Zdzisław Siemaszko „Siwek”
Nazywam się Zdzisław Siemaszko. Urodziłem się w 1928 roku w Warszawie. Pseudonim nosiłem „Siwek”.
- Jak wyglądało pana dzieciństwo przed wybuchem II wojny światowej?
Chodziłem do szkoły na Opaczewskiej. Najpierw chodziłem do szkoły na ulicę Miedzianą, po przeprowadzce na Rakowiec chodziłem do szkoły na Opaczewską.
Mieszkaliśmy na Rakowcu od 1933 lub 1934 roku.
Wcześniej mieszkaliśmy na Śliskiej.
- Ile klas pan skończył przed wybuchem II wojny światowej?
Skończyłem szkołę powszechną.
- Czym zajmowali się rodzice?
Moja matka była polerownicą. Ojciec zginął w 1928 roku na Nowym Świece, przez tramwaj.
Mama pracowała u Luśniaka na Mokotowskiej. On miał wytwórnię mebli, fortepiany.
Miałem rodzeństwo, siostrę. Do tej pory siostra żyje. Ma przeszło dziewięćdziesiąt dwa lata.
- Siostra jest starsza od pana?
Tak.
- Gdzie zastał pana wybuch II wojny światowej?
Wybuch II wojny światowej zastał mnie w domu. Przyszedł nasz sekcyjny i powiedział, żebyśmy się udali na ulicę…
- Chodzi o II wojnę światową, o 1 września?
Pierwszy września zastał mnie na Rakowcu. Zaczęły samoloty przelatywać i koło Pola Mokotowskiego zrzuciły bomby czy coś. Siostry narzeczony powiedział, żebyśmy dostali się do Warszawy do ciotki, na Kopińską. Tam żeśmy nie doszli, bo jedna pani nas zatrzymała. Byliśmy u niej dwa dni i przyszedł powrotem siostry narzeczony, i powiedział, że Niemców odparli. Wszystkie tobołki zanieśliśmy do domu i w niedługim czasie, za jakieś dwie godziny, Niemcy zaczęli bombardować. Uciekliśmy z powrotem. Nasze mieszkanie się spaliło.
- Kiedy to było? Na początku września?
Na początku września.
- Pan razem z mamą uciekał?
Razem z mamą, siostrą i narzeczony siostry pomagał.
- Gdzie pan mieszkał w czasie okupacji?
Mieszkałem cały czas na Rakowcu, Pruszkowska 6. Tam mieszkałem w trzech izbach, to znaczy w trzech blokach. Po spaleniu trzeba było się przeprowadzać. Znajomi dawali nam schronienie, bo spalone trzeba było odnowić.
- Co stanowiło źródło utrzymania w czasie okupacji?
Mama pracowała u Luśniaka.
Siostra pracowała w spółdzielni Społem. Na Rakowcu był sklep wielobranżowy i tam pracowała za ekspedientkę.
Chodziłem do szkoły w tym czasie i handlowałem papierosami. Później zacząłem jeździć rikszą.
- W ten sposób pan pomagał rodzinie?
Tak, pomagałem rodzinie.
- Do której szkoły pan chodził?
Zapomniałem ulicę.
Skończyłem szkołę powszechną.
- Czy rodzina poniosła jakieś straty w czasie okupacji?
Nasza rodzina nie poniosła żadnych strat.
- Czy pan był represjonowany przez Niemców?
Oczywiście, jak handlowałem. Do getta podawałem różne towary, żywność. Zostałem złapany i siedziałem w obozie na Gęsiówce.
Jak siedziałem w obozie, to się zaczęły święta wielkanocne. Zaprowadzili nas i dostałem numer 157. Tam siedziałem trzy miesiące i zostałem odtransportowany do Arbeitsamtu. Tam mi napisali, żebym się zgłosił na lotnisko na Bielanach, ale nie poszedłem. Ukrywałem się. Niemcy zrobili raz nalot i pozabierali z bloków ludzi, ale niedużo.
Na działkach.
Na Rakowcu. Tam było ciche osiedle, raz tylko przyjechali. Część zabrali, kto nie pracował.
- Dużo osób tam się ukrywało?
Nie wiem.
Gdzieś w 1942 na 1943 rok.
- Zetknął się z pan z konspiracją w czasie okupacji?
Po wyjściu z obozu kolega Rysiek Feliksiak ściągnął mnie do ich „partii”.
Do AK. Przysięgę składałem na ulicy Pańskiej wraz z kolegami.
- Na czym polegała pana działalność, jakie pan miał zadania?
Na razie tylko były szkolenia z trotylem, jak przylepiać. Żeśmy wyjeżdżali gdzieś do lasu szkolić się.
- Czy to była większa grupa?
Dużo nas nie było. Nasza sekcja [liczyła] piętnaście do około dwudziestu osób.
Wszyscy byli w moim wieku.
- Pamięta pan nazwiska kogoś z tej grupy?
Mogę powiedzieć, że był Zygmunt Dąbrowski pseudonim „Jeleń”, Julian Aniszewski „Misiek”, Zbigniew Soborowski, nie pamiętam jego pseudonimu. Wszystkich nie spamiętam.
- W którym roku pan wstąpił do Armii Krajowej?
Jak wyszedłem z obozu, przy końcu 1943 na 1944 rok.
- Gdzie pan jeździł na szkolenia?
Za miasto się jeździło. Z początku wyjeżdżaliśmy większą grupą, a później nie. Później tak siedmiu, ośmiu.
- Czyli to było przysposobienie wojskowe?
Przysposobienie. U kolegi… Tylko nie pamiętam ich, to było dwóch kolegów na Pańskiej. Nie pamiętam ich nazwisk ani pseudonimów. Zostali zastrzeleni.
- Słyszał pan o tej historii?
Nie słyszałem – byłem u nich. Oni trzymali broń ukrytą w mieszkaniu. Tam było składanie broni, była nawet przysięga u nich. Nie wiem, jak oni się nazywali, nie pamiętam.
- Czy zetknął się pan z tajnymi gazetkami, prasą tajną przed Powstaniem?
Było, ale to nie my.
Nie. Wiem, że gazetki… Na Rakowcu był staw. Nie wiem, kto to podrzucił, ale to nie były akowskie gazetki. Żeśmy wyławiali, bo to cały staw. Widocznie chcieli utopić czy coś. To się rozwiązało i żeśmy wyławiali.
Tak, ale teraz już nie pamiętam.
- Wiedział pan o przygotowaniach do Powstania?
To się szykowało, tak rozmawialiśmy. Mieliśmy do Powstania zgłosić się na ulicę Graniczną. Tam było RGO, gotowali zupy dla ludności. Tam poszliśmy, pełno ludzi tam było, więcej jak sto. To miało być przygotowanie do Powstania. Rozeszliśmy się bez niczego.
To było chyba 26 lipca.
Tak. Pierwszego sierpnia dostałem zawiadomienie od kolegi Ryśka, że mam się zgłosić na ulicę Wronią. Zgłosiłem się na godzinę siedemnastą.
Nie, sam. Osobno każdy, tam wszyscy nie mieszkaliśmy. Zgłosiłem się i w tym podwórku było już pełno ludzi. Panie zaczęły szyć opaski biało-czerwone i było rozdawanie broni. Przez jeden dzień czy przez dwa dni tam byliśmy. Już Powstanie się zaczęło.
- W którym to było miejscu? Ulica Wronia?
Wronia, ale nie wiem, który numer. Były tam magle. Chyba i teraz magle są. Teraz zniszczony jest ten dom. To nie był wysoki budynek. Musieliśmy przejść na ulicę Grzybowską.
- W jakim oddziale się pan znalazł wtedy?
W naszym oddziale, tym, co żeśmy byli. Zgrupowanie naszej sekcji tam się mieściło. Dołączyliśmy do drugich zgrupowań. Nasz dowódca sekcji… Zajęliśmy pierwsze i drugie piętro. Ludzie pouciekali z mieszkań, były puste mieszkania. Tam byliśmy parę dni. Czołgi podjeżdżały, ale z jednej strony akowcy byli i z drugiej. Zaczęliśmy rzucać granatami, to dwa czołgi się spaliły. Ale wysunęli nas stamtąd i musieliśmy przejść do Haberbuscha.
- Kiedy to było? W jakim okresie?
Parę dni na Grzybowskiej byliśmy. Dalej poszliśmy na Grzybowską, do Haberbuscha przy ulicy Żelaznej.
- W jakim zgrupowaniu powstańczym pan walczył wtedy?
Zgrupowanie „Chrobry I”.
Major „Sosna”.
- A bezpośrednim dowódcą, z którym miał pan do czynienia?
„Konar”.
- Czy pan miał osobisty kontakt z dowódcą?
Nie, takich kontaktów nie było.
- Na czym polegał pana udział w Powstaniu? Jakie pan miał zadania?
Bronić.
Z początku nie. Później się zdobywało na Niemcach.
- Kiedy się panu udało zdobyć broń i jaką?
Karabin dostałem. Nie wiem, czy był niemiecki, ale dostałem karabin.
- W jakim momencie udało się panu zdobyć ten karabin?
Dostałem go. Jak zdobyli, to porozdawali, żeby nie leżało.
Oczywiście. Przechodziliśmy, bo Niemcy nas wypierali stamtąd. Przyszliśmy na Leszno i do centrali telefonów na Tłomackie. Tam żeśmy byli dwa dni, ale od Sądów Niemcy strasznie strzelali z armat i wygnali nas do Arsenału.
Nie pamiętam. Z miejsca na miejsce tak… W Arsenale byliśmy parę dni, tydzień, może więcej. Od pałacu Mostowskich, z tamtej strony, Niemcy wysadzili kawał budynku. Postawili karabin maszynowy i trzeba było uciekać. Dostaliśmy się do Pasażu Simonsa, Nalewki 2. Tam żeśmy dłużej byli. Wypady mieliśmy na Dworzec Gdański stamtąd, przynosili konserwy, trochę ubrań niemieckich. Było trochę jedzenia.
- Gdzie pan zdobył te przedmioty?
Tam się zdobywało, bo tam magazyny były. Brało się z magazynu. Jak zdobyli magazyny, to nie tylko my, z różnych zgrupowań [przychodzili], zabierało się. Ale jak się zabierało, to trzeba było oddać do kuchni. Część się wzięło dla siebie, a resztę do kuchni, żeby drudzy mieli co jeść. Z tyłu Arsenału było pełno cukru. Prawie całe Powstanie ludzie się żywili i Powstańcy cukrem. W Pasażu Simonsa, jak 31 sierpnia mieliśmy wychodzić na Śródmieście, zostałem ranny w nogę. Zostałem zabrany przez kolegów do szpitala na Długą. Nie wiem czy 7, czy 27 [sierpnia]. Tam przejście było na Śródmieście, ale nie można było przejść, bo bardzo dużo ludzi było. Dużo Powstańców było i dużo ludzi cywilnych. Tak że Niemcy jakoś się zorientowali i zaczęli strzelać. Mnie zabrali z powrotem do Pasażu Simonsa, a róg Długiej i Miodowej był kanał i zaczęli wychodzić do Śródmieścia tym kanałem.
Leżeliśmy na dole. To nie był szpital, zrobione było jako szpital. Niemcy przyszli, wzięli nas z tej piwnicy. Przenieśli nas koło Banku Emisyjnego, przy wejściu leżeliśmy chyba ze trzy dni. Szedł oficer niemiecki i powiedział, że weźmie nas stąd do szpitala. Za jakieś dwie godziny przyjechały karetki i zabrali nas do szpitala Świętego Stanisława na Woli. Tam założono mi gips na nodze. Miałem mieć nogę uciętą. Powiedzieli, że ta noga się nie nadaje. Przyszedł doktor, zbadał mnie i powiedział, żeby wzięli mnie w gips. Jak będę chodził, tak będę chodził. W [szpitalu] Świętego Stanisława leżeliśmy chyba z tydzień. Zostałem przetransportowany pociągiem do Olszynki pod Radziwiłowem. Tam byliśmy miesiąc.
- Kiedy to było? Kiedy pan do szpitala się dostał? Po bombardowaniu?
Było oczywiście bombardowanie. To było 31 sierpnia, jak mieliśmy przechodzić na Śródmieście. Stamtąd mnie zabrali z powrotem do Pasażu Simonsa. Stamtąd dopiero zabrali mnie do szpitala.
Chyba jeden dzień albo na drugi dzień. Koledzy mnie zabrali, bo jeszcze na Starówce było Powstanie, zaczęli przechodzić kanałami.
- Jakie były warunki życia w czasie Powstania? Jak wyglądało wyżywienie, dostęp do wody?
Jakoś żeśmy nie ucierpieli, ale każdy starał się na swoją rękę. Handlowali, mieli wódkę, za wódkę dostawali żywność. A jedzenie dostawaliśmy. Takie, żeby można było przeżyć.
- Jak wyglądało zaopatrzenie w wodę?
O wodę trudno było. Co dostawaliśmy do picia, musiało nam wystarczyć.
- Nie było problemów z wodą?
Nie, krany chodziły, zresztą kopali studnie. Za dużo wody nie było, ale każdemu wystarczało.
- Miał pan kontakty z ludnością cywilną w czasie Powstania?
Było. Jak się szło dopomóc kolegom, to się szło przez piwnice. Nie szło się ulicą, tylko przez piwnice się dostawało.
- Jakie nastroje panowały wśród cywilów na początku Powstania i później?
Z początku były dobre, tylko później, na końcu, jak wszystko się obracało w gruz, to ludzie na nas narzekali. Ale nic nie mogli zrobić przecież. Powstańcy się nie odzywali, żeby nie pogarszać sytuacji.
- Słyszał pan o bestialskim zachowaniu Niemców wobec cywilów w czasie Powstania?
Głośno było, ale nie słyszałem tego.
Nie. W tym czasie, jak to się stawało na Woli, mordowali tam, myśmy jeszcze tam nie byli. To w głąb, jak Górczewska, myśmy tam w ogóle nie byli, tylko do Grzybowskiej, do Towarowej. Później przechodziliśmy na Stare Miasto.
- Miał pan kontakt z rodziną w czasie Powstania? Wiedział pan, co się z nimi dzieje?
Miałem raz tylko z siostrą kontakt. To było, jak byłem jeszcze na Wroniej, jak zaczęło się Powstanie. Pierwsze dni, może dwa, trzy dni. Poszedłem na Twardą. Siostra była tam u swojego męża i akurat ją spotkałem. Porozmawialiśmy trochę. Nie mogłem długo być, bo musiałem wracać do oddziału.
- Potem pan już nie wiedział, co się dzieje z nimi?
Nie. Kto żył, już nie [wiedziałem].
- Czy w czasie walki, w czasie Powstania, Powstańcy mieli wolny czas? Były takie momenty?
To zależy. Każdy miał a to warty, a to wypady różne. Po wypadzie trzeba było oczyścić broń, już się siedziało na miejscu.
- Spotkał się pan z przejawami praktyk religijnych?
Kapelan tylko przyszedł do szpitala, a w Powstanie to nie. Może coś było, ale tego nie zauważyłem.
- Którą z akcji bojowych pan zapamiętał?
Bojowa akcja to wszędzie była, gdzie jakaś akcja była. Nie było co się patrzeć na to, bo nie było czasu. Później jeden drugiemu mówił, były sprawozdania między sobą.
- Sam pan zachował w pamięci którąś z tych akcji?
Nie, to już mi uciekło wszystko z głowy.
- Jakie były późniejsze pana losy?
Po wojnie?
- Opowiadał pan, że został przetransportowany do obozu?
Tam nie był obóz, tylko szpital.
- Jak się nazywa ta miejscowość?
Olszynka Grochowska chyba. Dowiedziałem się… Przyjechał kolega sekcyjny i powiedział, że w Grodzisku wypłacają za Powstanie dolary, żebym pojechał. Ubrałem się, o kulach oczywiści chodziłem. Dostaliśmy się na Okęcie, tam ciotki mieszkały, to poszedłem i akurat siostra była, dopiero się spotkaliśmy. Matka była gdzie indziej. Później matka się dostała do ciotki. Siostra handlowała, zabierała różne ciuchy, ubrania, zawoziła do Nowego Miasta, a z Nowego Miasta kupowała mięso i przywoziła tutaj, tak handlowała. Zawiozła mnie do Brogowej. Tam byłem sporo czasu.
To jest Nowe Miasto. Tam byłem prawie [do czasu], jak się wojna skończyła. Parę dni przedtem przyjechałem, bo chciałem po dolary jechać z kolegą sekcyjnym. Dojechaliśmy chyba do Milanówka. Za Milanówkiem kolejka stanęła i powiedzieli, że Niemcy łapią. Wszyscy z wagonów uciekli, ja nie miałem jak. Dostałem ze szpitala [zaświadczenie], że nie jestem zdolny do żadnych robót. Weszli Niemcy. Byłem sam tylko i konduktor był. Pokazałem [zaświadczenie] i wyszli. Pojechałem do Grodziska, ale kolegi nie było. Od tego czasu go nie widziałem. Może go złapali.
- Co później się z panem działo?
Przyjechałem do ciotki Heli. Matka się znalazła, siostra się znalazła. Zaczęliśmy tam mieszkać.
Tak. Za parę dni, w styczniu ofensywa była i zdobyli Warszawę, i wojska polskie i rosyjskie przechodziły dalej. Wojna się skończyła na Okęciu. Później trzeba było starać się o jedzenie, bo nie było. Kto miał, to się przeprawiał na Pragę i sprzedawał ciuchy i jedzenie kupował sobie, żeby przeżyć.
- Gdzie się pan zatrzymał? Na Okęciu?
Na Okęciu.
- W tym domu, co poprzednio?
U ciotki. Stamtąd poszliśmy z wujkiem i na Siennej zajęliśmy lokal na poddaszu.
Sienna 59. Tam można było [zająć] dwu-, trzypokojowe mieszkanie, ale jak się weszło do mieszania, to trzeba było [w nim] siedzieć. Siedzieć, a z czego jeść? Jak parę osób było, to zajęli mieszkanie, nie puszczali nikogo. Nawet właściciela nie wpuścili. Musiałem iść, bo przecież nikogo nie było, tylko ja z wujkiem. Później zajęliśmy to miejsce i żeśmy sobie wyremontowaliśmy. Pracowałem na Nowym Mieście.
Byłem zbrojarzem. Kolega tam pracował i wzięli mnie za zbrojarza. Nie umiałem, ale wykrzywiać druty… Było narysowane, wszystko zrobione, to się robiło. Tam spory czas robiłem. Dostaliśmy nawet z UNRRA paczki. Tak do dzisiaj się kręci.
- Cały czas pan mieszkał przy ulicy Siennej?
Nie, z Siennej przeprowadziliśmy się po Powstaniu na Rakowiec, do pani kierowniczki sklepu Społem. Ona miała małego synka i trzeba było go dopilnować. A ten pan pracował za woźnicę, też w Społem pracował. Ona była kierowniczką sklepu, a siostra była sprzedawczynią w tym sklepie. Tak że mieliśmy gdzie przenocować. Później wyremontowali nasze mieszkanie i sprowadziliśmy się do drugiego bloku, z piątego do drugiego. Tam mieszkaliśmy do końca wojny. Później, w 1948 roku, ożeniłem się, to mieszkałem na Nowogrodzkiej. Żona dostała pokój na Mińskiej i przeprowadziliśmy się we dwójkę i z babcią. Później żona zapisała się do Spółdzielni Mieszkaniowej Osiedle Młodych i dostała z pracy mieszkanie, to, gdzie teraz mieszkamy.
- Często zmieniał pan miejsca zamieszkania.
Tak się układało.
Warszawa, 8 października 2012 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska