Nazywam się Michał Gawałkiewicz, jestem urodzonym prażaninem, większość życia mieszkałem i działałem na Pradze. W czasie okupacji należałem do Armii Krajowej. Byłem w VI Obwodzie, 5. Rejonie AK, gdzie pełniłem służbę w wywiadzie wojskowym.
Mój dom rodzinny był normalnym polskim domem, przede wszystkim patriotycznym. W naszej rodzinie wiele osób działało na rzecz niepodległości Polski od dawnych lat, jak również w czasie okupacji, mógłbym wymienić cały szereg osób.
Miałem trzech braci. Młodszy brat był również na terenie Pragi w VI Obwodzie. Był żołnierzem Armii Krajowej. Starsi bracia, jeden z nich walczył w 1939 roku w czasie kampanii wrześniowej, uciekł z niewoli. Drugi brat walczył w 1939 roku w obronie Warszawy, za co został odznaczony przez generała Rómmla Krzyżem Walecznych.
Ojciec był pracownikiem kolejowym, pracował na stacji Warszawa Wschodnia, był kierownikiem warsztatów.
Mama zajmowała się domem, wychowaniem nas, wyżywieniem.
Tak.
Ten dzień pamiętam bardzo dokładnie, chociaż było wszystko przewidziane, że wojna wybuchnie, jednak to bardzo mną wstrząsnęło. Jak przeczytałem plakaty obwieszczające, że rozpoczęła się wojna – pracowałem wtedy również dorywczo na kolei, bo chodziłem do liceum wieczorowego dla pracujących – muszę powiedzieć, że to było wielkie i ciężkie przeżycie, które wpłynęło potem na dalsze moje losy. Miedzy innymi po kilku dniach walk, kiedy już Niemcy zbliżali się do Warszawy, należałem do paramilitarnej organizacji na kolei, Kolejowe Przysposobienie Wojskowe. W związku z tym, że przygotowywana była ewakuacja ludności z Warszawy na Wschód, myśmy w Kolejowym Przysposobieniu postanowili ochotniczo zaciągnąć się do armii organizowanej w Lublinie, armii rezerwowej, którą organizował generał Smorawiński (to ta armia, która potem zginęła w Katyniu) i oczywiście daleko nie zawędrowaliśmy. Pociąg, którym nas wieziono do Lublina, został po drodze kilkakrotnie zbombardowany. Tak żeśmy dotarli mniej więcej w rejon Siedlec i przecięły nam drogę niemieckie dywizje, które wkraczały do Polski.
Wróciłem do Warszawy. Najpierw pracowałem prywatnie. Później, kiedy były już łapanki, z powrotem wróciłem do pracy na kolei, bo była legitymacja, Ausweis, że jest się pracownikiem kolei. Zawsze to trochę chroniło i pracowałem później na kolei.
Do konspiracji wstąpiłem w 1942 roku. Zaciągnął mnie jeden z moich przyjaciół, z którym pracowałem razem na kolei. Był przedwojennym pracownikiem II Oddziału Sztabu Generalnego. Oczywiście w tym kierunku poszła moja działalność, że zatrudniony byłem w wywiadzie wojskowym.
Pamiętam. Odbywało się skromnie, w zamkniętym lokalu. Składałem przysięgę, ale bez większych uroczystości się to odbywało. Bardzo skromnie. W każdym bądź razie było to dla mnie bardzo głębokim przeżyciem, że jestem znowu człowiekiem czynnie działającym na rzecz odzyskania niepodległości.
Było szkolenie. Nie przechodziłem szkolenia specjalistycznego, wojskowego, dlatego że w czasie nauki w gimnazjum, skończyłem dwuletni kurs przysposobienia wojskowego, który w zasadzie pokrywał się prawie z kursem Szkoły Podchorążych. Nawet wspominałem swojemu dowódcy, że może [powinienem] pójść na Szkołę Podchorążych. Powiedział: „Nie ma sensu, dlatego że nie będziesz biegał z karabinem w polu. Masz inne zadania”. Byłem przeszkolony raczej przez niego, głównie jak pracować w służbie wywiadu.
`To jest dłuższa opowieść.
Niektórzy myślą, że wywiadowcy chodzą i zza rogu wyglądają.
Tak, jak na filmach. To nie tak. Zorganizowałem siatkę informatorów. Miałem pewne możliwości, bo mój przełożony w pracy, zawiadowca, którego znałem sprzed wojny, umożliwiał mi podejmowanie takich prac, które z kolei umożliwiały mi docieranie do różnych miejsc, gdzie były obiekty wojskowe niemieckie, gdzie byli Niemcy. Znałem nieźle język niemiecki i w związku z tym mogłem zdobywać informacje. Równocześnie miałem różnych informatorów. Na przykład, byłem przez jakiś czas palaczem centralnego ogrzewania na stawni dysponującej na Dworcu Wschodnim. Stawnia dysponująca to ta, która kierowała ruchem pociągów. Oczywiście zatrudniony był oprócz Niemców, bo Niemcy kierowali ruchem, ale do prac wykonawczych, przekładania zwrotnic, wykonywania innych poleceń byli Polacy. Miałem informatora, dyżurnego ruchu, Polaka, który również był zorientowany w całym ruchu pociągów i zdobywałem bardzo cenne informacje. Jedna była chyba bardzo cenna, bo dostałem wcześniej namiar, że będzie przejeżdżał przez Warszawę, przez Dworzec Wschodni, w ciągu jednego czy dwóch dni, już nie pamiętam w tej chwili dokładnie, sztab marszałka Göringa na front wschodni. Jeśli jedzie specjalny pociąg z zastępcą Hitlera na front wschodni ze swoim sztabem, to przecież dla służb woskowych jest to bezcenna informacja, że się będzie coś ważnego działo. Tą informację zdobyłem o dwa dni wcześniej, a po dwóch dniach widziałem rzeczywiście jak pociąg przejeżdżał. Widziałem nawet z bliska Göringa, jak się wyturlał, bo straszny grubas był, na rękach go wynosili z wagonu, żeby się trochę przewietrzył. Poza tym miałem informatora, dyżurnego ruchu peronowego, który odprawia pociągi na peronie, w czerwonej czapce, pan Dobrowolski i również szereg innych osób.
Cały szereg prac wykonywałem. Na przykład kiedyś miałem, uważam, bardzo cenną informację, jak dokonywano napadów na pociągi niemieckie bardzo często i nawet w rejonie Warszawy. Niemcy sobie nie bardzo mogli z tym poradzić. W związku z tym przygotowali grupy operacyjne złożone z Bahnschutzów i żandarmów, ale ponieważ pociągi niemieckie były często wysadzane w powietrze albo ostrzeliwane, to zrobili prymitywne pancerki, że zwykły wagon towarowy obudowywali od środka warstwą betonu. Były zrobione okienka tylko strzeleckie i wagony były rzeczywiście umocnione, że ostrzeliwanie takiego wagonu nic nie dawało. Przygotowali to do zadań operacyjnych przeciwko partyzantom, przeciwko dywersji bojowej, która dokonywała zamachów. Ponieważ wagony pancerki stały w pobliżu, na stacji dysponującej, dlatego miałem możliwość dokładnie je obejrzeć i zrobiłem dokładne szkice, opisy, gdzie są wejścia, wyjścia, okienka, jaka jest grubość ścian. Tak że to była informacja już potem dla dywersji bojowej, że mniej więcej wiedzieli z czym będą mieli do czynienia w razie spotkania się z Niemcem.
Trudno mi powiedzieć. Człowiek wszędzie się narażał. Przede wszystkim również współdziałałem z komórką wywiadu, która pracowała na terenie magazynów wojskowych, też na terenie naszego 5. Rejonu, na ulicy Jagiellońskiej, na terenie ogrodu zoologicznego. Tam Niemcy urządzili ogromne magazyny wojskowe i w tych magazynach pracował mój kolega, również z wywiadu, który dostarczał też ciekawych informacji.
Do tego dojdę.
W każdym bądź razie on miedzy innymi utrzymywał kontakt z oficerem z Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej, gdzie produkowano i dostarczano do rozprowadzania wśród Niemców dywersyjne wydawnictwa, książki, ulotki, pisma niemieckie podrabiane, nawet humorystyczne pisma. Zresztą to było świetnie robione, prawie nie do rozpoznania. Od niego albo przez niego, przez kapitana Kowalewskiego, co jakiś czas otrzymywałem materiały i podrzucałem, pracując na stacji Warszawa Wschodnia, bo chodziłem w kolejowym mundurze, to tak się to specjalnie Niemcom nie rzucało w oczy. Byłem jako pracownik kolejowy i podrzucałem do niemieckich pociągów wojskowych literaturę dywersyjną. To było bardzo niebezpieczne, bo można było być w każdej chwili zrewidowanym. Zresztą w ten sposób jeden z moich kolegów został złapany, że wchodził do pomieszczenia niemieckiego wykonywać pracę i zapomniał, że miał gazetkę konspiracyjną w kieszeni. Niemcy myśleli, że wszedł coś ukraść. Zrewidowali go, znaleźli gazetkę i skończył w Oświęcimiu. Po paru tygodniach przyszedł list, że zmarł w Oświęcimiu.
Tym żeśmy się zajmowali od dłuższego czasu, w ogóle powiedziałbym, [że to] była zasadnicza działalność wywiadu, bo działały różne komórki wywiadowcze. Na przykład przy poszczególnych rejonach byli tak zwani oficerowie informacyjni, którzy zbierali informacje dla bieżących potrzeb swoich jednostek. Należałem do grupy wywiadowczej, która nosiła kryptonim U1-W. To był wywiad wojskowy, który prowadził szerszą działalność wojskową i przygotowawczą do Powstania. Oczywiście trzeba było dokładnie zbierać informacje, po pierwsze o niemieckich obiektach wojskowych, [a po drugie] o obsadzie obiektów, o uzbrojeniu obiektów, o ruchach wojsk na obiektach. Tak że oczywiście informacje prawdopodobnie były jeszcze potwierdzane przez różne inne jednostki, bo w wywiadzie tak nie ma, że jest tylko jeden informator czy jedna grupa informacyjna. To się wszystko potem zbiera i tworzy z tego cały obraz. Zresztą poza tym praca w wywiadzie jest trochę dziwna. Żołnierz na froncie jak strzela, to mniej więcej wie do kogo i jakie są tego skutki. Pracownik wywiadu nigdy nie wie do jakich celów to zostanie potem wykorzystane i jakie były tego rezultaty. To jest urok służby. Na przykład mam materiał, który opracował już po Powstaniu dowódca VI Obwodu pułkownik Żurowski. Zrobił całe dossier: jakie były przygotowania, jakie było uzbrojenie, jakie były cele, kierunki, zadania, działania. Równocześnie jest cały rozdział o tym, jak wygląda infrastruktura nieprzyjaciela, która będzie atakowana w czasie Powstania. Są wszystkie meldunki wywiadu do dnia 31 lipca 1944 roku. Znajduję również swoje meldunki w tym.
Muszę powiedzieć, że to była huśtawka. 26 lipca został ogłoszony stan alarmowy, czyli musieliśmy być wszyscy przygotowani w każdej chwili do rozpoczęcia działań i być w dyspozycji. Niestety 27 lipca stan alarmowy został odwołany i praktycznie biorąc już nie był więcej ogłaszany. Dostałem tylko wiadomość 1 sierpnia od swojego dowódcy, że rozpoczyna się Powstanie o godzinie siedemnastej i jestem z nim umówiony w punkcie kontaktowym. To było jego miejsce zamieszkania, na ulicy Bliskiej 20, też w pobliżu Dworca Wschodniego. Mieszkałem w pobliżu Skaryszewskiej i tam żeśmy się spotkali. Stamtąd nadaliśmy ostatni meldunek, jak wygląda sytuacja, dosłownie na parę godzin czy może mniej [przed wybuchem Powstania]. Niemcy zaczęli zajmować na ulicy Skaryszewskiej gmach szkoły, w którym się mieścił obóz, z którego wywożono ludzi do Niemiec na przymusowe roboty. Już było widać przemieszczające się niektóre oddziały pancerne w kierunku ulicy Grochowskiej. Był większy trochę ruch na punktach, na których Niemcy mieli blokować ulice. Na przykład koło mnie niedaleko, na Targowej 12, był silny budynek o konstrukcji żelbetonowej, stalowej. Była wieża z działami przeciwlotniczymi, z działkami, z karabinami maszynowymi i ruch się rozpoczął, że jakby doszlusowały dodatkowe, to żeśmy jeszcze meldunek przygotowali. Łączniczka go odebrała. Nawet nie wiem, czy z nim dotarła, ale jeszcze mogła dotrzeć w tym czasie, bo punkt kontaktowy na czas Powstania był na ulicy Szerokiej, prawie koło rzeźni, w pobliżu Wisły. Praktycznie biorąc nasza działalność, jeśli chodzi o Powstanie, to było przygotowanie pełnego rozeznania do rozpoczęcia działań, żeby była pełnia rozeznania, z kim się ma do czynienia. Aczkolwiek wyszły potem jeszcze pewne niespodzianki, bo się nie dało pewnych rzeczy przewidzieć. Mianowicie, że w nocy z 31 lipca na 1 sierpnia Niemcy przerzucili, trochę chytrze, cicho, sporą jednostkę pancerną, która stacjonowała na Woli, gdzieś w rejon Kampinosu i przeprawili się w rejonie Żerania i przerzucili na Pragę spore oddziały pancerne, które zasiliły koszary dawnego 36. Pułku Piechoty na ulicy 11 listopada. Przerzucili część na Grochów i w inne miejsca. Ale to nastąpiło w ostatnim momencie, gdzie nie dałoby się tego uchwycić.
Praktycznie siedzieliśmy w naszym punkcie, czekając ewentualnie na łącznika z punktu rezerwowego, okupacyjnego. Ale to już było nie do przebrnięcia, dlatego że Niemcy tak zablokowali ogniowo wszystkie główne ulice Pragi, że było nie sposób się przedrzeć wtedy.
Tak. Bo raz na budynku Targowa 12, o którym mówię, mieli na linii ostrzału całą ulicę Zieleniecką, część Zamoyskiego w stronę Grochowskiej i całą ulice Targową w stronę Targowej 15. Na Targowej 15 stacjonowała zawsze policja niemiecka, były bunkry, byli dobrze uzbrojeni i osłonięci. Mieli wzmocnione oddziały i dużą siłę ognia, tak że mogli mieć pod ogniem całą ulicę Targową, Kijowską. Bardzo były wzmocnione oddziały niemieckie na Dworcu Wschodnim, bo już wcześniej powiększyli stan osobowy.
Powstanie trwało w zasadzie 1 sierpnia wieczorem i 2 sierpnia. 3 sierpnia był powrót do konspiracji. W czasie kiedy to się działo, a działo się, to były jak gdyby pojedyncze ogniska walki. Był dość silny atak oddziałów akowskich na oddziały niemieckie w koszarach na 11 listopada. Bardzo ciężkie straty poniosły nasze oddziały, bo Niemcy mieli broń pancerną i nie było siły, żeby zdobyć koszary. Później, to już jest poza terenem mojego rejonu, w 3. Rejonie na Grochowie był również silny atak na koszary niemieckie, gdzie były oddziały niemieckiej kawalerii i SS. Zresztą dowodził tymi [powstańczymi] oddziałami mój kuzyn Kazimierz Zawadowski. Również nie dało się, bo mieli zbyt dużą siłę ognia, szczególnie w broni pancernej. Natomiast nasze oddziały miały sporą trudność w przygotowaniu się, jeśli chodzi o zaopatrzenie w broń, dlatego że niemieckie oddziały, które przed samym Powstaniem coraz bardziej zagęszczały ulice i punkty na Pradze często stały w miejscach, gdzie albo pod tym [adresem], albo w pobliżu były magazyny broni. Stąd była dość duża słabość. Wiem, że brat mój, który był wyznaczony do oddziału szturmowego dla opanowania przyczółka Mostu Kierbedzia od strony praskiej, mówi: „Mieliśmy chyba jeden karabin, po kilka filipinek, kilka pistoletów, a Niemcy mieli ciężką broń maszynową. Tak że jak się zbliżyli do przyczółka, zostaliśmy pokryci takim ogniem, że nie byliśmy w stanie wiele zrobić”.
Docierały w tej formie co i w czasie okupacji, to znaczy w formie Biuletynu, gazetek. W każdym bądź razie wiem, że dowództwo utrzymywało łączność z dowództwem w Warszawie. Wiem, że pułkownik Żurowski był w kontakcie z generałem „Monterem”. Między innymi z nim była uzgodniona sprawa zaprzestania walk na Pradze. Chodziło o to, żeby nie ponieść dużych strat. Mimo że na Pradze nie było długotrwałych, ciężkich walk, to jednak też kilkuset żołnierzy poległo, wiele tysięcy rannych, jednak udało się pierwszego dnia zdobyć bardzo ważny gmach Dyrekcji Kolejowej, ale nie było siły, żeby go utrzymać. Bardzo dzielnie się spisał pan Stasiak. Był w policji granatowej. Służył, a równocześnie był żołnierzem Armii Krajowej. Wciągnął w tą pracę swoich policjantów, opanowali komisariat. Zdobyli magazyn broni i udało się opanować gmach Dyrekcji [Kolejowej], ale to była zbyt mała jednostka. Zresztą jeszcze tego samego dnia zginął.
Myśmy, praktycznie biorąc, byli razem w tym czasie. Jak wybuchło Powstanie, to dostałem od niego wiadomość, żebym się stawił. Byłem w jego punkcie i żeśmy stamtąd mogli niektóre rzeczy obserwować, ale nie było możliwości, że tak powiem, ruchu żadnego, dlatego że nas najbardziej interesowało to, co się dzieje na Dworcu Wschodnim. Tymczasem Niemcy bardzo mocno umocnili wszystkie swoje stanowiska, że nie można się było po prostu pokazać.
Niestety tak to wyglądało.
Wiadomo, to było tragiczne przeżycie. Myśmy na to Powstanie czekali z utęsknieniem. To było marzenie wszystkich młodych ludzi, za okres poniewierki i poniżania narodu polskiego, że nie można było wysłuchać ani swoich pieśni, ani hymnów, ani oglądać flagi, chociaż się wieszało, gdzie można było. Żeśmy za tym tęsknili. Tym bardziej że należeliśmy do pokolenia, które, muszę powiedzieć, było bardzo pięknie wychowane patriotycznie. To była dość szybka strata.
W wolnej Polsce i to było dla nas szokiem. I takim samym szokiem było to, że tutaj walki [się skończyły]. Tylko ciągle wierzyliśmy, że to się wszystko inaczej stanie. Niestety wielka polityka sprawy pokierowała inaczej.
Po Powstaniu trzeba było się ukrywać, dlatego że w momencie wybuchu Powstania nastąpiła kompletna dekonspiracja. Wszyscy byli jawni. Potem przejście do konspiracji. Nie było już normalnej konspiracji, ludzie byli znani. Trzeba było umykać. Dlatego się ukrywałem przez spory czas nie na terenie swojego działania, bo byłem już rozszyfrowany. Ukrywałem się na Targówku. Mój brat miał kolegów i było więcej małych domków z ogródkami. Niemniej potem Niemcy systematycznie przeczesywali tereny i w końcu zatrzymano mnie – ale jeszcze wiele innych osób – w pierwszych dniach września i wywieziono do obozu.
Pod Berlinem, do obozu pracy, bo nie złapali nas z bronią w ręku, a im tylko chodziło o to, żeby się pozbyć młodej kadry, młodzieży, która mogła coś zdziałać. Zresztą na krótko przed Powstaniem zarządzili ewakuację całej ludności Pragi. Nawet mamy odezwę dowódcy niemieckiego, który zalecił gromadzenie się na Dworcu Wschodnim, że będą pociągami na wschód wszyscy wywożeni. Chcieli, żeby całą ludność dorosłą wywieźć z Pragi. Niby oczywiście pisali, że dla ochrony, żeby nie byli narażeni na działania wojenne, ale bez przekonania chyba to robili, bo nikt się nie stawił i nikt nie odjechał dobrowolnie.
W obozie było kiepściuchno. Tyle że nie tak jak w obozach koncentracyjnych, że bito, kopano. Natomiast warunki były straszne. Wyżywienie to poniżej jakiegokolwiek poziomu.
Ponieważ podałem, że pracowałem na kolei, to mnie zatrudnili tylko na kolei. Pracowałem w parowozowni w Poczdamie.
Tak. Dokąd Rosjanie nie wkroczyli pod koniec kwietnia.
Oczywiście z jednej strony była wielka radość, a z drugiej strony ciągle była niepewność, co dalej będzie i co się w domu zastanie. Nie było żadnej wiadomości o rodzinie. Z obozu pamiętam listy, kartki pisałem do rodziny. Wracały z napisem, że adresat nie do odszukania czy nieznany. Tak że żeśmy nic nie wiedzieli. W każdym bądź razie był z nami w obozie jeden człowiek, który siedział w Oświęcimiu, udało mu się wydostać z tego Oświęcimia w końcu. Pytaliśmy go, jak on widzi ten obóz, mówi: „Warunki tutaj są takie same jak tam, tylko nie ma pieca z komorami”.
Tak, wróciłem do Warszawy. To było dla mnie wstrząsające, te ruiny.
To było wstrząsające wrażenie. Jak pamiętam, dojechałem pociągiem towarowym, gdzie na siłę człowiek się [wpychał] po drodze, bo to były rosyjskie pociągi, które wywoziły wyszabrowane niemieckie rzeczy. To tak się człowiek na wagony towarowe załapywał i tak z pociągu do pociągu. Przyjechałem do Warszawy, pamiętam, w maju, a po drodze wyszabrowałem jeszcze koce z niemieckich pociągów i za koce przywiózł mnie przewoźnik furmanką, niby platforma przerobioną na konny tramwaik. Przewiózł mnie na Pragę. Nie zapomnę, jak żeśmy jechali przez Wolę – obecna chyba aleja Solidarności, to dawna była ulica Leszno – i nic tylko morze gruzów, kikuty tylko miałem przed oczami, jeden widok apokalipsy. Na Pradze dopiero trochę był ruch, życie. To miasto też było częściowo zniszczone, ale stosunkowo niewiele.
Tak. Odnalazłem rodzinę. Musiałem przez pewien czas dochodzić do siebie, bo musze powiedzieć, schudłem w czasie niecałorocznego pobytu chyba około dwudziestu kilogramów. To była wykańczalnia. Ważyłem pięćdziesiąt trzy kilogramy, mężczyzna ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Musiałem przez dłuższy czas dochodzić do siebie.
Przyszedł kiedyś po wojnie mój znajomy, mówi: „Słuchaj, ty kiedyś mówiłeś, że chciałeś pracować w dziennikarstwie”. To było moim marzeniem, bo jeszcze w gimnazjum gazetkę szkolną robiliśmy, nawet drukowaną. Mój kuzyn też zajmował się dziennikarstwem. Był redaktorem pisma na uniwersytecie „Alma Mater”. Też marzyłem o tym. Musze powiedzieć, że trochę przygotowywałem się do tego, bo w czasie okupacji przez pewien czas miałem dolegliwości gastryczne. Chorowałem dłuższy czas. Obłożyłem się książkami i w tym kierunku czytałem dużo rzeczy z dziedziny historii, filozofii, psychologii. Byłem tak, można powiedzieć, troszkę podszykowany, podbudowany do tego. Mówi: „Słuchaj, może byś był [dziennikarzem]. Wiem, że potrzebują teraz ludzi w »Życiu Warszawy«, bo jedni odchodzą, drudzy przychodzą”. Zgłosiłem się do „Życia Warszawy”. To się mieściło w prywatnym mieszkaniu na ulicy Łochowskiej. Powiedziano mi: „Niech pan napisze reportażyk o Warszawie”. Pogłówkowałem i napisałem. Przyniosłem, oddałem. Przez kilka dni nie drukowano. Wreszcie za tydzień przyszedł goniec i mówi: „Dlaczego pan się w redakcji nie pokazuje? Wydrukowaliśmy pana materiał i pytają się o pana”. Wtedy przyszedłem do redakcji i robiłem wiadomości miejskie o odbudowie, o zniszczeniach. Później wymyślałem sobie cykle, żeby się nie włączyć w inną tematykę. Zrobiłem cykl o stratach i odbudowie kościołów warszawskich. Pamiętam, to były ciekawe rzeczy. Pokazywałem sporo miejsc straceń. Miałem szczególny do tego sentyment. Na Nowym Świecie został rozstrzelany żony stryjek. Był przedwojennym oficerem kadrowym, majorem Wojska Polskiego i majorem Armii Krajowej.
To jest oddzielny rozdział. Wkrótce potem, jak doszedłem trochę do siebie, to już było latem 1945 roku, spotkałem swojego dowódcę na ulicy. Zaglądałem do naszego ostatniego punktu, ale jego nie zastałem i zastałem go na rogu Alej i Nowego Światu, przy obecnym rondzie. Bardzo się ucieszył, że przeżyliśmy. Mówi: „Słuchaj, jest taka sytuacja, wyjeżdżam z Warszawy, znikam stąd, byłem tu za bardzo znany. Mam przeszłość w pracy w II Oddziale jeszcze przed wojną. To są wszystko ludzie do odstrzału. Ty do tych również należysz i dlatego pamiętaj, nie wolno ci przyznać się, nawet przez sen żebyś nie wymówił, że pracowałeś w wywiadzie Armii Krajowej. Bo jak cię będą przekręcać, to wyduszą, co wiedziałeś czy nie wiedziałeś. Pamiętaj, że to jest podstawowa rzecz”. Ponieważ Armia Krajowa została już rozwiązana w marcu, wobec tego mówi: „Każdy żołnierz jest teraz sam dla siebie dowódcą i będziesz sam wiedział, co dalej robić, żeby dalej dobrze Polsce służyć”. To było błogosławieństwo na dalszą drogę. Mniej więcej starałem się to realizować, że byłem sam dla siebie dowództwem. Dlatego wybierałem tematykę patriotyczną, warszawską. Pisałem dużo o odbudowie Warszawy.
Nie, bo nie mieli specjalnie punktu zaczepienia. Natomiast pamiętam, jak zacząłem pracować w „Życiu Warszawy”, to trzeba było najpierw co trzy tygodnie czy co miesiąc pisać ankietę i życiorys. Dopiero po roku czy dwóch to się pisało co pół roku czy co rok i później skończono na tym. Ale chodziło o to, żeby wyłapać czy nie ma różnic. Oczywiście zgodnie z założeniem, zgodnie z dobrą radą mojego dowódcy, nigdzie nie pisałem, że byłem żołnierzem Armii Krajowej, nie mówiąc o tym, że pracowałem w wywiadzie. Szczęśliwie się złożyło, że nie doszli przez cały czas, że byłem w Armii Krajowej. Bo jeszcze z Armią Krajową to można się było czasem wymigać, ale wywiad, to już raczej byłoby tak jak powiedział: „Jak dobrze pójdzie, to skończysz na Kołymie”.
Uważam, że Powstanie, można powiedzieć krótko, było potrzebne. To była słuszna decyzja. Nawet gdyby dowództwo się nie zdecydowało, to do Powstania i tak by doszło. Młodzież była patriotyczna, napalona na Niemców, tak chciała wziąć odwet za wszystkie krzywdy, poniewierki, za odebranie jej młodości, radości życia, że to byłoby i tak nie do zatrzymania. Poza tym biorąc to na chłodno, Powstanie spowodowało to, że potem przez straszne lata był to jednak odnośnik do polskości, do niezależności Polski. Zawsze można było się odwoływać na to bohaterstwo, że on się nie dał sponiewierać do końca. Uważam, że to była wysoka cena, ale była taką ceną, która w rezultacie stworzyła to, że i dzisiaj wielu ludzi ciepło patrzy na to, co się wtedy stało.
Nauczyłem się jednej rzeczy, starałem się tak dobierać zawsze tematykę, żeby nie wchodzić na grząski teren polityczny. Na początku w „Życiu Warszawy” zajmowałem się odbudową, wszystkimi wspomnieniami powstańczymi, patriotycznymi. To była moja główna tematyka. Zajmowałem się tematyką społeczną. Miałem kontakty ze związkami zawodowymi. Była walka o lepszy byt. Wtedy też ludzi nieźle wykorzystywano, poniewierano. To były główne nurty, którymi się zajmowałem. W „Stolicy”, praktycznie biorąc, już jak byłem, to zajmowałem się głównie tematyką historyczną, głównie dotyczącą Powstania. Zresztą pisałem i o pozostałych powstaniach – listopadowym i styczniowym. O pewnych różnicach miedzy powstaniami. W każdym bądź razie to był główny nurt tego, co pisałem. Ale równocześnie, pracując w sekretariacie, oceniałem materiały, które przychodziły na ten temat, że nie dawałem wciskać żadnych kłamstw, głupot, a równocześnie sam pisałem. Napisałem bardzo duży cykl, który miał nawet być wydany w książce o ulicach i placach Warszawy. Przy okazji historii ulic, zawsze były nawiązania do działań Armii Krajowej, gdzie były walki, gdzie były zamachy. To był temat, w którym się przewijała zawsze działalność [konspiracyjna].
Były różne naciski. Szczególnie z cenzurą były rozmowy. To była codzienność i trzeba było czasem niektóre tematy zdejmować, bo cenzura nie zgadzała się. Wiem, że trzeba było trochę powojować. Już pod koniec lat osiemdziesiątych napisałem materiał o potrzebie stworzenia akowskiej organizacji kombatanckiej: „ZBOWID nie ma moralnego prawa reprezentowania całego środowiska patriotycznego. Armia Krajowa, która była najliczniejszą organizacją, powinna mieć swoją własną organizację”. Pamiętam, że były dość długie boje, były skreślenia, ale poszedł materiał, że taka organizacja jest potrzebna. To jednak było po stanie wojennym.
Tak. Tym bardziej że tam były niezłe matołki. Pamiętam, kiedyś żeśmy napisali materiał o dziennikarzu przedwojennym, piłsudczyku, który miał dziwne, czasem lewicujące poglądy. Nazywał się Spiczyński, znana postać. To był legionista, piłsudczyk. W tekście napisałem, że był miedzy innymi odznaczony krzyżem Virtuti Militari jako legionista. Było napisane: „Za wojnę w 1920 roku”. Powiedzieli, że możemy zostawić, ale żeby nie dawać że w 1920 roku dostał to Virtuti Militari. Pamiętam, że w cenzurze była pani Zosia dyżurna, mówię: „Proszę pani, to nie było wojny w 1920 roku?” To ona mi odpowiedziała: „Jak moi przełożeni powiedzieli i napisali w książce, że nie było, to znaczy, że nie było”. Takie były [sytuacje], ale jak się chciało, to można było w wielu sprawach przemycić.