Zofia de Virion „Gozdawa”
Urodziłam się w Warszawie. Moja rodzina była zasadniczo ze wschodu ale dalszego. Mój ojciec był spod Orszy, mama też była raczej ze wschodu. Chodziłam do szkoły Kowalczykównej i Jaworkównej w Warszawie. To była żeńska szkoła, bo wtedy były tylko albo żeńskie albo męskie. Doszłam do klasy... Która to musiała być, jak wybuchła wojna? W 1939 roku odbyliśmy z rodziną, z moimi rodzicami i siostrą tułaczkę na wschodzie dlatego, że mój ojciec pracował w Najwyższej Izbie Kontroli, z wojskiem też miał coś do czynienia. Kazali nam wyjechać. Przebyliśmy całą ucieczkę na wschód. Jak byliśmy w Dubnie, to już wkroczyli bolszewicy do Polski. W Dubnie nas zaaresztowali, bo była w nocy strzelanina. Przez trzy doby siedzieliśmy w więzieniu w Dubnie, poczym nas wypuścili. Tam była strzelanina pod oknami. Potem mieszkaliśmy w Kownie, w Łucku. W grudniu 1939 roku przez zieloną granicę wróciliśmy do Polski. Do Polski pod okupacją niemiecką. Może to jest ciekawostka – na granicy nad Bugiem, przewodnik nas zdradził. Złapali nas, wsadzili do szopy drewnianej. Tam spędziliśmy noc. Stwierdziliśmy, że my uciekamy przed Niemcami na wschód i wtedy Ruskie nas wsadziły do łodzi i odwieźli na tą stronę. Mieszkaliśmy w Warszawie na ulicy Wiejskiej 5. W tym samym domu była na górze szkoła. Tak, że jestem jedną z nielicznych osób, które miały do szkoły pod górkę, bo tylko wychodziłam z domu i szłam w kapciuszkach na górę do szkoły. W czasie okupacji u nas w mieszkaniu mieszkała polska pielęgniarka, która była pielęgniarką w szpitalu Ujazdowskim. Potem ją zaaresztowali, bo okazała się konspiratorką. W tej chwili, tam gdzie mieszkaliśmy, wybudowali nam pomnik na Wiejskiej naprzeciwko sejmu. Mój ojciec miał dziedziczyć ten dom po swojej starej bezdzietnej ciotce ale na razie się bardzo cieszę, że pomnik mam piękny jakiego nikt prawie nie ma w Warszawie. W 1941 roku wysiedlili nas, bo to była dzielnica niemiecka. Przenieśliśmy się do mieszkania naszej babci na ulicę Czackiego. Już wtedy do szkoły zaczęłyśmy chodzić na komplety. Najpierw nasza szkoła funkcjonowała tylko przenieśliśmy, nawet ja przenosiłam ławki, do Platerówny na ulicę Piękną. Tutaj kończyliśmy na kompletach. Na kompletach zdałam maturę w 1942 roku, co zdaje się było dosyć wcześnie w porównaniu do innych koleżanek. Najpierw moi rodzice nie dawali mi się wciągnąć w konspirację, bo twierdzili, że jestem za młoda. Ponieważ już znałam mojego przyszłego męża i jego brata i siostrę, oni wszyscy już w byli w „Wigrach”, zalewałam się łzami, że mi nie wolno. Tak już byłam wychowana, że jak nie pozwalają, to nie mogę tego zrobić. W końcu mi pozwolili. Ze wzruszeniem muszę mówić o matkach Polkach, które nie tylko się bardzo troszczyły o swoje dzieci. Na przykład moja mama uszyła nam specjalne torby sanitarne z przegródkami na różne rzeczy. Też w jakiś sposób się angażowała. Szkolenie było sanitarne i łączniczkowe, że tak powiem. U mnie pod łóżkiem trzymałam jakiś czas radiostację, którą trzeba było przenieść i inne rzeczy, małe skrzyneczki. Nie wiem co mam specjalnie opowiadać. W końcu złożyłam przysięgę w „Wigrach”, w końcu mnie przygarnęli, od tego się zaczęło. Byliśmy w piątkach. Byliśmy w tej samej piątce, która należała chyba do „Wigry” pluton 82. Mam medalik z Matką Boską, na którym moja mama wyryła z tyłu, żeby był rozpoznawczy „W82”.
- Jak pan wspomina wybuch Powstania?
Pojechałam na rowerze, który niestety pierwszy zginął w Powstaniu, bo trudno było go przez barykady przenosić. Koncentrację mieliśmy na Kanonii, to jest za Katedrą, w mieszkaniu bardzo dobrego zbieracza – kupę było porcelany, innych rzeczy i różnych zabytków – w domu, którego okna wychodziły na Wisłę. Stamtąd zaczęli troszkę strzelać z armat. Pamiętam siedziałyśmy na podłodze, trzeba było nałożyć hełmy, które były akurat przy sposobności dlatego, że porcelana sypała się nam na głowę. Wspominam jeszcze w ten sposób, że pierwszy widok jaki pamiętam, to był jak z Kanonii się wychodzi, jest przejście, brama na Zamek z Katedry, to pod bramą szła gromada chłopców a prowadził ich ksiądz z krzyżem w ręku, co mi zupełnie przypominało obrazek Grottgera. To sobie tak zapamiętałam. Tam byliśmy jakiś czas. Później przenieśliśmy się na Kilińskiego 1, gdzie był profesor Rembert. Potem chłopcy nas opuścili, poszli a kobiety zostały. W związku z czym byłam w wielkiej rozpaczy, bo Jasio odszedł i nie wiadomo co się z nim dzieje. Parę dni minęło i przyłączyłam się do innej grupy. Między innymi grupa była w ataku na Dworzec Gdański. Niczym tam się nie zasłużyłam, po prostu byłam szarą masą sanitariuszek co się za nimi wlokły, znaczy nie wlokły, ale były razem. Później doszło jeszcze paru chłopców, którzy nie zdążyli na zbiórkę Powstania, między innymi Tomek Rusanowski, „Zaremba”, „Moskito”. Postanowiliśmy jednak szukać „Wigier”. Tak, że nie sama, tylko w piątkę, poszliśmy szukać „Wigier”. Szliśmy koło Hal Mirowskich ze Starego Miasta. Koło Hali Mirowskiej był chyba pierwszy wtedy „sztukas” niemiecki, który bombardował. Doszliśmy w końcu do Okopowej raz kryjąc się, raz się nie kryjąc, tam ostrzał, tu nie ma ostrzału. Znaleźliśmy ich. Wszyscy się okropnie ucieszyli na mój widok, co się rzadko zdarza, nawet podrzucali mnie do góry z radości, że jedna dziewczyna doszła z całego interesu. Tam był ogródki działkowe. Widziałam tam pierwszą ofiarę Powstania, kobietę. Wtedy był ostrzał. Widziałam ją na środku podwórka, tam były domki. Ona na moich oczach padała. Nie znalazłam w niej, bo rzuciłam się jej pomóc oczywiście, żadnego uszkodzenia, żadnej rany. Padła jakby ją kula trafiła ale nigdzie nic nie znalazłam. Poszliśmy się przejść na Frascati, bo na Wiejskiej mieszkaliśmy jeszcze przed wysiedleniem, między innymi z Jasiem i jeszcze innym kolegą, który – w dół na Frascati [jest] skarpa – stanął na skarpie, raptem wyjął rewolwer i zaczął strzelać do drzewa raz, dwa, trzy – bohater. Patrzę – to była dzielnica niemiecka – a tam już hitlerjugend, wyglądają chłopaki, podnoszą głowy, bo gdzieś w krzakach leżeli. On spudłował. Powiedzieliśmy: „Zawracamy”. Spokojnie wzięłam pod pachę jednego i drugiego a już na przeciwko szedł patrol wojskowy niemiecki szybkim krokiem w to miejsce, gdzieśmy byli. Ale spokojnie uśmiechając się do siebie przeszliśmy. Na tym się skończyło. Byli i tacy. Zresztą on potem zginął bardzo ładnie w Powstaniu, trudno powiedzieć ładnie, ale bohatersko. Tak samo jechaliśmy kiedyś na rowerach po Wale Miedzeszyńskim i też zaczął strzelać. Przyszło mu tak do głowy. Wtedy zawołałam: „Siadamy w rowie.” Siedliśmy w rowie i rewolwer włożyliśmy w trawę. Przejechali Niemcy, wstaliśmy i pojechaliśmy dalej. Tak, że różne, dziwne były rzeczy ale coś zaczęłam mówić o Powstaniu. Nie bardzo wierzyłam, że coś z tego [wyjdzie], raczej kwestia, że trzeba brać udział, to trzeba.
- Przez całe Powstanie uczestniczyła pani w walce?
Byłam na Woli... On miał pseudonim „Rogala”, starszy facet. Kiedyś wróciłam, bo tam było dosyć gorąco i powiedziałam: „Teraz z nimi nie pójdę bo czuję, że zginę.” A „Rogala” wtedy powiedział: „Siadaj tu.” Posadził mnie pod murem, nalał mi kielich czy szklankę wina czerwonego, kazał mi wypić i powiedział: „Nigdzie nie pójdziesz” i nie poszłam. Tomek Rusanowski zginął później, jak było natarcie na dom. Spojrzałam, a on w lustrze wygładzał włosy, mówię: „Co ty robisz Tomek? Zobacz co się dzieje!” „A wiesz rozczochrany, to nie bardzo...” On był potem zresztą dobity w szpitalu na Długiej ale to już nas wtedy nie było. Tutaj przebijaliśmy się. Ten co opowiadał o Wojniczu i że był ranny, to jemu długo zgłębnikiem odłamki...To widziałam, że dłubał mu tam ale nic nie znalazł. To nie było takie łatwe. Przebijaliśmy się razem. Moja siostra doszła do nas na cmentarz ale już nas nie było. Nocowaliśmy na cmentarzu w grobowcu rodziny Halpertów. Śniadanko się wykładało na trumienkę, bo to był bardzo dobry schron. Spaliśmy na grobach. Najlepszy do spania to jest grób obmurowany a w środku ziemia, bo wtedy jest miękko, wygodnie i ma się wygodne leże a pociski świetlne latają w górze. Jeśli chodzi o cmentarz Powązkowski, to jest bardzo niedobry do wojowania dlatego, że są za szerokie, proste, duże ulice, księżyc świecił jak nie wiem co, wszystko widać przy księżycu. Z początku byłam druga na cmentarzu, bo dowodził nami „Kambel” a Jaś był za mną. Ponieważ zauważyli, że biegnę do przodu ale cały czas patrzę do tyłu – takie jest babskie wojowanie – wtedy mnie przestawił, żeby on był przede mną. Wtedy było lepiej. Bardzo pomagali. Jak trzeba było przez mur wysoki [przejść] to trzymali mnie za ręce, spuszczali. Jeśli chodzi o przebijanie się przez tory, to pamiętałam, że jest drut od semafora, trudno powiedzieć drut, przewody. Przeskoczyłam a on [Jaś] się zatrzymał czy upadł, potem stał. Siatka jest z pocisków, bo świetlne pociski [leciały]. Zawołałam: „Czy jesteś ranny?” Zawróciłam, wzięłam go, zeszliśmy razem. „Kambel” jak był ranny co dostał serię, to podbiegłam do niego – to już [było] po drugiej stronie torów – spytała się: „Czy jesteś ranny?” On powiedział: „Nie, nie jestem ranny, biegnijcie dalej.” Później dopiero dowiedzieliśmy się jak to z nim było. Upadliśmy w kartofle. Łzy lecą potwornie w cebuli, bo wtedy już była kwitnąca cebula, ona miała kulki.
- Jakie jest pani najmocniejsze wspomnienie w Powstania dobre lub złe, najbardziej, wstrząsające, wzruszające, czy jest takie, które pani wyróżnia w sposób szczególny?
Chyba nie.
- Czy była pani świadkiem okrucieństw?
Nie.
- Jak pani wspomina upadek Powstania?
W Powstaniu na Kruczej zginęła moja matka, babka i cały dom od jednego razu zniknął po prostu. Nie byłam przecież do końca Powstania. Była moja siostra która jedyna przeżyła. Jeszcze trwało Powstanie [byliśmy już] pod Warszawą. Wieczorem siedziałam pod drzewem i patrzałam na łunę. Zastanawialiśmy się czy iść z powrotem, czy nie iść z powrotem, czy to ma sens, czy to nie ma sensu i w ogóle jak.
- Proszę powiedzieć, jaki jest pani osobisty stosunek do Powstania z dzisiejszej perspektywy. Jak pani ocenia całe to wydarzenie?
Myślę, że to jednak było chyba potrzebne, dało dużo Polakom, nam samym, że potrafiliśmy coś takiego zorganizować, zryw był wspólny, solidarny. Właściwie nie mam więcej do opowiadania. Bardzo mi przykro było przez długi czas, że tak szybko się przebili stamtąd i już nie można było wrócić z powrotem. Po Powstaniu byłam z moją siostrą na ulicy Czackiego 19, gdzie mieszkaliśmy przed Powstaniem. Cały dom, jak to nazywam, był jak koronka. To było spalone i tylko dziury od okien i tak dalej. Piwnicami przeszłyśmy do piwnicy, w której wiedziałyśmy, że była nasza babcia i jeszcze trzy inne kobiety. Przeszłyśmy pod gruzami. Tam zastałyśmy...One zostały, trudno powiedzieć spalone, upieczone. Właściwie tylko jedna strona piwnicy była ukośna, z gruzu. Od strony zawalonej na dwóch łóżkach były dwa szkielety a pośrodku piwnicy była kupka popiołów i też dwa szkielety. Wyglądały jak szkielety ale jak dotknęłyśmy, to był proszek. Dom się spalił ale chyba był niezawalony. To musiało być najgorsze dla tych dwóch, mam nadzieję, że pierwsze dwie zginęły od samego...
Warszawa, 13 grudnia 2005 roku
Rozmowę prowadził Janek Włoczyński