Zofia Kwiatkowska „Wróbelek”
Nazywam się Zofia Kwiatkowska.
- Proszę na początku opowiedzieć, kim byli pani rodzice, gdzie pani mieszkała, gdzie się pani wychowywała, czy miała pani rodzeństwo?
Moi rodzice to byli Marcjanna Warnikowska, z domu Kabulska. Ojciec Władysław Warnikowski. Miałam pięcioro rodzeństwa. Najstarszy był Leon, później był Henryk, Edward, Janina, Stanisław i ja, najmłodsza. Moja mama była krawcową, szyła. Ojciec był cieślą z zawodu. Tego zawodu teraz chyba nie ma, nikt nie zna, ale był cieślą. Do Powstania mieszkaliśmy na ulicy Kaszubskiej.
Najpierw, gdy wojna wybuchła w trzydziestym dziewiątym roku, mieszkaliśmy na ulicy Kaszubskiej. O tyle pamiętam, że to był taki dom żydowski, dwupiętrowy, ale my mieszkaliśmy w przybudówce, w której [byliśmy] my i jeszcze jedni, Klejnowscy się nazywali, w przybudówce. I gdy wojna w trzydziestym dziewiątym roku wybuchła, byliśmy tam, w tym domku, tam mieszkaliśmy i jak była ściana... Bo były [ściany], Klejnowscy mieszkali i my, a w środku była sień i została wybita ściana w tej sieni. I wtedy wyszliśmy, taka była łączka, nie-łączka, coś takiego. Wyszliśmy i wtedy leżeli tam Polacy zabici, bo tam właśnie... My nie słyszeliśmy, my nie widzieliśmy, ale gdy już wyszliśmy na tę łączkę, tam leżeli zabici Polacy. No a potem chowaliśmy się przed... Oj, to chyba wcześniej [chowaliśmy się] do schronu na ulicy, to nieważne. Pamiętam, jak samoloty latały, jak bomby były zrzucane. No a po jakimś czasie przenieśliśmy się na ulicę Iwicką, Iwicka 6 mieszkania 31. Tam mieszkaliśmy.
- To już było po wybuchu wojny?
Po wybuchu wojny w trzydziestym dziewiątym roku. Nie, to może było już w czterdziestym roku, bo ten domek nie nadawał się prawdopodobnie do zamieszkania i przenieśliśmy się. I jeden brat, Henryk, on znalazł się w niewoli. On był w niewoli, bo on był w wojsku w czasie wybuchu wojny w trzydziestym dziewiątym roku. Adresu nie pamiętam Oflag VI A, coś tam. I on tam był, listy pisaliśmy do niego, on do nas pisał i zginął podczas wyzwolenia. W jakich okolicznościach, nie wiem, ale wtedy gdy ten obóz był zdobywany przez Polaków czy przez Rosjan (chyba przez Rosjan, bo tam i Polacy byli, i Rosjanie). On zginął w niewiadomych okolicznościach, w nieznanych mi zupełnie okolicznościach. Dochodziliśmy tego, nie dowiedzieliśmy się. Henryk zginął. Służył w wojsku i został zabrany jako jeniec wojenny.
- Czyli rozumiem, że całe rodzeństwo dożyło do wybuchu wojny?
Tak.
- Rozumiem, że ten brat był najstarszy?
Nie, najstarszy był Leon.
- On też poszedł do wojska?
Nie, on nie był w wojsku. On pracował i potem przez całą okupację był w Warszawie. Potem ożenił się, chyba w czasie okupacji ożenił się i był w Warszawie. Natomiast Edward, on przed samą wojną w trzydziestym dziewiątym roku zdał maturę, bo przebywał w Seminarium Duchownym Ojców Salezjanów czy Księży Salezjanów, to był Ląd nad Wartą [...]. To zakon, to pewnie Ojców Salezjanów, Ląd nad Wartą. I on pracował w czasie okupacji, zdał maturę właśnie przed samą wojną. Nie dotrwał do wyświęcenia, nie był wyświęcony. Zresztą była między nami spora różnica wieku, ale mi kiedyś w tajemnicy powiedział, że dla niego, chociaż to nieładnie brzmi, dobrze było, że wojna wybuchła, bo on nie chciał być księdzem. Gdy przebywał w tym seminarium, napatrzył się na to życie księży, tych zakonników, to stracił ochotę bycia księdzem. No ale to tylko mnie w tajemnicy mówił. Pracował gdzieś i był w konspiracji, ale nie mam zielonego pojęcia, z kim, gdzie. Miał tylko, tak jak mówiłam, kolegę na Pańskiej, którego powiadomiłam o wybuchu Powstania.
- Gdzie pani chodziła do szkoły?
Do podstawówki na ulicę Chełmską. Tam był taki za cara budowany [budynek], to był „prijut”, tak mówili. Nie wiem, ja może źle wypowiadam, może źle Polacy wypowiadali. Był taki [budynek] i była szkoła podstawowa w tym „prijucie”. Naprzeciwko Iwickiej była ta szkoła, została zniszczona w czasie Powstania. Tam chodziłam do szkoły podstawowej. Później chodziłam do szkoły na ulicę Wiktorską. To było takie prywatne gimnazjum kupieckie, handlowe, coś takiego. To była taka prywatna szkoła. Zaraz przy Kazimierzowskiej, blisko obok, tam są księża dominikanie, mają swój kościółek, i tam była ta szkoła. Potem chodziłam do szkoły na ulicę Górnośląską. Nie pamiętam numeru. Sąsiadowaliśmy z Batorego, nasze boiska się stykały. Nieraz rozgrywaliśmy jakieś tam mecze. No, może nie mecze, ale w siatkę graliśmy, o, właśnie. To na Górnośląskiej. Gdy Powstanie wybuchło, to byłam chyba w pierwszej... Zaraz, gdzie ja chodziłam? Nie, przepraszam. Chodziłam na Wiktorską, a na Górnośląską to już po Powstaniu, już po wojnie zaczęłam chodzić. I tam chodziłam na Górnośląską. To było gimnazjum kupieckie, [tak] się chyba nazywało.
- Proszę powiedzieć jeszcze, jak pani pamięta wybuch wojny we wrześniu trzydziestego dziewiątego roku?
No to mieszkaliśmy tam na Kaszubskiej i były gdzieś głośniki rozmieszczone, to tak pamiętam, że tak: „Uwaga! Uwaga!
Achtung! Achtung! – mówili, nie wiem dlaczego. – Uwaga! Uwaga! Zbliża się…”. Ostrzegali, że samoloty się zbliżają. A gdzie ten głośnik był, ale to się słyszało. I wtedy uciekaliśmy na ulicę Łużycką, tam były schrony, nie schrony, ale piwnice jakieś, i tam się przebywało. Ale to się zawsze [tam kryliśmy], gdy zaczynały się naloty. To już było po wybuchu wojny. Było tak: „
Achtung! Achtung! Uwaga! Uwaga! Zbliża się!” Jakiś tam, koma coś tego i tak dalej. No i były te naloty, chowaliśmy się albo było bliżej, albo było dalej. Tak to było. No a bezpośrednie walki to już później, tak jak mówię, jak wyszliśmy właśnie z tego domu przez ścianę rozwaloną, to widzieliśmy na tej łączce zabitych polskich żołnierzy.
- A kto zniszczył tę ścianę?
Wybuchł jakiś pocisk. Ale czy to był polski pocisk, czy to był niemiecki, to trudno mi powiedzieć.
- Byli państwo wtedy w domu?
Nie, byliśmy w schronie na Czerskiej, [właściwie] nie na Czerskiej, na Łużyckiej.
- I te ciała tam leżące to były ofiary nalotu czy bezpośrednich walk?
Pewnie z bezpośrednich walk, dlatego że te ciała leżały tak na tej łączce, a tak to by się gdzieś schowali za coś. Więc prawdopodobnie już Niemcy byli blisko, bezpośrednie jakieś tam kontakty były i strzelali do siebie.
- Co się stało potem z tymi ciałami?
Prawdopodobnie żołnierze zabrali.
- A ściana została naprawiona?
Tak, ale my nie wiemy... Już nie pamiętam, dlaczego przenieśliśmy się na ulicę Iwicką, Iwicka 6. A jak wróciliśmy po Powstaniu, to po Powstaniu wróciliśmy na Iwicką. Wtedy się dowiedziałam, jaki jest tor lotu pocisku. Ja myślałam, że pocisk leci na dół, a tymczasem ten tor to tak jakby wpadł, a on gdzieś koniec był tego lotu, pocisku w drugim ten… I tam między pokojem a kuchnią była właśnie taka dziura i pocisk zawisł, nie wybuchł. Jak wróciliśmy po Powstaniu już do tego mieszkania, to saperzy przyjechali, zabrali pocisk, gdzieś go tam na pewno [rozbroili]. W każdym bądź razie w tym mieszkaniu na ulicy Iwickiej po Powstaniu był pocisk.
- Państwo tam całą siódemką się przeprowadzili?
Nie było z nami tego brata, który był w obozie, a brat najstarszy to już był żonaty i już mieszkał na Pradze z żoną.
- Jakie warunki panowały na Iwickiej? Czy to było duże mieszkanie?
To był pokój z kuchnią.
- Czy w czasie okupacji pani rodzice pracowali?
Nie, już nie pracowali, bo gdy ja się urodziłam, to moi rodzice już mieli po przeszło czterdzieści lat, a więc ja już... A nie, to nie był taki... Jak miałam szesnaście lat w chwili wybuchu, to oni nie byli tacy starzy. Ale wtedy, teraz to już prawie każdy dostaje emeryturę, gdy kończy jakieś tam lata, a wtedy tak nie było. Ojciec pracował jako cieśla dorywczo na budowach różnych. Mama szyła, kto tam co przyniósł do domu, to szyła.
- To było szycie w domu? Nie miała własnego zakładu?
Nie, w domu.
- Dysponowała może maszyną do szycia?
Miała maszynę, singera.
- Pani chodziła przez ten czas do szkoły podstawowej. Cały czas do tej samej?
Do tej samej, do tego „prijutu”, aż do wybuchu. Aha, bo przed wybuchem Powstania zaczęłam chodzić do pierwszej na Wiktorską, do takiego prywatnego gimnazjum. Już nie pamiętam dyrektora, ale pamiętam, że wtedy nas uczył ksiądz. Proszę sobie wyobrazić, że ksiądz był Japończykiem. Ja tak nieraz sobie myślałam, że może on był szpiegiem niemieckim czy co. Japończyk ksiądz, kiedyś pamiętałam jeszcze, jak on się nazywał, ten Japończyk. Teraz już nie pamiętam. W każdym bądź razie religii uczył mnie ksiądz Japończyk, a że Japończycy byli z Niemcami, to nie wiem, jak to… W każdym bądź razie dobre układy mieli między sobą.
- Czego uczono w tej szkole podstawowej i potem gimnazjum? Czy były też tam jakieś przedmioty zakazane, których uczono w ramach tajnego nauczania?
Nie, ja sobie nie przypominam.
- Nie uczęszczała pani na żadne tajne komplety?
Nie, na żadne tajne nauczania nie.
- Czy miała pani jakichś kolegów, koleżanki?
Miałam, miałam, tak, oczywiście. Na rogu Iwickiej (tam teraz Zakład Higieny się mieści czy coś) mieszkała jedna koleżanka, Kaczmarek się nazywała wtedy, Danusia Kaczmarek. Bywałam u niej, ona u mnie bywała. Przyjaźniłyśmy się, bywałyśmy u siebie. No, jakbym sięgnęła do pamięci, to pewnie bym sobie jeszcze coś przypomniała, ale czy to jest potrzebne... Zresztą kiedyś jeszcze się kontaktowałam z tą Danusią Kaczmarek. Ona zmieniła nazwisko, bo wyszła za mąż, i co się potem z nią stało, tyle lat, trudno powiedzieć, czy żyje. Nie mam zielonego pojęcia.
- Czy wiadomo było, że ktoś z rodzeństwa działa w konspiracji?
Nie wiedziałam.
- Dowiedziała się pani o tym dopiero później?
Dopiero się dowiedziałam już po Powstaniu, gdy zaczęliśmy wracać, że siostra zginęła w Powstaniu. O bracie to wiedziałam o tyle, że na Pańską chodziłam przekazywać informacje. O siostrze nie wiedziałam, dopiero się dowiedziałam, że zginęła w czasie Powstania.
- To był ten brat, który się ożenił?
Nie, brat, który się ożenił, to był Leon. Ten, który zginął w Powstaniu, to był Edward, a ten, który zginął w obozie koncentracyjnym, w obozie jenieckim, to był Henryk.
- Rozumiem. A co się działo właśnie z najstarszym bratem w czasie Powstania?
On przeżył Powstanie. Mieszkał na ulicy wtedy Brzeskiej chyba, później na Kołowej, albo najpierw na Kołowej, potem na Brzeskiej, w każdym razie na Pradze. On tylko patrzył. Dla niego to było straszne przeżycie, gdy on patrzył z tamtej praskiej strony na tę stronę Warszawy i widział te łuny, te wybuchy najróżniejsze. Przecież tam samoloty przylatywały, te wiatraki czy jak tam się nazywały, zrzucały żywność i amunicję. To on na to patrzył i strasznie cierpiał z tego powodu. Nie miał żadnych możliwości, żeby pomóc, żeby się coś dowiedzieć, żeby coś. No nic, absolutnie, no bo skąd, no bo jak?
- Jak pani pamięta moment wybuchu Powstania?
No, właśnie tego tak bardzo… No, wiedziałam, że o piątej spotkanie u „Ogórka” i potem coś się zaczęło dziać, ale żebym ze szczegółami wiedziała coś... Chowaliśmy się do piwnicy, w piwnicach chowaliśmy się. Tam były piwnice na Iwickiej, no i są w dalszym ciągu. To tam schodziliśmy, bo nadlatywały… O ile w trzydziestym dziewiątym roku to pamiętam, jak były naloty niemieckie, to wtedy było to: „
Achtung! Achtung! – albo – Uwaga! Uwaga! Leci taki tam…”. Bo oni już wiedzieli, jakiej marki. Chyba marki tych samolotów podawali czy coś, to my wiedzieliśmy i my biegliśmy. Na Kaszubskiej to nie było żadnego, bo to był taki domek, gdzie potem ta ściana była przebita, to biegliśmy na ulicę Łużycką, bo tam były większe domy i tam były piwnice. A na Iwickiej, jak już było Powstanie, na Iwickiej była piwnica, to schodziliśmy do piwnicy. Była na miejscu piwnica.
- Jak to się stało, że poproszono panią o przeniesienie meldunku, tej informacji o zbiórce u „Ogórka”?
No to właśnie ten brat Edward. Z nim byłam bardzo zżyta, on był po tym seminarium i tak mi mówił... Nieraz jak chciał sobie z kimś pogadać, to ze mną. Uważał, że pasuję do niego. No, chciał nieraz coś powiedzieć. I on mnie właśnie poprosił, żebym pojechała na ulicę Pańską, numeru nie pamiętam. Potem jeździłam, żeby znów dowiedzieć się czegoś na ten temat, kto to, czy żyje ten człowiek, czy… Nie, już nie zdobyłam żadnej informacji i dopiero jak Powstanie wybuchło, to sobie te dane zebrałam do tego i doszłam do wniosku, że on mi kazał przekazać informację o zebraniu, o spotkaniu, bo to była godzina „W”.
- Czy w tym miejscu, gdzie pani mieszkała, toczyły się jakieś walki bezpośrednie?
Nie, tam nie, tam tylko... Ale to już tak jak mówiłam, że po wojnie to już [niezrozumiałe 00:17:12]... W Powstanie już... A ja już nie byłam. Bo ja podeszłam, jak Powstańcy sobie zażyczyli, [to znaczy] dogadaliśmy się... Ale ja młoda dziewczyna, zresztą oni wszyscy byli młodzi... Przenieśliśmy się z Iwickiej, bo oni szli, uciekali przed Niemcami z Sadyby, po drodze tam była taka koleżanka. Była taka Danusia Wędzonka, jeżeli się nie mylę, i ona mnie tak namawiała. Ona była trochę starsza ode mnie. Jej brat zginął w tym czasie, kiedy oni uciekali przed Niemcami z Sadyby, gdzieś po drodze. Z Sadyby to Czerniakowską szli. Danusia Wędzonka. Może ona chciała kogoś bliskiego mieć, to tak ze mną, wtedy pogadaliśmy sobie i ona mówi: „Chodź z nami”. I tak poszłyśmy. Byliśmy zakwaterowani na ulicy Czerskiej. Tam był taki budynek, nie budynek, coś tam pofabryczne takie było. Była tam jakaś fabryka i my tam byliśmy zakwaterowani. A dowództwo mieściło się... Bo na ulicy Czerskiej są trzy budynki, trzy bloki, jedynka, trójka i piątka. I chyba w tym środkowym bloku na Czerskiej, pod trójką, mieściło się dowództwo. I tam właśnie, pamiętam, był taki młody porucznik „Gustaw” [Andrzej Chyczewski], i tam, zdaje się, był ten wachmistrz „Hanka”, o którym wspominałam. A my, no to jak my – spaliśmy, mieszkaliśmy, jak trzeba było coś tego, to byliśmy na wszelkie [wezwania], ale nie mam zielonego pojęcia, jakie były tam szczegóły, czego dotyczące, bo ja byłam tylko szary wróbelek.
- Czy to się stało na samym początku Powstania, kiedy tak panią namawiała koleżanka?
Nie, to nie było na początku, to już było w trakcie Powstania, gdy oni wrócili, gdy oni, uciekając przed Niemcami, doszli do ulicy Iwickiej i tam przyszli na Iwicką. A potem i ja do nich dołączyłam.
- Nie pamięta pani, który to był mniej więcej sierpień?
Nie.
- Zgodzili się, powiedziała pani, że się państwo dogadali. Z kim pani rozmawiała na ten temat, żeby się przyłączyć?
Z tą Danusią, Danusia Wędzonka, to pamiętam, że ona się tak, tak mi się wydaje…
- Ale ze strony Powstańców z kim, właśnie bezpośrednio z dowódcą?
Ona była, a jej brat zginął, gdy oni uciekali przed Niemcami gdzieś po drodze, w okolicach ulicy Czerniakowskiej, prawdopodobnie. Bo jak się idzie z tego – no, jak mówiłam, skąd oni szli – z Sadyby, to właśnie tam Czerniakowską, to tam były te walki. I on gdzieś... Nie pamiętam, jak ten Danusi brat miał na imię. Może ona chciała mieć kogoś takiego jak ja. I tak mnie namówiła i poszłam z nimi. Byliśmy zakwaterowani, dowództwo było na ulicy Czerskiej, w jednym z trzech bloków, a my byliśmy zakwaterowani trochę dalej. Była taka hala fabryczna, jakaś fabryka, coś tam i my tam byliśmy zakwaterowani. No i nasza rola była, bo sam front taki, front, tak można nazwać, to był przy ulicy Czerniakowskiej. I tam byli Powstańcy, młodzi ludzie, młodzi, starsi, różni z bronią. I my tam chodziłyśmy, bo trzeba było im coś zanieść, przynieść, coś donieść i tak dalej. To tam krążyłyśmy, bo już prawdopodobnie [byłyśmy] razem. Krążyliśmy tam od Czerskiej, jak gdzieś trzeba było, Chełmską do Czerniakowskiej. A na Czerniakowskiej ten front się kończył. Po drugiej stronie to już byli prawdopodobnie Niemcy. No i tam właśnie w tych okolicach byliśmy.
- Proszę powiedzieć, jak przyjęto panią w oddziale?
No, chyba dobrze, bo mnie namawiali i cieszyli się, że jestem.
- Czy przydzielono pani jakieś zadania do wykonania?
Nie, robiłam wszystko, co mi kazali.
- Była pani taką pomocną dłonią.
No, tak jak to się mówi: „Zanieś, przynieś, pozamiataj”. A że ja byłam taka zgodna, chętna do wszystkiego, to tak byłam.
- Długo państwo przebywali w okolicy Czerskiej?
Nie pamiętam dokąd, ale przyszedł, już Niemcy tam właśnie... Bo jak oni byli na Czerniakowskiej, to zaczęli opanowywać coraz więcej tych terenów czerniakowskich i w pewnym momencie – znów nie powiem kiedy, ale to była przecież sprawa dowództwa – zaczęliśmy się wycofywać. I na rogu (nie wiem, czy panowie znają tamte tereny), między Stępińską a Górską, jest taki blok, chyba trzypiętrowy, i my tam schroniliśmy się. Był pewnie rozkaz dowództwa, żeby się przenieść na Górny Mokotów. I my tam schroniliśmy się, w tym domu, i czekaliśmy prawdopodobnie na noc, bo przecież nie można było tego w dzień robić. I tam byliśmy też w piwnicy, a nie dlatego... No bo trzeba było. Już walki się kończyły, już uciekało się przed Niemcami. Jak byliśmy w piwnicy, to miałam pecha, bo tam pocisk spadł na parter, ale przebił ścianę, przebił podłogę. I jak raz stałam w piwnicy, ten gruz posypał mi się na głowę. No to mi opatrunek zrobili. I tam właśnie dłuższy czas jak jeździłam nieraz autobusem, tam przechodziłam, to widziałam ślad tego pocisku. Potem zamurowali, otynkowali, tak że nie ma, ale dłuższy czas było, że tam pocisk wpadł i akurat byłam pod tym i na głowę mi spadł. I gdy noc już przyszła, to zaczęliśmy [wychodzić] – to była Stępińska, Górska – i szliśmy, oczywiście skacząc, to nie tak, że się maszerowało, pod górę. Wtedy chyba nie było tego stadionu Warszawianki. Szliśmy pod górę i też – pociski były, i świetlne, i różne. Aż wyszliśmy na ulicę Puławską. Po drugiej stronie był park Dreszera. Do tego parku Dreszera wyszliśmy. Zakwaterowano nas na ulicy Odyńca. Mogłabym nawet powiedzieć, ulica Odyńca, który to był [budynek], jaki był rozkład mieszkania. A dowództwo było na rogu Bałuckiego i Ursynowskiej.
- Jak wyglądało życie na Górnym Mokotowie? Różniło się czymś od tego na Dolnym Mokotowie?
Tak samo. Dla nas to było bez różnicy. Tam miałam może jeszcze więcej... No, większy teren był, bo mieliśmy ten park Dreszera. Tam jak mówiłam, wspominałam, był taki teren po fabryce, że tam była ta pompa, tam był ten szpital. No właśnie, bo na Dole nie było tego szpitala. Ja przynajmniej nie miałam [świadomości]. Nie wiem, gdzie tam był, ale tam był. Ściany były poprzebijane w piwnicach i chodziłam tam, pomagałam tym chłopakom, którzy leżeli, którzy czegoś życzyli sobie.
Potem przyszedł taki moment... Bo to dowództwo było na rogu Ursynowskiej i Bałuckiego (dobrze mówię, Ursynowska koło parku Dreszera) i potem przyszedł rozkaz – to nie ja otrzymałam, tylko po prostu szliśmy gromadą – bo trzeba było zejść na ulicę Dolną. Na ulicę Dolną zeszliśmy i tam był taki dom, on stoi do tej pory. Bo pamiętam, jak żeśmy zeszli, weszliśmy w podwórko i tam była narada jakaś. I dowiedzieliśmy się, że wychodzimy na ulicę Dolną i poddajemy się. Koniec.
- A to już było pod koniec Powstania?
To już było koniec.
- Proszę mi jeszcze powiedzieć, na jakiej ulicy znajdował się na ten szpital w piwnicach z poprzebijanymi ścianami?
Tak, na ulicy Ursynowskiej, Ursynowska? To nie jest… Racławicka. Na ulicy Racławickiej. I on się ciągnął, tak na rogu Racławickiej dom był i tam jak się zeszło do piwnic, to można było przechodzić. Bo później jak zaczyna się od Puławskiej, to był jeden blok, drugi blok mieszkalny. I myślę, że może nie wszystkie te piwnicy były zajęte na szpitale, bo prawdopodobnie ludzie cywilni też się tam chronili przed bombami, przed Niemcami. I później był jakiś zakład stolarski, kowalski czy coś takiego. Tak że tam na rogu, jak ja mówię, Racławickiej, tam w tych blokach mieszkalnych od ulicy Puławskiej, wzdłuż, jak te bloki się ciągnęły (one stoją do dnia dzisiejszego), to tam właśnie w piwnicach były też szpitale. Szpital polowy po prostu był, powstańczy.
- Czy pamięta pani, jakie relacje były między Powstańcami a ludnością cywilną?
Między nami były bardzo przyjazne. Nawet tak, ponieważ ja znana byłam z tego... Bo jak tam mieliśmy kwatery, coś, to wiedzieli, że jak ja się położę, to śpię. Bo to nie było tak jak w szpitalach, że każdy ma łóżko oddzielne wygodne i tak dalej. Oni spali pokotem, jeden obok drugiego. To oni nawet chcieli, żeby ja między nimi się kładła, bo ja spokojnie spałam, to oni wiedzieli, że ja nikogo nie urażę, nie tego… Tak że tak to tam wyglądało. A relacje były bardzo przyjazne, przynajmniej jeśli chodzi o mnie, to ja pomagałam komu mogłam, jak mogłam. I tak to było.
- A relacje między ludnością cywilną a Powstańcami?
Przyjazne były, przyjazne były, dlatego że poza tym te kontakty nie były aż takie. Cywile siedzieli gdzieś tam w swoich piwnicach, chowali się. Powstańcy nie mieli czasu na jakieś tam relacje, bo po prostu spieszyli się chłopaki. Tam potrzebował przyjść, zjeść, im się donosiło jakieś jedzenie, a tam po prostu zmieniali się, ale bardzo przyjazne były stosunki.
- Czy były jakieś problemy z zaopatrzeniem w żywność?
Aż tak dokładnie to ja tego nie [pamiętam]. Gdzie my chodziliśmy? No bo po pieczywo to chodziliśmy, była tam piekarnia jakaś. Tak dokładnie to ja nie wiem, bo tym zajmowali się inni ludzie, a ja byłam, tak jak mówiłam, „zanieś, przynieś, pozamiataj”. Ale jak trzeba było coś przenieść, to na pewno pomagałam w tym. A wodę to nosiłam na pewno.
- I dzięki tej motopompie przy budynku szpitala nie było problemów z zaopatrzeniem w wodę?
Nie było, bo to właśnie ta Racławicka, ona tak zakręca do Bałuckiego i tam rosną, tam są teraz bloki, spółdzielnie, ale tam był jakiś teren po fabryce i właśnie stała ta pompa ssąco-tłocząca taka i tam się chodziło. Wieszało się wiaderko na tej pompie i trzeba było zanieść czy do kuchni, jak tam kucharze gotowali (kucharze, nie-kucharze), czy do tego szpitala, do mycia, to trzeba było... To wodę pamiętam, że nosiłam i pompowałam.
- Czy docierały do państwa informacje, co się dzieje w innych miejscach w Warszawie?
Docierały do nas, że do kanałów schodzą, to tam były takie rozmowy, że też kanałami gdzieś tam będziemy uciekać, przechodzić i tak dalej, ale szczegółów nie znam. I nie doszło do tych momentów, żeby wchodzić gdzieś tam. Na pewno kanały jakieś były, ale słyszałam o tym, o chodzeniu kanałami słyszałam, ale nikt z nas, ani nie było takich właśnie... Bo uciekali wtedy z Żoliborza, ale nie pamiętam, żebym widziała kogoś wychodzącego z kanałów, nie.
- A czy docierała do państwa jakaś prasa powstańcza?
Myślę, że tak, ale nie będę się wypowiadać w szczegółach, dlatego że nie pamiętam. Powiem szczerze, nie pamiętam, ale myślę, że chyba tak i żeśmy coś tam chyba przeglądali. Bo jak nawet do dowództwa to przyszło, to nam rozdawali na pewno, żeby się zaznajomić, ale szczegółów nie pamiętam.
Słuchano radia.
- Dyskutowano o tym, co się przeczytało albo wysłuchało?
Nie, wysłuchiwaliśmy informacji, co się dzieje.
- Czy pamięta pani, żeby były organizowane jakieś msze, nabożeństwa?
Tego nie pamiętam, nie przypominam sobie, żeby były jakieś msze, jakieś tam dziękczynne, czy nie-dziękczynne, czy jakie tam, tego nie pamiętam.
- Niedaleko znajdował się kościół Świętego Michała.
No, po drugiej stronie ulicy Puławskiej, ale tego sobie nie przypominam.
- Czy pamięta pani, żeby było, że tak powiem, życie kulturalne, czyli jakieś koncerty, przedstawienia?
Nie, nie, ja przynajmniej sobie tego nie przypominam, nie widziałam czegoś takiego. A to nie było czasu, a wreszcie... Nie no, czasu nie było, możliwości nie było. No, gdzie można było urządzać koncerty?
- I rozumiem, że kiedy już zdecydowano się zejść na Dolną i poddać Niemcom, to był już koniec września?
Tam właśnie już, bo pamiętam, jak zebrani byliśmy na podwórku. Ten blok stoi, on tak samodzielnie stoi, nie wiem, czy w dalszym ciągu. I na podwórku zebraliśmy się, bo tak sobie dowództwo pewnie życzyło, i otrzymaliśmy właśnie taką, dowiedzieliśmy się o tym, że wychodzimy na ulicę Dolną i poddajemy się Niemcom, bo koniec.
- Jaka atmosfera panowała wtedy w oddziale?
No, przygnębienie było na pewno i to bardzo, tylko że spokój już był. Nie było strzelaniny, nie trzeba było schylać się, biegać. Już po prostu normalnie się szło. Każdy szedł wyprostowany, bo już wiedział, że nie spotka go nic niespodzianego.
- Powstańcy wyszli z bronią czy poukrywali ją gdzieś albo zniszczyli?
Nie pamiętam.
- Jak pani pamięta to wyjście do niewoli? Bo rozumiem, że pani szła razem ze oddziałem.
Razem z oddziałem, tak.
- Czy miała pani jeszcze jakieś kontakty z rodzicami?
Z rodzicami to dopiero miałam, jak już wróciłam, jak już tam byłam u tej koleżanki, której ojciec był pracownikiem leśnym. Tam niewiele docierało z tego, co się działo na świecie, bo to były takie czworaki, sześcioraki, a to byli pracownicy leśni. I dotarło do nas, że już wojna się skończyła. No i ja wyruszyłam wtedy znów na piechotę w kierunku Warszawy. A moja mama, chociaż miała wtedy ponad pięćdziesiąt lat, znalazła się w Częstochowie, bo ich też wyprowadzili z Iwickiej. I razem z ojcem wrócili do Warszawy. I mniej więcej... Nie, ja wróciłam wcześniej, bo spod Częstochowy dalej było, niż ja miałam. Dotarłam do brata na ulicę, na Pradze on wtedy mieszkał, albo na Brzeskiej, albo na Kołowej, ale chyba na Brzeskiej, nieważne. Do niego dotarłam, pontonowym mostem takim szłam, pamiętam. Tak się chwiał ten most. I u brata byłam na Brzeskiej, bo pamiętam, że po schodach na piętro wchodziłam do nich, a na Kołowej na parterze mieszkali. I przechodziliśmy przez Wisłę tym mostem pontonowym, bo później odbudowano dopiero. Aż kiedyś przyszliśmy na Iwicką i okazało się, że już rodzice są. I mama, i tata, potem brat dotarł, Stanisław. On gdzieś przebywał w jakimś obozie przejściowym. No a potem okazało się, że Edward zginął w Powstaniu, Janina zginęła w Powstaniu, Henryk zginął w obozie jenieckim.
- Czy pani brat i siostra poszli od razu do Powstania, na samym początku?
Oni od razu poszli, bo ja byłam w domu, jako że nie należałam do konspiracji. Byłam w domu, więc oni zniknęli z domu, nie było ich. No a potem przyszli do nas ci Powstańcy, którzy przed Niemcami uciekali z Sadyby.
- Kiedy się państwo dowiedzieli, że oboje zginęli?
No, to już było... Bo ludzie przychodzili i z obozów wracali, a oni nie wracali, nie wracali. No właśnie, kiedy myśmy się dowiedzieli, że zginęli? Zginęli. Ja jeszcze pamiętam, chyba, tak mi się wydaje, że gdy chodziłam do średniej szkoły na ulicę Górnośląską i tam zgadałam się, to była taka koleżanka w mojej klasie, starsza trochę ode mnie (no tak, bo ona była w konspiracji z moją siostrą), i jakoś się domówiłyśmy, że ona była w konspiracji razem z moją siostrą. I wydaje mi się, że ona się nazywała Zofia Smaderek albo Smoderek. Ona mieszkała w domu na ulicy Grottgera, róg Belwederskiej. Ale [znała] niewiele szczegółów, tylko wiedziała, że były razem w konspiracji (nie opowiadała mi szczegółów konspiracyjnych) i że moja siostra zginęła w Powstaniu.
- Wróćmy jeszcze do tego momentu, kiedy pani wychodziła razem z oddziałem. Gdzie zostali państwo skierowani, jak się zachowywali wobec państwa Niemcy?
Ale skąd wychodziliśmy?
Ach, z Powstania. No to byliśmy na tej ulicy Dolnej i otoczyli nas Niemcy. I już prowadzili. Chyba wyprowadzili nas na Okęcie, na lotnisko i tam jedną noc przenocowaliśmy. W każdym razie na Okęcie, na lotnisko, a potem z lotniska prowadzili nas gdzieś, prawdopodobnie do obozu jakiegoś, ale ja się urwałam po drodze, jak tam już wyszliśmy z tego Okęcia, z lotniska. I pamiętałam... Bo jak chodziłam do średniej szkoły, do tej prywatnej na Wiktorską, to ja stąd ją znałam. Ala Morawska, tak. Bo ona mieszkała na Promenady i jak ja szłam z Iwickiej do szkoły, a nie było takiej komunikacji jak teraz, to szłam do Promenady, wstępowałam po nią, Ala Morawska mieszkała Promenady 5/7, i szłyśmy na Wiktorską do szkoły. Znałam ją i jak były jakieś święta, te święta, co się przystraja dom tatarakiem, Zielone Świątki, ona mnie zaprosiła do siebie i tam właśnie w lesie gdzieś, jakoś natrafiłam, patrzyłam tak do góry, gdzie ta ścieżka jest. I tam dotarłam do nich i u nich przezimowałam. U nich byłam aż do wyzwolenia.
- W jaki sposób udało się pani uciec, po prostu odłączyła się pani?
Odłączyłam się, bo jak nas tam były tysiące wprowadzone z Warszawy, to można było się urwać gdzieś tam.
- To były kolumny żołnierzy…
Iluś tam żołnierzy pilnowało, po bokach szli, pilnowali, to można było się urwać. Co im zależało na takiej dziewczynie.
Chyba tak, nas chyba za dnia prowadzili.
- Nikt ze strażników nie zareagował?
Nie, nie. Gdzieś tam po drodze, może w Pruszkowie, może za Pruszkowem, może gdzieś, bo to było w Nieborowie. Pracownicy leśni mieli właśnie takie czworaki, sześcioraki, takie w lesie były budowane budynki, oddzielne wejścia każdy miał i ludzie, pracownicy leśni mieszkali. A byłam u niej wcześniej, wtedy gdy chodziłyśmy do szkoły, zaprosiła mnie do siebie. To były Zielone Świątki i pamiętam, pierwszy raz się zetknęłam z tym, że tatarakiem przystrajali ten budynek. Pachniało tak ładnie. Prawie że pamiętam do dziś zapach tataraku.
- Rozumiem, że została pani tam przyjęta...
Tak, przyjęli mnie, bo przyszła taka sierota do nich. Była ta moja koleżanka Ala, Alicja Morawska ona się nazywała, miała jeszcze… Aż do Bożego Narodzenia byłam tam. U nich pierwszy raz zobaczyłam, tam był taki zwyczaj, że choinkę nie stawiało się na podłodze, tylko się wieszało u sufitu. I tak mnie to dziwiło bardzo, u sufitu wisiała ta choinka. No i [byłam tam] do wyzwolenia w czterdziestym piątym roku. Jak nastąpiło wyzwolenie, no to dowiedzieliśmy się tam, bo może już nie było tych strzałów, no to ja wtedy wyruszyłam w kierunku Warszawy. Nie ja jedna, bo jak wyszłam na szosę, to tam ludzi szło mnóstwo. No cóż, człowiek szedł do domu.
- Proszę powiedzieć, co pani tam robiła w czasie przebywania tam?
No, co było trzeba, to pomagałam tam, bo oni mieli jakąś działkę przyzagrodową, jakieś coś. To co trzeba było pomóc, to robiłam. Pamiętam, że tam był u nich na śniadanie zawsze żurek z ziemniakami, takie było śniadanie. Z tym się zetknęłam pierwszy raz w życiu – żurek z ziemniakami na śniadanie.
- Jak pani zapamiętała sam moment wyzwolenia?
Nie pamiętam, bo to było otoczone, naokoło były lasy, więc tam ani nie docierały odgłosy pocisków, jakiejś wojny, czegokolwiek. Tam było właśnie zacisznie. Jak żeśmy się dowiedzieli o tym, trudno mi powiedzieć. Może żołnierze polscy tam się kryli też przed Niemcami. Niemców to już pogonili, prawda, tam nie było Niemców, na logikę biorąc. Tam Niemców nie było, bo przecież Polacy i Rosjanie pogonili gdzieś Niemców. Jak koniec wojny nastąpił, to było daleko od Polski jednak.
- Rozumiem, że w pewnym momencie ojciec pani koleżanki doszedł do wniosku, że to już koniec, tak?
Myślę, że tak przekazywali sobie jedni drugim, że koniec wojny – już nie było strzałów słychać, nastąpił koniec wojny. No i ruch się zaraz zrobił, bo zaczęli ludzie wracać do domów, krążyć, przechodzić i tak dalej. I jak myśmy... Bo to pamiętam, że my szliśmy, ludzie cywilni, idąc w kierunku Warszawy, ale wojska i czołgi jechały jeszcze w kierunku zachodnim, jeszcze jechali. Tak że my [szliśmy] pod prąd po prostu, a oni jechali. Gdyby jechali w tym samym kierunku, to może by nas zabrali, a tak to trzeba było na piechotę.
- Sama pani wyruszyła do Warszawy?
Chyba z kimś szłam. Tak żeśmy się łączyli w grupy na tej szosie, bo jak było tyle... Przecież tych ludzi było mnóstwo w kierunku Warszawy, coraz więcej przybywało po drodze. Bo przecież ci ludzie, którzy uciekli z Warszawy... A jeszcze nazywano tych warszawiaków, „warszawskimi kotami”. Wiecie panowie dlaczego? Bo warszawiacy opowiadali gdzieś, gdzie tam przebywali, jacy to oni mieli [majątek] – każdy coś miał. I każdy tak się śmiał, że to są „warszawskie koty”, bo każdy miał i majętności olbrzymie, i w ogóle co tam [miał], a czego tam nie miał. No i coraz więcej ludzi docierało z tych podwarszawskich miejscowości do tej gromady idącej do Warszawy. Myślę, że może noc gdzieś przenocowaliśmy, trudno mi powiedzieć, gdzie ja na drzwiach spałam. Gdzieś po drodze musiałam nocować, musieliśmy nocować i żeby nie na podłodze, to ktoś tam zdjął drzwi i ja na drzwiach spałam. Było mi bardzo źle, niewygodnie spać, bo byłam szczupła, drobna, a nie było słomy, nie było sienników, materacy i tak dalej, to ja na drzwiach. To gdzieś po drodze ten nocleg jakiś musiał być i ja spałam na drzwiach.
- Jakie wrażenie zrobiła na pani Warszawa po powrocie?
No, to było straszne, to było straszne. Przede wszystkim większość to była spalona. No, na przykład na ulicy – to już Marszałkowska, to gdzie tam, a ja szłam aż do ulicy Iwickiej – po drodze przede wszystkim nie było normalnych ulic, tylko wszystkie z tych domów rozbitych pociskami, to wszystko na jezdnię, więc tak jezdnią się chodziło, bo innych możliwości nie było. I spalenizna.
- Dotarła pani do mieszkania rodziców i tam już była część rodzeństwa, tak?
Tam bomba wisiała i jeszcze rodziców nie było, bo oni z Częstochowy nie dotarli. Poszłam jeszcze na Brzeską do mojego brata, do Leona.
- I potem się państwo u tego brata spotkali z rodzicami?
No, ja tam u nich [mieszkałam], przyjęli mnie, bo wiadomo, że przyjęli mnie. I nie od razu, bo chodziłam na tę stronę Warszawy i w pewnym momencie gdy dotarłam na Iwicką, okazało się, że rodzice są. I była ta bomba wisząca w ścianie.
- Jak się potoczyły potem pani powojenne losy? To znaczy kontynuowała pani naukę?
Tak, już na Górnośląskiej. To technikum kupieckie się nazywało chyba, to tam chodziłam, na ulicę Górnośląską.
- Czy ma pani jakieś swoje najgorsze wspomnienie z czasów Powstania i jakieś takie najlepsze?
Nie, nic takiego mi się nie utrwaliło, może dlatego że z natury jestem pogodna i nawet jak coś, to ustępuję czy coś, unikam, odchodzę. Jeżeli miałby być jakiś konflikt, to jestem gotowa zawsze ustąpić, więc nie wiem. A żebym ja spowodowała, absolutnie niemożliwe. Taka już jestem. Ja mam teraz taką opiekunkę, bo mam trudności z chodzeniem, więc z tym wózeczkiem wyjeżdżam i ona też już kiedyś stwierdziła. Mówi do mnie: „Pani to zawsze ustępuje”. Taka jestem, inna nie będę.
- Czy myśli pani, że Powstanie było potrzebne?
Według mnie, nie. Nic nie zyskaliśmy jako Polacy, nie zyskaliśmy nic absolutnie. Kukuruźniki przelatywały, one były jak takie grzechotki, jak coś takiego, klekoczące, o, takie klekoczące. Pamiętam, jak na Czerskiej byliśmy i pierwszy raz usłyszeliśmy, to były kukuruźniki i one przelatywały, zrzucały coś te kukuruźniki, broń zrzucały, żywność. Ja mówiłam, wspominałam coś o tym, a ja nie zawsze od razu przypominam sobie. To były kukuruźniki, czyli to były rosyjskie samoloty, klekoczące strasznie.
Warszawa, 12 maja 2014 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek