Jan Wiesław Krystkiewicz „Weszka”
Jan Wiesław Krystkiewicz, urodzony w 1928 roku, pseudonim „Weszka”. Miałem stopień strzelec i byłem łącznikiem w „Chrobrym II”.
- Panie Janie w takim razie proszę szczerze, jak na spowiedzi, powiedzieć co pan pamięta sprzed 1 września 1939 roku?
Właściwie dużo pamiętam. Czy ja mam mówić wszystkie zdarzenia?
- Może te, które są związane bezpośrednio z panem, albo z pana rodziną.
[…] Pamiętam zdarzenia od piątego roku życia. Urodziłem się na Targowej pod siedemnastym i tam mieszkaliśmy bodajże do 1936 roku. Z powodu kryzysu światowego nie było pracy, ojciec nie mógł dostać pracy, nie mieliśmy za co komornego płacić, więc nas wysiudali, po prostu wysiudali nas. No i to jeszcze, że nie wysiudali nas na bruk, tylko pozwolili nam koczować na strychu, gdzieś dwa, czy trzy tygodnie. Później rodzice znaleźli mieszkanie w domu na Targówku i w 1936 roku tam się przeprowadziliśmy. Mieszkaliśmy, nie było tak źle, czasami był głód, czasami nie. Później już zacząłem chodzić do szkoły, czasami nie było nawet na autobus, to się na piechotę szło z Targówka na Pragę. Chodziłem do szkoły na Szeroką, to była Szkoła numer 51. Było coraz lepiej, przynajmniej tak matka mówiła, później wybuchła wojna, no i zaczął się cały kryzys.
- Jak pan zapamiętał ulicę Targową?
Po prostu zapamiętałem, pamiętam nawet teraz, dom ten jeszcze stoi, nie jest nawet nic remontowany. Ja mówię, że dobrze jest mieć taką pamięć, a może i nie, bo jak bym nic nie pamiętał, to bym nic nie pamiętał.
- Tam było mieszkanie tuż obok ulicy Targowej, w tej chwili ulicy Konopackiej.
Tak, ja mieszkałem Targowa 17, nie znam numeru mieszkania, ale Targowa 17, jeszcze ten dom stoi.
- Ta ulica, na której było to mieszkanie, była niezbyt przyjemna, różne rzeczy tam się na niej działy. W tamtych latach przedwojennych też to była taka okolica trochę szemrana?
Była, tak. Może Praga też, ale Targówek to jak najbardziej. Myśmy nie byli grandą, ale byliśmy biedni, bardzo biedni, ale grandą nie byliśmy, może jak byśmy byli więcej grandą, to może by było lepiej. Później wybuchła wojna, to pamiętam ten 1 sierpnia, radia wtedy nie było, ale ludzie, którzy mieli radio w tym domu…
- 1 sierpnia czy 1 września?
Września, tak, przepraszam. Ludzie, którzy mieli radio, no to mówili, że Anglia i Francja wypowie wojnę. Później 3 września już ogłaszali, że Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom i Niemcy wojnę przegrają. Francja wypowiedziała wojnę Niemcom, Niemcy wojnę przegrają, no i to tak było. Później jak Niemcy szykowali się na tą operację „Warna Rosa”, to myśmy patrzyli, bo myśmy mieszkali między szosą radzymińską a torami, które szły w stronę Wilna. Dzień i noc tamtędy szły pociągi i szosą [samochody] i szykowali się na tą inwazję. Myśmy mieszkali tam do 1943 roku. Później jak…
Rodzeństwo miałem, miałem trzy siostry i ja byłem sam. Miałem dwóch braci jeszcze, ale ich nie pamiętam, bo jeden umarł w noworodztwie, miał rok, drugi umarł przedtem zanim zapamiętałem coś. Tak że rodzinka była dość spora. Ocalało nas czworo tylko, z tego już siostrzenicy matka odeszła, druga moja siostra odeszła w zeszłym roku, a najstarsza siostra jeszcze żyje na Bródnie, ma osiemdziesiąt sześć lat.
Tak.
- Gdzie tata dostał pracę jak się przenieśliście na Targówek?
On przedtem pracował na Jagiellońskiej w Miejskiej Rzeźni i wtedy może było trochę lepiej, ale tak jak pamiętam, czasami też był głód i nie było co jeść. Potem tam żeśmy mieszkali do 1943 roku. Nie wiem czy pan chce jeszcze takie zdarzenia… no ja pamiętam dużo.
Ale później w 1943 roku nas Niemcy wysiudali stamtąd, dlatego że się cofali z frontu już. Ten dom był czynszowy i pojedyncze mieszkania, ewentualnie pokój z kuchnią, akurat się nadawał na koszary, no i ten kwatermistrz niemiecki wszystkich nas wyrzucił i nie pytali gdzie, dokąd, gdzie kto chce iść, to idźcie. No to myśmy z 1942 na 1943 rok, bodajże to było mniej więcej w tym [okresie], to żeśmy koczowali w niedokończonym domu na Radzymińskiej.
Zima i to w piwnicy, bo dom nie był wykończony, nie było schodów nawet ani nic, tylko kilka rodzin tam się [schroniło]. Było zimno, ale tam żeśmy koczowali. Później nam dali […] z kwaterunku jak Żydów wysyłali do Treblinki, to małe getto właśnie w tym rejonie, to nam dali przydział mieszkania na Rynkowej. Teraz ta Rynkowa nie istnieje już. Tam żeśmy byli aż do Powstania. Podczas Powstania ja jako tako nie byłem w organizacji jako członek, ale był Szymecki, którego ojciec był w organizacji, w tym samym domu mieszkał i miał syna, który też był już łącznikiem, już w organizacji, no to on nas namawiał i teraz by nas chuliganami nazywali, myśmy chodzili, pisali PW po ścianach wapnem. Prócz tego, to na kilka dni przed Powstaniem zabili dwóch Niemców na Placu Żelaznej Bramy, bo organizacja chciała się uzbroić, oni mieli pistolety, nie chcieli oddać dobrowolnie, to ich kropnęli. Później szli ulicą Rynkową, jeszcze ich nikt nie gonił, ale my wiedzieliśmy, chłopaki, trzech ich było czy czterech, to przed nimi żeśmy szli całą Grzybowską do Towarowej i później żeśmy skręcili, koło Alej była akurat łapanka. Stała buda, jak to nazywali, no to myśmy się wrócili i mówimy: „Panowie, nie [idźcie] bo łapanka.”
Tak, poza tym to jeszcze na jakieś dwa tygodnie przed Powstaniem, znalazłem w gruzach na granicznej, nie wiem skąd się wzięło, bo się Niemcy cofali, może któryś poszedł się załatwić i zostawił, cały pas i pełną ładownicę amunicji do KB.
Tak i to nie wziąłem ze sobą, bo za to była czapa jakby cię złapali, to ja to zakopałem w gruzach i później jak Powstanie wybuchło, to oddałem do dowództwa „Chrobry II”.
- Wspominał pan, że pana koledzy z bloku już mieli udział w konspiracji?
Tak.
- Wiedział pan o tym, to było wiadomo, że…
Tak, jak najbardziej, może nie tak legalnie, ale wiedzieliśmy. Szymecki piekł potajemnie bułki i chleb w tym domu i on należał, to my wiemy, bo później się ujawnił w Powstaniu, a jego syn tak samo. Już był wtedy łącznikiem, myśmy go nazywali „Fasola”, bo miał takie wyłupiaste oczy. Właśnie ten „Fasola” nas [namówił], pisaliśmy po ścianach, teraz by nas chuliganami nazwali, a myśmy przedtem PW wapnem pisali na [ścianach]. Prócz tego takich jak tych, co panu mówiłem, ci troje co zabili dwóch Niemców, zabrali im pistolety, niewiadomo kto to był, czy to była organizacja, czy po prostu jacyś bandyci. Ale w tym czasie, kto tłukł szkopa, ten był brat.
- Czy to malowanie na murach „Polska Walcząca”, to była wasza inicjatywa prywatna?
Nie, to było z inicjatywy tego, tylko właśnie ten Szymecki, on to wiedział, no i pisali na murach PW.
Ja też to pisałem. W małym pudełku tą farbę z wapnem i to przeważnie się robiło w nocy, już po godzinie policyjnej, bo tak chłopak mały jeszcze to nie mogli go zobaczyć, no to podszedł do muru…
Tak, i gotowe, tak było. Ale jeszcze przedtem, jeszcze więcej przed Powstaniem, to żandarmi gonili z Przechodniej, nie wiem kim on był, czy był jakiś konspirator, czy złodziej, czy kto, ale uciekał. Na Wielopolu były budki, przez Wielopole [uciekał] i później wypadł, słyszałem jak strzelali za nim, to ja mówię: „Panie, ja znam wszystkie dziury tam. Leć pan za mną.” Przez gruzy na Krochmalnej, później przez dziurę wybitą i on prawdopodobnie uciekł, nie wiem bo ja go przeprowadziłem na Grzybowską i prawdopodobnie uciekł. Też może mu uratowałem życie w ten sposób, później już go nie widziałem. Później podczas Powstania było tak jak mówiłem…
- Zanim dojdziemy do Powstania, czy pan chodził do szkoły w tamtym czasie, podczas okupacji?
Chodziłem do szkoły, ale nie miałem… tylko do szkoły chodziłem trzy lata, do podstawowej szkoły. Później sam, ja jestem dużo oczytany, bo sam czytałem, ale to było tak. Ludzie niektórzy chodzili, niektórzy nie, u mnie akurat tak było, że nie można było.
- Przecież dostaliście to mieszkanie na terenie małego getta. Jak pan zapamiętał okres wybuchu Powstania w getcie?
Zapamiętałem to, że syreny wyły, tak jak mówiłem, na całym mieście i to był pierwszy dzień, akurat wtedy pamiętam spadł rzęsisty deszcz, myśmy wyglądali przez okno, widzieliśmy trzech prawdopodobnie powstańców i z gmachu PAST-y zaczęli do nich strzelać, wtedy miałem jeszcze dobry wzrok i zobaczyłem jak się jeden przewrócił i miał krwawą plamę, ale jakoś poszedł o własnych siłach. To pamiętam i potem były pierwsze dni, Niemców wysiudali z prawie każdego kąta, flagi wszędzie były, dopiero później po dwóch, trzech tygodniach zaczęli przyciskać. Ja natomiast byłem ranny 15 sierpnia.
- Przepraszam, jeszcze chciałbym, jeżeli to jest możliwe, żebyśmy jeszcze się przez chwilę zatrzymali przed okresem Powstania. Jak pan spędzał czas w momencie, gdy pan przestał chodzić do szkoły? To znaczy po zajęciach w szkole, jak wasz wolny czas wyglądał? Spotykaliście się z kolegami, gdzieś chodziliście?
Wie pan, ja miałem wtedy jedenaście, dwanaście lat, to…
Niewiele, tak. Tak jak normalne [dzieci], bawiliśmy się, graliśmy w piłkę, czy coś takiego.
- Bezpiecznym się pan czuł wtedy?
Prócz tego jeszcze, jak żeśmy na Targówku mieszkali, to żeśmy pomagali sowieckim jeńcom, był wielki obóz na Szmulkach. Myśmy sami nie mieli co jeść, ale 1939 rok to był naprawdę koszmar. Później nam przydzielili działki, bo tam wszędzie pola były, no to żeśmy trochę sobie nasadzili warzyw i tym sowieckim jeńcom [dawaliśmy] z daleka, bo Niemcy strzelali do nas. Nawet dwóch zabili, chłopaków takich jak ja. My zawsze pozbieraliśmy co mogliśmy i idziemy coś dać ruskim, to było jeszcze na Targówku. Później, jak tam żeśmy koczowali i później na Rynkowej to się robiło rozmaicie, jak ta piosenka idzie „Kto nie handluje, nie żyje.” Ja tak nie handlowałem sam, ale pomagałem dwóm, którzy mieli wózki i sprzedawali jabłka pod Żelazną Bramą. Prócz tego jeszcze na Targówku, była bieda, no to pomagałem, jeden taki był pan Cichocki, który pędził bimber. No i ja mu ten bimber pomagałem robić i stąd jeszcze dzisiaj potrafiłbym to zrobić. Później pod Żelazną Bramą pomagałem jabłka sprzedawać, to było przez rok czasu, dopóki Powstanie nie wybuchło. Oni mieli w naszym domu komórkę i tam trzymali ten towar, później było miejsce na wózki. Pamiętam jak niemiecka policja przemysłowa z Krakowskiego Przedmieścia przychodziła tam i rekwirowała cały towar. Mnie złapali dwa razy, bo nie zdążyłem uciec z tym wózkiem. Pamiętam jak pchałem to, oni to później wyładowywali i pozwolili z powrotem ten wózek zabrać. Jak się zatrzymali, gdzieś konie stały i miały żłób, sobie jadły, to ja garściami te jabłka dla koni, aby Niemcom [nie dać], tak było. Później Powstanie wybuchło i myśmy…
- Jak to się stało, jak pan się zorientował, że wybuchło Powstanie?
Właśnie mówiłem, syreny, strzały i… flagi ludzie powywieszali, Powstanie! Śpiewali „O to dziś dzień krwi i chwały” i takie tam. Później…
O! Ja czułem się jak najbardziej… patriotą! No i później zgłosiliśmy się do dowództwa, bodajże już nie żyje, on się nazywał Lech Żyłowski. Nie było broni, no ale [powiedział]: „Możecie coś pomóc, czy donosić coś, czy meldunki.”
- Z kim się pan tam zgłosił do niego, z kolegami?
Z kolegami, tak. Było nas trzech, znam ich nazwiska, jeden się nazywał Szkutalski, drugi się nazywał Głowala. Później myśmy byli jak Hale Mirowskie są, teraz już tego Bazaru Janasa nie ma, więc wysłali żeby pilnować, bo Niemcy już prawie mieli opanowaną Chłodną i Wolską, myśmy tam byli we trzech. Nagle, tam były dwie bramy, jedna od Hali Mirowskiej, druga do Krochmalnej, brama została wybita, nie wiem czy jakimś Ferdynandem, czy czołgiem, wpadli Niemcy, myśmy broni nie mieli, musieliśmy uciekać. Mietek Głowala dostał prosto w serce, upadł od razu i zginął, ja dostałem z tyłu i mnie wyszło, ale zdążyłem uciec. Szkutalskiego złapali, nie wiem co się z nim stało, czy go zabili, czy nie.
Miał, tak. Myśmy mieli opaski i prócz tego myśmy mieli, bo każdy oddział, który był na Starówce, miał panterki co zdobyli na Stawkach, na Niemcach. U nas natomiast był na rogu Waliców i Grzybowskiej posterunek policji granatowej, oni się w każdym razie przyłączyli do Powstania, bo niektórzy z tych policjantów nie. Tam były magazyny mundurów granatowych policjantów i czapek, czapki były w rodzaju tych niemieckich, to myśmy mieli tu i zakładaliśmy biało-czerwone [wstążki] i oprócz tego opaski. Później byłem ranny…
- Pan jako chłopiec, to znalazł rozmiar na siebie, czy to za duży był mundur?
To nie był mundur, ja chodziłem… tylko ta czapka.
Tylko tą czapkę i pas. Pasy nawet nie miały klamer, tylko co myśmy robili? Wkładaliśmy kawałek drewna, wycinali dziurkę i tym się zapinali tak. Czasami myśmy mieli jakieś granaty, było kilka rodzajów, były filipinki, sidolki, to po prostu była butelka od sidolu, napełniona materiałem wybuchowym, miała zapalnik, się odkręciło, wyrwało i [rzucało]. Wielkiej szkody nie zrobiło, to był tylko postrach. Później jak dostałem, to jeszcze przebiegłem Krochmalną i ostrzegłem tych, oni mieli bunkier na Krochmalna 13, że Niemcy są w Bazarze Janasa i to może [pomogło], bo Krochmalnej nie zdobyli do końca Powstania bodajże. Mnie już krew tryskała, wzięli mnie pod ręce i zaprowadzili mnie na punkt opatrunkowy na Grzybowskiej, tam była Fabryka Jarnuszkiewicza, oni robili łóżka przed wojną i wtedy mnie tam zanieśli. Tam mnie opatrzyli…
- Pamięta pan numer i jaka to była ulica?
Nie pamiętam numeru, wiem że to była Fabryka Jarnuszkiewicza, Fabryka Łóżek i stamtąd przenieśli mnie do szpitala na Śliską, ze Śliskiej znowu, bo to i jeszcze wspomnienia… ja byłem w środku, jeden był z powstańców takich już starszych, co brali udział na pierwszej linii, a drugi z tej strony, no i jeden umarł obok mnie, wszyscy mieli postrzał w żołądek, a to było już… jak ktoś dostał tu postrzał podczas Powstania, to był koniec. No to ja myślę sobie: „Teraz chyba kolej na mnie.” Ale nie, jakoś mnie ominęło i ten drugi za godzinę, tak samo kojfnął. Później z tej Śliskiej przenieśli mnie na Mariańską, też był szpital i byłem tam tydzień, później ta ręka tak była… mówię: „Kaleką jestem.” I mówię…
- Czyli rękę miał pan uszkodzoną od tego postrzału?
Od tego postrzału, była po prostu tak, o, nie mogłem jej… tylko z latami jakoś sam wyrobiłem. Później to już się przyznam, że nawet po tym postrzale, miałem „cykorię”, bałem się, chyba jak każde zwierzę. Byłem jeszcze tam, spełniałem jakieś funkcje, czasami blisko jakiś meldunek przenieść, czy coś takiego. Później mogłem wyjść z cywilami, ale jakoś mnie imponowało to wojsko i wyszedłem 5 października już. To jest historia znana wszystkim, do Ożarowa, przejściowy obóz, później pociągiem do Lamsdorfu, przejściowy obóz, stamtąd do Sandbostel. Później jak alianci szli stąd, to nas ewakuowali w stronę Lubeki i w tej Lubece nas oswobodzili i tą historię już panu opowiedziałem przedtem.
- Chciałbym teraz żebyśmy wrócili do czasu Powstania właśnie. Pamięta pan co jedliście, czy jak wyglądała sprawa z aprowizacją?
Było trochę takiego, bo tam był Bazar Janasa, trochę jakichś ryb suszonych. Właśnie ten Szymecki on ciągle, nawet podczas Powstania, wypiekał chleb, to było tego trochę, a poza tym to był Browar Haberbuscha, w którym były duże zapasy jęczmienia, no to mielili na młynkach i to się nazywała „kasza plujka”, jadło się, ale te wszystkie plewy to trzeba było albo połykać, albo pluć. Ale jakoś przetrzymało się.
- Takie rzeczy jak spanie? Gdzie spaliście?
Spali gdzie się dało, spali w piwnicach, spali na piętrach. Na górnych piętrach nikt nie spał, bo Niemcy bombardowali cały czas i prócz tych kruszących bomb, to tak samo ostrzeliwali z artylerii, no to się spało gdzie można było, czasami to było nawet na otwartym powietrzu, gdzieś przy barykadzie, przycupnąć i przespać się trochę. Pamiętam właśnie, nie wiem jak się ten ksiądz nazywał, który był kapelanem tego oddziału, to on czasami przy barykadach, to mówił tym, bo oni nie spali czasami po dwie, trzy noce, bo Niemcy podchodzili, tu jest zdaje się jego… nad tym muzeum… mówił: „Prześpij się trochę, ja będę pilnował. Jak będą szli, to cię obudzę.” Widzi pan, takie zdarzenia.
- Jak pan zapamiętał żołnierzy strony nieprzyjaciela, żołnierzy niemieckich? Czy miał pan jakiś bliższy kontakt z nimi?
Miałem kontakt, jeszcze nie mówiłem tego, zanim oni zaczęli likwidować to duże getto, no to myśmy tam, nie powiem, żebyśmy specjalnie chodzili Żydom pomagać, ale po prostu handlować. Kupili coś pod Żelazną Bramą, jakichś owoców, jakiś chleb i stamtąd brali ciuchy tak zwane i później sprzedawali. No i mnie raz złapali na rogu Żelaznej i Leszna, przez tą bramę chciałem się przedrzeć i wzięli mnie na tą Gęsiówkę, co tam była. No dobrze, miałem szczęście, że nie byłem Żydem, bo by mnie od razu do Treblinki wywieźli, ale mnie tak sprali, że miałem ślady na plecach przez prawie dwa tygodnie.
Normalnie, takie jak oni nosili pejcze. To było tylko jedno, a tak to… No wszyscy ich nienawidzili, bo to byli najeźdźcy i tak jak mówiłem panu przedtem, że obojętnie kto szkodził Niemcom, czy to był z konspiracji, czy to był zwykły złodziej, ale był brat.
- Nie udało się panu żadnej broni zdobyć przez ten cały czas?
No nie, to było mało. Jak panu mówię, później to już nie mogłem z powodu tej ręki, bo pod koniec Powstania, to wszyscy mieli już nawet po dwa karabiny, czy pistolety maszynowe, bo nie było ludzi. Brakło amunicji, ale tak w początkach, to broni nie było, dawali tylko takim starszym, którzy… jak mówię, my mieliśmy tylko same granaty, albo te sidolki, bo były jeszcze filipinki, ale to już były trochę lepsze, albo tak zwane gamony, w woreczkach był plastik i ułamki jakieś z gwoździ, wszystko to co było.
- Czy pamięta pan jakieś zrzuty?
Tak, pamiętam raz rzuciłem do jakiejś piwnicy, że tam rzekomo mieli być Niemcy, ale bodajże nikogo nie było, bo jakieś szmery słyszeliśmy.
- Aha, pan myśli, że pan rzucił granat.
Tak, to jeszcze było przed moim [postrzeleniem].
- Czy pamięta pan te samoloty lecące, które zrzucały…
Jak najbardziej, tak. Oni zrzucali ulotki, nurkujące zrzucały bomby prawie półtonowe, sztukasy. Poza tym, to tak zwane Henkle, one wysoko leciały i zrzucały bomby… jak to się mówi? Zapalające. One były jak cygara, tak je nazywaliśmy. Pamiętam, jak najbardziej.
Alianckie samoloty też pamiętam, jak przelatywały to tutaj nawet miałem zaszczyt uścisnąć rękę tych lotników z południowej Afryki. [Zawsze] mówiłem, że jak pojawiły się nad Warszawą, to Warszawa cała była oświetlona jak wielka choinka bożonarodzeniowa. Tak była oświetlona tym [niezrozumiałe], rozmaitego koloru pociski, zielone, niebieskie, czerwone, białe. Widok był piękny, ale oni… tam dużo ich było prawdopodobnie strąconych. Natomiast główna pomoc co nadeszła, to już nadeszła 27 września, ale to już wszystko było zajęte, tylko mały teren był obstawiony przez powstańców i dwie trzecie tego wpadło w ręce Niemców.
- Czy podczas Powstania miał pan jakiś kontakt z rodziną, z bliskimi?
Miałem, tak, bo to było w tej samej dzielnicy, ale na ogół nie miałem takiego bliskiego.
- Co ojciec mówił, że pan bierze udział w Powstaniu?
Ojciec nic nie mówił, ja nawet ojca nie widziałem w Powstaniu, chociaż to była ta sama dzielnica, ale tak jak mówię, myśmy byli gdzie indziej i spaliśmy gdzie się dało. Później myśmy wyszli do niewoli, no a rodziców i siostry wywieźli też. Jedną wywieźli do Niemiec, nawet ją w Niemczech spotkałem, a znowu jej mamę wywieźli gdzieś na prowincję i później dołączyła się do oddziałów Drugiej Dywizji, która szła, tego korpusu, który szedł ze wschodu i była sanitariuszką aż prawie po Berlin. Nasz ojciec i matka wcześnie wrócili do Warszawy, później się skomunikowałem. Ojciec zmarł w 1947 roku, mnie powiadomili, a matka żyła do… 1979 roku... Coś takiego, tak. To wszystko, to jest cała moja [historia] i tak jak panu mówiłem, rozmaitych sił próbowałem, ale z powodu tego, że ta ręka moja nie była sprawna tak jak prawa, to nie mogłem. Może jakby mnie wzięli do tej Legii Cudzoziemskiej, to może już by mnie nie było, w Wietnamie prawdopodobnie bym zginął.
- Dzięki temu, że pana nie wzięli, to mamy teraz okazję porozmawiać. Panie Janie, jak pan pamięta swoich starszych kolegów z oddziału, tych którzy brali udział bezpośrednio w obronie barykady, bądź w atakach, jak pan ich zapamiętał?
Zasadniczo z tego oddziału, to nie pamiętam dużo. Pamiętam, jeden nazywał się, nie znam jego pseudonimu, ale spotkałem go w Niemczech, w Anglii już, nazywał się Trzecieski, był dość dobry. Poza tym, to ja tutaj dałem ogłoszenie, trzech takich co razem byliśmy w niewoli, tych to nazwisk nie znam, ale jeden się nazywał „Kornas”, drugi „Kokosza”, trzeci „Matlak”, to były ich pseudonimy. Chciałem się z nimi [spotkać], bo oni wrócili do Polski, zaraz po [wojnie], w 1945 roku, po oswobodzeniu. A tak, to byli rozmaici ludzie, byli tacy co byli dobrzy, byli tacy co byli źli.
Jak wszędzie, tak.
- Po czym można było poznać tego dobrego człowieka?
No jak przypuśćmy owało wody, dobry człowiek jak miał butelkę, to się podzielił z tobą, a zły powiedział „nie”.
Tak, byli i tacy. Byli dobrzy i byli źli. Jeden był gotów zabrać wszystko drugiemu, żeby mieć tylko dla siebie, a drugi by się podzielił ostatnią kruszyną z tobą.
- Czy pamięta pan w jaki sposób rozmawialiście, gdy już wiedzieliście, że Rosjanie są po drugiej stronie Wisły, że oni nie podchodzą, że oni nie chcą wam pomóc, pamięta pan atmosferę wtedy w oddziale?
No tak, no mówili. Nawet żeśmy słyszeli, bo takie oddziały, jak byłem z kolegami w Niemczech już, którzy byli z oddziałów „Zośka” i „Parasol”, jak Stare Miasto upadło, to ich gnali na Czerniaków i nawet w niewoli byliśmy… to zdaje się jeden batalion tylko się przedarł przez Wisłę na Czerniaków i oni później byli razem z nami w obozie, ci berlingowcy. No to każdy, wie pan… każdy się na to źle zapatrywał, że byli tylko krok przez Wisłę, to Niemcy jeszcze nie byli tacy mocni, że mogli zatrzymać, bo to już przyczółek był gotowy, ale nie zrobili [tego]. To był prawdopodobnie polityczny chwyt, no i bodajże nie mogli. Może i mogli, tylko że nie pozwolono im.
- Miał pan może kontakt w trakcie Powstania z jakimiś jeńcami niemieckimi?
Z jeńcami niemieckimi, tak miałem kontakt.
- Jak oni się zachowywali w niewoli?
Bardzo grzecznie, tak jak się butnie zachowywali przedtem, tak wtedy bardzo grzecznie, bo się bali że dostaną w czapę.
- Nie kusiło pana żeby dać któremuś z nich w czapę?
A! Jak najbardziej, ja nie miałem czym, ale jak najbardziej. Jak mówiłem, to była po prostu nienawiść do najeźdźców, tym bardziej żeby jeszcze to by było dobrze, za nich to tak, ale my pamiętamy przecież tych pięć lat głodu i rozstrzelań na ulicy. Pamiętam to właśnie tutaj w muzeum jedna pani mówiła o tych powieszonych na Lesznie, naprzeciwko sądów i ja pamiętam to dokładnie, ona mówiła że siedmiu, a ja naliczyłem trzynastu, bo było na dwóch balkonach, na jednym sześciu, na drugim siedmiu.
Widziałem to na własne oczy. Widziałem natomiast jak likwidowali getto na Lesznie i jak z palącego się domu, bo oni podpalali od spodu, a kto był na górnym piętrze, to nie miał wyjścia, jak Żydówka zrzuciła najpierw dziecko, a później sama skoczyła z trzeciego piętra i jak esesowcy z dołu strzelili najpierw do tego, a drugi do tej matki. Jak się zanosili śmiechem, jak dobrze trafili, takie obrazki były, tak.
- To zdarzenie z tym powieszeniem Polaków na Lesznie…
Nie widziałem jak ich wieszali, tylko widziałem ich już jak wisieli, było na jednym balkonie siedmiu, a na drugim sześciu. Dwa balkony po stronie bramy i oni nawet tam ludzi specjalnie spędzali żeby popatrzyli się co ich czeka jak będą się sprzeciwiać władzy niemieckiej.
- Jaka jest pana opinia na temat Powstania?
To był zryw, walka o zemstę za krew tysięcy Polaków. Może to było skazane na zagładę, ale jak ktoś pana uderzy w mordę, to co, pan nadstawi drugi policzek, czy odda pan?[…]
- Były jakieś dziewczyny w pana oddziale?
Były tak, były całkiem młode, niektóre starsze, nie pamiętam, ja wtedy jeszcze nie byłem w tym wieku żeby się interesować dziewczynami, ale były. Była taka co i znałem, nawet jak już leżałem w szpitalu, to pamiętam była taka jak jeszcze z nami na Targówku mieszkała i później też przenieśli, oni w innym domu mieszkali, ale dowiedziała się, że ja byłem ranny, no to mi przyniosła dwie butelki soku.
Nie wiem skąd, ale przyniosła mi do szpitala. Pamiętam jak się nazywała, ją nazywali „Niuta”.
- Jaka była atmosfera u pana w oddziale?
Z początku to był zapał, entuzjazm, później było coraz większe przygnębienie, nie było znikąd pomocy, no i ludzie coraz więcej zaczęli powątpiewać czy to było dobrze, czy źle. Jak nie jesz trzy dni, nie możesz spać, tu ci bomby na łeb lecą, ale na ogół, to bo ja wiem, chyba nikt tak nie narzekał. Ja to, tak jak panu mówiłem przedtem, po tym postrzale, to ja już miałem straszną „cykorię”, bałem się, po prostu bałem się. Wstyd się do tego przyznać, ale jest fakt. Wreszcie chyba to jest tak jak każde zwierzę, jak go skrzywdzisz, to się będzie bać później. Gdzie to wszystko potem idzie, do archiwum?
- Tak. Czy jest coś jeszcze o czym nie powiedzieliśmy na temat Powstania, o czym chciałby pan powiedzieć, o czym uważa pan, że warto wspomnieć na zakończenie?
Co ja jeszcze mógłbym wspomnieć?… Pamiętam, jak koło nas było tak zwane Wielopole, przed wojną był duży handlowy gmach, później były duże budki, Niemcy to podpalili, ogień był niemożliwy, bo to wszystko drewniane było, to pamiętam. Pamiętam jeszcze jak w Rynkową „tygrys” podjechał i zaczął walić w dom. Pamiętam jak był w jednym oddziale, on się nazywał… sierżant, nie znam jego pseudonimu, nie mieli już czym strzelać i Niemcy się wdarli do jednej z bram, a oni gdzieś byli ukryci, to po prostu wykończyli ich butami i zabrali szmajsery.
- Jak, skopali ich na śmierć?
Tak, nie było innego wyjścia, oni nie mieli już czym strzelać, a chcieli mieć broń. To było jeszcze w pierwszych dniach Powstania, bo tak jak mówiłem, w końcowej fazie, to już każdy mógł mieć po dwa, jakiś karabin i pistolet, ale w pierwszych dniach nie było, tak jak w piosence: „Choć nie każdy posiada z nas broń.”
- Dobrze, panie Janie zatem na zakończenie pańska refleksja, mówi pan że to było nieuniknione, prawda?
To było nieuniknione, to musiało się coś zrobić żeby… Czy to było dobre, czy złe, no to już jest wyższa instancja, ale musiało się coś zrobić, bo ludzie po prostu wszyscy, był mały procent, że sprzyjali Niemcom, ale wszyscy na ogół, to po prostu pałali nienawiścią do Niemców.
- Pan teraz co czuje po latach do Niemców?
Nie pałam do nich miłością.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.
Dziękuję bardzo również.[…]
To jest taka piosenka z cyklu: „Ballady Dziadowskie.” „Pierwszego sierpnia w całej Warszawie,Się rozpoczęła okropna draka.Po jednej stronie stali germańcy,Po drugiej stronie chłopaki z AK.Germańcy mieli tanki i krowy,Oraz ruskiego pomoc kozaka.Tego nie miała biedna Warszawa,Lecz za to miała chłopaków z AK.Hitler przywołał swoje gieroje,Do chrzanu, mówi, robota taka.Macie armaty, tanki i krowy,A tu was leją chłopaki z AK.Więc całą armię swoją przywołał,Każdemu granat dał do plecaka.Już was dziesięciu jest na jednego,Musicie pobić chłopaków z AK.W radio generał, burdel Churchilla,Ratuj, powiada, bracie Polaka,Bo już tak dłużej nie wytrzymamy,I zginą wszystkie chłopaki z AK.Na Saskiej Kępie chytre sowiety,Co zamiast pomoc dać dla Polaka.Ruskim sposobem nas wykiwali,I tak zginęli chłopaki a AK.”
- Bardzo pięknie. Może jeszcze jakąś jedną?
No jeszcze jedną mogę. [...] To była taka jeszcze za konspiracji, to była…„Kiedy w Warszawie mścił się rozszalały wróg,Kiedy gestapo krwią znaczyło każdy próg,Kiedy Oświęcim był postrachem wszystkich nas,W Palmirach nad grobami rzewnie szumiał las.W Polsce podziemnej zemsty się obudził gniew,Na dany znak oddział bojowców stawił się,Zawrzała polska krew i poszli wnet na zew,Śladami ojców swych.Zwykły ich strój i rewolwer w kieszeni nabity,Każąca dłoń w imieniu Rzeczypospolitej,Gdy padnie strzał i gdy chodnik krwią zbryzgany,Warszawa wie, rozkaz został wykonany.”
Warszawa, 31 lipca 2006 roku
Rozmowę prowadził Radosław Paciorek