Cecylia Stanisława Smater
Nazywam się Cecylia Smater.
- Jak wyglądała pani rodzina?
Miałam brata młodszego o rok, który w 1939 roku zmarł, i rodziców. Więcej rodzeństwa nie miałam. Mieszkaliśmy na Nowolipkach.
- Czym zajmowali się pani rodzice przed wojną?
Mama nie pracowała, natomiast nie pamiętam, czym ojciec się zajmował. Zdaje się, że pracował w rodzinie swoich sióstr. Oni mieli zakład produkujący zabawki i tam chyba ojciec pracował. Ojciec zresztą często chorował.
- Czy wie pani, z czego rodzice utrzymywali się podczas okupacji?
Prawdopodobnie właśnie z tej pracy. Wiem, że hodowali króliki na własne potrzeby, tylko tyle wiem. Wiem, że pomagała moim rodzicom siostra rodzona mamy, bo wujek miał stałą pracę, był urzędnikiem. Ciocia też nie pracowała. Wiem, że w jakiś materialny sposób pomagali rodzicom.
- Jakie są pani najwcześniejsze wspomnienia z okupacyjnego dzieciństwa?
Pamiętam łapankę. Mieszkaliśmy wtedy na Ogrodowej, bo na Nowolipkach utworzono getto i rodzice, również moja ciocia, musieli się przenieść. Myśmy mieszkali na Ogrodowej, ciocia mieszkała na Chłodnej. To było stosunkowo blisko. Pamiętam dokładnie, jak Niemcy zamknęli całą ulicę Ogrodową (od Żelaznej do Kercelaka) i również chodzili po domach. Pamiętam, jak mój ojciec został zamknięty z taką młodą panią w jej mieszkaniu i jak przyszli Niemcy, to sąsiedzi twierdzili, że w tym mieszkaniu nikogo nie ma. Udało się tak przetrwać. Pamiętam, jak w naszym mieszkaniu ludzie z ulicy się schronili. Pamiętam taki moment, kiedy łóżko było zasłane i Niemiec sprawdzał kolbą, czy tam się nikt nie ukrywa. To trwało chwilę. Wiem, że mówiło się w rodzinie, że część młodszych mężczyzn ukryła się na strychu, ale już nie pamiętam, czy Niemcy zdołali ich stamtąd wyłuskać, czy nie. To jest rzecz z okresu mojego dzieciństwa, która mi utkwiła w pamięci.
- Pamięta pani, ile wtedy mogła mieć lat?
Pewno około pięciu. To było przed Powstaniem.
- Czy okupacja jeszcze w jakiś sposób wpływała na pani dzieciństwo?
Jeszcze jedną rzecz pamiętam: wieczorne modlitwy i śpiewy przy prowizorycznej figurce, która była na podwórku. Pamiętam codziennie różaniec albo jakieś modlitwy, albo śpiewy. Dzieci też w tym uczestniczyły. Reszty nie pamiętam. Wiem, że nie wyjeżdżaliśmy nigdzie z Warszawy w okresie letnim, że tylko chodziliśmy nad Wisłę. Ojciec pływał na kajakach. To tyle, więcej praktycznie nie pamiętam. Jakieś drobne rzeczy, kłótnie z koleżanką, nic innego nie pamiętam. Raz Niemiec podobno dał mi czekoladę czy poczęstował czymś słodkim. Nie chciałam wziąć, mama mi powiedziała: „Weź”. Nic więcej właściwie nie pamiętam, codzienne życie. O ile wiem, rodzice nie uczestniczyli w konspiracji, wujek z ciocią też nie. To już byli ludzie koło czterdziestki. Natomiast starszy syn mojego chrzestnego uczestniczył w Powstaniu i zginął w obozie koncentracyjnym. Starszy syn siostry mojego ojca też brał udział w Powstaniu, też zginął.
- Mogłaby pani powiedzieć, jak się nazywali?
Z tym będę miała kłopot, nie przygotowałam się. Syn siostry ojca nazywał się Matuszewski, bo pamiętam, jak się ciotka nazywała. Natomiast jak się mój chrzestny nazywał, nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć. Wiem, że syn chrzestnego to był bardzo dobry chłopak. Jak przychodził do moich rodziców, to mi zawsze przynosił ciastko. Tyle mi utkwiło [w pamięci]. Poza tym w czasie Powstania, jak byliśmy na Starówce w piwnicy, przynosili różne rzeczy dla mnie ze rzutów czy z jakiś magazynów. Może do czegoś mieli dostęp. Jeszcze po Powstaniu miałam jakąś czapkę, futerko, mufkę. Moi rodzice, to znaczy matka (ojciec przed Powstaniem wylądował w szpitalu na Wolskiej i tam go Powstanie zastało, zostałam z mamą) nie wzięła nic oprócz jakiegoś jaśka i kocyka, jak uciekaliśmy. Z ubrań nic, a to już się robił październik.
- Pamięta pani, czy i jak rodzice tłumaczyli sytuację okupacyjną?
Nie, nie pamiętam. Mówiło się, że Niemcy to wrogowie, że trzeba uważać, że ojciec nie powinien późno wychodzić z domu. Takie rzeczy, ale właściwie to nie pamiętam.
Nie, nie pamiętam, żeby na podwórku się o tym rozmawiało. Dzieci żyły mniej więcej normalnie. Wiem, że było kiepsko z jedzeniem, że tłumaczono mi, że nie ma tego czy owego, teraz nie ma.
- Mówiła pani o tacie, który był w szpitalu, że została pani tylko z mamą. Proszę powiedzieć, jak i gdzie zastało panie Powstanie?
Na ulicy Ogrodowej zastało nas Powstanie. Ciocia mieszkała niedaleko, na Chłodnej. Tam nas zastało. Ciocia była z wujkiem i z naszą babcią, z matką mojej mamy i mojej cioci. Tyle że babcię Powstanie zastało na Rakowcu, na działkach. Babcia, jak umarła, miała dziewięćdziesiąt cztery lata. Umarła chyba w 1950 roku, to ile mogła mieć w Powstanie? Już była wiekowa, miała ponad osiemdziesiąt lat. Na Rakowcu mieliśmy działkę, znaczy rodzina mojej cioci miała. Tam właściwie spędzałam letni czas z babcią. Tam była altana i tam siedziałam z babcią. Przypadek tylko, że byłam u rodziców, bo byłam przeziębiona czy coś. W związku z tym babcia sama tam została i stamtąd Niemcy wywieźli ją pod Piotrków czy za Piotrków. Tam córki ją odszukały przez PCK.
- Jak potoczyły się pani losy powstaniowe?
Na początku Powstania przyszli do nas ciocia z wujkiem z wiadomością, że Niemcy wszystkich rozstrzeliwują, że trzeba uciekać od Niemców, dalej. Dostaliśmy się… Jeszcze wtedy tutaj nie było Powstania, były tereny opanowane przez naszych.
- Pamięta pani żołnierzy polskich?
Fragmentarycznie. W każdym razie całe Powstanie spędziliśmy na Starówce – ja z mamą i ciocia z wujkiem. Babcia na działkach. Dalszej rodziny… Dwie siostry ojca mieszkały we Włochach.
- Co pani utkwiło w pamięci z dni na Starówce?
Częste przenoszenie się z piwnicy do piwnicy, bo a to była jakaś zawalona… Ciągle uciekaliśmy, ciągle w różnych sytuacjach. Raz na węglu, raz, pamiętam, na jakichś futrach spaliśmy. Jeden szczególny przypadek: w tym miejscu, w którym byliśmy, schroniła się również rodzina z dwójką dzieci. Nie pamiętam płci tych dzieci, ale dzieci były poparzone. Oni przeszli kanałami z jakiejś innej dzielnicy i Niemcy w tym czasie wpuścili gaz. Pamiętam, że te dzieci rączki miały obandażowane i trzymały je do góry. To była rzecz, która chyba mi najbardziej utkwiła z czasów Powstania. No i przeprowadzki. Pamiętam, że moja mama często wychodziła, żeby coś przed domem gotować, bodaj na cegiełkach zagotować wodę.
Chodziło się prawdopodobnie po mieszkaniach i ludzie się wzajemnie dzielili tym, co mieli, ale było kiepsko.
- Pamięta pani, co jedzono?
Nie, nie pamiętam. Wiem tylko, że źle było, ale to chyba nawet więcej z opowiadań. Byłam niejadkiem, chyba mi nawet nie bardzo przeszkadzało, że nie było co jeść. Pamiętam, że mama kiedyś przesiewała kaszę, bo była ze szkłem i potem tę kaszę jakoś gotowała.
- Czy miała pani jakiś kontakt z Niemcami?
Z Niemcami to tylko przed Powstaniem. Natomiast przychodzili do nas Powstańcy z rodziny. Pamiętam rzeczy, które dostawałam z ubrania, może coś do jedzenia przynosili, ale nie mnie, tylko dorosłym.
- Czy wśród osób, które się tam chroniły, były też osoby innej narodowości?
Nie, nie pamiętam tego w moim otoczeniu.
- Co się działo po pobycie na Starym Mieście?
Ze Starego Miasta nas zgarnęli Niemcy. Ostatni albo przedostatni [dzień] chyba był w Wytwórni Papierów [Wartościowych], nad samą Wisłą. Stamtąd (chyba już budynek był zawalony), pamiętam, wygrzebywaliśmy się z piwnicy przez okienko, bo już innego wyjścia nie było. Tam był jakiś ogród i mama chodziła po wodę do studni. Przyleciała z krzykiem, że Niemcy ją chcieli… Niemcy wołali, żeby wyjść i wtedy nas popędzili przez Starówkę do kościoła Świętego Wojciecha. Jak przechodziliśmy przy Szpitalu Wolskim, mama ze mną poszła się dopytywać o ojca. Wtedy się dowiedziała, że ojca na liście rozstrzelanych nie ma. Po wojnie okazało się, że ktoś tatę widział w sądzie na Ogrodowej i że proponowali mu przedarcie się do Włoch (tam miał rodzinę), ale ojciec był tak osłabiony, że zrezygnował. Tamci państwo dotarli do Włoch i opowiedzieli o tym, że widzieli ojca. Ale z ojcem więcej żadnego kontaktu już nie było. Został w 1948 roku uznany sądownie za zmarłego.
- A co działo się z panią i z mamą?
W kościele Świętego Wojciecha rozdzielili nas z wujkiem. Znam to z opowiadań, nie pamiętam tego, ale podobno była taka sytuacja, że oddzielali młode kobiety. One mnie trzymały za rękę, ciocia z jednej, mama z drugiej. Żadna nie chciała mnie puścić i Niemiec machnął ręką, i obydwie przeszły, gdzie były matki z dziećmi. Z kościoła Świętego Wojciecha, następny etap… Nie pamiętam, jakim środkiem transportu, bo pamiętam, że ze Starówki do kościoła szliśmy pieszo.
Znaleźliśmy się w Pruszkowie, w hali. Pamiętam spanie na podłodze. Dalej, chyba przez RGO, wywieźli nas pod Piotrków. Tam córki zaczęły szukać przez PCK, gdzie jest babcia, i znalazły ją niedaleko, i sprowadziły. Myśmy tam mieszkały, chłopi dali nam jedna izbę. Mieszkaliśmy tam: mama, ciocia, ja i Ukrainka, która też się tam znalazła, nie wiem skąd i jak. Ale bardzo ciocia i mama chwaliły tę panią, bardzo się zaprzyjaźniły. Później sprowadzili babcię.
- Jak długo tam pani przebywała?
Wiem, że już w styczniu mama z ciocią wyruszyły do Warszawy, to znaczy do Włoch. Tam miały punkt i starały się dotrzeć do Warszawy. Nie dotarły chyba wtedy. Później, co jakiś czas przyjeżdżały do Włoch, aż w końcu dotarły do Warszawy. Okazało się, że zarówno nasz dom, jak i dom cioci, został spalony. Nie pamiętam, jak z domem cioci, czy tam były tylko gruzy, czy były ściany. W naszym domu były. Mieszkaliśmy między Żelazną a Wronią. Były mury, tylko nie było stropów i u góry jakiś garnek na końcówce od zlewu się ostał. Takie dziwne rzeczy pamiętam. Mama i ciocia zorganizowały się w ten sposób, że znajoma powiedziała, że jest duże mieszkanie, w którym mieszka, i mogłybyśmy się przytulić na moment. Pamiętam, że mieszkałyśmy w jednym małym pokoju – ciocia, mama, babcia i ja. W następnym, dużym pokoju mieszkała właścicielka mieszkania i w kuchni jeszcze jedna pani. To było dwupokojowe mieszkanie na Ogrodowej, kilka domów dalej. To był nowowybudowany dom w drugim podwórku, reszty nie było, oficyn nie było, frontu nie było, tylko ten dom. Stał do lat sześćdziesiątych, potem go rozebrali. Tam mieszkaliśmy. Po Powstaniu wujek wrócił z obozu, okazało się, że przeżył. Ale jak zapukał do drzwi i otworzyła mu żona, to go nie poznała. To był mężczyzna, który miał sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, zwykle ważył ponad sto kilo, a tu była skóra i kości. Pracował w kamieniołomach, był w Ravensbrück, w Mauthausen, w Gross-Rosen. Przeszedł przez te obozy i przeżył. Natomiast tych dwóch młodych zginęło, nigdy nie wrócili. Jeden zginął w czasie Powstania, drugi zginął w obozie.
- Pamięta pani wrażenie zniszczonej Warszawy?
Doskonale pamiętam. Poszłam do szkoły i chodziło się… Była dróżka, bo była barykada przed Żelazną na Ogrodowej. Szło się dróżką do góry i na dół. Pamiętam pierwsze lekcje. Siedziało się na… Akurat rocznikowo do pierwszej klasy poszłam, normalnie, ale starsze dzieci, pamiętam, robiły dwie klasy w jeden rok i się siedziało na ułożonych cegłach. Po prostu ołówek, kawałek kartki i tyle. Tornistra żadnego, teczki nie miałam.
- Czy jest jakieś wspomnienie z Powstania, które mogłaby pani uznać za najlepsze?
W tym sensie, że uznałam, że jest dobre dla mnie, czy że najlepiej je pamiętam?
- To, które z wszystkich wspomnień jest najlepiej wspominane.
Nie mam chyba takich.
Poparzone dzieci.
- Jak po latach ocenia pani Powstanie Warszawskie?
Uważam, że musiało wybuchnąć, bo było strasznie, były przecież łapanki. Nie wiem, czy dobrze się stało, ale uważam, że to było nieuniknione.
Warszawa, 17 lipca 2012 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz