Czesław Stankiewicz „Czech”

Archiwum Historii Mówionej

  • Co pan robił przed wybuchem wojny?

Mieszkałem na Mokotowie. Moja matka zginęła w 1939 roku, w czasie oblężenia Warszawy, na Puławskiej, przy Królikarni. Chodziłem do szkoły, należałem do organizacji. Nasza nauczycielka wciągnęła nas wszystkich do harcerstwa i tak się to dalej potem potoczyło. W mieszkaniu, tym, które mieliśmy, bo mieliśmy sklep i wędliniarnię na Mokotowie, na górze był duży pokój z kuchnią, ale był nieczynny, ponieważ ściana była zawalona, bo pocisk w 1939 roku uderzył, zawalił. Właśnie tam myśmy mieli zbiórki. [Stamtąd] poszliśmy do Powstania. Tam dali nam znać, żebyśmy poszli do Powstania, żeby iść właśnie na stację na Czerniakowie. Poszedłem do księdza, do Królikarni, znałem tam księdza, bo na dole mieszkała jego rodzina. Chował moją matkę, jak zginęła. Poszliśmy do niego i żeśmy poprosili, czy możemy do niego przyjść się pomodlić. Mówi: „Chłopcy, proszę bardzo!” Przyszliśmy, odprawił nam mszę, nikogo nie wpuścił, było nas dwunastu kolegów, wszyscy z mojej klasy. Był między innymi Jaworski, zostało tylko nas dwóch, żyjemy i on też był. On mnie ściągnął do tego. Potem ponieważ byłem ranny, to mi kazali kanałami przejść.

  • Wróćmy do samej okupacji – co pan robił w czasie okupacji?

Pomagaliśmy naszym żołnierzom i potem normalnie, wojskowe, organizacyjne sprawy.

  • Chodził pan do szkoły?

Miałem dwanaście lat, jak wybuchła wojna. [...] Potem szkołę nam zajęli Niemcy. Jak uderzyli na Rosję, to zrobili koszary z tej szkoły i chodziliśmy do szkoły na Woronicza. Skończyłem szkołę i chodziłem do szkoły zawodowej róg Leszna i Żelaznej. Tam już nie ma tej szkoły, teraz jest rozbita. Później brałem udział w Powstaniu i tak się stało.

  • Gdzie pana zastał wybuch Powstania?

Myśmy mieli w moim mieszkaniu zbiórkę, dwunastu kolegów, poszliśmy na Czerniaków. Na Czerniakowie, vis á vis Łazienkowskiej, była zbiórka w stoczni i stamtąd zaczęliśmy Powstanie.

  • Czy był pan uzbrojony?

Tam nam dali broń, byliśmy uzbrojeni. Myśmy zdobyli tę szkołę, która jest na Czerniakowskiej przy Stacji Pomp i Stację Pomp. Potem wróciliśmy się do tego [samego miejsca] i nasz porucznik „Góral” powiedział, że Powstanie nam się nie udało i wycofujemy się do lasu. I żeśmy się wycofali. Poszliśmy na Siekierki, tam przenocowaliśmy jedną noc. Jeszcze jak żeśmy szli, w zbożu, koledzy czy ktoś, to nie wiem, biegł i był łoskot, jakby strzały. Koledzy się rozbiegli. Miałem dwie torby i stałem przy „Góralu”. Mówi: „A ty co?” Mówię; „Pan nie idzie, to ja nie. Przecież pan mówił, że nas wyprowadzi, to ja panu szczerze wierzę.” Koledzy potem przyszli, przenocowaliśmy w stodole i on mówi: „Ty nie uciekłeś, to ty śpisz, a oni muszą pilnować.” Potem poszliśmy na Sadybę, z Sadyby przeszliśmy na Mokotów i Niemcy nas pędzili, a my Niemców. Nawet wzięliśmy jednego oficera niemieckiego do niewoli, kapitana i przyszliśmy na Piaseczyńską. Stamtąd nas zabrali na Malczewskiego. Tam przyszedł dowódca Mokotowa, „Daniel”. Powiedział, że oddział jest za duży i on nie może nami dowodzić, bo to stu pięćdziesięciu chłopców, to co, to jest za [oddział]. Myśmy od razu zapytali, gdzie on by był: „Jak on nas uratował, to my go mamy teraz zostawić? Nie. On musi z nami być”. [Jak nie], to w pierwszym ataku damy mu w plecy i koniec. I ten kapitan uciekł. To był taki... Po wojnie żeśmy się spotykali, jak były pogrzeby, moi koledzy poumierali, z naszego oddziału i na Cmentarzu Północnym był pogrzeb, on przyszedł. [...] Nasz pułk miał sztandar pułkowy ufundowany przez Piłsudskiego w 1920 roku i w 1939 roku schowany gdzieś na Kielecczyźnie i wydobyli [go]. Jest obecnie w Muzeum Wojska Polskiego. Jakaś rodzina zafundowała nam kopię tego sztandaru i na Chłodnej był wyświęcany, dwóch cywili mówi: „Ja byłem kapitanem, a on był porucznikiem, a teraz jest pułkownikiem.” Mówię: „Zaraz panowie, wyście siedzieli w domu, a on walczył i dlatego się tego pułkownika zasłużył. Trzeba robić tak jak on....” Bo to był człowiek najlepszy na świecie. Do dzisiaj go wspominam. [...]

  • Jak pan zapamiętał cywili w czasie Powstania?

Tam było dobrze, rozmaicie, bośmy na Belgijskiej byli. Na Dworkowej było gestapo, myśmy się bronili. Były wypadki, szliśmy po kartofle pod Wyścigi. Chodziliśmy po lokatorach, kto z nami chce pójść, bo my będziemy ich bronić, ale ktoś musi kartofle wybierać. To jedna pani kłóciła się z nami, mówiła, że zabieramy jej chłopów... „My proszę pani nikogo nie zabieramy, kto chce.” Druga pani powiedziała: „Zamknij się. Oni dbają o nas. Pilnują nas i czego chcesz jeszcze.” Było rozmaicie.

  • Pomagali wam?

Bardzo. Gotowali nam wszystko. Było trudno.

  • A jeńcy niemieccy?

Myśmy nie mieli jeńców niemieckich. Ale [ja] byłem w niewoli, w Hamburgu, to tam mieliśmy dobrych żołnierzy. Ale jeden był z Gdańska, Tusk, był w stopniu starszego sierżanta i on był okropny człowiek. To był chłop, który miał dwa metry wzrostu. Myśmy go nazywali „Bombowiec”, bo w barakach było po dwudziestu czterech, Włosi byli tam skoszarowani, on otwierał nam rano o piątej i budził nas. Liczyli, kazali się umyć i do roboty nas brali. „Koledzy, koledzy, Bombowiec!” Patrzę, a on już jest między nami, za łeb i w śnieg nas wrzucał. A inni byli, że jak się szło z miasta i coś się skombinowało chleba, to się pytali w której kieszeni: Wo Taschen? W lewej czy w prawej, to nie zabierali. [...] Ale potem jak nas ewakuowali pod duńską granicę, jak front się przybliżał, to nie wiem, jego nie było. Był też [taki] w jego stopniu, mówił, że jest Austriak, grał na skrzypcach. Miał skrzypce, przyszedł, żeby nam zagrać. Faktycznie musiał mieć pojęcie w orkiestrze. Jak nas ewakuowali pod duńską granicę, to Anglicy [się pojawili], cztery czołgi przyszły, oswobodzili nas, bo nas był tam półtora tysiąca jeńców, siedemset nas było i osiemset Francuzów i Holendrów. To Niemców rozbroili, nam zostawili, żebyśmy się pilnowali. Jak on był taki dobry człowiek, to myśmy skombinowali ubranie i kazaliśmy uciekać, to on płakał. Mówił, [że] w życiu nie spodziewał się. Ale jak ktoś dla nas był dobry człowiek, to my nie jesteśmy tacy źli.

  • Wróćmy do Powstania – jak wyglądało pana życie codzienne?

Życie to było nie bardzo. Był duży budynek, potem „Film” to zajął, był nie wykończony i garbarnię miał, to było Chowańczaka, tam miał wytwórnię futer i miał piękną willę. Myśmy zdobyli to i żeśmy tam poszli. Siedziałem w łazience, miałem pilnować, żeby do nas nie przyszli... Ale dwa dni nie spałem i mój [niezrozumiałe], on potem był w Legii Cudzoziemskiej prawdopodobnie, on przyszedł i mówi: „Co ty, jak się czujesz?” Mówię, że dobrze. „Tylko spać mi się chce.” „To czekaj.” Poszedł dziewczynkę, w moim wieku, obudził, ona ze mną rozmawiała, ja nie usnąłem. Była gdzieś zza Piaseczna i tu Powstanie ją zastało i ona tak się tam kręciła. Potem mnie zmienili, kolega mój tam był, on tu też nawet zeznawał, Jaworski się nazywa, ale ona tam była, poszła nam pomidorów narwać. Myśmy jej tłumaczyli: „Nie idź! Przecież tam Niemcy [są], otwarty teren.” Ona mówi: „Nie, ja [idę].” Poszła i zastrzelili ją. Dziewczyna osiemnaście lat. Dobre i złe rzeczy zdarzały się.

  • Miał pan kontakt z rodziną?

Właściwie to miałem tylko ojca, bo matka zginęła w 1939 roku, a mój brat, najstarszy z nas, był w niewoli i uciekł, bo mu się urodził syn 1 listopada 1939 roku i on do tego syna [wrócił]. Przyszedł do domu, to przyszli policjanci po niego, po cywilnemu, nasi, znali go, bo miał tam sklep. Mówią: „Janek, my po ciebie.” To on przyszedł i u nas się ukrywał, bo go znali na Mokotowie. Jak potem miało wybuchnąć Powstanie, to powiedziałem do brata: „Słuchaj, nie wiem, jak ty zrobisz, bo o tej godzinie będzie Powstanie.” To mówi: „Ja idę do syna.” On poszedł na Kawcze do syna, i Niemcy zabrali jego i jego dwóch szwagrów i nie wrócili. Syn został. Siostrę miałem, która miała troje dzieci. Mieliśmy dom za Radzyminem. I ona [...] w 1939 roku, jak matka zginęła, straciła rękę i z dziećmi była, tam pojechała. Potem wróciła. Tu potem wróciłem, ponieważ po wojnie, to już ojca nie zastałem, ojciec umarł w 1945 roku, a ja wróciłem w 1947 [roku]. Sam się starałem, a że miałem dobrych nauczycieli, nauczyli mnie życia. Był taki wypadek, prowadziliśmy z żoną sklep na Marszałkowskiej, przy placu Unii [Lubelskiej], tam przyszła moja nauczycielka. Do mnie mówi: „Słuchaj, zobacz”, bo nasza dyrektorka szkoły, Jarosińska się nazywała, miała córkę dorosłą i ta córka miała narzeczonego i jego zabili Niemcy w czasie okupacji. Ona poszła do klasztoru i ta nauczycielka odnalazła mnie, przyszła do sklepu i mówi: „Widzisz, jak Jarosińska narzekała, że córka poszła do klasztoru, a ona została przełożoną w Laskach i matka ma dziewięćdziesiąt pięć lat i ma oparcie”. Tak Bóg kieruje.

  • Czy chodził pan do kościoła w czasie Powstania?

Chodzę.

  • W czasie Powstania.

W czasie Powstania też, a teraz tym bardziej.

  • Jak wyglądały msze?

Rozmaicie, bo nawet jak w niewoli byliśmy, to zbudowaliśmy w obozie kaplicę i ksiądz był z nami i też odprawiał dla nas mszę.

  • Czy był pan świadkiem ślubu powstańczego?

Nie, nie widziałem. Był taki ksiądz, mieszkałem na Bielanach, on był profesorem teologii w klasztorze na Bielanach, który jest w parku i on przychodził do mnie nieraz. Później został biskupem, był na Pradze. Romaniuk się nazywa. Teraz poszedł na emeryturę. Został Głódź na jego miejsce. Ale to był naprawdę wspaniały człowiek. Miałem taki przypadek, załatwiałem coś z nim, rozmawiałem i przyszła dziewczynka, chciała ślub wziąć, a w tym czasie trzymali obraz Matki Boskiej, co jeździł po Polsce w 1965 roku. Ona chciała, żeby jej ślub dał, a on mówi: „Kochanie, proszę bardzo, ale przy głównym ołtarzu nie mogę, bo przy głównym ołtarzu jest wizerunek Matki Boskiej i nie może być msza, ale tu są dwa boczne razem, to tak jakbyś miała ten.” I ona się zgodziła i wyjęła mu dwa tysiące złotych, położyła i chciała [dać]. Mówi: „Dziecko! Idziesz na nową drogę życia i dwa tysiące mi dajesz?” „Ksiądz w Młocinach - skąd ona pochodziła - tak żądał, Kruk.” „Mnie to nie obchodzi. Jak idziesz na nową drogę życia, to pięćset złotych.” To byłem zaskoczony. Są myślący ludzie. [...]

  • Wróćmy jeszcze jednak do Powstania, do samej kapitulacji – jak to wyglądało?

Potem myśmy wyszli w Alejach Ujazdowskich z kanałów i potem dali nam róg Marszałkowskiej i Nowogródzkiej, tam żeśmy obsadzili, a Niemcy atakowali nas tam od poczty. Ale nie zdobyli nas. Poszliśmy do niewoli i do obozu.

  • Przechodził pan kanałami, to może pan jeszcze opowie, jak to wyglądało.

Kanały... były panienki, które nas prowadziły i był sznur w środku w kanale i tak przy Dworkowej postawili worki z cementem, że woda sięgała mi do szyi, a tam dalej już było dobrze. Szliśmy dosyć dobrze. Jak potem wyszliśmy w Alejach Ujazdowskich, to nasz dowódca mówi, czy który by nie poszedł posłuchać, może coś tam. Myśmy się we dwóch zgodzili, poszliśmy, bo byłem ranny, ale poszedłem i znaleźliśmy dowódcę naszego pułku i pod pachami [go] nieśli, bo tam było dobrze. Tak jak nakręcił Wajda film, to jest nieprawda. Tam było tak poprowadzone, tak było zrobione, że naprawdę. Mówił, że zbłądził i nie mógł wyjść. Tam było tak wykierowane, że to niemożliwe, żeby człowiek zbłądził.

  • Gdzie pan został ranny?

Budynek wysoki, co mówiłem, że tam potem „Film” zajął, a z tyłu była garbarnia, którą miał [Chowańczak], byłem dowódcą patrolu, weszliśmy do środka, zdobyliśmy ten dom. Niemcy mieli magazyny, mieli szyby od samolotów i inne. I jak weszliśmy do tego budynku, [oni] zeszli już na dół, koledzy moi przeszli już, szedłem na końcu i była dziura, był parkan i trzymałem się za parkan i miałem już wchodzić. W tym momencie, jak miałem wchodzić, zwróciłem głowę. Żebym nie zwrócił głowy, to bym dostał kulę, kulę dostałem przed uchem i za uchem mi wyszło. Już bym nie żył. Pani doktor była w szpitalu [sióstr] Elżbietanek, ona była ordynatorem, ze sześćdziesiąt lat, bardzo przyjemna pani i dbała o nas, mówi: „Miałeś więcej szczęścia jak rozumu.” Ja tak samo pomyślałem. Wspomniałem sobie i wspominam do dzisiaj, moja matka została zabita w moich oczach, dostała odłamek w serce przy Królikarni, przy kościołku i dwa tygodnie potem mi się przyśniła. Mówi: „Ja będę o ciebie dbała i nie martw się o mnie.” I tak właśnie wtenczas pomyślałem, że to ona musiała o mnie zadbać. Bo ni stąd, ni zowąd odwróciłem głowę. To tylko takie moje wyobrażanie... Potem jak mnie przynieśli do szpitala, tam były zakonnice. I zakonnica, na pierwszym piętrze od Śródmieścia, mówi: „Tu masz bezpieczny pokój, tu ci nic nie będzie.” A to [nie] był bezpieczny pokój, wieczorem wpadł pocisk, w okno uderzył, bo to było od Śródmieścia. Tam leżał jeden kolega, ranny, to mu klatkę otworzyło i koniec, a mnie zrzuciło na podłogę. Była tam szafa lekarska, upadła mi na kręgosłup i dwa kolana [mi potrzaskała], uszkodziła mi kręgosłup. Dlatego mówię, że matka musiała w dalszym ciągu o mnie dbać.

  • Kiedy to było?

15 sierpnia. Ze szpitala uciekłem, bo się bałem i przyszedłem do nas. Na Belgijskiej była wytwórnia lekarstw i to potem był szpital. Właśnie, jak byłem w niewoli, to lekarz był Czech, w niemieckim wojsku był w stopniu sierżanta. On mi opatrywał oba kolana. Jak Niemiec miał dyżur, to bandaże, a on mnie papierem toaletowym [owijał kolana], to mi zaraz zmiękło. Jak pracowałem już po wojnie w hucie „Warszawa” i kolega też brał udział w Powstaniu i mówiłem mu o tym, to on mówi: „Podziękuj mu za to, pomódl się za niego, bo dlatego, że miałeś papier - bo mnie się wszy wdały w ranę - to zjadły ci ropę, wypijały, i ci [je] uratowały, tak byś nóg nie miał, nogi stracił.” On był właśnie ortopeda, to widocznie miał pojęcie. Znów miałem szczęście. Tego Niemca, jak żeśmy wypuścili z obozu, ten człowiek był tam, to mówi: „Jego puszczacie, a mnie nie? Przecież jestem Czech. To jestem wam [bliższy].” Mówię: „Opatrywałeś mnie?” Teraz tak mówię, źle zrobiłem, bo on mi faktycznie uratował nogi. Tak mi powiedział mój lekarz.

  • Co to był za obóz?

W Hamburgu był obóz. To był obóz jeniecki. Najpierw robiliśmy strzelnicę dla Hitlerjugend, znaczy Włosi murowali, a myśmy, szpital był zbombardowany i żeśmy ze szpitala wyciągali cegłę i te łebki, nie łebki, chłopcy w takim samym wieku, jak i my, gadali z nami [...], Rosjanie już blisko Berlina, mówimy: „Rosjanie do was przyjdą.” Mówią: „Nie, do nas Anglicy.” Tam był przełożony i barak był jak są na działkach domki i tam były narzędzia. Myśmy po te narzędzia chodzili, Niemcy mówili, żeby się tak nie spieszyć, myśmy stanęli we drzwiach we dwóch, nie mogliśmy przejść, specjalnie, a on się złościł i od razu mnie w łeb. Zastawił się ręką, on miał okulary, okulary mu spadły i mu zdeptałem. Zamknęli mnie od razu w obozie, w bunkrze. Na drugi dzień miałem iść na sprawę, a nasz tłumacz (to był student z Warszawy) mówi: „Słuchaj, musisz papierosów dać dwieście, bo inaczej, to cię przyskrzynią.” Myśmy dostawali paczki amerykańskie i tam było sto sześćdziesiąt papierosów w paczce. Nie paliłem, sprzedałem na chleb, ale koledzy trochę mi podali. Poszliśmy do komendy i on tam wszedł, tłumacz. Później mnie zawołali. Pytali się mnie, jak to było. Mówię, odpowiadam. Potem Niemca, któremu stłukłem okulary. Mówi: „To dobrze, za okulary musisz zapłacić sześćdziesiąt marek.” A myśmy dostawali sześćdziesiąt marek miesięcznie żołd. Mieliśmy taki żołd, jak mieli Niemcy, żołnierze. Co mi tam zależało, i tak nic nie mogłem kupić ani wyjść, bo nas pilnowali. A on nie mógł sobie potem darować, jak to mnie uwierzyli, a nie jemu. Ale oni chcieli zapalić papierosa, a nie mieli . Prosta sprawa. Tam też były okropne czasy, bo był taki wypadek, robiliśmy w porcie i przyszedł kuter i jeńcy, Francuzi, wyjmowali skrzynki, piklingi wędzone. Stanąłem tak, patrzyłem. Miałem taki sam mundur, jak i oni, na plecach też miałem napisane KGF [niezrozumiałę – niem.], patrzyłem się, ale wszedłem, wziąłem jedną skrzynkę na plecy, złapałem ze dwa piklingi, a resztę rzuciłem. Niemki, co tam [były], jak się rzuciły... Głód.

  • Gdzie pana zastał koniec wojny?

Pod duńską granicą, Anglicy nas oswobodzili. Tam był port, lotnisko budowali. Kazali nam robić, jak to już był koniec wojny, bo to był 2 czy 3 maj, to co tam można było zrobić? Był nawet taki wypadek, że samolot niemiecki leciał, transportowy czy bombowiec, dwusilnikowy, i nasz samolot z Anglii za nim strzelał, bo miał na silniku szachownicę. I samolot się palił. Esesman, co nadzorował, powiedział do tego Austriaka, że mamy iść ich wyciągnąć z samolotu. Jak wyciągnąć, jak to się pali? A on nam tylko nam kazał w rowie siedzieć. Samolot się spalił, potem przyjechał esesman, stłukł go po twarzy, a on mówi: „Ja mam dwadzieścia nabojów, ja się odegram.” Mówiliśmy: „Teraz to już jest koniec wojny, co się możesz odgrywać? Ciesz się, żebyś przeżył.” Właśnie dlatego myśmy dali mu ubranie. Taki człowiek, to trzeba ratować.

  • I przeżył?

Nie wiem. Uciekł, myśmy kazali mu uciekać i uciekł. Szkoda nam było, żeby poszedł do niewoli i siedział w obozie. A tak to [uciekł].

  • Kiedy pan wrócił do Warszawy?

W 1947 roku, bo jeszcze trochę w szpitalach mnie leczyli, później jeszcze trochę byłem w wojsku i tak się przeciągnęło. Przyjechałem i ojca nie zastałem. Mój ojciec umarł w 1945 roku. Z kolegami siedziałem, piłem herbatę, szklanka mi się rozprysła w drobny mak. A koledzy [mówią]: „Masz przestrogę!” Mówię: „Jaką mogę mieć przestrogę?” Wróciłem do domu i się okazało, że 12 listopada o godzinie za piętnaście piąta mój ojciec umarł. A on na mnie czekał, bo byłem najmłodszy i chciał mnie [zobaczyć], bo jak byłem [w domu] w czasie okupacji to o niego dbałem, bo matka zginęła, on pracował w warsztacie, prowadził warsztat, wędliny robił, to mu zawsze nosiłem, żeby zjadł. Miał znajomego, co przed wojną miał taksówkę, a w czasie okupacji to już nic nie było, to on wędliny, bo trochę zawiózł na święta, naszykował paczkę, patrzę, paczka jest. Mówię do siostry: „Ojciec nie zabrał paczki.” „Co cię to obchodzi?” Mówię: „Jak to, jak on będzie się tam czuł?” „Złapałem paczkę i pojechałem.” On mieszkał na Podskarbińskiej, zawiozłem. Jak wszedłem tam, mój ojciec mówi: „Boże mój, jakąś ty mi zrobił przyjemność, bo jak ja bym wyglądał!” Bo głód był, trzeba się ratować.

  • Czym się pan zajmował po wojnie?

Po wojnie pracowałem trochę w Ministerstwie Komunikacji, później się to nie opłacało. Znajomy brata był dyrektorem „Betonstalu” i mi dał pracę, właśnie u niego. [...] I tam pracowałem pięć lat. To był tak wspaniały człowiek. On wybudował zakłady „Ursus”, hutę w Nowej Hucie. Wszyscy ludzie wspominali, to był wspaniały człowiek, nie z komunistów. Ale umarł wcześnie. Takich ludzi potrzeba nam.

  • Czy był pan represjonowany za udział w Powstaniu?

Właściwie to nie mieli się czego czepiać, chociaż w 1980 roku ściągnęli mnie do huty z powrotem, dlatego, że nie mieli ludzi, a umiałem obsługiwać piece, które grzały materiał. Robili wały okrętowe i [było] pięćdziesiąt procent wyów. Kierownik mi powiedział: „Słuchaj, ty tyle czasu pracowałeś.” Tam musiałem się tylko zajmować urządzeniami, które nagrzewały to, dawały temperaturę i to wszystko i tam były wykresy. Tam właśnie to robiłem. Siedziałem akurat z żoną w domu, jadłem śniadanie, a na drugą zmianę szedłem do pracy. Przyszli policjanci i zabrali mnie do Pałacu [Mostowskich]. „Bo my wiemy, że ty tam z << „Solidarnością” >> masz [kontakty].” Mówię: „Jak wiecie, to wy wiecie, ja nie wiem.” Zabrali mnie do Pałacu [Mostowskich]. Mówię: „Nic podobnego.” „Niech pan pozwoli do pana majora.” On [mówi]: „Panie musimy sobie pomagać.” Mówię: „Ja nie będę wam pomagał, bo ja nic nie wiem. Jestem już na rencie.” Byłem na rencie, pracowałem tam tylko na trzy czwarte etatu. „Takimi sprawami się nie zajmuję.” Przecież bym nie powiedział tego, co koledzy [mówili]. Mieliśmy kantorek, papiery, wystawiało się to wszystko, materiały posiadali, pod biurkiem gazetki nazbierał... „Ale pod biurkiem.” Mówię: „Co ty za głupstwa opowiadasz?” I tak trzeba było, pech, że wyremontowali nasz kantorek, wyrzucili biurka, a pod biurkami pełno ulotek. Ktoś musiał włożyć. I się czepiali. Major mówi: „Przecież musimy sobie pomagać, wy nam, a my wam.” Mówię: „Proszę pana, nie chcę, żeby mi nikt pomagał. Ja żyję i tak mi wystarczy.” Żona moja była przestraszona, jak mnie zabrali, prowadziła sklep na Kasprowicza i potem przyleciałem do niej i [mówię]: „W porządku, puścili mnie.” To już było tak troszkę, chyba 1983 rok, to już [potem] nie było takich [represji].

  • Na koniec, co by pan chciał powiedzieć o Powstaniu, czego jeszcze nikt nie powiedział? Coś od siebie.

To była wspaniała rzecz. Widziałem, jak ludzie się cieszyli, radowali się, bo byliśmy tak umęczeni przez wszystkich. Jak nas witali. Potem nie pomogli nam Rosjanie, bo myśmy byli na Solcu i tam przepłynęli nasi żołnierze od Berlinga, i oni otworzyli do nich ogień i ich wytłukli na Wiśle. Byłem z nimi potem w niewoli, z dwoma, i oni właśnie mi opowiadali. Jak moja żona prowadziła sklep na Marszałkowskiej, pomagałem jej i jeden tam przywoził piwo i mówił: „Oni nas wykończyli, bo żeby oni nam pomogli.” Jeszcze wrócę do tego, jak byłem na Belgijskiej. Był major rosyjski, który miał kierować ogniem artyleryjskim, żeby nas wspomagać, to on tak pokierował, że nie na Dworkową, to jest tysiąc pięćset czy dwa tysiące metrów od naszego domu, tylko w nasz dom. To jaka to jest pomoc? Oni chcieli nas wykończyć, a nie [pomóc]. Niedobrze mówię.
Warszawa, 24 maja 2006 roku
Rozmowę prowadziła Patrycja Cieśla
Czesław Stankiewicz Pseudonim: „Czech” Stopień: strzelec, podporucznik Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter