Alina Wanda Wolska „Klaudia"
Wolska-Konys Alina Wanda . Urodziłam się w Berdyczowie koło Kijowa, 22 października w 1919 roku. Pseudonim „Klaudia”, [Powstanie] skończyłam jako kapral.
- Proszę powiedzieć, pani się urodziła koło Kijowa...
Koło Berdyczowa dokładnie.
- Z pani urodzeniem jest związana zabawna historia z Piłsudskim...
Tak, że w naszym domu nocował sztab. Rano przychodzi adiutant i pyta się: „Jak pan generał spał?” Nie wiem kto to i jaki generał. On mówi: „Bardzo źle, ten bachor wrzeszczał całą noc!” To moje pierwsze wspomnienie z Polski – „bachor wrzeszczał całą noc”.
- Pani rodzice mieszkali w Kijowie, a rodzina pochodzi z Łęczycy?
Z Łęczycy. Mój ojciec wyjechał tam szukać pracy tak, jak dużo Polaków wyjechało.
- Czym się pani rodzice zajmowali w Kijowie?
On był administratorem tak, jak dużo też Polaków, jakichś majątków. Dlatego, że mój dziadek brał udział w Powstaniu Styczniowym. Przeszedł przez więzienie w Łęczycy, jego rodzina pochodzi z powiatu łęczyckiego. Jak uciekł, udało mu się uciec z więzienia, podobno spuszczał się z pięter i nawet powrozy zostawiły mu znaki na dłoniach. Udało mu się przejechać do powiatu częstochowskiego, gdzie byli inni Wolscy i oni go tam przyjęli. Tam jest wielka rodzina Wolskich, w Krzepicach. To jest inna rodzina. Oni przyjęli potem mojego ojca, który u nich pracował też jako administrator, to Wolscy byli inna rodzina. Wolscy, on był starostą Krzepic, ten Wolski.
- Jak pani pamięta przedwojenny Kijów?
Ja go nie pamiętam.
Wyjechałam z Kijowa w 1924 roku, to miałam sześć lat, no to pamiętam troszkę tą wieś kijowską.
- Pani razem z rodzicami wyjechała?
Z rodzicami.
To były takie, ogólny wyjazd wszystkich Polaków z Ukrainy. Ogromne transporty Polaków szły do Polski. Wtedy moi rodzice wyjechali z okolicy Berdyczowa i przejechali jeszcze do powiatu łęczyckiego, gdzie mieszkał zawsze brat mojego ojca. Moje pierwsze lata w Polsce były właściwie w powiecie łęczyckim. Kończyłam gimnazjum w [...] Łodzi. [...]
- Jak pani pamięta lata przedwojenne? Mieszkała pani w dworku?
Mój ojciec znalazł pracę w powiecie łęczyckim i chodziłam do Szkoły Powszechnej w Podębicach. To wszystko nudne jest, nie trzeba mnie to opowiadać...
Miałam brata.
- Starszego, czy młodszego?
Młodszego, który został w Polsce i który bardzo był zaangażowany w podczas wojny. Jak zaczął się bolszewicki rząd, musiał długie lata się ukrywać dlatego, bo był też zaangażowany w
Résistance. Nawet go ostatecznie posadzili do więzienia, zdaje się, w Łęczycy i był skazany na śmierć. Nie jest nawet zarejestrowany w rejestrach londyńskich. [...]Dzięki przyjściu Chruszczowa wypuścili z więzień [skazańców], a on był już na śmierć skazany podobno.
Jerzy.
Jerzy Wolski.[...]
- Kiedy pani przed wojną przyjechała do Warszawy?
Przyjechałam na Uniwersytet Warszawski.
1937 [rok]. W 1937 skończyłam gimnazjum w Łodzi i przyjechałam do Warszawy jesienią.
- Jaki kierunek zaczęła pani studiować?
Filologię klasyczną. Grecki i łaciński – jestem specjalistą i tutaj na Uniwersytecie też jestem [specjalistą] w tej samej dziedzinie.
- Studiowała pani dwa lata? I wybuchła wojna?
Dwa lata, potem wybuchła wojna i spędziłam jakiś czas, wróciłam do [województwa] białostockiego, gdzie mieszkali moi rodzice, potem wróciłam do Warszawy i poszłam na tajny Uniwersytet.
- Gdzie odbywały się zajęcia?
[...] U Urszulanek na Powiślu, albo u Nazaretanek na Czerniakowie.
- Pani na Czerniakowie też uczyła?
Nawet tą panią, jak ona miała na imię, ja jej nie uczyłam. Myśmy się spotkały z tą panią...
Kirin.
Łaciny, jestem łacinniczka. Potem przeszłam na Bizancjum, ale jestem specjalistką od historii Konstantynopola.[...]
- Czy w czasie okupacji należała pani do konspiracji?
Naturalnie. Była Armia Krajowa. Byłam w konspiracji, przeszłam tam cały kurs. Uczyłam się manipulować bronią.
- Czy odbywały się właśnie jakieś...
Tam była naszą komendantką taka, już nie pamiętam jak ona się nazywa. Podczas Powstania byłam z panią... kto był w naszym obozie? Wszystkie nazwiska naprawdę się wymykają z głowy. Wszystko, co mam zapisane, to jest w [książce] „Dziewczęta z Oberlangen”, tam jest nawet moje nazwisko.
- Wróćmy jeszcze do okupacji. Były łapanki, prawda?
Były.
- Życie w Warszawie było niebezpieczne. Czy pani miała jakąś niezwykle niebezpieczną sytuację?
Miałam sytuację, nadzwyczajne dwie sytuacje. Zdaje się na początkach, jak rozdzielili Polskę [robiąc] okupację sowiecką i okupację niemiecką, przeszłam jeszcze do moich rodziców w Białostockiem. Wracając – potem musiałam wrócić do Warszawy na Uniwersytet – wstąpiłam nocą, były takie tajne Przechody. Noc całą spędziłam w jakiejś chacie, przyjęli mnie, potem o świcie wyszłam z moją koleżanką i przechodzimy przez tajną granicę. Nagle wychodzi, staje żołnierz niemiecki i nas zatrzymuje. Zaczynam płakać... I co? Bagaż miałam, takie plecaki. Byłam łacinniczką na tajnym Uniwersytecie. Zabrałam z sobą, żeby pracować u rodziców na dwa miesiące na wakacje pod okupacją sowiecką i wracałam do Warszawy. Miałam przy sobie podręczniki. I między innymi miałam też gramatykę historyczną niemiecką […], to jest gramatyka historyczna łaciny. I ten żołnierz niemiecki wstaje i nas zatrzymuje i ogląda bagaże. Wyjmuję tą książkę i [niezrozumiałe-niem.] – gramatyka historyczna. [niezrozumiałe-niem.], ale nas wypuścił. Jak mnie gramatyka uratowała! Drugi raz taka sama historia była, już na Czerniakowskiej w Warszawie. Też była rewizja naszego całego domu i wszystkich brali, wywozili do Niemiec. Przychodzą też do mojego mieszkania, mieszkałam tam z koleżanką. To był jeden pokój bardzo mizerny, pełen książek. Książki [były] greckie i łacińskie i niemieccy żołnierze wszystkich wyprowadzali, a ten, który przyszedł widzi, że to... ogląda te wszystkie książki i mówi [niezrozumiałe-niem.]. I mnie zostawili, jedyną z całego domu. Mnie zawsze gramatyka ratowała...
- Książki są bardzo pomocne.
Pomocne są.
- Jak pani zapamiętała wybuch Powstania Warszawskiego, 1 sierpnia?
Mówiłam, byłam na Królewskiej.
- Jakie pani miała zadanie? Co pani miała robić?
Myśmy mieli być strażą zdobytych placówek. Myśmy byli na Królewskiej w gazowni, zdaje się. Tylko do tego nigdy nie doszło dlatego, że Powstanie zupełnie inaczej się obróciło. Kończyłam tym, że byłam sanitariuszką i transportowaliśmy rannych przez piwnice. To było bardzo trudno czasem [przeprowadzić]. Zaczęłam na Królewskiej, a potem skończyłam w gazowni [...] na Książęcej, na Powiślu.
- A pamięta pani najgorsze wspomnienia z Powstania Warszawskiego? Z czym ono źle się kojarzy?
Najgorsze z Powstania, to widzieć tych rannych. Jak potem myśmy transportowali rannych przez piwnice, to bardzo trudno [było]. Był polowy szpital i tam myśmy składały, oddawały tych rannych. Tam byli też niemieccy żołnierze, [ich] też brali do tego szpitala polowego polskiego podczas Powstania.
- Ale ci Niemcy byli też tak samo traktowani, też pomagano rannym niemieckim?
Oni byli zupełnie, zupełnie [inaczej traktowani]. Podczas Powstania czasem byłam też na posterunku. Z jednej strony my stoimy, a z drugiej strony już są Niemcy. Słyszałam jak oni rozmawiali po niemiecku na nocnych strażach czasem.
- A pani dobre wspomnienia z Powstania? Może ma pani jakąś przyjaciółkę z którą się pani przyjaźniła?
Skoro myśmy mieszkały w [niezrozumiałe], to wszystko było, dużo opowiadań też. Długo to wszystko trwało.
- Ale była jakaś radość w tych pierwszych dniach, że jest Powstanie i nareszcie wolna Polska?
Bardzo niedługo to wszystko było...
- Później do niewoli niemieckiej poszła już pani z Powiśla, z ulicy Książęcej?
Z Książęcej, tak. Szliśmy do Pruszkowa, tam był przejściowy obóz. Pamiętam kapitulację, jak myśmy wychodzili z Warszawy przez niemieckie straże i potem nas Niemcy prowadzili przez pola do Pruszkowa pieszo. Koło mnie był niemiecki żołnierz, który nas [eskortował] i słyszę, że on tak mnie popycha, popycha i nie wiem o co [chodzi], a to on mi chleb dawał.
- Zatem Niemiec ale jednak pomógł?
Właśnie. Ja mam bardzo dobre wspomnienia od Niemców z okupacji. Nie mogę się skarżyć.Kilka razy spotykałam Niemców. Kiedyś w Warszawie też na ulicy wieczorem wracałam od Nazaretanek do siebie i straż niemiecka – oni mnie zatrzymują. Wypuścili mnie... Naprawdę miałam [szczęście]. To straszna rzecz – wojna, mnie jakoś los oszczędzał, naprawdę.
- Może przeznaczenie? Miała pani szczęście.
No, na pewno. Widziałam też takich rannych, naprawdę. Tak to wszystko było...
- Gdzie pani dalej przyjechała z Pruszkowa, do którego obozu?
Najpierw przyjechaliśmy do Fallingbostel, a to jest obóz wojenny. Tam było dużo Anglików, Niemców, tych, którzy wylądowali, zdaje się, w to pierwsze lądowanie w Normandii i część była jeńców angielskich i było dużo jeńców sowieckich. Myśmy tam byli dosyć niedługo. Jak nas przyprowadzili z pociągu do Fallingbostel, do obozu, to żołnierze takie entuzjastyczne przyjęcie urządzili...! Między drutami, z jednej strony jeńcy angielscy, z drugiej strony sowieccy. Tam niedługo byliśmy, w Fallingbostel. Wtedy nas przewieźli do Bergen-Belsen na drugi dzień, a tam już było dużo żydowskich [więźniów].
- Znaczy – obóz koncentracyjny?
Koncentracyjny. Myśmy nie należały do tego obozu koncentracyjnego. Myśmy tam mieszkały. Kilka baraków było, wychodziłyśmy rano i szłyśmy na roboty. Niedaleko od Bergen-Belsen był duży (nie pamiętam, jak to się nazywa) ośrodek szpitali niemieckich i pracowałam w takim niemieckim szpitalu.
- Co pani tam robiła? Była pani pielęgniarką, salową?
Czyściłam kartofle, pracowałam w kuchni.
- Gdzie przenieśli panią z tego obozu?
Z Bergen-Belsen nas przewieźli do Oberlangen.
- Jakie warunki panowały w Oberlangen?
To już był koniec wojny. Takie, jak we wszystkich obozach. Jedzenie było marne, dawali nam zupę. Myśmy dostawały paczki z Czerwonego Krzyża, które nas ratowały.
- I tam zastało panią wyzwolenie?
Nas w Oberlangen. Nie, tam przeszła armia Maczka, zdaje się. I to armia polska nas oswobodziła. Pamiętam te ostatnie dni już. Niemcy wyjechali, zdaje się. Myśmy nie wiedziały, co się dzieje. Wychodzę z baraku i widzę: żołnierze biegną za [niezrozumiałe] i słyszę: „Popatrz, czy tam jeszcze są Niemcy!”, po polsku. Nie rozumiem o co chodzi. Myśmy były, głód u nas już był. Wracam do baraku i mówię: „Jak to dziwne... To ci Anglicy mówią po polsku?” I wtedy [...] oni, to była armia Maczka, zdaje się, która szła na Hamburg. Od razu kazali nam wyjść i pierwsze takie było zebranie, parada. Ja mówię: „Chyba oni tu się dostali, nie wiem, kilka... niedługo. Podnieśliśmy sztandar Polski, odśpiewaliśmy, zdaje się, „Jeszcze Polska nie zginęła...”, czy „Boże, coś Polskę...”, już nie pamiętam i oni wyszli – żołnierze. To była przednia straż Maczka, a myśmy..., nam kazali wrócić do baraków i nie wychodzić dlatego, że mogą być naloty samolotów, więc tylko w nocy słyszałyśmy, że było dużo ruchu. Rano wychodzimy i co widzimy? Zainstalowane kuchnie polowe, z jedzeniem! Oni to w nocy wszystko zrobili. [...] Kilka dni potem przyszły i polskie wojska i zaczęły się mariaże, flirty i dużo [dziewcząt] wtedy powychodziło za mąż od razu.
- Pani też miała jakąś sympatię wtedy?
No, ja byłam [uczennicą]...
- Potem został ogłoszony konkurs, żeby jeździć i opowiadać Polakom...
Na taki konkurs właśnie [się] dostałam. Konkurs był w Oberlangen i wysłali mnie do Paryża, do ambasady. Wtedy były jeszcze ostatnie dni polskiej ambasady. Mnie wysłali z tym, żeby (opowiadać), na polskie kolonie.[...]
- Proszę opowiedzieć. Pani była sama, czy była pani jeszcze z koleżankami?
Kilka nas było.
- Jak wyglądał ten konkurs, ktoś go ogłosił..
Tak. Zapomniałam co ja tam mówiłam... W każdym razie moje wystąpienie się spodobało i przeszłam przez ten konkurs. [...] To tak nagle przychodzi... To moje przemówienie tak się spodobało, że od razu mnie wyznaczyli do delegacji, która powinna była pojechać do Francji i przejść przez wszystkie polskie ośrodki, do polskich robotników, które były w nastroju bardzo komunistycznym. Pamiętam, jak miałam gdzieś przemowę o Powstaniu Warszawskim, bardzo patriotyczną i... tam zaczęli gwizdać, protestować. [niezrozumiałe] Ja już nie pamiętam. Był szereg kolonii polskich robotniczych. Były też bardzo patriotyczne ośrodki.
- Gdzie były te polskie kolonie, bo tam dużo było robotników?
Nie, to na południu było. Wszystkie nazwy mi uciekają z głowy, ale to wszystko będzie można sprawdzić. Duże kolonie polskie były na południu, w tych ośrodkach kopalni też.
- Jak pani później mówiła, że sowieci o sobie...
Opowiadałam o Powstaniu Warszawskim.
Oni byli bardzo komunistycznie nastawieni niektórzy. Nie wszyscy, ale niektórzy, dlatego [mówię], że były też ośrodki bardzo patriotyczne. Myśmy w tych ośrodkach kopalnianych [przebywały], w tym... [...]
- Później pani wróciła do Paryża?
Dalej nas powieźli, przekazali na południe Francji, do Nicei zdaje się, i tam była też jakaś polska kolonia. Posłali tam polskich żołnierzy z Anglii na odpoczynek. To było, zdaje się koło Nicei. Tam nas przyjęli w tej kolonii oficerskiej, angielskiej. Stamtąd nas powieźli do Nicei... i tam spotkaliśmy żonę Sikorskiego. Ona była w Nicei i nas przyjęła. Nie wiem, co się z nią potem stało.
- Ona mieszkała w jakimś hotelu?
W jakimś hotelu prawdopodobnie.
Tak, ugościła. Nas do niej zaprowadził jakiś polski oficer dlatego, że do Nicei, posyłali niektórych polskich żołnierzy, żeby oni tam odpoczęli. I nas tam posłali. Jeden z nich nas zaprowadził właśnie do pani Sikorskiej.
- Pamięta pani jakoś dokładniej, jak się to spotkanie odbyło?
Nie pamiętam... Myśmy miały jakieś problemy z butami, zdaje się. Boso musiałam chodzić, bo nie miałam butów. Nie pamiętam, bo ostatnimi czasami byłam tutaj bardzo zajęta Polską, z tym, co się dzieje i z biblioteką tak, że mnie wszystko jakoś wyszło z głowy... Zupełnie czymś innym się zajmowałam.
- Dalsze pani losy, to powrót z Nicei do Paryża?
Wróciłam do Paryża.
- I wtedy ambasady już nie było? Rząd francuski, komunistyczny, uznał, że...
Komunistyczny, tak.
- Pani poszła do ambasady polskiej?
Tak i w ambasadzie... Najpierw poszłam do konsulatu polskiego – sowieckiego już i tam mnie odesłali [...] do sowieckiego ambasadora. Nie poszłam do ambasadora sowieckiego. Wróciłam jeszcze do polskiej ambasady – ostatnie dni. Mówili: „Głupota! Jak pani mogła pójść do tego komunistycznego konsulatu polskiego?” I mnie posłali wtedy na prefekturę, [żeby] poprosić o pozwolenie pobytu we Francji. To właśnie mnie dali takie francuskie pozwolenie czasowe, że mogę zostać we Francji na jakiś czas.
- Bo pani, jako urodzona w Kijowie, to..
To mnie wszędzie odsyłali do rosyjskiego obozu...
- Nie uważali pani jako Polki, tylko jako Rosjankę?
To znaczy urodzona w byłam w Kijowie, na Ukrainie.[...]
- Zamieszkała pani w Paryżu?
W Paryżu pracowałam w [niezrozumiałe]. Jakoś przed wyjazdem, przed powrotem po objeździe z ambasady powinnam była wrócić do obozu, do Oberlangen. Przedtem zaszłam do Żarnowskich. Mówię im, że muszę wracać do Polski teraz, a oni mi mówią: „Ty zamiast wracać teraz do Polski zostań we Francji troszkę, nauczysz się języka francuskiego, a potem wrócisz do Polski.” I oni mi zaproponowali pobyt na dwa, trzy lata w Paryżu. Oni pracowali w polskiej bibliotece.
- I pani zaczęła tutaj studia?
Tutaj zaczęłam studia. Z Żarnowską poszłam do Sorbony i zapisałam się na studia, nie znając francuskiego języka! I to się tak zaczęło...Moje pierwsze wykłady na Sorbonie... nic nie rozumiałam. Wróciłam do domu i Żarnowska mnie pyta: „No i jak to przeszło?”, a ja się rozpłakałam.
- Kiedy pani pierwszy raz przyjechała do Żarnowskiej?
Już po śmierci Stalina, jak Chruszczow doszedł [do władzy]. Mój brat był w więzieniu, a ja byłam w Warszawie i tutaj.
- Już pani tutaj miała obywatelstwo francuskie?
Obywatelstwo francuskie dostałam, jak wstąpiłam na Sorbonę.
- Jak pani jechała w 1956 roku do Polski, to kazano pani podpisać jakieś oświadczenie, tak?
Miałam już wtedy francuskie obywatelstwo. Francuski rząd zażądał ode mnie oświadczenia, że jeżeli Polska mnie nie wypuści – oni nie są odpowiedzialni za to. To już miałam takie oświadczenie.
Ja to podpisałam, tak.
- Ale na szczęście udało się pani wrócić...
Właśnie pojechałam wtedy do Polski – to było w 1956 [roku].
- Pani była bardzo związana z Polską, bo pani bardzo dużo obrazów przekazała do Polski? Wielką kolekcję...
To już o wiele później. To się zaczęło – te 10 ostatnich lat, kiedy już rząd komunistyczny się [odsunął], odszedł. [...]
- Wyszła później pani za Francuza, który urodził się w Rosji?
Dlatego jestem... Na przykład siostra Żarnowskiego to była Rosjanka. Jej siostra wyszła za mąż za Chraptowicza. Chraptowicz, to duża rodzina polska. Nowogródek... Mickiewicz był u Chraptowiczów i siostra Żarnowskiego wyszła za Chraptowicza brata, to był mezalians.[...] Ja się też bardzo zaprzyjaźniłam z nimi. Spędzałam zawsze wakacje właśnie u tych Chraptowiczów.
- A w mieszkaniu w którym jesteśmy, na wyspie Świętego Dominika, to tutaj był i przez parę miesięcy mieszkał pan Gralicki?
Gralewski.
- Mogłaby pani przybliżyć historię tej osoby?
Bardzo się dziwię, że ten projekt Gralewskiego, ja go opowiedziałam Maliszewskiemu, który był dyrektorem radia i który tym bardzo się zainteresował. A w tej książce o Sikorskim to jest opuszczone. Nie wiem dlaczego, co się dzieje, zupełnie nie rozumiem. Gralewski tutaj przemieszkał trzy miesiące, zdaje się. Wychodził rano, wracał wieczorem. Podobno szukał kontaktów z kolejarzami francuskimi, żeby przejechać do Hiszpanii i tam spotkać Sikorskiego. I zginął z Sikorskim. To jest bardzo niejasna sprawa. Nie wiem... Mówią, że Gralewski był wysłany z komunistami polskimi z tym, że on rzeczywiście powinien urządzić jakiś zamach na Sikorskiego.[...] Gralewski tutaj trzy miesiące mieszkał. Podobno to był [niezrozumiałe-franc.], oni się bardzo zaprzyjaźnili z Żarnowskimi. On wychodził rano i wracał późno wieczorem. [...] Pewnego [razu] wyszedł rano i mówi: „No, teraz już nie wrócę, naprawdę. Znalazłem kontakt z kolejarzami francuskimi i przejeżdżam do Hiszpanii i tam..., żeby spotkać Sikorskiego.” I tak wyszedł pewnego [dnia]. A przedtem on tutaj ostatni dzień przechodził koło biura i idzie... [zobaczył] poduszkę do tuszu i mówi: „O, tutaj jest poduszka, to się bardzo przyda do naszych dokumentów.” I wsadził sobie to do kieszeni. Wyszedł, poszedł na stację i tam go przyjęli.[...] Spotkali go kolejarze w [niezrozumiałe], zaprowadzili do wagonu i powiedzieli: „Niech pan tutaj siedzi spokojnie.” Kilka godzin później wraca ten kolejarz i mówi do Gralewskiego: „Pan stąd wychodzi! Wychodzić, wychodzić! Jest kontrola niemiecka.” Zaprowadził go do lokomotywy, a te stare lokomotywy, to był ogromny basen wody. I on umieścił Gralewskiego na brzegu tego basenu z wodą, żeby... Gralewski jakoś niezręcznie się poruszył i wpadł do tego basenu, do wody. Z tym stemplem w kieszeni. I cały się zamazał na fioletowo! Żarnowscy mi opowiadali, on wrócił taki [ubrudzony].
- Pani tę historię zna od państwa Żarnowskich?
Od Żarnowskich. Byłam wtedy w obozie, przyjechałam tutaj już w 1935 roku z obozu w Oberlangen. Gralewski kilka dni później znowu spróbował jechać i wtedy już nie wrócił. Jeszcze przysłał kartkę z Hiszpanii do Żarnowskich, że dojechał szczęśliwie, że wszystko dobrze. Potem była ta historia śmierci Sikorskiego i to był ogromnie niebezpieczny okres. Żarnowscy zniszczyli tą kartkę od Gralewskiego, bo się bali jakiejś rewizji, a ponieważ on tutaj mieszkał trzy miesiące – oni nie mieli odwagi zachować tej kartki.
- Jak Gralewski przyjechał, on się wcześniej znał z panem Żarnowskim?
Dlatego, że tutaj Żarnowski... był taki punkt przejścia. Wszystkich ludzi wysyłali z Polski... [ich] pierwszy kontakt w Paryżu, to był często dom Żarnowskich.Cichociemni też, tak? Ci, których Armia Krajowa wysyłała? Kurierzy?
- To państwo Żarnowscy też pomagali w czasie wojny?
Byli bardzo zaangażowani. Przecież tutaj była polska biblioteka zaangażowana. Z polskiej biblioteki nadawało radio w stronę Anglii. Ja aparat...Bzyn, to znane nazwisko jest. Polska biblioteka była zajęta przez Niemców i tam stróżem był Bzyn, a Bzyn był bardzo związany z
Rèsistance Polonais i z polskiej biblioteki nadawało się wysyłki radiowe do, jak to się mówi...
...przez radio. I ten aparat radiowy przechowywał się tutaj, u Żarnowskiej. Bzyn go zabierał na przekazy radiowe i [gdy się skończyły], przynosił znowu tutaj. […]
- A teraz proszę na zakończenie, wróćmy jeszcze do Polski, do lat konspiracji Powstania Warszawskiego. Dlaczego przyjęła pani pseudonim „Klaudia”?
Dlatego, że jak byłam studentką łaciny, to Klaudia, to była córka [niezrozumiałe], imię łacińskie wzięłam – Klaudia.
- Czy uważa pani, że Powstanie Warszawskie było słuszne? Czy słusznie dowództwo podjęło taką decyzję?
To już nie moje zdanie na ten temat...
- Ale gdyby pani miała wtedy znowu dwadzieścia pięć lat, poszłaby pani do walki do Powstania Warszawskiego?
Prawdopodobnie [tak]. [Żyło się] w takim nastroju patriotycznym, że naprawdę nie można było zrobić inaczej.
Dużo ludzi uważa, że Powstanie było zorganizowane niepotrzebnie, a to [była] też wina Rosjan. Mogli zająć Warszawę wcześniej. Powstanie Warszawskie zaczęło się z tym, że zbliżały się wojska sowieckie. Oni umyślnie tak mówią, a nie zajmowali Warszawy, żeby Powstanie skończyło się tak, jak się skończyło.
- Czy uważa pani, że dobrze się stało, że postało Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie?
Naturalnie.
- Ale nie widziała pani muzeum?
Nie widziałam. Już dawno nie byłam w Polsce. Zaczęłam źle chodzić i już mało podróżuję. A mam ciągle ochotę płakać...
Paryż, 1 kwietnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama