Magdalena Przetakiewicz-Gottschalk
Nazywam się Magdalena Przetakiewicz-Gottschalk.
- Jak wyglądało życie pani i rodziny przed wybuchem II wojny światowej?
Miałam sześć lat, jak wojna się zaczęła, a mój brat miał dwa lata. Rodzice – matka zajmowała się dziećmi, a ojciec był na rencie, bo został zredukowany z firmy w czasie kryzysu.
- Czy zapamiętała pani wybuch II wojny światowej?
O tak, te bomby, które tutaj leciały, bardzo przeżywałam. No i potem wkroczenie Niemców – to było okropne.
- Czy mogłaby to pani bardziej opisać?
No, 1 września około czwartej w nocy zaczęły spadać bomby na Warszawę. Ile, to ja nie umiem powiedzieć, bo miałam sześć lat i po prostu bardzo się bałam. Brat nie bardzo orientował się, o co chodzi. No i potem siedzieliśmy w domu i czekaliśmy, co będzie. Natomiast jak przyszli Niemcy... Do schronu (nieskładnie mówię) nie schodziliśmy, bo mama się bardzo bała zasypania gruzami, więc siedzieliśmy na trzecim piętrze. Ojciec jako mężczyzna ciekawy lubił chodzić na dach i obserwować samoloty, które leciały, rakiety, które zapalały się w około. No i nic więcej. Jakieś normalne życie jeszcze było, gotowało się, kupowało.
Aha, tylko ja powiem [o okresie] trochę wcześniej. Mieszkaliśmy do trzydziestego dziewiątego roku, do stycznia na Marszałkowskiej 58, z tym że ten dom był trzypiętrowy, a obok był ten dom z kinem „Polonia”, sześciopiętrowy, i z drugiej strony też sześciopiętrowy, i dozorczyni, gospodyni chciała w wianie swojemu synowi dobudować trzy piętra. I dzięki temu nas wyrzuciła z Marszałkowskiej. Rodzice szukali mieszkania i trafem znaleźli na Pradze, na Stalowej 6, co nas uratowało przed tym strasznym Powstaniem. Powiedzieć o Powstaniu na Pradze?
- Nie, zaraz do niego przejdziemy. Czy mogłaby pani jakoś szerzej opisać, jak wyglądało życie pani i pani rodziny podczas okupacji?
Ja jako mała dziewczynka to bawiłam się.
- A czym zajmowali się pani rodzice?
Mój ojciec był na rencie, dlatego że firma Kraft i spółka splajtowała w latach trzydziestych i starał się o rentę, którą dostał. Tak że ojciec był na rencie, a mama w domu.
- Czyli podczas okupacji ojciec cały czas otrzymywał rentę, tak?
Tak, tak, otrzymywał rentę. No ale administrował czyjś dom, znajomych, miał bardzo dużo znajomych, tak że stale miał jakieś zajęcie. Z tym że ojciec w piątym roku, w tysiąc dziewięćset piątym roku został wyrzucony ze szkoły za strajk, z trzeciej klasy gimnazjum. No i od tej pory już do szkoły nie chodził, bo miał wilczy bilet. Zaczął pracować w Żyrardowie, awansował z jakiegoś tam najniższego szczebla, od tysiąc dziewięćset szóstego roku i w latach przedwojennych, znaczy sprzed I wojny światowej, zostały już komiwojażerem, to wtedy było dosyć wysokie stanowisko. I jeździł po całej Rosji, razem z Syberią, z próbkami wyrobów żyrardowskich. Tam go zastała [pierwsza] wojna i tam zastała bolszewicka rewolucja. W czasie rewolucji, dokładnie nie pamiętam, wymówił Żyrardowowi, bo nie miał kontaktów, wymówił pracę, no i wtedy zajmował się sam jakąś sprzedażą brezentu, dokładnie nie umiem powiedzieć, bo miałam szesnaście lat, jak ojciec umarł, więc nie wszystkiego się dowiedziałam. W każdym razie we wrześniu 1918 roku wrócił. No, tam były różne perypetie szpitalne, nieszpitalne. Wrócił do Polski, przywożąc cały ciąg takich wozów okrytych płótnem, z sierocińcem dziecięcym. Tak że przywiózł ich do Polski.
- Wracając jeszcze do okresu okupacji. Czy w tym czasie zdarzyło się coś, co szczególnie pani utkwiło w pamięci?
Ojciec był bardzo niesforny i nie liczył się z godziną policyjną. Tak że wracał często po godzinie policyjnej i ja jako taka siedmio-ośmiolatka nasłuchiwałam, która brama się otwiera, czy to nasza brama, że może ojciec, czy naprzeciwko. Wiedziałam, jakie wszystkie bramy mają odgłosy. I to było dla mnie takie bardzo stresujące. A tak, no to normalne, normalne życie było, nie było jakiegoś innego zagrożenia. Znaczy zagrożenie to było, myśmy wiedzieli o tym, ale chodziliśmy z mamą na spacery do parku, do zburzonego Ogrodu Zoologicznego, bo tam była ładna zieleń.
- Czy ktoś z pani rodziny bądź znajomych rodziców miał kontakty z Armią Krajową?
O, tak, przyrodni brat mojej mamy, z drugiej matki, bo mama mojej mamy umarła, ojciec się ożenił po raz wtóry i wreszcie miał syna. Co prawda na nieszczęście swoje. I ten chłopak urodzony w dwudziestym roku, w tysiąc dziewięćset dwudziestym roku z ojcem przeżył cztery czy pięć lat, a potem wychowywała go matka razem ze swoimi córkami z pierwszego małżeństwa i moją mamą. No, dzieci rosły. Wuj Adam Wojciński należał do AK na terenie Żoliborza, w Zgrupowaniu „Żmija”, miał pseudonim „Rawicz”. W czasie okupacji, nie umiem dokładnie powiedzieć ani roku, ani nazwiska, na Skaryszewskiej ulicy, na Pradze była szkoła, w której zbierano wszystkich chętnych do wyjazdu do Niemiec. No i na tego komendanta (może się mylę, jak on się mianuje) był zamach, w którym mój wuj brał udział. Po tym zamachu (to, zdaje się, był udany zamach) wszyscy akowcy się rozpierzchli. I jak ja przyszłam do domu, bo gdzieś byłam, bo do szkoły chodziłam... Jak przyszłam do domu, to mama mówi: „Cicho, cicho. Nie podchodź do swojego łóżka, bo tam jest broń”. Ja byłam strasznie dumna, że w moim łóżku jest ukryta broń. No to był taki mocny akcent okupacyjny.
- Co dalej działo się z pani wujem?
No, brał udział w Powstaniu. W skrócie powiem, że brał udział w walkach o Dworzec Gdański. Ale ponieważ tak to tam ślamazarnie (może brzydko mówię) robiono, Niemcy zorientowali się po ruchach, że coś się będzie działo. I tak się umocnili, że jak akowcy chcieli przebić się do Śródmieścia, to oni już mieli wszystko wycelowane. Dlatego że przed tym dworcem była taka polana, tylko krzaczki tam rosły, a dopiero dalej były domy wojskowe. To był dosyć duży odcinek i oni nie bardzo mieli się gdzie schować, bo w nocy było tak oświetlone jak w biały dzień. No ale jednak lecieli na ten Dworzec, żeby się przebić, i wuj został ranny w rękę, a niedługo potem urwało mu prawą rękę. No i już nie żył.
- Czy wie pani dokładnie, kiedy zginął?
Dwudziestego drugiego sierpnia.
- Myślę, że możemy już przejść do Powstania z pani perspektywy. Czy zapamiętała pani sam dzień wybuchu? Jeśli tak, to w jaki sposób?
Sam wybuch Powstania to 1 sierpnia, było bardzo dużo strzałów, na Pradze też, ale tylko półtora dnia w tej części, bo podobno tam bardziej w kierunku Grochowa to jeszcze [dłużej] walczyli, ale tego to ja już nie obejmuję pamięcią. I godzina policyjna była po półtora dnia. Nikt nie mógł wychodzić, no ale jakoś żyliśmy, jakoś jedliśmy... W czasie tych dni policyjnych sąsiedzi, którzy mieszkali na Targowej, nasi znajomi, przez swoją służącą Jasię chcieli nam dostarczyć trochę żywności. Jasia, Janina, więcej nie wiem o niej. I ona przedzierała się piwnicami od Targowej do Inżynierskiej, ale na Inżynierskiej została zabita. To była kobieta, która bardzo lubiła dzieci. Jak ona nami się zajmowała na urlopie... Bardzo miła, dwudziestoparoletnia dziewczyna. Mam zdjęcie. Czy chcecie zdjęcie?
- Na razie nie. Czyli pani przez ten początkowy okres Powstania była z rodzicami i z bratem na ulicy Stalowej, tak?
Tak.
- Czy przez cały okres Powstania państwo tam byliście?
No, 23 sierpnia Niemcy urządzili brankę wszystkich mężczyzn na Pradze. Wszyscy musieli się zgrupować pod cerkwią Świętej Magdaleny, tu przy obecnej trasie WZ, i ich pieszo – jeszcze w czasie Powstania po tamtej stronie – pieszo przetransportowali do Dworca Zachodniego, skąd wagonami zostali wywiezieni do Pruszkowa, do takiego zgromadzenia.
- Jakie nastroje panowały na Pradze na wieść o tym, że po drugiej stronie Wisły jest walka?
Nie umiem tego wyrazić. No, ośmioletnia dziewczynka nie bardzo tak wie. W każdym razie nastroje nie były wesołe.
- Czyli rozumiem, że Powstanie było postrzegane raczej negatywnie?
Nie, nie, o nie, nie, nie, nie. W naszym domu mieliśmy nadzieję, że może Niemców nie przegonimy, ale może Rosjanie przyjdą nam pomóc. Ale nie, u nas nigdy nie było negatywnych zdań na temat Powstania. Zresztą też sama uważam, że gdyby nie było Powstania, to Niemcy i tak by lewobrzeżną Warszawę zniszczyli. To, co zrobili... A Rosjanie by mówili: „No proszę, akowcy nawet nie strzelili ani razu”. I zagarnęliby… Moje zdanie jest takie, że dzięki Powstaniu Warszawskiemu świat zobaczył, nie zobaczył, ale że Polska się nie daje, że tyle wysiłku robili, żeby się nie dać ani Rosjanom, ani Niemcom.
- Czy miała pani styczność z żołnierzami ze strony nieprzyjacielskiej? Widziała pani Niemców podczas Powstania?
W czasie Powstania na Pradze widać było tylko w nocy takie patrole chodzące z tymi blachami i tymi karabinami. Tak [poza tym] nie miałam [styczności]. Raz tylko przyszli i sprawdzali, czy wszyscy mężczyźni wyszli. Ale ja się tak rozchorowałam, tak mnie głowa bolała, że miałam zawiązaną głowę i jak oni weszli do naszego mieszkania, to mówili: „Tyfus, tyfus” (nie wiem, czy to też tak [brzmi] po niemiecku), i się wycofali. To tylko takie zetknięcie.
- Czy podczas Powstania wydarzyło się coś szczególnego, co utkwiło pani w pamięci?
Och, w czasie Powstania nasz balkon na Stalowej miał widok na Stare Miasto. I ja nie chciałam nigdzie iść, tylko stałam na tym balkonie i patrzyłam na to Powstanie, jak tam strzelają, jak w nocy pożary były. I najpierw było na Starym Mieście, bo [widok był] w kierunku Starego Miasta. Jakieś kominy były, jakieś domy wystawały. A potem coraz mniej i mniej. I zapamiętałam taki komin wysoki z przestrzeloną dziurą w środku. To na mnie okropne wrażenie zrobiło. I poza tym te wszystkie samoloty niemieckie, które leciały na Stare Miasto, to mniej więcej nad naszym domem zawracały. Gdybym wtedy miała oczy bazyliszka, to ani jeden by nie doleciał. Takie były moje odczucia.
- Jak długo pani i pani rodzina przebywaliście w mieszkaniu na ulicy Stalowej?
Och, do sześćdziesiątego piątego roku.
- Czyli rozumiem, że nie było wyjścia z Warszawy?
Nie, nie. Z Pragi nie, z Pragi nie wyrzucali. Chyba że jakaś bomba upadła albo pocisk. No, bardzo nieprzyjemne było, jak Praga została wyzwolona przez Polaków z 13 na 14 września czterdziestego czwartego roku, to Niemcy ze strony warszawskiej, przy Cytadeli był taki pociąg, i tam (nie wiem, jak to wyglądało) była taka armata. Może ja źle to mówię, ale ile ja miałam, jedenaście lat. [Tam była] taka armata, która się nazywała „krową” albo „szafą”, bo jak ją przygotowywali do nakręcania Niemcy, żeby wyrzucić pocisk (a pocisk rzadko leciał, bo to była ciężka armata), to był taki pisk jak skrzyp szafy albo krowa rycząca. I to okropnie wolno leciało. Nie wiadomo, czy już doleciał do nas i poleciał dalej, czy jeszcze dolatuje. Tak że to było ogromne przeżycie. I to w nocy zawsze. I myśmy, mama i ja z bratem, już nerwowo tego nie wytrzymywaliśmy, bo nie mogliśmy spać w nocy, drżeliśmy. A ta armata robiła tylko taki wyłom, że jedno mieszkanie zniszczyła. Oni tylko tak straszyli. No i przeprowadziliśmy się w grudniu do Sulejówka, do naszych znajomych.
- W grudniu czterdziestego czwartego roku?
Tak. I to potem już był spokój. Tam nic już nie leciało, mogliśmy spać. Tylko spaliśmy w takim drewniaku, gdzie tynk odpadł i w nocy woda w kubełku zamarzała. Widać było między deskami świt słońca, jak wstawało.
- Czyli nawet po tym, jak zakończyło się Powstanie, to na Pradze było cały czas słychać walkę?
Tak, tak, tak.
- Jak długo zostali państwo w Sulejówku?
O, tego to nie wiem. Zaraz, zaraz, wiem. Warszawa została wyzwolona [niezrozumiale] 17 stycznia, a 18 stycznia po krach na Wiśle ojciec przyszedł do nas, do Sulejówka. No i tam niedługo byliśmy i wróciliśmy do domu.
- W jakim stanie zastaliście państwo mieszkanie?
Nie, tam nic nie było. Spokojnie było. Sąsiedzi byli przecież. Tak że myśmy takich strat [nie ponieśli]. Dzięki temu że nas przeprowadzono z Marszałkowskiej na Stalową, to bardzo dużo rzeczy się zachowało. Nie wiem, czy to państwa interesuje, ale ja w ośmiu muzeach mam nasze okruchy majątku. Zegar francuski (mam zdjęcie tego zegar) jest w Wilanowie. Bardzo dużo rzeczy takich domowych jak garnki, jak bluzki, to dostało muzeum w Żyrardowie, które jest mi niezwykle wdzięczne. Poza tym ojciec przywiózł dużo rzeczy z Rosji. Więc takie były szmaty, ale to nie wiem, zniszczyły się przez tyle lat, i dałam do muzeum w Wilanowie – takie poszarpane kawałki – ale oni byli wdzięczni, bo powiedzieli, że będą badać farbę, będą badać włókno, będą sploty badać, tak że to im się bardzo przyda, te kawałki z Pałacu Zimowego.
- Jakie wrażenie zrobiła na pani Warszawa lewobrzeżna, jak tam można było wrócić?
No, ja tak od razu nie poszłam, już trochę gruzu było usuniętego. Ale to było dla mnie straszne, nie mogłam sobie wyobrazić, że tak może wyglądać miasto. Bo przedtem nie było takich zniszczeń.
- Jak wyglądało życie pani i pani rodziny już po wyzwoleniu?
Tata to od razu zaczął pracować. Wiem, że [pracował] w magistracie. Zapłatą był bochenek chleba, który myśmy zjadali. Tam dostawał zupę. Tak że początkowo to było bardzo biednie. Ja nie wiem, jak myśmy przeżyli, mówiąc szczerze. Jako dziecko nie wyobrażałam sobie, jak to się żyje, ale żyliśmy. Wiem, że kartofle były.
Tak, tak, tak.
No w czterdziestym piątym, w styczniu, chyba w styczniu… Jakoś tak na wiosnę. Zima, wiosna. Z tym że w czasie okupacji to nie chodziliśmy do tego pięknego budynku wybudowanego przez prezydenta Starzyńskiego, bo Niemcy zajęli to na szpital wojenny ze wschodu. A myśmy się tułali po trzecich, czwartych piętrach, to na Inżynierskiej, to na Targowej, to gdzieś tam na Wileńskiej. Ale chodziłam, bo zakończyłam na czwartej klasie, więc dzieci do siódmej klasy w Warszawie chodziły do szkoły.
- Czy chciałaby pani coś jeszcze dodać na temat Powstania? Może jakieś wspomnienie, które pani się przypomniało w trakcie rozmowy, może jakaś refleksja?
No, tak wyraźnie w tej chwili to nie wiem. No bo ja Powstanie przeżyłam na Pradze, więc tak bardzo nie byłam związana z tamtym Powstaniem. Tak mówię „tamto”, „to” Powstanie, bo tutaj to była godzina policyjna. No i to, co najbardziej przykre było, to to, że zabili służącą naszych znajomych, państwa Hartwigów, którzy mieszkali na Targowej. To było straszne przeżycie dla mnie, ta śmierć. Takie mocne, że kogoś straciłam, kogo znałam. A tak to byłam odseparowana. No tylko ten tata, który przychodził nieraz o dwunastej w nocy i te bramy piszczące. „Czy to nasza brama, czy sąsiadów brama?” Tak że ja bardzo dużo nerwowo przeżyłam w nocy. Mama mnie wyciągała z tego balkonu, ale ja to wszystko słyszałam.
Warszawa, 11 kwietnia 2014 roku
Rozmowę prowadziła Kamila Cichocka