Andrzej Dworańczyk
- Proszę na początek opowiedzieć o swojej rodzinie. Kim byli pana rodzice, gdzie pan mieszkał?
Mieszkałem w Śródmieściu na ulicy Noakowskiego 12. Natomiast rodzice za czasów okupacji prowadzili na ulicy Śniadeckich taki mały sklepik elektrotechniczny, oboje, z żoną. Od niepamiętnych czasów mieszkaliśmy właśnie na ulicy Noakowskiego 12, aż do sześćdziesiątego pierwszego roku dwudziestego wieku. Natomiast jeżeli chodzi o [okres] przed Powstaniem, no to byłem jako mały szkrab przy rodzicach. Tłukłem się z kolegami na podwórku, a warunki były znakomite, bo to jest taki dom sześciopiętrowy, dwa albo trzy podwórka, no i na małych rowerkach trzykołowych buszowałem między śmietnikiem a klatkami schodowymi. Czasami pędził mnie dozorca, ale jakoś wytrzymałem z tym dozorcą.
Natomiast jeśli chodzi o moje życie przed Powstaniem Warszawskim, to ja z mamą chodziłem (no chyba codziennie, tego nie mogę powiedzieć) do [parku] Ujazdowskiego. No i w tamtym czasie, jak wiadomo, imponował mi mundur wojskowy. A ponieważ nie było mundurów polskich, to jak przechodziłem z matką koło siedziby władz niemieckich, czyli obecna ulica Koszykowa i aleja Róż, no to byłem wpatrzony jak w obrazek w niemieckich żołnierzy. Nie wiem, czy to byli oficerowie, czy szeregowcy, ale to dla mnie było coś miłego. Mimo że to byli nasi tyranii, to imponowało mnie to. Aha, jeszcze przed Powstaniem Warszawskim właśnie… No i wracając do tych spacerów do [parku] Ujazdowskiego, któregoś razu (teraz to wiem, dawniej nie, bo przecież byłem mały szkrab), z matką byliśmy w łapance. Niewiele z tego pamiętam, ale niektóre takie dziwne rzeczy to pamiętam jak przez mgłę, ale dokładnie. Więc rozstrzeliwali na ulicy dzisiejszej Pięknej. Tu jest budynek chyba telekomunikacji stacjonarnej. No i tam nas zwinęli Niemcy. No ja miałem tam wszystkiego niecałe pięć lat, matka była jeszcze młodą dziewczyną, no to tylko pamiętam, że taki jakiś Niemiec nas odepchnął. Chyba dlatego że matka była młodą dziewczyną, a ja taki szkrab, chyba dlatego taki [gest], albo może miał serce miękkie ten Niemiec. W każdym razie nie pamiętam, jak rozstrzeliwali, natomiast pamiętam, że matka mnie do siebie przytuliła, żebym nie patrzył, jak Niemcy rozstrzeliwują. Natomiast nie wiem, dlaczego pamiętam to, to był prawdopodobnie dozorca z tamtych domów, wzięli jego i sikawką zmywał krew z chodników do rynsztoków.
Co więcej... Pamiętam też tramwaje, które na przykład jeździły ulicą Śniadeckich, teraz już nie jeżdżą. I zawsze było tak, że w części wagonu był tłok, to znaczy że to było tylko dla Polaków, a drugi, niezamykane drzwi były, tylko przejście było i to było tylko dla Niemców.
Natomiast wracając do mieszkania na Noakowskiego, to się powtórzę, bo to samo było też za okupacji, znaczy od 1 sierpnia, no bo całe życie skupiało się na tych dwóch, trzech podwórkach. No i teraz może przejdę, jak pan pozwoli, do samego Powstania.
- Jeszcze chwileczkę. Pańscy rodzice prowadzili, jak sam pan powiedział, sklep elektrotechniczny.
Taki malutki sklepik.
- Czy oni posiadali jakieś wykształcenie kierunkowe, że tak powiem?
Tak, ojciec był elektrykiem, a matka była, jak to się mówi teraz, przy mężu. No i albo mnie wyprowadzała na spacer, albo siedziała w sklepiku i tam coś sprzedawała.
- Jak pan wspominał, miał pan kolegów na podwórku.
Dwóch kolegów w tym samym wieku, nawet tego, co go zgłosiłem, tak zwanego słoika, który mieszka połowę w Warszawie, połowę w Kętach koło Bielska. No i pamiętam niewiele tam z tego czasu, tylko pamiętam, że on miał rowerek na trzech kółkach i ja na trzech kółkach i tak myślimy jeździli dokoła trzepaka i śmietnika.
- Czy poza tym rozstrzelaniem, którego pan był świadkiem, czy zdarzyły się panu jeszcze jakieś podobne sytuacje. Łapanki, jakieś strzelaniny.
Na to pytanie nie odpowiem, bo…
Nie pamiętam. Natomiast prawdopodobnie brałem z matką udział, gdzie rozstrzeliwali, ale to powiedziała mnie matka i najprawdopodobniej to było tutaj, gdzie jest hotel „Forum”, [obecnie „Novotel”]. Tam też taka tablica jest. No ale tutaj nie mogę zabrać głosu, bo to są przypuszczenia i nie bardzo pamiętam opowieści matki.
- To teraz przejdźmy do Powstania. Jak pan zapamiętał wybuch Powstania, 1 sierpnia.
Najprawdopodobniej wracałem z matką z [parku] Ujazdowskiego. No i zawsze po drodze był ojca sklep. Dziś wiem, jaka to była godzina, ale przecież wtedy nie wiedziałem, przecież nie chodziłem do szkoły, nie pisaty, nie czytaty. W każdym razie wszedłem z matką do sklepu i nie wiem, ile tam byłem, tego nie można określić, w każdym razie ktoś do ojca przyszedł do sklepu w biegu i mówi: „Niech pan zamyka drzwi i niech pan zakłada deski”. Tam były takie deski dawniej jako zasłony od szyb. No i zostaliśmy i pamiętam, że były strzały. No i ten gość, co potem się okazało, to był dozorca tego samego domu, co miał ojciec sklep, powiedział, że Powstanie jest, no i mieliśmy nie wychodzić, bo to w ciągu godziny czy dwóch miało się uspokoić. Tymczasem to trwało aż sześćdziesiąt trzy dni. No i wieczorem albo z samego rana był u nas ten dozorca i wziął nas, żebyśmy nie spali w sklepie, do siebie na strych. Wiem, że to było chyba ostatnie piętro. Jak tam długo na tym strychu byliśmy, to tego nie mogę powiedzieć, natomiast na ulicy Śniadeckich, tak w połowie ulicy, też tam wojsko niemieckie stacjonowało i był normalny bunkier. I to, co słyszałem, to z tego bunkra ostrzeliwali. Czy to było dzień, dwa, trzy, tego nie umiem powiedzieć. W każdym razie po dwóch dniach czy po trzech dniach myśmy już mogli po ulicy Śniadeckich przejść, bo mieszkaliśmy kilkaset metrów od sklepu. Najprawdopodobniej akowcy zdobyli ten bunkier i przejście było, ale momentami i to bardzo szybkie, na ulicę Noakowskiego.
No i całe życie na Noakowskiego... A tam było gdzieś około stu mieszkań, znaczy dalej jest tak, że wszyscy ludzie przecież nie będą siedzieli w domu, tylko są dyskusje, jak to długo potrwa, skąd wziąć jedzenie. Były dyskusje. Ale to oczywiste starsi, natomiast ja z tym swoim kolegą, no to bawiłem się bardzo dobrze na tych rowerach koło śmietników. Natomiast pamiętam bardzo dobrze, że na pierwszym podwórku wykopano potężny dół i (brama była u nas była bardzo wysoka, miała ze cztery metry) taczkami ziemię z tego wykopu wozili oczywiście dorośli i zrobili taką barykadę piaskową, czyli że Niemcy do nas nie mogli się dostać. Ale pamiętam jak dzisiaj, mężczyźni wychodzili w nocy... Tam może nie do końca była ta barykada, bo
vis-à-vis Politechniki Warszawskiej były wtedy pola uprawne i działki i tam przynosili jakieś owoce czy tam jakieś pomidory, czy kartofle, no bo to był jedyny dostęp do żywności.
Pamiętam też, że nie było wody, bo w piwnicy zrobiono studnię i stamtąd brało się do celów spożywczych wodę. Natomiast pamiętam wybuchy, strzały i to kiedyś nazywała się „krowa”. To takie coś, tak mi mówili rodzice, to Niemcy nakręcali i słychać było jak gdyby przesuwanie trybów, zgrzyt, no i po jakimś czasie ta „krowa” wybuchała. Gdzie wybuchała, to tego powiedzieć nie mogę, nie wiem. Natomiast dlaczego ja ocalałem i rodzice. Bo całą Politechniką Warszawską to zajmowali Niemcy. Tak że być może te działa były nastawione nie na Noakowskiego, żeby też nie trafiali w siebie, czyli w Niemców.
Też pamiętam, na naszej klatce było takich dwóch braci, ale oczywiście dużo starszych, już dorosłych, i bardzo często w wyniku nudów, no chyba nudów, robili dla dzieci takie teatrzyki kukiełkowe, na które ja uczęszczałem.
Pamiętam też wielką zabawę, bo pod całym tym blokiem, […] to jest taka czynszówa żydowska, te mieszkania były po [sto] piętnaście, [sto] dwadzieścia metrów no i były wokół tych podwórek lochy. No i w tych lochach to się czułem jak… wspaniale. Dlatego ten okres – to może przesada jest – no bawiłem się znakomicie, bo bez żadnej kontroli latałem po tych piwnicach, nikt nas nie pilnował, bo przecież byli sami swoi. Pamiętam też, dzisiaj to się temu dziwię, uważam to za głupotę, bo wszyscy... Piwnice były bardzo duże i normalnie wszyscy sobie do tych piwnic nosili dywany, jakieś stoliki, że w razie nalotu to schodzimy do tych piwnic. No ale tak sobie dzisiaj myślę, że gdyby był nalot, to by nas normalnie bomby pochowały w tych piwnicach, bo budynek miał sześć pięter, tak że…
Co jeszcze pamiętam? No prawdopodobnie wśród mieszkańców byli też i przywódcy części organizacji, no bo pamiętam, że jeden z mieszkańców miał na ręku opaskę biało-czerwoną, czyli na pewno nie akowiec, ale na pewno taki organizator porządku w czasie Powstania. No i tak myśmy przeżyli te sześćdziesiąt trzy dni.
- Czyli państwo przez cały czas mieszkali w swoim domu, w swoim mieszkaniu?
Tak. I my się z niego wynieśli 12 września [1961] roku.
- A czy potem, kiedy ludzie zaczęli wchodzić do piwnic, to też państwo się przenieśli do piwnic?
Też będę dalej o tym opowiadał. I teraz tak, pamiętam dzisiaj szczegółowo, że jak nas Niemcy stamtąd wyrzucili, to ja szedłem z matką, no matka nie miała wtedy nawet czterdziestu lat, babcia, która według mnie była staruszką, a miała chyba lat z pięćdziesiąt (pięćdziesiąt pięć kiedyś to była staruszka) no i myśmy doszli do dzisiejszego placu Politechniki. I tam szedł... No dziś to można powiedzieć [tłum] jak pochód pierwszomajowy. Wszyscy mieli to, co wiem, bo to mi jakoś utkwiło w pamięci, że można było brać do plecaków jakieś drobne rzeczy podręczne. Czyli ja miałem taki malutki plecak, babcia, matka i ciotka [też coś niosły]. Nie pamiętam, gdzie był nasz ojciec. Aha, i pamiętam dokładnie, nie wiem, czy pan wie, ale Politechnika Warszawska, te wejście główne to takie są chyba po pięć, sześć metrów. I nad tymi wejściami Niemcy ustawili takie armatki, erkaemy, i te armatki były wycelowane w ten pseudopochód. No i tym pochodem myśmy szli do Pruszkowa. Ale dzisiaj twierdzę, że to chyba nie był Pruszków, bo przecież z Warszawy do Pruszkowa to jest prawie dwadzieścia pięć kilometrów, ja mały szkrab, babcia też w wieku wtedy podeszłym, [więc] prawdopodobnie do tego Pruszkowa by nie doszła. No niektórzy mówią, że tam właśnie był ten obóz przejściowy. Być może, ale dlaczego tak mówię. Bo pamiętam, że myśmy spali na jakichś schodkach pod torami. To mogło być, załóżmy, albo dzisiaj Warszawa Zachodnia, bo tam też były przejścia, nawet zamurowane, dopiero chyba parę lat temu mur był skasowany i jest już przelot, albo to normalnie były Włochy. Natomiast nie bardzo mi się chcę wierzyć, żebym ja doszedł w ciągu jednego dnia do tego obozu przejściowego w Pruszkowie. Ale może się mylę. Może miałem tyle siły, że doszedłem.
- Mogli państwo zostać tam zawiezieni z Dworca Zachodniego.
Być może, tego nie pamiętam. Pamiętam tylko tyle, że to był ten 3 października, dosyć chłodny, bo miałem na sobie taką białą kurtkę, to chyba było z zająca czy jakiegoś innego, i pamiętam też, że (tu wrócę do tego kożuszka) załadowali nas w taki wagon z jednym okienkiem na wysokości chyba dwóch metrów i na szczęście ja przy tym okienku z matką i babcią w środku siedziałem. No ale chyba po jakimś czasie, po godzinie, po dwóch, to futerko było czarne, bo to była zakryta węglarka. (Nawet mam zdjęcie w tym futerku). No i myśmy jechali nie wiem jak długo, ale raczej długo, tym pociągiem.
Oczywiście pociąg był takimi jak my warszawiakami zapełniony i nas wywieźli, pamiętam (nie wiem, dlaczego pamiętam), za Tarnów i byliśmy w takiej miejscowości (ja teraz sprawdzałem), [która] nazywa się Siemiechów. To była wieś w górach, ale te góry to takie były nie jak Karpaty, jak Tatry, tylko takie były, jak to określić, wysokie, ale porośnięte lasem. No i wiem, że to była długa wieś. No i w jednej chałupie, a wiem, że te chałupy były takie bardziej raczej eleganckie, to mieszkałem z mamą, z babcią i z ciotką. I nie wiem dlaczego, mieszkał w drugim pokoju Niemiec, prawdopodobnie oficer, u którego miałem wielkie fory. Zawsze brał mnie na kolana i częstował mnie słodyczami. Natomiast utkwiło mi w pamięci, że gospodyni była do nas niezbyt dobrze ustosunkowana. Wiem też, skądś wiem, że babcia podobno wzięła sporo nici, igieł i żeby tą gospodynię udobruchać, to na moich oczach przekazała jej te nici różnych kolorów, igły i prawdopodobnie wtedy to był jakiś rarytas, bo ona to przyjęła z wielką ochotą. Natomiast ciotka mieszkała sama w sąsiednim budynku. Tak że przypadkowo spotkałem się z wielką sympatią Niemca i raczej z taką niesympatią, może to nie była wrogość, ale niesympatia mieszkanki tej wsi. Ale prawdopodobnie (dziś to mogę wnioskować) było polecenie sołtysa, że tych z Warszawy, co Niemcy tutaj przywieźli, potrzeba ulokować.
Natomiast ile tam myśmy byli czasu, to ja nie mogę powiedzieć. Zakładając, że nas 3 października z Warszawy wywalili, to dwa miesiące albo dwa i pół. Dlaczego tak mówię dokładnie? Bo myśmy wylądowali we Włochach. Wtedy Włochy jeszcze nie były Warszawą, to jeszcze były peryferie, bo myśmy we Włochach mieli nawet nie taką daleką rodzinę. I tam myśmy przez pewien czas byli. I na pewno myśmy przyjechali do Włoch w końcu roku. Dlaczego? Bo 24 stycznia we Włochach urodził się mój brat. Czyli to termin jest wyjazdu z tego Siemiechowa do Warszawy, znaczy to wtedy była wiocha Włochy, to raczej jest pewnikiem.
Natomiast pewnikiem jest też śnieg, bo myśmy tam u tej swojej rodziny byli też, powiedzmy, dwa miesiące i potem, nie wiem, w jaki sposób, wylądowaliśmy w swoim starym mieszkaniu na Noakowskiego 12. I to musiał być albo luty, albo nawet styczeń. Dlaczego? Nie było wody i ja z mamą z kubłami chodziliśmy na podwórko i leżał śnieg i ten śnieg się normalnie do tego kubełka zgarniało i zanosiło się do domu. Czyli nie był to na pewno maj, bo już wtedy nie ma śniegu. I pamiętam też, że mama zawsze wyciągała jakieś… Stała taka paczka, dziś wiem, że były paczki UNNRA i tam były takie tabletki, bodajże białe, i tą tabletkę się do tej wody deszczowej, śniegowej wkładało i tak buzowało i potem (to było na oczyszczenie na odkażenie wody) tę wodę można było brać do celów spożywczych. To z tego czasu pamiętam. Czyli zakładając, że to był luty, marzec, to były kłopoty ze spaniem, bo mimo że mieszkanie było zajęte i zamknięte na zamek i na klucz, to parę razy do nas się dobijali szabrownicy, prawdopodobnie szabrownicy, bo na pewno coś chcieli wynieść z mieszkania. Natomiast okres czterdziestego piątego roku to dla nas był wspaniały. Dlaczego wspaniały? Nie wiem dlaczego, bo u nas, jak powiedziałem, było duże mieszkanie i przywieziono trzech oficerów, którzy u nas w tym domu mieszkali.
- To byli polscy oficerowie?
Nie wiem. Zagadka dla mnie do dzisiejszego dnia. Jeden to był niesympatyczny ruski, nazywał się Wimba. Mieszkał u mojego kolegi na tym samym podwórku. Drugi to był normalnie Radziszewski, major w polskim mundurze, ale on potem wyjechał do swojej rodziny w głąb Rosji. Czyli albo zesłaniec miał rodzinę, znaczy perfekt mówił po polsku, ale mówił, że żonę, rodzinę to ma w Rosji. Nie pamiętam gdzie. No a jak mieszkało trzech oficerów, to takie było życie. Deputaty, co miały iść do sklepu, do nas przychodziły. Były balangi, też były dziewczynki dla tych oficerów, które sobie sprowadzali. I ten właśnie w polskim mundurze mieszkał u nas no chyba... no też ciężko [powiedzieć], ale chyba ze trzy, cztery miesiące. I wiem, że z płaczem jechał do Rosji. Wiem, że z moim ojcem się jakoś zaprzyjaźnił.
Natomiast drugi oficer to był polski, nazywał się Lisiczko. I on potem dostał mieszkanie od władz chyba wojskowych czy miejskich na ulicy Litewskiej, tam gdzie dzisiaj się mieści teatr „Syrena”. Tam parę razy z ojcem do niego chodziłem. Też na przyjęcia, też było pełno wojskowych, tym razem polskich, no i jak to się mówi, wszystko było pod dostatkiem, bo oni normalnie te deputaty wojskowe brali dla siebie. Tak że tamten okres jak inni ludzie z tego bloku chodzili po sklepach, a wtedy były już kartki na mleko, z tego co wiem, masło, na chleb, to myśmy nie potrzebowali chodzić, mimo że był sklep w naszym budynku i w sąsiednim. Tak że myśmy wszystko mieli pod dostatkiem, tak że to był dla nas... No dziś tak to wspominam, jeżeli chodzi o wyżywienie, okres wspaniały, bez kłopotów.
- Co się działo z pańskim ojcem w czasie Powstania?
Nie wiem. Nie wiem, pytam się rodziny, to powiedzieli mi, że prawdopodobnie nie szedł z nami do tego rzekomego Pruszkowa, tylko z moim wujkiem, znaczy mężem tej cioci, co z nami była, prawdopodobnie uciekli z pociągu jadącego chyba na roboty do Niemiec i się zatrzymali, to, co słyszałem, to Włochy [koło Warszawy] i jest za Włochami taka miejscowość - [Michałowice] i tam najprawdopodobniej przybywali. I wiem tylko tyle, że ojciec się chwalił, że przyjechał do Warszawy 17 stycznia i nawet na rosyjskim czy polskim czołgu. Wiem, że powiedział, że na czołgu przyjechał. Czyli tego samego dnia, co było wyzwolenie.
- Kiedy się państwo potem spotkali?
Z ojcem?
Nie pamiętam, nie wiem.
Nie, nie, nie. To w Warszawie już, jak było to towarzystwo rosyjsko-polsko, to…
- A babcia, o której pan wspominał, że wychodziła z wami? Czy babcia cały czas mieszkała z wami?
Proszę pana, moja ciocia, ta, co z nami była, w końcu lat czterdziestych kupili sobie domek, taki malutki, na Bielanach przy ulicy Twardowskiej 20 i tam przebywali. Ja tam też często przebywałem, bo byłem pupilkiem tego wujka. I tam był dziadek, który był schorowany na nogi. Babcia nieopacznie, nie wiedząc, że będzie Powstanie, do nas przyjechała, a dziadek został tam sam. No i pan mi zasugerował ten temat, który chciałem odpuścić. Jak wybuchło Powstanie, to jak Niemcy wkroczyli na tereny Bielan, no to oczywiście też wszystkich wyrzucali. Dziadka podobno na drzwiach, bo jak powiedziałem, miał nogi schorowane i go wzięli do szpitala, który kiedyś był w obecnym sierocińcu na ulicy alei Zjednoczenia, róg placu Konfederacji. Tam był szpital. No i z opowieści ojca wiem, jak ojciec pierwszy wtedy przyjechał do Warszawy, to pojechał na Bielany do swojego teścia. Okazało się, że w domu nie ma, dom stał pusty. I powiedzieli, że wzięty był do szpitala niemieckiego. No i jak tam pojechali, to zobaczyli, że przed szpitalem niemieckim na ulicy dzisiejszy plac Konfederacji były groby i najprawdopodobniej takie jest mniemanie, że Niemcy tych schorowanych może nie mordowali, ale jakieś tam zastrzyki zrobili i dziadka pochowano przed tym właśnie szpitalem. Tam dzisiaj właśnie jest taki dziecinny ośrodek imienia... [Dom Dziecka imienia Maryny Falskiej, Aleja Zjednoczenia 34] .
Tak że ojca dopiero pamiętam, jak myśmy mieszkali na ulicy Noakowskiego, właśnie przez tych żołnierzy, tych oficerów polsko-rosyjskich. No już tam był cały czas. Co jeszcze mogę powiedzieć? Dlaczego tam zakwaterowano Rosjan? No bo tam były mieszkania pożydowskie. Nasze mieszkanie miało chyba sto dwadzieścia metrów. Dwa wejścia, jedno kuchenne dla służby, drugie dla państwa. W jednym, tym dla państwa, jak ja to mówię, były eleganckie klatki schodowe. Też chyba [teraz] są takie same. Winda. A drugie dla służby to były schody drewniane, bez wind. I służąca, podejrzewam, bogatych Żydów miała taki swój pokoik przy kuchni. Tak że tam pokoi to było raz, dwa, cztery pokoje, dlatego można było tych wojaków spokojnie pomieścić. Co jeszcze mogę... Może pan mnie wspomoże jakimś pytaniem pomocniczym?
- Oczywiście. Jak pańscy rodzice wspominają, jak pan pamięta, jak okres państwa nieobecności zniosło mieszkanie? Czy było zniszczone, czy zostały meble wyniesione?
Proszę pana, ja to dokładnie pamiętam, bo już chodziłem do szkoły, do pierwszej klasy jako sześciolatek. Jak myśmy przyszli, to w naszym mieszkaniu było kupa rzeczy nie naszych. Jakieś czapki wojskowe, jakieś takie różnego rodzaju miedziane matki boskie czy jeszcze jakieś inne. No czapki jakieś, lejce od konia, coś. I prawdopodobnie to robili, jak nas jeszcze nie było, jak trwała jeszcze wojna, to przychodzili, szabrowali i jak zobaczyli coś [lepszego], to zostawiali te czapki czy inne rzeczy, a zabrali coś cennego. Ale to, co pamiętam, to nikt nie płakał po tym, co zginęło. Tak że prawdopodobnie niewiele, co wzięli. Wiem tylko, że meble to były takie ciężkie, że trzeba było mieć samochód specjalny i tragarzy, żeby te meble ciężkie znieść z naszego pierwszego piętra na dół i jeszcze iść przez podwórko, dwa podwórka i dwie długie bramy. Ale jak myśmy się już tam zadomowili, no parę razy w nocy łomot był do drzwi. Prawdopodobnie to byli też ci szabrownicy. Polowali na coś lepszego.
- O zaopatrzeniu w wodę w czasie Powstania pan już wspominał. A jak wyglądała kwestia zaopatrzenia w żywność? Czy pamięta pan, co się wtedy jadło?
To tylko to, co przynosili ci mężczyźni młodzi z tych ogródków
vis-à-vis Politechniki. Natomiast dzisiaj to mniemam, że każdy miał w piwnicy jakieś tam kartofle czy jakieś inne te buraki, no to... Woda była, jak były kartofle, to się jadło kartofle. Natomiast pamiętam, tylko nie mogę sobie uprzytomnić... konia zabitego. Przywieziono na podwórko i go wspólnie wszyscy kroili. Czy to był koń zastrzelony przez Niemców, czy zabity dla celów spożywczych, tego nie potrafię powiedzieć. Wiem tylko tyle, że koń był do zjedzenia.
- Czy pamięta pan, jakie nastroje panowały wśród mieszkańców domu w czasie Powstania?
Nie.
- Czy widział pan Powstańców, miał pan z nimi jakieś kontakty?
Według mnie nie miałem żadnego kontaktu. To nie jest może kontakt z Niemcami, ale masz budynek graniczył z niestety zniszczoną ostatnio Halą Koszykową. Jak się wychodziło z ostatniego podwórka, to mieliśmy normalnie pogląd na całą Halę Koszykową. No i hala była rozwalona. Pełno było odłamków, ale pamiętam, że tam mnie ojciec pokazał i tam myśmy byli tylko chwilę, bo ojciec mój mówił: „Może wpaść granatnik albo jakaś bomba, to lepiej uciekajmy. Zobacz tylko, jak wygląda Warszawa po bombardowaniu”. Tak że ja nie kojarzę sobie kontaktu z jakimiś Powstańcami, natomiast pamiętam, szedłem do szkoły, w pierwszej bramie, przy wyjściu z domu leżał zakryty papierami jakiś mężczyzna. Prawdopodobnie to były rozgrywki komuniści, akowcy. Tak ludzie mi z naszego budynku mówili. No ale to był rok czterdziesty piąty.
- Czy po powrocie spotkał pan swoich dawnych sąsiadów? Dużo osób wróciło do tego domu?
Proszę pana, dwóch kolegów to na pewno. Jeden to będzie [z państwem rozmawiał], jak się zgodzi pani Maciejewska, a z drugim nie mam kontaktu. Jak powiedziałem, mieszkaliśmy do sześćdziesiątego pierwszego roku. Tak że dwóch na pewno, jedna siostra od tych kukiełek, tych braci. Dozorca był inny. Ale to, co widziałem, to raczej przewaga zdecydowana ludności napływowej, którzy tam nie mieszkali. No ale może się mylę, co innego, jak widzi dziecko, a co innego, jak widzą dorośli.
- Czy ta barykada, którą tam dorośli sypali, czy ona była obsadzona na przykład przez Powstańców?
Nie, nie. To tylko normalnie był, że tak powiem, czyn społeczny mieszkańców. A mieszkańców gdzieś było koło… Mieszkań była niecała setka, chyba dziewięćdziesiąt pięć czy dziewięćdziesiąt osiem.
- Czy pamięta pan, jaki był stosunek ludności do Powstańców?
Nie, takie rzeczy do mnie nie docierały.
- A czy pamięta pan… Opowiadał pan, że robili ci dwaj bracia, organizowali dla dzieci kukiełkowe teatrzyki. To się cieszyło popularnością wśród dzieci?
Nie wiem. Ja byłem parę razy, ale prawdopodobnie byli... Wie pan, jak nie było żadnego zajęcia, wszyscy chodzili po podwórku...
- Czy pamięta pan na przykład, żeby dorośli słuchali radia albo czytali jakąś powstańczą prasę?
Proszę pana, wtedy to raczej mało było ludzi z radiem. Ja pamiętam, jak jeszcze chodziłem… Pamiętam, jeszcze w pięćdziesiątym piątym roku jeździłem do znajomych koło Piaseczna, to w pięćdziesiątym piątym roku mieli radio na tak zwane kryształki. To była Dąbrówka. Tak że radia wtedy nie było. Mało tego, pamiętam, jak poszedłem do szkoły, to dla mnie to był też szok, to był czterdziesty piaty rok. Poszedłem jako sześciolatek do szkoły. Chodziłem do szkoły na Raszyńską. Początkowo to chodziłem pieszo z matką, a gdzieś tak chyba po roku, po dwóch to puścili trolejbus na plac Zawiszy, to spod Legii to był autobus [numer] pięćdziesiąt dwa, to jeździłem tym autobusem. To było chyba druga albo trzecia klasa... Coś miałem powiedzieć, ale wypadłem z rytmu. Może pan to pytanie powtórzy jeszcze, dobrze?
- Czy zdarzało się, żeby słuchano radia albo czytano prasę?
Nie, nie, nie. Proszę pana, wtedy jeszcze nie było kiosków ruchu.
- Tak, ale chodzi mi o kolportowaną prasę powstańczą.
Nie, nie, nie, nie. Tego nie kojarzę. Być może była, ale ja tego nie kojarzę.
- Czy pamięta pan jakieś przejawy życia religijnego? Czy na przykład gromadzono się przy jakieś kapliczce?
Proszę pana, kapliczka to u nas była, jak pamiętam, od samego początku. Ale nie przypominam sobie, żeby jakieś były spotkania czy jakieś msze, mimo że jestem wierzącym, to wie pan, nie przypominam sobie. Może były, może nie było.
- Jakie jest pańskie najlepsze, a jakie najgorsze wspomnienie z czasów Powstania?
Zaskoczył mnie pan tym pytaniem. No to chyba to, że mogłem do woli ganiać po tych piwnicach z kolegami, jeździć na rowerze, bo prawdopodobnie gdyby nie było Powstania, to rodzice nie puszczali mnie na podwórko. Tak mogę to określić. A tam są lochy dookoła budynku. Można nawet zabłądzić w tych lochach.
À propos tych piwnic. Czy pamięta pan, żeby na przykład przekuwano przejścia pomiędzy piwnicami w innych budynkach?
Słyszałem, ale to nie było, jak to się mówi, na potęgę. Bo powiedziałem, że domy Noakowskiego 16, potem była luka, dwanaście, i największy, [tak zwany] pekin, [przy numerze] 10. To proszę pana, to co wiem, widziałem na własne oczy, tam mur miał ponad metr grubości, czyli jednego bloku ponad metr, drugiego bloku [metr], to nie mając tych dzisiejszych wiertarek, to raczej było ciężko. Ale słyszałem, że były takie przekucia, tylko nie wiem, w którą stronę. Czy na prawo, bo po prawej stronie było puste miejsce pod budynek, czy pod ten „pekin”, Noakowskiego 10. Słyszałem tylko, ale tego nie widziałem.
- Jeszcze chciałem wrócić do momentu, kiedy państwo wyjechali i byli tam poza Warszawą.
W tym Siemiechowie, tak?
- W tym Siemiechowie. Pamięta pan, jak państwo się dostali do tej pani, do tej gospodyni, u której mieszkaliście? Furmanką się dostaliście?
Tego nie powiem, bo nie pamiętam. Tylko podejrzewam, że tam na pewno wyszedł sołtys i powiedział: „Ci, ci, do tego, ci, ci, do tego domu”. Tak że najprawdopodobniej to było polecenie władzy i tam znowuż ci miejscowi nie mieli nic do gadania, tylko musieli. Tak to dzisiaj sobie tłumaczę. Tylko nie wiem, skąd Niemiec tam mieszkał.
- A jeszcze potem, kiedy państwo wrócili do Włoch, pamięta pan, w jaki sposób się tam dowiedziano, jak tam przyszło wyzwolenie? Pamięta pan może ten moment?
Nie, nie. Wtedy to był temat jeszcze nie dla mnie. Ale nie kojarzę rozmów. Mieszkaliśmy tam nawet u nie tak dalekiej rodziny. Pamiętam tylko tyle, że to nie była Warszawa, bo jeszcze wtedy myśmy mieszkali u rodziny na ulicy Kochanowskiego, a potem zrobili z tej Kochanowskiego, jak Warszawę połączyli z Włochami, to zrobili ulicę Urszuli. I dziś ta ulica jeszcze jest. Ale nie wiem, jak to stało się, że myśmy przyjechali do Warszawy z Włoch, nie kojarzę tego.
- Nie pamięta pan, kiedy się okazało, że już można wrócić do Warszawy?
Ale proszę pana, jeżeli brat się urodził w stycznia czterdziestego czwartego, no to jakaś podwoda dla matki musiała być. No ja to tak dzisiaj sobie to tłumaczę, bo przecież niemożliwe, żeby matka z tym becikiem i ze mną szła pieszo do Warszawy. Musiała być jakaś podwoda. Ale z kolei wiem, że normalnie te transporty chodziły, bo i zaopatrzenie sklepów dla Warszawy i dla wojska. Pamiętam, że tam samochodów wojskowych to sporo się przewiało, bo to była ulica tuż przy głównej ulicy starych Włoch. Tak że na pewno musieliśmy czymś przyjechać, jakimś pojazdem większym, mniejszym czy nawet furmanką. Ale z kolei furmanka nie, bo nie pamiętam, żeby tam we Włochach były jakieś gospodarstwa. Chociaż może się mylę.
- Jak pan po latach ocenia Powstanie?
Uważam, że było słuszne. Niektórzy mówią, że niesłuszne, że porwaliśmy się z motyką na słońce. Ale, o, do tego nawiążę. My mamy działkę rekreacyjną. Jest taka miejscowość Glinianka, tam kręcą „Ojca Mateusza”, ale tylko kościół i plebanię. I tam myśmy w siedemdziesiątym piątym roku kupili sobie działkę rekreacyjną, bo jak pan pamięta, w tamtych latach Gierek powiedział: „Kupujcie działki, bo będą wolne soboty, żebyście mogli w swoim zakresie tam przebywać”. No i myśmy kupili. Rolnik, od którego myśmy kupili, on już nie żyje dosyć dawno, mówi: „Panie Andrzeju, widzi pan tutaj te takie okopy”. Ja mówię: „No widzę. Co, tu wojna była?”. – „Nie, proszę pana. Jak Warszawa się krwawiła, to szły takie łuny z daleka...”. To jest raptem od Warszawy dwadzieścia osiem kilometrów w linii prostej. I mówi: „Jak się Warszawa krwawiła, jak było Powstanie, to tutaj stacjonowały wojska rosyjskie. Wie pan, co oni robili? Zrobili umocnienia, ustawili te swoje armatki i ten las, co pan ma działkę, to oni sadzili”. A ja mówię: „Po co?”. – „Może myśleli, że tu jeszcze wrócą?”. Tak że mam jeszcze jeden okop wojskowy i zawsze gościom pokazuję: „Zobaczcie, tutaj normalnie stały wojska rosyjskie i dzięki wojskom rosyjskim to ja mam działkę leśną”.
Warszawa, 24 października 2013 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek