Zbigniew Janusz Stalewski
Stalewski Zbigniew.
- Czym zajmowali się pana rodzice przed wojną?
Ojciec był współwłaścicielem części fabryki „74”.
Mama była tam księgową. Ale całość fabryki była prowadzona przez ojca i przez jego kuzyna.
Nie.
- Jak zapamiętał pan dzieciństwo w czasie okupacji?
Myśmy mieszkali na Felińskiego 40 w Warszawie, był to budynek
vis-à-vis oddziału poczty PAST-y, gdzie były telefony we władaniu Niemców. Budynek PAST-y był dwa razy odbijany przez Powstańców z rąk niemieckich. Cały czas myśmy byli w czasie Powstania w piwnicy, w tym budynku
vis-à-vis tej PAST-y, w budynku Felińskiego 38 i 40.
- Pamięta pan żołnierzy z czasu Powstania?
Tak, ale nie znam nazwisk ani pseudonimów. Przybiegali tam, często prosili o jakieś jedzenie, to myśmy mieli w domu mąkę czy owoce w ogrodzie, to żeśmy im dawali. Była taka jedna nieprzyjemna sytuacja, że na Felińskiego ktoś strzelał z Mickiewicza, z bloku 27, w kierunku ludzi ruszających się na Felińskiego. Właścicielem budynku, w którym myśmy mieszkali, był kapitan Górnicki, wyśledził tego „wróbelka” i wtedy poszli akowcy, i zlikwidowali go. On mieścił się w bloku Mickiewicza 27. Z budynku, w którym żeśmy byli w piwnicy, to było Felińskiego 38, obok naszego budynku, uderzyło chyba osiemnaście czy dziewiętnaście pocisków, ale jakoś się nie zawalił ten budynek, a siedzieliśmy w piwnicy. Efekt był taki, że z Dworca Gdańskiego ten pociąg pancerny, który był na dworcu, strzelał w kierunku kościoła, obecnie Stanisława Kostki, dlatego że kościół przesłaniał całe przejście na ulicę Słowackiego. Chcieli Niemcy zburzyć ten kościół, ale jakoś się nie udało, pociski przechodziły bokiem. Stał po wojnie również ten kościół.
- Czy od początku Powstania pan był w piwnicy?
Od 1 sierpnia dokładnie, bo był tata jeszcze u nas, 1 sierpnia przyszedł z Dzielnej i 2 sierpnia poszedł na akcję powstańczą. Mamie nie powiedział, powiedział, że idzie do fryzjera i nie wrócił. Potem z Dzielnej się przenieśli do pałacu Krasińskich i głównie tam prowadzili obronę.
- Jak pana tata się nazywał?
Edward Stalewski.
- Co dzieci robiły w piwnicy, miał pan wtedy osiem lat.
Myśmy chodzili po wodę głównie, na Felińskiego 37 była apteka i tam była pompa w ogrodzie i żeśmy tę wodę okopami przenosili, bo wody nie było w budynkach.
Z jedzeniem było nienajgorzej, u nas przynajmniej, bo był ogródek i były kury, była mąka. Później, pod koniec Powstania, już było źle, ale na początku to było całkiem dobrze. Był kontakt z innymi ludźmi poprzez ogrody, bo było przejście z Felińskiego na Pogonowskiego ogrodami między budynkami, bo to były bliźniaczo położone ogrody z Pogonowskiego, do dzisiaj te same budynki stoją. To była całkiem [dobra] możliwość poruszania się. Do kościoła też można było dojść ogrodami, do rogu Pogonowskiego i Felińskiego, tak jak jest dzisiaj usytuowany, te ulice nie uległy zmianie, i dochodziło się tamtędy do kościoła. W tym kościele służyłem do mszy.
- Czy w czasie Powstania zdarzało się iść do kościoła?
Rzadko.
- Czy w miejscu, w którym pan był, czyli w piwnicy, istniało życie religijne, wspólne modlitwy?
Istniało. Babcie się modliły, wszyscy, ale bez specjalnego jakiegoś takiego „eventu” na tę okoliczność.
- Wspominał pan o ostrzałach.
Tak.
- Czy zapamiętał pan jakiś kontakt z żołnierzami niemieckimi?
Z żołnierzami niemieckimi nie. […]
- W pana otoczeniu były jakieś osoby z mniejszości narodowych?
Nie, nie było nikogo. Wiadomym mi jest tylko, że w czasie okupacji na ulicy Mierosławskiego ktoś przechowywał jakichś Żydów. Jeden z tych ludzi, nie wiem, czy na udar, czy na coś innego podobno umarł, to była poczta pantoflowa między ludźmi. Wtedy tego człowieka, który umarł, wyniesiono na drzewo na Mierosławskiego, żeby tam już był zarejestrowany przez służby niemieckie policyjne jako osoba nieżyjąca.
- Z czasów okupacji ma pan jakieś inne wspomnienia?
Z okupacji mam, to znaczy z tatą raz jechałem tramwajem, dojechaliśmy tramwajem z Dworca Gdańskiego do placu Inwalidów, na placu Inwalidów była taka budka z gazetami, jednocześnie tramwajarze tam kontrolowali przejazd tramwajów. Myśmy wysiadali z tramwaju, podszedł do nas taki pan, który był ułomny, garbaty i sprzedawał na takich nosidełkach na sobie papierosy. On znał ojca i powiedział ojcu, że jest łapanka. Więc wtedy nas przeprowadził, przy placu Inwalidów była drogeria takiego pana Bergera i za nim był taki sklep spożywczo-kolonialny (wtedy to się nazywało), i w tym sklepie weszliśmy do podziemia.
- Do kiedy pan był na Felińskiego?
Do 6 października. Nas wypędzili z piwnicy Niemcy i popędzili nas na Wolską, do tego kościoła na Wolskiej, gdzie był podobno punkt zbiorczy jakiś. W tym kościele zresztą byłem chrzczony akurat. Tam żeśmy siedzieli, zdaje się, jedną noc, jeśli dobrze pamiętam, i stamtąd pognali nas do Pruszkowa, i w Pruszkowie była selekcja ludzi. Chyba dwie noce żeśmy byli w Pruszkowie z powodu tego, że też tą selekcję Niemcy przeprowadzali i podstawiali odpowiednie pociągi. Nas załadowali na takie bydlęce wagony.
- Jak zapamiętał pan moment selekcji?
Byłem razem z mamą i z babcią. Chcieli koniecznie… [Niemcy] te młode kobiety wszystkie wyrzucali na roboty do Niemiec. Więc mama, znając dobrze niemiecki, bo była z Bydgoszczy, wybłagała tych Niemców, że jest sama ze mną tylko, i zostawili nas. Natomiast babcia była za stara dla nich i zostawili też babcię, i potem w tym samym wagonie żeśmy jechali. Był straszny deszcz, myśmy przemokli zupełnie, miałem na sobie jakiś koc i ten koc był mokry, przemoczeni zupełnie byliśmy. Wywieźli nas do Jędrzejowa. W Jędrzejowie wyrzucili nas z tych wagonów i tak zaczęła się tułaczka. Z Jędrzejowa żeśmy się przenieśli do Krakowa, do znajomych.
- Ile czasu państwo przebywali w Jędrzejowie?
Nie wiem ile, kilka dni w każdym razie. W Jędrzejowie żeśmy dostawali od Niemców zupę z RGO, jak to się wtedy nazywało.
Spało się po ludziach, po prywatnych osobach. To Niemcy dawali przydział, gdzie mamy spać.
Nazwiska nie znam, tylko pamiętam taką koleżankę Marysię, która była sierotą i była też u tych samych gospodarzy. Myśmy w nocy chodzili (Niemcy nie pozwalali) na podbieranie kartofli i żeśmy tam siedzieli, nie wiem, to był tydzień, kilka dni. W każdym razie stamtąd żeśmy wyjechali już własnym sumptem do Krakowa, do znajomych. U tych znajomych byliśmy jeden dzień. Potem stamtąd żeśmy się znowu przenieśli do Radomia, w Radomiu żeśmy byli w RGO, wszy nas oblazły w Radomiu, w tej przechowalni ludzkiej i żeśmy dalej do Zalesia się udali. W Zalesiu mieliśmy znajomych, państwa Cybulskich, był pułkownik Cybulski. Potem już w jakiś sposób mama znalazła się ze znajomymi jeszcze dodatkowo, ten kuzyn ojca, niby mój wujek, pan Szebeko, był też u tego Cybulskiego i żeśmy spotkali się tam. W jakiś sposób znaleźli się ludzie, którzy skontaktowali nas z księdzem Wolskim ze Stanisławowa Kostki. Ksiądz Wolski przyjechał, żeśmy pojechali koniem i wozem do Nowego Miasta, pod Warszawę, bo jego rodzice tam mieszkali.
- Pamięta pan, jaki to był już okres?
To był okres przed wyzwoleniem, jeszcze w 1944 roku, ale żeśmy byli w tym Lubaniu u rodziców księdza Wolskiego. Tam nieprzyjemne rzeczy się działy, bo wojska rosyjskie przyszły i była taka historia, że jedną wieśniaczkę chcieli zgwałcić. Ona chciała się bronić i ucięła siekierą łeb temu Rosjaninowi, bo trudno mówić głowę. A to był wojskowy rosyjskich Kozaków, oni w ogóle tam na koniach urzędowali, cały… nie wiem, czy to pluton, czy oddział jakiś. Straszny rozbój był wtedy, wszyscy się bali dosłownie wychodzić z domu na dwór. Ta wieś była położona koło miasteczka Lubań. Nie wiem, czy dziś jeszcze jest to miasteczko, czy nie, ale nazwy nie pamiętam, tylko potocznie żeśmy nazywali tą wieś Małpi Gaj. No i tyle mniej więcej z tych przeżyć.
- Kiedy pan wrócił do Warszawy?
Wróciłem w marcu, mama przyjechała z tej wsi spod Lubania 19 stycznia. Tam byli znajomi nasi, jeszcze państwo Urbanowicz, pan Urbanowicz miał stolarnię na Dzielnej, wszystko była ta sama grupa ludzi. Oni mieszkali na Bielanach, na Płatniczej obecnej i żeśmy przyjechali na wozie, to była zima, bardzo ostra zima. W marcu zacząłem chodzić do szkoły w Warszawie już. Mieszkaliśmy na Felińskiego, dom był zabity deskami, bo okien, szyb nie było, żeśmy mieszkali na Felińskiego cały czas potem do 1965 roku.
- Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z Powstania?
To jest trudno powiedzieć, bo z 1 na 2 sierpnia tato schował się w piwnicy i całą noc żeśmy przesiedzieli.
Warszawa, 10 października 2010 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz