ja mówię: „Jak się nazywa »Washington Express«, na pewno pojedzie do Ameryki!”. No więc dostałem się na ten okręt, ale ten okręt nie chodził do Ameryki, tylko chodził do Las Palmas, Teneryfa i z powrotem do Liverpoolu. Przewoził pomidory i banany w jedną stronę, pasażerów w drugą. No i tak tylko chodził w tę i z powrotem. To mi się nie za bardzo podobało. Ale co się stało – oni nie chcieli mnie wypuścić z okrętu, jak ja byłem w Teneryfie. Dlatego że ja nie miałem papierów na to, że jestem marynarzem. Więc kapitan mi powiedział: „Słuchaj, jak pojedziesz z powrotem do Liverpoolu, ty musisz iść i sobie papiery wyrobić”. „Dobrze”. Przyjechałem do Liverpoolu, poszedłem do Ministry of Labour i ja mówię im: „Słuchajcie, tu musicie postawić mi mój stempel, dlatego że ja pracuję teraz w norweskiej marynarce handlowej”. A oni mówią: „A kto wam pozwolił iść?”. Ja mówię: „Jak to kto? Sam poszedłem”. – „Ty nie masz prawa, musisz wrócić natychmiast do kopalni węgla. My ci nie dajemy żadnego pozwolenia”. No, mówię sobie: „To nie jest tak dobrze”. Poszedłem tam z powrotem do tej marynarskiego organizacji, mówię do nich: „Słuchajcie, ja nie mogę dostać żadnego pozwolenia od Anglików”. Oni mówią: „My ci nic nie możemy na to poradzić, to są Anglicy. Ale ja ci coś powiem. Idź do konsula norweskiego, może on ci coś pomoże”. No dobrze, poszedłem do konsula norweskiego, zameldowałem się do niego. No i postawiłem mu taką właśnie sprawę, że pracuję teraz na norweskim okręcie i Anglicy mi nie chcą pozwolić tego zrobić, a ja bardzo lubię norweski okręt i chciałbym tam pracować. No więc on mówi: „Poczekaj chwilkę, załatwimy coś”. No i napisał list, zapieczętował, dał mi ten list, jego sekretarka dała mi ten list: „Idź do tego Ministry of Labour i daj im ten list”. No więc ja poszedłem tam do nich z powrotem, daję im ten list, oni otworzyli. Poleciał tam do swojego przełożonego, przyleciał do mnie z powrotem, mówi: „Ty nie musiałeś chodzić do norweskiego konsulatu. My byśmy ci zrobili”. Ja mówię: „Byłem u was i wyście mi nic nie chcieli zrobić, to co wy opowiadacie?”. – „Daj mi ten twój paszport”. Dałem im mój paszport, postawił mi stempel, wziąłem paszport i nawet nie patrzyłem się, zadowolony z tego poszedłem na statek. Poszedłem, pokazałem pierwszemu oficerowi, mówi: „Dobrze, w porządku. Masz teraz, bo…”. No i tak, i jeździłem na tym statku.
Nie podobał mi się ten statek, dlatego że on nie jechał do Ameryki, a ja chciałem jechać do Ameryki. Więc zszedłem z tego statku, bo znalazł się w Liverpoolu jeszcze inny statek, nazywał się SS „Florentine” i on był taki tramp. To był taki transportowy statek i on jeździł po całym świecie. Ja mówię: „No, na tym statku na pewno zajadę do Ameryki”. No i myśmy się kręcili tak troszkę po Niemczech, w Norwegii żeśmy byli, w Szwecji, żeśmy najrozmaitsze rzeczy wozili. Przyjechaliśmy do Polski, wzięliśmy węgiel. Pojechaliśmy do Indii zawieźć węgiel. W każdym razie przyjechaliśmy do Japonii. Z Japonii żeśmy pojechali do Kanady. Z Kanady do Stanów Zjednoczonych. W Stanach Zjednoczonych sobie pomyślałem. Tutaj uciekam, to jest mój kraj. No więc ja uciekłem stamtąd, ale wyjść stamtąd nie mogłem, nosić nic z sobą, więc powiedziałem mojemu przyjacielowi, mówię: „Słuchaj, ja włożę na siebie dwie koszule, włożę na siebie dwie pary spodni i tak dalej. I tak wyjdę. Ale nie mogę nosić nic, żadnej walizki z sobą, ja ci dam znać, kiedy będę ustatkowany już w Ameryce, ty mi to przyślesz”. On mówi: „No dobrze, ja ci to przyślę. Zostaw w mojej kabinie”. No i ja zostawiłem swoje wszystkie dokumenty tam i uciekłem ze statku. No i nie było więcej jak jakieś dwa miesiące czy coś, dowiaduję się, że statek zatopił się, zatonął, jadąc na kursie, na Oceanie Wielkim, jadąc do Nowej Zelandii czy do Australii.
- Ze wszystkimi pana dokumentami.
I moje wszystkie dokumenty się tam skończyły. Tam wszystkie zatonęły, więc żadnych dokumentów nie mam, oprócz [tych], co miałem [przy sobie]. Miałem mój paszport oczywiście, bo to musiałem z sobą nosić, i miałem swoją harcerską książeczkę. Mój paszport zabrali mi Amerykanie, jak mnie aresztowali i wstawili mnie na Ellis Island. Dlatego że ja byłem nielegalnie, no więc za dwa lata mnie złapali i wsadzili mnie na Ellis Island. Z Ellis Island mnie moja żona wykupiła. Ona jeszcze nie była żonata ze mną. Tylko musiała dać pięćset dolarów kaucji, że nie ucieknę. No i do dziś mi mówi, że mnie kupiła za pięćset dolarów.
Warszawa, 29 lipca 2014 roku
Rozmowę prowadziła Alicja Gitler