Zbigniew Śledziewski „Ryś”
Jestem Zbigniew Śledziewski. Urodziłem się 2 czerwca 1924 roku w Białobrzegach Radomskich. W Powstaniu, w AK mój pseudonim był „Ryś”, stopień kapral podchorąży.
- Ile pan miał lat, jak się pan przeprowadził do Warszawy?
Pięć czy sześć lat, nie przypominam sobie.
- Dlaczego się pan przeprowadził?
Moi rodzice byli kupcami i ustawili się w Warszawie. Kupili sobie sklep.
Rzeźnicki. Najpierw był na Pradze, później na Zielnej. Przed Powstaniem na ulicy Kopernika 17
- Jak pan zapamiętał wybuch wojny? Wrzesień 1939 rok?
Byłem w Warszawie. W wybuchu byłem w Otwocku, bo moi rodzice mieli domek w Otwocku na wakacje. Pierwsze bombardowanie widziałem w Otwocku. Zbombardowali Otwock i lotnictwo polskie z góry. Samolot niemiecki upadł w Otwocku i jako młody chłopak leciałem, żeby zobaczyć co to jest. Wówczas byłem okropnie dumny z tego. Myślałem, że myśmy byli najmocniejsi. Później powróciłem do Warszawy i zostałem w Warszawie przez całe trzy tygodnie, kiedy Warszawa była okrążona. Myśmy wówczas mieszkali na Marszałkowskiej.
- Tata brał udział w obronie Warszawy?
Tata pojechał na wschód z wojskiem i wrócił po tym. Poszedł do wojska. Tylko, że oni byli rozbici przez Rosjan i on uciekł i wrócił do Warszawy
Miałem siostrę i brata, jeden brat też się urodził, ale poznałem go dopiero po wojnie, bo urodził się dopiero w 1946 roku. Dostałem się do Warszawy, skończyłem gimnazjum. Można powiedzieć gimnazjum. To było po cichu w dzień, wszystkie te gimnazja były zamknięte. Na ulicy Wilczej dokładnie Ostrowskiego, która po cichu dawała maturę. Później poszedłem do szkoły Wawelberga i mieliśmy kursy na Politechnice Warszawskiej i w międzyczasie doszedłem do AK. Kiedy pan przystąpił do konspiracji?
- Ktoś panu zaproponował? Kolega czy koleżanka?
Przyjaciel mojego ojca. Z początku dali nam tylko żeby dawać gazetki, zbierać i tak dalej. Później rzucaliśmy w kinach granaty.
Tak. Potem wszedłem do takiej grupy, która już walczyła. Nas wysyłali, żeby się dowiedzieć gdzie można było coś zrobić, jak dalej. Po raz pierwszy dali mi broń w Warszawie na Brackiej, bo moi koledzy zaatakowali wówczas bank Pekao. W banku zabili Niemca. Służyłem jako ochrona.
- W takiej akcji pan brał udział?
W takiej akcji
- Był pan w obstawie w akcji na bank. Tak?
Tak.
- Jakie było wasze zadanie, cel?
Trzeba było wyjąć Niemca. Brałem udział jako ochrona, jak oni wycofali się, miałem ochronić. Nie wiedziałem dokładnie. Wiem, że zabili dyrektora banku, Niemca.
- W jakich akcjach brał pan jeszcze udział?
W innych też akcjach pod Pruszkowem, spaliliśmy niemiecką stację benzynową. Trudno było uciec, ale uciekliśmy przed cmentarz. Zostałem zamknięty w grobie z jednym gościem przez całą noc. Więcej się bałem tych trumien niż Niemców, jak byłem młody. Przy końcu 1943 roku złapali trzech łączników, kolegów z naszego oddziału. Jeden z nich podobno wydał naszych. Musiałem się chować. Chowałem się w rodzinie, u znajomych, w całej Warszawie. W pewnym momencie wówczas byłem na Politechnice. Niemcy dowiedzieli się, że chodziłem do Politechniki i przyszli mnie złapać z jednym kolegą i wtenczas profesor Mroszkowski, który był dyrektorem Politechniki pomógł nam, żeby uciec przez piwnicę i zdołało nam się uciec. Wówczas nasz komendant, który się nazywał „Stary” powiedział, że bezpieczniej będzie dla mnie iść do lasu, do partyzantki. Wówczas poszedłem do lasu w takiej grupie, która się nazywała „Lancif”. Nasz lokal gdzie myśmy się zbierali był na Nowym Świecie. Były dwa. Jeden był w kawiarni, mniej więcej pomiędzy Foksalem i Ordynacką ze strony Kopernika. Drugi lokal mieliśmy na pierwszym piętrze w domu gdzie jest Blikle.
- W tamtej partyzantce uczestniczył pan w jakiś akcjach bojowych?
Tak, kilka akcji bojowych. Myśmy poszli na piechotę, przeszliśmy, wzięliśmy kolejkę do Otwocka. Mała kolejka była, ona nie istnieje obecnie. Tam już nas zdradzili i Niemcy czekali na nas. Musieliśmy uciec przez las, w Świdrze przeszliśmy przez las. Znałem te okolice dobrze i poszliśmy na Puck, Sandomierz, Kazimierz Wielki. Myśmy szli tylko w nocach, w dzień chowaliśmy się w wioskach, domach gdzie nas chowali, w stodołach, gdzie to możliwe było. Dostaliśmy się w okolice Biłgoraja we wsi, która się nazywa Ujście. W tej wiosce była szkoła i nauczyciel tej szkoły był głównym komendantem AK z tej dzielnicy.
- Pan przyjechał do Warszawy przed Powstaniem. Tak?
Przed Powstaniem. Zostałem w okolicach Janowa, Biłgoraja, Zamościa. Spaliliśmy wielką stację benzynową też w okolicach Stalowej Woli. Straciliśmy tam kilku ludzi, bo Niemcy się bronili. Poza tym atakowaliśmy wozy ciężarowe. Braliśmy broń, różne rzeczy. Miej więcej w maju w lasach Janowskich i Biłgorajskich byli partyzanci polscy i byli partyzanci Ruskie. Niemcy w pewnym momencie nas okrążyli i była bitwa, ale myśmy zdołali przeciąć te okrążenie i uciec. Wówczas dostaliśmy rozkaz, dowiedzieliśmy się, że wojska sowieckie aresztowały kilku powstańców, o których słyszeliśmy i dostaliśmy rozkaz przejść przez Wisłę w okolicach Gór Świętokrzyskich i tam spotkaliśmy się ze słynnym oddziałem „Jaśka”, który nam pomógł, żeby się rozstawić. Tam też zaatakowaliśmy kilka wozów ciężarowych, Niemców. Przy końcu czerwca, początku lipca dostaliśmy rozkaz iść na Warszawę. Ja myślę, że już wówczas zdecydowała… Nasz oddział miał mniej więcej trzydzieści osób. Żeby było łatwiej iść myśmy się rozłączyli. Myśmy byli w grupach – dziesięć, dwanaście osób. Łatwiej było nam przejść. Lokalne AK, w każdym rejonie nam pomagało, żeby przejść. Gdzie i tak dalej. Wszystko było dobrze jeśli chodzi o moją grupę do Placu w Konstancinach i tam na nieszczęście wpadliśmy w nocy na Ukraińskie dywizje Kamińskiego. Krzyczeli po rusku:
Stoi i myśmy myśleli, że to byli Rosjanie i nasz podporucznik, który nas prowadził odpowiedział po rusku i zamiast tego dostaliśmy salwy karabinów maszynowych. Osobiście upadłem, był rów, bo maleńka dróżka była i był rów, trochę było wody, wpadłem do tego rowu. Chciałem strzelać i wysłałem pierwszy salwę, ale mój sten, miałem stena. Mój sten się zaciął. Uciekłem jak mogłem i schowałem się u ludzi, którzy mnie (był domek niedaleko), schowali. Była stodoła i powiedzieli mi, żebym wszedł w słomę i następnego dnia poszedłem do Warszawy. Wziąłem kolejkę, która jechała do Wilanowa i tak dalej.
- Pana oddział partyzancki został rozbity? Tak?
Tak. Mój był rozbity. Ten oddział, który był rozbity to myśmy byli, tylko dwunastu. A ci inni, to nie wiem co się z nimi stało.
- Jak pan zapamiętał 1 sierpnia 1944 roku. Wybuch Powstania?
Przyszedłem tutaj przed Powstaniem i widziałem na ulicach Niemców z wózkami, w stanie ogromnie [okropnym], armia, która się wycofywała. Wszyscy ludzie się z nich śmiali na ulicach. Jak się dowiedziałem, że będzie Powstanie, powiedzieli, że Rosjanie nam pomogą, to trochę nie wierzyłem, bo miałem przykład w lubelskim, że tak się nie stało. Dołączyli do oddziału porucznika „Bicza”, na Tamce 31. Myśmy zaczęli Powstanie od Powiśla, chcieliśmy wejść, tak jak jest. To idzie pod górę i na nieszczęście tam Niemcy na nas czekali. Myśmy stracili kilka naszych kolegów.
- Później w jakich pan brał udział w walkach?
Później myśmy wrócili i porucznik „Bicz” znowu zdołał spotkać innych ludzi i myśmy próbowali jeszcze atakować przez Krakowskie Przedmieście. Niemcy trzymali bardzo mocno i tym bardziej, że naprzeciwko Kopernika była policja. Komenda policji. Także trudno było przejść, nie zdołaliśmy. Porucznik „Bicz” nie używał….szczególnie, że na ogół ci wszyscy moi koledzy nie znali broni. Ja byłem jeden, który… Jak byłem w lesie, to dali nam szkołę. To była szkoła oficerska, trwało trzy tygodnie, w lasach. Nauczyłem się, miałem wszystkie bronie. Miałem okazję podczas tej…., zostałem przez kilka miesięcy w lasach, strzelać ze wszystkich rodzajów broni. Także w początkach Powstania mieć kogoś, który się znał na broni to było... w naszym oddziale byłem jedyny, który potrafił rozebrać karabin maszynowy, czy też pistolet maszynowy.
- W jakich pan później brał jeszcze udział w akcjach w czasie Powstania?
Później wysłali nas do pałacu, jest na Foksalu, bo chcieliśmy wejść nad tunel, który jest od Poczty Głównej do Wisły. Tunel kolejowy.
Idzie do mostu kolejowego. Mieliśmy projektować, żeby dostarczyć tam i wybuchnąć, żeby Niemcy nie mogli się ruszać. To się nie udało i później jak Niemcy zaatakowali Powiśle, nas wyrzucili, zbombardowali wszystko. Wszystkie oddziały się rozbiły. Porucznik „Bicz” myślę, że poszedł do Czerniakowa i tam był zabity. Ja zostałem na Wareckiej i dostałem się do oddziału na Wareckiej. Nasze pozycje były na Wareckiej i na Poczcie Głównej. Żeby przejść do Poczty Głównej, była barykada, która była rozbita codziennie i tylko mogliśmy przejść na Pocztę w nocy. Jeden po jednym i co dwadzieścia cztery godziny trzeba było trzymać na pozycjach. Bo nie można było przejść
- Pamięta pan zrzuty alianckie?
Zrzuty właśnie na Tamce były. Brałem udział na tych zrzutach i później inne zrzuty były rosyjskie. Na nieszczęście to było na Wareckiej. Wypadł kontener na dach. Żeby dojść do kontenera myśmy się bili przez całą noc i jak dostaliśmy kontener, zdaliśmy pepesze, ale nie było naboi. Pepesza miała specjalne naboje siedem, sześćdziesiąt pięć, bo wszystkie inne steny i niemieckie były kaliber dziewięć, a pepesza miała kaliber specjalny. Ponadto to był doskonały pistolet maszynowy. W tych czasach był to jeden z najlepszych pistoletów maszynowych.
- Rosjanie zrzucili broń, ale nie zrzucili amunicji?
Bez amunicji, bo podobno Anglicy krzyczeli, że to niemożliwe, żeby nie pomóc Warszawie. My wam zabroniliśmy, żeby samoloty angielskie lądowały u nas, ale my rzucimy broń. Tylko oni nam rzucili broń, bez niczego, nie mogliśmy użyć.
- Jak był pan na Wareckiej, to może był pan obecny jak wychodzili z kanałów powstańcy?
Tak na rogu Nowy Świat, brałem udział w tym, jeszcze byliśmy na Powiślu, trzymaliśmy jeszcze Powiśle. Mnie wysłali… Było wyjście na rogu Wareckiej i Nowego Światu. Nawet miałem okazję wejść do kanałów, żeby przyjąć tych ludzi, którzy przychodzili, żeby im pokazać gdzie jest wyjście.
- Pamięta pan, co pan jadł w czasie Powstania, czy były kłopoty z jedzeniem?
O, były kłopoty z jedzeniem. Robili nam zupę, nie wiem co było w tej zupie, ale od czasu do czasu, mieliśmy takiego chłopaka, który miał czternaście, piętnaście lat, bardzo sprytny był i on zawsze znalazł jakiegoś kota czy psa i to było święto. Ciekawa rzecz, że owało, trzeba było dużo wódki i na Wareckiej myśmy mieli siedzibę w dawnej fabryce wody kolońskiej i perfum. Znaleźliśmy w piwnicach dużo wody kolońskiej, tak że mieliśmy wody, a od czasu do czasu myliśmy się wodą kolońską, a niektórzy nawet pili to zamiast wódki. Ja nie. Spróbowałem raz, ale nie zdołałem.
- Także cały oddział chodził pachnący?
Tak, ale to też się skończyło. Ale inna rzecz taka ciekawa. Znaleźliśmy tam w piwnicach dużo cukru, w dużych workach, pięćdziesiąt kilo każdy worek miał cukru kryształowego. Myśmy byli sprytni, zrobiliśmy z tych worków na pozycję i zabraliśmy na Pocztę Główną i tak dalej. Można było leżeć z tyłu i [się] chować, tylko co nie wiedzieliśmy, że jak spadał deszcz cukier się topił i to nasze ubranie też się… tak że jak wysychało ubranie to było sztywne.
- Czy miał pan kontakt z rodziną w czasie Powstania Warszawskiego?
Zdołałem wysłać moją matkę, mojego ojca na Czerniaków, ale Niemcy ich złapali na Czerniakowie.
Oni byli wzięci do jakiegoś obozu, później ich wypuścili, bo po wojnie poszli do Otwocka i mieszkali w Otwocku w naszym dawnym domu, który mieliśmy na wakacje, drewniany. Nie był wielki. Po wojnie tam przeszli.
- Miał pan jakąś sympatię w czasie Powstania Warszawskiego, jakąś dziewczynę?
Tak, była taka Marysia
- Ona była sanitariuszką czy łączniczką?
Łączniczką, znałem ją nawet przed Powstaniem jeszcze. Ona była w tej samej grupie AK jak ja. Także ją znałem od dawna już i później, poznałem ją później. Tylko jak wyrzucili nas z Powiśla to ją zgubiłem.
- Pamięta pan moment kapitulacji?
O tak, to była straszna rzecz dla mnie. Miałem wówczas karabina maszynowego i trzeba było rzucić go przed Niemcy... i to dla mnie, to była ogromna rzecz. Rzucić ten karabin. Niemcy byli nas w rządzie i wszyscy rzucali swoją broń idąc tak dalej. Zabrali nas do Pruszkowa i w Pruszkowie zostaliśmy zdaje się dwa, trzy dni. Później zawieźli nas do Niemiec w wagonach dla bydła. Było sześćdziesiąt osób w każdym wagonie. Były problemy z higieną na przykład. Tym bardziej, że jak były naloty w Niemczech to cała obsługa niemiecka chowała się na około pociągu, a my siedzieliśmy w pociągu i słuchaliśmy jak rzucali bomby.
Zawieźli nas do stalagu XIB. W stalagu XIB, to jest w okolicach Hanoweru i później nas wysłali stamtąd, dwa tygodnie później mniej więcej do Münchengladbach, bo Münchengladbach to jest w okolicach Düsseldorfu i tam było bardzo bombardowane i oni chcieli nas użyć, żeby drogi reperować. Tylko, że oni mieli bardzo złych pracowników. Jak nas prowadzili na prace, to był zburzony dom. [Wchodziliśmy] na górę, było dwóch czy trzech, i tam rzucaliśmy kamienie…. na dole. Ale tak jeden brał pełną łopatę, to ten, który był na dole chciał złapać. On mu rzucał. Tak że zostało tylko połowę. I tak trzeciemu jak przychodziło na dół, to już nic nie zostało. Niemcy, którzy patrzyli na nas myśleli, że myśmy byli głupi. Próbowali nam ciągle pokazać jak to trzeba robić, a myśmy nie rozumieli. Po kilku tygodniach byłem z kuzynem w tym samym obozie.
Śledziewski Feliks. On umarł teraz, już nie żyje.
- Jaki miał pseudonim? Pamięta pan?
Nie przypominam sobie. Po kilku tygodniach dzięki niemu i mnie myśmy poznali lekarza Holendra i księdza niemieckiego z pochodzenia polskiego, który mówił po polsku i oni nam pomogli uciec. To było w czasach, gdzie zaraz przed, jak Rundstedt odrzucił Niemcy. Tak że myśmy mieli przejść przez granice i front. Holendrzy mieli nam pomóc, a z tego względu, że Rundstedt przeszedł. [...] Rundstedt, niemiecki generał zaatakował ich i wrócił do Francji, tak że wszystkie drogi były zamknięte. Musieliśmy się chować w Niemczech przez przeszło miesiąc czasu, przez czas jak Amerykanie i Anglicy wrócą w te strony. Wówczas nas było trzech i myśmy zaczęli iść w nocy, żeby przejść przez front, (bo już wrócił) i szliśmy w kierunku gdzie słychać było strzelanie. Byliśmy na małej dróżce i nie mieliśmy nic do jedzenia (jak to mówił szwagier – dwa dni nic nie jedliśmy) i pokłóciliśmy się, bo moi koledzy chcieli zostać na tej drodze, a ja chciałem przejść przez pola. Oni powiedzieli: „Przez pola na pewno są miny i wpadną, a na drodze na pewno nie będzie min.” Myśmy się pokłócili i oni szli na małej drodze, a ja poszedłem przez pola. W pewnym momencie usłyszałem (bo to nie było daleko, ja byłem pięćdziesiąt, sześćdziesiąt metrów obok):
Halt! po niemiecku i ci moi koledzy, złapali ich, a mnie się udało przejść.
- Nie wie pan, czy oni przeżyli?
Nie. O, na pewno ich zabili.
- Jak się nazywali? Pamięta pan imiona, nazwiska?
Jeden to był Leszek, a drugi był Zygmunt.
- Nazwisk już pan nie pamięta?
Nie, nie pamiętam.
- Później gdzie pan przeszedł?
Tu gdzie się dostałem tak szedłem, szedłem, nie wiedziałem gdzie byłem i wpadłem na Amerykanów, nie na pierwszą linię, ale na drugą linię. Złapali mnie i wówczas Amerykanie nie wierzyli, że jestem Polakiem. Bali się, że jestem szpiegiem. Zaprosili mnie. Powiedziałem, że nie mówię po angielsku i oni mnie zabrali tylko w armii amerykańskiej było dużo Amerykanów pochodzenia polskiego i porucznik z pochodzenia polskiego. Opowiedziałem wszystko co zrobiłem i on uwierzył. Na końcu wywiadu: „Ty głodny jesteś?”, ja mówię: „Tak”, zawołał sierżanta i powiedział: „ Daj mu coś do jedzenia”. Zaprosił mnie do namiotu, były tysiące pudełek. Tyle różnych rzeczy, nie wiedziałem co to będzie. On mnie pyta „Co ty chcesz jeść”, a ja patrzę na wszystkie pudełka, były małe, duże, nie wiedziałem co to było. Ale takie wybrałem jak największe, później wiedziałem, że to było pięć funtów. Otworzył mi i zjadłem te pięć funtów. To było mięso siekane z warzywami.
- Dlaczego się pan zdecydował zostać na emigracji?
Właśnie. Dlatego, że się dowiedziałem przez pewne… Dostałem wiadomości od moich rodziców (nie przypominam sobie w jaki sposób, ale wysłali mi) i wiedziałem, że mnie szukają w Polsce. Syn brata mego ojca, który był trochę młodszy ode mnie, wzięli go za mnie i został prawie rok czasu w więzieniu za mnie. Tak że nie było możliwości dla mnie wrócić do Polski.
- Tutaj pan ukończył studia? Tak?
Tak, ale tutaj później zostałem i tym bardziej, że we Francji miałem wuja. Brat mego ojca, który był przed wojną na stanowisku dyplomatycznym we Francji. Zrobił wszystkie... wojnę, w armii polskiej we Francji. Był ranny na linii Marvina i później uciekł przez… On miał całą historię. Tutaj we Francji też był w partyzantce i później uciekł przez Hiszpanię i Portugalię do Anglii i jak Anglicy weszli do Francji, wysłany był do Paryża jako oficer łącznikowy. Później dali mu w okolicy [niezrozumiałe]. Taki obóz dla [niezrozumiałe] i harcerzy polskich, którzy to byli chłopaki od dziesięć do szesnastu lat, z pochodzenia polskiego, którzy stracili rodziny i trzeba było się nimi opiekować. Wszedłem do tej grupy jako podoficer żeby ich uczyć pewnych rzeczy.
Wacław Śledziewski i on jest znany jako… Był harcerzem i komendantem harcerstwa polskiego w Anglii.
- Proszę powiedzieć, czy uważa pan, że powstanie było potrzebne?
Tak i nie. Nie, bo myślę, że dzisiaj jestem stary i myślę, że za dużo ofiar było i wiedząc, że we Francji i na świecie, na zachodzie mało ludzi wie co to było Powstanie. Ja tutaj we Francji jak mówię, że brałem udział w Powstaniu Warszawskim, Francuzi mówią: „A pan jest Żyd?”. Dla nich Powstanie Warszawskie to jest getto. Dla wszystkich Francuzów, także ja muszę im mówić, że to co innego.
Moja córka zrobiła dużo artykułów w gazetach w „Lumo”, „Le Figaro”, żeby Francuzi wiedzieli, że to nie trzeba pomieszać getta z Powstaniem Warszawskim. Jedno i drugie.
- Napisała też książkę o Powstaniu?
Napisała też książkę o Powstaniu gdzie opisuje wszystkie moje awantury trochę. Tym bardziej, że musiałem jej opowiadać i ona sprawdziła w internecie wszystko, co jej opowiadałem.
- Dlaczego pan przyjął pseudonim „Ryś”?
Oj, sobie nie przypominam dlaczego, to jak wszedłem jako młody chłopak, tak się cieszyłem, że brali mnie poważnie, że oni mi dali [pseudonim]: „To ty będziesz się nazywał Ryś” i tak zostało.
- Jakby pan znowu miał dwadzieścia lat poszedłby pan drugi raz do Powstania Warszawskiego, wziąłby pan w nim udział?
Właśnie jak mówię, że tak i nie. Nie dlatego, że dużo ofiar, ale tak dlatego, że taka była potrzeba w Warszawie. Wszyscy ludzie czekali, żeby napaść na Niemca. Ludzie dzisiaj nie wiedzą jaka to była okupacja w Warszawie, że była straszna. Codziennie zabijali ludzi na ulicach. Ciekawa rzecz, że Niemcy łapali ludzi, żeby zawieść do Niemców czy złapać na ulicach to stawało się w ten sposób, że były dwa wozy ciężarowe na ulicy. Zamykali ulicę i łapali wszystkich tych, którzy byli na ulicy. Wówczas można było uciec do bramy, wejść na schody, stukać do jakichkolwiek drzwi. Ludzi się nie znało i łapanka jest i ludzie otwierali i chowali pana. Nie znając.
Straszna solidarność.
- Był pan w Muzeum Powstania Warszawskiego?
Byłem, tak, ale w dniu otwarcia, a chciałem zobaczyć dobrze. Następnego dnia było zamknięte i później wyjechałem, także nie widziałem.
- Zapraszamy w takim razie bardzo serdecznie!
Francja, 7 kwietnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama