Dariusz Celiński „Koło”, „Aleksander”
Dariusz Celiński. W czasie Powstania należałem do kompanii „Gertrudy” Batalionu „Gustaw”, który był częścią Zgrupowania „Róg”.
- Chciałam zapytać o środowisko, z jakiego pan się wywodzi – o rodzinę, szkołę, krąg przyjaciół. Jak kształtowali pana osobowość?
Po roku od mojego urodzenia rodzice przeprowadzili się z Warszawy do Wołomina. Tak że moja młodość, szkoła [to pobyt] najpierw w Wołominie, a później w 4. Gimnazjum Miejskim w Warszawie. [Zdałem] maturę w 1938 roku. Było nas czterech braci, ja byłem najstarszy. Mój młodszy brat zginął w Majdanku. Mój następny brat był w Majdanku, ale [rodzice sprzedali dom w Wołominie i ja wpłaciłem otrzymane pieniądze sekretarce w więzieniu na Daniłowiczowskiej i] go zwolnili. Najmłodszy zginął w Powstaniu Warszawskim w Wytwórni Papierów Wartościowych.
- Czy na co dzień przed wojną mówiło się o patriotyzmie?
Nie pamiętam. Mieliśmy [typowy], bardzo szczęśliwy dom. Było nas czterech chłopców. Myśmy mieli w domu służbę – tatuś miał dosyć dobrą pracę w mieście, w Warszawie, w Zakładach Miejskich... Tak że myśmy mieli dosyć dobre i bardzo szczęśliwe życie.
- Jak pan zapamiętał wybuch wojny?
W 1938 [zdałem] maturę. Później byłem powołany – najpierw do kawalerii. Miałem zamiar [wejść] na politechnikę, to [poprosiłem], żeby zmienili do saperów. Zmienili. Skończyłem podchorążówkę saperów w Modlinie w 1938–1939. Pierwsze dziewięć miesięcy to było szkolenie w Modlinie. Ostatnie trzy miesiące były na praktyce. W lipcu wysłali mnie na praktykę do 33. pułku w Łomży. [Tam dowodziłem plutonem] rezerwistów [przyjmując i wydając materiały] na budowanie bunkrów. Miałem czterdziestu ośmiu rezerwistów i prowadziłem skład. Pociągi dowoziły cement, żelazo, a później podjeżdżały furmanki i wydawałem im [materiał] na budowanie wałów ochronnych.
- Czyli we wrześniu 1939 roku był pan w wojsku?
Tak. Pamiętam, że o piątej rano ktoś mnie obudził i [powiedział], że Niemcy przekroczyli nasze granice. Chociaż miałem pluton saperów, powiedzieli mi: „Weź karabiny, do okopu i strzelajcie do Niemców”. Niemieckie czołgi wjeżdżały kilometr poza nami, tak że myśmy nie mogli strzelać. Po dwóch godzinach miałem rozkaz, żeby z [moim] plutonem maszerować do wsi [Czerwone Lazy] i tam zameldować się do [komendanta]. Kiedy [doszliśmy] do tej wsi – [płonęła]. Nie [potkałem] tam nikogo, nie wiedziałem co robić. Była tam [bateria] artylerii, która była [umieszczona] koło mnie, [więc] mnie znali. Jeden z sierżantów [powiedział mi], że stracili w walce wszystkich oficerów, prosili, żebym objął baterię i żebym nimi kierował. Miałem zmartwienie, bo dali mi konia dowódcy. Chciałem jechać z tyłu, a koń zawsze z przodu. Zdecydowałem się, żeby maszerować do Warszawy. [W tamtych okolicach były] duże lasy, żeśmy wysłali żołnierza, żeby sprawdzić, czy wieś była wolna od Niemców. Jeśli tak, to myśmy [wkraczali do niej]. W końcu żeśmy wpadli na wieś, [w której byli Niemcy]. Ostrzelali nas, mieliśmy zabite prawie wszystkie konie, zabili dużo ludzi. Schowałem się, przenocowałem w mokrym polu i później maszerowałem do domu. Poprosiłem wieśniaka, żeby dał mi swoją marynarkę i spodnie – [przebrałem się w nie]. Szedłem do domu, do Wołomina. [Zajęło] mi to dwa dni. [Szedłem,] unikając Niemców, szczęśliwie wszyscy w domu byli zdrowi. Nie wiedzieli [nic] o mnie, cieszyli się, że byłem zdrowy.
- Co pan robił podczas okupacji?
Miałem kilka zajęć, trochę handlowałem. Firma [należała do jakiegoś krewnego] – Kazimierz Czyżowski. Był dosyć znanym polskim autorem książeczek dla dzieci. Mówił, że [chce] ochronić polską [młodzież] (byłem wtedy dosyć młody), to zaproponował mi [pracę]. Pracowałem może dwa, trzy lata. Produkował smaki [do używania z wódką], np. whisky. Wódka jest czysta i bez smaku, dolało się [smaku] i była whisky albo gin, albo wiśniówka. Było to dosyć szczęśliwe, myśmy dosyć dobrze zarabiali.
Nie, to było na Kruczej 9 (dom [został] zrujnowany). Firma została [zlikwidowana] i ostatni rok okupacji pracowałem w Polskich Zakładach Optycznych na ulicy Grochowskiej.
- Jak to się stało, że trafił pan do konspiracji?
Miałem przyjaciela, który powiedział: „Znam kogoś, kto zorganizował [podziemną] armię”. Oczywiście mnie to interesowało. Skończyłem podchorążówkę, byłem świeżo wyszkolony. I jako Polak – było to moim obowiązkiem. Zacząłem [od] jednostki w Wołominie. Ponieważ byłem jedyny wyszkolony, to zostałem dowódcą tej drużyny.
Nie wiem, może w 1940 roku. [Kiedy Polska była uwolniona w 1989 roku] stowarzyszenie kombatantów, sprawdzali moją [historię] i [uznali mi] pięć lat i cztery miesiące walki za Polskę (dlatego dostaję też pensję).
- Czy to była jakaś organizacja?
AK. Zawsze byłem w AK.
- Czyli dostał się pan przez kolegów.
Tak.
- 1 sierpnia 1944 roku. Jak pan zapamiętał ten dzień?
To był wyjątkowy [dzień]. Byłem żonaty i moja żona spodziewała się dziecka. Mieszkałem na Żoliborzu, [żona] mieszkała na Ciepłej. Teściowa zaproponowała, żebyśmy sprowadzili się do niej, że będzie łatwiej o szpitale. 1 sierpnia rano powiedziała, że potrzebuje dwa koce. Żeby wziąć dwa koce, musiałem jechać do domu na Żoliborz. Kiedy wracałem – to było może południe – dałem tramwajarzowi dwadzieścia groszy za bilet. Mówi: „Nie wygłupiaj się pan! Tu już strzelają Niemcy! Chcę dwa złote”. Zapłaciłem mu. Wróciłem do domu, dałem dwa koce. Wtedy zaczęło się Powstanie. Nie mogłem dojechać do swojej jednostki na Długą. Znajomy powiedział, że jest jednostka na Elektoralnej. Poszedłem na Elektoralną, zgłosiłem się, powiedziałem, że [skoczyłem podchorążówkę]. Przyjęli mnie.
- To był batalion „Gustaw”?
„Gustaw”.
- Czyli przedtem nie miał pan z nimi styczności, tylko był to przypadek?
Nie miałem. Mówiłem, że skończyłem podchorążówkę w Modlinie. Był tam jeden jegomość, który też ją skończył i zapytali go. Myśmy trochę pogadali i zweryfikowali mnie.
- I nie dostał pan żadnego rozkazu przed wybuchem Powstania, że ma pan się stawić w swojej jednostce?
Wiedziałem z mojej jednostki z Długiej, że będzie Powstanie. Ponieważ straciłem braci, myśl, że miałem szansę zabić przynajmniej jednego Niemca… Okropnie mnie to interesowało. Byłem bardzo szczęśliwy, że Powstanie się zaczęło. Ludzie mówili różne rzeczy, ale ja byłem bardzo szczęśliwy, że Powstanie się zaczęło.
- Bo „Gustaw” to jest batalion, który jest związany z Narodowymi Siłami Zbrojnymi. Czyli pan trafił tam przypadkowo, nie był pan związany ze Stronnictwem Narodowym?
[Sympatyzowałem ze Stronnictwem Narodowym. Wierzyłem, że] chodziło o to, żeby Polska była dla Polaków. Sześćdziesiąt procent doktorów to byli Żydzi. Tak że nie należałem [do Stronnictwa], ale nieoficjalnie sympatyzowałem.
- Proszę opowiedzieć, jak to się zaczęło. Czy na Elektoralnej był pan zastępcą dowódcy?
Byłem tylko dowódcą plutonu w kompanii „Gertruda”. Były trzy kompanie „Gertruda”, „Aniela” i „Anna”. Ale zaczęliśmy tracić ludzi i szybko te kompanie prawie się nie liczyły.
- Czy w pierwszych dniach Powstania były walki na Elektoralnej?
Były, tak. Byłem wyszkolony jako saper. W wojsku, jak nie wiedzą, kto ma coś zrobić, to mówią: „To weźmiemy sapera”. Pierwszy dzień Powstania, przyszedł major i mówi: „Ty byłeś wyszkolony jako saper?”. – „Tak”. – „Na trzecim piętrze, na łóżku, jest bomba, która nie wybuchła. Ludzie nie mogą mieszkać, musisz rozbroić tę bombę”. Nie mogłem powiedzieć, [w podchorążówce] nas w tym nie ćwiczyli. Nie miałem pojęcia, jak to zrobić! Ale myślę sobie – jeśli bardzo delikatnie zniesiemy bombę, to będzie w porządku. Poprosiłem ochotników. Sprzątnęliśmy podłogę, położyliśmy dwa koce, przenieśliśmy bombę na koce i znieśliśmy na schody. Ze schodów [znieśliśmy] na dół – i [bomba nie wybuchła]. Miałem szczęście, że następnego dnia [druga bomba] była w innym budynku, [więc major rozkazał ją znieść].
Potem byłem w 2 Korpusie i wysłali mnie na kurs rozbrajania bomb. Kiedy powiedziałem o tym wykładowcy, [odpowiedział]: „Miałeś okropne szczęście. Znaczy, że zapalniki były złe, kiedy włożyli je do bomby. W każdym innym wypadku, gdyby zapalniki były dobre, to by [wybuchło]”. Tak że w czasie Powstania kilka razy miałem szczęście.
- Jak była uzbrojona kompania, w której pan się znalazł?
Zdaje się, że myśmy mieli jeden karabin na siedmiu żołnierzy.
Nie [mieliśmy], dlatego [dali nam biało-czerwone] opaski. Kiedy zgłosiliśmy się na Powstanie, to [otrzymaliśmy rozkaz, żeby nosić je] na lewym ramieniu. Później zauważyli, że Niemcy zakładali opaski też na lewe [ramię], to [otrzymaliśmy] rozkaz, [żeby nosić je na prawym ramieniu] i kto ma na lewym, to będzie podejrzany. Pewnie byłem ubrany tak samo jak jestem [teraz]. Chociaż pamiętam, że kiedy się tam zgłosiłem… Była pielęgniarka, pani Kosak – przyszyła dwie gwiazdki na moje [pagony]. Bardzo miła pani, niestety straciła życie.
- Jak długo był pan na Elektoralnej?
Zdaje się, że do soboty, może trzy dni. Kiedy zaczęło się Powstanie, Rosjanie wycofali swoje siły, [więc] Niemcy nie mieli z kim walczyć. Hitler rozkazał armii, która walczyła z Rosjanami, zaatakować [Polaków]. Byli na wschodzie i atakowali właśnie Wolę. Były na nas okropnie ciężkie ataki. Nie mogliśmy utrzymać pozycji, musieliśmy się wycofać. Zdaje się, że to było w sobotę rano – mieliśmy rozkaz, że maszerujemy. Major dostał rozkaz, żebyśmy wycofali się na Starówkę. Pamiętam, że myśmy nieśli rannych – mieliśmy dosyć dużo rannych, dużo ludzi straciliśmy. Na Starówce dali nam kwaterę w budynku Kilińskiego 3. Na dole urządziliśmy szpital, [w którym] ułożyliśmy naszych rannych. Pamiętam panią Kossak, bo straciła nogę i mówiła: „Mnie tak ta noga swędzi. Nie wiem co robić, bo mnie choroba bierze…”. Później straciła drugą nogę, rozstrzelali ją. Wiem, bo na Powązkach jest jej [grób].
- Gdzie pan walczył na Starówce?
Myśmy mieli barykady [w krzyżowaniu Podwala, nazwy drugiej ulicy nie pamiętam i Świętojańskiej z placem Zamkowym].
Tak. I katedra… Świętojańska?
Tam myśmy mieli kwatery. A Niemcy byli w ruinach Zamku Królewskiego i atakowali nas stamtąd.
Zdaje się, że do 1 czy 2 września. Byliśmy na Starówce cztery tygodnie. Jako saper – moje pierwsze zajęcie to było wybudować barykadę przez Długą koło ulicy Kilińskiego – mam zdjęcia), to było moje dzieło. Oczywiście [barykadę wybudowaliśmy z płyt chodnikowych].
- Czy batalion „Gustaw” odegrał dużą rolę w momencie, kiedy 13 sierpnia wybuchł czołg-pułapka? Czy pan to pamięta?
Bardzo dobrze pamiętam. Myśmy mieli karabin maszynowy bez zamka. Na Długiej była [drukarnia wydająca biuletyn]. Pomyślałem, żeby [dać] ogłoszenie, że damy granatów za zamek do niemieckiego karabinu maszynowego. Przyleciał goniec i [powiedział]: „Major chce ciebie widzieć!” (major „Gustaw”). Poszedłem do majora i powiedział mi, że godzinę temu na naszą barykadę [na Podwalu] podjechał czołg. Zatrzymał się. Myśmy mieli tylko butelki, żktóre] można rzucić [nie więcej niż] na dziesięć metrów, a on zatrzymał się dwadzieścia metrów, tak że był bezpieczny. Dwóch Niemców wyskoczyło [z czołgu] i uciekli. Nasza drużyna to była harcerska drużyna. Czołg to była dla nas wspaniała, wielka wartość. Ktoś mówi: „Ja mogę prowadzić czołg!”. Ludność też bardzo się cieszyła [i po rozebraniu barykady prowadzili go do ulicy Kilińskiego. Major nie wiedział o tym i ponieważ spodziewał się, że może to być pułapka, rozkazał mi to sprawdzić].
Jeszcze przed tym, jak pojechałem do majora, to powiedział mi, że jest czołg. Spodziewałem się, że to może być pułapka. „To ty, jako saper, chcę żebyś sprawdził – kiedy się ściemni – czy jest bezpiecznie, żeby przeprowadzić do nas”. Prawie skończył to mówić, kiedy usłyszałem okropny wybuch. Wyleciałem na Kilińskiego – nie mogłem [na to patrzeć]. Może metr głów, rąk i ciał. Części pięciuset ludzi! W dalszym ciągu to okropny widok. Krew gdzieś do pierwszego piętra ściany domu (mam też zdjęcia tego). Wróciłem, bo nie mogłem [patrzeć]. Ale ludzie wyszli, zaczęli brać łopaty od śniegu, zaczęli zbierać… Myśmy pogrzebali [zabitych] na podwórku Kilińskiego 3 (też mam zdjęcia). Straciliśmy prawie całą kompanię harcerską. [Również to się wydarzyło, że ta kompania zorganizowała akademię z okazji zbliżającego się święta Wojska Polskiego. Mieli ją wykonać tego wieczora.] Myśmy nie wiedzieli, co robić. [Zdecydowaliśmy się pójść, ale ze tylko dwóch członków kompanii zostało, nie zatrzymaliśmy się tam].
- Mówi pan o harcerzach. A pana podkomendni? Kto to był?
Zwykli żołnierze. Ci, którzy nie służyli w wojsku.
- Jaka była atmosfera w kompanii?
Nam się dobrze powodziło, utrzymywaliśmy swoją Starówkę dobrze. Wiem, że czasem major mówił, że jest gdzieś atakowana załoga, nie mogą sobie poradzić i domagają się pomocy – „Sprawdź, czy potrzebują pomocy, czy mogą sobie poradzić bez pomocy”. Często mogli poradzić sobie bez pomocy.
- Czy w kompaniach nawiązywały się przyjaźnie? Czy ma pan jakiegoś przyjaciela z tamtego okresu?
Mój komendant, Zdzisław Sitkiewicz. Umarł w zeszłym roku. Był dla mnie bardzo bliski.
- To jest właśnie znajomość z Powstania?
Tak, tylko to. Kiedy przyjechałem pierwszy raz [do Polski], mój brat [zapytał] się: „Czy chcesz z kimś [się spotkać]?”. Powiedziałem: „Tak. Zadzwoń do Zdzisława Sitkiewicza”. [Brat] zadzwonił i mówi: „Czy Darek Celiński coś znaczy dla ciebie?”. – „Tak”. Dwie rodziny bardzo zżyły się [ze sobą], bardzo często się spotykały. Chociaż [Zdzisław Sitkiewicz] umarł, jego syn chce ze mną utrzymywać [kontakt], tak że spotkamy się znowu, pójdziemy gdzieś na kolację.
- Czyli były to grupy ludzi połączonych jedną pasją, żeby walczyć.
Tak, bo nasze życie… Przecież trzech ludzi na czterech zginęło. Nie wyobrażałem sobie, żebym to przeżył. Kiedy wstąpiłem do [batalionu] na Elektoralnej, to [kolega], który za mnie gwarantował, mówił mi, że nie mogę wyobrazić sobie, że mam umierać; ja nie chcę umrzeć [i zaprosił mnie, abym schował się z nim w gruzach. Odmówiłem].
[…]. Życie było bardzo niebezpieczne, tak że myśmy bardzo dobrze współżyli.
Armia Ludowa nie była naszym przyjacielem. Myśmy mieli butelki zapalające w bramie Kilińskiego 3. Był tam [nasz] posterunek i Armia Ludowa zaatakowała [go] i zbili nasze butelki. Tak że nie kocham komunistów. I nigdy nie kochałem.
- Jak wyglądała aprowizacja, higiena?
Na Starówce [były] piwnice Fukiera. Armia niemiecka miała zapasy Moët & Chandon Champagne. Okropne ilości! Tak że myśmy mieli szampana, a nie mieliśmy wody! Kiedy zwalały się domy, [było] dużo pyłu, kurzu. Oczy bardzo szybko [zaczerwieniały się] i nie można było patrzeć. Doktór miał wodę, ale musiałeś być prawie że ślepy, żeby doktor [przemył ci oczy]. Myśmy nie mieli wody – mieliśmy szampana. Próbowałem się kąpać w szampanie – wypełniłem [wannę], ale oczywiście to nic nie [dało]. Myśmy się nie myli. Chociaż zdaje się, że myśmy nie śmierdzieli.
- Chyba wszystko dookoła śmierdziało.
Tak, pewnie. Tak że mieliśmy szampana, ale [u Fukiera] były też zapasy czerwonego wina i zapasy cukru. Tak że na Starówce to tylko żeśmy żyli winem z cukrem – to było nasze życie. Ciekawi mnie, zawsze myślę, że powinniśmy być pijani. A myśmy nie byli pijani, to była nasza żywność.
Nie mam pojęcia. Nie pamiętam, gdzie spałem na Starówce. Nie pamiętam. Oczywiście, że spałem, ale zupełnie nie pamiętam gdzie i w jakich warunkach. Nie pamiętam spania. Pamiętam na Śródmieściu, ale nie na Starówce. Zupełnie nie pamiętam.
Cywilna ludność była w piwnicach, tak że domy były puste, [mogliśmy] spać gdziekolwiek się chciało.
Mój dowódca, Sitkiewicz, zaprzyjaźnił się z cywilną panią, [która mieszkała w piwnicy]. Kiedyś wróciłem do kwatery i pytam się [sierżanta]: „Gdzie Sitkiewicz?”. [Odpowiedział:] „Był aresztowany i będzie rozstrzelany jutro rano!”. Poleciałem do majora. O co chodziło: powiedział tej pani, że my [następnego] dnia przechodzimy kanałami. Pani [przyszła do majora, domagając się], że oni też chcą przejść kanałami. [Major odmówil i zdecydował o aresztowaniu Sitkiewicza. Powiedziałem majorowi, że on nie powiedział nam, ze to jest tajemnica. Zgodził się z tym i zapytał], czy przyjmę za niego odpowiedzialność. Oczywiście przyjąłem i uratowałem mu życie, ale… Powstanie to był bardzo trudny [okres] do przeżycia.
- Czy przez okres Powstania miał pan kontakt z rodziną?
Nie. Córka urodziła się 1 sierpnia w szpitalu przy Żelaznej.
Kiedy [żona] urodziła, szpital [zaczął palić się] i wszystkich ludzi wyrzucili, tak że wróciła z dzieckiem na Ciepłą.
- Czyli nie miał pan z żoną kontaktu przez cały okres Powstania.
[Tylkom raz się widziałem z nią]. Kiedy dostałem się do Śródmieścia, to ktoś – nie pamiętam kto – powiedział mi, że: „Twoja żona z córką jest na Tamce, w budynku Uniwersytetu Warszawskiego”. Dali mi numer, poszedłem. Tylko raz się z nią widziałem.
- Proszę opowiedzieć o przejściu kanałami ze Starówki.
Myśmy byli przekonani, że jak się poddamy, to nas rozstrzelają. Ludzie, którzy pracowali w kanałach, pokazali łączniczkom drogę i utrzymywały komunikację między [Centrum a Starówką]. To było zupełnie niespodziewane, kiedy przyszedł do nas major i mówi, że: „Jutro idziemy kanałami”. Powiedział, że Długa (mam fotografię), żeby tam iść i żebyśmy tam zeszli. Myśmy zgłosili się.
- Jak wyglądało wszystko dookoła kanału?
Wiem, że ludzie, którzy byli ranni – nie było im wolno zejść. Musieli być zdrowi. Myśmy zeszli, byliśmy w [kanałach] cztery godziny. Po drodze były trupy. Ścieki były prawie że do piersi. Myśmy szli i często słyszeliśmy wybuchy, bo Niemcy otwierali włazy i wrzucali granaty. Cztery godziny. Wiem, że myśmy wyszli na Wareckiej. Była pielęgniarka i mówi: „Panie poruczniku, pan śmierdzi”. Mówię: „Gdyby pani była cztery godziny w gównach, to pani też by pewno tak…”.
- Czy pamięta pan datę, kiedy schodziliście?
Nie. Zdaje się, że to było 2 września, może 3 września. Ale też nas zdziwiło… Na Woli były okropne gruzy, wszystko było zwalone, żadnej szyby w oknach. Kiedy poszliśmy na [Starówkę], to w oknach były wszystkie szyby, ulice [były bez gruzu]. W niedzielę poszedłem do kościoła garnizonowego, gdzie ksiądz miał przepiękne kazanie. Mówił: „Wolna Polska! Wolna Warszawa!”. Niestety, nie była wolna, ale to było bardzo wzruszające kazanie.
- Czy później obserwował pan inne formy życia religijnego?
Myśmy mieli własnego księdza. Kiedy myśmy poszli kanałami [on i nasz doktór zdecydowali się nie pójść z nami i w ciągu godziny] byli zastrzeleni. Na Kilińskiego jest [tablica potwierdzająca to. Także na Długiej, troszeczkę dalej jest tablica na budynku (nie wiem, jak nazywa się budynek), [że] 430 osób było rozstrzelanych.
Jedna z naszych jednostek, kiedy myśmy schodzili [wstrzymywała Niemców] przy mojej barykadzie. Zdaje się, że wszyscy chłopcy zginęli (jest tablica na katedrze św. Jana).
- Potem przeszedł pan do Śródmieścia. Gdzie pan potem walczył?
Pierwszą noc spędziliśmy w Prudentialu, drapaczu chmur, spaliśmy na podłodze. Następnego dnia trochę nie pamiętam. Mój dowódca powiedział, że myśmy [zostali przeniesieni] do innej jednostki. Wiem, że myśmy mieszkali na Chmielnej 26 albo 27. Mieliśmy dwa zadania. Jedno – ochrona barykady na Chmielnej. Bracia Jabłkowscy – żeśmy przechodzili przez [ich sklep], żeby [dojść] do naszej barykady. [Dowodziłem jej obroną i mój drugi dowódca]. Aleje Jerozolimskie podzieliły Śródmieście i Niemcy byli na Dworcu Głównym i na moście Poniatowskiego. Ostrzeliwali, tak że nie można było przejść. [Ponieważ tunel kolejowy był pod Alejami, nie mogliśmy wykopać rowu]. Tak że zdecydowali się, żeby wypełnić worki z piachem, [ochronić], żeby można było bezpiecznie przejść. [Niemcy] stale ostrzeliwali, [więc] myśmy [stale] reperowali worki. Co drugi dzień mój oddział reperował ścianę, a drugi dzień byłem na Chmielnej. To była moja praca w Śródmieściu.
- I do końca Powstania już pan był w Śródmieściu?
Tak.
- W literaturze jest napisane, że właściwie od początku września Batalion „Gustaw” przestał istnieć.
Tak. Mówiłem, że nas przenieśli…
- Czy wie pan, do kogo pan później został przypisany?
Nie. Nie pamiętam nazwy tego oddziału. Zdaje się, że pamiętam [nazwisko] – major Dębski. Często chciałem sobie przypomnieć, ale nie pamiętam. Przesunęli nas do innego oddziału.
- Jaki był stosunek ludności cywilnej do pana oddziału? Czy zetknął się pan konkretnie z reakcjami ludzi?
Na ogół nie. Kiedyś [szedłem] piwnicami Marszałkowskiej. Zatrzymała mnie pani, na której ślubie byłem dwa tygodnie [wcześniej]. Jej mąż siedział koło niej. [Ona powiedziała]: „Weź jego na górę, przecież mężczyzna powinien walczyć”. On mówi: „Ja tak się boję. Ja bym umarł, gdybym wyszedł na górę. Zostaw mnie, bo ja tak się boję”. Ale ciekawi mnie… Kiedy myśmy maszerowali z Warszawy, to ludzie, [wyszli z piwnic, krzycząc]: „Wracajcie szybko!”. Myślałem, że nas będą przeklinać.
- Nie spotkał się pan z takimi reakcjami?
Nie, sam nigdy nie spotkałem się.
- Czy spotkał się pan blisko z Niemcami, w walce, żeby zanotować ich zachowanie?
Myśmy mieli jeńców (mam też zdjęcia dwóch jeńców) – używaliśmy ich do chowania zabitych. Ludzie dawali im papierosy.
Tak! Na Gęsiej był obóz koncentracyjny, Żydzi. Oni też byli z nami.
- Czyli miał pan kontakt nie tylko z Polakami, ale też z innymi narodowościami?
Najwięcej to byli Polacy. Polacy i raczej AK niż Armia Ludowa.
- Wrócę do Niemców. Jak zachowywali się jeńcy?
Dobrze. Bo myśmy brali jeńców, a Niemcy nie brali jeńców, to było świństwo.
- Czyli nie ma pan wspomnień szczególnych okrucieństw Niemców podczas Powstania. Czy jednak pamięta pan coś takiego, okrutne sceny?
Poza [czołgiem-pułapką]… Używali też „goliatów”. Myśmy pierwszy raz zobaczyli… Nasza jednostka była na Świętojańskiej. Bardzo zaatakowali, to wycofali się do katedry. Niemcy nie mogli ich wysunąć z katedry, to używali „goliatów”. Katedra była zrujnowana (szczęśliwie znów odbudowana).
- Jakie wrażenie robiło to miasto, jak wychodził pan ze Starówki? Jak to wyglądało? Czy zwracało się na to uwagę?
Przesuwali nas. Nasza barykada na Podwalu była dalej i dalej. Nie wiem, czy człowiek wtedy myślał o tym. Myśmy byli bardzo zajęci, coś było do robienia, major zawsze miał pomysły.
- Przy 13 sierpnia wspominał pan o akademii. Czy były jeszcze jakieś uroczystości tego typu, czy uczestniczył w tego typu uroczystościach?
To była pierwsza, urządzili harcerze. Też służyli na barykadach, przygotowywali to. Myśmy słyszeli, że to przygotowali i myśmy byli zaproszeni, inne kompanie były zaproszone do ich kwater. Ale…
- …to się nie odbyło. I nigdy do końca Powstania nie był pan już na żadnej takiej uroczystości czy koncercie?
Nie. Na Śródmieściu, jak żeśmy wyszli z kanałów – byli żołnierze, chcieli hasła, ulice były czyste (następnego dnia zaczęło się piekło). Zdziwiło mnie to, bo von dem Bach zdecydował się nas podzielić i zlikwidować każdą [dzielnicę]. Wola była pierwsza – byłem na Woli. Starówka druga – byłem na Starówce. A potem już Śródmieście.
- Czy zetknął się pan z prasą powstańczą albo słuchał jakiejś rozgłośni radiowej?
W ciągu Powstania?
Naprzeciwko był jakiś oficjalny [budynek] – grało tam radio i myśmy cały czas słyszeli. To było jedyne, myśmy nie mieli radia. Mieliśmy kilka dni, że Londyn nic nie wspominał o Powstaniu. Nas trochę martwiło, że Londyn nic o tym nie wiedział, a przynajmniej nic nie nadawano.
- Czy czekaliście na pomoc?
Oczywiste! Tak.
- Czy pana oddział dostał jakieś zrzuty?
Kiedyś na Starówce zaczął pomagać nam Stalin. Przysyłał samoloty z workami [sucharów] – bez spadochronu. Człowiek musiał uważać, bo jeśli taki [worek] spadłby na [człowieka], to by zabił. Kiedy worek spadł i rozbił się, to [suchary] były połamane.
A myśmy bardzo cieszyli się, kiedy myśmy widzieli samoloty, zwłaszcza amerykańskie. Jestem pewny, że na rogu Miodowej i Długiej spadł samolot. [Dyskutowałem] z moim przyjacielem, mówi, że nigdy [tak] nie [było].
Tak. I myśmy mieli z tego automatyczny karabin. To był chyba pilot kanadyjski.
Ale słyszała pani o tym?
Jestem przekonany, że tam był.
- Proszę powiedzieć o kapitulacji, jak pan wychodził z Warszawy.
Myśmy nie wiedzieli o tym, że [prezes] Polskiego Czerwonego Krzyża [skontaktowała się] z von dem Bachem, [ofiarując naszą kapitulację]. To była dla nas okropna niespodzianka, że będziemy traktowani jako jeńcy. Myśmy nie wierzyli, ale tak było.
Później słyszałem (nie wiem, czy to jest pewne), że w tym czasie Hitler powołał [pod] broń szesnastoletnich chłopców i mężczyzn po sześćdziesiątce. Według [konwencji genewskiej] armia walcząca może traktować jako bandytów cywili z karabinem. Hitlerowski rząd zwrócił się do rządu angielskiego, żeby [uznali] ich jako kombatantów. I Churchill powiedział: „Tak, my [uznamy was] jako kombatantów, jeśli wy [uznacie] powstańców warszawskich jako kombatantów”.
- Czy słyszał pan to podczas Powstania? Bo 30 sierpnia Brytyjczycy uznali walczących w Powstaniu jako armię walczącą.
Tak, myśmy byli członkami 8. Brytyjskiej Armii.
- Czy słyszał pan to podczas Powstania, czy dowiedział się pan o tym później?
Nie, [później]. Właśnie to było ciekawe, bo… [Nasz oddział maszerował do stacji kolejowej w Pruszkowie. Tam] oddzielili nas [od z żołnierzy]. Rozdzielili nas – żołnierze oddzielnie, oficerowie oddzielnie. [Pilnujący nas] Niemiec powiedział, że niedobrze się [zapowiada dla nas], bo wsadzili nas w wagony towarowe. Jedna trzecia to była krata z drutu i nas tam wsadzili, a druga część to było trzech czy czterech Niemców z karabinami. Zawieźli nas do Lamsdorf (to jest teraz w Polsce). Wprowadzili nas na pole: „Będziecie tutaj na polu aż do śmierci, nie dostaniecie żadnej żywności”. Pułkownik „Paweł”, który ma dowód poddania się, chciał zobaczyć się z komendantem. Komendant [spotkał się z nim] i [powiedział]: „Ciekawe – bo mamy umowę, że będziemy traktowani jako kombatanci – [komendant odpowiedział, że] Berlin [mu] o tym nie powiedział. Powiedzieli mi, żeby traktować was jako bandytów. Ale sprawdzę z Berlinem”. Zadzwonił do Berlina i Berlin powiedział: „Zapomnieliśmy ci powiedzieć, że oni są kombatantami”. Wtedy wpuścili nas do baraków, dali nam jeść. Później przewieźli nas do Murnau, obozu oficerskiego w Bawarii.
- A ostatnie chwile w Warszawie? Czy pamięta pan, jak przygotowywaliście się do wyjścia?
Nie było wiele przygotowania. Powiedziano nam, gdzie myśmy powinni być. Wiem, że miałem karabin i kilka pocisków – wystrzeliłem je. To nie było przygotowanie, myśmy nic nie mieli, żeby pakować. Tak że maszerowaliśmy, wzięli nas. Skończyłem w Murnau.
Plac Kercelego nie istnieje. Kiedyś prosiłem taksówkarza, żeby [mnie tam zawiózł], mówi: „Nie ma, nie istnieje”.
Tak. Do Pruszkowa jest kawał drogi, ale myśmy maszerowali.
- Jakie były warunki w Murnau?
Głodno. Nie wiem, czy wspomniałem – w Murnau były cztery tysiące polskich oficerów. Wiedzieli, że przyjedziemy.
Z września 1939 roku. Chcieli wiadomości z Polski. Mówią, że zorganizują, że każda drużyna będzie miała jednego oficera. Dadzą mu kolację, a on będzie odpowiadał na pytania. Podszedł jakiś major i mówi: „Celiński, ty jesteś z nami”. Ale przedtem przyszedł polski żołnierz – oni nazywali ich pawiany – i mówi: „Pawiany nie traktują nas jak ludzi”. Było tam 600 żołnierzy. „My mamy rodziny, nas też interesuje, nas ciekawi, co się działo w Polsce. To może pan przyjdzie do nas?”. Powiedziałem: „Dobrze”. [Poszliśmy] dwaj, [ja] i Zdzisław Sitkiewicz. Traktowali nas dobrze i myśmy opowiadali. A major – choroba go brała: „Ty jesteś żołnierzem! Ja ci daję rozkaz!”. Mówię: „Nie, jestem ochotnikiem”.
- To byli żołnierze tylko, nie oficerowie?
Ci którzy gotowali, oczyszczali, bo oficerom nie wolno pracować. Żołnierze sprzątali, gotowali. W barakach było 4500 oficerów i 600 żołnierzy. Trochę to pomogło, bo było bardzo głodno. Ponieważ pomogłem im i rozmawiałem z nimi, to traktowali mnie jako przyjaciela i co tydzień dostawałem manierkę zupy. Pomogło to trochę przeżyć.
[Więzień z Murnau] generał Rómmel objął obóz. Myśmy wiedzieli, że generał Patton, 3. Amerykańska Armia zbliżała się do nas. Pierwszy czołg to byli korespondenci, którzy filmowali. Podeszli. Na rogu była wieża, jeden z nich poszedł na wieżę, zrzucił karabin i zepchnął Niemca. Za chwilę myśmy słyszeli strzał. Okazuje się, że SS zdecydowała się strzelać do nas. Dwie, trzy ciężarówki z nimi jechały do obozu, a w bramie był niemiecki kapitan Pole z białą flagą. Zastrzelili go – to był ten strzał. Oczywiście Amerykanie – czołgi wyszły i tak [zaczęli bombardować miasto Murnau! Kiedy skończyło walić, to] zostały tylko drzazgi, esesmanów zupełnie zmienili w proszek. Generał Rómmel mówi: „Jestem teraz komendantem”.
- Czy pamięta pan datę wyzwolenia obozu?
29 kwietnia 1945 roku. Generał Rómmel postawił straże i mówi: „Ja jestem teraz [komendantem]”. [Nie przyjęliśmy go jako komendanta i wyszliśmy z obozu]. Bardzo blisko było duże jezioro Staffelsee. Pożyczyliśmy [niemieckie] łodzie. Na środku jeziora była wyspa. To była wyspa, która należała do esesmana, była doskonale wyposażona. Myśmy (ja i kilku [kolegów]) tam zamieszkali. Co rano [spotykaliśmy kolegów z] łodziami i [którzy spędzali] dzień na wyspie. [Na wyspie] były krowy. Ktoś wiedział, jak zabić krowę, zabił i przez kilka dni mieliśmy świeże mięso. Potem generał Anders, odwiedził [nasz obóz]. Byłem wybrany i wysłany do 2 Korpusu – 5. Dywizja Kresowa, kompania saperów.
- Czy uczestniczył pan jeszcze w walkach?
Nie, to było po 29 kwietnia.
- Tak, zaraz była kapitulacja. Co się potem z panem działo?
Służyłem [w 2 Korpusie]. Nasza praca to było zwłaszcza reperowanie kuchni polowych i tak dalej. Przez dłuższy czas byłem nad jeziorem Garda (Peschiera del Garda). Zdaje się, że włoscy żołnierze nie mieli butów. Włączyli się do angielskiej armii i dali im buty. Tak że miałem swój pluton Polaków i całą kompanię Włochów, która była [dowodzona] przez kapitana Rossi (nie wiem, dlaczego pamiętam jego nazwisko). Też nam pomagali – przeprowadzaliśmy roboty dla polskiego wojska.
Zdaje się, że 20 czerwca 1946 roku. Tak że [rok] byłem [we Włoszech], nauczyłem się włoskiego.
- Gdzie przebywał pan potem?
Słyszałem, że jest prawo angielskie, że nie można zdemobilizować żołnierzy poza krajem – tylko na wyspie angielskiej. Tak że nas przewieźli [do Anglii], żeby zdemobilizować. Anglicy byli bardzo porządni, stworzyli Polish Resettlement Corp. Dużo ludzi było bez fachu, tak że szkolili ich.
Niedaleko były nasze kwatery, [był] ratusz, gdzie były tańce, więc myśmy [chodzili] na tańce. Kiedyś tam byłem, zwrócił się do mnie jakiś jegomość: „Jestem majorem angielskim. Byłem we Włoszech, trochę mówię po włosku, ale chciałbym się nauczyć lepiej. Polacy mówią po włosku. Może spotkamy się, będziemy mówić po włosku?”. Zgodziłem się, spotkaliśmy się kilka razy, wypiliśmy piwo. Mówi: „Co będziesz teraz robił?”. Mówię: „Będę szukał pracy”. Mówi: „Znam kierownika personalnego dobrej firmy. Poproszę jego, żeby dał ci pracę”. I dał mi pracę [w] Smiths Industries. To jest bardzo duża firma (wszystkie instrumenty lotnicze, wiem, że nawet kiedyś dostarczaliśmy [do Polski]). Zacząłem pracować. Pracowałem jako projektant. Anglikom owało inżynierów projektów. [Szef] założył szkołę i chciał, żebym ją prowadził. Mówi: „Po trzech latach w szkole dam ci pracę, że nie będziesz nigdy żałował”. Niestety [dwa lata później] umarł. Ale zostałem w wyszkoleniu, tak że przez czterdzieści lat pracowałem zwłaszcza w wyszkoleniu technicznym.
- Czyli dobrze wspomina pan lata powojenne w Anglii?
Bardzo dobrze.
Doskonale mnie traktowali. Nigdy nie miałem żadnych [utrudnień]… W każdej pracy dostawałem awanse.
- Wróćmy jeszcze do Powstania. Czy ma pan obraz, wydarzenie z Powstania, które ciągle pan pamięta?
Przede wszystkim czołg-[pułapkę]. Gdybym sprawdził ten czołg, nie wiem, czy bym znalazł [ładunek]. Tak że szczęście, bo może sam bym wyleciał. To jedno, a drugie to oczywiście zejście kanałami.
- Do zapamiętania na całe życie.
Myśmy wyszli, wszystko śmierdziało. Nie myłem się cztery tygodnie. Nie było wody, nie było nic mokrego. Nie myłem się aż do [pobytu] w obozie w Murnau.
- Powiedział mi pan, że miał pan aparat. Jak to się stało, że miał pan aparat?
Mój kolega ze szkoły był w jakiejś jednostce. Mówi: „Jesteś oficerem, masz więcej ruchu niż ja, to ty [rób] zdjęcia”. Dał mi, miał [aparat] Leica.
Robiłem, używałem tego [aparatu], a później mu zwróciłem. Film, który wziąłem ze sobą, schowałem. Ponieważ miałem dobre stosunki z żołnierzami [zapytałem się czy mogę] – powiedziałem. „Możemy wywołać” – i wywołali film. [Dałem] go Muzeum Powstania Warszawskiego i muzeum teraz ma mój film.
Tak.
- Jaka jest teraz pana opinia o Powstaniu? Czy myśli pan, że było potrzebne?
Mój teść był w Londynie – był szefem służby zdrowia w polskim lotnictwie. Bardzo mnie atakował, że to było [niepotrzebne]. Wiem, czytałem książki, mówią że to [było niepotrzebne]. Ale ja, [myślę że] szansa zabicia przynajmniej jednego Niemca – to warto. Warto. Nie mam żadnego żalu, że to [rozpoczęliśmy]. Wiem, że bardzo dużo ludzi straciło [życie], mój czternastoletni, [najmłodszy] brat zginął, ale… Może jestem naiwny, ale jestem bardzo zadowolony, że Powstanie [miało] miejsce. Bo Polacy to są Polacy – my się nie damy…
Warszawa, 30 lipca 2009 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek