Irena Maria Nawrocka „Irena Wojna”
[Nazywam się] Irena Maria Nawrocka
- Jak wyglądało pani życie przed wybuchem wojny?
Studiowałam na wydziale prawa na Uniwersytecie Warszawskim.
- A czy pamięta pani 1 sierpnia 1944 roku?
Pamiętam zupełnie dobrze. Myśmy już wtedy byli w organizacji akowskiej. W pierwszym dniu przed wybuchem Powstania (Powstanie wybuchło o piątej po południu), rano poszłam pod Warszawę do swojego punktu kontaktowego, żeby ich powiadomić o wybuchu Powstania o godzinie piątej po południu. To był dzień wybuchu Powstania.
- A jakie miała pani zadania podczas walki?
Miałam za zadanie powiadomić swoją kontaktową koleżankę, o której jest wybuch Powstania.
- Ale jakie miała pani zadania w czasie trwania Powstania?
Byłam łączniczką w komendzie placu Warszawa-Południe. Wtedy dyspozycje, które wydawał komendant musiałam dostarczyć do swoich kontaktów.
- Czy pamięta pani jakieś szczególne wydarzenie podczas Powstania?
Szczególne to nie, tylko wieczne strzelaniny i ratowanie ludzi, którzy zostali zastrzeleni, zranieni... I noszenie, bo myśmy były łączniczkami, ale były takie rzezie, że się pomagało w przenoszeniu rannych. I oczywiście rozkazy, które komendant dawał, które trzeba było zanosić do punktów kontaktowych. Zresztą to było dosyć trudne, bo trzeba się było tunelami, zrobionymi w czasie Powstania, przedostawać. Ja na przykład prawie z ulicy Towarowej musiałam na Nowy Świat dotrzeć, więc trzeba było przekroczyć Aleje Jerozolimskie, które były cały czas pod obstrzałem. Trzeba było przełazić różnymi podkopami, tunelami, żeby przenosić rozkazy. Byłam w Śródmieście Południe, więc od placu Zbawiciela, plac Trzech Krzyży, Aleje Jerozolimskie, Świętokrzyska, Nowy Świat, Marszałkowska. Byłam łączniczką, przenosiłam rozkazy, informacje do punktów kontaktowych w tych rejonach.
- Jak zapamiętała pani żołnierzy niemieckich spotkanych w walce lub wziętych do polskiej niewoli, spotykała ich pani?
Skąd! Przecież się unikało, chodziło się takimi drogami, żeby nie wpaść na Niemców. Łączniczka przenosiła rozkazy z jednego miejsca do punktu kontaktowego. Z tym że oczywiście w międzyczasie miało się do czynienia z ludźmi ratowanymi. Przecież byli ranni, trzeba było przenosić, załatwiać opiekę, to co nagle wypadało w czasie wojny, przecież to była wojna, a nie spokojne czasy.
- Jak ludność cywilna reagowała na Powstańców?
Różnie. Ludzie się bali, chowali po kątach, a niektórzy pomagali. Różnie się układało, ale na ogół była bardzo zgodna współpraca. Wszyscy, z którymi się miało kontakt działali przeciwko niemieckim najeźdźcom.
- A jak wyglądał jeden dzień podczas Powstania?
Zaczynało się zawsze od wybuchów, bo co chwilę, na nowo były serie wybuchów. Trzeba było pójść do komendy, dostawało się rozkazy, co trzeba było i gdzie załatwić, gdzie zanieść meldunki. Chodziło się tylko z tym, bo przecież się po Warszawie nie łaziło, tylko jak człowiek musiał przejść i zanieść meldunek albo odebrać, względnie dostać się do stołówki, żeby w ogóle coś do ust wziąć. I na tym polegała praktycznie praca.
- Czy pamięta pani, co się jadło?
Zupkę. Zwykle jakaś zupka była. Nikt nie gotował całych obiadów przecież. Była stołówka akowska, nie pamiętam zresztą, w którym miejscu, ale gdzieś w Śródmieściu była i tam się przychodziło i dostawało talerz zupy, bo nic więcej nie było.
- Czy pomagała pani opatrywać rannych?
Nie. Pomagałam przenosić rannych, coś podać, przykryć, ale nie opatrywać. Nie byłam sanitariuszką tylko łączniczką. Ja się na medycynie nie znam.
- Miała pani swój strój, czy trafiła się pani panterka niemiecka?
Miałam odpowiedni strój, który miałyśmy przygotowany. W tej chwili nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że były to granatowe spodnie i granatowa bluza, i odznaka.
- Pamięta pani te dni, kiedy Powstanie upadało?
Trudno mi powiedzieć. Pewnie, że pamiętam cały czas coś się działo, byłam łączniczką, więc wędrowałam po swoim rejonie, przez wybite tunele, przez ulice pod obstrzałem i tak się trwało aż do rozejmu.
- Wyszła pani z Warszawy jako akowiec?
Tak, wyszłam z Warszawy razem z armią. Wszystko było ustawione w szeregi i się szło. Ale doszłam do [Ożarowa, gdzie był obóz przejściowy] i uciekliśmy. Już dalej do obozu nie poszliśmy.
- Co stało się z panią po tej ucieczce?
Uciekłyśmy [z Ożarowa], wsiadłyśmy do pociągu i dojechałam do swojej rodziny w Zakopanem. Dosłownie przed wejściem do obozu był już obóz przejściowy, gdzie wszystkich tam wprowadzali, przynajmniej tych akowców, którzy brali udział i stamtąd odwozili do obozów. Myśmy wmieszały się w tłum ludzi, którzy stali i uciekłyśmy. Wsiadłyśmy do pociągu i dojechałyśmy do rodziny do Zakopanego. Tak że dosłownie przed wejściem do obozu zwiałyśmy.
- Kiedy wróciła pani z powrotem do Warszawy?
Nie pamiętam. W każdym razie już po wojnie.
- Czy pamięta pani okres, kiedy ujawniali się akowcy?
Ujawniłam się, to wiem, ale kiedy to było, jak to było, to nie pamiętam, ale ujawniłam się.
- Czy pamięta pani represje powojenne?
Nie. Miałam kontakt ze swoim szefem, który akurat był w Warszawie i na przykład kuzynka moja była razem ze mną w AK i miałyśmy stały kontakt. Ale poza tym żyło się tak jak wszyscy po okupacji.
- Co Pani sądzi o Powstaniu po upływie tylu lat?
Mnie się wydaje, że z punktu widzenia polskiego to miało sens, bo odpowiednio oddziaływało na mentalność ludzi, a z wojskowego punktu widzenia szans nie było. Było wiadomo z góry, że nie było takich możliwości, żeby w Powstaniu wziąć przewagę.
W czasie okupacji ja i moja kuzynka należałyśmy do tajnej organizacji akowskiej, szefem, tego oddziału, był [major Kazimierz] Karaszewski. To był oficer z jednego z pułków w Ostrołęce, którego znałyśmy sprzed wojny. On w czasie wojny znalazł się w Warszawie i był dowódcą okręgu Warszawa Śródmieście Południe. Myśmy znali go i przez niego wstąpiliśmy do organizacji akowskiej.
- Czy utkwiło pani w pamięci jakieś szczególne zdarzenie z Powstania?
Nie wiem. Wiem tylko, że myśmy musiały przechodzić przez Aleje Jerozolimskie. Nasz punkt, w którym byłyśmy zgrupowane, to Marszałkowska 79, a przechodziłyśmy na Nowy Świat. Więc musiało się przejść przez Aleje Jerozolimskie, gdzie nie było podkopów, tylko były barykady. To była bardzo ryzykowna historia. To był nasz rejon, więc musiałyśmy krążyć. Mieszkałyśmy przez czas Powstania na ulicy Marszałkowskiej u kierowniczki naszego zgrupowania. Miała mieszkanie na Marszałkowskiej i wszystkie łączniczki się do niej przeniosły.
- Jaka sytuacja wydaje się pani najbardziej niebezpieczna w czasie pełnienia służby łączniczki?
Ryzykowna historia to było przejście Alejami Jerozolimskimi, ponieważ tam nie było podkopu tylko barykady i był cholerny obstrzał. Z dachów strzelali właśnie na to przejście. Kulki świszczały tam i siam, tak że wiecznie trzeba było tunelami, podwórzami, piwnicami przełazić, żeby można było przenieść meldunek albo przeprowadzić kogoś do szpitala.
- Czy była pani ranna podczas Powstania?
Nie byłam. I wyszłyśmy z Powstania razem z Powstańcami, tylko uciekłyśmy od razu [sprzed obozu w Ożarowie].
Warszawa, 13 grudnia 2007 roku
Rozmowę prowadziła Aleksandra Woźniak